Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Jestem o krok od popełnienia największego błędu w swoim życiu. Dobra wiadomość? Dobra wiadomość jest taka, że nie będę żył na tyle długo, by go żałować”.

Błądzić jest rzeczą ludzką. Gorzej, gdy nie wyciągamy z tego wniosków, bo na wybaczanie błędów świat ma swoje limity. A szczęściarzem nie można być za długo.
Simon Sax nie był postacią z pierwszych stron gazet. Projekt LISA, nad którym pracował ze swoim wspólnikiem Tomem, mógł to zmienić. Podział ról w ich firmie był jasny - Simon był tym geniuszem od przelewania pomysłów na linijki kodu a Tom zajmował się kontaktami biznesowymi. Sęk w tym, że bez wsparcia finansowego projekt utknie w miejscu a długi całkowicie ich pogrążą. Pieniądze od firmy Infinity były ostatnią, choć nieco śliską, deską ratunku, choć nieco śliską, bo jednak inwestor miał swoje wymagania. Ale czego nie robi się, by uratować swoje marzenia przed roztrzaskaniem o chicagowski bruk? To dopiero początek zmian, bo w życiu Simona pojawia się Irina, pochodząca z Ukrainy dziewczyna o smutnych oczach.

„Blizna” to historia o dwóch światach – Iriny i Simona, których spotkanie nie było dziełem przypadku. Dwójka narratorów, którzy krok po kroku odsłaniają swoją przeszłość, która doprowadziła ich do miejsca spotkania i do kolejnych wydarzeń, których zdecydowanie nie mieli w planach.

„W życiu często bywa tak, że kiedy myślisz, że wszystko jest na najlepszej drodze, wtedy masz największe szanse na to, by wszystko schrzanić”.

Od czasów dzieciństwa życie Iriny napędza płomień zemsty, który trudno będzie ugasić. Ma swój plan, który doprowadzi ją do Chicago i człowieka z wytatuowanym pająkiem. Simon z kolei ciągnie za sobą ciężar odpowiedzialności za brata i wspomnienie Wypadku. Jest typowym nerdem, który za pracą chce ukryć swoją rozpaczliwą potrzebę bliskości. Pragnie zmian w swoim życiu, ale ich natłok powoduje, że zaczyna podejmować decyzje, których będzie żałował. Wplącze się w historię iście sensacyjną, która zdecydowanie wykroczy poza jego strefę komfortu.

„(…) z powodu pierwszego miejsca na liście moich obaw (…), które nie dają mi w nocy spać: strachu, że umrę samotnie, nie zaznawszy prawdziwej miłości, bez przekonania, że życie było coś warte, ponieważ miałem obok siebie kogoś, dla kogo byłem najważniejszy”.

Juana Gómeza-Jurado z pewnością kojarzycie z trylogii „Reina Roja. Czerwona Królowa”. Ale jeśli w „Bliźnie” szukacie bezpośredniego nawiązania do Antonii Scott, ba – szukacie jej samej – to czeka Was rozczarowanie. „Blizna” jest prequelem do II tomu i odpowiada na wiele pytań związanych z Szarą Wilczycą. I w związku z tym, musi się pojawić wątek rosyjskiej mafii, która nie uznaje metod pośrednich.

„Wyrzuty sumienia przyjdą na imprezę później. Spóźnione, lecz nieuniknione”.

Ale jedno pozostało niezmienne - dobry styl i język autora. Fabuła „Blizny” rozpoczyna się nadzwyczaj spokojnie, a w miarę krzyżowania się poszczególnych wątków nabiera intensywności, by doprowadzić do iście wybuchowego zakończenia. Zwroty akcji, duże pieniądze, tajemnice i oczywiście odrobina romantycznej historii w połączeniu z emocjami, które targają zarówno Iriną, jak i Simonem, dadzą niepowtarzalny efekt finalny.
A już taką wisienką na torcie jest pytanie zadawane w imieniu bohatera – Co może pójść nie tak?
Jak brzmiałaby Wasza odpowiedź?
___
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Jestem o krok od popełnienia największego błędu w swoim życiu. Dobra wiadomość? Dobra wiadomość jest taka, że nie będę żył na tyle długo, by go żałować”.

Błądzić jest rzeczą ludzką. Gorzej, gdy nie wyciągamy z tego wniosków, bo na wybaczanie błędów świat ma swoje limity. A szczęściarzem nie można być za długo.
Simon Sax nie był postacią z pierwszych stron gazet. Projekt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czas ma to do siebie, że nie czeka. Płynie, tak czy inaczej, nie ociąga się, nie zwleka. Wydawać by się mogło, że płynie na przekór nam (…)”.

„Jaśmina od snów” pięknie wieńczy to, co zaledwie trzy lata temu zapoczątkowała „Florentyna od kwiatów a następnie kontynuowała „Nadzieja od zwierząt”. W serii sokołowskiej postawiono definitywnie kropkę, chociaż losy mieszkańców Sokołowa zapewne płyną dalej, w sobie wiadomym kierunku.

Już od pierwszych stron, czytając o planach wybudowania boiska sportowego, czy o polonezie sołtysa poczułam ukłucie żalu. Czy to możliwe, żeby ten Sokołów tak łatwo poddał się pędzącemu czasowi i zgubił nie wiadomo kiedy swoją magię i tajemniczość? Czy to, co drzemie w sokołowskiej ziemi już na zawsze zostało uśpione? Spokój, że jednak Sokołów wciąż nie zatracił swojej wyjątkowości, przyszedł wraz z opowieścią Jaśminy o jej kolejnym śnie. Posiwiała Florentyna, wiecznie zamyślony Siemił, zatroskana siostra Róża i najmłodsze, najbardziej ciekawe świata pokolenie, Hania i Malwa - każde z nich inaczej reagowało na jej sny. Bo musicie wierzyć, że Jaśminowe sny były wielkie, ale też i straszne. Śniła o przeszłości, o niebieskim ogrodzie, studziennej pannie, brudnej wodzie, ale przede wszystkim o Nadziei, której przecież serce pękło. Czasem nie wiadomo było, czy to sen, czy to jawa i czy warto niepokoić bliskich swoimi opowieściami. Nic nie dzieje się przecież bez przyczyny a powracająca w snach siostra i stojący nieopodal jej dom nie dawały jej spokoju ani w dzień, ani w nocy… I chyba nikt się nie spodziewał, że to wszystko zaprowadzi ich do czasów sprzed narodzin Florentyny.

„Stała i dumała, jaki to dziwny świat, że niby każdy taki sam się rodzi, a potem ludzie tak różni wyrastają”.

Każda książka Agnieszki Kuchmister to niesamowita literacka wyprawa. Jaśminowe sny prowadzą przez świat, w którym elementy nadprzyrodzone przenikają do rzeczywistości w tak naturalny sposób, że już nie budzą zadziwienia, tylko zachwyt. To świat naznaczony duchami, tajemniczymi historiami, uśpioną przeszłością, która czeka na odpowiedni moment, by znów o sobie przypomnieć.

„Duchy to coś, co czuć w starych szafach pełnych niewyciąganych od lat sukienek. Coś, co patrzy na nas z dawnych fotografii. Coś, co można dostrzec tylko kątem oka, bo zawsze znika, kiedy próbuje się na to spojrzeć. Duchy mieszkają w snach i starych ścianach, na obrazach i niewywietrzonych strychach”.

Nieodłączną częścią tego świata jest mrok i ciemność, które w człowieku narastają latami i czasem wystarczy jedna iskra, jeden punkt zapalny, by przejęły władzę. Niektórzy mieszkańcy Sokołowa są wręcz przekonani, że zło tylko czyha na ich potknięcie, że prędzej czy później nadejdzie a na odczynianie uroków i wyganianie diabła będzie już za późno. Z tym wątkiem wiąże się zaginięcie córki sołtysa, która zawsze żyła trochę na uboczu, ale nigdy nie znikała na tak długo… Czy naprawdę jedynym wspomnieniem po niej będzie dźwięczny śpiew, niosący się po całym lesie?

„(…) bo czasami człowiekowi się wydaje, że jak się o czymś nie mówi, to się o tym łatwiej zapomina i w końcu to przestaje istnieć?”

Nie tylko Jaśmina i jej wielopokoleniowa rodzina stanowią o wyjątkowości Sokołowa. Autorka portretuje też innych mieszkańców, którzy zamykają się ze swoimi problemami we własnych domostwach, często na odludziu. Strapiony sołtys, ksiądz w kryzysie wiary, organista, który woli towarzystwo gołębi aniżeli ludzi, odczyniająca uroki Grzebielucha, skryci nowi mieszkańcy pałacu czy po prostu ludzie, którzy wciąż żyją stereotypami. Te wszystkie historie, składające się na wyjątkowość Sokołowa są opisane tak pięknym językiem, że trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to poetycka proza, pełna wzruszeń, smutku, ludzkiego strapienia i cierpienia niezawinionego. Z pozoru błahe rozmowy czy opisy potrafią godzinami dźwięczeć w uszach. Zachwycają prostotą a jednocześnie głębią. Kolejne strony nieustannie zaskakują, bo nie wiadomo, co czeka za rogiem, na strychu, w mroku leśnego gąszczu czy też kogo tym razem dostrzeżemy w księżycowej poświacie.
I chyba właśnie tego Wam życzę podczas lektury „Jaśminy od snów” – wielu baśniowych zaskoczeń.
___
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Czas ma to do siebie, że nie czeka. Płynie, tak czy inaczej, nie ociąga się, nie zwleka. Wydawać by się mogło, że płynie na przekór nam (…)”.

„Jaśmina od snów” pięknie wieńczy to, co zaledwie trzy lata temu zapoczątkowała „Florentyna od kwiatów a następnie kontynuowała „Nadzieja od zwierząt”. W serii sokołowskiej postawiono definitywnie kropkę, chociaż losy mieszkańców...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Basia znała ten lęk. I coraz częściej czuła odrazę do kraju nakazującego młodzieży dokonywanie takich wyborów, których nawet dorośli dokonać nie potrafią".

"Z życzeniami nostalgicznej podróży po Śląsku" - tak brzmi dedykacja, wpisana przez autorkę do mojego egzemplarza „Sztucznego miodu”. Faktycznie, okresu pomiędzy grudniem 1980 roku a grudniem 1981 r. nie mam prawa znać. A zasłyszane hasła o początku lat 80., przemówieniu gen. Wojciecha Jaruzelskiego i wprowadzeniu stanu wojennego rozpływały się w zalewie innych wydarzeń. Aż do teraz.

Basia Uniszewska i Maryla Wieczorek na co dzień pracują jako pielęgniarki w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach - Ligocie. Praca pozwoliła znaleźć im wspólny język, z podobnym niepokojem patrzą w przyszłość swoją i swoich dzieci. Chociaż ich mężowie pracują w zgoła odmiennych zawodach, to jednak ich praca gdzieś je wewnętrznie uwiera. W przypadku Basi to nie powinno dziwić, wszak Albert pracuje w milicji. I czegokolwiek by nie zrobiła, nie odklei tej negatywnej łatki, nie sprawi, że koleżanki i koledzy w pracy pozwolą sobie na totalną swobodę w jej towarzystwie a ojciec kiedykolwiek w pełni zaakceptuje zięcia. Po prostu przywykła, pocieszając się, że pracuje tylko jako technik kryminalistyczny. Tylko.

Paradoksalnie to Maryla nie powinna narzekać na pracę męża na kopalni. Dobrze płatna i rodziny górników mogą liczyć na szereg przywilejów. Mieszkają w pięknym mieszkaniu na os. Tysiąclecia, wyposażonym w sprzęty, na które nie każdy może sobie pozwolić. Ale kobieta zdaje sobie sprawę z nierówności społecznych i trochę tęskni za przeszłością, chociaż może wtedy było biedniej, ale ludzie lepiej się dogadywali. A skłóconym społeczeństwem łatwiej jest manipulować.

"Nie lubiła zmian, więc mimo pustych półek w sklepach, cukru na kartki i częstych chorób Anusi pragnęła, by wszystko zostało, jak jest. Wystarczy jej pewność, że za rok ojciec znów ponarzeka na kwaśne pomarańcze, a Lidka opowie, jak się pobeczała na środku ulicy, gdy sklepowa wcisnęła jej zepsutą szynkę".

Przez codzienność Basi, Maryli i ich rodzin coraz częściej przewijają się tematy, które chciałaby odsunąć od siebie i zostawić innym. Nie martwić się, nie zastanawiać, czy ich zachowanie nie będzie postrzegane jako niewłaściwe i nie stać przed wyborami, z których każdy może kiedyś uderzyć rykoszetem w rodzinę. Związki zawodowe, Solidarność, wizje strajków, zawsze czujne Służby Bezpieczeństwa, milicja i ZOMO - to niechciane słowa, które coraz bardziej wżerały się w ich codzienność.

