-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2022-04-11
2022-08-28
2022-12-25
2022-11-16
2022-11-06
„Dawno temu magia i legendy były żywe wśród ludzi. Nadszedł czas ich powrotu.”
Dwie dziewczyny. Pierwsza – Hana – żyje między ludźmi. Jej przeznaczeniem jest profesja Uzdrowicielki. Druga – Mei – mieszka w świątyni. Jest kapłanką a także Kitsune, lisim demonem, co jest ścisłym sekretem. Dziewczęta nie mają prawa się spotkać, a jednak los chce inaczej. Lata temu ich drogi skrzyżowały się, co wykiełkowało w długoletnią i niezwykle silną przyjaźń. Życia Mei oraz Hany zmieniają się, gdy w świątyni Inari dochodzi do masakry.
Historia napisana przez Agnieszkę Ziętarską jest świeża i nietuzinkowa. Bardzo magiczna, ale w nieznany czytelnikowi sposób. Autorka czerpie wiedzę z demonologii japońskiej, co z pewnością wyróżniło jej powieść na tle książek z rodzimego rynku.
Co jeszcze było tak oryginalnego?
Moim zdaniem wątek przyjaźni między Haną i Mei. Nie spotkałam jeszcze książki, gdzie byłby on tak mocno wysunięty na pierwszy plan. Żeby dwóm kobietom; nie w sposób romantyczny; tak mocno na sobie zależało. W „Kitsune” naprawdę czuć miłość tudzież silną więź.
W fantasy często spotykany jest motyw wędrówki. A ja go lubię, dlatego cieszę się, że i tutaj się znalazł. Mei i Hana podróżują osobno, mimo że pokonują podobną trasę, ich przygody są różne.
Mnie bardziej podobały się rozdziały z perspektywy Hany. Dziewczyna stawiała pierwsze kroki jako samodzielna Uzdrowicielka i radziła sobie znakomicie, a ja z przyjemnością czytałam o jej poczynaniach.
Jeśli chodzi o perspektywę Mei, na uznanie na pewno zasługują momenty, gdy wracała z ludzkiej formy do postaci Kitsune. Wówczas wydarzenia opisywane były z perspektywy lisa, który mimo zachowanej ludzkiej świadomości, miał zwierzęce zachowania. Przykładowo było to gryzienie i smak krwi w pysku. Oj, od dawna nie miałam do czynienia ze zwierzęcą perspektywą! Ostatnio chyba w zetknięciu z literaturą dziecięcą, dlatego miłą odmianą było spotkanie jej w książce dla starszego czytelnika.
Jeśli chodzi o minusy tej pozycji, były dwa.
Niezbyt przemawiały do mnie wątki miłosne. Nie czułam chemii między bohaterami. Nie pamiętam żadnych momentów, by było goręcej, romantyczniej, by wydarzyło się coś, co rozpaliłoby uczucia. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że przy Mei było to za szybko i historia nie straciłaby na niczym, gdyby relacje miłosne nie były w ogóle wprowadzone.
Ostatnie rozdziały były superważne dla fabuły. Akcja przyśpieszyła, wyczuwało się podniosłość wydarzeń, padały ważne słowa, trwała walka… a ja się wynudziłam. I najgorsze jest to, że nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Być może bardziej zaangażowała mnie sama droga, jaką przeszły bohaterki, niż to po co w ogóle szły. Nie chcę niczego ujmować autorce. Po prostu mam problem z końcówką książki. Niestety wpłynęło to na to, że po zakończeniu lektury nie było efektu „wow”.
Podsumowując, polecam Wam „Kitsune. Pradawną magię”, jeśli macie ochotę na naprawdę oryginalne fantasy albo znudziły Wam się książki, gdzie wątek miłosny gra pierwsze skrzypce. Tu przyjaźń i pradawna magia stoją ponad wszystkim.
„Dawno temu magia i legendy były żywe wśród ludzi. Nadszedł czas ich powrotu.”
Dwie dziewczyny. Pierwsza – Hana – żyje między ludźmi. Jej przeznaczeniem jest profesja Uzdrowicielki. Druga – Mei – mieszka w świątyni. Jest kapłanką a także Kitsune, lisim demonem, co jest ścisłym sekretem. Dziewczęta nie mają prawa się spotkać, a jednak los chce inaczej. Lata temu ich drogi...
2022-08-21
2022-08-21
2022-04-24
Po czterech latach nieobecności Leah wraca do rodzinnego Los Angeles. Znów mieszka z bratem, znęcającą się nad nią psychicznie matką i niczego nieświadomym ojcem. Boi się powrotu do szkoły, bo wie, że codziennie będzie musiała oglądać w niej Isaaca – przyjaciela z lat dziecięcych i nastoletnich oraz jej pierwszą miłość. Czy odnajdzie się w nowym towarzystwie? Czy będzie potrafiła podjąć trudną decyzję o wyborze uczelni? I czy zdoła trzymać się z dala od Isaaca..?
Zwykle pisząc recenzje w tym miejscu wymieniam plusy przeczytanej pozycji. Niestety w przypadku „Good boys go to heaven” jestem zmuszona pominąć ten fragment, ponieważ w tej książce nie spodobało mi się kompletnie nic, a czytanie jej z pełną odpowiedzialnością za własne słowa jestem zmuszona nazwać „katorgą” tudzież „drogą przez mękę”. Jeszcze nigdy nie miałam takich problemów z napisaniem, o czym w ogóle jest recenzowana przeze mnie książka. W mojej opinii jest o niczym. Pięćset stron bez treści. Gdyby się uprzeć, można tę historię na spokojnie skrócić do stu pięćdziesięciu stron, które wprawdzie byłyby nudne, ale konkretne i już nie tak parszywie rozwleczone.
Zacznę od tego, co najbardziej działało mi na nerwy. Każdy z rozdziałów rozpoczyna się akapitem, w którym Leah lub Isaac (jeśli akurat rozdział jest z jego perspektywy) raczy nas pseudopoetyckofilozoficznym (już nawet nie wiem jak mam to nazwać) bełkotem. Wiecie, takim „życiowym”. Coś w stylu opisów pod zdjęciami gimnazjalistek na fejsie w czasach, gdy były jeszcze gimnazja. Takie, co mają być głębokie i emocjonalne, a w praktyce wychodzi, jak wychodzi. Przykład? Bardzo proszę, pierwszy z brzegu: Każdy aspekt składający się na życie można było porównać do puzzla. Żeby uzyskać pełny obraz, trzeba było dopasować każdy mały kawałek, a to wymagało czasu. Nie można było na siłę złożyć niepasujących do siebie części.
Kolejna sprawa – do bólu nienaturalne dialogi. Błagam, przecież nikt nie rozmawia tak, jak bohaterowie tej książki. Możecie mi zarzucić, że może mnie się to nie przytrafiło, albo że to przecież książka i dialogi muszą być napisane ładniej niż mowa potoczna. Oczywiście. Ale bez przesady. A tutaj przesada jest i to gruba. Wyobraźcie sobie, że pytacie nową koleżankę, czy bieganie jej pomaga, a ona odpowiada wam: W pewnym momencie, gdy mijam tę krawędź własnych możliwości powoduje jedynie ból. To on pomaga. Sprawia, że czuję się żywa, gdy spadam w tę toń, gdzie tkwią diabły próbujące ponownie pochwycić mnie w swoje sidła. Póki ból istnieje, nie jestem martwa.
