rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Mroczna strona Forkisa” to kolejna książka, jaką miałam okazję przeczytać w ramach #booktourubatorego, pierwsza z gatunku vore. Czy Onkalota przemienionego w człowieka, który zjada przedstawicieli swojej nowej rasy, można nazwać kanibalem? Z jakich powodów to robi? I jak to możliwe, że niektórzy ludzie wręcz marzą o takiej śmierci?

W antologii znajdziemy opowiadania skupiające się na losach jednej postaci. Dowiemy się, jak człekojaguar Xajb'a Kej zmienił się w tytułowego Forkisa, w jakich okolicznościach ujawniły się jego nietypowe upodobania oraz prześledzimy drogę, jaką przebył od podjęcia decyzji o zemście na ludzkości, poprzez stworzenie narodu nieśmiertelnych Kiritian, aż po objęcie funkcji Pierwszego Dygnitarza.

Połączenie science fiction i vore to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, choć muszę przyznać, że całkiem udane. Obawiałam się trochę, że przedstawione tu akty worarefilii mogą się okazać zbyt drastyczne, ale mimo zastosowania przez autorkę dość szczegółowych, obrazowych opisów, nie odrzucały. W moim odczuciu były idealnie wyważone. Zawarto w nich dokładnie tyle informacji, żeby można było sobie bez problemu te sytuacje zwizualizować, jednak nie uznałabym ich za przesadnie brutalne.

Fabuła w kolejnych opowiadaniach dynamicznie się rozwijała, a autorka umiejętnie budowała napięcie. Opisy nie nudziły, pozwalały lepiej wyobrazić sobie świat, w którym toczyła się akcja. Klimatu dodawało także zastosowanie różnorodnych terminów naukowych i imion inspirowanych językiem Majów, choć momentami czułam się przytłoczona ich ilością. W lekturze przeszkadzały mi też trochę literówki i inne drobne błędy pojawiające się w tekście. Chociażby to, że raz czytałam o Onkalotach, potem o Oknalotach, a nawet o Onklaotach, a to wszystko w ramach jednego opowiadania.

Swoje pierwsze spotkanie z twórczością Adrianny Biełowiec uważam za udane. Zaintrygowała mnie postać głównego bohatera, choć nie mogę powiedzieć, żebym go polubiła. Sprawnie prowadzona akcja i oryginalna fabuła wciągnęły mnie na długie godziny. Polecam miłośnikom takich klimatów.

ogrodksiazek.blogspot.com

„Mroczna strona Forkisa” to kolejna książka, jaką miałam okazję przeczytać w ramach #booktourubatorego, pierwsza z gatunku vore. Czy Onkalota przemienionego w człowieka, który zjada przedstawicieli swojej nowej rasy, można nazwać kanibalem? Z jakich powodów to robi? I jak to możliwe, że niektórzy ludzie wręcz marzą o takiej śmierci?

W antologii znajdziemy opowiadania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Elfy, trolle, gobliny, magowie, centaury, triklopi, hybrydy i nie tylko. Do tego mnóstwo akcji, szczypta humoru i pełna niebezpieczeństw podróż. Czy uda się uratować królewnę albo chociaż dać łupnia smokom (na co bardzo liczy pewien skalny troll)?

Yasper to utalentowany elfi złodziej, skrywający pół twarzy za srebrną maską. Niespodziewanie dostaje od króla Dali pewną intratną propozycję. Jeśli odniesie sukces, czeka go sława, bogactwo, a nawet tytuł księcia. W przypadku niepowodzenia ryzykuje jednak śmiercią w straszliwych męczarniach. Wraz z magiem Daraiem i trollem skalnym Ugim wyrusza z tajną misją. Ich zadaniem jest ocalenie porwanej przez smoki królewny.

Brutalność początkowych scen nie zachęcała mnie do dalszej lektury, ale z każdym kolejnym rozdziałem historia opowiadana przez autora intrygowała i wciągała coraz bardziej. Cały czas coś się działo, a bohaterowie wciąż natrafiali na nowe przeszkody na swojej drodze. Nic nie szło zgodnie z planem. Przemierzając kolejne krainy, nieraz otarli się o śmierć. Zwrotów akcji było tutaj pod dostatkiem, nie zabrakło również humoru. Nim się obejrzałam, opowieść dobiegła końca, pozostawiając mnie z myślą, że koniecznie muszę poznać jej dalszy ciąg.

Leszek Bigos wykreował ciekawy świat, który poznawałam z prawdziwą przyjemnością. Kolejne krainy o zróżnicowanej topografii i zasobach, zamieszkane przez całą plejadę interesujących ras i hybryd, robiły wrażenie. A biorąc pod uwagę fakt, że to dopiero początek przygody, a bohaterowie nie dotarli jeszcze do celu, zapewne jest to jedynie ułamek tego, co jeszcze czeka nas w kolejnych tomach.

„Smoczy szlak. Wejście” to moim zdaniem bardzo udany początek serii dark fantasy. Jest emocjonująco, momentami krwawo i brutalnie, ale czasem też zabawnie. Stworzone przez autora postacie intrygują, a świat przedstawiony aż się prosi, by przemierzyć go wzdłuż i wszerz, odkrywając wszystkie skrywane przez niego tajemnice. Mnie ta opowieść przekonała i chętnie dowiem się, co było dalej. Polecam!

ogrodksiazek.blogspot.com

Elfy, trolle, gobliny, magowie, centaury, triklopi, hybrydy i nie tylko. Do tego mnóstwo akcji, szczypta humoru i pełna niebezpieczeństw podróż. Czy uda się uratować królewnę albo chociaż dać łupnia smokom (na co bardzo liczy pewien skalny troll)?

Yasper to utalentowany elfi złodziej, skrywający pół twarzy za srebrną maską. Niespodziewanie dostaje od króla Dali pewną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie miejsca, które wydają się istnieć gdzieś poza czasem. Jakby nie przynależały do żadnej epoki i same w sobie stanowiły odrębny świat. Zanurzone w przestrzeni między jawą a snem, otulone mgłą, ukryte przed niechcianymi spojrzeniami.

Młoda pisarka wynajmuje dom nad morzem, by móc w spokoju pracować nad nową powieścią. Gdy tylko zaczyna, odbiera niepokojący telefon. Nieznajomy mężczyzna informuje ją, że to, o czym zamierza pisać, jest bardzo niebezpieczne i radzi, by zrezygnowała ze swojego pomysłu. Zaskoczona kobieta składa mu obietnicę – daje słowo, że nie będzie o nim wspominać. Wkrótce trafia do nietypowej tawerny, a właścicielka staje się główną bohaterką snutej przez nią opowieści.

Losy pisarki przeplatają się z fragmentami tworzonego przez nią tekstu, dzięki czemu nie tylko śledzimy jej poczynania i zagłębiamy się we wspomnienia, ale poznajemy również smutną historię Manueli i Alejandra. Z każdym rozdziałem powieść staje się coraz bardziej zagadkowa, zaskakująca i niesamowita. Jesteśmy świadkami wydarzeń, których racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Tworzą jednak aurę tajemniczości, intrygując czytelnika i sprawiając, że od lektury niezwykle trudno się oderwać.

Sama tawerna przywodzi mi na myśl pewien stary musical – „Brigadoon” – i ukryte w gęstej mgle miasteczko, które rządzi się własnymi prawami, a czas płynie w nim zupełnie inaczej. Książka Joli Czemiel całkowicie mnie oczarowała, podobnie jak tamta historia. Na chwilę przeniosła mnie do zupełnie innego świata i żałuję tylko jednego: że trwało to tak krótko.

Autorka świetnie operuje słowem, snując opowieść nie tylko o samym pisaniu i poszukiwaniu natchnienia, ale porusza również problem trudnych relacji międzyludzkich, śmierci, żałoby, wyrzutów sumienia czy przebaczenia. Pokazuje, że czasem sami sobie budujemy więzienie, z którego później nie potrafimy się wydostać. A nie wiedząc, co tak naprawdę chcemy zrobić z naszym życiem, tkwimy w miejscu, zagubieni w przytłaczającej codzienności. Strach przed zmianą, a przede wszystkim brak wiary w to, że w ogóle jest ona możliwa, paraliżuje i nie pozwala dostrzec najważniejszego. Wszystko jest w naszych rękach. Może wystarczy po prostu dokonać wyboru, wstać i ruszyć naprzód?
Polecam!

ogrodksiazek.blogspot.com

Są takie miejsca, które wydają się istnieć gdzieś poza czasem. Jakby nie przynależały do żadnej epoki i same w sobie stanowiły odrębny świat. Zanurzone w przestrzeni między jawą a snem, otulone mgłą, ukryte przed niechcianymi spojrzeniami.

Młoda pisarka wynajmuje dom nad morzem, by móc w spokoju pracować nad nową powieścią. Gdy tylko zaczyna, odbiera niepokojący telefon....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybyście mogli cofnąć się w czasie i zmienić przeszłość... co byście zrobili? Każda, nawet najmniejsza z naszego punktu widzenia ingerencja może wpłynąć na continuum, modyfikując zarówno teraźniejszość, jak i przyszłość. Czy jest jednak coś takiego, dla czego potrafilibyście zaryzykować obudzenie się w całkowicie obcej rzeczywistości?

Prawnik Jacek Miarczyński podczas swojej corocznej wyprawy w Bieszczady znajduje na szlaku nietypowy zegarek. Gdy odkrywa, że to wehikuł czasu, zaczyna sprawdzać jego możliwości. Czyżby właśnie dostał od losu jedyną w swoim rodzaju szansę na ocalenie życia najlepszego przyjaciela? Chociaż mężczyzna ma poważne wątpliwości, ostatecznie postanawia spróbować. Jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić?

