-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2017-11-29
2017-04-03
2017-03-26
Do zapoznania się z twórczością Brandona Sandersona zbierałam się przez dobre 2 lata. Słynna fantastyka, uwielbiana przez czytelników, mnie niezmiennie nudziła. Sapkowski, Martin, Tolkien... Mam wrażenie, że oni wszyscy piszą o tym samym, w taki sam sposób, w tym samym klimacie... A pozornie są tak bardzo oryginalni. Peany na cześć Sandersona płynęły do mnie z każdego zakątka Internetu. I zastanawiałam się, spróbować, czy zostawić. W końcu postanowiłam dać autorowi szansę. Z premedytacją nie zaczęłam, od wychwalanego pod niebiosa ,,Archiwum burzowego światła",a od trylogii ,,Z mgły zrodzony". I przez miesiąc czytałam tylko Sandersona. Byłam oczarowana brakiem schematów, niesamowitymi postaciami, ilością różnych kultur, wierzeń i rodzajów magii. Autor mnie zadziwił, zachwycił. I w wyniku tego zachwytu sięgnęłam po "Drogę królów".
"Archiwum burzowego światła" to niezwykły cykl, w którym poznamy kolejny nowy świat z (a jakże) własną historią, kulturą, religią, polityką, magią. Świat który nie składa się z czterech państw, a świat z wieloma niepoznanymi tajemnicami, krainami, narodami. Złożoność tego miejsca autor przedstawia w sposób nieprzytłaczający, jakby na marginesie. Słyszymy o nim w opowieściach, legendach. Skupiamy się na głównych bohaterach, tym co dzieje się z nimi, ale nie ograniczając się do tego.
Sama fabuła początkowo po prostu nie istnieje. Dostajemy kilka opowieści z perspektyw ludzi zupełnie ze sobą nie związanych. Dążący do innych celów, zajętych swoimi sprawami. Po pewnym czasie zaczynają się oni o siebie ocierać, ale w sposób naturalny, prawdziwy. Po prostu nie zwracają na siebie uwagi, nie traktują siebie wzajemnie jak jednostki, ale jako część grupy ludzi do której są nastawieni w określony sposób. Dopiero dużo później zaczyna się kreować jakiś wspólny cel, choć wszyscy widzą go inaczej.
Jest to część geniuszu Sandersona. Zachwyca mnie jak potrafi on ukazać jedną sytuacje na kilka różnych sposobów. Jedną osobę w sposób pozytywny i negatywny tak, aby te spojrzenia nie wykluczały się wzajemnie. Wszystko zależy od perspektywy, a autor potrafi to odwzorować w swoich książkach. Narracja prowadzona z perspektywy ,,tego złego" pokazuje, że ma on dobre powody by robić to co robi. Nikt nie jest zły, nikt dobry, wszyscy są po prostu wierni temu w co wierzą. Efekt przerósł wszelkie oczekiwania. Dopracował wszystkie szczegóły, wobec czego nic w tej historii nie jest wymuszone.
Każdy bohater ma przeszłość, własne problemy, plany i tajemnice, nawet postacie epizodyczne. A może przede wszystkim one. Nikt nikogo nie lubi na pierwszy rzut oka i nikt nie ufa bez względu na wszystko. Coś pięknego. Mam już dosyć niedomyślnych idiotów, a z takimi w twórczości Sandersona się nie spotkałam. Bohaterowie nie zachowują się głupio, ani schematycznie. W pewnym momencie gdy widzi się na horyzoncie jakąś idiotyczną sytuacje pojawia się pewność, że nic takiego w tej powieści nie ma racji bytu. Naprawdę miła sprawa.
Podsumowując książka wspaniała, świetna i ogólnie jak najbardziej polecam.
Do zapoznania się z twórczością Brandona Sandersona zbierałam się przez dobre 2 lata. Słynna fantastyka, uwielbiana przez czytelników, mnie niezmiennie nudziła. Sapkowski, Martin, Tolkien... Mam wrażenie, że oni wszyscy piszą o tym samym, w taki sam sposób, w tym samym klimacie... A pozornie są tak bardzo oryginalni. Peany na cześć Sandersona płynęły do mnie z każdego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-18
"Buszujący w zbożu" Jerome Davida Salingera po raz pierwszy został wydany w 1951 roku i jest zaliczany do szeroko pojętej klasyki. Postać głównego bohatera, Holdena Caulfielda, dawno już wrosła w popkulturę. Od czasu do czasu każdy natrafia na nawiązania do powieści, choć można powiedzieć, że nieczęsto ludzie zdają sobie z nich sprawę. Wypadałoby więc z książką się zapoznać.
