Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Uwielbiam serię z Verą Stanhope. I znowu się nie zawiodłam! Ann Cleeves świetnie buduje nastrój i bohaterów małej, zamkniętej społeczności. Podejrzewa się wszystkich i nie można zgadnąć, kto jest mordercą do samego końca!

Uwielbiam serię z Verą Stanhope. I znowu się nie zawiodłam! Ann Cleeves świetnie buduje nastrój i bohaterów małej, zamkniętej społeczności. Podejrzewa się wszystkich i nie można zgadnąć, kto jest mordercą do samego końca!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetny finał serii! Jónasson wspaniale buduje klimat i tworzy niezwykły nastrój!

Inspektor Ari Thor cieszy się, że Wielkanoc spędzi ze swoją byłą dziewczyną i ich 3-letnim synkiem. Plany krzyżuje mu zgłoszenie o śmierci 19-latki. Ciało znaleziono na ulicy w środku nocy. Brakuje dowodów, poszlak i podejrzanych. Wszystko wskazuje na samobójstwo, ale matka nie chce w to uwierzyć... A starszy mężczyzna pisze na ścianie: "Zamordowana". Jaki to może mieć związek z tą sprawą?

Naprawdę trudno się oderwać!

Świetny finał serii! Jónasson wspaniale buduje klimat i tworzy niezwykły nastrój!

Inspektor Ari Thor cieszy się, że Wielkanoc spędzi ze swoją byłą dziewczyną i ich 3-letnim synkiem. Plany krzyżuje mu zgłoszenie o śmierci 19-latki. Ciało znaleziono na ulicy w środku nocy. Brakuje dowodów, poszlak i podejrzanych. Wszystko wskazuje na samobójstwo, ale matka nie chce w to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam powieści Sharon Bolton! Niesamowicie buduje klimat i trzyma w napięciu. W ogóle nie domyślałam się zakończenia... Gorąco polecam!

Uwielbiam powieści Sharon Bolton! Niesamowicie buduje klimat i trzyma w napięciu. W ogóle nie domyślałam się zakończenia... Gorąco polecam!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Koszmary zatopionego w traumie umysłu, który pragnie zapomnieć sportretował Sebastian Fitzek w mistrzowskim thrillerze psychologicznym „Terapia”.

Wyobraź sobie, że twój świat miewa płynne granice. Od czasu do czasu zmysły zawodzą. Nie można ufać temu, co rzuca się w oczy. Kolory odrealniają rzeczywistość. Zbyt jaskrawe, zbyt jałowe, nigdy nie wiadomo, czy to wizja, sen, a może jawa? Dźwięki mogą przybierać zdeformowane formy albo rozbrzmiewać wyłącznie w twojej głowie, jak echa zapomnianych głosów. Smaki wypełniają całe ciało albo przekształcają każdy kęs w popiół. Człowiek traci grunt pod nogami, jest albo nie jest sobą. Nigdy nic nie jest pewne. Czasoprzestrzeń czarnej dziury…

Pogrążony w depresji wybitny psychoterapeuta Dr Victor Larenz od lat nie prowadzi już praktyki, a jego kariera legła w gruzach. Dokładnie od chwili, gdy kilka lat wstecz zniknęła bez śladu jego ukochana dwunastoletnia córka, cierpiąca na niezidentyfikowaną chorobę. Larenz nie potrafi się pozbierać i obecnie przebywa w odosobnieniu na wyspie na Morzu Północnym, próbując na nowo ułożyć sobie życie. Pewnego dnia do drzwi jego domku puka nieznajoma, Anna Spiegel, która podaje się za pisarkę. Pisarkę która cierpi na dziwną odmianę schizofrenii, bo stworzone przez nią postacie stają się dla niej rzeczywistością. Anna rozpoczyna swoją historię i wkrótce dla Dr Larenza staje się jasne, że to właśnie ta kobieta być może wie, co przytrafiło się jego zaginionej córeczce.


Trzy perspektywy czasowe, trzy historie i kotłujące się ze sobą umysły psychoterapeuty i pacjenta w walce o obiektywną wersję prawdy. Ale czy ta prawda jest w ogóle możliwa do uchwycenia? Odmiana schizofrenii, na którą cierpi Anna nie pozwala jednoznacznie określić, gdzie leży cienka granica między jej wyobraźnią a chorobą, prawdą a kłamstwem. Dr Victor Larenz w pewnym momencie również staje się niewiarygodny, chociażby ze względu na to, co szykuje dla niego przyszłość, a o czym czytelnik już wie, czego nieuchronnie się spodziewa. To, co z zewnątrz wygląda jedynie na skomplikowaną terapią, okazuje się walką o być albo nie być, w której przeszłość, przyszłość i teraźniejszość spotykają się w jednym miejscu, umykając rzeczywistości.

Sebastian Fitzek nie zawiódł swoich czytelników – „Terapia” to perfekcyjnie poprowadzony od początku do końca thriller psychologiczny, w którym nawet podstawowy koncept fabularny jest wystarczająco już przerażający i może zbić z tropu nawet obeznanego w gatunku czytelnika. Kiedy dodamy mrożące krew w żyłach zakończenie, wraz z wyjaśnieniem zagadki, to czytelnik jeszcze przez długi czas może pozostać w stanie skrajnego oszołomienia. Lektura mocna i tak dobra, że obawiam się kolejnych dreszczowców spod pióra tego niemieckiego pisarza. Bo czy może być strasznej?