W ciągu tego roku wiele się zmieni a kobiety będą miały poczucie, że świat osuwa im się spod stóp. Najpierw drobne kamyczki, potem stopniowo coraz większe aż w końcu ruszy lawina… Wszyscy przeczuwali, że stanie się coś złego a jednocześnie każdy myślał, każdy chciał wierzyć, że te wszystkie złe rzeczy się nie wydarzą. Ale się wydarzyły.
Rok z życia Uniszewskich i Wieczorków, opisany w „Sztucznym miodzie” to czas próby na wielu płaszczyznach. Decyzje kobiet niejednokrotnie mnie zaskakiwały, pokazując jak wiele odcieni szarości może mieć codzienność, jak łatwo się w niej zagubić. Jak walczyć o rodzinę, o uczucia, o poczucie bliskości i to wszystko, co sprawia, że sen będzie spokojniejszy a jutro mniej straszne? W takich momentach łatwo zwątpić, pogubić się w sobie, w swoich problemach i pragnieniach…

"Uniszewski też nie powie (…), że w małżeństwo wkradł się chłód, że przebrzmiały już wszystkie pragnienia, że pozostały już tylko zakupy do zrobienia, pranie do powieszenia i pościel, która coraz mniej by nimi pachniała".

Mętlik w ich głowach potęguje świadomość, że żyją w czasach, kiedy to poglądy polityczne decydują o wartości człowieka. Czy na pewno chcą, aby w takiej Polsce dorastały ich dzieci? W kraju, gdzie kolejki ustawiają się do pustych półek, paczki z zagranicy są witane z niedowierzaniem a myśli o represjach skłaniają do nielegalnej emigracji?

"Strajki studenckie kontra wiece partyjnych młodzieżówek. Czerwone krawaty kontra rozciągnięte swetry. Slogany przeciwko odzewom. Gazety przeciwko ulotkom. A między tym wszystkim dzieci. Ich dzieci".

"Sztuczny miód" to bardzo, bardzo wartościowa lekcja o czasach bardzo trudnych, kiedy to wichry historii usiłują zburzyć wiarę w ludzi, w siłę rodziny i mocno zachwiać marzeniami o wolnej Polsce.
Czekam na kontynuację, z dużą niecierpliwością.
___
Więcej recenzji:
https://literackieprzeszpiegi.pl/

"Basia znała ten lęk. I coraz częściej czuła odrazę do kraju nakazującego młodzieży dokonywanie takich wyborów, których nawet dorośli dokonać nie potrafią".

"Z życzeniami nostalgicznej podróży po Śląsku" - tak brzmi dedykacja, wpisana przez autorkę do mojego egzemplarza „Sztucznego miodu”. Faktycznie, okresu pomiędzy grudniem 1980 roku a grudniem 1981 r. nie mam prawa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Uczuć. Warstwa grząska, nielogiczna, delikatna, warstwa nie do przerobienia pod mikroskopem, ale do czegoś o wiele trudniejszego. Do przeżycia”.

Po trudach napisania doktoratu, lipcowe plany na życie Antoniny Biczak zakładały li i jedynie odpoczynek. A gdyby tak połączyć przyjemne z pożytecznym? Gdy pojawiła się oferta przypilnowania domu profesora Bukowińskiego na czas jego urlopu, Antonina nawet się nie zawahała. Bo co może być trudnego w dbaniu, by ogród nie zamienił się w pustynię a pies miał zawsze pełną miskę? Połączenie etatu ogrodniczki i psiej poskramiaczki nie wydawało się zbyt skomplikowane.
Ale zaczęło padać… I o ile deszcz rozwiązywał kwestię właściwego nawodnienia ogrodu, to dla psa z każdym dniem stawał się coraz większym zagrożeniem. A że los Nietzschego nie był obojętny Antoninie, to postanowiła zadziałać. Gdyby tylko wiedziała, że tym samym uruchomi ciąg wypadków natury romantyczno – kryminalnej, to poważnie by się zastanowiła.

Wsparcie ze strony policji oczywiście zapewnia komisarz Marchewka, chociaż tym razem jego marchewkowatość jest nieco przygaszona. W życiu prywatnym nadeszły ciche dni a wymowną Zuzkową ciszę by można siekierą kroić, chociaż lepiej nie podsuwać jej ostrych narzędzi. A te ciche dni przekładały się na dni głodne, więc Marchewka chodził rozkojarzony, bo zwyczajnie lubił dobrze zjeść, nie tylko włoszczyznę.

„Tylko podobno żeby zatrzeć złe wrażenie, na jedną głupotę musi paść co najmniej pięć złotych myśli. Na jedno negatywne słowo lub zachowanie pięć, sześć dobrych”.

Trzeba przyznać, że w najnowszej książce Marty Obuch komisarz Marchewka ma ręce pełne roboty, bo złoczyńca dosłownie dwoi się i troi, by dopiąć swego na wielu płaszczyznach a śledztwo bardzo, ale to bardzo się nie klei. I do tego Tosia, która podejrzanie zbyt często pojawia się nie w porę, tudzież w niewłaściwym miejscu. I nawet jeśli miałaby być wspólnym mianownikiem całego zła, to to równanie matematyczne wydaje się być ponad siły wszystkich bohaterów.

Jak zapewne lubicie komisarza Marchewkę, tak z pewnością polubicie, ba – nawet pokochacie Lulka (oficjalnie Jerzego!). Może i jest lekko nieokrzesany i irytujący, ma dziwne poczucie humoru, ale zawsze można na niego liczyć. Na to, że wyciągnie pomocną dłoń, wybije z głowy pewne rzeczy, dobrze nakarmi, odegna smutki i samotność. Ale byłoby zbyt prosto, gdyby na świecie byli tylko tacy Lulkowie… Bo, jak to zwykle bywa u autorki, relacje damsko – męskie są mocno pokręcone, bo i jej bohaterowie są z tych, co lubią sobie życie pokomplikować. Na cóż wzdychania, maślane oczęta, sceny zazdrości i ciskanie gromów, zmiany nieoczekiwane i odwieczne starcia intelektu z muskułami, skoro obiekt westchnień zapomniał(a) założyć okulary, by dostrzec wszystkie te starania?

„Bo można się stroić dla faceta dzień, dwa, trzy, można się przeobrażać z poczwarki w motyla, stawać się z brzydkiego kaczątka łabędziem, ale na Boga, nie kiedy na zewnątrz jest czterdzieści stopni w cieniu!”.

Sytuacji nieoczekiwanych będzie aż nazbyt dużo a chcąc nie chcąc wyniknie z nich też sporo dobrego, bo nic tak nie wyznacza życiowych ścieżek jak mocne tąpnięcia. I uważnie wczytujcie się w to, o czym dumają bohaterowie „Ja tu tylko zabijam” – dowiecie się m.in. co to musizm i jak z nim walczyć, odkryjecie chmuring i zaczniecie doceniać „tu i teraz”. Takie małe życiowe mądrości są nam bardzo potrzebne każdego dnia.

„Ja tu tylko zabijam” to też kolejna książka - gratka dla mieszkańców Katowic i okolic – jest i Tauzen (dla niewtajemniczonych Os. Tysiąclecia), zielone spacery po Parku Śląskim i dużo studenckich klimatów – wraz z bohaterami włóczymy się po ul. Bankowej, okolicach Rektoratu Uniwersytetu Śląskiego, odwiedzamy zakamarki CINiB-y (Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej), Księgarnię Liber. Ach, długo by wymieniać. Lepiej poczytać i się samemu przekonać, co wynikło z tej kryminalnej komedii omyłek i jak zakończyły się miłosne zawirowania.
____
Więcej: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Uczuć. Warstwa grząska, nielogiczna, delikatna, warstwa nie do przerobienia pod mikroskopem, ale do czegoś o wiele trudniejszego. Do przeżycia”.

Po trudach napisania doktoratu, lipcowe plany na życie Antoniny Biczak zakładały li i jedynie odpoczynek. A gdyby tak połączyć przyjemne z pożytecznym? Gdy pojawiła się oferta przypilnowania domu profesora Bukowińskiego na czas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wydawcy kłębili się na rynku niczym germańskie hordy u bram Rzymu, walcząc o uwagę i portfel ledwie trzydziestu paru procent ostatnich sprawiedliwych, dla których książki wciąż stanowiły przedmiot wart czasu, uwagi, a nawet pożądania”.

Niewątpliwie w branży o Wydawnictwie JaMas słyszało wielu i równie wielu omijało je szerokim łukiem. Zła sława, będąca pokłosiem pewnego trupa i nadciągające widmo upadku sprawia, że każdy pomysł wydobycia ich z kryzysu jest na wagę złota. Każdy. Nawet jeśli jego hasło przewodnie brzmi „Wydawnictwo JaMas: Nowy wymiar zbrodni”.

Optymiści. Szaleńcy. Desperaci. Jakkolwiek by nie nazwać pracowników owego wydawnictwa, postanowili dla grona wybrańców przygotować warsztaty literackie. Pięcioro śmiałków będą szkolić Wojtek Szumski, zwany Sztywnym oraz starszy posterunkowy Michał Mogiła, przy wsparciu sekretarki w osobie Arkadiusza Krawczyka. Tylko nikt nie przewidział, że teoria warsztatowa przerodzi się w praktykę… Znaczy się w denata. A przecież proszono, podkreślano, że to tylko teoria.

„- Nie dotykać – wyręczył go Szumski. – Nie dotykać, nie oddychać, nie zrzucać naskórka. Pamiętam doskonale”.

Ponoć dla ludzi pracujących w wydawnictwie nie ma rzeczy niemożliwych a powszechnie znaną improwizację zjadają na śniadanie. Cóż, posterunkowy Mogiła dość szybko pogrzebał swoje szanse na dobre pierwsze wrażenie, przyznając że nie umie w metafory ani – co wydawać by się mogło bluźnierstwem – nie lubi Agathy Christie. Z kolei zajęcia ze Sztywnym wcale nie były aż takie drętwe, na jakie się zapowiadały. A gdy dodamy do tego pomysł sekretarki na zwiększenie giętkości palców i innych części ciała w ramach SKS-u, to pomysł z warsztatami wcale nie byłby taki zły.
„Macie emanować nadzieją, szanowni państwo, nadzieją, entuzjazmem, może lekką obawą, ale bez przesady, bo wy tu przyjechaliście odmieniać swoje życie przez wszystkie przypadki!”.
Ale mało kto pomyślał, że to autorzy stawią opór. Stanowczo daleko im do potulnych owieczek, które będą chłonąć wiedzę a potem pisać, pisać, pisać aż do utraty tchu.

„- Autorzy. Nie spotkałem jeszcze tak… nielogicznych ludzi. Chcą wydawać za wszelką cenę, o niczym innym tak nie marzą, ale najbardziej się boją, że ktoś te dzieła przeczyta”.

Być może już to pisałam, ale humor Marty Kisiel jest jedyny w swoim rodzaju. Zawsze potrafi sprawić, że śmieję się do rozpuku, pomimo szarzyzny jesienno – zimowej za oknem i nierównej walki z zarazkami, które mają zdecydowanie przewagę liczebną. Autorka ma unikatową zdolność do tworzenia takich bohaterów, których wikła w zgoła szatańskie sytuacje, dzięki czemu może zaprezentować pełen wachlarz ich umiejętności i niecodziennych cech charakteru. A czytelnik może tylko śmiać się do łez aż mięśnie brzucha wybitnie o sobie przypomną.
W tej książce udowadnia, że branża literacka nie ma przed nią tajemnic. Niejednokrotnie puszcza oczko w stronę aktualnych trendów pisarskich i strategii promocyjno – wydawniczych, przedstawia różne podejścia autorów do procesu twórczego, łącznie z wyrywaniem sobie trzewi. Ale nie ma w tym nic karykaturalnego, wręcz przeciwnie – w tym całym żartobliwym ujęciu tematu jest spora dawka życzliwości. Kryzysów również nie omija – zarówno tych egzystencjalnych, jak i twórczych, wszak proceder pisania jest nader skomplikowany. Bo któż to widział, żeby tak po prostu usiąść i pisać? No kto? Chociaż papier przyjmie wszystko, ludzie niekoniecznie.