Utwór w momencie wydania budził podobno wiele kontrowersji- połowa XX wieku to nie jest czas, w którym pisano w dowolny sposób o wszystkim, jak ma to miejsce dzisiaj. Dla współczesnego czytelnika książka nie porusza żadnych trudnych tematów, ale kiedyś mogła być czymś niecodziennym. Autor nie stosuję języka literackiego, ale potoczny, typowy dla Holdena, który jest narratorem. Taki zabieg literacki, na pewno ma swoją nazwę, ale ja jej nie znam, a może nie pamiętam. Ile razy (przede wszystkim w odniesieniu do nieszczęsnych lektur szkolnych) próbowano mi wmówić, że autor zrobił coś takiego świetnie, wspaniale i idealnie, i ach!, jakie to jest odkrywcze- nie potrafię policzyć. Ja jakoś nigdy nie potrafiłam tej niezwykłości zauważyć. Autor "Buszującego w zbożu" to natomiast zupełnie inna bajka. Salinger piszę w stylu niesamowitym, jednocześnie świadczącym o wielkim talencie i celowo niedopracowanym, włożonym w usta, a może raczej pod pióro, szesnastoletniego chłopaka, który gardzi wszystkimi zasadami. Miała to być jego opowieść. Opowieść o ucieczce ze szkoły i przygodzie w Nowym Yorku. Autor tworzy postać niezwykle skomplikowaną w swej prostocie- zbuntowanego nastolatka, przekonanego o własnej nieomylności, walczącego tak naprawdę nie wiadomo z czym- rodzicami? nauczycielami? światem? systemem?- któż to wie? Bo na pewno nie Holden. Chłopaka wrażliwego, który nie potrafi pogodzić się z otaczającymi go wartościami, rządzącymi światem pieniędzmi, konsumpcjonizmem. Nie umie znaleźć dla siebie miejsca w świecie, bo nie chce zrozumieć, że świat lepszy nigdy nie będzie. Książka opowiada o młodości w najgorszym wydaniu, którą, jak to się mówi, należy "przetrzymać". Czasie jednocześnie wspaniałym i przerażającym, w takim samym stopniu dla otoczenia, jak i nastolatka. Nie wszystkich to spotyka, niektórych w mniejszym stopniu, innych w większym, dlatego też nie wszyscy mogą Holdena zrozumieć. Powieść irytuję- bo kto może znieść tak idiotyczne spojrzenie na świat, jakie prezentuję chłopak? Podczas czytania czasem miałam ochotę go wyśmiać, a czasem chwycić za ramiona i mocno nim potrząsnąć. I tego mogę tylko gratulować Salingerowi- stworzył żywego bohatera i idealnie zobrazował tematykę jakiej się podjął.
"Buszujący w zbożu" to moim zdaniem powieść wybitna. Polecam wszystkim, choć wiem, że nie wszystkim się spodoba.
"Buszujący w zbożu" Jerome Davida Salingera po raz pierwszy został wydany w 1951 roku i jest zaliczany do szeroko pojętej klasyki. Postać głównego bohatera, Holdena Caulfielda, dawno już wrosła w popkulturę. Od czasu do czasu każdy natrafia na nawiązania do powieści, choć można powiedzieć, że nieczęsto ludzie zdają sobie z nich sprawę. Wypadałoby więc z książką się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-15
Nie wiem jak otrząsnę się po tej książce. I po tej serii, bo, niestety, to już koniec.
Bardzo chciałam sięgnąć po tą powieść, tak bardzo, że zdecydowałam się przeczytać ją w oryginale. Poszło mi dużo łatwiej niż się spodziewałam.
Victoria Schwab zakończyła poprzedni tom w irytującym momencie. Nie wiem co jej wpadło do głowy, żeby zrobić coś takiego. Taki zabieg dla mnie zawsze wydawał się być bezsensowny. Na pewno sięgnęłabym po tą książkę szybciej, gdybym, zamiast obietnicy zakończenia jednego wątku, dostała początek ciekawszego. Pojawia się przez to pewien problem. Jak mam napisać cokolwiek o fabule, skoro zaczyna się ona od zdarzeń na które czekają czytelnicy? I tak powstają spoilery. Spróbuję ich unikać, ale nic nie obiecuje.
