-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2024-04-29
2024-04-24
2024-04-17
2024-04-11
2024-03-23
2024-03-19
2024-03-12
"Gra Endera" to książka mojego dzieciństwa, z której bohaterem dorastałam i do której wracam regularnie co kilka lat. Za każdym razem, gdy jej detale zdołają już zatrzeć się w pamięci, odkrywam w niej coś nowego.
Nie oszukujmy się - Orson Scott Card nie słynie z wybitnego talentu literackiego, więc język powieści nie jest zbyt kwiecisty. A jednak to chyba właśnie dzięki temu warstwa językowa doskonale oddaje atmosferę świata przedstawionego - krótkie, żołnierskie zdania, chłodne kalkulacje i obserwacje, twarda dyscyplina Szkoły Bojowej, w której to genialne dzieci przygotowują się do uratowania świata przed przerażającymi najeźdźcami z kosmosu, z którymi nie sposób negocjować, nie sposób się porozumieć.
"W chwili, gdy naprawdę rozumiem swojego wroga, rozumiem go tak dobrze, że mogę pokonać, w tej właśnie chwili go kocham."
Card ma jednak niewątpliwy talent do pisania lekko o rzeczach trudnych. Z tego powodu czytanie o straumatyzowanych, walczących ze sobą kilkulatkach z perspektywy dziecka, Endera Wiggina, podawanego coraz to cięższym próbom, które złamałyby niejednego dorosłego, nie jest bolesnym przeżyciem, ale interesującą przygodą. Taką, w której z rozdziału na rozdział coraz bardziej współczuje się temu niezwykłemu chłopcu i kibicuje się mu, by poradził sobie z kolejnymi przeciwnikami - grupie kolegów z klasy dokuczających mu za to, że w świecie ścisłej kontroli urodzeń przyszedł na świat jako Trzeci; zazdrosnemu dowódcy innej armii w Szkole Bojowej; nauczycielom stawiającym przed nim coraz to gorsze przeszkody i wreszcie paskudnym robalom, stanowiącym zagrożenie dla całej ludzkości. I Ender radzi sobie, wciąż zastanawiając się kim jest naprawdę, jak wiele jest w nim z jego równie genialnego rodzeństwa i czy dokonał właściwych wyborów.
Koniec końców jednak nic nie jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka.
Piękna, ponadczasowa historia, do której nadal chętnie będę wracać.
"Gra Endera" to książka mojego dzieciństwa, z której bohaterem dorastałam i do której wracam regularnie co kilka lat. Za każdym razem, gdy jej detale zdołają już zatrzeć się w pamięci, odkrywam w niej coś nowego.
Nie oszukujmy się - Orson Scott Card nie słynie z wybitnego talentu literackiego, więc język powieści nie jest zbyt kwiecisty. A jednak to chyba właśnie dzięki...
2024-03-09
"Strzępki życia. O tym, jak grzyby tworzą nasz świat, zmieniają nasz umysł i kształtują naszą przyszłość" oferuje czytelnikowi fascynującą, satysfakcjonującą podróż do świata grzybów, popartą imponująco bogatą bibliografią oraz mnóstwem przypisów dla żądnych wiedzy.
"Grzybnia to styl życia, który rzuca wyzwanie naszej zwierzęcej wyobraźni."
I to jakie wyzwanie! Najbardziej niesamowitym odkryciem płynącym z lektury jest dla mnie fakt, jak wiele tajemnic kryje się jeszcze w tych niepozornych organizmach, jak wiele pozostaje do odkrycia, zbadania, zrozumienia - choćby ich motywacje, sposoby porozumiewania się wciąż pozostają zagadką.
Fenomenalne rozdziały dotyczące odmiennych stanów świadomości, przejmowania bezpośredniej kontroli nad jednostką oraz porostów, mykoryzy, współistnienia królestw grzybów i roślin kompletnie zmieniły moje postrzeganie tego, co widzialne i tego, co ukryte przed naszym wzrokiem - wdzierającego się w glebę, korzenie, mózgi... Grzyby przedstawione przez Sheldrake wydają się prezentować boską niemalże omniprezencję, odciskając swój tajemniczy, niezrozumiały ślad na wielu dziedzinach ludzkiego życia - od medycyny, przez rolnictwo i przetwórstwo, po budowę domów, konstrukcję mebli czy nawet transport.