Czytanie tej historii zaczęłam od drugiej części – Panta rhei – i muszę przyznać, że trochę żałuję. Continuum wciągnęło mnie od razu, przyciągając uwagę interesującą fabułą i rozterkami głównego bohatera. Gdybym sięgnęła po te książki we właściwej kolejności, pewnie łatwiej by mi było odnaleźć się w tej opowieści. Zwłaszcza że pierwszy tom zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu.

Ciekawie poprowadzona akcja sprawiła, że nie nudziłam się ani chwili. Autor umiejętnie budował napięcie, niezwykle przekonująco przedstawił także dylematy moralne Jacka. Szczerze kibicowałam tej postaci, choć towarzyszyło mi przy tym silne wrażenie, że próbuje zdziałać zbyt wiele i źle się to dla niego skończy. Owszem, intencje miał dobre, ale zapomniał o tym, co podobno było dla niego takie ważne. Kiedy relacje z najbliższymi spycha się na dalszy plan, odkłada wciąż na później i skupia się całą uwagę na czymś innym, to w pewnym momencie człowiek nagle staje przed smutnym faktem: nie ma już czego ratować i naprawiać, a straconego czasu w żaden sposób nie odzyska. Przeświadczenie, iż można kogoś zaniedbywać, bo na pewno zrozumie i cierpliwie poczeka, często bywa złudne. Wszystko ma swoje granice. A ratując świat kosztem własnej rodziny, należy liczyć się z tym, że się ją straci.

Lektura powieści Kamila Bracha zapewniła mi solidną porcję dobrej rozrywki. Z dużym zainteresowaniem śledziłam losy głównego bohatera, trzymając kciuki za powodzenie jego misji. Mimo że nie przepadam za science fiction, polecam tę powieść zarówno fanom gatunku, jak i wielbicielom ciekawych historii. Zachęcam również do sięgnięcia po kontynuację – Panta rhei – choć akurat w tym przypadku to pierwsza część serii jest moim faworytem.

ogrodksiazek.blogspot.com

Gdybyście mogli cofnąć się w czasie i zmienić przeszłość... co byście zrobili? Każda, nawet najmniejsza z naszego punktu widzenia ingerencja może wpłynąć na continuum, modyfikując zarówno teraźniejszość, jak i przyszłość. Czy jest jednak coś takiego, dla czego potrafilibyście zaryzykować obudzenie się w całkowicie obcej rzeczywistości?

Prawnik Jacek Miarczyński podczas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Witajcie w księstwie Ahury, które wskutek dramatycznych zdarzeń znajdzie się na skraju wojny domowej. Rycerze i rycerki, magowie i krasnoludy staną w szranki z niebezpiecznymi, a czasem wręcz nadnaturalnymi przeciwnikami. Krew będzie się lała strumieniami… podobnie jak wino.

Aris Esnaf'ar przybywa do Ahury zza Bezmiaru Błękitu. Przyjaciel zgłasza go na ochotnika do udziału w pewnej misji. Tym sposobem zostaje on członkiem dość nietypowej drużyny. Tworzą ją: hrabia Bewier, lady Shu, Albert, lord Vissen, a także mag Miltez i jego towarzyszka, Klaudia. Ściganie wrogów diuka Edwarda, choć wydaje się początkiem typowych rycerskich przygód, okazuje się jednak o wiele trudniejszym i bardziej skomplikowanym zadaniem. Naszym bohaterom przyjdzie się bowiem zmierzyć nie tylko z zaprawionymi w klasycznym boju przeciwnikami, ale staną również oko w oko ze zjawami, smokowcami i innymi posługującymi się magią istotami.

Pierwsze wrażenia z lektury nie napawały mnie optymizmem. Fantastykę lubię, rycerze też spoko, jakaś ważna misja przed nimi – wydawało się, że czeka mnie emocjonująca, pełna akcji przygoda. Tymczasem mamy tutaj zbieraninę osób, które niekoniecznie wiedzą, w co się pakują, a chyba najbardziej zagubiony w tym wszystkim jest główny bohater. Chce zdobyć sławę i pieniądze, ale wszystko inne jest mu w zasadzie obojętne (może poza margrabiną Dianą, chociaż w zamian za odpowiednio zaopatrzoną piwniczkę pewnie by z niej zrezygnował). W pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że wysyła się go praktycznie na pewną śmierć, lecz chwila refleksji szybko mija. Zresztą przy każdej okazji wlewa w siebie takie ilości wina, że aż dziwi, jeśli ma jakiekolwiek pojęcie o tym, co się właściwie dzieje. Często wygląda to tak, że uczestniczy w jakiejś bitwie, potem leży ranny i nieprzytomny, po czym odzyskuje świadomość, sięga po butelkę i za chwilę znów rzuca się w wir walki.

Początkowo nie mogłam wczuć się w tę opowieść, głównie ze względu na dialogi. Wypowiedzi niektórych postaci były w moim odczuciu sztuczne i przesadnie długie. Przeszkadzały mi także pojawiające się wciąż w tekście powtórzenia. Ciężko było mi przez to przebrnąć. Na szczęście w dalszej części książki zdarzały się już rzadziej albo po prostu fabuła zdołała wciągnąć mnie na tyle, że przestałam zwracać na to uwagę. Kolejne rozdziały okazały się dużo lepsze i zaintrygowana tym, czemu jeszcze bohaterowie będą musieli stawić czoła, śledziłam ich losy z przyjemnością. Szczególnie dobre wrażenie zrobiły na mnie sceny walki. Dynamiczne i trzymające w napięciu, dzięki czemu czytałam je jednym tchem.

Pierwszy tom trylogii Obrońcy Ahury pozostawił mnie z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony raziły mnie niedociągnięcia rzucające się w oczy zwłaszcza na początku powieści. Z drugiej jednak widziałam również pewne postępy. Im dalej zagłębiałam się w przedstawioną przez autora historię, tym mniej przeszkadzały mi błędy i coraz bardziej oczarowywał mnie specyficzny klimat tej książki. Biorąc pod uwagę, że to debiut, wypada całkiem dobrze i pozwala mieć nadzieję, że kolejne części tego cyklu będą coraz ciekawsze i lepiej dopracowane.

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Witajcie w księstwie Ahury, które wskutek dramatycznych zdarzeń znajdzie się na skraju wojny domowej. Rycerze i rycerki, magowie i krasnoludy staną w szranki z niebezpiecznymi, a czasem wręcz nadnaturalnymi przeciwnikami. Krew będzie się lała strumieniami… podobnie jak wino.

Aris Esnaf'ar przybywa do Ahury zza Bezmiaru Błękitu. Przyjaciel zgłasza go na ochotnika do udziału...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co się może stać, gdy na statku wypływającym w długi rejs znajdą się ludzie pozbawieni wszelkich skrupułów? Zamknięci na niewielkiej przestrzeni dadzą pokaz przeróżnych niegodziwości. Jednak wśród rozbitków, gdy ratunek wcale nie jest pewny, mogą się wręcz poczuć nietykalni. Skala zła, jakie są w stanie wyrządzić, przerasta wówczas wszelkie wyobrażenia...

W październiku 1628 roku z portu w Amsterdamie wypływa 7 statków Kompanii Wschodnioindyjskiej – Batavia, Assendelft, Haga, Dordrecht, Kleine Dawid, Zaandam i Buren. Flota pod dowództwem starszego kupca Franciszka Pelsaerta zmierza w kierunku Jawy. Marynarzy i pasażerów czeka długa, pełna niebezpieczeństw wyprawa. Wrogie statki, piraci, krwiożercze rekiny... Zagrożeń jest o wiele więcej. Jak się jednak okaże, tym, czego najbardziej powinni się obawiać, są inni ludzie, współtowarzysze podróży, gotowi na wszystko i pozbawieni wszelkich hamulców moralnych.

Opowieści o morskich wyprawach i o piratach fascynowały mnie od lat. O wiele chętniej sięgałam właśnie po tego typu historie niż po książki dla nastolatek. Podróż w nieznane, wielka przygoda i mnóstwo akcji – to wszystko niezmiennie kradło moje serce i sprawiało, że pochłaniałam jedną powieść za drugą. Sięgając po Australijskie piekło, po cichu liczyłam na powrót do tamtych emocji i wrażeń. Chociaż na nudę narzekać nie mogłam, bo lektura obfitowała w intrygujące oraz trzymające w napięciu wydarzenia, to jednak nie potrafiłam się w nią wczuć, a czytanie kolejnych rozdziałów przychodziło mi z trudem.

Żaden z bohaterów nie wzbudził mojej szczególnej sympatii. Może poza Wiebbe Hayesem, który jako jeden z nielicznych nie przejawiał zachowań żądnego krwi psychopaty. Pozostali albo byli strasznie skrzywieni psychicznie, albo brakowało im zdecydowania i siły, by przeciwstawić się tym czerpiącym chorą przyjemność z krzywdzenia innych. Najgorszym z nich wszystkich był Jeronim Kornelisz – ucieleśnienie zła. Gdy wydawało mi się, że niżej już upaść nie można, on przechodził sam siebie. W pewnym momencie już nawet nie miałam ochoty czytać, jakie jeszcze okrucieństwa mogły stać się jego udziałem.