-------


O. ("Wielki Buk")

Koszmary zatopionego w traumie umysłu, który pragnie zapomnieć sportretował Sebastian Fitzek w mistrzowskim thrillerze psychologicznym „Terapia”.

Wyobraź sobie, że twój świat miewa płynne granice. Od czasu do czasu zmysły zawodzą. Nie można ufać temu, co rzuca się w oczy. Kolory odrealniają rzeczywistość. Zbyt jaskrawe, zbyt jałowe, nigdy nie wiadomo, czy to wizja, sen, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tej książki po prostu nie da się odłożyć! Zaczęłam czytać i nawet nie wiem, kiedy minęło ponad 400 stron. Autor, etolog, czyli specjalista od zachowań zwierząt, pokazuje takie zwierzęce zachowania, o jakich większość z nas nie ma pojęcia: uczucia, myślenie abstrakcyjne, altruizm, zasady moralne, symbole... To wszystko poparte naukowymi obserwacjami i kapitalnymi przykładami. Więc może granica pomiędzy nami a naszymi braćmi mniejszymi nie jest wcale tak wyraźna, jak by się nam wydawało? Wcale się nie dziwię, że książkę polecają autorytety: Pani Dorota Sumińska i Pan Andrzej Kruszewicz. Ja też ją gorąco polecam każdemu!

Tej książki po prostu nie da się odłożyć! Zaczęłam czytać i nawet nie wiem, kiedy minęło ponad 400 stron. Autor, etolog, czyli specjalista od zachowań zwierząt, pokazuje takie zwierzęce zachowania, o jakich większość z nas nie ma pojęcia: uczucia, myślenie abstrakcyjne, altruizm, zasady moralne, symbole... To wszystko poparte naukowymi obserwacjami i kapitalnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W pętli

„Jej obsesja” Amandy Robson to historia dwóch małżeństw: Carly i Roba oraz Jenni i Craiga. Ich życie zmienia jedno zadane podczas zakrapianej imprezy pytanie: „Jaką inną kobietę chciałbyś mieć, gdybyś mógł?”. Choć Rob długo nie chce odpowiedzieć Carly, w końcu mówi: Jenni. Przyjaciółka o urodzie nastolatki i wielkich, niewinnych oczach. Zupełne przeciwieństwo kobiecej, seksownej Carly, która teraz już nie potrafi myśleć o niczym innym. Jej obsesja nakręca spiralę wydarzeń, które zmieniają życie całej czwórki.

„Jej obsesja” to bardzo intymna powieść. Z dwóch powodów. Pierwszy to specyficzny sposób poprowadzenia narracji. Autorka dzieli książkę na bardzo krótkie partie, których narratorami są bohaterowie na przemian. Ale to nie wszystko: w swoich wypowiedziach zwracają się oni zwykle do siebie nawzajem – trochę tak, jakby pisali do siebie listy, których nigdy nie zamierzają wysłać: „Włączam wideorozmowę z tobą, Craig, bo brakuje mi ciebie” (Jenni); „Jenni. Świętoszkowata suko, kradnąca mi męża” (Carly) – ujawniając najbardziej osobiste uczucia i opinie. I to właśnie powód numer dwa: czytelnik może być świadkiem rozwoju emocji i wydarzeń, może obserwować, jak wokół bohaterów powoli zaciska się pętla. To sprawia, że powieść jest bardzo przejmująca. Może nie tyle w sferze akcji, bo tę, przynajmniej do pewnego momentu, można by podsumować w dwóch zdaniach, ujawniając jej banalność (ale nie jest to absolutnie zarzut w stronę autorki! Ot, życie ludzkie często plecie się wokół banalnych schematów) – ile właśnie w sferze emocji.

Na pewno jest to też mocna powieść. Dużo brutalnego języka i scen seksu, czasami wręcz nieprzyjemnych, bo odartych z jakichkolwiek uczuć. No i postaci. Nie da się ukryć, że bardzo wyraziste (przy czym jednak zdecydowanie ważniejszą rolę odgrywają tu Carly i Jenni; powieściowi mężczyźni, Rob i Craig, najczęściej jawią się jako bezwolne kukły, którymi można swobodnie manipulować – i to bardzo do nich zniechęca). Pierwsze skrzypce gra bez wątpienia Carly. Matka trójki dzieci, zapracowana pielęgniarka, żona uznanego lekarza. Jenni jest jej przyjaciółką ze szkoły rodzenia. Dzieci obu kobiet lubią swoje towarzystwo, więc i dorośli często się spotykają. Z pozoru ich relacje są przyjacielskie. Jednak wspomniane pytanie wyzwala w Carly kłębiące się już od dawna emocje.