Co mi się tak spodobało w tej powieści, że dałam jej aż 9 gwiazdek? To samo co w poprzednim tomie: bohaterowie. Robią się coraz bardziej skomplikowani, pomimo, że wiemy o nich coraz więcej. Emira i Maxim już nawet nie przypominają typowego obrazu idealnych i zgodnych monarchów. Po raz kolejny podziwiam to, jak bardzo są od siebie różni- przecież tak łatwo byłoby pokazać ich w ten sam sposób. Autorzy rzadko skupiają się na takich szczegółach, ale dla mnie są one bardzo ważne. Rozwija się także postać Alucarda Emery. Daje się poznać od innej strony. Nie zawadiackiego pirata, ale wrażliwego mężczyzny. Oczywiście, w momentach kiedy nie kłócił się z Kellem. Kell natomiast, jak w drugim tomie powiedział Rhy, ma tylko dwie maski. I tylko je widać. Ale mimo to jest ciekawą postacią. A Lila Bard? Ciągle jest tak samo niezwykła i wywiera na ludziach takie samo wrażenie. Choć, po raz pierwszy o ile mnie pamięć nie myli, pokazała, że potrafi być również poważna. Ale to nie oni oczarowali mnie najbardziej. Tym razem wielkie wrażenie wywarł na mnie Holland. Od początku serii wiedziałam, że jest to postać z gigantycznym potencjałem. Nie sądziłam tylko, że autorce uda się go w pełni wykorzystać. Wielkie brawa, udało się. Postacie trzecioplanowe są pogmatwane w sposób, który zupełnie nie pasuje do ich roli. Tutaj wybija się trójka ambasadorów, którzy przyjechali na Essen Tash. Ich rola w akcji jest niewielka, a mimo to widać w nich głębie. No właśnie, co z tą akcją? Biegnie. Biegnie szybko i czasami nieprzewidywalnie. I jest naprawdę wciągająca.
Chyba udało mi się uniknąć zbyt wyraźnych spoilerów. Ten Rhy mnie irytuję. Bez wątku jego śmierci z poprzedniego tomu, mogłabym napisać dużo więcej. No ale co poradzisz. Podsumowując: powieść jest naprawdę dobra. Polecam.
Nie wiem jak otrząsnę się po tej książce. I po tej serii, bo, niestety, to już koniec.
Bardzo chciałam sięgnąć po tą powieść, tak bardzo, że zdecydowałam się przeczytać ją w oryginale. Poszło mi dużo łatwiej niż się spodziewałam.
Victoria Schwab zakończyła poprzedni tom w irytującym momencie. Nie wiem co jej wpadło do głowy, żeby zrobić coś takiego. Taki zabieg dla mnie...
2017-01-04
2017-01-08
2017-01-12
2017-01-15
Mało absorbująca fabuła, cztery postacie na krzyż, temat nie oryginalny... A jednak książka świetna. Lekka, miła i przyjemna. Wydarzenia nie są wpychane na siłę, niezwykle popularnego trójkącika brak, a same postacie mają jakiś charakter. Książkę warto przeczytać choćby tylko dla dialogów. Główna bohaterka nie wydaje się być osobą z którą można porozmawiać w pełni poważnie. Zadziorna, uparta i szczera jest postacią nietuzinkową. Bardzo chętnie zapoznam się z jej dalszymi losami. Szczerze polecam :)
Mało absorbująca fabuła, cztery postacie na krzyż, temat nie oryginalny... A jednak książka świetna. Lekka, miła i przyjemna. Wydarzenia nie są wpychane na siłę, niezwykle popularnego trójkącika brak, a same postacie mają jakiś charakter. Książkę warto przeczytać choćby tylko dla dialogów. Główna bohaterka nie wydaje się być osobą z którą można porozmawiać w pełni poważnie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-17
Druga cześć nieco różni się od poprzedniczki. Wypełnia ją więcej treści, więcej przygód, pojawiają się nie wyjaśnione wątki... Nieco nudnawe, moim zdaniem. Choć może pojawi się coś zaskakującego? Kto wie...
