Wyryte w sercu Tara Johnson 7,2
ocenił(a) na 43 lata temu Bardzo się umęczyłam podczas czytania. Postacie drewniane, jednowymiarowe, główna bohaterka okropnie irytująca. Taka damulka z wyższych sfer całe życie wychowywana pod kloszem, bezwolna i bezmyślna, która pod wpływem jednej sytuacji nagle chce zmienić swoje życie, ale na każdym kroku zachowuje się według starego, dobrze znanego powiedzenia: "chciałabym, a boję się". Dodatkowo autorka przynajmniej na co drugiej stronie (jeśli nie częściej) podkreśla, że dziewczyna jest niedowartościowana, że wszyscy mają ją za głupią i nieudolną. Nawet gdyby czytelnik chciał ją polubić, to po takich zdaniach nie ma szans, może ją jedynie odbierać jako życiową niedorajdę. Przy takim odbiorze cała fabuła i rola Kizzie jest tak niedorzeczna, że wręcz niewiarygodna. Rozumiem, że należy zachować konwenanse i koloryt epoki dla uwiarygodnienia zdarzeń, ale tutaj moim zdaniem Autorka nie zachowała proporcji. Bardziej skupiła się na podkreślaniu uległego i niestabilnego charakteru bohaterki, a mniej na faktach, które pchałyby akcję tej opowieści.
Wątek przemytu czarnoskórych i tzw. "kolei podziemnej" jest spłycony do takich banałów, że trzeba być wyjątkowo cierpliwym i mieć dużo samozaparcia, żeby nie zgrzytać zębami z oburzenia. Proste czynności urastają tu do rangi bohaterskich czynów sprowadzających się w zasadzie do przeprowadzenia uciekinierów kilka przecznic od gospodarstwa klanu Montgomerych. Clou problemu nie zostaje wyjaśnione w żadnym momencie, ba nie doczekało się nawet jednego konkretnego zdania (ani w opisie, ani w dialogu),więc niezorientowany czytelnik może w ogóle nie wiedzieć, o co tyle krzyku.
Cały wątek miłosny między Keziah (swoją drogą wyjątkowo wydumane imię i nie do zapamiętania) oraz Micah (drugie dziwne imię) jest żywcem wzięty z serialu "Duma i uprzedzenie": "Kocham panią panno Benett" "Oh panie Darcy, oh, oh, to nie uchodzi, to się nie godzi". Tak wyglądają wszystkie rozmowy kochanków o uczuciach. Oczywiście, żeby się przekonać o prawdziwości uczuć główna bohaterka musi usłyszeć to z ust wszystkich przyjaciół i najlepiej kilka razy (bo to przecież takie niemożliwe w swej prostocie, że młody człowiek zakochuje się w swojej koleżance z klasy),no i obowiązkowo musi poczuć poryw serca, oblać się rumieńcem i zrobić milion zbędnych rzeczy, żeby wreszcie do niej dotarło, co czuje. Podczas lektury można wręcz dostać szału czytając te opisy i jak wcześniej pisałam, trudno uwierzyć, żeby tak egzaltowana roztkliwiająca się nad swoim położeniem "szukająca dziury w całym" paniusia, mogła ogarnąć sens, rozmiar oraz niebezpieczeństwo procederu, w którym bierze udział. Po prawdzie mimo tworzenia przez autorkę aury nieustającego zagrożenia i niebezpieczeństwa, nie wydarza się żadna niebezpieczna dla niej sytuacja. Nikt jej nie łapie za rękę, nikt jej bezpośrednio nie zagraża, ani nie nastaje na jej życie. Cała "groza" rozgrywa się bardziej w jej głowie i infantylnych rozmyślaniach, niezbyt rozgarniętej pensjonarki, niż w rzeczywistości. Kizzie zawsze boi się na zapas, przeżywa niebezpieczeństwo, które nie nadeszło, przezornie spuszcza wzrok, albo tworzy w głowie nie do końca wiarygodne wersje zdarzeń, które nigdy się nie sprawdzają, ale ją już zawczasu "przejmują lękiem".
Ostatnim gwoździem do trumny tej powieści jest religia i religijność bohaterów. Czy naprawdę wątki religijne w tego typu literaturze zawsze muszą być tak naiwne i toporne? Droga Autorko, jeśli nie potrafisz dobrze i wiarygodnie ograć takich tematów, to po co je wplatasz? Kizzie wygłasza banały w stylu "Boże miej Nataniela w swej opiece, tylko dzięki Tobie wróci z wojny". Serio? Gdyby to było takie proste wszyscy wracaliby cali, zdrowi i uśmiechnięci, a nie jako ranni, zabici czy zaginieni.
Sadząc po egzaltowanych, przesłodzonych i ckliwych podziękowaniach Autorki na końcu książki postać Kizzie stworzyła na własny obraz i podobieństwo. Gdyby wszyscy byli jak Kizzie Montgomery system niewolnictwa w Ameryce trzymał się dobrze do naszych czasów i kwitł w najlepsze.
Książka wyryła się nie w moim sercu, ale na pewno w mej pamięci jako wyjątkowo nieudolna próba napisania o czasach, o których w literaturze powstało już wiele i to dużo lepszych i mimo usilnych starań Autorki, wiarygodniejszych tekstów. To jest bardzo słaba poczytajka dla ludzi o wysokim stopniu tolerancji na dziecinadę, albo takich, którzy naprawdę nie mają co czytać, choć zapewniam, że etykiety na słoikach z przetworami są bardziej pasjonujące. Ja nie polecam.