Początkowo trudno o jednoznaczną klasyfikację gatunkową tej powieści. Kiedy zaczynamy czytać, rysuje się przed nami historia niczym z powieści obyczajowej: na pierwszy rzut oka idealne życie dwóch rodzin rozsypuje się jak domek z kart pod wpływem jednego pytania. Potem jednak, kiedy wchodzimy coraz głębiej w motywacje i uczucia bohaterów i przekonujemy się, jak bardzo ich wzajemne relacje są toksyczne, a fabuła zaczyna powoli, lecz nieubłaganie rozwijać się w niepokojącą stronę, „Jej obsesji” coraz bliżej do mrocznego THRILLERa psychologicznego. Jest też w tej powieści coś z domestic NOIR. Amanda Robson pokazuje, że zło to niekoniecznie seryjny morderca wiedziony abstrakcyjną motywacją; zło kryje się w każdym, nawet w ludziach, którym bezgranicznie ufamy. Nawet w nas samych. Wystarczy, że coś je uwolni.

„Gdybym tylko mogła wrócić do czasów, kiedy truskawkowe żelki by mnie zadowalały” – mówi jedna z bohaterek. Niestety, nie da się wrócić do beztroskiego dzieciństwa, a dorosłość nie zawsze jest przyjemna. Niekiedy bardzo trudna bywa nawet codzienność: sterty prasowania, zmywarka czekająca na opróżnienie, dzieci wymagające uwagi i mogą sprawić, że człowiek staje się głęboko nieszczęśliwy i nie potrafi tego przełamać. „Jej obsesja” to niepokojąca, chwilami trudna w odbiorze – bo budząca w odbiorcy nieprzyjemne uczucia – powieść, której na pewno szybko nie zapomnę. Dlatego polecam ją wszystkim miłośnikom thrillerów psychologicznych.

------
Recenzja ukazała się na Portalu Kryminalnym: http://bit.ly/2s1gKhy

W pętli

„Jej obsesja” Amandy Robson to historia dwóch małżeństw: Carly i Roba oraz Jenni i Craiga. Ich życie zmienia jedno zadane podczas zakrapianej imprezy pytanie: „Jaką inną kobietę chciałbyś mieć, gdybyś mógł?”. Choć Rob długo nie chce odpowiedzieć Carly, w końcu mówi: Jenni. Przyjaciółka o urodzie nastolatki i wielkich, niewinnych oczach. Zupełne przeciwieństwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomiędzy gadami

Każdy czytelnik ma kilku autorów, których określić może mianem „pewniaków”. Takich, po których książki sięga z pewnością, że będą to lektury udane. Takim pewniakiem jest dla mnie Sharon Bolton, angielska pisarka, która ma na swoim koncie kilkanaście książek, w tym świetną serię z policjantką Lacey Flint. Jeszcze żaden jej THRILLER nie przyniósł mi rozczarowania. Jedne były bardzo dobre, inne – dobre, zawsze jednak stanowiły ciekawą kryminalną przygodę.

ImageTym razem Bolton zabiera nas do spokojnej, niewielkiej wsi na południu Anglii i przedstawia nam młodą weterynarz, Clarę Benning. Introwertyczkę, żyjącą samotnie, stroniącą od ludzi, pewniej czującą się w towarzystwie zwierząt. Od razu wiadomo, że trauma odcisnęła na niej piętno. Nie tylko na psychice, lecz także na twarzy, Clara ma bowiem sporą bliznę na lewym profilu.

Pewnego dnia w łóżeczku dziecka sąsiadów pojawia się wąż. Młoda weterynarz zostaje wezwana na miejsce i tylko dzięki jej wiedzy o gadach oraz zawodowym umiejętnościom nie dochodzi do tragedii. Niestety, wkrótce węże pojawiają się w innych domach i paraliżują mieszkańców wsi. Są to nie tylko lokalne żmije, często spotykane na wrzosowiskach, lecz także jadowite gady lęgnące się jedynie w gorącym, tropikalnym klimacie. Wraz z ich pojawieniem się ożywają wspomnienia. Pierwsze dotyczy pradawnego rytuału właśnie z udziałem węży, mającego genezę w odłamie kościoła protestanckiego, drugie – pożaru wiejskiej kaplicy, do którego doszło w latach pięćdziesiątych. Clara zostaje wciągnięta w wir śledztwa i zmuszona stawić czoła nie tylko mordercy, ale także swemu największemu lękowi – kontaktowi twarzą w twarz z drugim człowiekiem.

Książki Bolton jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. I tym razem dałam się całkowicie pochłonąć historii pełnej jadowitych gadów, pradawnych religijnych rytuałów i zamkniętej wiejskiej społeczności. Oprócz złożonej, wieloaspektowej intrygi kryminalnej, Bolton kreuje także wielowymiarowe postaci. W każdej ze swoich książek autorka tworzy drobiazgowe studium psychologiczne bohaterów. I tym razem tak jest: Clara Benning to postać złożona, prowadząca niemalże pustelniczy tryb życia, borykająca się z blizną na twarzy, ale także z bliznami wewnętrznymi, pozostawionymi po traumatycznych wydarzeniach z przeszłości. Jak pisał Thomas Harris, klasyk thrillera: „Blizny przypominają nam przeszłość, ponieważ potwierdzają, że była rzeczywistością”. Ta przeszłość jest dla Clary trudna. Ale aktualna rzeczywistość też. Sprawa, której wir wciąga młodą weterynarz, okazuje się dla niej skuteczną terapią. Obawa przed tym, jak postrzegana jest kobieta z blizną, stopniowo przestaje być barierą w kontaktach z innymi, murem nie do przebicia.