Bohaterowie. Czy był tu ktoś, kogo dało się szczerze polubić? Nie. Znienawidzić? Nie. A ktoś, kto był mi obojętny i jutro nie będę już o nim pamiętać? Tak, każdy, oprócz głównej bohaterki. Jej zwyczajnie nie lubię. Sarkastyczna Leah cierpi na syndrom „nie jestem taka, jak inne dziewczyny”. Miałam jej dość od samego początku. Jej przemyślenia dotyczące innych ludzi przepełnione były goryczą i to zupełnie bez powodu. Ona tak uważała i już. Wytykała w ludziach to, co u niej samej było inne. Zamiast uznać za oczywiste to, że ludzie są różni, Leah usiłowała wmówić nam, że wszyscy wokół są gorsi i należy z nich skrycie szydzić, bo nie są jak ona. Nie wiem co to miało na celu. Gdy Leah wdawała się w potyczkę słowną z kimkolwiek, taka wymiana zdań zawsze kończyła się tym, że dziewczyna rzuciła jakieś wyzwisko. I cyk, koniec tematu. Wyzwała – wygrała. Do nerwicy doprowadzało mnie też to, jak Leah po prostu coś powiedziała, a wszyscy wokół milkli albo byli w szoku. Szkoda, że nigdy nie była to wyszukana ironia, ani czarny humor, jak sama uważała. To, że próbuje mi to wmówić, nie oznacza, że tak naprawdę jest.
Hope i Asa to wydziarana para buntowniczych dzieciaków. Nie zrobili w tej książce kompletnie nic, by zasłużyć na respekt, jakim ponoć darzyła ich cała szkoła. A że byli tacy superniebezpieczni wiemy tylko dlatego, bo Leah nam o tym powiedziała. Aha, jeszcze dlatego że palili papierosy i ubierali się, jak buntownicy. Warto dodać, że synonimem dla imienia Hope było słowo „wytatuowana”. Miłość tej pary ponoć podziwiała cała szkoła. Każdy chciał kochać i być kochany tak, jak oni się kochali. W czy Wy mieliście w swojej szkole taką parę? Ja też nie.
Reszta bohaterów była tak bezpłciowa i niepotrzebna, że równie dobrze mogliby być jedną osobą. Nie wiem kto był kim, ani jaką pełnił rolę w tej historii i w sumie niczego nie straciłam. Wiele z wątków też nie było potrzebnych. Za ten najbardziej zbędny uważam moment, gdy paczka przyjaciół pojechała na wycieczkę, a jeden z nich poszedł się wysikać w krzaki, po czym przepadł i wrócił z arbuzem, którego kupił na targu. Później turlał tego arbuza po drodze, aż rozwalił się o kamień. Koniec.
Potencjał miał wątek matki i babci Leah, którego bezspoilerowo opowiedzieć nie mogę. Naprawdę wierzyłam, że naprawi on tę książkę i zwyczajnie mi się spodoba. Niestety potoczył się tak, że pozostała mi wyłącznie wiara w zmarnowany czas.
W książce tej dwukrotnie mamy zerwanie. Chodzi o dwie różne pary. Tyle, że te zerwania nie miały kompletnie żadnych podstaw i mam wrażenie, że zostały wciśnięte na siłę, byleby tylko wydłużyć tę historię. Dodam, że nie było tam żadnych zdrad, czy kłamstw, a bohaterowie mieli między sobą wszystko wyjaśnione, a ja musiałam przez kilkadziesiąt stron czytać o tym, jak wielce cierpią z powodu zerwania.
Studia Leah. Najpierw chciała tam. Później tu. Potem znowu tam. I jeszcze raz tu. I tak w kółko. Rozumiem, że to trudna decyzja, lecz to jak często Leah zmieniała zdanie doprowadzało mnie do nerwicy.
Liczba wylanych łez: zero
Liczba uśmiechów: zero
Liczba wzruszeń: zero
Liczba niekontrolowanych parsknięć śmiechem: jeden. Gdy rozwikłał się pewien mroczny sekret, po którym życie głównych bohaterów się posypało.
Podsumowując „Good boys go to heaven” nie podobało mi się ani trochę. Przez swoją infantylność i pseudopoetyckość. Nie wiem dla jakiej grupy odbiorców jest kierowana i nawet nie chcę się w to zagłębiać, by nikogo nie urazić. Ja polecić jej nie mogę, no ale cóż. Może Wy odnajdziecie w niej „to coś”, czego ja nie dostrzegłam.
Po czterech latach nieobecności Leah wraca do rodzinnego Los Angeles. Znów mieszka z bratem, znęcającą się nad nią psychicznie matką i niczego nieświadomym ojcem. Boi się powrotu do szkoły, bo wie, że codziennie będzie musiała oglądać w niej Isaaca – przyjaciela z lat dziecięcych i nastoletnich oraz jej pierwszą miłość. Czy odnajdzie się w nowym towarzystwie? Czy będzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-26
Zacznijmy od kilku wspaniałych cytatów, które najlepiej opisują postać Maxa.
„Jako kapitan byłem najważniejszą częścią drużyny, ale przecież zasługiwałem na to. Mistrz mistrzów. Może byłem narcyzem, ale dlaczego miałbym nie być? Byłem przystojny, bogaty i dobrze zbudowany, a laski na mnie leciały. Co im się dziwić, w końcu jestem, kim jestem. A jestem Maxwell Taison. Kapitan drużyny i król Malloy High School.”
„To tylko brzydka Beth. To, że raz wyglądała jak laska, nie zmieniało tego, że jedno zdanie w jej obronie i poleciałaby mi reputacja.”
„Gdy szliśmy korytarzem, wszyscy się na nas gapili, ale nie dziwiło mnie to. Byliśmy hokeistami, a zatem najgorętszymi facetami w szkole. Bo niby kto miałby być od nas lepszy? Koszykarze albo siatkarze, czyli tak zwani tyczkowcy, i te ich chude sylwetki i gejowskie zapędy?”
Okej, skoro wszyscy już go nienawidzimy, przejdźmy do fabuły książki.
Parę lat wcześniej Maxwell był zakochany. Dziewczyna, z którą się spotykał zdradziła go. Postanowił, że odtąd on będzie traktował inne kobiety tak, jak sam został potraktowany przez ukochaną. Wykorzystywał, porzucał, nie liczył się z uczuciami, co zważywszy na tego urodę i wysoki status społeczny, nie było wcale takie trudne.
Sąsiadką Maxa jest Brzydka Beth, jak mówi o niej cała szkoła. W dzieciństwie przyjaźnili się, ale chłopak wstydzi się przy kumplach tej znajomości. Bo Beth beznadziejnie się ubiera, nie maluje i ogólnie nie jest zbyt urodziwa. Gdy do Beth wprowadza się jej śliczna kuzynka Avery, od razu wpada w oko Maxowi.
Przyznam Wam, że bardzo ciężko było mi zabrać się za tę recenzję. Po kilku dniach zorientowałam się, że nie bardzo pamiętam o czym w ogóle jest „Broken asshole”. To niestety jedna z tych książek, o których zapominamy zaraz po przeczytaniu. Nie pozostawia w nas żadnego śladu.
Jeśli chodzi o ogólny zamysł, jestem zdecydowanie na nie, jednak zacznę od plusów. Bo byłabym zbyt surowa w swojej ocenie, jeślibym ich nie wymieniała. Autorka zdecydowanie potrafi pisać! Spodobał mi się styl, który nie męczył, był naprawdę lekki i miły w odbiorze. To ogromnie przyśpieszyło czytanie. Tekst w książce jest mały, ciasno zbity, co już na starcie powoduje, że czyta się wolniej. Jednak dzięki sprawnemu pióru M. S. More kompletnie mi to nie przeszkadzało.
Kolejna sprawa – fantastycznie wykreowana relacja miłosna. Abstrahując od tego, jak się rozpoczęła… środek książki był tak ciepły, tak kochany i przytulny, że czytałam o kolejnych randkach bohaterów z uśmiechem na ustach. Aż zapomniałam, jakim Max początkowo był okrutnym draniem. Autorko, szczerze gratuluję Ci zbudowania tak ładnej i prawdziwej relacji. Jeśli miałabyś kiedyś napisać książkę, która byłaby tylko o miłości i randkach, bez dram i niemiłych sytuacji, to jestem pierwsza, by ją przeczytać!