I nie zapominajmy, że „Wtem denat” jest komedią kryminalną, chociaż jak głosi okładka, to nie ma z czego się śmiać. A już na pewno nie z denata, który absolutnie nie chciał nim zostać, przynajmniej nie tak szybko i w takich okolicznościach. Jest trochę na uboczu warsztatów, ale to mi zupełnie nie przeszkadzało, bo czymże jest wiedza warsztatowa bez praktyki? Bez pracy na żywej tkance? Chociaż w tym przypadku raczej na martwej. I szukanie śladów, motywów, przesłuchania.
I tylko tej zadźganej lazanii trochę żal…
___
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Wydawcy kłębili się na rynku niczym germańskie hordy u bram Rzymu, walcząc o uwagę i portfel ledwie trzydziestu paru procent ostatnich sprawiedliwych, dla których książki wciąż stanowiły przedmiot wart czasu, uwagi, a nawet pożądania”.

Niewątpliwie w branży o Wydawnictwie JaMas słyszało wielu i równie wielu omijało je szerokim łukiem. Zła sława, będąca pokłosiem pewnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Siłą jest stawianie czoła dzień po dniu sytuacji, która jest nieznośna, wręcz nie do udźwignięcia, tylko po to, by zapewnić wsparcie tym, których kochamy”.

Czerwone szpilki z krokodylej skóry, zapinane na pasek, z odkrytymi palcami.
Od Christiana Louboutina.
Oto one, buty wszechmogące.
Tak przynajmniej wydaje się Sam, która staje się ich przypadkową właścicielką. I to w momencie, kiedy jej życie mocno się chwieje na wielu płaszczyznach. Zawirowania w pracy i nienajlepsze relacje z rodziną sprawiają, że góra kłopotów ciągle rośnie. A ona nie ma nikogo, kto by pomógł jej się z nią uporać. Będąc w połowie drogi do pięćdziesiątki, czuje się zmęczona życiem jak nigdy dotąd.

„Sam jest w takim wieku, że wydają się do niej lgnąć wszystkie złe rzeczy – takie jak nadwaga, bruzda między brwiami czy ciągły niepokój – podczas gdy cała reszta – pewna praca, szczęście małżeńskie i marzenia – oddalają się z prędkością słońca”.

Te same buty mogą być butami przeklętymi. Tak z czasem zaczyna o nich myśleć Nisha, ich pierwotna właścicielka. Ale gdy pewnego dnia je traci, okazuje się, że to wierzchołek góry lodowej problemów. Mąż odcina ją od dotychczasowego życia, pieniędzy i luksusu. I od syna. Odtąd jej codzienność polega na robieniu tych wszystkich okropnych rzeczy, co zwykli ludzie. Przemieszcza się komunikacją miejską, kupuje tanio żywność i ubrania, pracuje fizycznie. Ale dalej tli się w niej żądza zemsty i chęć odzyskania dawnego życia.

Ale historia Sam i Nishy dopiero nabierze rozpędu, gdy się spotkają i wbrew wszystkiemu połączy je wspólny cel.

„Ale jeśli nie jesteś w stanie zmienić sytuacji, to nie masz wyjścia. Możesz jedynie zmienić sposób jej postrzegania”.

Cieszę się, że akurat w listopadzie, który jest najbardziej ponurym miesiącem, mogłam przeczytać najnowszą książkę Jojo Moyes – „Kiedy weszłam w twoje życie”. To idealny moment na taką pokrzepiającą lekturę. Pomimo, że bohaterom książki jest źle, gorzej a w zasadzie to wszystko pędzi po równi pochyłej, to zawsze pojawia się światełko w tunelu. I to zawsze z nieoczekiwanej strony. Świat, który przestaje się kręcić wokół pieniędzy, staje się światem bezcennych rzeczy. Można się przyjaźnić i nie traktować tego jako obustronnej transakcji. Można liczyć na męskie wsparcie, słowa otuchy i zawsze ciepły posiłek – tak po prostu. W końcu – można się cieszyć życiem, jeśli otaczają nas właściwi ludzie.

„(…) ile z decyzji, które podejmujecie każdego dnia, wynika z tego, że naprawdę chcecie coś zrobić, ale ile z tego, że chcecie uniknąć konsekwencji niezrobienia czegoś?”.

„Kiedy weszłam w twoje życie” zawiera co najmniej kilka takich historii, które prowadzą bohaterów do doceniania prostych rzeczy. Co prawda wymaga to od nich sporo pracy, zdystansowania się i wypracowania otwartości na nowych ludzi i nowe sytuacje. I jak to u Moyes bywa – będzie trochę dramatów, łez buntu, wzruszeń, ale i śmiechu, bo oczywiście nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jednym słowem – trzeba trochę w życiu bohaterów pogmatwać, ale w tym autorka jest rewelacyjna.
___
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Siłą jest stawianie czoła dzień po dniu sytuacji, która jest nieznośna, wręcz nie do udźwignięcia, tylko po to, by zapewnić wsparcie tym, których kochamy”.

Czerwone szpilki z krokodylej skóry, zapinane na pasek, z odkrytymi palcami.
Od Christiana Louboutina.
Oto one, buty wszechmogące.
Tak przynajmniej wydaje się Sam, która staje się ich przypadkową właścicielką. I to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„A teraz, kiedy jestem już u kresu życia, zaczynam w tej śmierci widzieć troskliwego przyjaciela, takiego, który pomoże mi wsiąść na pokład drewnianej łodzi i powiosłuje ze mną na drugi brzeg”.

Chyba Was nie zaskoczę, gdy napiszę że „Zrost” to kawał dobrego kryminału. Ba, nawet bardzo dobrego! Po prostu Bernard Gross trzyma poziom, bez względu na to, ile czasu minęło od poprzedniego tomu… Nie, żebym coś wypominała autorowi 😉
Z najnowszej książki Roberta Małeckiego wieje chłodem, nie tylko za sprawą zimowej aury, która zdecydowanie nie sprzyja śledztwu. Już od pierwszych stron przygnębiający nastrój towarzyszy Grossowi i Skałce, którzy zajmują się śmiercią Stanisława Sądeckiego. Sceneria, jak i ciało starszego mężczyzny nie dają jednoznacznych odpowiedzi na pytania śledczych. W rozmowach z rodziną i sąsiadami jak bumerang wracają tematy śmierci, wojny i serc zimnych jak lód. Czy mężczyzna słusznie zrobił, zabierając swoje tajemnice do grobu, by nie obarczać nimi następnych pokoleń? Czy wypadek samochodowy, który wydarzył się nieopodal, miał z nim jakikolwiek związek?
Nie tylko praca zaprząta uwagę Grossa. Od napaści na jego żonę minęła już dekada a wciąż brakuje odpowiedzi na najważniejsze pytania. Czy po tylu latach coś jeszcze może zaskoczyć go w tej sprawie?

„Zrost” już od pierwszych stron uwypukla problemy ludzi starszych. Przejmująco opisuje ich samotność, rodzinne wizyty z konieczności a nie z troski, wszechogarniające poczucie beznadziei i nadchodzącego końca. Mętlik w ich głowie powodują myśli biegnące dwutorowo. Z jednej strony – by ich śmierć nie przysporzyła kłopotów bliskim, więc o wiele rzeczy chcą zadbać sami. Z drugiej strony nachodzą ich wspomnienia, zwłaszcza te niechciane, te uwierające sumienie. Czy to wszystko może prowadzić do samobójstwa czy jednak to było morderstwo?

„A kogo obchodzi stary, samotny człowiek, który skracając swoje cierpienia, skróci też odrobinę swoje i tak już dogasające życie?”

Wpleciony w śledztwo wątek obozowy był sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że przewijają się obrazy wojenne widziane oczami dziecka, które nie chce się poddać ogólnej znieczulicy, chce pomóc, ale nie zdaje sobie sprawy, jak to bardzo może być kosztowne… Autor w bardzo prosty sposób opowiada historię pełną niesprawiedliwości, niemocy, gniewu, strachu i niespełnionej obietnicy. Bardzo mocno angażuje emocjonalnie czytelnika, sprawiając że chłód tej historii jest niemal namacalny, że ma się wrażenie, jakby serce Stanisława Sądeckiego zostało tam, w jeziorze skutym styczniowym mrozem roku 1945.

„Myślę, że odpowiedź przykryły gruzy wojny i niewielu już wie, co tam się mogło między nimi wydarzyć”.

Czy zatem warto drążyć i naruszać spokój zmarłych? To śledztwo niebezpiecznie się zapętla – te same nazwiska, lecz różne drogi do nich prowadzące. Jednego możemy być pewni – Gross sprawdzi każdą z nich, choćby inni kręcili głową z niedowierzaniem czy wymawiali się pilniejszymi sprawami. Bo praca to jego życie… Wdziera się zawsze tam, gdzie przez chwilę pomyśli o sobie, o uroczej bibliotekarce, o naprawianiu relacji z dawno niewidzianym synem…

„I tu się grubo mylisz. Ta praca – rozłożyła ramiona i omiotła wzrokiem gabinet – to wszystko, co masz, Tylko ona cię chroni przed samotnością. Oboje dobrze o tym wiemy”.

„Zrost” ustawił niebezpiecznie wysoko poprzeczkę innym kryminałom.
Diabelnie wysoko.
___
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„A teraz, kiedy jestem już u kresu życia, zaczynam w tej śmierci widzieć troskliwego przyjaciela, takiego, który pomoże mi wsiąść na pokład drewnianej łodzi i powiosłuje ze mną na drugi brzeg”.

Chyba Was nie zaskoczę, gdy napiszę że „Zrost” to kawał dobrego kryminału. Ba, nawet bardzo dobrego! Po prostu Bernard Gross trzyma poziom, bez względu na to, ile czasu minęło od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ciało jednak można wyleczyć, gorzej z tym, co czai się w duszy. Po prostu… mnie nie ma. Takiej, jaką pokochałeś. To, co trzymasz w ramionach, to tylko łupina. Skorupa obejmująca nicość”.

Wraz z ostatnią stroną „Nowego świtu” smutno się robi czytelnikowi na duszy, bo to oznacza koniec pięknej trylogii Między jeziorami. Będę tęsknić, ale „Nowy świt” wlewa sporo otuchy, tak bardzo wyczekiwanej po mroku „Czasu złych snów”.
Piotr w ostatniej chwili ratuje Amalię przed wywózką w bydlęcym wagonie. Udając małżeństwo, usiłują poskładać w całość to, co ich – wydawać by się mogło – jeszcze nie tak dawno łączyło. Nowa rzeczywistość też nastręcza mnóstwo problemów, zwłaszcza dotyczących Mazurów w Prusach. A poza tym Amalia wciąż pamięta, że w Schönwalde czeka na nią siostra, a w Niemczech – córka. Jak zgromadzić wokół siebie swoich bliskich i nie zastanawiać się, czy dumy z mazurskiego pochodzenia nie przypłaci życiem?
W „Nowym świcie” jak na dłoni widać, że powojenny świat się zmienia. To już nie są Prusy, to już nie są Mazury, w których Amalia czuje się komfortowo. Nowa komunistyczna władza wprowadza swoje zasady, które mocno dają odczuć, że Mazurzy, w dodatku luteranie, są obywatelami drugiej kategorii. W ojcowiźnie czują się obco, oceniani przez tych, którzy nie mają bladego pojęcia o historii tych ziem. W końcu – Amalia jest Mazurką, która wyszła za mąż za, zaginionego na froncie, Niemca, ale to polskie dokumenty gwarantowałyby jej bezpieczeństwo… I zarazem rodziły mnóstwo wyrzutów sumienia.
By to wszystko sobie poukładać, Amalia sporo rozmawia z Piotrem – o ich przyszłości, o przynależności narodowej i w końcu o tym, co ich łączy. Oczywiście, wybrzmiewa w nich sporo emocji, ale także chęci zrozumienia racji drugiej strony, wypracowania kompromisu, który pozwoli im myśleć o spokojnym życiu. Po roku rozłąki trudno się rozmawia, bo i jak mówić o piekle kobiet, o utraconych przyjaciołach, o ciągłej niepewności, głodzie i wszystkich tych rzeczach, które pokiereszowały ciało, ale przede wszystkim duszę. Jak odbudować bliskość, jak wyzbyć się spod powiek obrazów sowieckiej brutalności? Jak zaufać mężczyźnie, który ją ocalił a jednak jego dotyk wciąż budzi strach?

„Przez ostatnie dni mam wrażenie, że boso stąpam po rozżarzonych węglach (…). Zastanawiam się, kiedy znów powiem coś, co obudzi twoje demony. Domyślam się przynajmniej części twoich lęków i będę cierpliwie czekał, aż wszystko sobie poukładasz”.

W ich rozmowach pada wiele mądrych słów, bardzo przemyślanych – zwierzają się ze swoich wątpliwości, wyrzutów sumienia… Każdy wybór Amalii oznacza przecież stratę – tylko czy miłość do Piotra może konkurować z miłością siostrzaną i miłością do córki, od której dawno nie miała wieści?

