-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
„Nie mój dług” to historia o tym, jak dwudziestojednoletnia dziewczyna, Jessica Turner, musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości i pokonać przeszkody, które przewrotny i nierzadko kapryśny los nieustannie zsyła na jej życiową drogę. Po śmierci ojca – osoby, która w założeniu powinna być fizycznym wsparciem, moralnym autorytetem i duchowym pocieszycielem, a który w praktyce był niemałym utrapieniem, wręcz przekleństwem – Jessica odczuła olbrzymią ulgę. Niestety bardzo szybko przekonała się, że jej problemy wcale się nie skończyły, a to, co początkowo wydawało się jej pierwszą oznaką przychylności fortuny, finalnie okazało się kolejnym ciosem w plecy. Na Jessicę wydano wyrok śmierci – by przetrwać, kobieta musi spłacić olbrzymie długi swojego niedawno zmarłego ojca. Rozpoczyna się gra, w której stawką jest życie, a najgroźniejszym przeciwnikiem – ograniczony czas. Szukając pomocy, Jessica trafia prosto do piekła – domu Liama O’Dire’a, zwanego również Diabłem Los Angeles.
Intrygujący opis powieści daje nadzieję na przeżycie spektakularnej i zapierającej dech w piersiach historii, pełnej cierpienia, wyrzeczeń i poświęceń, na które żaden człowiek nigdy nie będzie w pełni gotowy. Niestety już po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron niniejszej powieści czytelnik orientuje się, że nie tylko główna bohaterka musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości – on także. Kinga Litkowiec zapakowała wymyśloną przez siebie powieść w ogromne, ozdobne pudełko, owinęła je kosztownym papierem i obwiązała mieniącą się wstążką. Problem w tym, że po rozpakowaniu tego imponującego pakunku czar błyskawicznie pryska i jedyne, co można wówczas zrobić, to zacisnąć zęby i przełknąć gorzką pigułkę rozczarowania. W mojej ocenie „Nie mój dług” to kompletny niewypał, pod wieloma względami gorszy nie tylko od powieści o podobnej tematyce, ale również od nieudanych opowiadań, które z łatwością można znaleźć w Internecie. Książkę trudno nazwać nawet kiepskim romansem – to po prostu zlepek monotonnych i niczym niewyróżniających się scen seksu, które zostały oddzielone od siebie równie nudnymi i zupełnie bezbarwnymi wydarzeniami.
Kinga Litkowiec to młoda i początkująca pisarka, co niestety widać i czuć. Jednym z popełnionych przez nią błędów było, przynajmniej w moim odczuciu, zdecydowanie się na poprowadzenie pierwszoosobowej narracji. Decyzja ta wprawdzie w ogóle mnie nie dziwi, bo wielu początkujących pisarzy dokonuje identycznego wyboru, nie zdając sobie przy tym sprawy, że obiera zdecydowanie trudniejszą drogę. Oczywiście nie ma nic złego w zawieszaniu sobie wysoko poprzeczki, należy pamiętać jednak o tym, że niełatwo jest napisać opowiadanie, o całej powieści już nie mówiąc, w pierwszoosobowej narracji tak, żeby zdania były naturalne. Chodzi o monolog wewnętrzny bohatera, o dotarcie do strumienia świadomości, a to już jest zdecydowanie wyższy poziom (potrzeba niemałego doświadczenia, którego autorka jeszcze nie posiada). Trzeba dobrze naśladować tok myśli, bo inaczej tekst wydaje się sztuczny. Kinga Litkowiec postawiła na narrację pierwszoosobową i to na taką, która prowadzona jest z perspektywy kilku osób. Ważne w niej jest to, by każdy z bohaterów przemawiał innym głosem, wykazywał inny sposób myślenia i posługiwania się językiem. Czy to się autorce udało? Niestety nie. Generalnie sposób, w jaki zostały skonstruowane przez nią opisy i partie dialogowe pozostawia wiele do życzenia. W pierwszym przypadku mamy do czynienia niemal wyłącznie z prostymi, pojedynczymi zdaniami, które, co gorsza, zwykle nie niosą ze sobą żadnych sensownych treści. Jeśli zaś chodzi o partie dialogowe, to można scharakteryzować je jako strasznie płytkie, wyjątkowo bezbarwne i zupełnie bez polotu. Jakby tego było mało, autorka ma olbrzymi problem z powtórzeniami, co więcej, zdarzało jej się popełniać różnego rodzaju błędy – najczęściej ortograficzne. Warto o tym pamiętać, nawet jeśli w tym przypadku wszelkie zastrzeżenia należy kierować w stronę osób, które były odpowiedzialne za korektę tekstu.