W.Redna jak zwykle do życia podchodzi z poczuciem humoru, a pozostali bohaterowie nie zostają w tyle. Ich podejście do sytuacji trudnych, teoretycznie strasznych jest wspaniałe. Co tam, raz się żyje. Najlepiej z tego świata odejść wkurzając wszystkich dookoła. Tak też można, nie? Główna bohaterka zaczęła mnie trochę, troszeczkę denerwować, ale mimo to jest ciągle nietuzinkowa. Choć to może efekt duetu z Lenem? Denerwowanie, nie nietuzinkowość :). Powieść jednakże polecam. Podsumowując, podobna do pierwszej części: miła, lekka i przyjemna.
Druga cześć nieco różni się od poprzedniczki. Wypełnia ją więcej treści, więcej przygód, pojawiają się nie wyjaśnione wątki... Nieco nudnawe, moim zdaniem. Choć może pojawi się coś zaskakującego? Kto wie...
W.Redna jak zwykle do życia podchodzi z poczuciem humoru, a pozostali bohaterowie nie zostają w tyle. Ich podejście do sytuacji trudnych, teoretycznie strasznych jest...
2017-01-17
UWAGA! ZAZNACZAM, ŻE TĄ OPINIE PISZĘ PO PRZECZYTANIU DWÓCH CZĘŚCI I MOGĄ MI SIĘ ONE POMYLIĆ. :)
Ale może przejdźmy do rzeczy. Po przeczytaniu tomu pierwszego, narzekałam, że nie ma on w sobie prawie żadnej fabuły. Przynajmniej interesującej. Tutaj sprawa się zmienia.
Wolha, po odbyciu praktyk w swojej ulubionej krainie, wraca do stolicy by zdać egzamin i tym samym zakończyć magiczną edukacje. Oczywiście, zamierza nie bawić w niej zbyt długo... Niestety mistrz ma inne zdanie. Decyduje się wysłać podopieczną na dwór królewski:
,,Diabeł może by sobie w takiej sytuacji nie dał rady, ale baba..."
Powyższe zdanie idealnie obrazuje metodę bohaterki na wybrniecie z kłopotliwej sytuacji. Dla tej jednej sceny warto tę książkę przeczytać... Nikt, kto zapoznał się z ,,Zawód: Wiedźma" nie powinien wątpić, że Redna bez problemu dała sobie radę. Mistrz chyba zachwycony nie był, gdy się dowiedział... Przewidująca bohaterka szybko więc umknęła do Dogewy. A tam co? Ukochanego nie ma, pojechał do narzeczonej!
W tym tomie historia się rozkręca, ale niestety pod postacią znienawidzonego przeze mnie wątku miłosnego. Przedstawionego na szczęście oryginalnie. Postacie się rozmnożyły, nowa przyjaciółka naszej wiedźmy mi się spodobała, kumpel też i wszystko fajnie. Ale nie wiem, czy już części nie mylę, może skończę na tym :). Ogólnie mówiąc W.Redna w najlepszym wydaniu, spółka też nie traci i książka jest niewątpliwie godna polecenia. Choć ostrzegam, poważną lekturą bym tego nie nazwała. Ale na to chyba nikt nie liczył?
UWAGA! ZAZNACZAM, ŻE TĄ OPINIE PISZĘ PO PRZECZYTANIU DWÓCH CZĘŚCI I MOGĄ MI SIĘ ONE POMYLIĆ. :)
Ale może przejdźmy do rzeczy. Po przeczytaniu tomu pierwszego, narzekałam, że nie ma on w sobie prawie żadnej fabuły. Przynajmniej interesującej. Tutaj sprawa się zmienia.
Wolha, po odbyciu praktyk w swojej ulubionej krainie, wraca do stolicy by zdać egzamin i tym samym...