Do samej książki mam dwa zarzuty. Jej największym grzechem jest otwarcie opowieści najnudniejszym, najmniej interesującym rozdziałem, który niemalże skłonił mnie do porzucenia lektury. Później jest już tylko lepiej, ale nadal nie bez wad - w książce są fragmenty, w których występuje zbyt wiele Merlina Sheldrake, a za mało grzybów. Filozoficzne wywody autora, osobiste odczucia i anegdotyczne historie opowiadające o relacji Merlin-grzybnia chętnie zamieniłabym na więcej czysto biologicznych, naukowych faktów. Bogata bibliografia wskazuje, że dałoby się to zrobić.
Mimo wszystko - to doskonała książka popularnonaukowa. Zdecydowany must read dla miłośników grzybów - zarówno tych, którzy podziwiają je w naturze, jak i na talerzu.
"Strzępki życia. O tym, jak grzyby tworzą nasz świat, zmieniają nasz umysł i kształtują naszą przyszłość" oferuje czytelnikowi fascynującą, satysfakcjonującą podróż do świata grzybów, popartą imponująco bogatą bibliografią oraz mnóstwem przypisów dla żądnych wiedzy.
"Grzybnia to styl życia, który rzuca wyzwanie naszej zwierzęcej wyobraźni."
I to jakie wyzwanie!...
2024-02-28
"Odzyskanie czasu" to książka, którą otwiera ciepła, wzruszająca przedmowa o miłości i tęsknocie do uniwersum "Problemu Trzech Ciał", stanowiących główną motywację do eksploracji wątków pobocznych, których nie wyjaśnił autor oryginalnej trylogii. To równocześnie książka będąca dowodem na to, że czasem miłość nie wystarczy, a fanfiction powinno pozostać tam, gdzie powstało - w wyobraźni autora.
Dlaczego to sobie zrobiłam? Dlaczego Cixin Liu postanowił pobłogosławić ten projekt i włączyć go do kanonu? Nie pojmuję.
Powieść ta wymęczyła mnie do tego stopnia, że nie byłam pewna czy w ogóle skończę ją czytać. Płaskie romanse bez żadnego racjonalnego uzasadnienia rodzące się między każdą parą K-M występującą na stronach książki; kobiety sprowadzone do roli obiektów służących do zaspokajania potrzeb głównego bohatera, wylegiwania się nago u jego boku, oddawania za niego życia; Sofona wzorowana na realnie istniejącej japońskiej aktorce porno (autor nie omieszkał o tym wspomnieć kilkukrotnie); Trisolarianie wtłoczeni w postać nędznych robaków; cudowne zmartwychwstanie Tianminga w młodym, nieśmiertelnym ciele, którego nie powstydziłby się Adonis, dzięki któremu mógł przemierzać wszechświat bez żadnych ograniczeń; walka dobra ze złem, życia ze śmiercią, ewidentne nawiązania biblijne; człowiek sprytem i intelektem przewyższający najbardziej rozwinięte cywilizacje; metafizyka... Czego tu nie było!
W przypadku Tianminga niezwykle interesującym konceptem jest również jego nowy rys psychologiczny (kompletnie zresztą nietypowy i nieuzasadniony, biorąc pod uwagę jakim mężczyzną był oryginalnie) - od raczej wycofanego społecznie, samotnego, wyraźnie nieszczęśliwego człowieka do rasowego chada. Wystarczyło tylko poddać się eutanazji i oddać swój mózg kosmitom, by mogli na nim eksperymentować i wywoływać traumatyczne wizje, które w żaden sposób nie wpłynęły na psychikę bohatera, jego pojmowanie świata, system wartości.