Mając powyższe na uwadze, pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej główni bohaterowie będą „jacyś”… Nic bardziej mylnego. Jessica jest młodą i atrakcyjną kobietą, niestety nie błyszczy inteligencją, o czym świadczy chociażby pierwsza rozmowa, którą odbyła z Liamem. Oczywiście można założyć, że sytuacja, w której się znalazła, wpłynęła na jej zdolność racjonalnego myślenia, nie zmienia to faktu, że im dalej w las, tym gorzej. Jessica została seksualną zabawką Liama, sądząc jednak po jej zachowaniu, wcale jej to nie przeszkadzało. Niby niewyobrażalnie przeżywała całą tę sytuację, a bardzo szybko zaczęła czerpać przyjemność ze stosunków ze swoim, bądź co bądź, oprawcą. Niby była załamana, ale jednak godziła się na wszystko i to bez jakiegokolwiek zająknięcia. Jessica próbowała pokonać Liama jego własną bronią, przynajmniej tak twierdzi autorka, niestety jej słowa, myśli i zachowanie wcale na to nie wskazywały. I tutaj jest chyba największy problem. Liam… Jego postać wcale nie jest lepsza. Niby taki straszny, niby taki zły, a w ogóle tego nie czuć. Odnoszę wrażenie, że autorka chciała zrobić z niego prawdziwego potwora, ale później sama wystraszyła się swojego pomysłu. Dlaczego? Po pierwsze, w domu Liama mieszkało kilkanaście prostytutek, ale oczywiście były to tylko i wyłącznie dziewczyny, które same zgodziły się na taki los. Po drugie, Liam niby szantażował swoich wspólników, groził im i ich rodzinom, ale z czasem sam stwierdził, że tak naprawdę nic nikomu by nie zrobił. Zwłaszcza dzieciom… I kobietom… Czasem niby na kogoś nawrzeszczał, czasem strzelił komuś kulkę w łeb, ale było to tak niezgrabnie opisane, że w ogóle nie zrobiło to na mnie wrażenia. Do tego wszystkiego należy dodać jeszcze postać Valerii, która została wprowadzona na siłę i to tylko po to, żeby pokazać, że jednak O’Dire ma jakieś ludzkie odruchy.
Historia paradoksalnie miała ogromny potencjał, szkoda więc, że autorka nie potrafiła go wykorzystać. Zamiast napisać wyjątkową i niepowtarzalną powieść, stworzyła zwykłego gniota: bez sensownej fabuły, bez zaskakujących zwrotów akcji, bez wartościowych bohaterów, z którymi można się utożsamiać lub po prostu szczerze im kibicować.
Zdecydowanie nie polecam! Myślę, że to najgorsza książka, a przynajmniej jedna z najgorszych, jaką miałem nieprzyjemność przeczytać w całym swoim dotychczasowym życiu…
„Nie mój dług” to historia o tym, jak dwudziestojednoletnia dziewczyna, Jessica Turner, musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości i pokonać przeszkody, które przewrotny i nierzadko kapryśny los nieustannie zsyła na jej życiową drogę. Po śmierci ojca – osoby, która w założeniu powinna być fizycznym wsparciem, moralnym autorytetem i duchowym pocieszycielem, a który w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Według „All About Romance” powieść Vi Keeland jest „seksowna, zapierająca dech w piersiach, misternie skonstruowana, oszałamiająco nieprzewidywalna i cudownie satysfakcjonująca”. W mojej ocenie opinia ta jest mocno przesadzona, bo „Kusząca pomyłka” to typowy romans, który niemal niczym nie zaskakuje, nie powala na łopatki, a już na pewno nie jest nieprzewidywalny.