2017-01-19
Ech, Wolha, Wolha, Wolha... Naprawdę zamierzasz za księciuniem, przepraszam, władcą, gonić na drugi koniec świata? A jakżeby inaczej... Czekam na książkę w której bohaterka w takiej sytuacji by sobie darowała... Co one wszystkie w tym widzą? Ile można? Ale co się wymądrzam, nie wiem czy sama bym tak nie zrobiła. Trochę wątpię, ale pewności nie mam. No cóż, Rednej gorsze rzeczy bym wybaczyła, szczególnie, że wcześniej wspomniana pogoń jest niezwykle oryginalna. O humorze w powieści pisać, chyba nie muszę. Jak ktoś dobrnął do tej części to wie czego się spodziewać. Co prawda jest więcej niż na początku przygód naszej wiedźmy powagi, ale spokojnie, pośmiać się też można. Najbardziej mi się spodobała postać niedoszłej ,,narzeczonej" Lena, a jej kłótnie z byłym doradcą, szczególnie. Trzeba przyznać, wspomniany doradca kłócić to się umie. Wyzywanie swojej władczyni od ,,kapryśnej pannicy", w teorii nie jest dobrym pomysłem. Ja się jej wcale nie dziwię, że go wywaliła, zachowaj tu człowieku monarszą powagę w takiej sytuacji... Ale jak ogólnie wiadomo teoria z praktyką pokrywać się nie muszą. Wątek romantyczny w oczy się nie pcha, przynajmniej na początku. Można śmiało o nim zapomnieć, co też osobiście uczyniłam z radością. Ogólnie mówiąc, tradycyjnie już polecam. A teraz idę zapoznać się z kontynuacją. :)
Ech, Wolha, Wolha, Wolha... Naprawdę zamierzasz za księciuniem, przepraszam, władcą, gonić na drugi koniec świata? A jakżeby inaczej... Czekam na książkę w której bohaterka w takiej sytuacji by sobie darowała... Co one wszystkie w tym widzą? Ile można? Ale co się wymądrzam, nie wiem czy sama bym tak nie zrobiła. Trochę wątpię, ale pewności nie mam. No cóż, Rednej gorsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-21
I na tym kończymy cykl o przygodach Wolhy Rednej. Ten tom, najdłuższy z serii, zdecydowanie najmniej mi się podobał. Bardzo mało (w porównaniu z poprzedniczkami) humoru, a na dodatek główna bohaterka stała się niedomyślną idiotką... Przynajmniej w kontaktach z Lenem. Gdy nie było go w pobliżu myślała całkiem normalnie. Może to miłość tak ją ogłupiła? Oczywiście Herkulesem Poirot to ona nigdy nie była, ale żeby aż tak... No cóż, chyba trochę przesadzam. W dwóch, czy trzech sprawach była konkursowo głupia, ale ogólnie nie jest wcale tak źle...
Wróćmy do tematu.
W ,,Wiedźmie naczelnej" przez ponad sto stron możemy poobserwować przygody W.Rednej bez udziału żadnej wcześniej nam znanej postaci. Poza Welką, ale ona zbyt długo nie bawiła na kartach innych powieści. Później autorka spina to wszystko klamerką i wplata w szeroko zakrojoną intrygę. I tu się zaczyna wszystko co mi się nie podobało. Pogoń Rednej za Lenem (znowu!), jej delikatne ogłupienie i absolutny brak śmiechu. Zakończenie natomiast jest całkiem niczego sobie i w pewnym stopniu wynagradza nieszczęsną intrygę. Mówiąc bardziej obiektywnie bardzo przyjemna i lekka lektura, ale ja chciałam czegoś oryginalnego, śmiesznego, a nie typowej młodzieżowej książeczki. Ogólnie polecam, bo w końcu jak ktoś przeczytał wcześniejsze tomy to wypadałoby skończyć serię. Ale ja spodziewałam się czegoś lepszego, bardziej logicznego, lepiej trzymającego się kupy.
A co mogę powiedzieć o serii jako całości? Ciekawa, humorystyczna. Osobiście nie czytałam jej dla fabuły, ale właśnie dla śmiechu. Jest nieschematyczna i ma w sobie coś co sprawiało, że po raz pierwszy od dawna nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła wrócić do czytania. Najlepiej wspominam pierwszy tom. Jest najzabawniejszy, przynajmniej moim zdaniem. Z inną twórczością autorki zamierzam się zapoznać i mam wielką nadzieje, że nie pożałuje. Jestem pewna, że o wrednej wiedźmie długo będę pamiętać i od czasu do czasu przypominać sobie jej przygody.
I na tym kończymy cykl o przygodach Wolhy Rednej. Ten tom, najdłuższy z serii, zdecydowanie najmniej mi się podobał. Bardzo mało (w porównaniu z poprzedniczkami) humoru, a na dodatek główna bohaterka stała się niedomyślną idiotką... Przynajmniej w kontaktach z Lenem. Gdy nie było go w pobliżu myślała całkiem normalnie. Może to miłość tak ją ogłupiła? Oczywiście Herkulesem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-27
2017-02-03
2017-02-05
2017-02-13
2017-02-18
2017-02-25
2017-02-27
Wreszcie, wreszcie, wreszcie!!! Jej, jupi, łiii!!!