Przez powieść Radosława Lewandowskiego przebrnęłam z wielkim trudem. Nie dlatego jednak, że czegoś jej brakuje. Wręcz przeciwnie. Mamy tutaj naprawdę ciekawą fabułę, opartą na prawdziwych wydarzeniach, a także pełną emocji akcję. Autor potrafi nie tylko zaintrygować, ale i zszokować, jak na mój gust, momentami aż za bardzo. Dla mnie ta lektura okazała się zbyt brutalna. Pewne opisy na pewno zostaną w mojej pamięci na dłużej, choć wcale mnie to nie cieszy. Jeśli jednak Wam to nie przeszkadza i lubicie takie klimaty, możecie śmiało czytać. Ja, dla odmiany, chętnie sięgnę teraz po coś spokojniejszego, gdzie nie zaatakują mnie znienacka czyjeś wyprute flaki.

https://ogrodksiazek.blogspot.com/2022/05/rejs-ku-przeznaczeniu-australijskie.html

Co się może stać, gdy na statku wypływającym w długi rejs znajdą się ludzie pozbawieni wszelkich skrupułów? Zamknięci na niewielkiej przestrzeni dadzą pokaz przeróżnych niegodziwości. Jednak wśród rozbitków, gdy ratunek wcale nie jest pewny, mogą się wręcz poczuć nietykalni. Skala zła, jakie są w stanie wyrządzić, przerasta wówczas wszelkie wyobrażenia...

W październiku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić najlepszego przyjaciela? Szczęście, rodzinę, własną tożsamość... Czy podejmiesz ryzyko, które może nieodwracalnie wpłynąć na bieg historii?

Silne eksplozje na Słońcu prowadzą do szeregu nieoczekiwanych zdarzeń. Pojawiają się zakłócenia linii czasowych, a po przejściu fali zmian okazuje się, że dotychczasowy świat przestał istnieć. Pracownicy Stacji Kontrolnej Departamentu Czasu podejmują próbę korekcji continuum. Liczba możliwych ingerencji w przeszłość jest jednak ograniczona. Czy uda im się przywrócić znaną sobie rzeczywistość i uchronić ludzkość przed zagładą?

Mimo że nie przepadam za literaturą science fiction, powieść Kamila Bracha naprawdę mnie wciągnęła. Dwutorowa narracja skutecznie przykuła moją uwagę. Chociaż więcej sympatii wzbudziły we mnie postaci zarządcy Dimitrisa i Suryi, dużo bardziej zainteresowały mnie losy Jacka, Emila i ich bliskich, niż to, co działo się w przestrzeni kosmicznej. Muszę jednak przyznać, że to właśnie ta część, gdzie wątki z dwudziestego pierwszego i dwudziestego czwartego wieku splatają się ze sobą, zapewniła mi najwięcej wrażeń. Z zapartym tchem śledziłam poczynania bohaterów, trzymając jednocześnie kciuki za powodzenie ich nietypowej misji.

Motyw podróży w czasie od zawsze mnie intrygował. Tutaj przy okazji poznajemy także ciekawą wizję autora odnośnie przyszłych wydarzeń i kierunku, w jakim podąża ludzkość. Widzimy społeczność skupioną na jednym zadaniu – obronie Ziemi przed najeźdźcami z zewnątrz. To jest cel, któremu podporządkowują całe swoje życie, we wszystkich sferach. Relacje międzyludzkie ograniczają się w zasadzie do tych służbowych, rodzina to w tym świecie pogardzany relikt przeszłości. Dozwolony po spełnieniu określonych warunków i otrzymaniu stosownego pozwolenia, ale jednak niemile widziany i uznawany za przejaw egoizmu.

Chociaż początek mojej przygody z powieścią Kamila Bracha okazał się dość trudny i ciężko mi było odnaleźć się w wykreowanym przez autora świecie, po kilku pierwszych rozdziałach wiele się zmieniło. Intrygująca fabuła, nietuzinkowi bohaterowie i dynamiczna akcja sprawiły, że śledziłam rozwój wydarzeń ze szczerym zaciekawieniem. A ilustracje Jakuba Kuleckiego idealnie komponowały się z tekstem opowieści, zdecydowanie dodając książce uroku. Polecam!

ogrodksiazek.blogspot.com

Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić najlepszego przyjaciela? Szczęście, rodzinę, własną tożsamość... Czy podejmiesz ryzyko, które może nieodwracalnie wpłynąć na bieg historii?

Silne eksplozje na Słońcu prowadzą do szeregu nieoczekiwanych zdarzeń. Pojawiają się zakłócenia linii czasowych, a po przejściu fali zmian okazuje się, że dotychczasowy świat przestał istnieć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiedzieć, że samotność ma wiele twarzy, to jak stwierdzić, że dużo jest kropel wody w oceanie lub ziaren piasku na pustyni. Jedno wielkie niedopowiedzenie. Według mnie samotność ma twarz każdego z nas, bo nie urodził się jeszcze taki człowiek, który by jej nigdy w życiu nie doświadczył. Może pojawić się niepostrzeżenie i po chwili zniknąć lub zagościć w naszym życiu na dłużej, stając się wierną towarzyszką codzienności. Z każdym dniem coraz bardziej znajomą i łatwiejszą do zaakceptowania.

W książce Kamila Zinczuka znajdziemy sześć tekstów ukazujących prawdziwe oblicze współczesnego świata. Takie do bólu autentyczne, odarte z wszelkich iluzji. Podczas gdy zewsząd zalewają nas obrazy sztucznie upiększone tysiącami filtrów, kreujące fałszywe wizje szczęścia i dobrobytu, autor odziera je skutecznie z kolejnych warstw. Dobitnie uświadamia czytelnikowi, że to wszystko jest tylko na pokaz, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.

Niektórzy z bohaterów tych opowieści mogą nawet uchodzić za ludzi sukcesu, przynajmniej w takim sensie, jak postrzega to dzisiejszy świat. Tak naprawdę jednak wszyscy bez wyjątku są straszliwie zagubieni. Nie potrafią odnaleźć własnego miejsca w otaczającej ich rzeczywistości. Goniąc za tym wszystkim, co promuje współczesna kultura, gubią sens życia. Kolejne osiągnięcia dają im złudne poczucie chwilowego triumfu, popychając wciąż dalej, ścieżką, która nie ma końca. Nigdy nie znajdą tam spełnienia ani szczęścia, zawsze czegoś będzie im brakować. W pogoni za iluzją mogą nawet nie zauważyć, że stali się niewolnikami technologii, więźniami systemu i zakładnikami starającymi się ze wszystkich sił sprostać irracjonalnym oczekiwaniom własnym i innych ludzi.

Egzystencjalną pustkę próbują zapełnić przypadkowymi znajomościami, pracą, imprezami i używkami. Alkohol stanowi dla nich remedium na wszelkie problemy. Regularnie znieczulają się, by wymazać z pamięci bolesne wspomnienia, uciszyć niechciane myśli, przestać odczuwać jakiekolwiek emocje. Ale taki stan trudno nazwać życiem, to raczej desperacka próba ucieczki przed nim, smutna wegetacja w oczekiwaniu na nieuchronny koniec. Nie wszyscy jednak ostatecznie godzą się na taki los. Docierają do momentu nazywanego tutaj punktem węzłowym i postanawiają wziąć sprawy we własne ręce. Uwolnić się. W taki czy inny sposób.

Kamil Zinczuk wyjątkowo zręcznie operuje słowem, otwierając nam szeroko oczy na świat, który niby jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki, ale jednak staramy się go nie dostrzegać. Być może ukazuje gorzki obraz naszej własnej codzienności, a może życie, które toczy się tuż obok. W tej bezrefleksyjnej, egocentrycznej rzeczywistości staliśmy się mistrzami funkcjonowania z zamkniętymi oczami, by nie dostrzegać innych ludzi. Zresztą jak moglibyśmy zauważyć, że potrzebują pomocy, kiedy tak bardzo skupiamy się na wypieraniu ze świadomości swoich własnych problemów? Udajemy, często sami przed sobą, że ich nie ma, zajęci mozolnym nakładaniem kolejnych warstw filtrów, tworząc iluzję udanego życia. Kamuflaż, który pozwoli wtopić się w tłum i dopasować do reszty społeczeństwa. Tak samo nieszczęśliwego, samotnego i zagubionego. I starającego się ze wszystkich sił, by tego nie okazać.

Samotności to książka, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Objętościowo dość niepozorna, choć przekaz, jaki za sobą niesie, do lekkich już nie należy. Uderza mocno i celnie, obnażając to wszystko, co kryje iluzorycznie idealna fasada dzisiejszego świata. Samotności i lęki towarzyszące nam na każdym kroku, choć tak starannie próbujemy ukryć ich obecność. Autor roztacza przed nami obraz przygnębiający, lecz jak najbardziej autentyczny. Zmusza do głębokiej refleksji nie tylko nad własnym życiem, ale także nad tym wszystkim, co nas otacza, dotyka, ogranicza i zniewala. Co ważne, ukazuje jednocześnie, że nawet na gruzach rozpadającego się świata można dostrzec światełko nadziei. Choć niektóre fragmenty wydawały mi się zbyt rozwlekłe i niepotrzebnie zagmatwane, a kolejne retrospekcje sprawiały, że momentami gubiłam główny wątek, całość wywarła na mnie wielkie wrażenie. Szczerze polecam!