Bolton bardzo obrazowo maluje nie tylko scenerię wydarzeń i postaci, ale także… węże. Jest sumiennie przygotowana, bardzo szczegółowo przedstawia wygląd, występowanie, zwyczaje i niebezpieczeństwa, jakie niosą ze sobą te gady. Pierwsze kilkadziesiąt stron wręcz nieco przypomina publikację popularnonaukową, pewnie trudną do przebycia osobom z ofidiofobią. Potem jednak akcja nabiera tempa, a do tematyki niebezpiecznych gadów dochodzą tajemnica sprzed pół wieku oraz obrzędy z udziałem ludzi, oparte na wierzeniach religijnych, niemające jednak nic wspólnego z dobrem, jakie powinien przynosić Kościół.

„Bliznę” Sharon Bolton nazwałabym wielopłaszczyznowym thrillerem z niebanalną fabułą, nieczęsto bowiem węże stanowią filar tego typu historii. Obmierzłe, jadowite, groźne, a jednak mniej niebezpieczne dla człowieka niż… drugi człowiek. Jak bowiem mawiają: różnica między wężami a ludźmi polega na tym, że mając do czynienia z tymi pierwszymi, przynajmniej wiemy, czego się spodziewać. Kto więc – w ostatecznym rozrachunku – bywa groźniejszym gadem?

Tak, Bolton to mój pewniak! Polecam.

Recenzja ukazała się na Portalu Kryminalnym: http://bit.ly/2DP6mMg

Pomiędzy gadami

Każdy czytelnik ma kilku autorów, których określić może mianem „pewniaków”. Takich, po których książki sięga z pewnością, że będą to lektury udane. Takim pewniakiem jest dla mnie Sharon Bolton, angielska pisarka, która ma na swoim koncie kilkanaście książek, w tym świetną serię z policjantką Lacey Flint. Jeszcze żaden jej THRILLER nie przyniósł mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zły czas dla dobrych ludzi

„Dobrzy ludzie muszą umrzeć” to druga część cyklu autorstwa angielskiej pisarki Helen Fields. Debiutancka powieść autorki, „Perfekcjonista”, była nominowana do CWA Dagger. Bohaterami tego cyklu są policjanci z Edynburga: inspektor Luc Callanach i detektyw Ava Turner. Tym razem muszą zmierzyć się z mordercą, który atakuje na ulicach miasta. Ofiary nie mają ze sobą nic wspólnego – poza tym, że wszystkie można by nazwać dobrymi ludźmi. Działacz fundacji, pielęgniarka z hospicjum, bibliotekarz, nauczycielka… Ktoś zadaje tym ludziom niewyobrażalny ból. Co gorsza, modus operandi za każdym razem jest inny. Może więc jest więcej niż jeden sprawca? Policjanci muszą zmierzyć się nie tylko z wyczerpującym śledztwem, lecz także z gniewem lokalnej społeczności, przekonanej, że policja nie robi w tej sprawie wszystkiego, co w jej mocy. Callanach i Turner mają też nieco kłopotów osobistych, przed nimi więc trudny czas.

ImageNa początek najważniejsza obserwacja: powieść Helen Fields to literatura gatunkowa w najczystszej postaci, bez ambicji na bycie czymś więcej. Robi dokładnie to, co powinien robić każdy kryminał: wciąga czytelnika na kilka godzin w swój świat, dając mu czystą rozrywkę. Dopracowana fabuła jest największym atutem tej powieści, nie pozostawia jednak wiele miejsca na inne elementy. Choć więc akcja powieści toczy się w Edynburgu, nie spodziewajcie się opisów miasta. To nie ten typ powieści; tu nie ma miejsca na jakieś obserwacje społeczne czy kulturowe. Edynburg ma tu znaczenie o tyle, że Luc – ze swoim wyglądem supermodela i przeszłością we francuskiej policji – zdecydowanie się wyróżnia.

Na szczęście autorka znalazła w powieści przestrzeń dla wątków osobistych. Opowieść o napięciu pomiędzy dwójką głównych bohaterów wciąga bowiem niemal tak samo, jak intryga kryminalna, przy czym ani odrobinę jej nie przykrywa. Związkowe perypetie Avy i problemy osobiste Luca ani przez chwilę nie wysuwają się na pierwszy plan; najważniejszy pozostaje tu ich pojedynek z psychopatą. Przyznać jednak trzeba, że portreciki – bo portrety to za duże słowo – postaci drugo- i trzecioplanowych malowane przez Fields nie są szczególnie oryginalne: jak konkurent głównego bohatera (na kilku płaszczyznach), to samiec alfa bez jednej pozytywnej cechy; jak policjant bliski emerytury, to poniżający młodszych kolegów rasista i homofob. Całe szczęście, że najważniejsze postaci są wielowymiarowe, złożone, co czyni tę powieść bardzo przyjemną lekturą.

