rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Wspomnienia Polaka, który przepracował parę lat w jednej z czołowych japońskich firm, występującej w książce pod tajemniczą nazwą: K, wiadomo, chodzi o nieujawnianie tajemnic handlowych. Dostaliśmy dosyć szczegółowy opis japońskiej kultury korporacyjnej, może szerzej: japońskiej kultury. W czasie lektury miałem wrażenie opowieści o dosyć osobliwym skrzyżowaniu przedszkola, koszar i więzienia.

Dlaczego przedszkole? Oto rano pracownicy mieli obowiązkową gimnastykę. Dalej, autor wchodzi do pokoju, gdzie będzie pracował: „ujrzałem niezbyt duże pomieszczenie, w którym przy biurkach siedziało kilku mężczyzn ubranych w ciemne garnitury i białe koszule, w kapciach na nogach. Wpatrywali się w ekrany laptopów lub rozmawiali przez telefon.” Kapcie na nogach, dobre...

Dalej, firma wygląda na miejsce zmilitaryzowane, wszystko jest bardzo sformalizowane, panuje wielka biurokracja, wszyscy bez szemrania słuchają poleceń przełożonych, obowiązuje ścisła hierarchia. I jeszcze: jeden z dyrektorów ma zwyczaj pokrzykiwania na podwładnych, wszyscy słuchają go ze spuszczonymi głowami w absolutnej ciszy.

Wreszcie więzienie, oto autor pisze: „Tego dnia, jedząc obiad i przyglądając się identycznie ubranym kolegom w milczeniu opróżniającym plastikowe pudełka, przemknęła mi przez głowę myśl, że przebywam w zakładzie karnym o łagodnym reżimie w roli więźnia z wyrokiem dożywocia i z prawem do nocnych przepustek. Co gorsze, jestem więźniem dobrowolnym. Przebrany w ten sam strój, który noszę od rana do wieczora, do końca życia będę jadać niedoprawione posiłki w firmowej kantynie i zostawać w biurze po godzinach.”

Niemniej pan Milewski wytrzymuje w tym reżimie 5 lat, co jest powodem? Pewnie wysokie zarobki, o których nie wspomina.

Aż dziw bierze, że z taką kulturą korporacyjną kilkadziesiąt lat temu Japończycy byli przodującymi i najbardziej innowacyjnymi wytwórcami samochodów i elektroniki; obecnie ich dominacja to już historia.

Książka niestety jest sucho, nudno napisana, pozbawiona żywszych barw i zdarzeń. Mamy za to powtarzające się opisy biurokratycznych procedur, negocjacji z klientami, zebrań biurowych, itd. Myślę, że taki sposób narracji jest mocno japoński w tym sensie, że ci ludzie są bardzo wycofani, ukrywają swoje prawdziwe uczucia pod maską uśmiechu. Jedyny żywszy fragment to opis wielkiego trzęsienia ziemi, które sparaliżowało kraj i doprowadziło do awarii elektrowni atomowej w Fukushimie. Wtedy to i pan Milewski i jego japońscy koledzy nie potrafili ukryć przerażenia.

Monotonna interpretacja Bartosza Głogowskiego nie ułatwiała słuchania audiobooka, ale może w ten sposób lektor dostosował się do ducha książki?

Wspomnienia Polaka, który przepracował parę lat w jednej z czołowych japońskich firm, występującej w książce pod tajemniczą nazwą: K, wiadomo, chodzi o nieujawnianie tajemnic handlowych. Dostaliśmy dosyć szczegółowy opis japońskiej kultury korporacyjnej, może szerzej: japońskiej kultury. W czasie lektury miałem wrażenie opowieści o dosyć osobliwym skrzyżowaniu przedszkola,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Autor znany dotychczas z ciekawej serii kryminałów retro dziejących się w Gdańsku tym razem napisał książkę częściowo zanurzoną we współczesności.

No właśnie, mamy w książce dwa mocno odległe czasowo wątki. W pierwszym dostajemy opowieść o bandytach operujących na prawobrzeżnych przedmieściach Warszawy w końcu 1944 roku, to tereny już zajęte przez Sowietów, rządzi tam NKWD. A Aninem i okolicami trzęsie banda niejakiego Czarnego, który rabując na potęgę, z jednej strony bezwzględnie zabija szmalcowników czy szabrowników, z drugiej usiłuje dobrze żyć z enkawudzistami.

Drugi wątek dziejący się współcześnie, w 2022 r., zaczyna się od zabicia właściciela klubu nocnego, Jakuba Korna i spalenia tegoż klubu. Tu w sprawę zamieszany jest Marek Smuga, bohater nowego cyklu Bochusa. To prywatny detektyw, samotnik, były policjant wyrzucony ze służby, wynajęty przez rodzinę Kornów do zbadania okoliczności zbrodni. Z czasem dowiadujemy się o osobistym dramacie Smugi, dosyć to sztampowa historia tragedii rodzinnej.

Bardzo byłem ciekawy, jak autor połączy oba wątki, które dzieli różnica 78 lat, na pewno nie tą samą osobą, tak długo ludzie nie żyją... No cóż, rozwiązanie zagadki kryminalnej zgrabnie splata oba wątki, ale szeleści papierem, jest mało realistyczne, coś chyba w stylu Dana Browna (nie czytałem...), słabiuśko.

Poza tym brakuje mi w książce ciekawego tła obyczajowego, które było ozdobą gdańskiej serii kryminałów retro Bochusa. Zwłaszcza wątek współczesny wypada nader blado, mało ciekawe są na przykład sceny z życia warszawskich bogaczy. Myślę sobie, że owa część książki mogłaby się równie dobrze toczyć kilkadziesiąt lat temu bez szkody dla jakości.

Zdecydowanie wolę kryminały retro Bochusa. Tam różne miałkości fabuły mogą zostać niezauważone, a w historiach współczesnych biją po oczach. Znamienne, że w tej książce lepiej wypada wątek wojenny: z zainteresowaniem słuchałem o przygodach bandy Czarnego, o jego lawirowaniu między lokalnymi bandytami a NKWD.

Audiobook jest słabo, dosyć monotonnie czytany przez Wojciecha Masacza.

Autor znany dotychczas z ciekawej serii kryminałów retro dziejących się w Gdańsku tym razem napisał książkę częściowo zanurzoną we współczesności.

No właśnie, mamy w książce dwa mocno odległe czasowo wątki. W pierwszym dostajemy opowieść o bandytach operujących na prawobrzeżnych przedmieściach Warszawy w końcu 1944 roku, to tereny już zajęte przez Sowietów, rządzi tam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Świetnie napisana biografia wielkiego polskiego poety o niebywałym talencie, porównywano go do Mickiewicza, nieprzypadkowo nazywano księciem poetów. Jego gwiezdny czas to były lata międzywojenne, czasy Pikadora i Skamandrytów, wtedy był królem życia i poezji: „siły rażenia poezji Tuwima nie można było porównać z niczym. Pisał jak nikt przed nim i nikt po nim.” Uderza szerokość jego zainteresowań, oprócz wierszy, także dla dzieci pisał też skecze kabaretowe, teksty piosenek (Miłość ci wszystko wybaczy), tłumaczył poezję rosyjską, uprawiał absurdalny humor (książka 'W oparach absurdu'), tworzył aforyzmy (mój ulubiony: „Ci, którzy przemawiają w imieniu Boga, powinni pokazać listy uwierzytelniające”) i co tam jeszcze.

Ale nie wszystko w jego życiu było tak słodkie. Po pierwsze szpeciło go duże znamię na jednym z policzków; z tego powodu nie lubił przebywać między ludźmi. Z czasem przerodziło się to w chorobliwy lęk przed otwartymi przestrzeniami. Po drugie, pochodził z rodziny zasymilowanych żydów, ale jego mową była polszczyzna, władał nią mistrzowsko. Niemniej przez całe życie przypominano mu o jego pochodzeniu, często brutalnie. Z latami coraz bardziej boleśnie i nerwowo przeżywał te ataki.

Wojnę przeżył na uchodźstwie w Brazylii i w Ameryce, bardzo wcześnie zaczął popierać Sowietów i polskich komunistów, co poróżniło go z resztą emigracji. Wrócił do kraju bardzo szybko, nie mógł długo wytrzymać bez żywej polskiej mowy, ale wojna go złamała. Rychło zaprzedał się komunistom, pisał wiernopoddańcze wiersze – nie musiał tego robić, i tak władze by go hołubiły. Czy nie stało mu charakteru, czy lubił luksusowe życie zapewniane przez komunistów, kto wie? Zmarł nagle w grudniu 1953 r. , nie doczekawszy okazji wytłumaczenia się z zauroczenia komunizmem.

Zostały po nim wspaniałe wiersze, czytane, śpiewane, wystawiane, ten poeta wciąż żyje w sercach czytelników. Paradoksalnie, dowodem jego żywotności jest napis, jaki w latach 80. pisali skinheadzi na murach blokowisk: „Murzynku Bambo, czekam na ciebie, przyjedź do Polski, to cię zaj...”.