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Powiedzieć, że samotność ma wiele twarzy, to jak stwierdzić, że dużo jest kropel wody w oceanie lub ziaren piasku na pustyni. Jedno wielkie niedopowiedzenie. Według mnie samotność ma twarz każdego z nas, bo nie urodził się jeszcze taki człowiek, który by jej nigdy w życiu nie doświadczył. Może pojawić się niepostrzeżenie i po chwili zniknąć lub zagościć w naszym życiu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak uwierzyć w dobre intencje kogoś, kto już raz nas zawiódł? Utracone zaufanie odbudować bardzo trudno, a często jest to wręcz niemożliwe. Co jednak zrobić, gdy zdrajca okazuje się naszą jedyną szansą na ocalenie? Czy złożenie w ręce odwiecznego wroga własnego życia i losów całego znanego sobie świata okaże się słuszną decyzją?

Vianne i jej siostry niespodziewanie trafiają do Kerys, na dwór Regulusa de Morady. Bezwzględny król pragnie wykorzystać je do swoich niecnych celów. Chce podbić świat ludzi i przejąć nad nim władzę. Marzy mu się stworzenie nowej rasy – demonów obdarzonych magią. Dlatego też planuje dla każdej z czarownic wybrać spośród swych poddanych męża, który zadba o realizację jego planu i spłodzenie potomka. Niestety taki scenariusz najprawdopodobniej skończy się śmiercią dziewcząt. Choć demony zdają się wierzyć, że jeśli taką parę połączy romantyczna więź, mają one szansę przeżyć poród. Vi, Aimée i Maëlle nie mają jednak zamiaru ryzykować i zaczynają planować ucieczkę. Czy pomoże im w tym tajemniczy więzień, którego znajdują w lochach?

Marah Woolf ponownie zabiera nas do świata pełnego magii, niebezpieczeństw i dworskich intryg. Każdy nierozważny krok może się skończyć tragicznie, nie tylko dla samych bohaterek. Na uwięzionych w Kerys spoczywa wielka odpowiedzialność. Tylko oni są w stanie powstrzymać armię demonów przed ostateczną inwazją i ocalić ludzkość. Najpierw muszą jednak uratować siebie, a to nie będzie łatwe. Zdradzeni przez dotychczasowych sojuszników, mogą liczyć wyłącznie na siebie. Zaufanie któremukolwiek z demonów byłoby przecież bardzo nierozsądne, ale czy zdołają sobie poradzić bez ich pomocy?

Drugi tom trylogii trzyma w napięciu od początku do samego końca. Autorka serwuje nam kilka naprawdę interesujących zwrotów akcji, poza tym fabuła rozwija się tak dynamicznie, że nie sposób narzekać na nudę. W miejscu, gdzie niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem, bohaterki nie mogą stracić czujności nawet na chwilę. Cały czas coś się dzieje. Mamy tutaj sceny walki, dworskie intrygi, spiski, potajemne spotkania i sporo magii, w dodatku tam, gdzie zupełnie się jej nie spodziewamy.

To wszystko, co urzekło mnie w pierwszym tomie, Siostrze gwiazd, znalazłam i tutaj. Trzy siostry nadal wzbudzały moją wielką sympatię, kreacja ich postaci to moim zdaniem ogromna zaleta tego cyklu. Sprawiały wrażenie tak prawdziwych i autentycznych, że nie zdziwiłabym się zbytnio, gdyby podczas czytania zmaterializowały się nagle tuż obok i osobiście kontynuowały tę opowieść. Ezra natomiast wydawał mi się jeszcze bardziej irytujący i nieporadny niż poprzednio. Caleb z kolei zszedł na dalszy plan, ustępując miejsca swojemu tajemniczemu i niezwykle intrygującemu bratu. Dzięki barwnemu, plastycznemu językowi każdą opisywaną scenę mogłam sobie wyobrazić bez najmniejszego problemu, zupełnie jakby rozgrywała się tuż przed moimi oczami.

Marah Woolf wykreowała niezwykle ciekawy, pełen magii świat. I choć z początku sprawiał wrażenie jasnego i uporządkowanego, to im dalej zagłębiałam się w snutą przez nią opowieść, tym trudniej było mi jednoznacznie określić, kto stoi po tej dobrej, a kto po złej stronie. Podczas lektury towarzyszyła mi cała gama przeróżnych emocji, a wartka akcja nie pozwalała oderwać się od kart powieści. Nie zabrakło również humoru i niespodziewanych zwrotów akcji. To wszystko sprawiło, że Siostra księżyca wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie i z niecierpliwością czekam na możliwość przeczytania kolejnego, ostatniego już tomu tej trylogii. Polecam!

https://ogrodksiazek.blogspot.com/2022/02/byas-moim-przeznaczeniem-ale-nigdy-nie.html

Jak uwierzyć w dobre intencje kogoś, kto już raz nas zawiódł? Utracone zaufanie odbudować bardzo trudno, a często jest to wręcz niemożliwe. Co jednak zrobić, gdy zdrajca okazuje się naszą jedyną szansą na ocalenie? Czy złożenie w ręce odwiecznego wroga własnego życia i losów całego znanego sobie świata okaże się słuszną decyzją?

Vianne i jej siostry niespodziewanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy sztuka naprawdę potrafi odmienić życie? Ułatwić zaakceptowanie siebie i pogodzenie się z kompleksami? Wytyczyć nową drogę, poszerzyć horyzonty, pomóc odnaleźć własne miejsce w świecie? Liwia Gawlin tak właśnie twierdzi. Wyrywając innych ludzi z ich poukładanej codzienności, burząc ich obronne mury, powinna jednak zaoferować im coś w zamian, coś więcej niż obietnicę sławy, ale czy ona sama jest na to gotowa?

Wiktor Porocha żyje zupełnie zwyczajnie. Na co dzień pracuje w galerii handlowej, gdzie sprzedaje ludziom internet. W weekendy spotyka się z przyjaciółmi, odwiedza rodziców. I choć niedawno rzuciła go dziewczyna, jego historia mogłaby być taką, jakich wiele. Jednak pewnego dnia, gdy siedzi zaczytany na ławce w parku, zaczepia go obca kobieta, pytając, czy może mu zrobić zdjęcie. W ten sposób poznaje Liwię Gawlin, artystkę i właścicielkę sklepu Stylove. Wkrótce zgadza się wziąć udział w jej nietypowym projekcie – kobieta chce ukazać na fotografiach piękno osób „niestandardowych”, z różnymi defektami. Zaczyna również prowadzić dla swoich modeli warsztaty o sztuce pod nazwą „Soboty z Picassem”. Czy udział w tym przedsięwzięciu rzeczywiście coś w ich życiu zmieni?

Bardzo długo przekonywałam się do głównego bohatera. Jego zachowanie i nastawienie do innych ludzi były wyjątkowo odpychające. Kiedy już się wyjaśniło, z czego to wynika, nadal sądziłam, że przynajmniej do pozostałych uczestników warsztatów będzie miał inne podejście. Tak się jednak nie stało. Tkwiąca w nim złość do wszystkiego i wszystkich wokół nie przewidywała wyjątków. Z czasem przestało mnie to dziwić. Taka kreacja jego postaci bardzo wyraźnie pokazywała, że stawia się on w opozycji do całego świata. Samotny, nierozumiany, niedoceniony, skazany na nijakość, pozbawiony nadziei. Spotkanie Liwii Gawlin i udział w jej projekcie okazuje się początkiem zmian, ale czy na pewno na lepsze? Kiedy człowiek otwiera się na coś nowego, może wiele zyskać. Ale nawet jeśli ten jego świat się powiększa, nadal musi jakoś się w nim odnaleźć. Kiedy dojdzie do wniosku, że i tak nie ma tam dla niego miejsca, paradoksalnie stanie się jeszcze bardziej samotny i rozgoryczony. Jedyne, co zyska, to garść wspomnień i zapewne jeszcze większą świadomość swojej inności i wyobcowania.

Gdy Wiktor zaczyna patrzeć na otaczającą go rzeczywistość z nieco większym optymizmem i nadzieją, autor kontrastuje to z nienawiścią społeczeństwa, która wydaje się wszechobecna. Nawet anonimy otrzymywane przez Liwię nie robiły takiego wrażenia jak komentarze zamieszczane w sieci przez internautów. Nie oszczędzali nikogo, także informacja o tragedii nie przeszła bez echa – hejt i pełne złośliwości wpisy musiały pojawić się i tam. Wyglądały tak prawdziwie, że nie zdziwiłabym się, gdyby zostały przez autora żywcem wciągnięte do powieści z jakiejś strony internetowej. I to z zachowaniem oryginalniej pisowni, pełnej błędów, która jeszcze dodawała im autentyczności. Ale taka właśnie jest ta wirtualna przestrzeń. Można znaleźć w niej wszystko, choć trafić na coś wartościowego coraz trudniej, gdy przykrywają to całe tony wypowiedzi niemających innego celu niż komuś dopiec, skrytykować, wyśmiać czy poniżyć. Czytając to, można dojść do wniosku, że żyjemy w świecie wrednych, pozbawionych empatii psychopatów. A to trochę przeraża.

Michał Paweł Urbaniak stworzył powieść, po którą z całą pewnością warto sięgnąć. Nie jest to lektura lekka i przyjemna, czytana dla zabicia czasu. Ta historia niesie za sobą ogromny ładunek emocjonalny i zmusza do refleksji nad wieloma różnymi aspektami życia. Każe przystanąć i pochylić się nad losem tych, których się nie dostrzega, bo wydają się zbyt zwyczajni i stanowią tylko element jakiegoś nieokreślonego, szarego tłumu. A także tych, których zwykle omija się wzrokiem, gdyż z jakichś powodów nie mieszczą się w ramach obecnie przyjętych kanonów piękna. Polecam!