Epilog kompletnie pogrzebał moje nadzieje na to, że cokolwiek mogłoby tę historię uratować. Tianming, w nowej rzeczywistości zreinkarnowany w ciele Cixin Liu, jest zachęcany przez Sofonę-służkę, która chętnie przebrałaby się dla niego w strój seksownej pokojówki, do spisania historii, którą przeżył w poprzednim życiu. W ten oto sposób czytelnicy otrzymują na swoje ręce "Problem Trzech Ciał".
Ot, takie tam grafomańskie fantazje, spisane na kolanie przez kogoś o mentalności napalonego gimnazjalisty, z ewidentnym self-insertem pisarza.
Podsumowując, ogromne rozczarowanie i coś, co nigdy nie powinno wydostać się spoza serwisów takich jak Archive of Our Own. Chciałabym zapomnieć, że to przeczytałam, bo finalnie zepsuło mi odbiór także oryginalnej trylogii.
"Odzyskanie czasu" to książka, którą otwiera ciepła, wzruszająca przedmowa o miłości i tęsknocie do uniwersum "Problemu Trzech Ciał", stanowiących główną motywację do eksploracji wątków pobocznych, których nie wyjaśnił autor oryginalnej trylogii. To równocześnie książka będąca dowodem na to, że czasem miłość nie wystarczy, a fanfiction powinno pozostać tam, gdzie powstało -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-22
"Koniec śmierci" to solidne zwieńczenie trylogii "Wspomnienia o przeszłości Ziemi", choć - w mojej opinii - stanowi równocześnie najsłabszą odsłonę cyklu. I o ile Cixin Liu puścił wodze fantazji, prezentując naprawdę interesującą wizję przyszłości gatunku ludzkiego oraz losu wszechświata, o tyle cała ta podróż przez czas i przestrzeń z jedną z najgorzej napisanych postaci kobiecych, z jakimi miałam do czynienia, uświadomiła mi, że im dalej w (ciemny) las, tym gorzej. Trisolarianie schodzą na dalszy plan, bo we wszechświecie czai się znacznie większa groza - niekompetentna kobieta.
Fabułę powieści można właściwie zamknąć w następującym schemacie: Cheng Xin, której kreacja zawiera wiele cech niesławnej Mary Sue, popełnia błąd i musi zmierzyć się z nieprzewidzianymi konsekwencjami swoich czynów, następnie hibernuje, po wybudzeniu z hibernacji odkrywa, że błąd został jej wybaczony, a ją samą obwołano bohaterką. Z tarapatów za każdym razem ratuje ją nieprzewidziany plot twist i/lub plot armor. I tak kilka razy, przy czym za każdym razem "uchybienia" głównej bohaterki doprowadzają do coraz gorszych wydarzeń, liczonych w skali kosmicznej.
Zachwycił mnie za to wątek Grobu spotkanego w czterowymiarowej przestrzeni i szczerze żałuję, że tak mało stron poświęcono gwiezdnym ludziom. Ich przeżycia odebrałam jako szalenie bardziej interesujące niż losy głównej bohaterki. Fascynujące okazały się również baśnie napisane przez Yun Tianminga i miałam sporo frajdy próbując je zinterpretować.
Książka zdecydowanie nie porwała mnie tak, jak dwie poprzednie części. To nadal solidne science-fiction - choć w tym wypadku miękkie i pod względem naukowym mocno zahaczające już o fantastykę. Dla mnie stanowi jednak nieco rozczarowujący finał tej pięknej podróży przez ciemny las.
"Koniec śmierci" to solidne zwieńczenie trylogii "Wspomnienia o przeszłości Ziemi", choć - w mojej opinii - stanowi równocześnie najsłabszą odsłonę cyklu. I o ile Cixin Liu puścił wodze fantazji, prezentując naprawdę interesującą wizję przyszłości gatunku ludzkiego oraz losu wszechświata, o tyle cała ta podróż przez czas i przestrzeń z jedną z najgorzej napisanych postaci...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-25
„Jeżeli cię zniszczę, cóż ci do tego?”
Doskonała kontynuacja Problemu trzech ciał, chyba pod każdym względem przewyższająca pierwszą część serii. Literacko wciąż kuleje, ale bohaterowie zyskują unikalne cechy, da się poznać ich motywacje, nie są już papierowymi marionetkami rzucanymi z miejsca na miejsce jedynie przez wolę autora.