Książka jest świetnie napisana, utrzymał Urbanek równowagę między mnogością faktów a ciekawą, dynamiczną, opowieścią.

Po lekturze książki nabrałem apetytu na dzieła Tuwima: 'W oparach absurdu', 'Bal w operze' i 'Kwiaty polskie'.

Zacząłem lekturę od audiobooka, ale rzecz jest zbyt treściwa, rychło zatem przerzuciłem się na ebooka.

Świetnie napisana biografia wielkiego polskiego poety o niebywałym talencie, porównywano go do Mickiewicza, nieprzypadkowo nazywano księciem poetów. Jego gwiezdny czas to były lata międzywojenne, czasy Pikadora i Skamandrytów, wtedy był królem życia i poezji: „siły rażenia poezji Tuwima nie można było porównać z niczym. Pisał jak nikt przed nim i nikt po nim.” Uderza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka jest pierwszą z serii o Tomie Ripleyu, została wydana w 1955 r. Najważniejsza jest w niej postać tytułowego bohatera. To Amerykanin, który we wczesnym dzieciństwie stracił oboje rodziców i był wychowywany w Bostonie przez oschłą i zimną ciotkę. Uciekł od niej gdy miał 20 lat. Książka zaczyna się, kiedy to dwudziestokilkuletni Tom pomieszkuje w Nowym Jorku, ledwo wiążąc koniec z końcem, na potęgę kłamiąc i oszukując, jest to bowiem urodzony oportunista, chce się podobać i być akceptowany; bardzo zazdrości innym młodym ludziom dobrego pochodzenia i pieniędzy, pragnie być taki jak oni.

Na początku książki trafia się Tomowi niezła gratka, oto bogaty przedsiębiorca, Herbert Greenleaf proponuje mu wyjazd do Włoch z pewną prywatną misją, Greenleaf jest gotów pokryć wszelkie koszty, oczywiście Tomowi w to graj, chętnie się zgadza i wyjeżdża do Italii. Tam przekonuje się, że jego misja raczej się nie powiedzie. Do tego miejsca mieliśmy dosyć nudną obyczajówkę opisajującą życie bogatych młodych Amerykanów we Włoszech; dlatego z powodu dłużyzn porzuciłem audiobooka dobrze czytanego przez Elżbietę Kijowską i przerzuciłem się na e-booka.

Ale gdzieś tak od połowy książki zaczyna być ciekawie, bo Tom popełnia poważne przestępstwo, nie ma on z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia i ja też nie miałem do niego pretensji, jakoś to wszystko normalnie poszło. Książka staje się zatem studium przestępcy, złego człowieka, który w sumie jest dosyć sympatyczny, ale to wciąż złoczyńca...

Potem rzecz cała jeszcze bardziej się rozkręca, bo Tom musi się gimnastykować, żeby jego niecne czyny nie wyszły na jaw, kłamie więc na potęgę, zmienia tożsamość, wije się jak piskorz. Jakoś udzieliło mi się napięcie głównego bohatera, złapią go czy nie, zdemaskują czy dalej będzie kręcił? Powtarzam, to człowiek zupełnie pozbawiony wyrzutów sumienia, ani cienia refleksji nad złem, które wyrządził, czyżby psychopata? No cóż, nie wygląda mi na takiego.

Znam inną książkę, w której tak zwany zwykły człowiek wpada w spiralę zbrodni, to 'Karambol' Nessera, ale tam na końcu przestępca zostaje zdemaskowany. Tom Ripley nie, bo napisała jeszcze Highsmith parę książek o nim. Niemniej rozdziały, w których o mało co Tom zostaje zdemaskowany, budują fajnie napięcie. Jakoś zacząłem bohaterowi książki kibicować, żeby tylko go nie złapano!

Niestety, druga część książki znowu się dłuży, napięcie siada, dostajemy po raz kolejny mało ciekawą obyczajówkę z życia Amerykanów we Włoszech. Doczytałem rzecz całą do końca z dużym trudem.

Może to był kiedyś ekscytujący thriller, ale bardzo się zestarzał, także dlatego, że tło psychologiczne czy obyczajowe kuleje. Poza tym książce po prostu brak dynamiki.

Książka jest pierwszą z serii o Tomie Ripleyu, została wydana w 1955 r. Najważniejsza jest w niej postać tytułowego bohatera. To Amerykanin, który we wczesnym dzieciństwie stracił oboje rodziców i był wychowywany w Bostonie przez oschłą i zimną ciotkę. Uciekł od niej gdy miał 20 lat. Książka zaczyna się, kiedy to dwudziestokilkuletni Tom pomieszkuje w Nowym Jorku, ledwo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moje dwa światy. Milos Forman. Wspomnienia Milos Forman, Jan Novák
Ocena 7,3
Moje dwa świat... Milos Forman, Jan N...

Na półkach: , , , ,

Powróciłem ostatnio do autobiografii wybitnego reżysera filmowego, która została wydana w roku 1993. Opowiada Forman głównie o o swojej pracy, ale też o rodzinie, miłościach, swoich dwóch ojczyznach: Czechosłowacji i Ameryce.

Miał Forman tak ciekawe życie, że starczyłoby na dwa filmy. Szczególnie interesujący jest dramatyczny opis lat dzieciństwa. Urodzony w roku 1932, został wcześnie osierocony, bo oboje rodziców zamordowali hitlerowcy w czasie wojny. Od tego czasu Forman tułał się po rodzinie i internatach, nie pisze jaką traumą było dla niego utrata rodziców, ale ... w pewnym momencie zwierza się, że od tego momentu na całe życie poczuł się outsiderem, dziesięcioletnim chłopcem, który wegetuje na uboczu emocjonalnym obcych rodzin, jakby patrzył przez szklaną ścianę na coś, czego nie może dostać. I w rzadkiej chwili szczerości mówi, że zawsze w swoich filmach pokazywał takich outsiderów, choćby McMurphy'ego w `Locie nad kukułczym gniazdem’ czy Mozarta w ‘Amadeuszu’, że przypomnimy jego największe dzieła. Tak, to bardzo ciekawy klucz do twórczości tego geniusza kina.

Możemy też poczytać o jego karierze filmowej w Czechosłowacji i o sukcesie jaki osiągnął w latach 60. Dowiadujemy się o jego trudnych początkach w Ameryce, kiedy to żył w wielkiej biedzie mieszkając w podrzędnych hotelach. Pisze Forman bardzo ciekawie o swojej pracy z naturszczykami, z czego słynie. No i oczywiście o swoich arcydziełach zrobionych w Ameryce, niemniej w czasie lektury miałem wrażenie, że pierwsza, czeska część książki jest dużo ciekawsza, jest w niej Forman bardziej szczery.

Sporo też znajdziemy interesujących informacji o tym, jak się robi filmy czy pisze scenariusze. Poza tym trafiają się piękne cytaty, na przykład: „Ja jednak nie oceniam moich filmów na podstawie kasy. Prawdę mówią w ogóle ich nie oceniam. Są jak moje dzieci, żadnego nie kocham bardziej niż pozostałych.”

Czyta się to lekko, napisane bardzo dobrze, tak po czesku, z pogodą i bez jakiegokolwiek zadęcia. Przydałoby się wznowienie i aktualizacja tej pięknej książki.

Rzecz winna być lekturą obowiązkową dla wszystkich miłośników kina.

Powróciłem ostatnio do autobiografii wybitnego reżysera filmowego, która została wydana w roku 1993. Opowiada Forman głównie o o swojej pracy, ale też o rodzinie, miłościach, swoich dwóch ojczyznach: Czechosłowacji i Ameryce.

Miał Forman tak ciekawe życie, że starczyłoby na dwa filmy. Szczególnie interesujący jest dramatyczny opis lat dzieciństwa. Urodzony w roku 1932,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka zaczyna się od ważnego zdania: „Czy to nie dziwne, że jedno zdarzenie, jedna sekunda mogą z chirurgiczną precyzją podzielić życie na dwie części, rozharatać je i zmienić na zawsze?”
A potem mamy rok 2000 i obraz typowej patchworkowej rodziny, z jednej strony Maria z 10-letnim synem Vincentem z zespołem Downa, z drugiej – Samir, francuski lekarz o korzeniach marokańskich z nastoletnią córką Yasmin. To szczęśliwa rodzina, ale Yasmin przeżywa trudny okres dojrzewania i sprawia trochę kłopotów. A wspomniane na początku zdarzenie to zniknięcie Yasmin, wygląda na to, że popełniła samobójstwo – rzuciła się do morza. Z czasem rodzi się hipoteza, że Yasmin została zamordowana, policja prowadzi śledztwo, jest nawet osoba silnie podejrzana, ale to nie intryga kryminalna jest najważniejsza. Daleko ważniejszy jest opisany przez Marię rozpad rodziny spowodowany zniknięciem Yasmin, rozpad powolny i nieunikniony, zresztą znakomicie przedstawiony, bo pani Grebe z pewnością pisać umie. Poruszające jest pokazanie, że szczęście rodzinne jest ulotne, jedno zdarzenie powoduje, że wszystko wali się w gruzy.