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Czy sztuka naprawdę potrafi odmienić życie? Ułatwić zaakceptowanie siebie i pogodzenie się z kompleksami? Wytyczyć nową drogę, poszerzyć horyzonty, pomóc odnaleźć własne miejsce w świecie? Liwia Gawlin tak właśnie twierdzi. Wyrywając innych ludzi z ich poukładanej codzienności, burząc ich obronne mury, powinna jednak zaoferować im coś w zamian, coś więcej niż obietnicę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Ktoś spróbuje cię zabić na morzu (...). Jednak to w mieście czeka śmierć". Taka przepowiednia nie wróży niczego dobrego, ale to tylko jeden z wielu złych znaków, jakie dostrzega Aletha. Już wkrótce ulice jej miasta spłyną krwią, a ona sama będzie musiała podjąć trudną decyzję – ratowanie księstwa czy własne bezpieczeństwo. Jej los jest jednak nierozerwalnie związany z losem kogoś innego. Czy dokona słusznych wyborów?

Książę Sieldige zostaje otruty. Ginie Złoty Rycerz – jeden z trzech najbliższych mu ludzi, a na drugiego z nich, Leto Drakina, także zostaje zorganizowany zamach. Księstwo pogrąża się w coraz większym chaosie, aż wreszcie staje na skraju wojny. Czy tajemnicza alchemiczka z Dzielnicy Luster zdoła ocalić władcę? Czas płynie nieubłaganie, a ją czeka wyprawa na pełną magii wyspę, z której wracają tylko nieliczni.

Powieść Magdaleny Kubasiewicz była dla mnie jednym wielkim zaskoczeniem. I nie chodzi mi wyłącznie o zwroty akcji, bo autorka potrafi zadziwić na wiele różnych sposobów. Przede wszystkim para głównych bohaterów i ich relacja, Leto i Aletha – Błękitny Rycerz i alchemiczka. Obdarzeni szczególnymi zdolnościami, połączeni wyjątkową więzią, którą utrzymują w tajemnicy przed wszystkimi. Choć kobieta stara się nie zwracać na siebie uwagi, okazuje się, że tylko ona jest w stanie ocalić Księcia od nieuchronnej śmierci. Czy jednak zdecyduje się na to, mając w pamięci przepowiednię Zyuli?

Szereg wyborów dokonywanych przez tych dwoje prowadzi do coraz bardziej zaskakujących wydarzeń. Intrygi, zdrady, niespodziewani sojusznicy i rodzinne tajemnice – w połączeniu z magią tworzą opowieść, od której trudno się oderwać. Dzieje się naprawdę dużo, a misternie tkana sieć zdarzeń prowadzi do emocjonującego finału. Takiego rozwoju sytuacji zupełnie się nie spodziewałam. Nic nie było tutaj dla mnie oczywiste, a autorka na każdym kroku pokazywała, że potrafi budować napięcie i zadziwiać kolejnymi pomysłami.

Niestety bez nieprzyjemnych niespodzianek się nie obyło. Czytanie pierwszego rozdziału było niczym chodzenie po polu minowym – gdzie nie stanąć, tam pojawiało się imię Leto. Później jakoś mógł być nazywany Błękitnym Rycerzem czy Drakinem i nawet objawiło się komuś istnienie zaimków osobowych, ale początek książki to pod tym względem istny dramat. Na szczęście im dalej, tym lepiej. Tak przynajmniej sądziłam. I kiedy już pełna nadziei zmierzałam ku końcowi lektury, okazało się, że moja radość była przedwczesna. Niczym ninja z ukrycia zaatakowało mnie jeszcze „podepszeć”, psując nieco ostateczny efekt.

„Wszystko pochłonie morze” to pełna magii opowieść o poświęceniu, przyjaźni, wyjątkowej relacji między rodzeństwem. Autorka ukazała także bezwzględną walkę o władzę i ludzi gotowych na wszystko, byle tylko ją zdobyć, nawet kosztem swoich najbliższych. Jej bohaterowie poświęcają się dla dobra władcy i swojej społeczności, lecz sami cierpią z tego powodu. Nawet zemsta nie przynosi im ukojenia. Wręcz przeciwnie, okazuje się wielkim ciężarem. Jeśli lubicie zaskakujące historie z gatunku fantastyki, jest to z pewnością pozycja, po którą warto sięgnąć. Polecam.

ogrodksiazek.blogspot.com

"Ktoś spróbuje cię zabić na morzu (...). Jednak to w mieście czeka śmierć". Taka przepowiednia nie wróży niczego dobrego, ale to tylko jeden z wielu złych znaków, jakie dostrzega Aletha. Już wkrótce ulice jej miasta spłyną krwią, a ona sama będzie musiała podjąć trudną decyzję – ratowanie księstwa czy własne bezpieczeństwo. Jej los jest jednak nierozerwalnie związany z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odwieczny dylemat – szczęście jednostki czy poświęcenie dla dobra ogółu? Bohaterowie książek (i nie tylko) wprost uwielbiają rezygnować z własnych pragnień, głęboko przekonani, że w ten sposób ocalą cały świat. Ostatecznie jednak sytuacja zawsze okazuje się bardziej skomplikowana niż im się wydawało. Czy w przypadku „Siostry gwiazd” również tak będzie?

Vianne, młoda czarownica trawiona magiczną chorobą po ukąszeniu przez sylfidę, wraz z siostrami opuszcza Francję. Udaje się do siedziby Kongregacji w Glastonbury, jedynego miejsca, gdzie ma choć cień szansy na uzdrowienie. Tymczasem Ezra, w którym dziewczyna kocha się od lat, niespodziewanie zostaje Wielkim Mistrzem Loży Merlina. Przed nim niezwykle trudne zadanie – musi znaleźć sposób, by powstrzymać śmiertelnie niebezpieczne demony przed wtargnięciem do świata ludzi.

Vi, Aimée i Maëlle z miejsca zdobyły moją sympatię. Z przyjemnością czytałam wszystkie te fragmenty, gdzie ich siostrzaną miłość było widać jak na dłoni. Moim zdaniem autorka świetnie poradziła sobie z ukazaniem łączącej je więzi – te drobne gesty, wzajemna troska i wsparcie w trudnych chwilach w subtelny, a zarazem zdecydowany sposób pozwalały poczuć wyjątkowość ich relacji. W ich rozmowach, żartach i przekomarzaniach dało się wyczuć to szczególne ciepło, a jednocześnie niezachwianą pewność, że mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji. Z kolei Ezra nie wywarł na mnie najlepszego wrażenia. Niby chciał dobrze, ale wyszło jak zwykle w takich przypadkach. Vi zdecydowanie zasługuje na kogoś lepszego. O wiele bardziej spodobała mi się postać Caleba. Ten nietypowy demon skradł moje serce swoją autentycznością, charyzmą, poczuciem humoru i szczerością. Jeśli chodzi o charakter, Wielki Mistrz nie dorastał mu do pięt.

Pierwszy tom serii „Trzy czarownice” to przede wszystkim rozterki miłosne głównej bohaterki i intrygi polityczne. Autorka przedstawiła je jednak w całkiem ciekawy sposób, a fabuła okazała się bardzo wciągająca. Kiedy już wczułam się w tę historię, nie mogłam się od niej oderwać. Każdy kolejny rozdział czytałam z zapartym tchem, zaintrygowana, jak dalej potoczy się ta opowieść. Nie przeszkadzały mi nawet szczególnie różne niedopatrzenia ze strony korekty, choć trochę ich się w tekście pojawiło. Ale do tej pory zachodzę w głowę, skąd się tam wzięła Antarktyka.

„Siostra gwiazd” okazała się bardzo udanym początkiem nowej serii. Charyzmatyczni, budzący sympatię bohaterowie oraz lekki styl autorki sprawiły, że czytałam tę powieść z prawdziwą przyjemnością. Dałam się wciągnąć w tę opowieść i z niecierpliwością czekam na drugi tom. Zwłaszcza że zakończenie sugeruje, iż czeka nas tam o wiele więcej akcji. Polecam!

ogrodksiazek.blogspot.com

Odwieczny dylemat – szczęście jednostki czy poświęcenie dla dobra ogółu? Bohaterowie książek (i nie tylko) wprost uwielbiają rezygnować z własnych pragnień, głęboko przekonani, że w ten sposób ocalą cały świat. Ostatecznie jednak sytuacja zawsze okazuje się bardziej skomplikowana niż im się wydawało. Czy w przypadku „Siostry gwiazd” również tak będzie?

Vianne, młoda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbliża się wojna. Już wkrótce Mrok zmierzy się z magią Światła w ostatecznej walce. Kto zwycięży? Losy całego Dwuświata spoczywają w rękach osób, które nie mają pełnego obrazu sytuacji. Jak się okazuje, nie znają nawet siebie samych i własnych możliwości...

Winea przybywa na Amadal z niezwykle ważną misją. Gdy jednak spotyka na swej drodze rebeliantów, sytuacja okazuje się o wiele bardziej skomplikowana, niż jej się wydawało. Musi zdecydować, czy przyłączy się do walczących o wolność buntowników czy może powróci na Elise, by wspierać swój lud w starciu z nadciągającym Mrokiem. Norana i Leśniada również czeka spore zaskoczenie, gdy dowiedzą się, z kim tak naprawdę przyjdzie im się zmierzyć. Czy Syn Nocy pozna wreszcie prawdę o swoim pochodzeniu? I jaki wpływ będzie ona miała na realizację zadania, którego się podjął?

