-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2024-05-04
Zbiór wierszy uhonorowany nagrodą Europejskiego Poety Wolności w 2010 roku. Zbiór, który wygrał w bardzo trudnej rywalizacji (przepraszam za sportową stylistykę) z kilkoma świetnymi i bardzo odeń różnymi książkami poetyckimi. I twierdzę, że wygrał zasłużenie, że Arłou udowadnia istnienie i potrzebę czytania poezji, która nie sili się na awangardowość, która umie być prawdziwa i nie ucieka przed oskarżeniami o banał (niesłusznymi), która przywołuje znane wszystkim przeżywanie, jak choćby wiersz Babcia uczyła.
Albo
"Tamto lato
przetrwa
dłużej niż my."
Arłou często nie przydziela swoim wierszom tematów - swobodnie miesza w nich historię, codzienność, miłość, politykę, podróże czy odniesienia literackie. Niestety można mieć wrażenie, że autor, jak niedojrzały nastolatek, nie umie się ustrzec przechwałek swoimi podbojami, że na dłuższą metę psuje to odbiór erotycznych fragmentów jego wierszy.
Jest tu na szczęście także miłość delikatnie i poruszająco szkicowana (Południk Greenwich).
A "25 marca" to jeden z najsubtelniejszych wierszy politycznych, jakie zdarzyło mi się napotkać.
Przełożył te teksty Adam Pomorski, znawca literatury, także białoruskiej, tłumacz, który wie, że tłumaczenie z języka tak bliskiego (szczególnie w leksyce) polszczyźnie wcale nie jest łatwe, który wie, jak unikać mielizn i zdradliwych ułatwień.
Świetna książka.
Zbiór wierszy uhonorowany nagrodą Europejskiego Poety Wolności w 2010 roku. Zbiór, który wygrał w bardzo trudnej rywalizacji (przepraszam za sportową stylistykę) z kilkoma świetnymi i bardzo odeń różnymi książkami poetyckimi. I twierdzę, że wygrał zasłużenie, że Arłou udowadnia istnienie i potrzebę czytania poezji, która nie sili się na awangardowość, która umie być...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-04
Jeden z klasyków sf, powieść wciąż wznawiana i czytana od tak wielu lat, i właściwie nie wiadomo, co o tym zdecydowało. Nie wydaje się wybitna, należy raczej do dobrego rzemiosła na niwie fantastyki niż do wielkiej sztuki. Pokazuje jeden z możliwych sposobów spotkania z obcą cywilizacją, katastrofalny w skutkach, a mimo to w jakiś sposób doceniony przez bohaterów, bardzo licznych zresztą, tej powieści. Akcja opracowana została przez autora bardzo precyzyjnie, mnóstwo tu dokładnych informacji geograficznych, astronomicznych, z dziedziny fizyki i lotów kosmicznych także, widać, że "science" w science-fiction Leiber traktował poważnie. A kolei przybyłe z głębokiego kosmosu obce istoty WSZYSTKIE przypominają ziemskie zwierzęta, jakby ewolucja w odległych systemach planetarnych wciąż sprawdzała ewolucję na Ziemi i dostosowywała się do niej - co nie jest ano możliwe, ani sensowne. Ciekawie przedstawił autor reakcje wielu różnych typów ludzkich na nagłe tragiczne wydarzenia, mniej ciekawie prezentuje się wątek romansowy między człowiekiem i kosmitką (czyżby wymuszony na pisarzu przez wydawnictwo?).
Spodziewałem się więcej, mimo to książka wydaje się istotna i czyta się ją dobrze. To wystarczający powód, żeby nadal ją wydawać.
Jeden z klasyków sf, powieść wciąż wznawiana i czytana od tak wielu lat, i właściwie nie wiadomo, co o tym zdecydowało. Nie wydaje się wybitna, należy raczej do dobrego rzemiosła na niwie fantastyki niż do wielkiej sztuki. Pokazuje jeden z możliwych sposobów spotkania z obcą cywilizacją, katastrofalny w skutkach, a mimo to w jakiś sposób doceniony przez bohaterów, bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-04
Tak jak Sny o pociągach tego autora odebrałem jak prozę najwyższych lotów, tak opowiadania z tego tomu uznaję za męczące. Jest w nich element obecny u niektórych pisarzy z USA, mianowicie coś w rodzaju kowbojskiej tępej pewności siebie - i nie chodzi o tępotę, tylko o pewien sposób traktowania czytelnika. Jakbym siedział w knajpie z kimś, kto wciąż gada opowiadając historie pełne niepotrzebnych detali, nikogo nie dopuszcza do głosu i nie chce słyszeć żadnych moich uwag na temat jego monologu.
Przy tym - skojarzenie z opowiadaniami Lucii Berlin - autor wprowadza tu czytelnika do świata ciężko chorych, albo więźniów i morderców, albo narkomanów i alkoholików, co oczywiście nie jest naganne, ale mnie, szczególnie jeśli ukazywane jest na surowo, także w warstwie językowej tych ludzi, bez metafor i przenośni, niestety odpycha.
To nie jest zła proza, tylko wyjątkowo niezgodna z moją estetyką i moją wytrzymałością.