A potem na te same wydarzenia patrzymy oczami Vincenta, który jest całkiem rezolutnym dzieckiem mimo zespołu Downa. I okazuje się, że chłopiec dość dużo widzi, a jego wersja wydarzeń różni się od tej Marii. Okazuje się, że rodzinne szczęście było pozorne, to ciekawe jak te same zdarzenia różni ludzie widzą inaczej...

A potem przenosimy się o 20 lat później – z morza wyłowiono kości kobiety, istnieje podejrzenie, że to szczątki Yasmin, przy okazji mamy wątek policjanta, który wypadki sprzed 20 lat przedstawia jeszcze z innego punktu widzenia. W pewnym momencie robi się dosyć mrocznie, pojawiają się brutalne sceny przemocy, wtedy to porzuciłem audiobooka świetnie czytanego przez Martę Grzywacz oraz Wojciecha Stagenalskiego i dokończyłem lekturę czytając ebooka.

Na końcu mamy logiczne wyjaśnienie zagadki zniknięcia\morderstwa Yasmin, wszystko się pięknie domyka. Ale powtarzam, rzecz nie w intrydze, zresztą bardzo zmyślnie poprowadzonej, ale w jakości pisania, bo pani Grebe po prostu zna swój fach i znakomicie to robi, to rzadka umiejętność wśród autorów kryminałów. No cóż, wydaje ona książki raz na rok, albo i rzadziej, nie to, co nasi rodzimi stachanowcy, co i sześć rocznie mogą machnąć. Ale co tu się dziwić, ostatnio pan Chmielarz w wywiadzie dla 'Magazynu Książki do czytania' nr 1/2024 stwierdził, że „nie ma sensu teraz pisać dobrych książek kryminalnych w Polsce”, że „najlepiej pisać dużo i szybko”. Na pytanie „Najlepiej dla kogo?” odpowiada „Dla wydawców i rynku. Autor nie może pozwalać czytelnikowi o sobie zapomnieć.” Na szczęście są jeszcze pisarze myślący inaczej...

O jakości pisania pani Grebe świadczy też parę cytatów, kilka było dla mnie szczególnie bliskich, na przykład:
„Kto wie, czy z miłością nie jest właśnie tak – że kochamy nie tylko samego człowieka, ale też wszystko to, co dana osoba w nas ożywia i budzi: wspomnienia innych miłości, nieokreślone, ale wywołujące ufność poczucie czegoś znajomego, mimo że przecież nie spotkaliśmy się wcześniej.”
lub
„Bo jeśli coś grozi twojemu dziecku, stajesz się kompletnie bezbronny. Musisz je dotknąć, poczuć ciepło jego skóry, zobaczyć znak życia w jego oczach i dopiero wtedy jesteś w stanie się odprężyć.”

Książka zaczyna się od ważnego zdania: „Czy to nie dziwne, że jedno zdarzenie, jedna sekunda mogą z chirurgiczną precyzją podzielić życie na dwie części, rozharatać je i zmienić na zawsze?”
A potem mamy rok 2000 i obraz typowej patchworkowej rodziny, z jednej strony Maria z 10-letnim synem Vincentem z zespołem Downa, z drugiej – Samir, francuski lekarz o korzeniach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mało znany i trudno dostępny reportaż Kapuścińskiego opublikowany w 1970 r., we wczesnym okresie jego kariery. Na szczęście ostatnio 'Czytelnik' wydał ebooka, więc z ochotą wróciłem do lektury.

Opowiada Kapuściński o smutnej historii Gwatemali, państwa powstałego w XIX wieku, rządzonego prawie bez wyjątku przez krwawych dyktatorów. Oczywiście panowało w tym kraju wielkie rozwarstwienie materialne, a gdy jakiś polityk chciał ulżyć losowi nędzarzy, był automatycznie nazywany komunistą i albo obalony przez wojskowych, albo zabijany. Pierwsze skrzypce w kraju grały ambasada USA i CIA, które bezwzględnie dbały o interesy amerykańskiego biznesu, zwłaszcza United Fruit Company. No cóż, Stany Zjednoczone uznawały po wojnie Amerykę Środkową za swoją sferę wpływów i brutalnie stosowały tę doktrynę. Zresztą podobnie Sowieci postępowali z Europą Wschodnią, przypomnijmy interwencje na Węgrzech w 1956 r. i w Czechosłowacji w 1968 r. Z tym że rządy w Gwatemali charakteryzowały się wyjątkowym okrucieństwem, raczej niespotykanym w naszym regionie.

Dokładnie opisuje Kapuściński terror państwowy i bezkarność paramilitarnych bojówek, które korzystały z pomocy państwa. Opowiada też o antyrządowej partyzantce FAR, która powstała na początku lat 60. i toczyła krwawe boje z reżimem.

Karl von Spreti, ambasador RFN został porwany przez FAR w 1970 r., partyzanci chcieli go wymienić za 22 więźniów. Pisze przy okazji autor, że porwania to jedyna metoda uwolnienia więźniów, bo w tym kraju bezprawia: „Nie ma żadnej legalnej drogi obrony czy ratunku więźnia. Prawo nie ma do niego dostępu”. Niestety, rząd Gwatemali nie uwolnił partyzantów i FAR zabiło Karla von Spreti. A potem mamy kuriozalny wywiad członka FAR, który całkowitą odpowiedzialnością za śmierć ambasadora obarcza rząd Gwatemali i CIA, pada tam okropne zdanie: „Von Spreti został zastrzelony, ponieważ FAR nie miały innego wyjścia.”

No cóż, w ten sposób można usprawiedliwić prawie każdy terror, a przecież sprawa jest bardzo trudna. Rodzą się pytania o stosunek do terroru państwa, czy terroru indywidualnego. Kapuściński zupełnie nie podejmuje dyskusji, dla niego wszystko jest proste: terror państwa jest zły, terror partyzantów zaś moralnie usprawiedliwiony. Dlatego rzecz jest słaba, bo mocno jednostronna, wygląda na pisaną pod tezę.

Sporo uwagi poświęca tej pozycji Artur Domosławski w swojej biografii Kapuścińskiego. Pisze, że autor tłumaczył się, iż chciał się przeciwstawić obowiązującej na Zachodzie narracji przedstawiającej partyzantów jako terrorystów walczących z legalną władzą, ale wyraźnie przegiął pałkę w drugą stronę. Pisze też Domosławski, że reportaż wywołał w kraju pewną konsternację, ale na polemikę z autorem odważył się jedynie Wiktor Osiatyński, zresztą przyjaciel Kapuścińskiego.

Jak to u Kapuścińskiego napisane to znakomicie, zwłaszcza robi wrażenie passus o ciszy, którą tak bardzo lubią autorytarne reżimy. Niemniej rzecz jest poniżej zwykłego poziomu mistrza z powodu swej jednostronności.

Mało znany i trudno dostępny reportaż Kapuścińskiego opublikowany w 1970 r., we wczesnym okresie jego kariery. Na szczęście ostatnio 'Czytelnik' wydał ebooka, więc z ochotą wróciłem do lektury.

Opowiada Kapuściński o smutnej historii Gwatemali, państwa powstałego w XIX wieku, rządzonego prawie bez wyjątku przez krwawych dyktatorów. Oczywiście panowało w tym kraju wielkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W ramach porządkowania półki z kryminałami trafiłem na książki Eda McBaina, to dosyć ciekawy a mało u nas znany autor. Urodzony jako Evan Hunter, przybrał pseudonim McBain gdy zaczął pisać powieści o 87 komisariacie (87th Precinct) mieszczącym się w centrum fikcyjnego miasta Isola bardzo przypominającego Nowy Jork. Swoją serię zaczął publikować w latach 50., w sumie ukazało się 55 powieści.

Jest McBain uznawany za dosyć ważną postać w historii gatunku, to jeden z twórców kryminału policyjnego; inni ważni prekursorzy to szwedzkie duo Maj Sjöwall i Per Wahlöö. Niestety w naszym kraju McBain nie zdobył popularności, ukazało się tylko 10 książek o 87 komisariacie, przeszły bez echa. Opublikowane zostały dawno i obecnie są trudno dostępne.

Recenzowana książka jest 23 tomem z serii, została oryginalnie wydana w 1969 r. A zaczyna się tak, że pewien komiwojażer i jego żona zostają znalezieni zastrzeleni z dubeltówki w swoim mieszkaniu. Sprawę prowadzą detektywi Steve Carella i Bert Kling, którzy podążają śladem owej dubeltówki, badając kto i gdzie ją kupił. Trafiają do nędznych domów i podrzędnych knajp, rozpytują ludzi, ale napisane to dosyć sucho. Nasuwa mi się porównanie z prywatnym detektywem Lwem Archerem, bohaterem powieści Rossa MacDonalda, który też krążył po Ameryce i rozmawiał z różnymi typami, ale u MacDonalda dostawaliśmy pogłębione portrety psychologiczne, u McBaina zaś wszystko jest jakieś płaskie.