Nigdy, absolutnie nigdy, na żadną książkę nie czekałam tak jak na trzecią część "Archiwum Burzowego Światła". Brandona Sandersona pokochałam po od pierwszych przewróconych stron i tak mi zostało do nadal, a "Archiwum" uważam za arcydzieło literatury fantastycznej. Dlatego tak bardzo mnie boli fakt, że Mag "Dawcę Przysięgi" wydaje w dwóch częściach. Wydawnictwo drogie, wydawnictwo kochane. Co my wam zrobiliśmy!? Za jakie grzechy, ja się pytam!? Ostatnie strony przewracałam ze smutną świadomością, że na resztę będę musiała długo poczekać. I co ja mam teraz czytać? Co wypadnie chociaż przyzwoicie w porównaniu do Sandersona? Toż to jest zbrodnia. No ale cóż począć? Trzeba uzbroić się w cierpliwość.
W tym tomie akcja zaczyna się powoli toczyć w jednym, określonym kierunku. Zawsze miałam wrażenie, że autor piszę jedną powieść, ale bardzo rozwleczoną. Dwie pierwsze książki można nazwać wstępem- poznajemy bohaterów, oni poznają się nawzajem i odkrywają swoje moce. Zwykły twórca coś takiego mieści w trzystu stronach. Gdzież to porównywać do dwóch tysięcy Sandersona? Najwyraźniej ilość, wbrew powiedzeniu, może przekładać się na jakość. Przez te wszystkie stronice autor nie zdążył pokazać nam wiele ze swojego świata. W przedostatnim rozdziale można zaobserwować to co najbardziej lubię w "Archiwum". Świat- wielki, skomplikowany świat, dla którego to co dzieje się z bohaterami nie jest najważniejsze. Krótki, niejasny rozdział z perspektywy osoby która politykę ma, za przeproszeniem, gdzieś. I o to chodzi! Dalinar może sobie ratować świat, ale przeciętnego człowieka to naprawdę nie obchodzi! Widziałam narzekania, że powieść została podzielona w złym miejscu. Ale czy w ogóle jest dobre? Jakoś w to wątpię. Przydługa ta moja dygresja. Akcja rozpoczyna się w miejscu, w którym zakończyły się "Słowa Światłości". Urithiru zostało odnalezione, rozpoczęło się Spustoszenie. Jakże łatwo byłoby przejść do walki, wielkich bitew, ogólnie rzecz biorąc wojny w najbardziej pospolitym tego słowa znaczeniu. Takich uproszczeń u Sandersona ze świecą szukać. Co to to nie. Sprawa nie byłabym bynajmniej prosta w normalnym życiu, nie może więc być prosta na Rosharze. Dostajemy więc cudownie pełną krętactw, lecz nie pchającą się w oczy politykę, problemy z zaopatrzeniem, miłosne perypetie, na szczęście bez upiększeń i poetyckości, (cała scena spotkania Shallan z Adolinem jest świetnie przetłumaczona, a Wzór moim zdaniem powinien zostać przyzwoitką na stałe), rozprawę z przeszłością i wiele innych rzeczy, których nie będę wymieniać. Przeczytacie sami. Ale, uwaga, rzecz niesłychana, Minus! Moim zdaniem zdecydowanie za mało kontaktu między postaciami. Chyba jednak trochę za dużo tych narratorów... W tym tomie dominują Shallan i Dalinar. Dziewczyna boryka się z trudnościami ze zrozumieniem samej siebie, a arcyksiążę, jak już wspominałam, rozprawia się z przeszłością i ratuje świat. Poza tym pojawia się ledwo widoczne zbliżenie na postać Renarina, oraz jedno budzące zastanowienie stwierdzenie. Ciągle jeszcze w tle, ale już lepiej widoczni są Duchokrwiści i Diagram. A w formie smaczku mogę dodać, że powróci na dobre Jasnah, a Dalinar ma wątpliwą przyjemność (przynajmniej dla niego) poznać moją ulubioną Zwinkę. Dzieje się, dzieje.
Z całego serca polecam.
Wreszcie, wreszcie, wreszcie!!! Jej, jupi, łiii!!!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNigdy, absolutnie nigdy, na żadną książkę nie czekałam tak jak na trzecią część "Archiwum Burzowego Światła". Brandona Sandersona pokochałam po od pierwszych przewróconych stron i tak mi zostało do nadal, a "Archiwum" uważam za arcydzieło literatury fantastycznej. Dlatego tak bardzo mnie boli fakt, że Mag "Dawcę...