Rozważania na temat niniejszej powieści warto zacząć od kilku słów na temat warsztatu pisarskiego autorki. „Kusząca pomyłka” została napisana prostym i niewyszukanym językiem, który idealnie dopełnia prostą i skromnie rozbudowaną fabułę. Autorka raczej sprawnie i poprawnie konstruowała opisy i dialogi, choć czasem zdarzały jej się pewne potknięcia i niedociągnięcia. W moim odczuciu były one najbardziej wyczuwalne w sytuacjach, w których dochodziło do zbliżenia pomiędzy głównymi bohaterami. Mimo że Vi Keeland generalnie nie sięgała po infantylne synonimy dla męskich i żeńskich narządów płciowych, to sporadycznie i tak zdarzało jej się brzmieć nieco sztucznie i po prostu śmiesznie.
Jak już zostało powyżej wspomniane, fabuła „Kuszącej pomyłki” jest dość uboga – szczególnie w odniesieniu do ilości i jakości wprowadzonych wątków pobocznych – i przez to, chcąc nie chcąc, oscyluje niemal wyłącznie wokół wątku głównego. Rezygnacja ze stworzenia wielowątkowej historii doprowadziła natomiast do tego, że powieść wpasowała się do typowego schematu romansów, a tym samym stała się niezwykle przewidywalna. Biorąc jednak pod uwagę inne książki o podobnej tematyce, należy pochwalić Vi Keeland za niektóre z jej pomysłów. Po pierwsze, autorka zgrabnie połączyła przeszłość bohaterów z ich teraźniejszością. Wyszło jej to naprawdę naturalnie, co więcej, dzięki temu zabiegowi do życia Rachel i Caine’a wkradło się trochę zamieszania – krótko mówiąc, akcja wreszcie nabrała tempa. Po drugie, w niniejszej powieści Vi Keeland odniosła się do istoty muzyki, poniekąd ją scharakteryzowała, a przy okazji podkreśliła to, jak ważną rolę pełni ona w życiu każdego człowieka. Jedynym ograniczeniem w jej odmiennym i nie zawsze oczywistym zastosowaniu jest wyobraźnia danej jednostki.
Generalnie pomysł na przedstawioną w książce historię można uznać za dobry. Problem w tym, że w ogóle nie czuć chemii pomiędzy głównymi bohaterami, a ich prywatna relacja budowana jest wyłącznie na fizycznym pożądaniu. O ile nie zawsze jest to coś złego, o tyle w przypadku niniejszej powieści, zważywszy na jej zakończenie, ogólne wrażenie jest co najmniej śmieszne. Fantazje fantazjami, ale jeśli zaprezentowane przez autorkę wydarzenia praktycznie w żaden sposób nie uzasadniają tak górnolotnych deklaracji, to wydźwięk całej powieści staje się przez to sztuczny, wymuszony i zupełnie nielogiczny.
Jeśli chodzi o charakterystykę głównych bohaterów, to w tym przypadku autorka wykonała zadowalającą robotę (zachowała stosowny umiar). Z wiadomych powodów Rachel i Caine są atrakcyjni fizycznie, dlatego cieszy mnie fakt, że przynajmniej ich przeszłość nie była kolorowa – traumatyczne przeżycia nie tylko ukształtowały ich osobowość, ale także pomogły w wyborze dalszych ścieżek życiowych. Warto mieć to na uwadze, bo w większości romansów główni bohaterowie są po prostu doskonali – wyglądają jak greccy bogowie i boginie, mają mnóstwo różnych talentów, swoją wiedzą mogliby zaś zawstydzić niejednego uznanego na świecie naukowca.
„Kusząca pomyłka” to nie jest zła książka, nie jest jednak na tyle dobra, by z czystym sumieniem polecić ją każdemu. Została napisana prostym językiem, więc czyta się ją bardzo szybko. Fabuła generalnie jest w porządku, z drugiej jednak strony ani nie wywołuje szczególnej ekscytacji, ani nie powala na łopatki. Jeśli ktoś szuka klasycznego romansu, niewymagającej odskoczni od życia codziennego, to ta książka jest dla niego. Jeśli jednak poszukuje nieoczywistego romansu, wzbogaconego o zaskakujące zwroty akcji i rozbudowane wątki poboczne, to warto zainteresować się innymi powieściami. Ani nie polecam, ani nie odradzam – przekonajcie się sami!
