-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać423
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać5
Biblioteczka
2014-10
2014-10
2014-10
2016-05-12
2015-11-03
2015-11-02
2015-11-01
2012-12-29
2012-12-29
2015-11-02
2015
2015-09-27
2015-04-10
Książka daje i/lub pogłębia nadzieję na to, iż śmierć jest właściwie swego rodzaju początkiem. Szczerze mówiąc, chciałabym przeżyć coś tak niesamowitego, jak niektórzy ludzie, których listy przytoczone zostały w "Mapie nieba". Co prawda póki co nie czuję strachu przed śmiercią, ale kto wie, co będzie dalej? Jak mniemam, każdemu przydałaby się pomoc w szukaniu szczęścia.
Książka daje i/lub pogłębia nadzieję na to, iż śmierć jest właściwie swego rodzaju początkiem. Szczerze mówiąc, chciałabym przeżyć coś tak niesamowitego, jak niektórzy ludzie, których listy przytoczone zostały w "Mapie nieba". Co prawda póki co nie czuję strachu przed śmiercią, ale kto wie, co będzie dalej? Jak mniemam, każdemu przydałaby się pomoc w szukaniu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-15
2015-07-15
Jako studentka japonistyki na co dzień spotykam się z japońskim punktem widzenia, tak więc ta książka, w której mogłam choć trochę przyjrzeć się chińskiemu sposobowi myślenia, bardzo mnie zaciekawiła. Jak odmienne są poglądy Chińczyków i Japończyków...
Gdy przeczytałam opis, w którym mowa, że "choć w książce nie brak mocnych, szokujących intymnością, zmysłowych scen, nie mają one nic wspólnego z epatowaniem seksem", byłam ciekawa, czy tak jest faktycznie - okazało się, że owszem. Jak miło przeczytać coś, gdzie właśnie nie epatuje się tym na prawo i lewo, lecz zataja to wszystko pod różnego rodzaju barwnymi przenośniami i porównaniami. Pierwszy raz zetknęłam się z czymś takim na podobną skalę.
Brakowało mi jednak chińskich imion - tylko niektóre zostawiano w oryginale i jedynie tłumaczono, co oznaczają, większość po prostu przełożono na polski (mamy więc do czynienia z takimi postaciami jak Fasolka, Wiewiórka czy Żółta Chryzantema). Uczę się chińskiego i być może zapamiętałabym parę słówek - przynajmniej na to liczyłam - ale chyba nic z tego. ;)
Jako studentka japonistyki na co dzień spotykam się z japońskim punktem widzenia, tak więc ta książka, w której mogłam choć trochę przyjrzeć się chińskiemu sposobowi myślenia, bardzo mnie zaciekawiła. Jak odmienne są poglądy Chińczyków i Japończyków...
Gdy przeczytałam opis, w którym mowa, że "choć w książce nie brak mocnych, szokujących intymnością, zmysłowych scen, nie...
2015-07-09
Niestety, zawiodłam się. Nie czytałam nic innego Munro, więc nie mam porównania, niemniej spodziewałam się czegoś lepszego. Niektóre z tych opowiadań jakoś ciężko mi się czytało, nic mnie w nich nie porwało. Inne były w stanie nieco mnie zaciekawić. Fakt, nie są to banalne opowieści, opowiadania są ze sobą połączone w pewien sposób i czasem dają do myślenia, nie zmienia to jednak faktu, że mnie nie zachwyciły - a szkoda, bo tego się spodziewałam, gdy brałam tę książkę do ręki.
Niestety, zawiodłam się. Nie czytałam nic innego Munro, więc nie mam porównania, niemniej spodziewałam się czegoś lepszego. Niektóre z tych opowiadań jakoś ciężko mi się czytało, nic mnie w nich nie porwało. Inne były w stanie nieco mnie zaciekawić. Fakt, nie są to banalne opowieści, opowiadania są ze sobą połączone w pewien sposób i czasem dają do myślenia, nie zmienia to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-21
Książkę wygrałam na jednym z blogowych konkursów. Nie jest gruba czy szczególnie ciężka, a więc idealna na czytanie w pociągu, autobusie czy na wykładach.
Gdy tylko zaczęłam lekturę, poczułam się, jakbym czytała jedno z blogowych opowiadań. Uczucie to towarzyszyło mi zresztą do końca. Miałam wrażenie, że zapoznaję się z twórczością nastolatki i zaciekawiona wpisałam w Google nazwisko autorki - jak się okazało, moje odczucia nie wzięły się znikąd. Agata Kijora faktycznie jest młodą osóbką - licealistką - nic więc dziwnego, że jej styl nie jest jeszcze szczególnie dopracowany i dojrzały (co jednak nie oznacza, że jest zły, książkę naprawdę czytało się całkiem przyjemnie).
Ale zacznijmy od początku. Narratorką powieści jest nastoletnia Lilith. Wiedzie sobie spokojne życie w niewymienionym z nazwy miasteczku. Wszystko ładnie, pięknie - do czasu, gdy ktoś włamuje się do jej domu, a niebawem porywa jej rodziców. Jakby tego było mało, atakuje ją potwór, który potem okazuje się być złym goblinem. Na szczęście ratuje ją nieziemsko przystojny chłopak, James, a Lil niedługo dowiaduje się, że tak naprawdę oboje pochodzą z innego świata (Sudicante) i nie są ludźmi, lecz zmiennokształtnymi. Tego wszystkiego dowiadujemy się już w pierwszym rozdziale, więc nie czujcie się zaspoilerowani.