„W naszym domu zamieszkali Polacy, tułamy się po obcych, dla przetrwania musimy zapomnieć o tym, czego uczyli nas rodzice, a odczuwamy wdzięczność z powodu pełnego żołądka. I to ma być dobre życie? Lubię Piotra, ale czy on jest wart tego, aby dla niego zostać? Tutaj?”

Historia Amalii i Piotra przynosi ukojenie po brutalnych wydarzeniach z poprzedniego tomu. Chociaż ich droga do normalności jest usłana wątpliwościami i naznaczona demonami przeszłości, to pokazuje, że bez względu na wszystko walka o bliskich jest warta każdego wysiłku. Chociaż obraz Mazur po wojnie nie napawa optymizmem - ziemie są zniszczone przez Sowietów, autochtoni są wysiedlani albo zmuszani do przyjęcia polskiego obywatelstwa a nowi osadnicy za nic mają dziedzictwo kulturowe regionu.

Seria Między jeziorami naprawdę zrobiła na mnie spore wrażenie. Trzy tomy, w których autorka pokazuje, jak wielka polityka potrafi podzielić ludzi na tych dobrych i złych, lepszych i gorszych tylko w oparciu o narodowość. Rozprawia się z narodowymi stereotypami pokazując, że serce nie patrzy na to, czy ktoś jest Polakiem, Niemcem czy Mazurem… Boleśnie mówi o piekle wojny, o wytrwałości, o odradzaniu się, o sile walki, o którą nikt nie podejrzewa kobiet. Przecież to mężczyźni walczą na froncie, odnoszą rany, które potem z dumą prezentują… Ale to kobiecy gen przetrwania, na przekór zniewoleniu, bezsensownej brutalności, odbieraniu godności, pozwala przetrwać i myśleć o przyszłości.

Trudno było nie wzruszać się, nie trzymać kciuków i nie mieć choć małej iskierki nadziei, że jednak świat nie jest taki zły, taki okrutny i spokojne życie w końcu stanie się udziałem Amalii, Piotra i ich bliskich.
__
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Ciało jednak można wyleczyć, gorzej z tym, co czai się w duszy. Po prostu… mnie nie ma. Takiej, jaką pokochałeś. To, co trzymasz w ramionach, to tylko łupina. Skorupa obejmująca nicość”.

Wraz z ostatnią stroną „Nowego świtu” smutno się robi czytelnikowi na duszy, bo to oznacza koniec pięknej trylogii Między jeziorami. Będę tęsknić, ale „Nowy świt” wlewa sporo otuchy, tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zostaw za sobą to, co się stało, i powiedz sobie, że to tylko kolejny cień w życiu, które będzie przecież miało blaski i cienie. Przeszłość jest wszędzie wokół nas”.

Długo nam przyszło czekać na kontynuację historii Alinor z „Mokradeł” i „Mrocznych wód”, ale warto było uzbroić się w cierpliwość. „Kraina Świtu” to opowieść, do jakich przyzwyczaiła nas Philippa Gregory. Napisana z dużym rozmachem, z dbałością o detale historyczne, z pięknymi krajobrazami i historią rodziny, choć rozsianej po całym świecie, to wciąż silnie ze sobą związanej.
Nestorka rodu, Alinor wraz z córką Alys i zięciem wciąż zajmują się handlem na nabrzeżu. Częstym gościem w ich domu jest Matthew, syn Lady Avery, którego oddała im na wychowanie. Niedaleko, w bardziej „dystyngowanej” dzielnicy mieszka brat Alys – lekarz Robb wraz ze swoją rodziną. Zdecydowanie dalej, bo aż w Wenecji osiadła córka Alys – Sara, która odziedziczyła we krwi handlową żyłkę. Dość niespodziewanie do Anglii z Nowego Bostonu powraca brat Alinor, Ned Ferryman, by stanąć po właściwej stronie w nadchodzącej wielkimi krokami wojnie domowej. Zbliżają się czasy bardzo niespokojne, czasy walki pomiędzy papistami a rojalistami, pomiędzy zwolennikami protestantyzmu a katolikami. Niepewność zagości w domach zwykłych ludzi, bo pewne jest tylko to, że ktoś słono i krwawo zapłaci za porażkę. Nie można zapomnieć o Lady Livii Avery, która jak zawsze pojawia się nieoczekiwanie, ze starannie uknutym planem lub szantażem, dbając tylko i wyłącznie o swój dobrobyt.

Pozornie można się pogubić w tych zawiłościach rodzinnych. Na szczęście czytelnika ratuje drzewo genealogiczne, umieszczone na początku książki. To o tyle istotne, że w „Krainie Świtu” obserwujemy zmianę pokoleniową – choć Ned wydaje się niezniszczalny, to Alinor powoli opuszczają siły. Coraz więcej do powiedzenia ma młode pokolenie, choć Matthew, który jest nieco rozdarty między Alys a swoją matką; dodatkowo z Wenecji przybywają prawnuczki – Mia i Gabriella, którym nie w smak włoski styl życia i szybkie zamążpójście. Jest też i młodziutka Rowan, Indianka, która przybywa wraz z Nedem i przysporzy wiele kłopotów swoją niezależnością, ale też i stanie się wybawieniem. Przedziwnie ścieżki tych ludzi będą się krzyżować, nie we wszystkim będą się zgadzać a los przyniesie im wiele dalekich podróży.

„Kobieta nigdy nie jest bezpieczna (…). Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. I pewnie dlatego tak bardzo lubię Rowan. Tak jak ja otarła się o śmierć i przetrwała. Wtedy już nie lękasz się nieznanego”.

Philippa Gregory potrafi malować piórem piękno krajobrazów, bazując na kontrastach. Już w samej Anglii zestawia życie na gwarnym i hałaśliwym nabrzeżu z bezkresem i spokojem Mokradeł, gdzie czas nieco się zatrzymał. Zupełnie inaczej wygląda na królewskim dworze, gdzie życie upływa na przemieszczaniu się pomiędzy zimnymi ścianami kolejnych komnat czy podróżami w lektykach i karocach. A wraz z upływem czasu autorka zabiera nas na egzotyczny Barbados, gdzie chciwość właścicieli plantacji trzciny cukrowej coraz bardziej eksploruje dziewicze lasy. Zresztą, ta wyspa bardzo dobitnie pokazuje jak świat goni za pieniądzem, bo całe jej bogactwo jest zbudowane na wyzysku i niewolniczej pracy ponad siły.

„Zapamiętaj jedno: człowiek nie powinien rościć sobie prawa do wielkiego bogactwa czy stanowiska (…). Bogactwo ludzie zdobywają dzięki przypadkowi i pracy innych. Nigdy nie zapominaj, że to inni zarobili dla ciebie majątek. I nigdy nie wyobrażaj sobie, że na niego zasłużyłeś”.

„Kraina Świtu” to opowieść osadzona w latach ’80 XVII wieku, głównie w Anglii, gdzie sytuacja na dworze królewskim jest dość niepewna. Świat wielkiej polityki, tajne pertraktacje, poszukiwania sprzymierzeńców, opracowanie strategii wojennych, pokazowe procesy i srogie kary, dla tych którzy odważyli się sprzeciwić - to codzienność. Ale abstrahując od dworskich sekretów i knowań, to jest to przede wszystkim opowieść o rodzinie Alinor. Opowieść, która nie tylko wybiega w przyszłość, martwiąc się o to, co przyniesie dla jej rodziny, ale także nostalgiczne wspomnienia z przeszłości za sprawą powrotu na Mokradła. Cienie przeszłości wciąż są obecne w tej rodzinie, tak samo jak i różne spojrzenia na rzeczywistość. Nie zawsze wszyscy będą się zgadzać, ale pomocna dłoń zawsze będzie czekać. To także opowieść o wybaczaniu i o tym, jak bardzo niesprawiedliwie układają się losy tego świata…
__
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Zostaw za sobą to, co się stało, i powiedz sobie, że to tylko kolejny cień w życiu, które będzie przecież miało blaski i cienie. Przeszłość jest wszędzie wokół nas”.

Długo nam przyszło czekać na kontynuację historii Alinor z „Mokradeł” i „Mrocznych wód”, ale warto było uzbroić się w cierpliwość. „Kraina Świtu” to opowieść, do jakich przyzwyczaiła nas Philippa Gregory....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja z bloga https://literackieprzeszpiegi.pl/

Zapamiętajcie, tak powinno się kończyć trylogię! Z przytupem, dużą intensywnością akcji, wyrazistymi a zarazem nieobliczalnymi postaciami, licznymi zwrotami w śledztwie i zakończeniem, które świetnie podsumowuje 1599 stron. Taki jest właśnie „Rey Blanco. Biały Król”.
Dla Antonii nadchodzi czas ostatecznej rozgrywki. Żadnych kłamstw, żadnych ucieczek przed samą sobą i żadnych czerwonych kapsułek. Na szali życie jej, Jona i wielu innych osób, które ośmielą się sprzeciwić Białemu Królowi. Stawka jest wysoka a Antonia nie lubi przegrywać. Ale walka pod presją czasu i w dosłownym towarzystwie tykającej bomby kosztuje mnóstwo energii a przeciwnik jest zawsze o krok przed nią. A skoro uważana jest za najinteligentniejszą osobę na świecie, to niemoc zaczyna budzić frustrację.

„Uczucia znowu biorą nad nią górę. Szok emocjonalny ponownie zapewnia jej darmową wycieczkę po najciekawszych miejscach psychiki (…). Przejeżdża przez rondo Konsternacji, mija monument Złości i plac Zdrady”.

Złowieszczo pokręcony świat projektu Czerwona Królowa, ze wszystkimi tajemnicami, szantażami i ludźmi o miłych twarzach, robi upiorne wrażenie. Role się błyskawicznie zmieniają a do tej pory posłuszne marionetki zaczynają realizować swój plan. Komu zaufać a czyja pomocna dłoń prędzej czy później będzie parzyć? W „Białym Królu” wszystkie wątki misternie splatają się wokół Antonii, bo przeszłość nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa a będzie ono dość bolesne.

„Dochodzących strzępów słuchał bez zainteresowania, z obojętnością, jaką obdarza cię świat, kiedy poczułeś śmierć. Śmierć, która nie puka do drzwi twojego domu, tylko zajmuje go, zameldowuje się w nim, wymienia zamki i posyła ci całusy przez okno”.

Nie da się ukryć, że z tomu na tom Antonia i Jon sporo zyskują na wyrazistości. Każdy na swój charakterystyczny sposób walczy ze słabościami i dylematami. Wspólne pokonywanie każdej przeszkody pozwala wyciągnąć cenną lekcję i wytyczyć cel, do którego będą zmierzać. To, czego razem doświadczyli, pozwoli im odważniej spoglądać w przyszłość, zwłaszcza Antonii, która dźwiga przecież spory bagaż doświadczeń. Ich przyjacielska relacja coraz bardziej się zacieśnia a poczucie humoru i cierpliwość Jona sprawia, że Antonia wreszcie się uśmiecha. Są zdecydowanie „jacyś” i dlatego tak trudno będzie o nich zapomnieć.

„Możliwe, że w środku Jon jest wrażliwy i słodki, wyłożony miękką wyściółką w kucyki pony, ale na zewnątrz wciąż jest baskijskim policjantem. A baskijscy policjanci nie płaczą przy obcych. Ani przy swoich”.

Lektura „Białego Króla” była warta zarwania kilku nocy. Nie tak łatwo było odłożyć tę książkę – krótkie rozdziały, którym nie sposób się oprzeć, sprawiały że noc zdecydowanie za szybko mijała. Ale warto było, po stokroć warto! Dla tych bohaterów, dla świetnej warstwy językowej i fabuły naszpikowanej zwrotami akcji.
___
„Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN".

Recenzja z bloga https://literackieprzeszpiegi.pl/

Zapamiętajcie, tak powinno się kończyć trylogię! Z przytupem, dużą intensywnością akcji, wyrazistymi a zarazem nieobliczalnymi postaciami, licznymi zwrotami w śledztwie i zakończeniem, które świetnie podsumowuje 1599 stron. Taki jest właśnie „Rey Blanco. Biały Król”.
Dla Antonii nadchodzi czas ostatecznej rozgrywki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czy naprawdę przeobraziła się w potwora? Ale przecież miała dobre intencje! Robiła to dla rodziny! Poprzysięgła sobie, że uczyni wszystko, by nie stracić bliskich”.

