Po stopniowym wzroście poziomu w 2 i 3 tomie, znowu zrobiło się kiepsko.
A to jakiś niezbyt rozgarnięty przestępca znajduje pistolet-Megatrona i zaczyna siać zniszczenie, jednocześnie żyjąc życiem gwiazdy rocka.
A to tajna amerykańska agencja chce stworzyć propagandę przeciw wielkim robotom, zatrudniając w ramach czarnego charakteru rysownika przebranego za klauna.
Bumblebee wchodzi w wiek bycia emo i porzuca autoboty, a Buster chce dowieść swojego męstwa jako pilot mecha - pomimo kompletnego braku doświadczenia czy kwalifikacji - czyli historia żywcem skopiowana z japońskiego Gundama.
Zapowiedź tytułowej "Drugiej Generacji" Transformersów też zrealizowana jest dość marnie, przypominając marketingowe rozkładówki z pierwszego tomu. Pomijając nawet braki fabularne wynikające z opóźnień w amerykańskim oddziale Marvela.
Ogólnie cały tom przypominał fillery w anime - kiepskie historyjki, ledwo powiązane z nadrzędną fabułą, mające zapełnić miejsce między powstającymi powoli epizodami z głównego wątku.
Jasne, rozumiem, że tworzenie komiksów we współpracy z firmą od zabawek bywa trudne - zwłaszcza, gdy dorzucają z 70 nowych postaci, w tym pomysły tak idiotyczne, jak ludzie transformujący w głowy i spluwy dla robotów.
Co nie zmienia faktu, że skoro Bob Budiansky chciał napisać ich historię, mógł postarać się o coś lepszego niż 'Autoboty lądują na obcej planecie i chcą pokoju, ale mieszkańcy im nie ufają i nie do końca mają ochotę na sojusz, co wykorzystują Decepticony' - bo tą samą fabułę opowiedział już w pierwszym tomie.
Chociaż, może i nie miał lepszych pomysłów - historie z Marvel US nigdy nie należały do szczególnie dobrych.
Tom 10 to podobno już ostatnia taka akcja promocyjna z Hasbro. Oby - zaczynam się już gubić w tych wszystkich nowych robotach. Zwłaszcza, że coraz częściej różnią się już tylko imionami i kolorem karoserii.