Według „All About Romance” powieść Vi Keeland jest „seksowna, zapierająca dech w piersiach, misternie skonstruowana, oszałamiająco nieprzewidywalna i cudownie satysfakcjonująca”. W mojej ocenie opinia ta jest mocno przesadzona, bo „Kusząca pomyłka” to typowy romans, który niemal niczym nie zaskakuje, nie powala na łopatki, a już na pewno nie jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-14
Ze względu na to, że nigdy szczególnie nie interesowałem się dziejami imperium osmańskiego, nie jestem w stanie z całą stanowczością stwierdzić, czy wydarzenia przedstawione w niniejszej książce są wiernym odwzorowaniem historii (w całości lub chociażby w części), czy też jedynie fikcją literacką wykreowaną przez Solmaz Kâmuran. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, książka zapowiadała się całkiem nieźle, ostatecznie jednak, nad czym ubolewam, okazała się niezbyt porywającą powieścią. Autorka poruszyła mnóstwo wątków, niestety nie zostały one należycie rozwinięte, przez co „opowieść o pięknej sułtance Kösem, jednej z najbardziej wpływowych kobiet imperium osmańskiego”, nie była wystarczająco dobra, by umożliwić mi odczuwanie jakichkolwiek emocji związanych z czytaniem. Mówiąc inaczej, książka była po prostu zbyt krótka – niby działo się w niej wiele, a tak naprawdę nie działo się w niej nic, bo poszczególne wątki zaczynały się i kończyły zdecydowanie zbyt szybko. Warto w tym miejscu wspomnieć także o tym, że nieustanne zmiany na kluczowych stanowiskach w imperium osmańskim wprowadzają ogromny chaos w głowach czytelników (przynajmniej tak było w moim przypadku). Nie tylko nie sposób ich wszystkich zapamiętać, można również niezwykle łatwo zacząć gubić się w tym, kto jest kim, jaką tak naprawdę pełni funkcję w państwie i komu rzeczywiście podlega.
Książka nie była ani dobra, ani zła – była nijaka. Gdyby przedstawione w niej wydarzenia zostały bardziej rozwinięte, byłoby znacznie lepiej. Historia miała ogromny potencjał, niestety po raz kolejny nie został on w pełni wykorzystany. Ani nie polecam, ani nie odradzam – powieść czyta się wyjątkowo szybko, więc w ostateczności nie traci się na nią zbyt wiele czasu.
Ze względu na to, że nigdy szczególnie nie interesowałem się dziejami imperium osmańskiego, nie jestem w stanie z całą stanowczością stwierdzić, czy wydarzenia przedstawione w niniejszej książce są wiernym odwzorowaniem historii (w całości lub chociażby w części), czy też jedynie fikcją literacką wykreowaną przez Solmaz Kâmuran. Niezależnie od tego, jak było naprawdę,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Byłam służącą w arabskich pałacach” to jedna z tych książek, z którą naprawdę warto się zapoznać. Nie jest to fikcyjna opowieść o wymyślonym przez autora bohaterze, tylko prawdziwa historia jednej z hinduskich dziewczyn, Bibi Shaik, która w wieku dziesięciu lat została wysłana przez matkę do pracy do Kuwejtu.
Bibi, będąc jeszcze niewinnym dzieckiem, musiała błyskawicznie przywyknąć do nowej rzeczywistości (m.in. do rozstania z rodziną czy do przeprowadzki do oddalonego o setki kilometrów miejsca w obcym kraju) i nauczyć się być pozbawioną jakichkolwiek wad służącą – najpierw w prywatnym domu, potem w arabskich pałacach. Czekała ją niełatwa przeprawa, która z czasem przerodziła się w prawdziwy koszmar.
Książkę warto przeczytać nie tylko ze względu na wstrząsającą opowieść o pełnym bólu, strachu i niepewności życiu Bibi, ale również po to, by przypomnieć lub uświadomić sobie, że mentalność i obyczaje różnią się w zależności od regionu, kraju czy kontynentu. Coś, co dla nas wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, dla innych ludzi może być ponurą rzeczywistością. Bo czy ktoś z nas kiedykolwiek pomyślał o tym, że w przyszłości zostanie zmuszony do pracy w miejscu, w którym to pracodawca będzie decydować o całym naszym życiu? Czy ktoś z nas jest w stanie sobie wyobrazić, że matka własnoręcznie zabija swoje dziecko i to tylko dlatego, że urodziło się ono dziewczynką, a nie chłopcem? Warto chociaż spróbować odpowiedzieć sobie na te przykładowe pytania, bo dzięki nim w pełni docenimy to, że nasze problemy są zazwyczaj nieporównywalnie mniejsze od problemów, z którymi muszą się mierzyć ludzie tacy jak Bibi Shaik. I to codziennie.