Znana nam już z pierwszego tomu darzańska szamanka kontynuuje swoją wyprawę. Przy pierwszej okazji rzuca się w wir walki, ruszając z odsieczą oddziałowi ruchu oporu. Czekają ją trudne decyzje, a każda z nich – nawet ta najdrobniejsza – może całkowicie odmienić ścieżki jej przeznaczenia. Odwaga, waleczność i ogromna wytrwałość dziewczyny budzą podziw na każdym kroku tej wędrówki. A dobre serce, chęć niesienia pomocy i stawania w obronie innych sprawiają, że sympatia do tej bohaterki nie maleje, wręcz przeciwnie. Szczerze ją polubiłam, czytając "Mrok we krwi", teraz to uczucie jeszcze się pogłębiło i kibicowałam jej całym sercem.

Z nie mniejszym zainteresowaniem śledziłam losy Norana. Mimo że "Czempion Semaela" przynosi nowe, niezwykle istotne informacje na jego temat, ta postać nadal pozostaje dla mnie zagadką. Mroczną, niebezpieczną, niesamowicie intrygującą. Jest nieprzewidywalny, bezczelny i śmiertelnie niebezpieczny, ale mimo wyjątkowo trudnej przeszłości nie pozostaje obojętny na ludzką krzywdę. Bardzo ciekawi mnie, dokąd zaprowadzą go podjęte decyzje, zwłaszcza te ostatnie.

Drugi tom trylogii Mitrys zdecydowanie trzyma poziom. Moim zdaniem autor świetnie sobie poradził, budując napięcie, a wszystkie sceny walki czytałam z zapartym tchem. Przyznam, że na początku czułam się nieco zagubiona. Zorientowanie się, kto kogo atakuje i dlaczego, chwilę mi zajęło, ale potem było już tylko lepiej. Uniwersum Dwuświata znów wciągnęło mnie bez reszty i oczarowało swoim niepowtarzalnym klimatem.

Jeśli macie już za sobą lekturę "Mroku we krwi" i przypadła Wam ona do gustu, "Czempion Semaela" również Was nie zawiedzie. Nie brakuje tu akcji, walk i rozlewu krwi. Bohaterowie są gotowi poświęcić wszystko dla wolności i ratowania świata przed okrutną władzą Mrocznego. Magia to niezwykle silna broń, ale lojalność wobec przyjaciół okazuje się równie istotna. Polecam!

Zbliża się wojna. Już wkrótce Mrok zmierzy się z magią Światła w ostatecznej walce. Kto zwycięży? Losy całego Dwuświata spoczywają w rękach osób, które nie mają pełnego obrazu sytuacji. Jak się okazuje, nie znają nawet siebie samych i własnych możliwości...

Winea przybywa na Amadal z niezwykle ważną misją. Gdy jednak spotyka na swej drodze rebeliantów, sytuacja okazuje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy synowa i teściowa, do tej pory zupełnie niekompatybilne, nagle zaczynają się świetnie dogadywać, możecie być pewni, że coś jest na rzeczy. Wspólne bieganie, nocne spacery, tajemnicze rozmowy... Dzieci szybko to zauważą. Ale czy to możliwe, żeby mama z babunią planowały pozbyć się ich ojca?

Z lodówki w mieszkaniu Trawnych zaczynają dobiegać niedwuznaczne odgłosy wydawane przez jedną z sąsiadek. Nie chcąc, by słyszały je dzieci, Tereska i Andrzej postanawiają przeprowadzić remont kuchni, który niespodziewanie kończy się... zakupem domu na wsi. Wkrótce z wizytą przybywa również teściowa, wielbicielka wszelkiej aktywności fizycznej. Wydawać by się mogło, że wspólny jogging to nic strasznego. Ale kiedy Tereska przypadkiem znajduje w lesie trupa wrednego sąsiada, trudno oczekiwać, żeby bieganie dobrze się jej kojarzyło. Kobiety niezwłocznie rozpoczynają własne śledztwo. Kto z mieszkańców ulicy Leśnej miał motyw, sposobność i warunki, by pozbyć się denata? I dlaczego zrobił z niego sajgonkę, zawijając w ten okropny buraczkowy dywan z ich garażu?

Bohaterowie, a właściwie bohaterki, bo to one wiodą prym w tej powieści, całkowicie podbiły moje serce. Marta Kisiel jak zwykle stworzyła postaci barwne, wyraziste i... po prostu takie, przy których od razu lepiej się robi w człowieka. Wyjątkowe i niezapomniane. Wybuchowa Tereska, która uwielbia spać i rozliczać podatki, a do tego wręcz nałogowo zjada kasztanki. Mira - nad wyraz aktywna teściowa, miłośniczka biegania i wyginania się w precel (czyt. joga) oraz zarośniętych męskich klat. Jest jeszcze Zoja, nowoczesna feministka i wielbicielka ekologii, konsekwentnie pilnująca, by jej brat, Maciejka, przejawiał jeszcze jakieś funkcje życiowe oprócz spania i grania w Minecrafta. Dodajmy do tego Andrzeja o usposobieniu labradora i suczkę Piña Coladę, zwaną też Pindzią, i mamy rodzinkę Trawnych w komplecie.

Akcja rozwijała się bardzo dynamicznie. Już od pierwszych stron było intrygująco, a przeprowadzka Trawnych do nowego domu dała początek całemu zatrzęsieniu niespodziewanych, zabawnych, a nawet mrożących krew w żyłach wydarzeń. Czołganie się w zaroślach i infiltracja sąsiadów to w zaistniałych okolicznościach niezbędne minimum. A próby ustalenia tożsamości "zbrodzienia" przy uporczywym akompaniamencie szpakowatego najeźdźcy wypadły po prostu genialnie.

"Dywan z wkładką" to przezabawna komedia kryminalna, która zapewniła mi wiele godzin świetnej rozrywki. Było intrygująco, zaskakująco i z dreszczykiem emocji, a do tego w towarzystwie mistrzowsko wykreowanych bohaterów. Mój wewnętrzny miłośnik krwawych zbrodni i poczucia humoru Marty Kisiel czuje się w pełni usatysfakcjonowany. Polecam z całego serca!

ogrodksiazek.blogspot.com

Kiedy synowa i teściowa, do tej pory zupełnie niekompatybilne, nagle zaczynają się świetnie dogadywać, możecie być pewni, że coś jest na rzeczy. Wspólne bieganie, nocne spacery, tajemnicze rozmowy... Dzieci szybko to zauważą. Ale czy to możliwe, żeby mama z babunią planowały pozbyć się ich ojca?

Z lodówki w mieszkaniu Trawnych zaczynają dobiegać niedwuznaczne odgłosy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rodzinne tajemnice, od lat ukryte za zasłoną czasu, potrafią ujawnić się w najmniej spodziewanym momencie. Jak się okazuje, zapomniane już wydarzenia i ludzie, którzy dawno odeszli, wciąż mogą odciskać swe piętno w teraźniejszości, a nawet wpływać na przyszłe zdarzenia.

Regina Nałęcz, absolwentka bibliotekoznawstwa i polonistyki, marzy o karierze pisarskiej. Wydała już trzy książki i zyskała grono wiernych czytelniczek, lecz nie odniosła żadnego spektakularnego sukcesu w tej dziedzinie. Na jednym z jej spotkań autorskich pojawia się tajemniczy mężczyzna i składa kobiecie nietypową propozycję. Regina ma dokończyć powieść napisaną przed laty przez jego babkę. Gdy jednak odkrywa kolejne fakty na temat autorki przedwojennego dzieła, coraz trudniej jest jej uwierzyć, że została wybrana do tego zadania przez przypadek.

Muszę przyznać, że główny wątek bardzo przypadł mi do gustu, tajemnice rodzinne zawsze skutecznie przyciągają moją uwagę. W miarę jak Regina odkrywała kolejne elementy układanki, sytuacja stawała się coraz bardziej interesująca. Wprawdzie w pierwszym tomie działo się niewiele, ale w drugim akcja porządnie się już rozkręciła, wynagradzając te - dość leniwe - początki. Za to druga część powieści tak mnie wciągnęła, że przeczytałam ją w jeden dzień, a w ostatnim czasie rzadko mi się to zdarza.

Z postacią Reginy Nałęcz natomiast niezbyt się polubiłam. Na początku strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem. Trudno mi było przekonać się do kogoś, kto ciągle ma pretensje praktycznie do całej rodziny. Za co? Bo ośmielili się lubić jej dziadka, podczas gdy jej zdaniem wyłącznie babcia zasługiwała na całą miłość i szacunek. No i oczywiście musiała wyrażać to głośno i wyraźnie przy każdej możliwej okazji. Była święcie przekonana, że to ona zna babkę najlepiej. Nie przyszło jej nawet do głowy, że niechęć ciotki do własnej matki wcale nie była bezpodstawna.

Co do stylu powieści... mam mieszane odczucia. Z jednej strony sporo tu fragmentów napisanych naprawdę pięknie. Widać w nich wyraźnie, że autorka wie, jak operować słowem, by stworzyć odpowiedni klimat i oczarować czytelnika. Z drugiej jednak są też takie, które można by było jeszcze doszlifować. Część z dialogów wypada w moim odczuciu zbyt sztucznie, zwłaszcza te pomiędzy Reginą a jej babką są zbyt oficjalne, a przez to brzmią nienaturalnie.

Lektura pierwszego tomu "Czwartej powieści" szła mi dość opornie, przede wszystkim dlatego, że niewiele się tam działo. Jednak w tomie drugim wszystko się zmieniło. Akcja ruszyła mocno do przodu, porywając mnie ze sobą. Dałam się wciągnąć w wir wydarzeń, towarzysząc głównej bohaterce w odkrywaniu kolejnych, coraz bardziej intrygujących elementów układanki. Jeśli lubicie pięknie opowiedziane historie o rodzinnych tajemnicach, polecam.