Malownicze widoki, kajakowy spływ urokliwą Krutynią, nocleg w namiotach pod rozgwieżdżonym niebem, czyli przepis na idealny odpoczynek na łonie natury, z dala od trosk codzienności. Skład ekipy wakacyjnej – dwoje dorosłych, dwie nastolatki i dwa koty. Co może pójść nie tak? Sporo rzeczy a… nawet wszystko, bo Ginterowie przyciągają kłopoty jak turyści komary na Mazurach.

Małżeństwo miało odsapnąć od ostatnich wydarzeń, zdusić wątpliwości w zarodku i powstrzymać się od pytań o wzajemne zaufanie. Cóż, martwa natura w postaci ciała Nikoli Wójcik unoszącego się w rzece nieco rodzinne plany zmodyfikowała. Wobec braku sprzeciwu żony, Paweł Ginter przejmuje stery śledztwa, które wykroczy poza urokliwe Mazury. Ba, obierze kurs na pewną szwedzką Osadę, skąd nie tylko powieje skandynawskim chłodem, ale i płomieniem zemsty. Tylko czy winnych należy szukać aż tak daleko?

Rozalia też nie próżnuje, zwłaszcza gdy pojawia się okazja, by wybić wielebnemu Konopniakowi z głowy plany dotyczące majątku po Jadwidze Ginter. Co prawda, pani weterynarz będzie potrzebować do tego celu pomocy przedstawicieli palestry i mediów… Ale ciiii 😉
Burbur i Pedro notorycznie chodzą na przeszpiegi i podsłuchują, mniej lub bardziej oficjalnie. Zdarza im się popaść w tarapaty, degustować lokalne specjały… i oczywiście zapisują nowe linijki pamiętniczka. Tak, zapisują! Bo wiecie, pewne rzeczy były nieuniknione, bo literackich (i nie tylko) genów nie sposób wydłubać.

„A musicie wiedzieć, że my, koty, mamy to do siebie, że się nigdy nie poddajemy. Jeśli nam coś nie wychodzi, to próbujemy do skutku. Jeśli nie drzwiami, to kominem!”

„Krwawa kąpiel nad Krutynią” to trzecia odsłona serii Kryminału z pazurem, której patronuję od samego początku! Z tomu na tom robi się coraz mroczniej w życiu Ginterów, poniekąd na ich własne życzenie. Mają świadomość, że pewnych wydarzeń nie można cofnąć, oczu nie da się przymknąć, uszu zasłonić i powoływać się na niepamięć. Fabularnie dobrze się stało, że Ginterowie chwilowo wyjechali z Mikołajek, gdzie atmosfera stawała się niebezpiecznie dusząca. Chociaż Krutyń wcale nie jest daleko, to nowe otoczenie i niespodziewane śledztwo pozwala im częściowo odsapnąć. O ile Pawła angażuje tylko śledztwo, to Rozalia jawi się jako kobieta wielozadaniowa, która ani przez moment nie traci z horyzontu swoich priorytetów. Lawiruje między sprawami związanymi z gangsterskim półświatkiem, księdzem Konopniakiem, udziałem w śledztwie męża i w końcu sprawami dotyczącymi syna Huberta. Nie wszędzie sukcesy są jej udziałem, czasami musi skapitulować, ale też i zyskuje bezcenne informacje.

Naprawdę, nie dajcie się zwieść „tradycyjnej” objętości książki Marty Matyszczak, bo w „Krwawej kąpieli nad Krutynią” naprawdę sporo się dzieje. Małomiasteczkowe śledztwo wymaga weryfikacji wielu tropów i wielu motywów, nawet tych, które wydają się nie mieć prawa bytu. Historia Nikoli Wójcik dużo mówi o jej bliskich, o rodzinie i przyjaciołach, ale też i o wielkiej miłości, życiowych rozczarowaniach, o siostrzanej zazdrości i rywalizacji o miano tej „lepszej”.
Charakteru, ba – dosłownego pazura tej historii dodają kocie pamiętniczki. Drugiej takiej kotki jak Burbur, o tak ostrym jak brzytwa poczuciu humoru chyba nie ma. Uwielbiam jej ironiczno – sarkastyczne komentarze, w których nie patyczkuje się z niczym ani z nikim, a swoje niezadowolenie błyskawicznie przekuwa w czyny, dość wyraziste. I bardzo mnie cieszy, że Pedro poszedł w ślady matki!

„Krwawa kąpiel nad Krutynią” kończy się w stylu, do którego Marta Matyszczak przyzwyczaiła nas w poprzednich tomach. Kilka niespodzianek zostawiła na koniec, w tym jedną dość sporego kalibru. Ba, rzekłabym – prawdziwą bombę! I znowu czytelnicy zostali pozostawieni w niepewności, z otwartymi ustami z niedowierzania i chyba morderczymi myślami, bo kto to widział tak kończyć trzeci tom Kryminału z pazurem?!
___
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Czy naprawdę przeobraziła się w potwora? Ale przecież miała dobre intencje! Robiła to dla rodziny! Poprzysięgła sobie, że uczyni wszystko, by nie stracić bliskich”.

Malownicze widoki, kajakowy spływ urokliwą Krutynią, nocleg w namiotach pod rozgwieżdżonym niebem, czyli przepis na idealny odpoczynek na łonie natury, z dala od trosk codzienności. Skład ekipy wakacyjnej –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nie, Antonia nie boi się prawie niczego, z wyjątkiem samej siebie. I może jeszcze życia. Ostatecznie jej ulubioną rozrywką jest wyobrażanie sobie przez trzy minuty dziennie, jak się zabić”.

Wcale nie minęło dużo czasu odkąd pisałam Wam o Czerwonej Królowej. Teraz, po przeczytaniu jej kontynuacji, jeszcze bardziej wypatruje zwieńczenia trylogii.
W Marbelli zostaje zamordowany Jurij Woronin, skarbnik rosyjskiej mafii. Prawie równocześnie ledwo uchodzi z życiem jego żona, Lola Moreno, która po ataku zapada się pod ziemię. Zadanie Antonii i Jona wydaje się być dość klarowne – odszukać kobietę, zanim odnajdą ją inni. Tych „innych” jest nadspodziewanie sporo i nie szczędzą sił, co oznacza, że Lola jest znacznie cenniejszym łupem aniżeli wszystkim się wydaje. I dlaczego woli się ukryć niż zgłosić się na policję?

„Jurij był dobrym chłopakiem. Wiedział, co to honor. Do momentu, aż o tym zapomniał. Dziś jesteśmy tutaj po to, żeby nikt o tym nie zapomniał”.

Ich śledztwo odsłania bezlitosny sposób funkcjonowania rosyjskiej mafii w Hiszpanii. Narkotyki, handel żywym towarem, pieniądze, naprawdę duże pieniądze i informacje, które mogą wpędzić do grobu ciebie i twoją rodzinę. Rosjanie nie zwykli się patyczkować i mają swoje sposoby na zdobywanie informacji i pozbywanie się niewygodnych świadków, zwłaszcza tych, którzy zapomnieli o honorze i zdradzili.
Dużo niewinnych ofiar przynosi ta historia. Antonia i Jon łapią się każdej nitki, każdego tropu, który mógłby ich przybliżyć do miejsca pobytu Loli Moreno. Niestety, zbyt często są spóźnieni a ci, których chcą odwiedzić już nie powiedzą ani słowa. Świetnym uzupełnieniem tej historii jest opowieść Loli – kobiety, która 6 lat i 4 miesiące temu spotkała swojego księcia. A teraz zrobi wszystko, by nie dać się złapać. Luksusowe życie odeszło do przeszłości a teraźniejszość zaproponowała tylko walkę o przerwanie, w której, o ironio losu, musi prosić o pomoc swoich wrogów. Zaufanie jest kruchą walutą w kręgach, w których do tej pory się obracała.

Po Antonii i Jonie widać, że ich partnerska relacja stała się bardziej zażyła, chociaż wciąż pewne sekrety ich dzielą. Jon coraz więcej potrafi wyczytać z tej przedziwnej kobiety – rozpoznaje gesty, ruchy, liczy mrugnięcia okiem i czeka cierpliwie, aż wróci ze swojego świata. By wiedziała, że ma do kogo wracać. Stara się ją bardziej uspołecznić, nauczyć lepszej komunikacji, pozwolić popełniać błędy i jak z nich wyciągać wnioski. Ale jej obsesji na punkcie Sandry Fajardo nie jest w stanie zrozumieć.

„Ktoś taki jak Antonia, kto żyje zamknięty w więzieniu swojego mózgu, znacznie wyraźniej niż pozostali ludzie dostrzega niezaprzeczalną prawdę. Że granice języka są granicami twojego świata”.

„Loba Negra. Czarna wilczyca” jest historią o wiele bardziej dynamiczną aniżeli „Czerwona Królowa”. Dużo zwrotów akcji, niespodziewanych wydarzeń i historii osób skrzywdzonych, które szukają zemsty. Gra toczy się o najwyższą stawkę a mafia nie ma w zwyczaju poddawać się. Czy to może skończyć się dobrze?
___
„Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN".

„Nie, Antonia nie boi się prawie niczego, z wyjątkiem samej siebie. I może jeszcze życia. Ostatecznie jej ulubioną rozrywką jest wyobrażanie sobie przez trzy minuty dziennie, jak się zabić”.

Wcale nie minęło dużo czasu odkąd pisałam Wam o Czerwonej Królowej. Teraz, po przeczytaniu jej kontynuacji, jeszcze bardziej wypatruje zwieńczenia trylogii.
W Marbelli zostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kiedyś w innym świecie (…). Nad tą wsią wisiało zupełnie inne niebo, z innym księżycem i innymi gwiazdami. Inne słońce świeciło ludziom. Potem świat zaczął się starzeć…”.

Magia zadziała się w tej historii. Ale w sumie nie powinno mnie to dziwić, bo poprzednie książki Agnieszki Kuchmister już mnie do tego przyzwyczaiły. Dostałam niespieszną opowieść o rodzinie Kruków, o społeczności Złej Wsi, z wyrazistymi elementami słowiańskości i fantastyki, które zabierają czytelnika do świata równie pięknego, co i tajemniczego.

„Mówiłaś, że jeśli tylko dobrze się patrzy, to można dostrzec magię we wszystkim, nawet w przezroczystym powietrzu, że jeżeli się dobrze słucha, to można usłyszeć rzeczy, które nie są dane zwykłym ludziom albo tym, co się boją tak, jak matka”.

Po II wojnie rodzina Kruków osiedla się w Złej Wsi, otoczonej lasami Dolnego Śląska. Próbują odnaleźć się w nowym miejscu, lecz nazwa wsi nie wzięła się znikąd… Opowieść o ich życiu snuje nastoletnia Lala, której doskwiera samotność. Matka pogrąża się w szaleństwie, podskórnie czując zło tej ziemi; ziemi, która pamięta rozpacz i krew niewinnych. Wypatrując zła pod różnymi postaciami, coraz więcej czasu spędza w swoim świecie. Ojciec zatraca się w alkoholowym nałogu, bo bimber skutecznie otumania, pozwala nie słyszeć i nie widzieć. Gienia, najstarsza córka, by uniknąć szaleńczego losu, ucieka do pobliskiego miasta. A dziadek milcząco obrasta powojem, nawet wtedy, gdy już zostanie pochowany na pobliskim cmentarzu.

„Może po prostu bał się tej ciemności w jej oczach, może przypominała mu o tej ciemności, którą nosił w sobie. Bo wtedy wszyscy mieli w sobie jakąś ciemność. Gdyby rozsupłać ich serca, wylałaby się z nich jak smoła”.

Historia to niezwykła, groźna i tajemnicza, bo w Złej Wsi i okolicach dzieją się rzeczy trudne do wytłumaczenia. Bo jak wyjaśnić, skąd biorą się ciała młodych kobiet w Bukowym Lesie?
I historia to też przeraźliwie smutna, ze względu na Lalę, która została z tym wszystkim sama. Rodzice są, ale jakby ich nie było. Najbliższa sercu siostra bywa w domu zbyt rzadko, pochłonięta własnymi sprawami. Jak nastolatka ma zrozumieć to, co wydaje się być tylko złym snem, majakami a jednak dzieje się naprawdę? Gdzie ma szukać towarzyszy rozmów, powierników swoich sekretów, skoro każdy boi się leśnej gęstwiny, łąk, bagien i tego, co skrywają? Dziewczyna coraz bardziej zanurza się w historię tych ziem. Szumiące korony drzew, bagna pamiętają, kto błądził leśnymi ścieżkami, kto uciekał w głąb przed ostrzałem a kto już nigdy nie wrócił… I czy pobliskie jaskinie naprawdę prowadzą do piekła bram?

„Tamtej nocy, z krwią rozrzedzoną alkoholem, z myślami rozproszonymi paletą zupełnie nowych dla nas doznań, zobaczyłyśmy Złą Wieś taką, jaka była naprawdę, bo naprawdę było to miejsce piękne i gniewne. Jakby tu coś pod ziemią ciągle buzowało wzburzone, jakby było tu bliżej piekła”.