Tak jak Sny o pociągach tego autora odebrałem jak prozę najwyższych lotów, tak opowiadania z tego tomu uznaję za męczące. Jest w nich element obecny u niektórych pisarzy z USA, mianowicie coś w rodzaju kowbojskiej tępej pewności siebie - i nie chodzi o tępotę, tylko o pewien sposób traktowania czytelnika. Jakbym siedział w knajpie z kimś, kto wciąż gada opowiadając historie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-29
To z pewnością ważne dzieło w historii literatury japońskiej. Być może było pierwszą próbą satyry społecznej wyśmiewającej z jednej strony snobizm przeciętnych i słabo wykształconych Japończyków starających się wyglądać na artystów i znawców sztuki tradycyjnej, a z drugiej strony równie żałosne w skutkach nieumiejętne i bezkrytyczne naśladowanie kultury europejskiej. Dziś wiemy, że Japonia poradziła sobie z tymi zjawiskami znakomicie, przyjmując z Zachodu wiele, i zachowując własną kulturę prawie nienaruszoną.
Powieść czytana dzisiaj nieco nudzi, bo ile razy można obserwować tę samą głupotę i to samo ograniczenie tych samych ludzi (tekst składa się prawie wyłącznie z monologów kota-narratora i dialogów kilku bohaterów).
Przetłumaczył Kota wielce zasłużony (obok Wiesława Kotańskiego) dla wprowadzenia literatury japońskiej do "menu" polskich czytelników Mikołaj Melanowicz. Jego tłumaczenia są dobre, a jednak zawierają błędy. Tłumacz bardzo często nie trafia we właściwe słowa, używa pojęć bliskich tym właściwym, ale nie tych właściwych, i to bardzo przeszkadza w lekturze. Wciąż potykamy się o drobne niezrozumienia, bo są ich tu setki. "W wychowaniu córek przyjął zasadę obojętności" znaczy, że nie brał udziału w ich wychowywaniu czy/oraz ich los był mu obojętny? "Szantażowanie fałszywą władzą" - co to znaczy? "Kraj stacza się do upadku" - źle sklejone dwa idiomy: ma być albo "chyli się ku upadkowi", albo "starcza się". To przykłady z fragmentu jednej strony. Może przed ponownym wydaniem powieści powinien był przejrzeć i poprawić tłumaczenie dobry redaktor?
Tak czy inaczej, mamy dziś do dyspozycji spory zbiór tłumaczeń z japońskiego, i tych sprzed lat, i całkiem nowych. Na ich tle Jestem kotem pełni rolę historycznej ciekawostki, i to, niestety, nudnawej.
To z pewnością ważne dzieło w historii literatury japońskiej. Być może było pierwszą próbą satyry społecznej wyśmiewającej z jednej strony snobizm przeciętnych i słabo wykształconych Japończyków starających się wyglądać na artystów i znawców sztuki tradycyjnej, a z drugiej strony równie żałosne w skutkach nieumiejętne i bezkrytyczne naśladowanie kultury europejskiej. Dziś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najpierw usłyszałem o ekopoezji. Popukałem się w czoło (kolejna moda włazi nie tam, gdzie trzeba, teraz tylko czekać na poezję wegańską i elektryczną, tzn. nie-spalinową...). A potem przeczytałem Gandera. Poeci od wieków opisują tzw. przyrodę i jej działanie na tzw. podmiot liryczny, ale to, co zrobił Gander, graniczy z cudem. U niego człowiek stoi nie obok natury, nie wpatrzony w nią, tylko jako jej część. Stoi częściowo złączony z żywymi istotami, które są częściowo nim, a przeżycia przepływają pomiędzy organizmami, pomiędzy umysłami, jestestwami, bytami. udało mu się pokazać bycie w jednym continuum z resztą natury, opisać człowieka jako uczestnika, nie odbiorcę.
Przypomina się Elizabeth Bishop, i jej wpatrywanie się w krajobrazy, zawsze z oddali, zawsze jako widz, i jej ukrywanie przeżyć, jej wycofanie - jakiż to kontrast z Podwojonym życiem!
Nie uwierzyłbym, że wstawianie do tekstu poetyckiego naukowych nazw rodzajowych i gatunkowych roślin i zwierząt wywoła cokolwiek prócz zgrzytu, a jednak temu autorowi udało się to zrobić w pełnej harmonii z ciałem wiersza. Nawet surfing, taki sportowy, na desce, stał się tutaj zjawiskiem literackim!
Dużo miłości w tych wierszach, także fizycznej, przepięknie wplecionej w tkankę tekstu, dużo też żalu za utraconym, tęsknoty- wszystko to w symbiozie z mchem, drzewem, owadem i roztoczami.
"Pustkowie" - jeden z piękniejszych wierszy o utraconym, nie u Gandera, tylko w całej poezji świata
"Jej nieobecność
ciągnie przez ciebie, ciągnie
jak wiatr
w skruszonej skale."
i jeszcze ("Ku nam III")
"W tobie
wywracam moje życie na zewnątrz."
Najpierw usłyszałem o ekopoezji. Popukałem się w czoło (kolejna moda włazi nie tam, gdzie trzeba, teraz tylko czekać na poezję wegańską i elektryczną, tzn. nie-spalinową...). A potem przeczytałem Gandera. Poeci od wieków opisują tzw. przyrodę i jej działanie na tzw. podmiot liryczny, ale to, co zrobił Gander, graniczy z cudem. U niego człowiek stoi nie obok natury, nie...
więcej Pokaż mimo to