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Rodzinne tajemnice, od lat ukryte za zasłoną czasu, potrafią ujawnić się w najmniej spodziewanym momencie. Jak się okazuje, zapomniane już wydarzenia i ludzie, którzy dawno odeszli, wciąż mogą odciskać swe piętno w teraźniejszości, a nawet wpływać na przyszłe zdarzenia.

Regina Nałęcz, absolwentka bibliotekoznawstwa i polonistyki, marzy o karierze pisarskiej. Wydała już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rodzinne tajemnice, od lat ukryte za zasłoną czasu, potrafią ujawnić się w najmniej spodziewanym momencie. Jak się okazuje, zapomniane już wydarzenia i ludzie, którzy dawno odeszli, wciąż mogą odciskać swe piętno w teraźniejszości, a nawet wpływać na przyszłe zdarzenia.

Regina Nałęcz, absolwentka bibliotekoznawstwa i polonistyki, marzy o karierze pisarskiej. Wydała już trzy książki i zyskała grono wiernych czytelniczek, lecz nie odniosła żadnego spektakularnego sukcesu w tej dziedzinie. Na jednym z jej spotkań autorskich pojawia się tajemniczy mężczyzna i składa kobiecie nietypową propozycję. Regina ma dokończyć powieść napisaną przed laty przez jego babkę. Gdy jednak odkrywa kolejne fakty na temat autorki przedwojennego dzieła, coraz trudniej jest jej uwierzyć, że została wybrana do tego zadania przez przypadek.

Muszę przyznać, że główny wątek bardzo przypadł mi do gustu, tajemnice rodzinne zawsze skutecznie przyciągają moją uwagę. W miarę jak Regina odkrywała kolejne elementy układanki, sytuacja stawała się coraz bardziej interesująca. Wprawdzie w pierwszym tomie działo się niewiele, ale w drugim akcja porządnie się już rozkręciła, wynagradzając te - dość leniwe - początki. Za to druga część powieści tak mnie wciągnęła, że przeczytałam ją w jeden dzień, a w ostatnim czasie rzadko mi się to zdarza.

Z postacią Reginy Nałęcz natomiast niezbyt się polubiłam. Na początku strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem. Trudno mi było przekonać się do kogoś, kto ciągle ma pretensje praktycznie do całej rodziny. Za co? Bo ośmielili się lubić jej dziadka, podczas gdy jej zdaniem wyłącznie babcia zasługiwała na całą miłość i szacunek. No i oczywiście musiała wyrażać to głośno i wyraźnie przy każdej możliwej okazji. Była święcie przekonana, że to ona zna babkę najlepiej. Nie przyszło jej nawet do głowy, że niechęć ciotki do własnej matki wcale nie była bezpodstawna.

Co do stylu powieści... mam mieszane odczucia. Z jednej strony sporo tu fragmentów napisanych naprawdę pięknie. Widać w nich wyraźnie, że autorka wie, jak operować słowem, by stworzyć odpowiedni klimat i oczarować czytelnika. Z drugiej jednak są też takie, które można by było jeszcze doszlifować. Część z dialogów wypada w moim odczuciu zbyt sztucznie, zwłaszcza te pomiędzy Reginą a jej babką są zbyt oficjalne, a przez to brzmią nienaturalnie.

Lektura pierwszego tomu "Czwartej powieści" szła mi dość opornie, przede wszystkim dlatego, że niewiele się tam działo. Jednak w tomie drugim wszystko się zmieniło. Akcja ruszyła mocno do przodu, porywając mnie ze sobą. Dałam się wciągnąć w wir wydarzeń, towarzysząc głównej bohaterce w odkrywaniu kolejnych, coraz bardziej intrygujących elementów układanki. Jeśli lubicie pięknie opowiedziane historie o rodzinnych tajemnicach, polecam.

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Rodzinne tajemnice, od lat ukryte za zasłoną czasu, potrafią ujawnić się w najmniej spodziewanym momencie. Jak się okazuje, zapomniane już wydarzenia i ludzie, którzy dawno odeszli, wciąż mogą odciskać swe piętno w teraźniejszości, a nawet wpływać na przyszłe zdarzenia.

Regina Nałęcz, absolwentka bibliotekoznawstwa i polonistyki, marzy o karierze pisarskiej. Wydała już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bywa, że o pewnych wydarzeniach czy ludziach z przeszłości wolimy nie pamiętać. Czasem jednak życie podejmuje taką decyzję za nas. Bohaterka "Pamiętaj, że byłam" Beaty Majewskiej cierpi na amnezję. Nie wie, jak ma na imię, kim jest, czy ma jakąś rodzinę. Ale być może tak jest dla niej lepiej. Bo czy byłaby w stanie dalej żyć, pamiętając to wszystko, co jej się przytrafiło?

Nikita Donecki dostaje od swojego ojca - mafijnego bossa - zadanie do wykonania. Ma porwać Weronikę i jej synka, by nakłonić Rafała do współpracy. Daje słowo, że nic im się nie stanie, lecz nieoczekiwanie wydarzenia przyjmują tragiczny obrót. Kobieta traci dziecko, a wskutek otrzymanych leków również pamięć. Oficjalnie uznana za zmarłą, trafia do specjalistycznej kliniki. Czy amnezja ustąpi? Jaką rolę odegra w jej życiu Nikita, gdy znów się spotkają?

Nie podeszła mi ta książka. Owszem, wątki mafijne zapewniały sporo emocji i dodawały powieści kolorytu, ale część zdarzeń i zachowań bohaterów była wręcz absurdalna. Nikity nie polubiłam wcale. Od początku czułam do tej postaci tylko niechęć, a czytając o jego postępkach, nie mogłam mu życzyć niczego dobrego. Przemiana z brutalnego, okrutnego i pozbawionego empatii typa w mężczyznę zdolnego do normalnych uczuć zwyczajnie mnie nie przekonała. Weronika również nie przypadła mi do gustu, o wiele bardziej podobała mi się postać Katii - twardej, odważnej, nie bojącej się wyrazić głośno swojego sprzeciwu wobec złych decyzji ojca.

Ogromnie ucieszyło mnie natomiast ponowne spotkanie z rodzicami Luizy. Autorka odwaliła kawał dobrej roboty, kreując te postaci. Z jednej strony to tacy zwyczajni, prości ludzie, ale emanuje od nich takie ciepło i dobroć, że nie sposób ich nie lubić. Tam, gdzie się pojawiają, powieść zyskuje zupełnie inny charakter. Wnoszą do niej światło, radość i nadzieję na szczęśliwe zakończenie tej historii. Właśnie w tych fragmentach najwyraźniej przejawia się moim zdaniem talent autorki do tworzenia bohaterów wyjątkowych, a jednocześnie tak bliskich naszym sercom. Żałuję tylko, że nie było ich w tym tomie więcej.

Wątek romantyczny tym razem niestety mnie rozczarował. Bad boy'a, który zmienia się, bo dopadło go prawdziwe uczucie, mogę jeszcze dźwignąć, ale to już przerosło moje siły. Syndrom sztokholmski przeradzający się w szczerą miłość? Ot tak? Bo się dogadali, że on nie będzie jej już do niczego zmuszać i nagle koszmar zmienia się w sielankę?! Przykro mi, ale to już nie dla mnie. Może gdyby dodać tu jakiejś głębi, rozciągnąć to trochę w czasie... Ale ukazanie tego w ten sposób zupełnie do mnie nie przemawia.

Po lekturze książki "Zapomnij, że istniałem" miałam mieszane odczucia. Zabierając się za kontynuację, liczyłam na więcej, o wiele więcej. Zwłaszcza że prolog napisany był wprost genialnie, a zakończenie mocno mnie zaintrygowało. Ale "Pamiętaj, że byłam" wypada - w moim odczuciu - słabiej niż tom pierwszy. Owszem, może stanowić lekką i nawet całkiem przyjemną lekturę, tyle że mnie ta historia po prostu nie przekonała. Jeśli poprzednia część przypadła Wam do gustu, ta również powinna się spodobać. Ja na ostatni tom już się nie zdecyduję.

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Bywa, że o pewnych wydarzeniach czy ludziach z przeszłości wolimy nie pamiętać. Czasem jednak życie podejmuje taką decyzję za nas. Bohaterka "Pamiętaj, że byłam" Beaty Majewskiej cierpi na amnezję. Nie wie, jak ma na imię, kim jest, czy ma jakąś rodzinę. Ale być może tak jest dla niej lepiej. Bo czy byłaby w stanie dalej żyć, pamiętając to wszystko, co jej się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tęskniliście za Cardanem i Jude? Marzy Wam się powrót do elfowego świata wykreowanego przez Holly Black? Możecie śmiało sięgać po nową, przepięknie wydaną książkę autorki - "Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni".

Książę Cardan, od dziecka ignorowany, wzgardzony i nienawidzony, postanawia odgrywać w swojej historii rolę czarnego charakteru. I przez długi czas jest to jedyne, co mu naprawdę dobrze wychodzi. Choć dotąd nikt nie opowiadał mu baśni, opowiastki Aslog, trollowej wiedźmy, zdają się trafiać wprost do jego serca i zdradzają na jego temat naprawdę wiele...

Bardzo chętnie powróciłam do bohaterów znanych mi z trylogii Okrutnego Księcia. Głównie dlatego, że wspomniana książka jest swoistym uzupełnieniem tamtej historii. Dzięki niej możemy troszkę bliżej poznać postać Cardana i lepiej zrozumieć motywy kierujące jego postępowaniem. Autorka ukazuje nam wydarzenia z przeszłości, które odegrały istotną rolę w kształtowaniu jego charakteru, ale na tym nie poprzestaje. Pozwala także spojrzeć nieco w przyszłość i choć nie zdradza wiele, robi drobny ukłon w stronę tych czytelników, którzy zastanawiali się, co było dalej.

