-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2019-09-15
2014-10-06
2014-09-13
2014-09-07
2014-09-06
Niestety, nie dokończyłam, więc opinia nie jest całokształtna. Nie dokończyłam, bo nie mogłam. Opis życia tłustego i obrzydliwego Ignacego oraz pozostałej, nieco przytrzymanej w rozwoju tłuszczy wygrał ze mną. Nie lubię tego typu humoru, dla mnie literatura piękna powinna być piękna, a nie tłusta od hot-dogów. I nawet historia życia autora mnie nie przekonała.
Niestety, nie dokończyłam, więc opinia nie jest całokształtna. Nie dokończyłam, bo nie mogłam. Opis życia tłustego i obrzydliwego Ignacego oraz pozostałej, nieco przytrzymanej w rozwoju tłuszczy wygrał ze mną. Nie lubię tego typu humoru, dla mnie literatura piękna powinna być piękna, a nie tłusta od hot-dogów. I nawet historia życia autora mnie nie przekonała.
Pokaż mimo to
Nie jestem fanką tego typu książek "psychologizujących". Męczy mnie mantryczne powtarzanie banalnych twierdzeń, mimo, że zdaję sobie sprawę, że jest to istotą tego typu literatury. Kojarzą mi się z manipulacją, nawet, jeśli ich ideą jest od tej manipulacji uwolnienie.
A cóż Pawlikowska? Banialuk - jest, mantra - jest, obietnice - są, WIELKIE LITERY i tysiące wykrzykników - są. Wypisz, wymaluj, książka psychologizująca. Ach, zapomniałam - jest też powoli rozwijana akcja (i co zrobi ta wiewiórka?!) i miejsce na własną twórczość.
Kiedyś usłyszałam, że kobiety pisały (i powinny to robić nadal) pamiętniki, by usystematyzować swoje rozchwiane emocjonalnie życie. Cóż, taka cecha kobiecości, że jest rozchwiana emocjonalnie i słaba (feministki - drżyjcie!). Stąd też bierze się ta ogromna popularność poradników, kierowanych głównie dla kobiet (te rysuneczki, zawijaski, kolorowe okładki...). Prawa rynku.
Oczywiście, nie można oskarżać Autorki o pisanie nieprawdy, czy innych bzdur. Całe to całkiem spore tomisko ma jakiś sens, nawet istotny, ale dający się zawrzeć na dwóch stronach, a nie trzystu sześćdziesięciu siedmiu (włączając kalendarzyk). Nie jest to lektura fatalna, bo trzeba przyznać, że czyta się ją lekko i wciąga, a nawet jest całkiem motywująca. Nie mam ochoty wychodzić każdego ranka na spacer, żeby się przekonać, jak bardzo leniwa jest moja podświadomość (to akurat wiem), nie potrzebuję też instynktów wyuczonych w procesie socjalizacji nazywać "żelaznymi tabliczkami", choć, rzeczywiście, brzmi to bardziej obrazowo.
Ale mimo to, polecam tę książkę całą swoją świadomością. Każdej dziewczynie, kobiecie, która czuje, że potrzebuje pomocy, by poradzić sobie ze swoją chandrą, czy niezbyt wysokim poczuciem własnej wartości. Albo chce zmienić swoje życie (a może tylko przyzwyczajenia?). Bo, pomimo wad, zwraca ona uwagę na coś istotnego - na samodzielne myślenie i kierowanie swoim życiem - z daleka od, tak zwanej, "kultury" masowej
wkładanej nam do głowy przez uśmiechniętego pana Zbigniewa Ch. i jego proszek do prania.
Nie jestem fanką tego typu książek "psychologizujących". Męczy mnie mantryczne powtarzanie banalnych twierdzeń, mimo, że zdaję sobie sprawę, że jest to istotą tego typu literatury. Kojarzą mi się z manipulacją, nawet, jeśli ich ideą jest od tej manipulacji uwolnienie.
A cóż Pawlikowska? Banialuk - jest, mantra - jest, obietnice - są, WIELKIE LITERY i tysiące wykrzykników -...
"Miasto utrapienia" to moja pierwsza przygoda z panem Jerzym Pilchem. Przez długi czas wzbraniałam się po jego twórczośc sięgnąc, ale może to uraz z czasów, w których było o nim wszędzie głośno - a jeżeli jest głośno - nie znaczy, że nie jest to hałas o nic. Przemogłam się w końcu i cóż za zaskoczenie! Powieśc to poskładane historie kilku osób - każda na swój sposób niezwykła, a w tej niezwykłości - taka zwyczajna, polska. Jest i zapyziała prowincja, z jej mieszkańcami (świetna kreacja księdza i dziadka), i wielka stolica oraz jej całkiem przyziemne problemy - samotność, potrzeba miłości - ukryte pod płaszczykami nowoczesności i parcia na szczyt. Narrator najciekawsze momenty zostawia na koniec, tak, że powieść przypomina matrioszkę (à propos socjalistycznych wątków). W dodatku sam język Pilcha - mój ulubiony typ rozbudowanych, ciekawych stylistycznie zdań, po których oczy prześlizgują się z przyjemnością.
Oczywiście, polecam!
"Miasto utrapienia" to moja pierwsza przygoda z panem Jerzym Pilchem. Przez długi czas wzbraniałam się po jego twórczośc sięgnąc, ale może to uraz z czasów, w których było o nim wszędzie głośno - a jeżeli jest głośno - nie znaczy, że nie jest to hałas o nic. Przemogłam się w końcu i cóż za zaskoczenie! Powieśc to poskładane historie kilku osób - każda na swój sposób...
więcej Pokaż mimo to