Przyjdźmy zatem do minusów. Jak już wiecie po tym, co napisałam wcześniej, zakochany Max jest super, Max ruchacz jest be. Sporo było takich sytuacji, gdy wypowiadał się o innych osobach w bardzo krzywdzący sposób. To jak mówił o dziewczynach, chłopakach z drużyny siatkarskiej. Wiem, że to część kreacji postaci, ale przydałby się w tej książce ktoś, kto utemperowałby jego charakter. Jakiś głos rozsądku, który zwróciłby mu uwagę, mówiąc „gej nie obraża” albo „liczba partnerów seksualnych nie świadczy o wartości kobiety”. Bo wiecie, Max zaliczał kogo tylko chciał, ale sam dzielił dziewczyny na te „czyste” i „nieczyste”. Patriarchat tańczy i śpiewa! Była jeszcze wzmianka o tym, że dziewczyny z sypiały z kolesiami z innej szkoły i przywlokły jakieś choroby weneryczne, dlatego chłopcy niektórych już nie tykali. Czy muszę jakoś to komentować?
Wkurzała mnie ta cała sytuacja wokół Beth. Dziewczyna była kozłem ofiarnym, a jej oprawcy nie zostali pociągnięci do żadnej odpowiedzialności za swoje czyny. Fajnie byłoby pokazać młodszym czytelnikom, że jak najbardziej konsekwencje się należą. Gdy Beth zaczęła się malować albo ubrała bardziej „kobieco” (Nie lubię tego określenia, bo każda kobieta jest kobieca i różni ludzie definiują to słowo inaczej. Chodzi mi tutaj o strojenie się w sukienki, dekolty itp.), Max nagle zaczął postrzegać ją jako piękną. Jaką nam to daje lekcję? Dziewczyno, pomaluj się, zdejmij sweter, załóż krótką spódniczkę, a będziesz piękna! Nie dostrzegał jej piękna bez makijażu, w dresie, w zwyczajnym, domowym wydaniu. Dopiero, gdy była odstrzelona. Szkoda.
W pewnym momencie Beth opadła na łóżko, potem wstała, poszła się umyć, jak wróciła znów położyła się na łóżku. I dopiero za drugim razem okazało się, że to łóżko jest wodne. Nie wiem, dlaczego wcześniej tego nie zauważyła, chyba że ktoś podczas kąpieli podmienił jej to łóżko. Ta sprawa serio mnie zastanawia.
Zastanawiała mnie też scena w drogiej restauracji, gdzie woda kosztowała dziewięćdziesiąt dolarów. I wcale nie chodzi mi o to, że ta cena jest niemożliwa, bo może była to woda z lodowca? Nieśmiało chciałabym zasugerować, że woda w drogich restauracjach (akcja nie dzieje się przecież w Polsce) raczej jest darmowa… By udowodnić, jak droga ta restauracja była w rzeczywistości, może warto pokazać to na innym przykładzie, np. na soku lub drinku.
Największym minusem tej książki był moment, gdy kolegom z drużyny hokejowej Maxa bardzo przeszkadzało to, że umawia się on z Beth (Myśleliście, że z tą kuzynką z opisu? Nie, o niej zapomnieliśmy już kilka rozdziałów temu), a raczej z Brzydką Beth. Max obniżał w ten sposób REPUTACJĘ CAŁEJ DRUŻYNY. Hokeiści stwierdzili, że jak Max będzie z Beth, to nie pozwolą mu zagrać w najważniejszym meczu, a wtedy na pewno przegrają, więc to będzie jego wina, bo wolał dziewczynę, niż swoją drużynę. Ta sytuacja jest tak odklejona od rzeczywistości, że chyba nie mam już nic więcej do dodania.
A teraz wisienka na torcie. Zróbmy to w formie quizu. Gdy kolega mówi Wam, że osoba, z którą się spotykacie zdradza Was i ma na to dowody w postaci filmu, to Wy…
a) Chcecie natychmiast obejrzeć ten film, by zweryfikować, czy kolega mówi prawdę;
czy
b) Nie chcecie go nawet oglądać, olewacie dziewczynę i lecicie umówić się z inną?
No ja Wam nie powiem, jaką decyzję podjął Max. Ale Wy już się chyba domyślacie, prawda?
Podsumowując… no szkoda. Plusy tej pozycji są naprawdę mocne, pomysł na fabułę też niczego sobie. Złamany dupek i jego wielka przemiana, związek ze zwyczajną, normalną dziewczyną, która całe życie była obok. Jednak minusy przyćmiły to wszystko tak bardzo, że nie mogę powiedzieć „tak, polecam Wam tę książkę”. Może Wam się spodoba, może też będziecie się denerwować przy tych sytuacjach, przy których ja się denerwowałam. Jak zawsze – przekonajcie się sami.
Zacznijmy od kilku wspaniałych cytatów, które najlepiej opisują postać Maxa.
„Jako kapitan byłem najważniejszą częścią drużyny, ale przecież zasługiwałem na to. Mistrz mistrzów. Może byłem narcyzem, ale dlaczego miałbym nie być? Byłem przystojny, bogaty i dobrze zbudowany, a laski na mnie leciały. Co im się dziwić, w końcu jestem, kim jestem. A jestem Maxwell Taison....
2022-07-03
Każde wakacje w życiu Belly wyglądają tak samo. Dwa miesiące w domku nad morzem z bratem Stevenem i mamą, przyjaciółką mamy Susannah oraz jej synami Jeremiahem i Conradem. Belly wie jednak, że coś się kończy a nadchodzące wakacje będą inne. I tak też jest w rzeczywistości. Steven wyjeżdża, bo zbliża się czas wyboru college’u. Mama i Susannah ciągle wychodzą tylko we dwójkę, a w relacjach z braćmi Conradem i Jeremiahem coś diametralnie się zmieniło. Chłopcy nie patrzą na nią już, jak kiedyś.
Lekki, młodzieżowy romans, wakacyjny klimat, trójkąt miłosny i pióro Jenny Han. Dla mnie brzmi to naprawdę przekonująco. Byłam pewna, że historia trafi w moje gusta, bo przecież bardzo lubię tę autorkę. Oj, jak bardzo się myliłam.
Zacznijmy od roastu na główną bohaterkę. Jakaż to była wstrętna, rozpieszczona, egocentryczna, narcystyczna, niedojrzała, irytująca paskuda. Przysięgam Wam, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z postacią, która byłaby w równym lub chociaż w podobnym stopniu dziecinna i nie widziała niczego, poza czubkiem własnego nosa. Ona miała za zadanie po prostu istnieć, a reszta ją wielbić. Bo wiecie, tego lata wyładniała, zasługiwała więc na wszystko, co najlepsze.
Conrad. Przez całą dobę obrażony na wszystko, ale tak naprawdę nikt nie wiedział na co. Wykłócał się, odpowiadał półsłówkami i ciągle trzaskał drzwiami. Zadufany w sobie, w nosie miał to, że krzywdzi swoją mamę, która była przecież wspaniałą osobą; i w swoim stanie; nie zasługiwała na takie traktowanie. Chyba miał być najdojrzalszym bohaterem, a zachowywał się niczym dziecko, któremu zabroniono grać na komputerze.
Jeremiah. Chyba miał być tym fajniejszym bratem. Szczerze mówiąc nie miał zbyt dużej roli w tej powieści, poza jednym momentem, który był tak bardzo od czapy, że nawet nie można go nazwać plot twistem.
W międzyczasie pojawił się jeszcze jeden chłopak, z którym Belly zaczęła randkować. Tak, mimo wielkiej miłości do Conrada i niezdecydowaniu, którego z braci powinna wybrać, uznała że fajnie byłoby spotykać się jeszcze z kimś jeszcze. W dodatku chłopcy uznali chyba, że mają większe prawa do Belly, niż ktokolwiek inny i od samego początku zachowywali się, jakby nie panowali nad własnymi żądzami i walczyli o dominację w stadzie.