Z drugiej strony stara się pokazywać McBain życie takie, jakie jest, mamy na przykład dość szczegółowy opis perypetii miłosnych detektywa Klinga w ogóle nic niewnoszących do akcji. Ale nie łudźmy się, pozór prawdziwego życia w powieści jest również kreacją artystyczną.

A potem mamy następne morderstwo: samotna kobieta została zadźgana nożem w swoim mieszkaniu, sprawę prowadzą detektywi Hawes i Meyer, no cóż, normalne życie komisariatu... Zwraca uwagę zespołowość pracy policji, tu nie ma samotnych wilków, liczy się wspólne działanie. Na końcu dostajemy dosyć logiczne rozwiązanie zagadki morderstw, detektywi aresztują podejrzaną osobę.

Rzecz cała wygląda na zdawkową i nie robi wielkiego wrażenia, ale trzeba pamiętać, że jest częścią większej serii, gdyby te książki były czytane jedna po drugiej, impresje mogłyby być inne.

W ramach porządkowania półki z kryminałami trafiłem na książki Eda McBaina, to dosyć ciekawy a mało u nas znany autor. Urodzony jako Evan Hunter, przybrał pseudonim McBain gdy zaczął pisać powieści o 87 komisariacie (87th Precinct) mieszczącym się w centrum fikcyjnego miasta Isola bardzo przypominającego Nowy Jork. Swoją serię zaczął publikować w latach 50., w sumie ukazało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

'Emigrantów' Mrożka uważam za jeden z trzech najważniejszych naszych powojennych dramatów. Pozostałe to 'Tango' tegoż Mrożka i 'Do piachu' Różewicza. Dawno temu miałem okazję widzieć inscenizację na scenie, teraz sięgnąłem po lekturę.

Mamy tu dwójkę emigrantów, żyjących w suterenie. AA to intelektualista, który uciekł z kraju ojczystego ze względu na brak wolności i prześladowania, zaś XX jest prostaczkiem, typowym emigrantem zarobkowym – tyra jak wół i straszliwie oszczędza, gdyby mógł, toby zapałki na czworo dzielił, jego credo to: „Jak robię, to zarobię. A jak zarobię, to się dorobię.” Albo: „Ja lubię mieć. Jak trzymam, to mam. A jak puszczę, to wypuszczę.”

Ponieważ ci ludzie tak bardzo się różnią, to wciąż między nimi panuje napięcie, mnożą się konflikty. Oczywiście kontrasty prowadzą też do wielu scenek humorystycznych, na przykład nie ma wody w kranie i tu dialog: „XX: Nie ma, bo się nie leje. AA: Nie leje się, bo nie ma, kretynie.” Z drugiej strony strach przed samotnością sprawia, że są razem trochę z konieczności.

Bohaterowie dramatu bywają też irytujący. XX ze względu na swoją chciwość i prymitywizm. Z kolei u AA irytuje bełkotliwe i pseudointelektualne gadulstwo, oto jak komentuje obżarstwo XX: „Akt magiczny, czyli taki, w którym realizuje się w trybie arbitralnym, to znaczy w trybie scjentycznym, tożsamość między elementami realnie nietożsamymi. Jedzenie nie tyle zastępuje, ile utożsamia ci się z całą resztą rzeczywistości. Warto by porównać moją obserwację z niektórymi danymi współczesnej antropologii, dotyczącymi kultur pierwotnych.” Od samego czytania głowa boli...

Ale nie łudźmy się, to są postacie tragiczne, XX w wyniku wieloletniej harówki traci zdrowie, a jego perspektywa powrotu do ojczyzny stale się oddala. AA ma zamiar napisać demaskującą książkę, ale tkwi po uszy w marazmie. I tak egzystują w suterenie skazani na siebie i swój marny los jak wielu emigrantów przed nimi i po nich. Znakomicie Mrożek oddał śmieszność i tragizm ich losu.

Po lekturze wróciłem pamięcią do innych sztuk Mrożka, które widziałem albo na scenie, albo w teatrze telewizji: Tango, Rzeźnia, Krawiec, Portret, Vatzlav, Ambasador, Garbus, Pieszo itp., itd.; zawsze owe dramaty urzekały humorem, głębią, przesłaniem filozoficznym, a premiery były wielkimi wydarzeniami kulturalnymi. Teraz Mrożka w naszym teatrze praktycznie nie ma, ponoć jakiś młody reżyser stwierdził, że jego sztuki są papierowe, mój Boże...

'Emigrantów' Mrożka uważam za jeden z trzech najważniejszych naszych powojennych dramatów. Pozostałe to 'Tango' tegoż Mrożka i 'Do piachu' Różewicza. Dawno temu miałem okazję widzieć inscenizację na scenie, teraz sięgnąłem po lekturę.

Mamy tu dwójkę emigrantów, żyjących w suterenie. AA to intelektualista, który uciekł z kraju ojczystego ze względu na brak wolności i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Plac Czerwony Fridrich Nieznanski, Edward Topol
Ocena 4,3
Plac Czerwony Fridrich Nieznanski...

Na półkach: , , , ,

W ramach porządkowania półki z kryminałami powróciłem do tej pozycji z czasów ZSRR, napisanej przez dwójkę autorów z których jeden, Nieznański, pracował przez długie lata w sowieckiej prokuraturze, więc znał tamtejsze realia od podszewki. Książka została wydana w 1983 r., gdy obaj autorzy byli już od paru lat na emigracji, więc zupełnie nie przejmowali się względami cenzuralnymi.

Rzecz dzieje się w styczniu 1982 r. i zaczyna od tajemniczego samobójstwa Siemiona Cwiguna, zastępcy szefa KGB, prywatnie męża szwagierki Breżniewa – ówczesnego władcy Sowietów. Na osobiste polecenie Breżniewa sprawą samobójstwa zajmuje się Igor Szamrajew, śledczy Prokuratury Generalnej. Gra toczy się o wysoką stawkę, oto córka Breżniewa i jego brat są głęboko umoczeni w korupcję na szczytach władzy. A dwaj członkowie najwyższych władz: Andropow i Susłow, mają już dość potwornej korupcji, więc uderzają w rodzinę Breżniewa oraz w Cwiguna. Muszę powiedzieć, że rzecz cała oparta jest częściowo na faktach, prawdziwy Cwigun zmarł na początku 1982 r., wiadomo też, że najbliższe otoczenie Breżniewa było mocno skorumpowane.

A wszystko toczy się w zimowej Moskwie, gdzie walczą ze sobą dwa ugrupowania. Z jednej strony prokuratura z milicją, ci są po stronie Breżniewa; naprzeciw staje KGB – ludzie Andropowa. Te dwie mafie toczą wojnę, uciekając się do wszelkich chwytów, z morderstwami włącznie. System prawny to tylko narzędzie w owej walce, nikt się nie przejmuje praworządnością czy sprawiedliwością. Wprawdzie autorzy usiłują stworzyć wrażenie, że prokuratura jest dobra i moralna a kagiebiści to świnie, ale nie łudźmy się: wart Pac pałaca.

Widać, że przez 40 lat niewiele się w Rosji zmieniło, nadal mamy krwawe walki różnych służb mundurowych tak zwanych 'siłowików', chodzi o władzę i pieniądze, a praworządnością czy sprawiedliwością nikt się nie przejmuje.

W pewnym momencie zupełnie się w tym wszystkim pogubiłem, za dużo tam postaci, pojawiają się między innymi Breżniew i Andropow, za dużo tam wątków. Niemniej zakończenie trochę wynagradza chaos, jest bardzo mocne, tragiczne i realistyczne.

Książka ma swoje smaczki, oto w Moskwie, gdzie po wszystkie towary trzeba stać w długich kolejkach, Prokuratura Generalna jest zaopatrywana z 'puli numer trzy', oznacza to, że: „Nie mogliśmy w bufecie kupować Pepsi-Coli i towarów importowanych, ale za to zawsze w piątek mogliśmy zaopatrzyć się w świeże mięso, kurczaki, owoce i warzywa.” Dodajmy, że 'pula numer jeden' przysługiwała najwyższym władzom.

Książka jest chaotycznie napisana i marnie zredagowana, pełno w niej literówek, niemniej może być interesująca dla pamiętających czasy późnego ZSRR, dla innych niekoniecznie. Z drugiej strony przedstawia jakąś prawdę o Rosji w ogóle: i dzisiaj w tym kraju szaleje korupcja, toczą się walki klanów siłowików a system prawny jest traktowany całkowicie instrumentalnie.