Brakuje jej tylko jednego. Czego? Zaskoczenia. Nie fabularnego – dostajemy bowiem sporo mylnych tropów i TWISTów. Nie zaskakuje natomiast sama konstrukcja opowieści. Jest w niej dokładnie to, czego spodziewamy się po opowieści o pościgu policjantów za seryjnym mordercą. Są nawet fragmenty pisane z jego perspektywy, tak popularne w tego typu książkach.

Przerażający seryjny morderca? Jest. Inteligenci policjanci? Są. Napięcie? Jest. „Dobrzy ludzie muszą umrzeć” to świetny przykład tego, jak powinien wyglądać dobrze skonstruowany kryminał, który zapewni czytelnikowi kilka emocjonujących godzin.

Recenzja ukazała się na Portalu Kryminalnym: http://bit.ly/2DiorBi

Zły czas dla dobrych ludzi

„Dobrzy ludzie muszą umrzeć” to druga część cyklu autorstwa angielskiej pisarki Helen Fields. Debiutancka powieść autorki, „Perfekcjonista”, była nominowana do CWA Dagger. Bohaterami tego cyklu są policjanci z Edynburga: inspektor Luc Callanach i detektyw Ava Turner. Tym razem muszą zmierzyć się z mordercą, który atakuje na ulicach miasta. Ofiary...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezagojone rany

Z czym kojarzy się kryminał, każdy wie. Trup ściele się tam gęsto. Istnieją jednak i takie kryminały, w których trup nie ściele się wcale. Taka właśnie jest „Niebezpieczna dziewczyna” K.L. Slater. Owszem, mamy motyw śmierci, ale związany z dawną stratą głównej bohaterki, a nie ze zbrodnią tu i teraz. Jak autorka poradziła sobie z taką formą opowieści? Jako ciekawostkę warto dodać, że „Niebezpieczna dziewczyna” narodziła się jako praca dyplomowa; dopiero na potrzeby wydawnictwa K.L. Slater rozbudowała ją i wydała w formie książki.

ImageAnna żyje samotnie, prowadząc niemal pustelniczy tryb życia. Jej codzienność ogranicza się do pracy listonoszki i pomagania starszej, schorowanej sąsiadce, bardziej z przyzwyczajenia i przyzwoitości niż z chęci pomocy i obcowania z drugim człowiekiem. Kobieta nosi w sobie traumę, dlatego stroni od ludzi. Wiele lat temu straciła całą rodzinę. Najpierw opuścił ją ojciec, a potem matka z bratem ponieśli śmierć w nie do końca jasnych okolicznościach. Któregoś dnia, wracając z pracy, Anna staje się świadkiem drogowej kolizji. Pewna kobieta potrąca autem motocyklistę. Anna rozpoznaje w sprawczyni wypadku osobę, której poszukiwała od lat, tę, która przyczyniła się do śmierci jej matki i brata. Postanawia nawiązać bliższą znajomość z potrąconym mężczyzną, aby w ten sposób zbliżyć się do sprawczyni kolizji i dać upust pielęgnowanej od lat nienawiści.

W moim odczuciu najmocniejszym punktem opowieści jest studium psychologiczne głównej bohaterki. Początkowo autorka zarysowuje tę postać jako wycofaną, zaburzoną, rozpamiętującą przeszłość. Odbieramy ją jako typową ofiarę. Stopniowo jednak zauważamy, że trauma, jaką w sobie nosi, przybrała formę obsesji. Wówczas zaczynamy dostrzegać tytułową niebezpieczną dziewczynę, przez wiele lat karmiącą się dawnymi krzywdami, która potrafi na chłodno kalkulować i umiejętnie planować zemstę. Z jednej strony czytelnik próbuje zrozumieć i usprawiedliwić Annę – przecież w młodości spotkała ją tragedia. Z drugiej jednak wie, że nie warto w ten sposób rozwiązywać dawnych rachunków, a mszcząc się w gniewie i nienawiści na innych, tak naprawdę mścimy się na samych sobie. Autorce udało się stworzyć postać, która z każdą kolejną stroną zachowuje się coraz bardziej chaotycznie, coraz mocniej zapętla się we własnej intrydze, tracąc przy tym grunt pod nogami, burząc relacje międzyludzkie, i tak nieliczne, oraz zaniedbując pracę, która stanowiła jedyny punkt łączący bohaterkę z normalną rzeczywistością, z właściwym funkcjonowaniem w prawdziwym świecie. Niestety zachowanie Anny względem mężczyzny będącego ofiarą wypadku oraz jego babci było momentami tak irracjonalne, że dziwiła mnie ich znikoma reakcja, a właściwie jej brak. Podobnie było z finałem całej opowieści: owszem, autorka pokusiła się o dość złożone i zaskakujące rozwiązanie zagadki, jednak i w nim można odnotować drobne nieścisłości.

W ogólnym rozrachunku „Niebezpieczna dziewczyna” jest jednak historią wartą poznania. Wyróżnia się bowiem na tle kryminałów, w których przelewa się krew – fabuła w niewielkim stopniu ociera się o typową zbrodnię. A mimo tego nie traci charakterystycznego dla gatunku napięcia. Przez całą lekturę niemal czujemy na plecach oddech tytułowej dziewczyny i niejednokrotnie zdumiewa nas jej zachowanie, wypaczone przez traumę i obsesję zemsty. A wszystko po to, aby na koniec pozostawić nas z pytaniem: kto w tej historii tak naprawdę był ofiarą i kto był najbardziej niebezpieczny?