Książka dzieli się na to, co było kiedyś i to, co jest teraz. Retrospekcje wypadły całkiem ciekawie, zwłaszcza gdy Belly opowiadała o lecie, w którym to wzięła ze sobą koleżankę i przez okrągłe dwa miesiące irytowała się, że ją w ogóle zabrała. Taka była zazdrosna o chłopców. Natomiast teraźniejszość… Zastanawiałam się, kiedy zacznie się coś dziać. I wiecie co? Nie doczekałam się. Miałam wrażenie, że Belly całymi dniami siedzi na werandzie i nic poza tym. Najciekawszy moment był wtedy, gdy zjadła tosta z serem.
Jak już wcześniej wspomniałam, Susannah była wspaniałą osobą i jedyną, która zasłużyła na sympatię w tym domu pełnym sfrustrowanych dzieciaków. Jej wątek zasługiwał na uwagę, ale powiedzenie Wam, o co w nim chodzi, byłoby dużym spoilerem.
Nieprawdopodobne było dla mnie to, że dwie kobiety mogły pozwolić sobie na dwumiesięczny wyjazd. Każdego roku. Od prawie dwudziestu lat. Susannah ponoć była bogata, co ją trochę usprawiedliwiało, ale mama Belly i Stevena..? Nie chce mi się w to wierzyć. Dodam jeszcze, że dialogi między mamami brzmiały, jakby rozmawiały ze sobą dwie nastolatki, a nie osoby dorosłe.
Cóż, zawiodłam się. Zadecydowałam, że po dwa następne tomy na pewno nie sięgnę. Ale może Wy będziecie przy tej serii bawić się lepiej.
Każde wakacje w życiu Belly wyglądają tak samo. Dwa miesiące w domku nad morzem z bratem Stevenem i mamą, przyjaciółką mamy Susannah oraz jej synami Jeremiahem i Conradem. Belly wie jednak, że coś się kończy a nadchodzące wakacje będą inne. I tak też jest w rzeczywistości. Steven wyjeżdża, bo zbliża się czas wyboru college’u. Mama i Susannah ciągle wychodzą tylko we dwójkę,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-03
2022-10-26
2022-11-05
„Tak jak Słońce nigdy nie powinno widzieć się z Księżycem, jednakże spotkali się. Na moment przed zmierzchem. Na moment przed brzaskiem. I tak przez całą wieczność."
Levone jest przemęczony, wszak tyle ostatnio się wydarzyło. Cristal zdradziła go i całe plemię, ojciec zachorował, a Sonya została porwana przez słonecznych.
Sonya znajduje się w niewoli i czeka na przesłuchanie. Jest z przyjaciółką, której mimo długiej rozłąki nie może się zwierzyć. Boi się, że narazi księżycowych na niebezpieczeństwo. Dziewczyna milczy, okazując wierność „nocnym pędrakom”, co tak mocno nie podoba się słonecznym, że wreszcie dosięga ją surowa kara...
Jeśli czytaliście moją recenzję „Gasnącego Słońca”, zapewne pamiętacie, jak bardzo lubię pióro Agaty! Drugi tom Trylogii Dnia i Nocy trzyma poziom swojego poprzednika. Znajdziecie w nim wszystko to, co najlepsze. Interesująca i absorbującą fabułę, znakomite, nieraz przepełnione humorem dialogi, pełną przygód wędrówkę oraz logiczne rozwiązania fabularne. Było kilka takich momentów, gdy myślałam sobie „ale dlaczego tak?”, po czym, po kilku stronach miałam na nie odpowiedź! Jeśli coś początkowo wydawało się dziwne lub pozbawione sensu, to spokojnie. Po chwili zostało wytłumaczone.
Być może pamiętacie, że bohaterowie trylogii posiadają totemy, czyli swoich duchowych obrońców i przyjaciół w postaci zwierząt. Zawsze, gdy miałam wrażenie, iż totemy gdzieś się zagubiły albo dawno nie było o nich wzmianki... owa wzmianka występowała. Nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to satysfakcjonujące!
Książę Levone bardzo zyskał w moich oczach. Wcześniej oczywiście też go lubiłam, ale tutaj zdobył moją szczególną sympatię. Z Sonyą niestety było na odwrót, mimo że rozumiem jej działania.
Moje trzy ulubione momenty to:
1) Totemy ponaglające Levonego, by odpoczął. Przysięgam, że zaśmiałam się w głos!;
2) Pierwsza scena romantyczna między głównymi bohaterami, która była totalnym zaskoczeniem;
3) Mound kilkukrotnie pytający Levonego, czy zapytał o coś Sonyę. Nie zacytuję Wam tego pytania, ponieważ byłby to spoiler, jednak zapewniam Was, że też się tu uśmiejecie;
No właśnie, Mound. Jak ja uwielbiam tego bohatera! Rozbawianie czytelnika przychodzi mu w sposób naturalny. Błyskotliwych tekstów miał tak wiele, że trudno go nie kochać.
Ma uznanie zasługują też nowi bohaterowie, w szczególności Płomienna Jua. Z tych, których już znamy – Sonn. To, jak pomógł swojej siostrze było bardzo budujące.
Końcówka książki to prawdziwy rollercoaster! Gdy akcja goni akcję, autorka postanawia dodać jeszcze jeden element i jeszcze jeden... Świetnie się bawiłam przy czytaniu! Scena z niedźwiedziem rozwaliła mnie na łopatki! Agata, jakie to było FAJNE!
Na samiuteńkim końcu wkurzył mnie król Lalin. Lubiłam go. Naprawdę bardzo go lubiłam przez prawie dwa tomy, aż tu nagle okazał się takim niewdzięcznym nocnym pędrakiem...
Jestem ogromnie ciekawa, jak zostanie pociągnięty wątek z wróżkami. Czekam też na moment, gdy o Dzikich będziemy wiedzieć dosłownie wszystko. Ale to zapewne w tomie trzecim... Z niecierpliwością czekam na „Zaćmienie”.
„Tak jak Słońce nigdy nie powinno widzieć się z Księżycem, jednakże spotkali się. Na moment przed zmierzchem. Na moment przed brzaskiem. I tak przez całą wieczność."
Levone jest przemęczony, wszak tyle ostatnio się wydarzyło. Cristal zdradziła go i całe plemię, ojciec zachorował, a Sonya została porwana przez słonecznych.
Sonya znajduje się w niewoli i czeka na...
2022-10-09
„Słowa 'kocham cię' można było okazać na wiele innych sposobów. Zjadłeś dzisiaj coś? Jak się czujesz? Pięknie dziś wyglądasz. Uszczęśliwiasz mnie. Ubierz się ciepło. Pragnę cię. Jesteś dla mnie wszystkim. Uważaj na siebie.”
Wyobraźcie sobie, że wasi przyjaciele nieustannie próbują Was z kimś zeswatać. Aranżują spotkania, sugerują randki z potencjalnymi kandydatami, a Wy macie już tak dość tego wszystkiego, że na odczepne oznajmiacie, że już spotykacie się z kimś. Jednak nie rozwiązuje to Waszego problemu, bo przyjaciele koniecznie chcą poznać tę wyjątkową osobę.
Właśnie w takiej sytuacji znalazł się osiemnastoletni Elliot. Znalezienie osoby, z którą ponoć spotyka się już od miesiąca wcale nie jest takie proste, dlatego równie spontanicznie, jak wyimaginował sobie istniejący już związek, pyta przypadkowego klienta kawiarni, w której pracuje, czy nie chciałby poudawać jego chłopaka.