Nowa powieść Holly Black zachwyca przede wszystkim przepięknym, bardzo starannym sposobem wydania. Ilustracje Roviny Cai idealnie pasują do tekstu i tworzą wyjątkowy, magiczny nastrój. Uwagę przyciągają nie tylko rysunki rozpoczynające każdy z rozdziałów, ale także ozdobne inicjały, bordiury czy strony z powracającym motywem wyrastających z książki gałęzi. Już same efekty wizualne to dla mnie mistrzostwo. Tę powieść można obracać w dłoniach, oglądać i podziwiać bez końca. A szyto-klejona oprawa sprawi, że posłuży nam ona naprawdę długo.

"Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni" to wprost idealny prezent dla każdego miłośnika Okrutnego Księcia Holly Black. Stanowi nie tylko ciekawe uzupełnienie znanej nam już historii, ale również przepiękne dzieło sztuki, do którego można wracać wiele razy, zachwycając się nim wciąż na nowo. Polecam!

https://ogrodksiazek.blogspot.com/2020/12/chopiec-o-sercu-z-kamienia-dlaczego.html

Tęskniliście za Cardanem i Jude? Marzy Wam się powrót do elfowego świata wykreowanego przez Holly Black? Możecie śmiało sięgać po nową, przepięknie wydaną książkę autorki - "Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni".

Książę Cardan, od dziecka ignorowany, wzgardzony i nienawidzony, postanawia odgrywać w swojej historii rolę czarnego charakteru. I przez długi czas jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Okrutnym księciu" Holly Black powrót do stworzonego przez nią świata elfów z każdym tomem przynosił mi coraz więcej radości. Te piękne, a zarazem śmiertelnie niebezpieczne istoty całkowicie mnie oczarowały. Jednak "Zła królowa", będąca debiutem autorki, pozostawiła mnie z zupełnie odmiennymi wrażeniami.

Nastoletnia Kaye często zmienia miejsce zamieszkania, podróżując z zespołem matki. Niespodziewanie sytuacja zmusza je jednak do powrotu w rodzinne strony. Pewnej nocy dziewczyna spotyka w lesie rannego elfa - rycerza Roibena z Dworu Termitów - i ratuje mu życie, w zamian otrzymując obietnicę udzielenia odpowiedzi na trzy pytania. Wkrótce kontaktują się z nią dawni przyjaciele i proszą o pomoc w związku ze zbliżającym się świętem Tith.

Nawet nie mając wiedzy o tym, że "Zła królowa" to debiut Holly Black, da się wyraźnie odczuć, że do poziomu znanego nam z trylogii Okrutnego księcia jeszcze wiele brakuje. Przez większą część książki miałam wrażenie, że autorka nie przemyślała dobrze jej treści, a to, co czytałam, mocno zniechęcało mnie do dalszej lektury.

Niektóre zachowania bohaterów były dla mnie dziwaczne i nielogiczne. Kaye boi się porozmawiać z przyjaciółką i wyjaśnić jej pewną sytuację, bo jest pewna, że ta jej nie uwierzy. Tymczasem wystarcza zdawkowa rozmowa telefoniczna, a Janet przyjmuje wszystko bez mrugnięcia okiem. Inna sytuacja. Koleś spotyka przyjaciółkę siostry. Skóra jej się łuszczy, schodzi praktycznie całymi płatami, pod spodem jest zielona, ma zupełnie inne oczy, a do tego wyrastają jej skrzydła. Co robi? Nie ucieka, nie krzyczy, nie boi się. Nawet się zbytnio nie zastanawia, co jej jest. Pożycza jej swoje ciuchy (nawet wycina w bluzie dziurę na skrzydła), a potem spokojnie idzie po napój.

Moim zdaniem w "Złej królowej" znalazło się też zbyt mało informacji na temat zwyczajów elfów i obowiązujących w ich świecie praw. Sporo pamiętam właśnie z "Okrutnego księcia" i kolejnych tomów tej trylogii, ale myślę, że bez tej wiedzy nie byłabym w stanie zrozumieć pewnych wydarzeń. Chociażby scena w barze, gdy wkurzona Kaye mówi do Roibena, żeby pocałował ją w... pewną część ciała, a on to właśnie robi. Owszem, było śmiesznie, ale chwilę mi zajęło skojarzenie, dlaczego tak właśnie musiał postąpić. Autorka mogłaby przy tej okazji wiele wyjaśnić, ale o tym, jak wielką władzę dawała znajomość pełnego imienia elfa, wspomina dużo później.

Poza tym bezustannie irytowała mnie naiwność głównej bohaterki i jej ślepa wiara w to, że przyjaciele z dzieciństwa nie pozwolą jej skrzywdzić, chociaż od lat się z nią nie kontaktowali. Do tego znali prawdę o jej pochodzeniu, ale przez cały czas ją przed nią ukrywali. Do samego planu złożenia jej w ofierze podchodziła tak beztrosko i bezrefleksyjnie, że aż ciężko mi było to czytać.

W zasadzie sytuacja uległa poprawie dopiero w ostatnich rozdziałach powieści. Akcja zdecydowanie przyspieszyła, a działania bohaterów stały się bardziej naturalne. Historia wreszcie nabrała sensu i stała się naprawdę wciągająca. W końcu mogłam cieszyć się lekturą, nie łapiąc się co chwilę za głowę.

Ze wszystkich przeczytanych przeze mnie jak dotąd książek Holly Black "Zła królowa" zrobiła na mnie najgorsze wrażenie. Większa część tej powieści była moim zdaniem po prostu słaba. Choć pomysł był ciekawy, powieść strasznie dużo traci na tym, że jest niedopracowana. Czasem brak w niej logiki, czasem informacji, które pomogłyby czytelnikowi lepiej zrozumieć zamysł autorki. Chociaż końcowe rozdziały robią całkiem dobrą robotę, ratując tę opowieść, to i tak trylogia Okrutnego księcia wypada przy niej o niebo lepiej.

https://ogrodksiazek.blogspot.com

Po "Okrutnym księciu" Holly Black powrót do stworzonego przez nią świata elfów z każdym tomem przynosił mi coraz więcej radości. Te piękne, a zarazem śmiertelnie niebezpieczne istoty całkowicie mnie oczarowały. Jednak "Zła królowa", będąca debiutem autorki, pozostawiła mnie z zupełnie odmiennymi wrażeniami.

Nastoletnia Kaye często zmienia miejsce zamieszkania, podróżując z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Samotność może mieć różne oblicza. Joanna Stoga wymienia ich kilka: biała, gorzka, zastygła w przerażeniu, literacka, mroczna, ostateczna, samotność odkrywcy... Ale najtrudniej chyba oswoić się właśnie z tą, która przychodzi po stracie kogoś bliskiego. Kiedy nagle nie ma już codziennych rozmów, telefonów nie w porę i kłótni. Zostaje tylko cisza. A ta bywa czasem przeraźliwie głośna.

"Las, pole, dwa sobole" to zbiór króciutkich opowiadań dotyczących straty, śmierci i samotności. Poznajemy kobietę, która otrzymuje druzgocące wieści na temat stanu zdrowia swojej matki. Towarzyszymy jej także podczas pogrzebu, porządkowania mieszkania czy wizyty u notariusza. Jesteśmy obok, gdy dręczą ją ponure sny i gdy denerwuje się, wybierając przypadkowo numer telefonu, którego nikt już nie odbierze... A nawet czyni nas świadkami pewnej pośmiertnej rozmowy w kostnicy.

Joanna Stoga po mistrzowsku operuje słowem, tworząc proste, ale niezwykle poruszające teksty. Zwraca uwagę na chwile, w których zdaje nam się, że cały świat nagle zamiera. A kiedy wreszcie rusza dalej, nic już nie jest takie, jak było. Pisze również o różnych rodzajach samotności, o ludzkim zobojętnieniu, o umieraniu i tęsknocie. Oszczędnie dawkuje słowa, lecz używa ich bardzo precyzyjnie. I właśnie w tej prostocie przekazu tkwi jego wielka siła.

Fakt, iż jest to debiutancka książka Joanny Stogi, mocno zaskakuje. To opowieść dopracowana w każdym calu, a jej styl przywodzi raczej na myśl doświadczonego, świadomego swych mocnych stron pisarza. Autorka doskonale wie, co chce przekazać i robi to bezbłędnie. Każda opisana przez nią scena wywołuje emocje i każda ma coś ważnego do przekazania.

"Las, pole, dwa sobole" to pozycja, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Napisana prostym, przystępnym, a jednocześnie bardzo pięknym językiem. Te niespełna sto stron tekstu możecie przeczytać w jeden wieczór, ale refleksje, jakie będą mu towarzyszyć, pozostaną z Wami o wiele dłużej. Polecam! Szczególnie w kontekście zbliżających się Zaduszek.

ogrodksiazek.blogspot.com

Samotność może mieć różne oblicza. Joanna Stoga wymienia ich kilka: biała, gorzka, zastygła w przerażeniu, literacka, mroczna, ostateczna, samotność odkrywcy... Ale najtrudniej chyba oswoić się właśnie z tą, która przychodzi po stracie kogoś bliskiego. Kiedy nagle nie ma już codziennych rozmów, telefonów nie w porę i kłótni. Zostaje tylko cisza. A ta bywa czasem...

więcej Pokaż mimo to