W ramach porządkowania półki z kryminałami powróciłem do tej pozycji z czasów ZSRR, napisanej przez dwójkę autorów z których jeden, Nieznański, pracował przez długie lata w sowieckiej prokuraturze, więc znał tamtejsze realia od podszewki. Książka została wydana w 1983 r., gdy obaj autorzy byli już od paru lat na emigracji, więc zupełnie nie przejmowali się względami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Powróciłem po latach do drugiej części przygód Czonkina, tego Szwejka drugiej wojny światowej. Rzecz dzieje się w 1941 r. po ataku Niemiec na ZSRR, a sama książka zaczyna się tam, gdzie skończyła poprzednia, 'Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina': aresztowany Czonkin siedzi w więzieniu NKWD; przy okazji, przeczytanie poprzedniej książki jest niezbędne dla zrozumienia drugiej części.

Autor genialnie portretuje rzeczywistość Rosji stalinowskiej, wspaniale oddaje język ówczesnej nowomowy. Niektóre opisy są przerażające, na przykład zebranie partyjne, na którym rozpatruje się sprawę Szewczuka. Widać jak bardzo członkowie partii byli przerażeni i zaszczuci, jak kompletnie pozbawiono ich godności i przyzwoitości, tak upodlił ich system stalinowskiego terroru; myślę zresztą, że to dotyczyło prawie całego narodu. Niektórzy z partyjnych mają jeszcze wyrzuty sumienia, jak prokurator, Paweł Jewpraksein, który nie mogąc znieść napięcia, ucieka w alkohol i dręczenie własnej rodziny.

Mamy też celne i przerażające portrety ludzi, którzy są wytworami systemu stalinowskiego. Na przykład pułkownik NKWD Łużyn, który traktuje przesłuchiwanych jak materiał do obróbki, a nie jak istoty ludzkie, oto wraz z pewnym majorem tłucze podejrzanego, który nie chce się przyznać:
„– Twardy orzech – powiedział w zadumie pułkownik, rozcierając rękę.
– Tak – przyznał major. – Trzeba będzie nad nim popracować.
Nie czuli do tego bezwładnego ciała nienawiści czy innych szczególnych uczuć. Jako specjaliści w swojej pracy po prostu ocenili twardość materiału, z którym przyszło im pracować.”

Oto dziennikarz Borys Jermołkin, dla którego najważniejsze jest, aby słowo Stalin wystąpiło w artykule co najmniej 12 razy, i który sam się zgłasza do organów, gdy w gazecie pojawia się pomyłka. W ogóle ma się wrażenie, że to był dom wariatów, ale wtedy ludzie po prostu wariowali ze strachu. W tym wszystkim jedynie nasz bohater – Iwan Czonkin i jego kobieta – Niura usiłują być normalnymi ludźmi, ale płacą za to wysoką cenę.

Jest w książce więcej postaci, pojawiają się nawet przywódcy sowieccy, Stalin i Beria. Mamy też proces polityczny z czasów stalinowskich, w którym wszyscy odgrywają swoje wyuczone role, przypomina to ponury teatr absurdu, niestety to nie był teatr, bo ludzi tam bestialsko bito i zabijano.

Trzeba też koniecznie powiedzieć o zupełnie niezwykłym humorze książki, pokazuje autor straszne rzeczy na wesoło. Śmiech przez łzy… Moim zdaniem książki Wojnowicza więcej mówią o czasach stalinowskich, niż niejeden opasły traktat historyczny czy socjologiczny. Jednocześnie to nie jest dzieło realistyczne, raczej satyra na stalinowską rzeczywistość, ale jakże celna.

Muszę jednak powiedzieć, że ta książka nie trzyma poziomu pierwszego tomu, trochę tam dłużyzn się pojawia, za dużo jest wątków, za dużo bohaterów.

Powróciłem po latach do drugiej części przygód Czonkina, tego Szwejka drugiej wojny światowej. Rzecz dzieje się w 1941 r. po ataku Niemiec na ZSRR, a sama książka zaczyna się tam, gdzie skończyła poprzednia, 'Życie i niezwykłe przygody żołnierza Iwana Czonkina': aresztowany Czonkin siedzi w więzieniu NKWD; przy okazji, przeczytanie poprzedniej książki jest niezbędne dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgnąłem wreszcie po tę okrzyczaną i niezmiernie popularną pozycję, sprzedano prawie 300 tysięcy egzemplarzy, a w bibliotekach czeka się na nią w długich kolejkach! Na pozór temat to niezbyt interesujący, opowiada Kuciel-Frydryszak o życiu wiejskich kobiet w czasach drugiej Rzeczypospolitej. Ale lektura pobudza wspomnienia rodzinne, z drugiej strony książkę czyta się je trochę jak opowieści o dalekich ludach i szczepach, a nie o naszych przodkach, są bowiem te historie bardzo dalekie od współczesnego życia.

Można losy wiejskich kobiet w II RP opisać trzema słowami: nędza, harówka i ciemnota.

Nędza objawia się tym, że dzieci od małego pracują, wypasają bydło, opiekują się młodszym rodzeństwem, często nie chodzą do szkoły, bo potrzebne są do roboty w gospodarstwie, albo po prostu nie mają butów. Z nędzy bierze się często gęsto głód, zwłaszcza na przednówku, marna dieta oparta głównie na kapuście i kartoflach, a także małżeństwa chłopskie, w których morgi żeniły się z morgami, o miłości mowy być nie mogło. Z nędzy, ale i ciemnoty bierze się wysoka śmiertelność niemowląt: „Co piąte dziecko w Polsce nie dożywa roku.”

A harówka to była praca przez 18 godzin dziennie. Praca przy bydle i drobiu, robota na polu, gotowanie i opieka nad dziećmi, pranie, tkanie płótna, itd. itp. A do tego jeszcze rodzenie wielu dzieci. I tak rok za rokiem, nie dziw więc, że po kilku latach takiej harówki młode kobiety wyglądały jak babcie.

Zaś ciemnota brała się z powszechnego na wsi analfabetyzmu: „W 1921 roku 40 procent mieszkańców polskiej wsi to analfabeci”, z bardzo niskiego poziomu edukacji. Jej skutkiem była już wspomniana jednostronna i niezdrowa dieta. Także bardzo niski poziom higieny. Także wiara w znachorów i unikanie lekarzy. Porażający jest rozdział „JA NIE LIKORZ, PAN BÓG LIKORZ” opowiadający o sytuacji zdrowotnej chłopów.

Prawie wszystkie fakty podane przez autorkę były mi znane z innych źródeł, ale zebrane i podane razem robią potężne, poruszające wrażenie. Poza tym inaczej pozwalają spojrzeć na życie naszych przodkiń, lepiej je zrozumieć. Ale też po lekturze możemy popatrzeć inaczej na teraźniejszość naszego kraju, przecież to, co się działo niespełna sto lat temu, wciąż jeszcze tkwi w zbiorowej pamięci.

Były już zarzuty do autorki, że nie jest to praca naukowa, że pisze pod tezę, ale uważam je za niepoważne, rzecz jest w zamierzeniu literaturą faktu, a to, że książka osiągnęła tak wielką popularność, oznacza, że dotknęła czegoś żywego i ważnego w naszej historii i teraźniejszości.

Ważna, potrzebna pozycja.

Sięgnąłem wreszcie po tę okrzyczaną i niezmiernie popularną pozycję, sprzedano prawie 300 tysięcy egzemplarzy, a w bibliotekach czeka się na nią w długich kolejkach! Na pozór temat to niezbyt interesujący, opowiada Kuciel-Frydryszak o życiu wiejskich kobiet w czasach drugiej Rzeczypospolitej. Ale lektura pobudza wspomnienia rodzinne, z drugiej strony książkę czyta się je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W ramach porządkowania półki z książkami natrafiłem na kryminał jednego z moich ulubionych autorów z detektywem Harrym Boschem w roli głównej, więc z przyjemnością wziąłem się za czytanie. To ósmy tom serii z Boschem pisany w czasach gdy Connelly nie tworzył jeszcze scenariuszy, więc czyta się dobrze.

Rzecz cała zaczyna się tak, że Harry zostaje wezwany do lasu na wzgórzu, gdzie pies spacerowicza odkrył dziecięcą kość. Potem kości znajduje się więcej, są połamane, co sugeruje, że dziecko było maltretowane za życia. Harry nie lubi takich śledztw: „Sprawy dotyczące dzieci były okropne. Dręczyły człowieka. Nie istniała kamizelka kuloodporna dość gruba, by uchronić od zadawanych przez nie ran. Sprawy dzieci powodowały, że do człowieka docierało, iż świat jest pełen zagubionego światła.”

Szybko okazuje się że szczątki pochodzą sprzed 20 lat, a potem mamy drobiazgowe śledztwo oparte na badaniach antropologicznych. Dosyć szybko Bosch odkrywa tożsamość zabitego chłopca, potem znajduje podejrzanego o morderstwo sprzed lat, ów podejrzany z miejsca się przyznaje.

No właśnie, opis natychmiastowego przyznania się pokazuje, że Connelly na wylot zna pracę policyjną. Niby to świetna wieść dla Harry'ego, ale tylko pozornie, bo przyznanie się ma wartość prawną tylko wtedy, gdy spełnione są ścisłe procedury. Poza tym Bosch wie, że jeśli podejrzany dostanie adwokata: „wcześniej czy później wycofa przyznanie się do winy. Zawsze tak się działo. Przyznanie zostanie zakwestionowane na wszystkich frontach – od prawidłowości proceduralnej po stan psychiczny podejrzanego, a obowiązkiem Harry'ego było to, by mimo to ostało się i mogło w końcu zostać przedstawione dwunastu członkom ławy przysięgłych.”