Cóż, szesnastoletni Nicholas bardzo szybko przystaje na propozycję nieznajomego i umawiają się na następny dzień, by dogadać szczegóły ich „związku”. Elliot trafił na naprawdę świetną osobę. Nicholas nie dość, że jest wolny, przystojny, absolutnie NIEhetero, to tak dobrze im się rozmawia i nawet okazuje się, że chodzą do tej samej szkoły. Kolejnym plusem okazuje się, że paczka Elliota i znajomi Nicholasa również złapali wspólny język i zaczynają razem imprezować w wolnym czasie.
Jednak obaj chłopcy wiedzą, że wszystko dobre, co się dobrze kończy, a oni przecież muszą ze sobą „zerwać”. Mieli udawać tylko przez jakiś czas. Tyle że obaj wiedzą już, że naprawdę rozkwita między nimi jakieś uczucie.
Relacja między Nicholasem i Elliotem, mimo że początkowo udawana, była naprawdę przekonująca. Oprócz cukierkowego związku i miłych chwil, mamy teżcałkiemj realne sytuacje, jak to że Nicholas momentami po prostu irytuje swojego chłopaka dziecinnym zachowaniem. Podobało mi się to, jak świetnie się dogadywali, przekomarzali i troszczyli o siebie. Bardzo lubię takie pary w literaturze. Ich związek pomimo tego, że rozpoczął się od kłamstwa, wcale nie był toksyczny.
Chłopcy mają też swoje nastoletnie problemy. Sprawy rodzinne i te w gronie znajomych. Cieszę się, że te wątki nie były zaniedbywane w tej książce. Czasem jakiś pojawiał się niespodziewanie i dodawał historii szczypty niepokoju.
Najbardziej spodobała mi się pewna sytuacja, która wywróciła życiami bohaterów. Złamała serca Elliota, rodziny Nicholas, jego przyjaciół oraz moje. Nie mogę zdradzić o co chodziło, bo byłby to spoiler, ale kocham za to autorkę książki miłością bezgraniczną. Szczególnie jedną konkretną wymianę zdań, która miała miejsce, gdy wszystko zaczęło wracać do normy.
Początkowo byłam zawiedziona tym, jak zostały przedstawione imprezy ze znajomymi chłopców. Chodzi o to, że czytelnik wie, że ktoś rozmawiał, ktoś rzucił jakimś żartem itd., ale… nie wiemy o czym bohaterowie rozmawiali, ani co to był za żart. Wiecie, sceny na zasadzie „żeby nie było, że oni się nie spotykają z przyjaciółmi, to niech będzie jakaś impreza”. By udowodnić czytelnikom, że oni wszyscy się kumplują. W późniejszych etapach książki na szczęście spotkania były opisywane i wiemy co się na nich działo, o czym się rozmawiało. Szkoda, że nie było tak od samego początku.
Mam też mieszane uczucia do samej końcówki, gdzie przenosimy się dwa lata do przodu, a tam w życiu przyjaciół – pary Emily i Lucasa – zaszły taaakie zmiany, jakby tego czasu minęło o wiele więcej. I nie chodzi o to, że to jest niemożliwe, tylko sprzeczne z tym, co Lucas i Emily mówili kilka rozdziałów wcześniej.
Na tle innych powieści z reprezentacją osób LGBT+ „You got me” wypada naprawdę bardzo, bardzo dobrze! Mimo drobnych potknięć, uważam że to mocna pozycja wśród młodzieżówek i polecam Wam ją gorąco, jeśli poszukujecie książek o miłości między chłopcami. Dla mnie ta historia była rewelacyjna.
„Słowa 'kocham cię' można było okazać na wiele innych sposobów. Zjadłeś dzisiaj coś? Jak się czujesz? Pięknie dziś wyglądasz. Uszczęśliwiasz mnie. Ubierz się ciepło. Pragnę cię. Jesteś dla mnie wszystkim. Uważaj na siebie.”
Wyobraźcie sobie, że wasi przyjaciele nieustannie próbują Was z kimś zeswatać. Aranżują spotkania, sugerują randki z potencjalnymi kandydatami, a Wy...
2022-10-05
2022
Czy to złodziejskie pseudowydawnictwo mogłoby wreszcie wydać papierową wersję tej fantastycznej książki? Czytałam ją jakiś czas temu w e-booku i bardzo mi przykro, że nie mogę mieć jej fizycznej wersji.
W treści recenzji znajdują się spoilery do pierwszego tomu.
Po tym, co spotkało Amelię pod koniec „Wplątanej”, dziewczyna nie potrafi dojść do siebie. Kocha Michała, wie że musi się trzymać od niego z daleka, jeśli chce, by jej bliskim nie stała się krzywda. Nie jest już tą samą, radosną osobą. W jej życiu zapanował smutek, wpadła w wielki dół, z którego nie potrafi wyjść. Nie jest już tak otwarta, wszak została porwana i była torturowana. Stała się nieufna i bojaźliwa. Wie jednak, że nie może dłużej siedzieć na głowie swoim rodzicom, dlatego opuszcza Kruszwicę i przeprowadza się do Gdańska. Tam wcale nie jest lepiej. Nie ma sił nawet na to, by wziąć prysznic lub przebrać się z piżamy. Stan konta maleje z każdym dniem, a demony przeszłości nie dają o sobie zapomnieć. I można by pomyśleć, że Amelia już na zawsze będzie pogrążona w depresji. Przecież całymi dniami niczego nie robi, a psychotropy nie pomagają. Wszystko zmienia się… za sprawą pizzy. No dobra, tak naprawdę za sprawą dostawcy z pizzerii, który tak na marginesie jest też jej właścicielem.
Michał wyjechał z Polski, ale cały czas ma oko na Amelię. W końcu od czego ma się swoich zaufanych ludzi? Jednym z nich jest Piotr. Gdy dziewczyna poszukuje współlokatora do nowego lokum w Gdańsku, Piotr od razu odpowiada na ogłoszenie i szybko się wprowadza. Dzięki temu Michał zna więcej szczegółów z obecnego życia swojej miłości. Nie może kontrolować tylko jednej rzeczy, która spędza mu sen z powiek. Relacji Amelii z Nikodemem, tym cholernym dostawcą pizzy.
Jedno musicie wiedzieć – od tej książki nie można się oderwać. Ja bawiłam się przy niej fenomenalnie. „Zaplątana” trzyma poziom „Wplątanej”, choć warto zaznaczyć że jest w niej znacznie mniej scen erotycznych.
Wspaniale było wrócić do dobrze mi już znanych bohaterów, ale mamy też kilka nowych twarzy. Mowa tu oczywiście o Piotrze, Nikodemie i Natalii, czyli siostrze Amelii. To naprawdę dobrze wykreowane postaci, które szczerze polubiłam. Na uznanie zasługuje oczywiście też mój ulubieniec z poprzedniego tomu – stary, dobry Krystian. Ludzie, jakie on ma teksty! To szczerość wymieszana z ciętym językiem i błyskotliwością.
Zatrzymam się dłużej na Nikodemie. Początkowo myślałam, że to postać na tylko jedną scenę, a tu proszę! Chłopak dostał nawet swoją perspektywę. Był ogromnie potrzebny w tej historii. Sam nie miał łatwo, życie porządnie go przeorało, a pomógł Amelii najlepiej jak umiał. W pewnym momencie się pogubił, ale bądźmy szczerzy – kto z nas wiedziałby co robić na jego miejscu. Decyzje, jakie podjął nie były proste. Złoty chłopak, uroczy taki.
Dziur fabularnych nie znalazłam, nielogiczności w książce nie ma, dużych niedopowiedzeń również. W razie pytań uderzajcie śmiało do autorki, ona chętnie odpowiada na wszystkie pytania. Korzystajmy z tej opcji, jeśli mamy możliwość. Ja na przykład bardzo lubię pogadać z autorem i porządnie go przepytać.