Brzmi oryginalnie? Dla mnie na pewno nie, zważywszy na to, że jako dzieciak z gimnazjum zaczęłam pisać opowiadanie, które pod wieloma względami przypomina „Zmiennych”. To wszystko nie oznacza jednak, że książka Kijory jest zła. Wręcz przeciwnie, ma potencjał i wydaje mi się, że jeżeli dziewczyna będzie dalej szkoliła swój warsztat pisarski, w przyszłości może stworzyć naprawdę świetne powieści. Powodzenia, Agato! ;)
Szczerze mówiąc, gdybym była teraz gimnazjalistką, zapewne byłabym zupełnie zachwycona „Zmiennymi”. Teraz mam niestety nieco wyższe wymagania. ;) Dlatego polecam tę książkę przede wszystkim młodzieży lubiącej fantasy. Elfy, wilkołaki, smoki, zmiennokształtni, czarodzieje, piękna magiczna kraina... Dla młodszych fanów takich klimatów to powieść zdecydowanie warta przeczytania.
Książkę wygrałam na jednym z blogowych konkursów. Nie jest gruba czy szczególnie ciężka, a więc idealna na czytanie w pociągu, autobusie czy na wykładach.
Gdy tylko zaczęłam lekturę, poczułam się, jakbym czytała jedno z blogowych opowiadań. Uczucie to towarzyszyło mi zresztą do końca. Miałam wrażenie, że zapoznaję się z twórczością nastolatki i zaciekawiona wpisałam w...
2015-09-27
Przeczytawszy opis i recenzję tej książki, podchodziłam do niej ze strachem. Bardzo rzadko sięgam po tego typu powieści (erotyka to nie moja bajka, ale trzeba próbować różnych rzeczy, prawda?). Bałam się nie wiadomo jakiego sadyzmu i tak dalej, tymczasem... chyba podkochuję się w jednym z głównych bohaterów (mimo że jest blondynem, a ciągnie mnie raczej do brunetów), a całość, choć miejscami brutalna i doprawdy przykra, wydała mi się... dość romantyczna. Na swój zwariowany sposób. Nie wiem, może dlatego, że jestem nienormalna.
Zacznijmy jednak od początku. Najpierw poznajemy Caleba (oto ta moja pseudomiłość), który został w przeszłości nieźle skrzywdzony, bo jedyne, o czym marzy, to zemsta na Rosjaninie, którego nazwiska już nie pamiętam. Caleb jest przystojny, zdolny, beznamiętny i jest „treserem niewolnic seksualnych” (nienawidzę takich określeń, nienawidzę wszystkiego, co poniża kobiety). Mówię sobie: no dobra, łatwo nie będzie, ale okej, dam mu szansę, może gościu się zrehabilituje, bo zazwyczaj tak to w powieściach bywa.
Dalej mamy Livvie, osiemnastoletnią Amerykankę - również z problemami, tu natury rodzinnej. Któregoś dnia zostaje porwana przez Caleba w wiadomym celu, którego końcem ma być zemsta na wyżej wymienionym Rosjaninie. Obawiałam się w tej sferze rozdzierających serce scen sadystycznych, ale jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie szczególnie wielkiego współczucia, bo... rety, Caleb potrafi być taki słodki i kochany... To nie tyran bez uczuć, jak się okazuje (choć może chciałby nim być). No i nazywa Livvie Kotkiem (a na początku Zwierzaczkiem - oczywiście nie chodzi tu o coś w stylu naszego „kotku, kochanie”), a sam ten wyraz przywodzi na myśl wszystko, co słodkie i urocze. Nie mówię, że było lekko ani nic. Nie jestem też fanką jakichś pokręconych sado-maso i innych takich. I nie porównam tej książki z tymi całymi słynnymi Grey’ami itp., bo zwyczajnie tego nie czytałam ani nie oglądałam i bynajmniej nie zamierzam tego zmieniać. Właściwie ciężko mi określić moje uczucia co do tej powieści. Coś w sobie ma, nie jest może rewelacyjna, większość wydarzeń da się przewidzieć, ale ma jakiś specyficzny smaczek (Caleba?). Przeczytałam ją w ciągu niecałego dnia, więc nawet jak cierpimy na brak czasu, „Dotyk ciemności” można sobie połknąć raz-dwa.
Podsumowując: nie polecam każdemu, bo co kto lubi. I to tylko dla pełnoletnich czytelników.
Przeczytawszy opis i recenzję tej książki, podchodziłam do niej ze strachem. Bardzo rzadko sięgam po tego typu powieści (erotyka to nie moja bajka, ale trzeba próbować różnych rzeczy, prawda?). Bałam się nie wiadomo jakiego sadyzmu i tak dalej, tymczasem... chyba podkochuję się w jednym z głównych bohaterów (mimo że jest blondynem, a ciągnie mnie raczej do brunetów), a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-18
2015
Wcześniej oglądałam już film, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie przeczytać i książki. Po lekturze stwierdziłam, że film dobrze oddał tę historię.
"Uwielbiam słowa, których użyła moja mama podsumowując tę historię:
– Odkąd to się stało – powiedziała mi – więcej się zastanawiam, jak jest naprawdę w niebie. Wcześniej przyjmowałam do wiadomości, że jest niebo, ale nigdy go sobie nie wyobrażałam. Wcześniej o tym słyszałam, a teraz wiem, że kiedyś je zobaczę." - Tak mniej więcej poczułam się po przeczytaniu historii małego Coltona. Czy potrzeba mówić więcej?
Wcześniej oglądałam już film, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie przeczytać i książki. Po lekturze stwierdziłam, że film dobrze oddał tę historię.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Uwielbiam słowa, których użyła moja mama podsumowując tę historię:
– Odkąd to się stało – powiedziała mi – więcej się zastanawiam, jak jest naprawdę w niebie. Wcześniej przyjmowałam do wiadomości, że jest niebo, ale nigdy...