Mamy też w książce bulwersującą sprawę przecieku policyjnego do prasy. W jego wyniku media zaszczuwają niewinnego człowieka, te współczesne media, okropność...

Jako jeden z niewielu Bosch uczestniczy w pogrzebie zabitego chłopca po 20 latach, porażające jest to, że trzej żyjący członkowie rodziny chłopca są sobie zupełnie obcy, nie zamieniają w trakcie ceremonii ani słowa.

W sumie jest to kolejny typowy kryminał Connelly'ego, ani lepszy ani gorszy od innych.

W ramach porządkowania półki z książkami natrafiłem na kryminał jednego z moich ulubionych autorów z detektywem Harrym Boschem w roli głównej, więc z przyjemnością wziąłem się za czytanie. To ósmy tom serii z Boschem pisany w czasach gdy Connelly nie tworzył jeszcze scenariuszy, więc czyta się dobrze.

Rzecz cała zaczyna się tak, że Harry zostaje wezwany do lasu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgnąłem po ten tom opowiadań Claire Keegan, bo bardzo spodobała mi się jej książka 'Drobiazgi takie jak te' i, prawdę mówiąc, wrażenia mam mieszane. Weźmy pierwsze opowiadanie, 'Powolna i bolesna śmierć', to historia o pisarce która udaje się do domu zmarłego noblisty, Heinricha Bölla; teraz to miejsce pracy dla pisarzy. Dla mnie to opowiadanie o niczym, fakt pięknie napisane, ale co autorka miała na myśli? Przeczytałem to opowiadanie dwa razy i dalej nic. Podobał mi się tylko jeden cytat: „Skrajem drogi mała pękata kura szła energicznie przed siebie z wyciągniętą głową, postukując stopami o kamienie. Była bardzo ładna, z białymi końcówkami piór, jakby się upudrowała przed wyjściem z domu.” W ogóle muszę powiedzieć, że napisane to zmysłowym, wysmakowanym językiem.

Za to drugi utwór, 'Prezent na pożegnanie', o kobiecie, która wyjeżdża z rodzinnej farmy do Ameryki, trochę mnie poruszył. Mamy tu kontrast, który występuje w paru innych opowiadaniach: na początku jest sielsko i pięknie, zwłaszcza poraża majestat natury i nagle dowiadujemy się o potwornościach dziejących się na farmie, trudno o większy kontrast.

W następnym utworze 'Przez błękitne pola' mamy również kontrast między wspaniałością i majestatem przyrody a chaosem i smutkiem w ludzkich sercach. Uderza samotność księdza – bohatera tego opowiadania.

Podobnie jest w opowiadaniu, 'Ciemne konie', tam z kolei mamy płacz po utraconych możliwościach, coś się bezpowrotnie skończyło. To też rzecz o ludziach samotnych w swojej rozpaczy.

Może najbardziej poruszyło mnie opowiadanie 'Córka leśnika' o ciężkiej pracy, wielkich nadziejach, które rozwiewają się w jednej chwili. To właściwie jedyny utwór z książki, który mi się spodobał.

Wreszcie opowiadanie 'Na skraju wody', jedyne dziejące się w Ameryce (dla pozostałych scenerią jest irlandzka prowincja) znowu cudownie napisane, ale jakby o niczym, oto student z czołowej uczelni odwiedza matkę, która wyszła dla pieniędzy za milionera, prymitywnego głupka, nasz student nie może się z nim dogadać, tyle. No i co?

Czytam w mądrych opiniach, że w tych opowiadaniach mamy napięcie między oszczędną i precyzyjną prozą a silnymi emocjami przez tę prozę opisywanymi. No tak, ale co z tego?

Powtarzam, wszystko to jest pięknie napisane i wspaniale przetłumaczone przez Dariusza Żukowskiego, ale ta proza mnie w większości nie porwała, jakaś jest zimna dla mnie, jakbym oglądał ludzi za szybą.

Sięgnąłem po ten tom opowiadań Claire Keegan, bo bardzo spodobała mi się jej książka 'Drobiazgi takie jak te' i, prawdę mówiąc, wrażenia mam mieszane. Weźmy pierwsze opowiadanie, 'Powolna i bolesna śmierć', to historia o pisarce która udaje się do domu zmarłego noblisty, Heinricha Bölla; teraz to miejsce pracy dla pisarzy. Dla mnie to opowiadanie o niczym, fakt pięknie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jakiś czas temu przesłuchałem drugi (Nic o tobie nie wiem) i trzeci (Opowiem ci bajkę) tom serii o Weronice Nowackiej, teraz postanowiłem nadrobić zaległości i wziąłem się za słuchanie pierwszej części cyklu. Rzecz zaczyna się mocno, od opisu gwałtu i morderstwa na młodej dziewczynie, a potem mamy kolejne morderstwo nauczycielki.

Główną bohaterką jest oczywiście Weronika Nowacka, która przeżywa osobistą tragedię, najpierw ginie jej matka, a potem przyjaciółka. Policyjne śledztwo się ślimaczy, więc Weronika postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i sama trochę powęszyć. Zatrudnia się w szkole, w której pracowała przyjaciółka: zostaje szkolną pedagog. Niestety, ma mało czasu na prywatne śledztwo, zamiast tego musi stawić czoła problemom w szkole: a to rozwiedzeni rodzice kłócą się gorąco o zakres opieki nad dzieckiem; a to rozgoryczony nauczyciel wyżywa się na uczennicy, która wpada nieledwie w nerwicę, ale błaga, by nie interweniować, bo nauczyciel będzie się mścił. Samo życie. Myślę, że realistyczny opis pracy pedagoga szkolnego jest najsilniejszą stroną książki.

Policyjne śledztwo mocno się ślimaczy a rozwiązanie zagadki kryminalnej pojawia się w wyniku szczęśliwego zbiegu okoliczności, niby królik wyciągnięty z kapelusza. Uważam takie zamknięcie sprawy za błąd warsztatowy pani Rogali – występuje on zresztą w wielu innych kryminałach. Wolałbym, aby wykrycie sprawcy było wynikiem żmudnego śledztwa policji, a nie szczęśliwego przypadku.

I jeszcze, w czasie śledztwa policjanci wchodzą do domu obywatela i bez jakichkolwiek wyjaśnień oraz sprawdzania jego tożsamości biorą go na komendę; tam zaczynają przesłuchanie, nadal nie wyjaśniając, o co chodzi. Wygląda mi to na zatrzymanie; no cóż, osoba zatrzymana ma prawo wiedzieć, co było powodem zatrzymania i na jakiej podstawie prawnej nastąpiło. Niestety, pani Rogala wykazała się brakiem znajomości procedur policyjnych. Nie napisała też, że zatrzymany obywatel ma prawo do milczenia i kontaktu z adwokatem, zwłaszcza jeśli zupełnie nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Piszę o tym, bo nasi autorzy kryminałów często utrwalają szkodliwe stereotypy, twierdząc, że obywatel jest bezbronny w konfrontacji z policją.

W sumie dosyć średnie to jest, na szczęście następne części cyklu są lepsze.

Słuchałem audiobooka w świetnym wykonaniu Laury Breszki.

Jakiś czas temu przesłuchałem drugi (Nic o tobie nie wiem) i trzeci (Opowiem ci bajkę) tom serii o Weronice Nowackiej, teraz postanowiłem nadrobić zaległości i wziąłem się za słuchanie pierwszej części cyklu. Rzecz zaczyna się mocno, od opisu gwałtu i morderstwa na młodej dziewczynie, a potem mamy kolejne morderstwo nauczycielki.

Główną bohaterką jest oczywiście Weronika...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wróciłem po latach do wspomnień z młodości Igora Newerlego (1903-1987). Ten syn Polki i Rosjanina dzieciństwo miał niezwykłe, spędził je w Białowieży, wśród żubrów, bo był wnukiem Wielkiego Łowczego Carskiego. Potem zaczęło się robić bardziej interesująco, bo w 1914 r. rodzina Newerlego pojechała za ojczymem Rosjaninem w głąb Rosji, gdzie przeżyła abdykację cara, przewrót bolszewików i pierwsze lata porewolucyjne.