Zdecydowanie polecam!
„Byłam służącą w arabskich pałacach” to jedna z tych książek, z którą naprawdę warto się zapoznać. Nie jest to fikcyjna opowieść o wymyślonym przez autora bohaterze, tylko prawdziwa historia jednej z hinduskich dziewczyn, Bibi Shaik, która w wieku dziesięciu lat została wysłana przez matkę do pracy do Kuwejtu.
Bibi, będąc jeszcze niewinnym dzieckiem, musiała błyskawicznie...
Napisanie dobrej książki nie jest łatwe. I to nawet wtedy, gdy wykreowana przez autora historia nijak ma się do rzeczywistości. Kiedy więc pisarz podejmuje się napisania książki, która ma być co najmniej dobra, i która na dodatek odnosi się do zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej, to wówczas można mówić jedynie o wyznaczeniu sobie celu niemal niemożliwego do zrealizowania. Aby ostateczny rezultat mógł zostać uznany za zadowalający, należy wykazać się doskonałą znajomością faktów historycznych, nietuzinkowymi umiejętnościami pisarskimi, ale również – a może przede wszystkim – odpowiednią dozą wyczucia i empatii. Nie każdy ma odpowiednie predyspozycje do tego, by poruszać tak trudną i ważną tematykę, dlatego też nie każdy powinien się nią zajmować. Czasami lepiej sobie odpuścić, aniżeli stworzyć coś, co po prostu nie będzie wystarczająco dobre.
Mając powyższe na uwadze, z przykrością muszę stwierdzić, że według mojej opinii Jeremy Dronfield nie powinien był napisać niniejszej książki. A już na pewno nie powinien puścić jej w świat w takiej formie, w jakiej została ona wydana. To zaskakujące jak z historii, która automatycznie powinna wzbudzać w człowieku mnóstwo różnych emocji, można stworzyć coś tak bezbarwnego, płytkiego i zwyczajnie mało interesującego.
Książka ma wiele niedoskonałości, które w mniejszym lub większym stopniu utrudniają zapoznanie się z jej treścią. Po pewnym czasie, szczególnie podczas dłuższej styczności z tą pozycją, ich mieszanka sprawia, że człowiek najzwyczajniej w świecie traci ochotę na to, by dotrwać do jej końca. Za całkowicie niezrozumiałe, kompletnie niepraktyczne i wyjątkowo drażniące rozwiązanie należy uznać umieszczenie przypisów na końcu książki. Taki stan rzeczy byłby do zaakceptowania w sytuacji, gdyby w grę wchodziło od kilku do kilkunastu przypisów – a nie kilkaset. Do tego wszystkiego należy dodać jeszcze mylący tytuł oraz koszmarnie nieprzyjemny styl autora, który nie różnił się od siebie przez całą książkę i to niezależnie od tego, czy była mowa o zupełnie neutralnych sprawach, czy o zakatowaniu więźnia przez jednego ze strażników obozowych. Wszystkie wydarzenia zostały przedstawione w sposób albo całkowicie nijaki, albo wyjątkowo sztuczny – ciężko się było wzruszyć, generalnie w ogóle ciężko było cokolwiek poczuć.
Książka nie była ani dobra, ani zła – była po prostu średnia. Jej przeciętność nie była wynikiem marnej treści, tylko tego, w jaki sposób ta treść została przez autora przedstawiona. Osobiście jestem zdania, że każdy powinien przeczytać w swoim życiu przynajmniej jedną książkę, która ukazuje bezmiar cierpienia, bólu i strachu ludzi, którzy na własnej skórze odczuli potworności, do jakich doszło w czasie II wojny światowej. Szkoda więc, że książka, którą napisał Jeremy Dronfield, nie jest jedną z nich. Nie oddaje ona w pełni ogromu tragedii minionych lat, a tym samym nie pozwala należycie zrozumieć, dlaczego nie można dopuścić do tego, by historia kiedykolwiek zatoczyła koło.
Napisanie dobrej książki nie jest łatwe. I to nawet wtedy, gdy wykreowana przez autora historia nijak ma się do rzeczywistości. Kiedy więc pisarz podejmuje się napisania książki, która ma być co najmniej dobra, i która na dodatek odnosi się do zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej, to wówczas można mówić jedynie o wyznaczeniu sobie celu niemal niemożliwego do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Perwersyjny bogacz” to jedna z tych książek, która zapowiadała się naprawdę nieźle, a finalnie okazała się kompletnym niewypałem.