Mam mieszane uczucia tylko do jednej sceny, mianowicie akcja na przejściu granicznym, gdzie pani Obarska zrobiła ze strażników miękkie faje. How dare you, Aneta? Pokusiłabym się o przebudowanie i rozszerzenie tej sceny, by zwiększyć jej wiarygodność, bo sporo w niej ogólników. Ale nie zrozumcie mnie źle! Mimo wszystko nie zaniża to mojej całościowej oceny, ponieważ ten rozdział nie ma żadnego znaczenia dla fabuły powieści. Był tylko takim urywkiem z życia Michała. Gdyby scena była ważna – na pewno opisałabym ją tutaj ze szczegółami.
Podsumowując, ta historia na pewno przypadnie wam do gustu, jeśli lubicie wczuć się w emocje bohaterów. Śmiałam się przy niej, raz się popłakałam i raz naprawdę wściekłam. Nie zabrakło gorących scen, adrenaliny i niepewności o to, komu naprawdę powinno się ufać. Aneta! Czekam na Twoje kolejne książki. Dobra robota, unieś wysoko głowę, bo możesz być z siebie dumna.
Czy to złodziejskie pseudowydawnictwo mogłoby wreszcie wydać papierową wersję tej fantastycznej książki? Czytałam ją jakiś czas temu w e-booku i bardzo mi przykro, że nie mogę mieć jej fizycznej wersji.
W treści recenzji znajdują się spoilery do pierwszego tomu.
Po tym, co spotkało Amelię pod koniec „Wplątanej”, dziewczyna nie potrafi dojść do siebie. Kocha Michała, wie...
2022-09-18
Są w literaturze takie pary, o których myślimy, że są dla siebie stworzone. Nie wyobrażamy sobie, by dani bohaterowie mogliby być z kimś innym. Gdy próbują, to po prostu nie działa. Nawet nie ma prawa działać! Jedną z takich idealnych, nierozłącznych i uroczych par są Nick i Charlie.
Zapraszam Was na recenzję nowelki ze świata „Heartstoppera”.
W dotychczas wydanych komiksach obserwujemy początki związku Nicka i Charliego. Chłopcy dopiero się poznają, docierają. Nie do końca wiedzą, czy druga osoba chce tego samego. Nowela przenosi nas w późniejsze wydarzenia, dalekie od tych niewinnych początków. Charlie oraz Nick są ze sobą już dwa lata. Ich związek dojrzał, a wszyscy znajomi wiedzą, że chłopcy są parą idealną. Są po prostu Nickiem i Charliem.
Kończy się rok szkolny. Ostatni już w edukacji Nicka. Jego myśli krążą wokół wyjazdu na studia. Chłopak jest podekscytowany wizją studenckiego życia i od dłuższego czasu nie mówi o niczym innym.
Charlie; jak pewnie pamiętacie, jeśli czytaliście komiksy; jest o rok młodszy od swojego chłopaka. Nietrudno się domyślić, że on już się tak nie cieszy. Przez ostatnie dwa lata widywał się z Nickiem każdego dnia. W szkole na lekcjach, spotykali się też poza nią, nawet w środku tygodnia. Nie wyobraża sobie, by miał zostać sam. Martwi się, że ich związek nie przetrwa próby czasu. Jakby tego było mało, w kręgu ich znajomych jest para, która postanawia się rozstać, uważając że nie uda im się przetrwać w związku na odległość. Ma to ogromny wpływ na Charliego.
Nick zauważa, że coś dzieje się z jego chłopakiem, ale potrafi odgadnąć co. Przecież się nie pokłócili. Nic się nie wydarzyło, a jednak Charlie zachowuje się, jakby był na niego wściekły. Bańka pęka, gdy dochodzi do kłótni, po której żaden z chłopców nie wie już, czy ten drugi chce być dalej w związku.
Nowelka jest króciutka. „Heartstopper” przyzwyczaił mnie do tego, że pomimo poruszania ogromnie ważnych tematów, ostatecznie i tak jest uroczą i słodką historią miłosną. Dlatego jestem w ogromnym szoku, że ta cieniutka książeczka tak rozwaliła mnie emocjonalnie. Przysięgam Wam, że łzy lały mi się ciurkiem po policzkach. Nie mogłam znieść tego, że tak wspaniała para kłóci się, wyzywa i nie potrafi się pogodzić!
W książce tej na pierwszy plan wychyla się cierpienie. Obserwujemy Nicka i Charliego oraz to, jak radzą sobie z rozłąką. To, że żaden z nich nie wie, na czym stoi, udziela się również czytelnikowi. Aż ma się ochotę chwycić jednego i drugiego za karki, a następnie mocno nimi potrząsnąć!
Oprócz chłopców, w nowelce występują też dobrze nam znani z komiksów bohaterowie. Siostra Charliego jak zwykle okazała się fenomenalną postacią. Uwielbiam ją i to jak wspiera swojego brata! Na uznanie zasługuje również Aled. To chłopak, który raczej siedzi i słucha, jednak tym razem odezwał się. I to w najwłaściwszym momencie. Z komiksów wiadomo o nim niewiele i mam nadzieję, że dostanie nieco więcej czasu. To oddany i kochający przyjaciel.
Ogromnie podoba mi się to, jak ta książka prezentuje się od strony wizualnej. Jest naprawdę pięknie wydana. W środku znajdziemy sporo rysunków Alice Oseman. Jestem oczarowana.
Bardzo polecam Wam tę książkę. Jeśli zachwycił Was „Heartstopper”, obawiam się, że bez tej pozycji Wasz zachwyt może być nieco niekompletny… No i chyba okazja do ponownego spotkania z Charliem i Nickiem to dobry powód, by sięgnąć po tę nowelkę, prawda..?
Są w literaturze takie pary, o których myślimy, że są dla siebie stworzone. Nie wyobrażamy sobie, by dani bohaterowie mogliby być z kimś innym. Gdy próbują, to po prostu nie działa. Nawet nie ma prawa działać! Jedną z takich idealnych, nierozłącznych i uroczych par są Nick i Charlie.
Zapraszam Was na recenzję nowelki ze świata „Heartstoppera”.
W dotychczas wydanych...
2022-09-14
Dziewiętnastoletnia Wiktoria jest bardzo atrakcyjna. Prowadzi dość rozwiązłe życie, przygody na jedną noc to dla niej chleb powszedni. Mieszka z bogatym ojcem, który od lat traktuje ją jak powietrze i jego znacznie młodszą partnerką Klaudią. Powiedzieć, że Wiktoria i Klaudia się nie dogadują, to jakby nie powiedzieć nic. Pewnego dnia macocha informuje Wiktorię, że razem z ojcem, mają dla niej niespodziankę. Fundują Wiki aż dwa miesiące wakacji w małym włoskim miasteczku. Brzmi, jak podróż do raju, jednak dziewczyna wie, że Klaudia nie robi tego z dobrego serca. Chce jej się po prostu pozbyć. Wiktoria leci do Vernazzy, gdzie już pierwszego dnia wpada jej w oko przystojny; starszy o trzynaście lat; właściciel pensjonatu. Dziewczyna nie rozumie jednak, dlaczego Włoch jest tak oporny na jej wdzięki.
Na początku skupię się na głównych bohaterach. Właścicielem pensjonatu jest Lucas i muszę przyznać, że to bardzo świeża postać w literaturze tego typu. Nie jest stereotypowym ogierem, który na widok ładnej panienki nie potrafił opanować swoich żądzy i w rozmowach pozwala sobie na zbyt wiele. Przez ¾ książki naprawdę nie wykazywał żadnego zainteresowania Wiktorią! Zbywał ją, uciekał w najlepszych momentach, był zimny, niedostępny. To wszystko przełożyło się na to, że czytelnik mógł irytować się wraz z główną bohaterką i zaangażować emocjonalnie. Ja byłam sfrustrowana, ale w tym przypadku to akurat plus.