Recenzja ukazała się na Portalu Kryminalnym: http://bit.ly/2mVFkLQ

Niezagojone rany

Z czym kojarzy się kryminał, każdy wie. Trup ściele się tam gęsto. Istnieją jednak i takie kryminały, w których trup nie ściele się wcale. Taka właśnie jest „Niebezpieczna dziewczyna” K.L. Slater. Owszem, mamy motyw śmierci, ale związany z dawną stratą głównej bohaterki, a nie ze zbrodnią tu i teraz. Jak autorka poradziła sobie z taką formą opowieści? ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy boisz się latania?

Po dobrej, ale nie nadzwyczajnej „Przesyłce” Sebastian Fitzek „Lotem 7A” udowadnia, że jego pozycja wśród najlepszych autorów THRILLERów psychologicznych jeszcze długo nie będzie zagrożona. I nawet nagromadzenie nieprawdopodobnych wydarzeń i zbiegów okoliczności nie jest w stanie zniechęcić do lektury, którą po prostu pochłania się z wypiekami na twarzy.

ImageGłównym bohaterem powieści jest Mats Krüger, psychiatra, który panicznie boi się latania. Dawno temu wyniósł się z Niemiec do Buenos Aires (statkiem) i nie planował powrotu. Teraz jednak ciężarna córka poprosiła go o wsparcie. Mats wsiada więc na pokład luksusowego samolotu przewożącego ponad 600 osób. Tak zaczyna się koszmar. Nie tylko dlatego, że lęk bohatera to nie taki sobie zwyczajny strach przed lataniem, jaki pewnie odczuwa całkiem spora część ludzi, wsiadając na pokład samolotu. Krüger tak bardzo boi się latania, że „przez całe tygodnie przygotowywał się do tego lotu, zapoznał się ze wszystkimi informacjami o katastrofach, przestudiował nawet plany konstrukcyjne niezliczonych samolotów”. I zarezerwował wszystkie miejsca, na których pasażerowie podczas katastrofy mają większe szanse przeżycia. Tyle że „nigdy nie myślał o najniebezpieczniejszej dla wszystkich broni, o jedynej bombie, którą naprawdę każdy mógł wnieść na pokład i której nie wykryje żaden dyrektor na tym świecie, o tym idealnym środku masowej zagłady: o ludzkiej duszy”. W tym przypadku: duszy swojej byłej pacjentki, która też znajduje się na pokładzie.

Tymczasem w Berlinie córka Matsa, Nele, zaczyna rodzić. Wsiada więc do taksówki, która ma ją zawieźć do kliniki. Tyle że taksówkarz wybiera całkiem inny kierunek…

Zawsze, kiedy czytam powieści Fitzka, zastanawiam się: skąd on bierze te niesamowite pomysły? Fakt, że nie zawsze są wiarygodne (a już ich nagromadzenie nigdy nie jest), ale nie sposób odmówić im oryginalności. Ta wyjątkowość pomysłów sprawia, że powieści Fitzka można rozpoznać już od pierwszych stron. Charakterystyczny jest także styl pisarza: postaci są naszkicowane bardzo mocną kreską, wyraźnie odczuwamy ich emocje, a krótkie rozdziały kończą się zawsze w taki sposób, że trudno przerwać lekturę i odłożyć książkę „na później”.

Największą siłą tej powieści jest jednak umiejętność wywołania w czytelniku napięcia już od pierwszych stron. Co ważne, tempo nie opada aż do finału, nie zmniejsza się też liczba zaskakujących scen i rozwiązań fabularnych. Ponadto wyjaśnienie zagadki jest sensowne i całość składa się w logiczną – choć momentami napiętą do granic prawdopodobieństwa – historię. A mnóstwo informacji o lataniu i katastrofach lotniczych (jak choćby ta, że więcej ludzi umiera rocznie z powodu zadławienia się elementem długopisu niż w ciągu dziesięciu lat w powietrznych katastrofach) jest dodatkowym atutem powieści.

„Lot 7A” daje też pretekst do refleksji etycznych. W pewnym momencie główny bohater staje bowiem przed dylematem, co jest ważniejsze: życie setek obcych osób czy życie jego córki. Obiektywnie wybór jest prosty. Jeśli jednak postawimy się w sytuacji Matsa, zaczniemy się zastanawiać: wybralibyśmy życie najbliższego sobie człowieka czy obcych ludzi? Ale to nie jedyna trudna kwestia poruszana przez Fitzka. Dość wspomnieć, że z pewnością niejeden czytelnik powróci myślami do powieści, kiedy będzie nalewał mleko… „Lot 7A” wciąż jednak pozostaje przede wszystkim doskonałą literaturą rozrywkową. Taką, która wciąga w swój świat od pierwszych stron i od której trudno się oderwać. Oby tak dalej!

Recenzja ukazała się na Portalu Kryminalnym: http://bit.ly/2Do8uh0 )

Czy boisz się latania?

