-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać417
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2022-06-16
2022-06-06
2020-08-18
2020-05-27
2020-04-15
2020-01-13
Gustafsson strzela z ciężkiego kalibru. Jego bohater, szykując się na rychłą (albo i nie rychłą, kto to wie) śmierć, pchany jakimś oddolnym przymusem, być może samą biologią, kompulsywnie szuka, sam do końca nie wiedząc czego. Szuka "ja" i jakichś dziwnych odpowiedzi z tym "ja" związanych.
Patrzy na pszczoły ginące setkami w idealnej obojętności, żywe owady sprzątają te martwe, jak zepsute maszyny. Czym różni się umieranie człowieka, od umierania pszczoły? Być może odpowiedzi na to pytanie szuka bohater. Choć pytań jest sporo, czasu jest mało, ciało ma swoje ograniczenia, więc poszukiwania są nieporadne, pośpieszne. Może nawet rozpaczliwe, choć osobiście odbieram tę opowieść jako jaśniejącą, przynajmniej pod koniec.
Gustafsson w tej prozie wylewa tyle poetyki i serwuje takie obrazy, że zostawię je sobie w pamięci na długo jeszcze. Do tego głębia jego myśli, niedopowiedzenia i ta niezwykła, skandynawska surowość. Rzecz jest niezwykła!
Gustafsson strzela z ciężkiego kalibru. Jego bohater, szykując się na rychłą (albo i nie rychłą, kto to wie) śmierć, pchany jakimś oddolnym przymusem, być może samą biologią, kompulsywnie szuka, sam do końca nie wiedząc czego. Szuka "ja" i jakichś dziwnych odpowiedzi z tym "ja" związanych.
Patrzy na pszczoły ginące setkami w idealnej obojętności, żywe owady sprzątają te...
2017-08-07
U Czapskiego, w zbiorze "Tumult i Widma", w eseju "Cedr", znalazłem takie oto zdania:
„Gutenberg żelaznym językiem oblizał całą literaturę i zginęła w niej intymność rękopisu” – pisał Rozanow i cieszyłby się dzisiaj, bo tę intymność w literaturze odrodził jego przyjaciel Riemizow.
Zachęcony, z miejsca zamówiłem książeczkę. Przeczytawszy, stwierdzam krótko: Czapski (znów) miał rację. Litery Riemizowa układają się nie tyle w zdania, co w pieśń. Już samo obcowanie z tym tworzywem dostarcza wrażeń na tyle dobrych i cennych, żeby książkę móc z czystym sumieniem polecić.
Wincy tutaj, zapraszam: https://statekglupcow.wordpress.com/2017/08/08/litery-wyrwane-drukowi-riemizow-siostry-krzyzowe/
U Czapskiego, w zbiorze "Tumult i Widma", w eseju "Cedr", znalazłem takie oto zdania:
„Gutenberg żelaznym językiem oblizał całą literaturę i zginęła w niej intymność rękopisu” – pisał Rozanow i cieszyłby się dzisiaj, bo tę intymność w literaturze odrodził jego przyjaciel Riemizow.
Zachęcony, z miejsca zamówiłem książeczkę. Przeczytawszy, stwierdzam krótko: Czapski (znów)...
2019-09-28
Książka Waltera z pewnością ciekawe i oryginalne doświadczenie czytelnicze, jednak ciężko jest je jednoznacznie polecić komukolwiek do lektury. Chodzi o to, że to dość odważny eksperyment narracyjny - w mozaice niepowiązanych z sobą akapitów, autor opowiada o napięciach społecznych w pewnym fikcyjnym szwajcarskim mieście, narastających wraz ze zbliżaniem się lokalnych wyborów. Nie ma tu pojedynczego bohatera, wydarzenia tylko w sporym przybliżeniu układają się w ciąg, książka jest w sporej mierze zmyślonym dokumentem. Zmyślonym dokumentem z szalenie trafnymi i rozległymi spostrzeżeniami.