Wiktoria. Cóż, miała wiele słabych stron. To raczej ten typ bohaterki, której się nie lubi. Do przesady wykorzystywała swój wygląd, zdecydowanie ma przesadne poczucie własnej wartości. Większość z jej ruchów była po prostu głupia, a jej sposób myślenia działał mi na nerwy. Przykład: „rozchylam usta jak te idiotki na dosłownie każdym zdjęciu z Instagrama”. Jeśli więc rozchylacie usta na zdjęciu, wiedzcie że zdaniem Wiktorii jesteście idiotkami. Na szczęście momentami dało się zapomnieć o jej paskudnych charakterze, zwłaszcza podczas scen z ośmioletnią córką kucharki z pensjonatu. Relacja między nią a dziewczynką była naprawdę urocza.
W „Tu i teraz” jest masa wyrazistych postaci, w tym nawet reprezentanci społeczności LGBT – dwaj francuzi, którzy zaprzyjaźnili się z główną bohaterką. Inna ciekawa postać to Sam, czyli jeden z pracowników w pensjonacie, ktoś na zasadzie złotej rączki. W jego przypadku mieliśmy do czynienia z ciekawym plot twistem, a jego czyn był czymś wartym dyskusji. Spodobała mi się też Miranda. Łamała wszelkie stereotypy pięknej, byłej żony książkowego przystojniaka. Szczerze ją polubiłam. Postać, która natomiast okazała się jednocześnie wyrazista i beznadziejna to Giulia, czyli recepcjonistka. Osoba zimna i wredna, właściwie tak dla zasady. Nie wiem po co ktoś taki zdecydował się na pracę z ludźmi, skoro zachowywał się, jakby robił to za karę. Inna sprawa – czy ona kiedykolwiek miała wolne? Siedziała na recepcji od rana do wieczora, nikt nigdy jej nie zmieniał. Ja dziękuję za taką pracę, gdzie nie miałabym czasu na życie.
Wiktoria przez cały swój pobyt ukrywała fakt, że bardzo dobrze zna język włoski. Dzięki temu inni bez skrępowania mówili coś o niej, gdy stała obok. Nie mogłam się doczekać momentu, gdy wreszcie wyzna Lucasowi, że tak naprawdę doskonale wszystko rozumie i wie co mówiła o niej Giulia. Jednak, gdy ten moment nadszedł… przeszedł jakby bez echa. Wiktoria nikomu nie dopiekła, gdy prawda wyszła na jaw, na co tak bardzo liczyłam. Myślałam, że ten moment okaże się mocniejszy.
Jeśli chodzi o sceny +18, to jest ich tak niewiele, że nawet nie określałabym tej książki mianem erotyku. Jeśli więc liczycie na romans, a nie lubicie, gdy takich scen jest za dużo, to będzie to pozycja idealna dla Was. Uważam też, że owe sceny były tu naprawdę w porządku, takie ze smakiem. Polecam „Tu i teraz” osobom, które lubią czytać o parach, między którymi jest większa różnica wieku. Tutaj czuć tę różnicę, ale nie przeszkodziło to w wykreowaniu ciekawej relacji.
Jestem trochę zawiedziona tym, jaka to tajemnica kryła się za tą historią. Było to bardzo banale. Tak naprawdę od razu zostało wyjaśnione, ale Wiktoria, jak to ona, miała w głowie swoją wersję i nie docierały do niej żadne tłumaczenia. Musiało minąć trochę czasu, nim zostały jej one powtórzone. Uwierzyła dopiero wtedy, ale później znowu się coś okazało i znów nie mogła być z Lucasem… Ciężko to wytłumaczyć bezspoilerowo. Ogólnie wszystkie najbardziej zaskakujące momenty z końcówki książki były do przewidzenia.
Wiem, że trochę ponarzekałam, ale nie oceniam tej pozycji źle. Bo dobrze się bawiłam podczas czytania. Styl autorki był bardzo przyjemny i szczerze wkręciłam się w tę historię. Wszystkie wątki uważam za interesujące, nie tylko ten główny.
Dziewiętnastoletnia Wiktoria jest bardzo atrakcyjna. Prowadzi dość rozwiązłe życie, przygody na jedną noc to dla niej chleb powszedni. Mieszka z bogatym ojcem, który od lat traktuje ją jak powietrze i jego znacznie młodszą partnerką Klaudią. Powiedzieć, że Wiktoria i Klaudia się nie dogadują, to jakby nie powiedzieć nic. Pewnego dnia macocha informuje Wiktorię, że razem z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-10
„Rany. Cóż, teraz rozumiem, dlaczego mój urok nie robi na tobie wrażenia. Nie mogę się równać z bad boyem, który wrócił zza grobu.”
.
.
Uwaga na małe spoilery do pierwszego tomu… :)
Bohaterowie oswajają się z nową sytuacją. Po tym, jak Brighton wypił Krew Pogromcy, walczy o życie. Jego organizm jest zatruty, a wszyscy wokół przewidują, że niebawem na pewno umrze. Ness jest więziony przez własnego ojca – senatora Edwarda. Senator pragnie wykorzystać syna i jego moce w swojej kampanii prezydenckiej. Maribelle mierzy się z żałobą po śmierci Atlasa. Chce zgładzić Lunę, przywódczynię Posoczników, która odpowiedzialna jest za całe zło, jakie ją w życiu spotkało.
Cóż to była za fantastyczna książka! Na wstępie powiem, że okazała się o wiele lepsza od pierwszej części (która przecież też była świetna). Przyczyniły się do tego dwie kwestie. Pierwsza – bohaterowie znacznie dłużej zostawali w niewoli. Nie odbijano ich po pięciu minutach. Było oczekiwanie, niepewność, więcej realizmu. Druga sprawa – nowe postaci!
Rycerze Aureoli to grupa aktywistów, którzy walczą o dobro feniksów. W „Pogromcy nieskończoności” poznajemy dwóch rycerzy – Wyatta i Talę. Obydwoje są po prostu świetni i reprezentują społeczność LGBT. Słuchajcie, właśnie TAKICH bohaterów potrzebował ten cykl! Wyatt to postać komediowa. Jest błyskotliwy, zabawny i w pełni oddany misji. Tala to twarda sztuka. To dobra postać, ale musicie wiedzieć, że ma charakterek. Kocham takie bohaterki. Luna przyczyniła się do śmierci jej rodziców, dlatego Tala jest żądna zemsty. Rycerze Aureoli całe życie poświęcają ochronie feniksów, stale wykorzystywanych przez alchemików. Wierzą, że po śmierci odrodzą się jako te piękne stworzenia. A za życia dostępują zaszczytu latania na swoim feniksie. Nie mogą go sobie wybrać. To feniksy decydują, czy Rycerz Aureoli jest godzien dosiadania go. Charakteryzują ich kurtki, do których przyczepiają pióra feniksa. Oczywiście nigdy nie wyrwaliby takiego pióra, używają wyłącznie tych, które stworzenie zgubi.
Jeśli już o feniksach mowa, muszę w tym miejscu złożyć pokłon dla autora, bo to, co on wymyślił jest po prostu genialne! Chodzi oczywiście o retrocykle feniksów. Nie jest to spoiler, dlatego opowiem Wam, na czym to polega. Ogólnie chodzi o to, że gdy feniks zapomni, jak coś się robi, może poddać się hibernacji. Podczas jej trwania przenosi się; za pomocą retrocyklu; do swojego poprzedniego wcielenia, by przypomnieć sobie to, czego potrzebuje. No, WOW!
Tak, jak i w poprzednim tomie, tak i tutaj mamy rozdziały z perspektywy czwórki bohaterów.