Po dobrej, ale nie nadzwyczajnej „Przesyłce” Sebastian Fitzek „Lotem 7A” udowadnia, że jego pozycja wśród najlepszych autorów THRILLERów psychologicznych jeszcze długo nie będzie zagrożona. I nawet nagromadzenie nieprawdopodobnych wydarzeń i zbiegów okoliczności nie jest w stanie zniechęcić do lektury, którą po prostu pochłania się z wypiekami na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tajemnice rodzinne

Ach, ciągnie mnie na Islandię, chociaż na islandzkich nazwiskach i nazwach własnych oko można połamać. W powieści „Milczenie czasu” jest takie właśnie nagromadzenie postaci, których historie nie od razu się łączą: Róbert i Sunna z synkiem Kjartanem, znany z innych powieści policjant Ari Thór, dziennikarka kryminalna Isrun, nieudany muzyk Snorri Ellertsson, islandzki polityk – to tylko niektóre z nich. Czytelnika nie powinno to jednak zniechęcić. Wszak szukamy punktu zaczepienia dla szybszego rozwoju akcji. Doczekamy się go, rzecz jasna, a ulubiony bohater Jónassona, policjant Ari Thór rozwiąże kolejną zagadkę. I to taką sprzed lat pięćdziesięciu, pogrążoną w mrokach niepamięci.

ImageA akcja toczy się w nie mniej mrocznych okolicach ponurego fiordu. To pierwsza powieść Ragnara Jónassona, w którym autor tak wyraźnie podkreśla, jak długie zimy i specyficznie skandynawskie warunki pogodowe wpływają na ludzką psychikę. Islandczycy, którzy czas spędzają w Reykjaviku, w znakomitych warunkach komfortowych domów i mieszkań, mają bez porównania wygodniejsze życie niż ci, którzy decydują się na mieszkanie w osadach na skraju fiordów. Tam noce wydają się nie mieć końca, a opowieści o duchach stają się jakoś bardziej realne. Taką osadę wybiera pewne małżeństwo. Ale życie w miejscu, gdzie zimy ciągną się w nieskończoność, gdzie nie ma elektryczności (rzecz dzieje się przecież ponad pięćdziesiąt lat temu), a do najbliższych sąsiadów trzeba przedzierać się górskim, mało bezpiecznym szlakiem, nie każdemu służy. Toteż kiedy zdarzy się nieszczęście, nikt nie będzie miał wątpliwości, że chodzi o samobójstwo. Kobieta o słabej psychice nie wytrzymała trudnych warunków życia, zupełnie się załamała. I nie pomogło nawet to, że miała małego synka i kochającego męża.

Dopiero po półwieczu Ari Thór otrzyma propozycję bliższego przyjrzenia się sprawie, która być może taka oczywista nie jest. Ale tym razem praca policjanta jest mocno utrudniona. Do Siglufjordur, miasteczka, w którym mieszka i pracuje, przyjechał znany podróżnik, postać z wielkiego świata, dla miejscowej społeczności zaszczyt, ale i przekleństwo. Podróżnik ów przywiózł bowiem nie tylko wspomnienia z podróży, lecz także groźną chorobę zakaźną. Miasteczko zostało objęte kwarantanną, a tym samym odcięte od reszty świata. Ci, którzy się zarazili, poważnie chorują, są wypadki śmiertelne, sam podróżnik również umiera. Ari Thór jest wprawdzie zdrów, ale nikomu nie wolno opuszczać miasteczka, co nie wpływa korzystnie na policyjną robotę. Tymczasem życie toczy się dalej i dochodzi do innych przestępstw: śmiertelnego wypadku na drodze i porwania małego chłopca.

Czy te sprawy coś łączy? Czy Róbert, ojczym małego Kjartana, ma z tym coś wspólnego? Dlaczego dziennikarka kryminalna Isrun na prośbę policjanta jeździ do domu starców? Czy ponaddziewięćdziesięcioletni staruszek wie coś istotnego? Czy sprawy współcześnie zaistniałe mają związek z tą sprzed półwiecza? I wreszcie: jakie niespodzianki zawiera pudło ze starymi fotografiami? Na jednym ze zdjęć jest chłopak, o którym nikt nic nie wie. A w międzyczasie wypływa jeszcze sprawa dziecka oddanego do adopcji…

Powieści Jónassona są bardzo klimatyczne. I to nie tylko w dosłownym znaczeniu: wszak islandzki, surowy klimat aż się prosi, by wykorzystać jego antywalory. Sposób prowadzenia narracji, niejednoznaczni bohaterowie – to wszystko sprawia, że „Milczenie czasu” czyta się bardzo dobrze. Jónasson należy do tych nielicznych pisarzy, na których książki czekam i czytam je z prawdziwą przyjemnością. Może i dlatego, że – jak przyznaje sam autor – jego przewodniczką duchową i wzorem do naśladowania jest Agatha Christie. Jedno jest pewne: aura tajemniczości, ciekawe postaci i groza miejsc zdarzeń stanowią niezaprzeczalny walor i zachętę dla każdego, nawet bardzo wybrednego czytelnika.