W wielu miejscach można przeczytać, że „nowa powieść Laurelin Paige przekracza granicę grzechu”, a według mnie jedyną granicę, jaką przekracza ta książka, to granica dobrego smaku. I nie chodzi tutaj o rzekomą perwersyjność, bo tytułowy bogacz ma jej w sobie akurat tyle, ile reklamy środków na przeczyszczenie – nie ma jej praktycznie wcale.
Główni bohaterowie, Sabrina Lind, Weston King i Donovan Kincaid, mieli być „jacyś”, a byli niemal zupełnie bezbarwni – no może z wyjątkiem Sabriny, bo akurat ona była wyjątkowo irytująca w swoim niezdecydowaniu. Autorka próbowała różnych sztuczek, by uatrakcyjnić fabułę i dodać odrobinę pikanterii, ale za każdym razem osiągała równie marny skutek. Ciężko ulepszyć coś, czego nie ma.
Nie polecam – dla mnie ta książka była straszną męczarnią, nie zamierzam więc przeczytać kolejnego tomu.
„Perwersyjny bogacz” to jedna z tych książek, która zapowiadała się naprawdę nieźle, a finalnie okazała się kompletnym niewypałem.
W wielu miejscach można przeczytać, że „nowa powieść Laurelin Paige przekracza granicę grzechu”, a według mnie jedyną granicę, jaką przekracza ta książka, to granica dobrego smaku. I nie chodzi tutaj o rzekomą perwersyjność, bo tytułowy bogacz...
Gdybym miał ocenić niniejszą powieść wyłącznie na podstawie tego, co czułem po przeczytaniu innych książek o podobnej tematyce, to oceniłbym ją raczej pozytywnie. Kiedy jednak na dzieło Colleen Hoover spojrzy się z szerszej perspektywy, to wówczas trudno jest przymknąć oczy na różnego rodzaju mankamenty. A przynajmniej ja nie potrafiłem tego zrobić.
Początek książki był dość intrygujący, jednak z czasem fabuła stała się niełatwa do przebrnięcia - mówiąc w skrócie, zrobiło się niemiłosiernie nudno. Mniej więcej od połowy powieści, może trochę wcześniej, czytanie idzie jak krew z nosa. Zanim wreszcie zebrałem w sobie resztki sił, by skończyć „Too late”, pochłonąłem dwie inne książki. I chociaż końcówka książki Hoover ponownie mnie wciągnęła, niesmak pozostał, a ogólne wrażenie mocno ucierpiało.
Jeśli chodzi o bohaterów, to niestety nie wszyscy mnie do siebie przekonali - a już na pewno nie Sloan i Carter/Luke. Ich miłość, o ile w ogóle można tak nazwać łączące ich uczucie, była wyjątkowo sztuczna, wręcz kuriozalna. Jak dla mnie wszystko potoczyło się zbyt szybko. Jedynym „promykiem słońca” w całej powieści był Asa, choć osobiście uważam, że autorkę i tak czasami za bardzo poniosła wyobraźnia.
Wiem, że początkowo autorka nie planowała wydawać niniejszej powieści w wersji papierowej. Zdaję sobie również sprawę, jakimi mniej więcej prawami rządzi się publikowanie opowiadań/książek w częściach. Mimo wszystko uważam, że kiedy autorka zdecydowała się poszerzyć grupę swoich czytelników, to powinna wówczas uporządkować historię przedstawioną w „Too late”. Rozumiem powody, dla których tego nie zrobiła, co wcale nie znaczy, że je popieram. Wydawanie książki, w której po zakończeniu pojawia się epilog, po epilogu prolog, po prologu epilog do epilogu itd., jest nie tylko chaotyczne, ale najzwyczajniej w świecie śmieszne.
Ani nie polecam, ani nie odradzam. Przekonajcie się sami!
Gdybym miał ocenić niniejszą powieść wyłącznie na podstawie tego, co czułem po przeczytaniu innych książek o podobnej tematyce, to oceniłbym ją raczej pozytywnie. Kiedy jednak na dzieło Colleen Hoover spojrzy się z szerszej perspektywy, to wówczas trudno jest przymknąć oczy na różnego rodzaju mankamenty. A przynajmniej ja nie potrafiłem tego zrobić.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPoczątek książki był...