„W korzeniach wierzb” to też historia o pamięci, zaklętej nie tylko w lesie, ale też i w budynkach i starych murach. One pamiętają swoich lokatorów, w pośpiechu opuszczających swoje domy, porzucających drobiazgi i pamiątki rodzinne. Został po nich pył, kryjący się w spróchniałych deskach; zostało powietrze, którym oddychali; zostały szepty w obcym języku, które wybrzmiewają najgłośniej w nocnej ciszy; zostały i stare fotografie, które miały zapewnić nieśmiertelność…
Agnieszka Kuchmister ma niebywały styl pisania. Niespotykana wrażliwość i poetyckość opisów, nawet tych z pozoru najzwyklejszych rzeczy czy wydarzeń, naprawdę robi wrażenie, ale też i powoduje gęsią skórkę. Kreśli świat, w którym życie mieszkańców małej wsi przeplata się ze słowiańskimi wierzeniami i magią. Wszystko jest możliwe, gdy stary świat przeplata się z teraźniejszością. Mieszkańcy Złej Wsi wiedzą, że w pobliskich lasach czekają na nich duchy wiatrów, perełesnyki, łełeki czy rusałki. Są na wyciągniecie ręki, tak samo jak i zło, które przychodzi nieproszone i sieje postrach, nawet pośród tych, którzy hardo trzymają głowy. Lala widzi i czuje więcej, jakby jej dusza była zdecydowanie bardziej dojrzała aniżeli nastoletnie ciało. Bo jak tu ogarnąć umysłem szaleństwo matki, alkoholizm ojca, tęsknotę za siostrą i to coś, co przyzywa ją do Bukowego Lasu?
Chociaż ciężko oderwać się od tej historii, czytajcie ją niespiesznie. Dajcie się ponieść magii, melancholii i refleksyjnemu nastrojowi tej książki. Tak mało takich historii się pisze…
___
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Kiedyś w innym świecie (…). Nad tą wsią wisiało zupełnie inne niebo, z innym księżycem i innymi gwiazdami. Inne słońce świeciło ludziom. Potem świat zaczął się starzeć…”.

Magia zadziała się w tej historii. Ale w sumie nie powinno mnie to dziwić, bo poprzednie książki Agnieszki Kuchmister już mnie do tego przyzwyczaiły. Dostałam niespieszną opowieść o rodzinie Kruków, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Policja jest powolna, stanowcza i przewidywalna. To słoń, który opuszcza głowę, wyznacza sobie metę i niszczy wszystko na swojej drodze. My jesteśmy kimś innym”.

Projekt Czerwona Królowa, wielka władza i jeszcze większe pieniądze, morderstwo niemożliwe i tajemniczy Ezequiel. To wszystko czeka na was w najnowszej książce Juana Gómeza - Jurado – „Reina Roja. Czerwona królowa”, otwierającej trylogię pod tym samym tytułem. Znajdziecie w niej zagmatwaną historię kryminalną, oryginalne postacie i zakończenie, które stanowi obietnicę, że ciąg dalszy zdecydowanie nastąpi.
Czerwona Królowa, Mentor i Giermek - trzy osoby zaangażowane w projekt Czerwona Królowa, który oficjalnie nie istnieje. Ale w pewnych przypadkach, w pewnych kręgach, gdy ktoś wybiera numer telefonu, którego nigdy nie chciałby użyć, pojawiają się właśnie oni. Tak też jest w Madrycie, gdy ginie syn pani prezes jednego z największych banków. Dziecko ginie, bo porywacz nie zażądał pieniędzy. Zażądał niemożliwego.

Czas na zaprezentowanie głównych bohaterów.
Antonia Scott była najlepszą, ba – jedyną kandydatką na Czerwoną Królową. Nieco aspołeczna, odporna na sarkazm, z mnóstwem swoich sekretów i rytuałów, o które nikt nie powinien pytać. Nadzwyczajnie inteligentna. Chociaż nie mówi wiele, to i tak skupia uwagę wielu. Nieprzewidywalna. Sama dla siebie stanowi największe zagrożenie. Dla tej pracy poświeciła wszystko, co miała a nawet więcej. Ale los w zamian nie był łaskawy.
„Masz pracę, w której jesteś bardzo dobra, pracę, dzięki której możesz zmienić różne rzeczy. Pracę, w której się nie nudzisz”.
Mentor… to Mentor. Człowiek, który odkrył Antonię Scott. Człowiek, która ma władzę, dużo władzy i równie dużo znajomości. I sporo tajemnic. Rozdziela zadania, obiecuje… i za każdym razem mówi „coś, co zmienia wszystko”. Wciąga ludzi w kryminalne bagna i chociaż by chcieli odmówić, to nie są w stanie.
Dość niespodziewanie inspektor Jon Gutiérrez otrzymuje rolę Giermka. I choć brzmi to nieco pogardliwie, to nie dajcie się zwieść. Gdyby nie Mentor, Jona nie byłoby w tej historii… Gdyby nie Jon, nie byłoby Antonii. Charakterny, cierpliwy, nie ma nic do stracenia… No, może poza utratą dostępu do gulaszu swojej mamy.
I Ezequiel. Ten, który zasadniczo uważa się za dobrego człowieka. Ten, który wymierza karę, jednocześnie twierdząc, że dzieci nie powinny być karane za grzechy swoich rodziców. Ten, który rozpętał piekło i ten, który zna zasady tej gry. Czy w końcu popełni błąd?

„Reina Roja. Czerwona Królowa” to hiszpański kryminał, w którym duet śledczych przykuwa uwagę od razu. Mają sporo powodów, by nie mieszać się do tej sprawy a jednak to robią. Wbrew sobie, wbrew logice, wbrew niebezpieczeństwu. Połykają przynętę zostawioną przez Ezequiela. I błagam, nie doszukujmy się w Antonii hiszpańskiej Salander, bo to będzie poniekąd krzywdzące.
To morderstwo niemożliwe, które rodzi tak wiele pytań w świecie, gdzie dyskrecja jest wysoko ceniona, skłania do rozważań o relacjach na linii rodzic – dziecko. Czy istnieje miłość bezwarunkowa? Ile rodzic jest w stanie poświęcić dla dziecka i ile prawdy jest w stwierdzeniu, że wszystko?

„To prawda. Czasami miłość zabiera nas w skomplikowane miejsca. Ale nigdy nie możemy zrezygnować z nas samych”.

Nie ukrywam, że czekam na więcej. Sporo informacji, zwłaszcza o bohaterach i projekcie, już ujrzało światło dzienne. Ale są też i wątki, które aż się proszą o rozwinięcie, o zdjęcie maski enigmatyczności.
___
„Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN".

„Policja jest powolna, stanowcza i przewidywalna. To słoń, który opuszcza głowę, wyznacza sobie metę i niszczy wszystko na swojej drodze. My jesteśmy kimś innym”.

Projekt Czerwona Królowa, wielka władza i jeszcze większe pieniądze, morderstwo niemożliwe i tajemniczy Ezequiel. To wszystko czeka na was w najnowszej książce Juana Gómeza - Jurado – „Reina Roja. Czerwona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Wprawdzie wiem, że jestem psem detektywa, ale jeśli jeszcze raz ktoś mi każe kogoś śledzić w tych przeklętych Cieszynach, to ostrzegam, że w ruch pójdą moje nadszarpnięte upływem czasu i mroczną przeszłością zęby”.

Na ironię losu zakrawało podrzucenie nieboszczyka akurat na środek tego mostu, łączącego Cieszyn i Czeski Cieszyn, zwanego dumnie Mostem Przyjaźni. I tak sobie leżał, idealnie pół na pół. Jakby morderca nie potrafił się zdecydować, komu przysporzyć więcej pracy. A tak, to przedstawiciele czeskiej i polskiej policji będą musieli współpracować. Szkopuł w tym, że komisarz Liduška Žrankova i starszy aspirant Lucjan Kordel nie pałają do siebie sympatią. A gdzie dwóch policjantów nie może się dogadać, tam los zsyła trójkę chorzowskich detektywów. Zapowiada się dość medialne śledztwo, bo nieszczęsnym nieboszczykiem okazuje się być Gustaw Habsburg (z tych Habsburgów). A do wytropienia mordercy aż się rwą Róża Solańska (z tych Kwiatkowskich) i Szymon Solański (yyy… z tych Solańskich). I jedyny, niepowtarzalny kundelek Gucio. Lista podejrzanych dość szybko się krystalizuje, aczkolwiek cieszyńskie areszty nie zakładały aż takiego obłożenia.

„Prawie każdy nasz wyjazd przynosił kryminalne atrakcje. Morderstwo. Śledztwo. I obwąchiwanie trupa zamiast spacerków, wylegiwania się brzuchem do góry, podgryzania miejscowych yorków i podprowadzania szynki z talerza podczas śniadania”.

Dużo literackich dobroci przynosi jedenasty tom „Kryminałów pod psem”.
Jest bardzo czesko! Co rusz spotykamy nawiązania do czeskiej literatury czy muzyki. Motta otwierające każdy rozdział są cytatami z Bogumila Hrabala, Jaroslava Haška, Evžena Bočka, Petra Šabacha czy Ivy Procházkovej. A w tekście nie brakuje słów z piosenek Heleny Vondrackovej, Karela Gotta czy… Ivana Mládka, autora Jožina z Bažin.
Pewnikiem było, że śledztwo polsko - czeskie nie może obyć się bez żartów językowych, w głównej mierze wynikających z przekonania o dość dużym podobieństwie tych języków. Na szczęście są to żarty na poziomie, wywołujące szeroki uśmiech a nie zażenowanie na twarzy czytelnika.
Cała ekipa śledcza wzięła sobie do serca zasadę, że o pustym żołądku nie ma co tropić złoczyńcy. Zatem jedzą (i piją) głównie w czeskich hospodach, zwłaszcza panowie, którzy wykazują w tym temacie dość sporą monotonię. Lucjan pochłania niebotyczne ilości bułek ze śledziem a Solański preferuje serowe menu. Ku rozpaczy Gucia, który co rusz wypatruje kiełbasy śląskiej. Na próżno. A słodkie gusta koją szarlotki… i szymonki. Ale ciii 😉
Napisałam, że jest bardzo czesko, ale też i bardzo cieszyńsko. Nowinką w tym tomie jest miasto, które zabiera głos, podpatrując i komentując to, co widzi, zarówno po prawej, jak i lewej stronie Olzy. Śledzi wnikliwie poczynania swoich mieszkańców (i agencji detektywistycznej Solan), czasami daje upust swojemu niezadowoleniu. Burzliwa historia miasta podzieliła je na część polską i czeską, więc mamy dwa Cieszyny. Ale zdradzę Wam sekret – w tej książce też i inne rzeczy ulegają rozdwojeniu. Ot, choćby mamy dwie stare skody, dwie Grażyny i dwóch Gustawów (!) a nawet… Szymon ulega podwojeniu (i zwielokrotnieniu przy jednoczesnym zdrobnieniu!). Takie rzeczy w tych Cieszynach! Na szczęście, pod względem charakteru i gabarytów, jedna Róża absolutnie wystarczy.

„Ten śląski detektyw, jego szurnięta żona i trzyłapy pies zdawali się wpływać destrukcyjnie na poczynania, ale i inteligencję oficjalnych czeskich urzędników”.

Jest czesko, jest cieszyńsko, ale główni bohaterowie też mają coś do powiedzenia. U Solańskich jest jak w starym, dobrym małżeństwie. Szczypta romantyzmu, nieco więcej zazdrości i upartości. I oczywiście działań w konspiracji, bo Solańscy nieustannie podsłuchują a Gucio niucha. Żadne z nich nie chce rezygnować ze swoich przyzwyczajeń a kompromisu pilnuje niezawodny Gucio. Chociaż im się wydaje, że to oni go pilnują. Ze skutkiem różnym. Pomimo braku kiełbasy śląskiej, Guciowe komentarze są zawsze strzałem w dziesiątkę.

„Ludzie to naprawdę stwarzają sobie problemy, których nie ma. Nie lepiej zjeść kiełbasę śląską, przytulić się do swojego człowieka, zdrzemnąć, a potem pójść na spacerek? No czy nie lepiej?”