Emil; gdy jego mama jest w niebezpieczeństwie, a o Nessie myśli, że nie żyje; skupia się na romansowaniu z Wyattem. Wiadomo, że każdy inaczej radzi sobie ze stresem, jednak nie widziałam w jego zachowaniu zamartwiania się. Emil jednak w dalszym ciągu dążył do celu, jakim było sporządzenie eliksiru – Dusiblasku – który potrafiłby spętać moce.
Maribelle przez długi czas w kółko rozpamiętywała śmierć ukochanego. Chyba nikt, nawet Emil (a jeśli czytaliście poprzedni tom, to wiecie, co mam na myśli), nie ma tak ciekawej przeszłości, jak ona! A dowiadujemy się o niej wraz z postępem fabuły na naprawdę wiele interesujących sposobów. Jej przeszłość, w zestawieniu z tym, co wydarzyło się na sam koniec, powoduje że naprawdę nie mogę doczekać się kolejnego tomu! Jej współpraca z Talą wypada na stronicach książki znakomicie.
Ness nie ma lekko. Senator wykorzystuje jego zmiennokształtność na wszelkie możliwe sposoby. Robił takie rzeczy, że nawet we mnie wywołało to duży dyskomfort. Jakby to działo się naprawdę. Ness jest tłamszony, więziony, nie ma pojęcia co dzieje się z Emilem i resztą znajomych. Pod koniec książki dostajemy nawet kilka rozdziałów z jego perspektywy, będących prequelem do serii, co jest miłą niespodzianką.
I na koniec wisienka na torcie. Brighton. Potrzebuję memów o tym bohaterze, przysięgam. Jego zachowanie jest tak memiczne, tak ikoniczne, tak rozwalające mózg! Nie jest dobrym człowiekiem, choć jedną nogą stoi po stronie protagonistów. Jego światopogląd jest jednak daleki od założeń Iskier i jego rodziny. Uwielbiam jego przemyślenia, tę złośliwość, jaką w sobie ma w stosunku do Emila. Tę zazdrość o bycie bohaterem. To postać, której nie da się lubić. Ale należy doceniać to, jak została wykreowana. Bo kreacja tego bohatera jest mistrzowska, panie Silvera. Przez większość książki Brighton przechodził przemianę. W tę dobrą stronę. Gdzieś z tyłu dalej był tym pragnącym atencji pyszałkiem, ale udowadniał, że posiłkuje się mocą w dobrych celach. Pod koniec jednak można ujrzeć jego prawdziwą twarz. Albo zwykłą wściekłość. Cokolwiek to było, dowiemy się o tym dopiero w trzeciej części.
Mam trochę mieszane uczucia co do akcji ratunkowej pod koniec książki. Bohaterowie udają się do Ciemnicy, czyli więzienia dla Świetlistych. Z opisu miejsca wnioskuję, że to taki Azkaban tego świata, tyle że bez dementorów. Poważna sprawa. Straszne miejsce, pełne straży i zabezpieczeń. A jednak grupa wyrostków z magicznymi zdolnościami, nie mająca żadnego planu (przysięgam, o tym że tam lecą, zadecydowali zgodnie z zasadą YOLO) zdołała tam wejść i wyjść. Bez większych problemów. No i nikt z nich nie został pokonany, ale za to oni powalili niejednego. Takie trochę Disneyowskie zagranie, na które patrzyłam z przymrużeniem oka, ale uznałam, że muszę o tym wspomnieć.
Mimo drobnych głupotek, historia zawarta w „Pogromcy nieskończoności” zasługuje na Waszą uwagę, fani fantasy. Opiera się ona na naprawdę solidnych fundamentach. Jest zawiła, co jakiś czas dostajemy strzępki informacji w losowej kolejności. I to jest świetne. Dawno tak dobrze się nie bawiłam, odkrywając tajemnice przeszłości. Polecam Wam ją gorąco!
„Rany. Cóż, teraz rozumiem, dlaczego mój urok nie robi na tobie wrażenia. Nie mogę się równać z bad boyem, który wrócił zza grobu.”
.
.
Uwaga na małe spoilery do pierwszego tomu… :)
Bohaterowie oswajają się z nową sytuacją. Po tym, jak Brighton wypił Krew Pogromcy, walczy o życie. Jego organizm jest zatruty, a wszyscy wokół przewidują, że niebawem na pewno umrze. Ness jest...
2022-08
Przyznam się Wam, że do tej pory nie miałam okazji recenzować książek tego typu. Jest to więc mój debiut recenzencki w kategorii „poradnik”. Zwykle nie czytam poradników, jednak przy tej pozycji postanowiłam zrobić wyjątek i poszerzyć swoje horyzonty. Mam więc nadzieję, że uda mi się opowiedzieć Wam o „Dogadaj się!” z taką łatwością, z zazwyczaj piszę o powieściach.
Dlaczego zdecydowałam się ją przeczytać? Nietrudno się domyślić – mam psa. Nie będzie niczym odkrywczym, jak napiszę, że tę książkę proponowałabym przeczytać osobom, które nie tylko posiadają własnego czworonoga, ale i tym, które dopiero planują zakup lub adopcję. Znajdziecie tu nie tylko rady, rozwiane zostaną Wasze wątpliwości, wiele kwestii zostanie wyjaśnionych w sposób prosty i zrozumiały.
To co spodobało mi się najbardziej to to, że autorka rozwiewa wiele mitów, gdzieś głęboko zakorzenionych w naszym przeświadczeniu, bezmyślnie powtarzanych i nigdy niesprawdzonych w jakichkolwiek źródłach. Np. dlaczego pies chodzi za właścicielem po domu i nie odstępuje go na krok albo dlaczego kładzie się przy spotkaniu na spacerze innego psa.
„Dogadaj się!” składa się z czternastu rozdziałów. Za te najbardziej wartościowe uważam ten o zasadach w domu, stadzie i problemach behawioralnych. To te czytałam z największym zainteresowaniem i myślę, że na pewno wyniosłam z nich jakąś lekcję. Każdy z rozdziałów zakończony jest listą najważniejszych kwestii wartych zapamiętania. Autorka zwraca szczególną uwagę na więź psa z człowiekiem; zbudowanie zdrowej relacji opartej na zaufaniu; oraz uczucia czworonoga i jego pewność siebie.
Książka jest dość krótka i konkretna, opatrzona fotografiami i kolorowymi grafikami. Kilkukrotnie autorka przytoczyła przykłady ze swojej pracy z psami. Szkoda, że nie było ich trochę więcej lub nie były szerzej opisane, bo nie ukrywam, że ogromnie mnie ciekawiły. Nie ukrywam, że liczyłam na nieco dłuższy rozdział dotyczący treningów i komend. Odrobinę trudno było mi się tutaj połapać, bo temat został przedstawiony bardzo pośpiesznie i wymagał ode mnie ogromnego skupienia, bym mogła sobie wyobrazić poszczególne kroki. Domyślam się, że pokazanie tego na żywo, niż opisanie, jest łatwiejsze.
Początkowo nie umiałam wgryźć się w styl pisania – nie jestem przyzwyczajona do poradników. Jednak później było już z górki i przeczytałam tę pozycję na dwa krótkie posiedzenia. A, jeszcze taka ciekawostka – nie znalazłam błędów, ani literówek!
Uważam, że „Dogadaj się!” jest dobrym poradnikiem. Na pewno będę do niej wracać, by przypominać sobie niektóre sprawy i podsunę tę książkę reszcie domowników. To obowiązkowa pozycja dla każdego psiarza! :)
Przyznam się Wam, że do tej pory nie miałam okazji recenzować książek tego typu. Jest to więc mój debiut recenzencki w kategorii „poradnik”. Zwykle nie czytam poradników, jednak przy tej pozycji postanowiłam zrobić wyjątek i poszerzyć swoje horyzonty. Mam więc nadzieję, że uda mi się opowiedzieć Wam o „Dogadaj się!” z taką łatwością, z zazwyczaj piszę o...
więcej Pokaż mimo to