Trisolariańska flota zbliża się do Ziemi, ludzkość stara się więc opracować plan na uratowanie swojej planety przez kosmicznymi najeźdźcami. Koncepcja Wpatrujących się w Ścianę stanowiła fantastyczny środek na ukazanie interesujących rozważań fizycznych oraz naturalne wplecenie ich w fabułę - bardzo podobał mi się szczególnie wątek Reya Diaza. Choć - ze względu na ingerencję sofonów - nauka bardziej się już nie rozwinie, wciąż możliwe są odkrycia praktyczne w obrębie już poznanej teorii, dzięki czemu na przestrzeni stuleci ludzie dokonują swego rodzaju skoku cywilizacyjnego, rozwijając swoją technologię, konstruując podziemne miasta, kosmiczne windy czy wreszcie budując floty kosmiczne. Przekonani o własnym zwycięstwie nie przewidują jednak, że kosmici wciąż mogą ich zaskoczyć. A zaskakują bardzo - na wielu płaszczyznach. Koniec końców sprawdza się jednak reguła, że największym zagrożeniem dla ludzi są... oni sami.
Jedyny wątek, który absolutnie nie wzbudził mojego entuzjazmu, to historia miłości Luo Ji - zblazowany naukowiec, korzystając z nieograniczonych środków jakie przysługują mu za sprawą jego politycznej pozycji, nakazuje służbom odnaleźć kobietę ze swoich snów. Ta, sprowadzona do funkcji pięknego obiektu, po prostu zjawia się u jego boku, trwa przy nim bez słowa sprzeciwu, a nawet rodzi mu dziecko... Bardzo dziwny, wzbudzający dyskomfort wątek, kompletnie zresztą niepotrzebny z punktu widzenia całości fabuły.
„Jeżeli cię zniszczę, cóż ci do tego?”
Doskonała kontynuacja Problemu trzech ciał, chyba pod każdym względem przewyższająca pierwszą część serii. Literacko wciąż kuleje, ale bohaterowie zyskują unikalne cechy, da się poznać ich motywacje, nie są już papierowymi marionetkami rzucanymi z miejsca na miejsce jedynie przez wolę autora.
Trisolariańska flota zbliża się do Ziemi,...
2024-01-10
Po "Problem trzech ciał" (tkwiący na mojej kupce wstydu od nie pamiętam już kiedy) sięgnęłam zachęcona bardzo udaną, serialową adaptacją (Tencent Video, 2023). W ocenie samej książki jestem rozdarta, bo o ile pomysł oparcia powieści na nierozwiązywalnym problemie matematycznym jest intrygujący, objaśnienia fizycznych fenomenów podane w sposób logiczny i zrozumiały nawet dla laika, a koncepcja, by osadzić pierwszy kontakt w czasie chińskiej rewolucji kulturowej to odświeżający i intrygujący twist, o tyle sam język powieści chwilami mnie męczył, a kreacja bohaterów wydawała się szczątkowa - postaci niczym się nie wyróżniają, trudno doszukać się w ich zachowaniu, może poza Ye Wenjie, konkretnej motywacji. Polski przekład bazuje na angielskim tłumaczeniu chińskiego oryginału - to zdecydowany minus i podejrzewam, że część moich zarzutów wynika właśnie z tego faktu. Wiem, jak wiele niuansów ginie w przekładzie z języków azjatyckich, a co powiedzieć w przypadku, gdy powieść tłumaczona jest z tłumaczenia?
Mało tu przemyśleń bohaterów, więcej za to "haczyków" filozoficzno-społeczno-naukowych, które skłaniają do refleksji Czytelnika - to z kolei aspekt, który w literaturze cenię najbardziej. Książka obwołana została nową klasyką, niejednokrotnie porównywana była do "Fundacji" czy "Diuny". Czy jest przełomowa? Nie. Ale to nadal solidna lektura, która zręcznie łączy (hard) science z fiction, prezentując świeże, intrygujące koncepcje i stanowi fantastyczną bazę do dalszych rozważań czy przeprowadzania eksperymentów myślowych. Z radością kontynuować więc będę moją przygodę z cyklem "Wspomnienie o przeszłości Ziemi".