Jest też i kryminalnie, bo tam gdzie Solańscy, tam prędzej czy później pojawi się trup. Przecież nie podążamy za duetami policyjno – detektywistycznymi tak dla rozrywki, przekraczając co chwilę granicę. Ich szpiegowanie, podsłuchiwanie i konspiracyjne działania mają na celu ujawnić, kto tak naprawdę źle życzył Habsburgowi. A w podejrzanych i motywach można jak zawsze przebierać. Marta Matyszczak tak sugestywnie podsuwa czytelnikom podejrzanych, że trudno wskazać tego właściwego. A na dodatek w Cieszynach mamy do czynienia z małą kumulacją oryginalnych postaci…

Z pewnością „Cieszyn prowadzi śledztwo” będzie jednym z moich ulubionych tomów z całego cyklu. I najzabawniejszym! Niezmiernie się cieszę, że Marta Matyszczak próbuje nowych rozwiązań, że wciąż chce zaskakiwać czytelnika. I podejmuje ryzyko, bo w przypadku czeskiego tła akcji można było bardzo łatwo zachwiać równowagą między komizmem a intrygą kryminalną. I oby Solański w tej starej skodzie z równie starą nokią, Róża ze swoją zadziornością i upartością oraz Gucio – niezawodny pies tropiący mieli jeszcze wiele miejsc do odwiedzenia. Bo takiej trójki detektywów to ze świecą szukać. Mogą się kłócić, konspirować i bezczelnie podsłuchiwać, wpadając przy tym w liczne tarapaty, a i tak są skuteczniejsi niż lokalna policja. I chyba za to ich kochamy 😉
____
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Wprawdzie wiem, że jestem psem detektywa, ale jeśli jeszcze raz ktoś mi każe kogoś śledzić w tych przeklętych Cieszynach, to ostrzegam, że w ruch pójdą moje nadszarpnięte upływem czasu i mroczną przeszłością zęby”.

Na ironię losu zakrawało podrzucenie nieboszczyka akurat na środek tego mostu, łączącego Cieszyn i Czeski Cieszyn, zwanego dumnie Mostem Przyjaźni. I tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„I jedyną rzeczą, którą wiem na pewno, której nauczyłam się przez ten ostatni rok, jest to, że człowiek powinien korzystać z każdej chwili do szczęścia”.

Odetchnęłam z ulgą, naprawdę. A to wszystko dlatego, że moje ostatnie spotkania z książkami Jojo Moyes przynosiły bardziej rozczarowania aniżeli radość. Na szczęście „Muzyka nocy” jest jedną z lepszych historii obyczajowych, które przeczytałam ostatnimi czasy. I to historia, w której dość nieoczekiwaną osią, wokół której kręci się cała fabuła jest… dom. A konkretnie hiszpański dom, malowniczo położony w Norfolk, który namiesza dość sporo w życiu ludzi. Chociaż to tylko budynek i to w dość kiepskim stanie technicznym, to jednak wzbudza nadspodziewanie dużo emocji.

Pogrążona w żałobie skrzypaczka Isabel otrzymuje go w spadku i wobec ogromnych problemów finansowych decyduje się w nim zamieszkać wraz z dziećmi. Mieszkający po sąsiedzku Matt McCarthy wyciąga do niej pomocną dłoń, jednakże w swoich poczynaniach nie jest całkowicie bezinteresowny. Dom wzbudza też zainteresowanie Nicholasa, który ma wobec niego dalekosiężne plany… A inni sąsiedzi? Laura McCarthy i jej syn? Asad i Henry? A Byron - człowiek o złotym sercu i trudnej przeszłości, który dopiero szuka swojego miejsca…

„Jej pierwszą przytomną myślą było: ten dom jest jak my. Osamotniony, porzucony. Teraz zaopiekuje się nami, a my przywrócimy go do życia”.

Dom hiszpański w sposób przedziwny oddziałuje na ludzi. Dla jednych jest nadzieją, szansą na odbudowanie życia rodzinnego, które mocno chwieje się w swoich fundamentach. Dla innych staje się obsesją posiadania, która wyniszcza od środka, odbiera rozum… Losy tych wszystkich osób dziwnie się przeplatają. Każdy opowiada swoją historię, jednocześnie szukając odpowiedzi co tak naprawdę jest dla niego ważne a na co nie warto tracić czasu. Niektórzy bohaterowie są zagubieni, bądź też zbyt młodzi, by zrozumieć zasady tego dorosłego świata. Ale w książce Jojo Moyes prędzej czy później zaświeci dla nich słońce, tylko przedtem musi przejść solidna burza z piorunami, by oczyścić atmosferę. I po takiej burzy już nawet nie ma jak się gniewać na tych złych i podstępnych ludzi. Wzbudzają raczej litość, bo oni też się w pewien sposób pogubili. Ale czy ich bliscy będą w stanie wyciągnąć do nich pomocną dłoń? Po tych wszystkich zdradach i oszustwach?
W „Muzyce nocy” autorka funduje swoim bohaterom sprawdzian z macierzyństwa i małomiasteczkowej tolerancji, ale nade wszystko podkreśla, czym jest dom. Ale ten dom, zbudowany z cegiełek bezpieczeństwa, akceptacji i radości ze wspólnej codzienności, postawiony na najlepszych z możliwych fundamentów rodzinnego szczęścia, czyli miłości i zaufaniu.
____
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„I jedyną rzeczą, którą wiem na pewno, której nauczyłam się przez ten ostatni rok, jest to, że człowiek powinien korzystać z każdej chwili do szczęścia”.

Odetchnęłam z ulgą, naprawdę. A to wszystko dlatego, że moje ostatnie spotkania z książkami Jojo Moyes przynosiły bardziej rozczarowania aniżeli radość. Na szczęście „Muzyka nocy” jest jedną z lepszych historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja przedpremierowa

Ponad pół roku przyszło nam czekać na kontynuację historii Amalii i Piotra z mazurskiej wsi Schönwalde. Przez ten czas można było li i jedynie snuć domysły o możliwych scenariuszach, ale zapewne i tak nikt by nie przewidział takiego obrotu spraw. Tak boleśnie kłującego w serce, traktującego o piekle kobiet, uciekających przed Sowietami.
Amalia wraz z siostrą Friedą i grupą kobiet decydują się opuścić Schönwalde w obawie przed nadciągającymi Sowietami. Uciekają z ojcowizny, porzucając dom rodzinny, ale z nadzieją na powrót już w czasach znacznie spokojniejszych. Kierują się na zachód, by dołączyć do swoich rodzin lub po prostu, by znaleźć bezpieczne miejsce. Przenikliwe zimno, głód, strach o bliskich i obrazy sowieckiego bestialstwa są nieodłącznymi towarzyszami ich ucieczki. Coraz trudniejsze warunki i traumatyczne przeżycia sprawiają, że decydują się zawrócić. Ani Amalia, ani żadna z jej towarzyszek nie były w stanie ocenić, na ile była to słuszna decyzja, ani tym bardziej przewidzieć jej konsekwencji…

Historia Amalii i innych kobiet uświadomiła mi, jak bardzo nie doceniamy tego, co mamy - dachu nad głową, pomocnych dłoni bliskich, ciepłego posiłku i poczucia bezpieczeństwa. Bohaterki „Czasu złych snów” tego wszystkiego nie miały. Skazane na tułaczkę, drżenie przed najcichszym dźwiękiem, strach przed własnych cieniem i myśli, jak przetrwać kolejny dzień.
W czasach wojennych nie można było mówić o sprawiedliwości. Sowieci wkraczający na Mazury nie liczyli się z nikim, ani z niczym. Mścili się na wszystkim, co pozostało, chcąc zniszczyć wszelkie ślady niemieckiej bytności na tych ziemiach. Kobiety traktowali jak… łup wojenny, pozostawiając je na pastwę losu, poranione fizycznie i psychicznie. Nie pytali o narodowość, nie było dla nich istotne, czy kobiety są Niemkami, Mazurkami czy Polkami. Żądza odwetu była silniejsza, bo role się odwróciły. Niemcy musieli się pogodzić z rolą ofiary a rdzenni mieszkańcy Mazur, którzy nie sprzeciwili się ich polityce, byli traktowani na równi z nimi. Czy po zakończeniu wojny na Mazurach będzie jeszcze miejsce dla tych, którzy żyli tam od pokoleń? Czy będzie jakakolwiek szansa na porozumienie z nowymi mieszkańcami tych ziem?

„Dopiero kiedy człowiek utraci właściwie wszystko, zaczyna doceniać swoje wcześniejsze życie. Widzieć je z właściwej perspektywy. Po tej zimie i wiośnie nigdy nie uznam chwili szczęścia za coś oczywistego”.

Nie ukrywam, że „Czas złych snów” jest historią trudną, pełną bólu, łez i niesprawiedliwości, z którymi na każdym kroku musiały się mierzyć mazurskie kobiety u schyłku wojny. Magdalena Wala zadbała, by ta historia zapadła w pamięć. Nie pominęła żadnych niewygodnych tematów, nie starała się ułagodzić opisów brutalności Sowietów. Stworzyła przejmujące portrety kobiet, które pozbawione wszystkiego, ciągle walczą. Mimo że ich ciała się buntują a po głowie błądzą myśli niespokojne. Czy warto kurczowo trzymać się takiego życia? Czy poddać się i czekać na śmierć, która zakończy to pasmo cierpień? I ile człowiek jest w stanie zrobić i jakie instynkty w sobie obudzić, by ocalić rodzinę?

„Ostatnie miesiące bardziej niż cokolwiek przekonały mnie, że wśród nas są potwory. Drzemią gdzieś w środku człowieka, cierpliwie czekając na impuls, który je wyzwoli”.

Ich tułaczka zdaje się nie mieć końca a nawet jeśli ich cel wydaje się być blisko, to sytuacja polityczna sprawia, że zmienia się jego obraz… Coś, do czego dążyły, wydaje im się obce, odległe, jakby świat okrutnie drwił z ich starań.
„Czas złych snów” to powieść drogi, pełnej pytań o człowieczeństwo, o sens życia w tych czasach, o to, dlaczego to właśnie kobiety ta wojna doświadcza tak bardzo. I choćby człowiek długo myślał i szukał odpowiedzi, to ciężko znaleźć odpowiednie słowa…
Pamiętajmy o tym, co przydarzyło się Amalii i jej towarzyszkom. By pamięć o tych wydarzeniach była przestrogą i by podobna historia już się nigdy nie powtórzyła. Nie jest to jednak łatwe w obecnej sytuacji - gdy dowiadujemy się, co dzieje się tak blisko nas…
___
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

Recenzja przedpremierowa

Ponad pół roku przyszło nam czekać na kontynuację historii Amalii i Piotra z mazurskiej wsi Schönwalde. Przez ten czas można było li i jedynie snuć domysły o możliwych scenariuszach, ale zapewne i tak nikt by nie przewidział takiego obrotu spraw. Tak boleśnie kłującego w serce, traktującego o piekle kobiet, uciekających przed Sowietami.
Amalia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zawsze wybielamy tych, których kochamy, walczymy, żeby nie widzieć ich ciemnej strony. Czasem jej nie dostrzegamy, bo oni przed nami ukrywają, że nie jest idealnie”.

To była dobra rodzina, więc skąd w niej tyle zła? Nikt nie ośmieliłby się powiedzieć złego słowa o rodzinie Betlejów. Rodzice Ewa i Jerzy i ich dzieci – najstarszy Piotr i nieco młodsze siostry Ola i Berenika uchodzili za idealną rodzinę. Do czasu aż pewnego dnia Ola nie wraca do domu a bliskimi targa coraz większy niepokój. Wszyscy mówią – wróci, na pewno nic się nie stało. Na pewno. Ale Ola już nigdy nie wróciła do domu a Berenika i jej chłopak zostają oskarżeni o jej zamordowanie.

„Kto mógł wejść w tę rodzinę i uznać, że siostra zamordowała siostrę? Dom przy Dworcowej pięć był najlepszym, w jakim kiedykolwiek miała okazję się znaleźć”.