Najciekawszy jest w książce obraz czasu zamętu w Rosji opisany przez młodego myślącego człowieka. Autor nie ukrywa młodzieńczego, na szczęście krótkiego, zauroczenia bolszewizmem, tak go wyjaśnia: „Walka bolszewików, ich odwaga i radykalizm budziły podziw, program partii bolszewickiej rozwiązywał wszystko i dawał wszystko, żadna inna partia nie mogła swym programem przemówić tak mocno do wyobraźni i uczuć, nie mogła tworzyć podobnej wiary o charakterze psychozy zbiorowej”. Dosyć szybko przejrzał Newerly na oczy, już na początku lat 20. porzucił bolszewików i przystał do socjalistów, był aresztowany przez Czeka i trochę się przesiedział w bolszewickich tiurmach. A potem nielegalnie przedostał się do Polski, opis jego ucieczki to prawdziwy thriller godny sfilmowania, gdyby mu się nie udało, trafiłby do obozu na Sołowki i pewnie zginąłby w odmętach Gułagu jak wielu przed nim i po nim.

Ale oprócz polityki mamy też wspaniale oddaną atmosferę ówczesnych czasów. Oto wyprawa pociągiem po żywność w 1919 r. to było coś jak surwiwal obecnie, trzeba się było wykazać sprytem, odpornością, i mieć sporo szczęścia.

Pięknie też wspomina Newerly pierwszą miłość: „i choć minęło tyle czasu, sierpień 1920 – październik 1970, pięćdziesiąt lat i dwa miesiące, (...) stary człowiek pamięta ten ranek pierwszej miłości, dni i noce owego sierpnia, przebiera w szczegółach, drobiazgach kochanych, szkatułkowych, stara się je odświeżyć, zapamiętuje się w nich”.

Jest w tej książce jakaś czystość i prostota, napisane to gawędziarsko, nieco chaotycznie, jakby autor opowiadał swoje wspomnienia przy biesiadnym stole. Mamy długie, pełne dygresji zdania, mamy wspaniałe portrety, na przykład wuja Stefana, Piotra Krasilnikowa, sławnego kasiarza Kondrapuło czy matki ojczyma Newerlego Anastazji Polikarpownej. Ta gawęda świetnie by wypadła w audiobooku, niestety jedyna dostępna wersja w wykonaniu Jana Peszka jest okrutnie okrojona.

Dostaliśmy wspaniały, opowiadany z pierwszej ręki obraz Rosji z czasów porewolucyjnych. A poza tym fascynujące studium dojrzewania młodego człowieka w ekstremalnie trudnych warunkach.

Wróciłem po latach do wspomnień z młodości Igora Newerlego (1903-1987). Ten syn Polki i Rosjanina dzieciństwo miał niezwykłe, spędził je w Białowieży, wśród żubrów, bo był wnukiem Wielkiego Łowczego Carskiego. Potem zaczęło się robić bardziej interesująco, bo w 1914 r. rodzina Newerlego pojechała za ojczymem Rosjaninem w głąb Rosji, gdzie przeżyła abdykację cara, przewrót...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To moje drugie spotkanie z Krzysztofem Bochusem; książka zaś jest pierwszą, w której spotykają się radca policji Christian Abell i wachmistrz Kukulka. A rzecz cała dzieje się w wolnym mieście Gdańsku w roku 1929, na początku Wielkiego Kryzysu ekonomicznego, mamy więc do czynienia z kryminałem retro.

Dwaj policjanci to bardzo różne osobowości. Abell jest elegancki, wręcz wymuskany, przestrzega policyjnych procedur, a w czasie śledztwa posługuje się głównie swoją inteligencją. Zaś Kukulka to brutal często bijący podejrzanych; wygląda i zachowuje się jak bandzior. Tak go charakteryzuje kobieta, która przyszła na komendę złożyć zeznanie: „Miał ospowatą gębę oprycha i oczy czarne jak smoła. Zauważyła, jak chowa pod stołem poobijane knykcie kościstych dłoni. Pobił kogoś? Był antypatyczny, kanciasty i chropowaty.” Poza tym Kukulka dużo pije, nie dziw więc, że na początku śledztwa nie może się dogadać z Abellem, ale potem jakoś się docierają, opis relacji tego duetu jest jednym z atutów książki.

A śledztwo dotyczy tajemniczych zaginięć młodych i ładnych dziewczyn. W tle mamy Gdańsk z początku Wielkiego Kryzysu, w mieście panuje bezrobocie, szerzy się nędza, rośnie korupcja, przemyt, przestępczość, w obliczu biedy i głodu wychodzą z ludzi najniższe instynkty. Myślę, że obraz miasta w okowach kryzysu jest największym walorem książki, zapada w pamięć scena, gdy matka sprzedaje swoje dziecko pedofilowi, albo opis kolejki biedaków do darmowej zupy.

Książka ma też liczne słabości. Po pierwsze razi wielka ilość wulgaryzmów i epatowanie okrucieństwem, dosyć często dostajemy szczegółowe opis tortur, którym jeden człowiek poddaje drugiego, po co to wszystko? Mamy też trochę seksu w harlekinowym wydaniu, słabe to mocno. Dalej, niepotrzebny w książce jest wątek tajnego stowarzyszenia z maskami, ceremonią krwi i podobnymi bzdurami, wygląda to na fantazje licealisty. Również rozwiązanie zagadki zaginionych dziewczyn jest cokolwiek operetkowe i mało realistyczne. Trochę szkoda, bo Bochus z pewnością pisać umie, tylko czasami fantazja za bardzo go ponosi.

Słuchałem audiobooka w bardzo dobrym wykonaniu Mateusza Webera.

To moje drugie spotkanie z Krzysztofem Bochusem; książka zaś jest pierwszą, w której spotykają się radca policji Christian Abell i wachmistrz Kukulka. A rzecz cała dzieje się w wolnym mieście Gdańsku w roku 1929, na początku Wielkiego Kryzysu ekonomicznego, mamy więc do czynienia z kryminałem retro.

Dwaj policjanci to bardzo różne osobowości. Abell jest elegancki, wręcz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niepowstrzymani 2. Dlaczego świat nie jest sprawiedliwy Yuval Noah Harari, Ricard Zaplana Ruiz
Ocena 7,9
Niepowstrzyman... Yuval Noah Harari, ...

Na półkach: , , ,

Z ciekawością sięgnąłem po drugą książkę Harariego z cyklu 'Niepowstrzymani', bo pierwsza pozycja bardzo mi się spodobała. Książka jest lekką, przeznaczoną dla dzieci wersją kilku rozdziałów z flagowego dzieła Harariego – 'Sapiens', które przeczytałem jakiś czas temu. Niemniej z przyjemnością mi się czytało tę pozycję, może dlatego, że izraelski historyk ma niewątpliwy talent dydaktyczny: jasno ciekawie pisze o trudnych sprawach.

Wyjaśnia Harari źródła nierówności wśród ludzi, odpowiada na pytania dlaczego jedni są bogaci a inni biedni, dlaczego jedni mają władzę, a inni muszą się im podporządkować. Opowiada o początkach gospodarki rolniczej i o tym, że uprawa zbóż i udomowienie dzikich zwierząt prowadziło do wielkiego zniewolenia tych ostatnich.

Powtarza też autor kontrowersyjną tezę, że przejście od myślistwa-zbieractwa do gospodarki agrarnej prowadziło do nieprzewidzianych konsekwencji: pogorszyło się ludzkie życie. Ma jednak na to dobre dowody, analizy porównawcze szkieletów myśliwych-zbieraczy i pierwszych rolników. Ci drudzy są niżsi (skutek niedożywienia), bardziej schorowani (choroby odzwierzęce) i poturbowani (więcej wojen). Ciekawy jest passus o zmianie sposobu myślenia, otóż rolnicy, w przeciwieństwie do myśliwych-zbieraczy, zaczęli dużo myśleć o przyszłości, pojawiły się pierwsze stresy...

A potem mamy wyjaśnienie, dlaczego pojawiło się pismo – po to, by zapisywać liczby, na przykład plony rolników i obliczać podatki. Piękny jest rozdział poświęcony biurokracji, która powoli zaczęła zarządzać ludzkim życiem.

Wreszcie dochodzimy do najważniejszego tematu książki: twierdzi Harari, że ludzie osiągnęli przewagę nad innym zwierzętami dzięki opowieściom, które pozwoliły na koordynację działań wielkich grup. Ładnie nazwane są opowieści: to zbiorowe sny, które materialnie nie istnieją, ale wielu ludzi w nie wierzy. Do opowieści zalicza Harari religie, ideologie, instytucje, powszechne przekonania. Dzięki nim ludzkość dokonała wielkich rzeczy, ale też mogą być bardzo toksyczne, przykładów nie brakuje: rasizm, niewolnictwo, skrajny nacjonalizm, dyskryminacja kobiet, indyjski system kastowy itd., itp. Myślę, że zaprezentowana przez Harariego koncepcja rozwoju ludzkości poprzez opowieści ma głęboki wymiar historyczny i filozoficzny, którego autor ledwo dotknął w książce.

W posłowiu do nowego wydania 'Sapiens' pisze Harari, że niedługo czeka nas czas, gdy opowieści zacznie tworzyć sztuczna inteligencja i to będzie wielkie zagrożenie dla ludzkości. No cóż, ciekawe jakie ideologie, religie, prawa czy inne koncepcje zaproponuje AI...