Po "Problem trzech ciał" (tkwiący na mojej kupce wstydu od nie pamiętam już kiedy) sięgnęłam zachęcona bardzo udaną, serialową adaptacją (Tencent Video, 2023). W ocenie samej książki jestem rozdarta, bo o ile pomysł oparcia powieści na nierozwiązywalnym problemie matematycznym jest intrygujący, objaśnienia fizycznych fenomenów podane w sposób logiczny i zrozumiały nawet dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
2023-02
2023
2022-02
2023-02
Do tej pory nie jestem przekonana czy "Ender na wygnaniu" jest naprawdę potrzebną książką, koniecznym uzupełnieniem niedopowiedzianych wątków. Wychodzę z założenia, że czasem warto pozwolić, by to czytelnik uzupełnił luki - zwłaszcza wtedy, gdy autor nie ma właściwie nic ciekawego do opowiedzenia.
"Ender na wygnaniu" powstał 23 lata po "Grze Endera" i ma stanowić swoiste spoiwo pomiędzy "Grą" właśnie, a "Mówcą umarłych", wyjaśniając lub sygnalizując przy okazji kilka wątków obecnych w Sadze Cienia. Widać niestety, że Card miał ogromny problem, by powrócić do historii Endera (o czym zresztą uczciwie wspomina w posłowiu) i po tylu latach stworzyć książkę interesującą. Największy jej problem to fakt, że jest zwyczajnie... nudna. Rzeczony midquel sprawia, że Ender i Valentine tracą urok i autentyczność, które niewątpliwie cechują ich zarówno w "Grze Endera", jak i jej kontynuacjach. Nowe postaci irytują, a ich losy są kompletnie nieangażujące, główny konflikt i intryga - jakby rozwodnione, łatwe do przewidzenia.
Powieść miała ogromny potencjał, by pomóc czytelnikowi w eksploracji niezbadanych planet wydartych Formidom, skupić się na trudach ich kolonizacji, zarysować głębszy profil psychologiczny Endera i ukazać jego dojrzewanie, przeobrażenie w Mówcę. Co otrzymujemy zamiast tego? Kapitalny wątek złotych żuków, sugerujący istnienie swego rodzaju inżynierii biologicznej wśród Formidów, zostaje ograniczony do minimum na rzecz rozwleczonych opowieści o toksycznej matce, pierwszym pocałunku, nastoletnich zadurzeniach i manii wielkości. Trudno mi uwierzyć, że młody Wiggin tak po prostu porzuciłby jedyne żyjące ogniwo, które choć częściowo było w stanie pomóc mu zrozumieć martwe Królowe. A jednak chłopak ignoruje je, staje się gubernatorem z krwi i kości, odkładając na bok swoją podstawową, najgłębiej skrywaną motywację - zrozumienie.
Wątek Achillesa, dla mnie najciekawszy zaraz po wątku żuków, rozwiązuje się zaskakująco szybko i (niemal) bezboleśnie, kompletnie rozczarowująco, biorąc pod uwagę, że napięcie było budowane niemal przez całą książkę. Ot, był konflikt i go nie ma.
Powieść przegadana, pozbawiona głębi, prowadząca do punktu kulminacyjnego, który wzbudza niewiele emocji. Poprawna, ale na pewno nie niezbędna. W moim odczuciu saga doskonale poradziłaby sobie bez niej.
Do tej pory nie jestem przekonana czy "Ender na wygnaniu" jest naprawdę potrzebną książką, koniecznym uzupełnieniem niedopowiedzianych wątków. Wychodzę z założenia, że czasem warto pozwolić, by to czytelnik uzupełnił luki - zwłaszcza wtedy, gdy autor nie ma właściwie nic ciekawego do opowiedzenia.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Ender na wygnaniu" powstał 23 lata po "Grze Endera" i ma stanowić swoiste...