Siostrobójczyni.
To słowo brzmi nad wyraz absurdalnie w kontekście rodziny Betlejów. Szok, niedowierzanie, lawina łez, walka o uniewinnienie córki od zarzutów i znalezienie prawdziwego winnego. I przede wszystkim wyparcie – przecież Berenika kochała Olę i krzywdy by jej nie zrobiła. Siostry, chociaż różne od siebie, były bardzo ze sobą zżyte. Dzieliły się sekretami, potrafiły czytać sobie w myślach, zawsze mogły na siebie liczyć. Gdzie tu miejsce na zawiść, na złe emocje, na chęć pozbawienia Oli życia? Czego w ich relacji nie było widać gołym okiem?
Choć Oli Betlej już nie ma, to trzęsienie ziemi w rodzinie i wśród znajomych trwa. Pojawiają się nieoczekiwane wiadomości, wspomnienia, sekrety, które naruszają wizerunek dobrej rodziny. Rysa goni rysę, pęknięcia coraz bardziej kruszą rodzinny monolit. Pytań w tej historii jest coraz więcej a odpowiedzi nie przekonują, nie dają żadnej pewności, co tak naprawdę się wydarzyło. Wciąż tak łatwo osądzać, roztrząsać, doszukiwać się wcześniejszych symptomów, że w siostrzanej relacji jednak zgrzytało. Tylko, czy aż tak bardzo, by zabić lub pomóc w zabójstwie? Zarówno rodzinę, jak i znajomych ta historia przerasta. Pojawia się bezradność, wyrzuty sumienia, że można było temu zapobiec.
„Ludzie byli jej ciekawi. Jak to jest, gdy się przeżyje taką tragedię. Zmienia się twarz? Głos? Mówi się jeszcze normalnie? Oddycha? Spodziewali się, że zobaczą ją wyjącą, leżącą krzyżem w kościele”.
Katarzyna Troszczyńska pisząc „Dobrą rodzinę” opierała się na prawdziwej historii i spędziła wiele godzin nad aktami sądowymi. Opowiada historię rodziny Betlejów z wielu perspektyw, przeplatając chłód reporterski z lawinami emocji najbliższych. Pokazuje, jak różne mogą być reakcje na śmierć córki i oskarżenie o morderstwo drugiej córki. To tak jakby stracić dwie córki, ale nadzieja, że jedną można jeszcze uratować, wciąż się tli. A matka będzie zawsze walczyć o swoje dzieci. Dziennikarze węszą temat na pierwszą stronę, policja i psychologowie dążą do rekonstrukcji wydarzeń a rodzina usiłuje się nie rozsypać. To wszystko składa się na historię wstrząsającą, historię, która nie miała prawa się zdarzyć. A jednak się wydarzyła ze wszystkimi możliwymi konsekwencjami.
Autorka w taki sposób poprowadziła tę opowieść, by nie zdradzać od razu zakończenia. Miesza teraźniejszość z przeszłością, by czytelnik przeszedł całą drogę. Drogę bliskich i drogę policji do prawdy, która zmienia wszystko…
____
więcej recenzji na: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Zawsze wybielamy tych, których kochamy, walczymy, żeby nie widzieć ich ciemnej strony. Czasem jej nie dostrzegamy, bo oni przed nami ukrywają, że nie jest idealnie”.

To była dobra rodzina, więc skąd w niej tyle zła? Nikt nie ośmieliłby się powiedzieć złego słowa o rodzinie Betlejów. Rodzice Ewa i Jerzy i ich dzieci – najstarszy Piotr i nieco młodsze siostry Ola i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

U kresu I wojny światowej nie najlepiej dzieje się w majątku Kalinowskich w Zasławowie. By uratować rodzinny dwór, Krzysztof, najstarszy z rodzeństwa, planuje swoim siostrom życie, zupełnie nie licząc się z ich zdaniem. Ani Maria nie chce wyjść za mąż za bogatego nieznajomego, ani Sabina nie pozwoli się zamknąć w klasztorze. Bliźniaczki, zgodnie z jego wolą, muszą przedłożyć szczęście rodzinne nad swoje. A gdy ‘troskliwy’ brat przypomina o rodzinnej legendzie, związanej z narodzinami bliźniaczek i położonymi nieopodal kurhanami, los kobiet wydaje się przesądzony. Sprawy jeszcze bardziej komplikuje niepewna sytuacja we Lwowie, do którego Maria i Sabina wracają, by kontynuować naukę.
Początek tej historii wcale nie zapowiada kierunku, w którym będzie się toczyć. Wbrew pozorom to nie jest tylko powieść o niepokornej Sabinie i nieco bardziej posłusznej Marii, które postanowiły tupnąć nogą w obliczu niezrozumiałej dla nich rodzinnej legendy. Bo czy historia, przekazywana z pokolenia na pokolenie, bez żadnych dowodów, oparta na znamionach i strachu przed duchami przodków ma jeszcze rację bytu w XX wieku?

„W losie rodziny nie maczały palców żadne upiory z przeszłości. To rodzina sama sobie je stworzyła”.

Bliźniaczki dopiero we Lwowie pokazują swój charakter. Gdy wybuchają walki pomiędzy Polakami a Ukraińcami o przejęcie władzy w mieście, angażują się jak mało kto. O ile Maria pomaga jako sanitariuszka, to Sabina świetnie sprawdza się jako kurierka, przemykając pod ostrzałem wroga. Na szczęście ma swojego anioła stróża, który pojawia się we właściwych momentach i który ma dość niekonwencjonalne sposoby na rozwiazywanie problemów, które imają się Sabiny nader często. Jest zbyt skoncentrowana na zadaniach, niesieniu pomocy i wypełnianiu różnorakich rozkazów, więc zupełnie nie docenia tego, co dał jej ten trudny czas. Refleksja przychodzi z czasem i Sabi dostrzega a nade wszystko rozumie, którą ścieżką życiową chce podążać. Do tej pory żyła w cieniu starszej siostry i miała potrzebę udowadniania, że wcale nie jest gorsza. Ba! Są nawet bardziej podobne aniżeli myślała.

„Możesz równie dobrze próbować coś zrobić. Wywalczyć swoje szczęście, choć nie będzie ci łatwo. Jednak to, co najcenniejsze, nigdy nie przychodzi bez trudu i wyrzeczeń. Bez zapłaty (…)”.

Odkrywa w sobie odwagę, stanowczość i niezłomność w działaniu. Zwłaszcza ta ostatnia cecha wydaje się być cenna w ówczesnych czasach, bo wtedy mało kto wierzył, że kobieta może służyć w armii, w Ochotniczej Lidze Kobiet. Z góry zakładano, że kobieta nie poradzi sobie, nie podoła wyzwaniom służby wojskowej.
Właśnie historia opisana w „Duchach kurhanów” ma przekonać wszystkich niedowiarków, że kobiety niesłusznie są postrzegane jako słabsza płeć a to mężczyźni nie mogą się pogodzić z faktem, że kobiety w niczym nie ustępują im na polu walki. Kobieta w mundurze to olbrzymi zaszczyt, ale i obowiązek, który wymaga dużego poświęcenia.
I zapewne historia Sabiny nie byłaby tak wyrazista, gdyby nie konieczność przeciwstawienia się światu, który jednak funkcjonuje według skostniałych zasad. Dzięki tej książce pierwszy raz usłyszałam o Miejskiej Straży Obywatelskiej i Ochotniczej Lidze Kobiet a także o Aleksandrze Zagórskiej, Oldze Staweckiej czy Kamili Janocie, których przykład zainspirował wiele kobiet do wstąpienia do armii. Bycie legionistką nie oznaczało żadnej taryfy ulgowej – nocne warty, chodzenie na zwiady, przekazywanie meldunków, bieganie z bibułą i życie w koszarach, niejednokrotnie w spartańskich warunkach.

„Ktoś musi, mamo. Ktoś musi, abyśmy we Lwowie mogli nadal mówić po polsku. Abyśmy ponownie nie przegrali naszej niepodległości. Gdyby każdy mówił, niech idą inni, w końcu nie zaciągnąłby się nikt. A i tak jest nas wciąż za mało”.

Ale kto ma być wzorem, jak nie kobiety?
------
więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

U kresu I wojny światowej nie najlepiej dzieje się w majątku Kalinowskich w Zasławowie. By uratować rodzinny dwór, Krzysztof, najstarszy z rodzeństwa, planuje swoim siostrom życie, zupełnie nie licząc się z ich zdaniem. Ani Maria nie chce wyjść za mąż za bogatego nieznajomego, ani Sabina nie pozwoli się zamknąć w klasztorze. Bliźniaczki, zgodnie z jego wolą, muszą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Przyszło mi wtedy do głowy, że takie różnice w postrzeganiu pewnych zdarzeń dużo mówią o naszej przeszłości. A właściwie o kodach, które mamy wgrane”.

„Wzorzec” przybliża nam historię Sawy Boguckiej i Adama Hinza, zarówno współczesną, jak i przeszłą. Dwoje ludzi, których łączy niewiele a dzieli praktycznie wszystko. Sawa osiągnęła w życiu tak wiele, nawet więcej aniżeli kiedykolwiek marzyła. Robi zawrotną karierę, cieszy się sporym autorytetem i u boku ma oddanego narzeczonego. Adam stacza się po równi pochyłej, coraz bardziej pogrążając się w beznadziei. Problemy narastają lawinowo – nieudane małżeństwo, problemy w pracy i miłość nieodwzajemniona.
Poznali się w przeszłości, w zupełnie innym życiu. Teraz ponownie się spotkali i nic dobrego z tego nie wyszło. Jak naprawdę wygląda ich relacja? Słowa Sawy kontra słowa Adama. Ktoś przeciwko nikomu. Szkopuł w tym, że Adam już żadnego słowa nie wypowie, bo nie żyje. A Sawa przyznała się do jego zabicia w obronie własnej. Ale są wątpliwości…

Max Czornyj określa „Wzorzec” mianem thrillera kompletnego. Nie wiem, czy to określenie jest w pełni adekwatne. Jak dla mnie – bardziej dramat psychologiczny. Od pierwszych stron widać, jak autorka koncentruje się na aspekcie psychologicznym swoich postaci – mozolnie buduje ich obraz, sięgając najpierw po wydarzenia z przeszłości, które rzutują na teraźniejszość. Jednocześnie wciąga czytelnika w nierówną rozgrywkę, bo przedstawione historie i wspomnienia nie definiują jednoznacznie bohaterów. Ktoś musi odgrywać rolę tego dobrego i tego złego. Tylko kto w tej historii jest katem a kto ofiarą? Czytelnicy niejako stają się ławą przysięgłych, których zadaniem jest określenie, kto z nich jest bardziej wiarygodny. Czy celebrytka Sawa może okazać się psychopatką i histroniczką (piękne określenie!) a Adam, ze względu na swoje kłopoty, musi się pogodzić z rolą człowieka, który stosuje przemoc fizyczną i psychiczną, by osiągnąć swój cel? A może jest wręcz przeciwnie?
W historii tej pary nieustannie przewija się temat wzorców społecznych, z którymi człowiek się rodzi lub nabywa je od najmłodszych lat, czerpiąc od starszych pokoleń. Tylko co się stanie w momencie, gdy uświadomi sobie, że te wzorce uwierają go w życiu? Ograniczają, nie dając szczęścia? Czy stłamszenie w określonej roli społecznej może (albo i musi) doprowadzić do tragedii?

„Skoro postępował według określonego, sprawdzonego wzorca, starał się, spełniał oczekiwania a rzeczywistość i tak spuszczała mu manto, to może faktycznie lepszym rozwiązaniem było kopnięcie jej w dupę, a nie wieczne nadstawianie swojej”.

W książce Karoliny Głogowskiej to kobiety mają głos. Oprócz Sawy, poznajemy historię pani prokurator i patologa sądowego. Praca w męskich profesjach kosztuje je znacznie więcej wysiłku. Nieustanne udowadnianie swojej wartości, odporność na niewinne prztyczki dotyczące płci i doświadczenia zawodowego, czy też boleśniejsze konsekwencje swoich opinii – to ich niełatwa codzienność. Może właśnie dlatego tak dobrze je zapamiętałam? Są wyrazistymi bohaterkami, w życiu osiągnęły sporo, ale każda z nich nosi w sobie drzazgi, które nieprzyjemnie uwierają co jakiś czas.
I tak już zupełnie na koniec, chociaż powinnam napisać o tym na samym początku. Sawa Bogucka przewodzi fundacji, która wspiera ofiary przemocy domowej. Kobieta nie owija w bawełnę, bardzo obrazowo mówiąc o powszechnie znanych schematach. A jednak sporo z jej słów zostaje w głowie na dłużej…

„Wiedzą państwo, jaki kosmetyk sprzedaje się najlepiej? Korektor. Mocno kryjący, odcień pomarańczowy, na świeże, fioletowe siniaki (…). Robimy dużo, żeby zatuszować ślady i chronić naszego kata. A ja mówię: nie ukrywaj go. Pokaż, co zrobił”.
___
Więcej recenzji: https://literackieprzeszpiegi.pl/

„Przyszło mi wtedy do głowy, że takie różnice w postrzeganiu pewnych zdarzeń dużo mówią o naszej przeszłości. A właściwie o kodach, które mamy wgrane”.

„Wzorzec” przybliża nam historię Sawy Boguckiej i Adama Hinza, zarówno współczesną, jak i przeszłą. Dwoje ludzi, których łączy niewiele a dzieli praktycznie wszystko. Sawa osiągnęła w życiu tak wiele, nawet więcej aniżeli...

więcej Pokaż mimo to