Książka Waltera z pewnością ciekawe i oryginalne doświadczenie czytelnicze, jednak ciężko jest je jednoznacznie polecić komukolwiek do lektury. Chodzi o to, że to dość odważny eksperyment narracyjny - w mozaice niepowiązanych z sobą akapitów, autor opowiada o napięciach społecznych w pewnym fikcyjnym szwajcarskim mieście, narastających wraz ze zbliżaniem się lokalnych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-07
2019-11-09
Ze zdziwieniem przyglądam się średniej ocen książki Sundmana. Trochę się nie godzi, trochę wstyd przed Ryśkiem. Książka wchodzi w mały dialog z samym Jądrem Ciemności i nie robi tego z pozycji zbyt napompowanej karykatury, co samo w sobie jest osiągnięciem.
Większość treści mieści się tutaj między słowami, w tym, jak na świat patrzy dwu narratorów - Europejczyk i Hindus. Po pewnym czasie łapałem się na tym, że bardziej na tym, jak przebiega tytułowa ekspedycja, skupiałem się bardziej na tym, jak patrzą na nią bohaterowie. A Sundman (na wszelki wypadek uwagę na to każe zwracać wstęp) doskonale prowadzi surowe, subiektywne opisy - interesuje się tylko tym, co widzą jego postaci i o czym chcą opowiedzieć - buduje więc dwa portrety i ze skonfrontowania ich Homo Europaeus nie wychodzi wcale obronną ręką.
Książka nie zamyka się tylko na okresie kolonialnym - powstała w drugiej połowie XX wieku, zdaje się być kierowana do ówczesnych odbiorców. A jeśli przyjrzymy się jej dobrze, odkryjemy, że dziś brzmi jeszcze aktualniej. Rozbestwił się ów człowiek zachodni z całą swoją globalizacją, wygodą i konsumpcją, prawda? W książce Sundmana ekspedycja wcale nie zmierza do serca ciemności - ona wiezie je ze sobą!
Książce daję wysoką ocenę, a do moich znajomych (bo wiem, że to ludzie pełni cnót) apeluję: idźcie do biblioteki, znajdźcie Ekspedycję, przeczytajcie i oceńcie - coś trzeba z tą niską średnią zrobić, ktoś jeszcze gotów pomyśleć, że książka to przeciętniak, a to się nie godzi!
Ze zdziwieniem przyglądam się średniej ocen książki Sundmana. Trochę się nie godzi, trochę wstyd przed Ryśkiem. Książka wchodzi w mały dialog z samym Jądrem Ciemności i nie robi tego z pozycji zbyt napompowanej karykatury, co samo w sobie jest osiągnięciem.
Większość treści mieści się tutaj między słowami, w tym, jak na świat patrzy dwu narratorów - Europejczyk i Hindus....
Rzecz świetna, choć mam świadomość, że książka w której bohater grzęźnie na kilkaset stron w dziwnym zawieszeniu między wojną a podróżą, między różnymi konsulatami, ambasadami i urzędami w próbach zdobycia takiego albo innego papieru, który dawać może życie, albo śmierć, może wcale nie przypaść do gustu współczesnemu czytelnikowi, rozbestwionemu nadmiarem akcji, emocji i wydarzeń.
I świetne są te momenty, w których autorka zwraca uwagę, że porty wszystkich wieków, wojny wszystkich wieków i ucieczki wszystkich wieków niosą wciąż te same historie. Porty Fenicjan, Greków i Rzymian, wyglądają tak samo jak ta Marsylia, którą opisuje. Zmieniają się języki i świat się zmienia, ale pod spodem sens zostaje taki sam.
Rzecz świetna, choć mam świadomość, że książka w której bohater grzęźnie na kilkaset stron w dziwnym zawieszeniu między wojną a podróżą, między różnymi konsulatami, ambasadami i urzędami w próbach zdobycia takiego albo innego papieru, który dawać może życie, albo śmierć, może wcale nie przypaść do gustu współczesnemu czytelnikowi, rozbestwionemu nadmiarem akcji, emocji i...
więcej Pokaż mimo to