To świetnie napisana, czasami porywająca książka, która zasługuje na to, by być lekturą szkolną, żałuję, że nie była dostępna w moich pacholęcych czasach...

Czytałem ebooka, ale warto też sięgnąć do książki ze względu na piękne ilustracje Ricardo Zaplana Ruiza.

Z ciekawością sięgnąłem po drugą książkę Harariego z cyklu 'Niepowstrzymani', bo pierwsza pozycja bardzo mi się spodobała. Książka jest lekką, przeznaczoną dla dzieci wersją kilku rozdziałów z flagowego dzieła Harariego – 'Sapiens', które przeczytałem jakiś czas temu. Niemniej z przyjemnością mi się czytało tę pozycję, może dlatego, że izraelski historyk ma niewątpliwy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Książki. Magazyn do czytania nr 1 (64) / 2024 Izabella Adamczewska, James Baldwin, Jolanta Brach-Czaina, Biserka Ćejović, Krystyna Dąbrowska, Annie Ernaux, Bartosz Hlebowicz, Boguś Janiszewski, Maciej Jarkowiec, Miłada Jędrysik, Aga Kozak, Renata Lis, Paulina Małochleb, Andrzej Mencwel, Weronika Murek, Małgorzata I. Niemczyńska, Michał Nogaś, Wojciech Orliński, Piotr Paziński, Jacek Podsiadło, Agata Pyzik, Redakcja magazynu Książki, Michał Rusinek, George Saunders, Katarzyna Sawicka-Mierzyńska, Marcin Sendecki, Max Skorwider, Agnieszka Sowińska, Magdalena Środa, Karolina Sulej, Natalia Szostak, Tomasz Ulanowski, Olga Wróbel
Ocena 7,8
Książki. Magaz... Izabella Adamczewsk...

Na półkach: , , ,

Ten dwumiesięcznik jest dla mnie przede wszystkim źródłem informacji o nowościach książkowych, poza tym jak zwykle można tam znaleźć parę interesujących artykułów.
Wśród ciekawych nowości znalazłem 'Lucy i morze' mojej ulubionej Elizabeth Strout, na pewno przeczytam! Wśród książek nierekomendowanych mamy 'Dintojrę' Sylwii Chutnik – i tak nie miałem zamiaru po nią sięgnąć.

Dwa artykuły się w tym numerze zdecydowanie wyróżniają. W pierwszym niezawodny Wojciech Orliński omawia książkę Michaela Lewisa: 'Going Infinite: The Rise and Fall of a New Tycoon' (mam nadzieję, że zostanie przetłumaczona na polski). Opisuje Lewis wzlot i upadek Sama Bankmana-Frieda niegdyś króla kryptowalut, który obecnie czeka na proces w areszcie. Ale nie kariera Bankmana-Frieda jest w książce najważniejsza, daleko bardziej istotny jest opis wyznawanej przez niego ideologii, która jest również bardzo popularna w Dolinie Krzemowej. Owa ideologia nosi nazwę 'efektywny altruizm' i można ją w wielkim skrócie opisać następująco: robienie wielkich pieniędzy jest moralne, bo bogacz potem i tak zapisze majątek głodującym dzieciom w Afryce. Zatem wszyscy ci, którzy uczciwie lub nieuczciwie dochodzą do fortun, postępują pięknie, bo potem będzie więcej kasy dla dzieci w Afryce. Nietrudno zauważyć, że mamy do czynienia z kolejną ideologią, która usprawiedliwia robienie kasy za wszelką cenę. Wszystko to opisałem w wielkim skrócie, w artykule mamy więcej smaczków, z pewnością wart jest przeczytania.

W drugim artykule Maciej Jarkowiec omawia karierę Ruperta Murdocha, który w ostatnich dekadach nieodwracalnie zmienił na gorsze dziennikarstwo; najpierw stawiał na sensację i tabloidyzację mediów, potem stworzył w latach 90. Fox News, kanał telewizyjny, który nie liczył się z faktami – otwarcie służył pewnej opcji politycznej. A teraz jest dużo gorzej, mamy 'alternatywne fakty', 'postprawdę' i wielką polaryzację mediów, którą można zaobserwować i w naszym kraju. Gdzie czasy obiektywnego, niezależnego, opartego na solidnych źródłach dziennikarstwa? Z pewnością do jego upadku przyczynił się Murdoch, ale też Internet. Bardzo ciekawy artykuł.

Mamy też artykuły, których nawet nie przeczytałem; ominąłem omówienie biografii Anny Wintour, długoletniej naczelnej magazynu 'Vogue', ani mnie nie interesuje ta pani, ani jej biografia. Podobnie mam z Bogusławem Kaczyńskim – dostajemy pokaźne omówienie jego najnowszej biografii. To samo z Jamesem Baldwinem, któremu poświęcona jest znaczna część numeru. Niemniej interesujące teksty przeważają, na przykład wywiady z Anne Ernaux czy Wojciechem Chmielarzem albo opowiadanie George Saundersa, zainteresowanych odsyłam do lektury.

W sumie to bardzo interesujące wydanie dwumiesięcznika.

Ten dwumiesięcznik jest dla mnie przede wszystkim źródłem informacji o nowościach książkowych, poza tym jak zwykle można tam znaleźć parę interesujących artykułów.
Wśród ciekawych nowości znalazłem 'Lucy i morze' mojej ulubionej Elizabeth Strout, na pewno przeczytam! Wśród książek nierekomendowanych mamy 'Dintojrę' Sylwii Chutnik – i tak nie miałem zamiaru po nią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Z wielką ciekawością sięgnąłem po książkę pani Montgomery w nowym przekładzie pani Anny Bańkowskiej i pod nowym tytułem: 'Anne z Zielonych Szczytów'. Chciałem napisać 'wróciłem', ale nie, nigdy nie czytałem tej książki, chociaż oglądałem film, a nawet sztukę teatralną. Na początku słuchało mi się świetnie audiobooka: jest w tej opowieści o rudowłosej dziewczynce, sierocie przygarniętej przez Marillę i Matthew, coś urzekającego i poruszającego. Ma Anne piękną zdolność do zachwytu nad otaczającym światem, jest też bardzo uważna na piękno natury wokół, to są akurat cechy, których jej zazdroszczę. Z pewnością zaś nie chciałbym mówić tyle, co ona, gadulstwo i egzaltacja Anne są dosyć irytujące i przypominają mi pewne reprezentantki płci pięknej....

Przez całą książkę Anne często ściera się z Marillą, mamy tu konflikt dwóch silnych osobowości, a z boku stoi Matthew – zawsze szukający kompromisu, nieśmiały wycofany i spokojny. Niemniej ów konflikt nigdy nie jest rozwinięty, Anne zawsze ustępuje, takie to były czasy: młodzież musiała być zupełnie posłuszna dorosłym i kropka.

Wszystko w tej książce jest takie piękne, wręcz rajskie, jeśli zdarzają się problemy (na przykład przypadkowe upicie się winem owocowym), to są szybko rozwiązywane. Aż się chce dołożyć łyżkę dziegciu: wiemy, że Marilla i Matthew chcieli chłopca, który by im pomagał w gospodarstwie a dostali dziewczynkę, więc co z tą pomocą? Przecież praca rolnicza w tamtych czasach to była ciężka harówka, w książce tego zupełnie nie widać, przeważają wesołe paplaniny Anne i jej koleżanek. Niby Anne coś tam pomaga w gospodarstwie, ale bardzo mało się o tym dowiadujemy. Ale pewnie taki był cel autorki: stworzyć słodką, nie bardzo realistyczną powieść dla dziewcząt.

Muszę powiedzieć, że po początkowym zauroczeniu książką przyszło znudzenie, jej słodkość i przewidywalność sprawiły, że ciężko mi się słuchało audiobooka w znakomitym wykonaniu Vanessy Aleksander, dokończyłem lekturę, czytając e-booka. Miałem wrażenie, że rzecz cała ze swoją rajskością przypomina trochę 'Dzieci z Bullerbyn', ale w tamtej książce było więcej realizmu i życia, ta wygląda na dosyć oderwaną od rzeczywistości. Gwoli prawdy muszę przyznać, że pod koniec książka staje się bardziej realistyczna, pojawia się w niej śmierć i mocno naznacza życie Anne, dość poruszające to jest.

Konkludując, książka się mocno zestarzała i myślę, że dla dzisiejszej młodzieży byłaby trudną lekturą, oni zdecydowanie wolą powieści young adult. Oczywiście piszę to wszystko z pozycji dorosłego faceta i moje hipotezy mogą być funta kłaków niewarte...

Z wielką ciekawością sięgnąłem po książkę pani Montgomery w nowym przekładzie pani Anny Bańkowskiej i pod nowym tytułem: 'Anne z Zielonych Szczytów'. Chciałem napisać 'wróciłem', ale nie, nigdy nie czytałem tej książki, chociaż oglądałem film, a nawet sztukę teatralną. Na początku słuchało mi się świetnie audiobooka: jest w tej opowieści o rudowłosej dziewczynce, sierocie...

więcej Pokaż mimo to