(recenzja ukazała się na Portalu Kryminalnym: http://bit.ly/2mOw2QR )

Tajemnice rodzinne

Ach, ciągnie mnie na Islandię, chociaż na islandzkich nazwiskach i nazwach własnych oko można połamać. W powieści „Milczenie czasu” jest takie właśnie nagromadzenie postaci, których historie nie od razu się łączą: Róbert i Sunna z synkiem Kjartanem, znany z innych powieści policjant Ari Thór, dziennikarka kryminalna Isrun, nieudany muzyk Snorri...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ten thriller jeszcze raz dowodzi mistrzostwa Sebastiana Fitzka. Tempo, akcja, napięcie, strach i nieustający znak zapytania – po prostu nie można przestać czytać. Zupełnie niesamowita intryga, która każe bohaterowi – i nam też! – wątpić, czy jest przy zdrowych zmysłach. Ale rozwiązanie jest jak zawsze u Fitzka jak najbardziej logiczne. Przerażająco logiczne. Przekonajcie się sami.

Ten thriller jeszcze raz dowodzi mistrzostwa Sebastiana Fitzka. Tempo, akcja, napięcie, strach i nieustający znak zapytania – po prostu nie można przestać czytać. Zupełnie niesamowita intryga, która każe bohaterowi – i nam też! – wątpić, czy jest przy zdrowych zmysłach. Ale rozwiązanie jest jak zawsze u Fitzka jak najbardziej logiczne. Przerażająco logiczne. Przekonajcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po książkę sięgnęłam z powodu - nomen omen – książek. Zawsze chętnie zgłębiam biblioteczno-książkowo-księgarskie klimaty w książkach i w filmach. Wsiąknęłam błyskawicznie. Pierwsza, długa scena jest rewelacyjna: mały chłopiec przemyca pod ubraniem książkę. Biegnie ulicami Londynu, chowa się w ciasnych zaułkach, umyka przed chcącymi go zadenuncjować mieszkańcami. Jest rok dwa tysiące dwudziesty któryś, ale to Londyn jakby z czasów wiktoriańskich (dla mnie dodatkowy plus!). Ulicami jeżdżą jakieś powozy parowe, brudno, smrodliwie, te sprawy. Powoli dowiadujemy się, że posiadanie książek jest w tym dziwnym świecie zakazane, że grożą za to surowe kary, za przemyt zwłaszcza. A nad tym wszystkim panuje jakaś biblioteka. Potem okaże się, że nie jakaś, tylko słynna Biblioteka Aleksandryjska, która wcale nie spłonęła. Przeciwnie, radzi sobie świetnie i sprawuje władzę, wydzielając ludziom wiedzę. Na własnych warunkach i tylko taką, która nie doprowadzi do rozwoju, mogącego jej zagrozić. W następnym rozdziale przeskakujemy kilka lat do przodu, mały chłopiec z prologu jest już nastolatkiem i wyrusza do samej Aleksandrii na szkolenie organizowane przez tę największą z Bibliotek. Jego ojciec, szmugler książek, ma nadzieję, że Jess – tak ma na imię główny bohater – będzie jego szpiegiem. Jess wie, że czeka go straszliwa kara, jeśli ktoś w Bibliotece dowie się o jego rodzinnych powiązaniach. Na szkoleniu jest z nim grupka nastolatków z różnych krajów świata, a ich opiekunem naukowym zostaje uczony Wolfe, okrutny i bezwzględny. Jeśli lubicie klimaty trochę jak z Harry’ego Pottera, to ta część naukowa wam się spodoba. Nie będę streszczać całej akcji, powiem tylko, że w pewnym momencie Jess i jego przyjaciele zorientują się, że Biblioteka ma dwa oblicza, a na sercu wcale nie leży jej dobro podwładnych. Będą musieli dokonać trudnych wyborów, opowiedzieć się po którejś ze stron, wybrać między lojalnością – ale właściwie względem kogo? – a wygodnym życiem. Przy tym kilka scen naprawdę zapierających dech rozmachem, jak na przykład ucieczka Jessa i jego przyjaciół z oblężonego Oxfordu. Chociaż przez część akcji bohaterowie pocą się w upalnym Egipcie, to dobra cegła na długie jesienne wieczory. Można poobgryzać paznokcie z niepokoju i napięcia, ale i zadumać się tak zupełnie w oderwaniu od świata z książki. Może niechcący, a może tylko z wielkim wyczuciem i subtelnie, autorka sporo napisała o władzy. Wystarczy zerknąć na pierwsze z brzegu wiadomości, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie. Wiadomo, że Biblioteka Aleksandryjska to nie Kreml ani nic z tych rzeczy, ale władza to władza i trochę materiału do przemyśleń jest.
Aha, gdyby ktoś pytał: jest i wątek miłosny! :)
Autorka zapowiada trylogię, ja jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej!

Po książkę sięgnęłam z powodu - nomen omen – książek. Zawsze chętnie zgłębiam biblioteczno-książkowo-księgarskie klimaty w książkach i w filmach. Wsiąknęłam błyskawicznie. Pierwsza, długa scena jest rewelacyjna: mały chłopiec przemyca pod ubraniem książkę. Biegnie ulicami Londynu, chowa się w ciasnych zaułkach, umyka przed chcącymi go zadenuncjować mieszkańcami. Jest rok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaraz po przeczytaniu miałam ochotę ją komuś sprezentować – to taka książka, którą po prostu trzeba się podzielić!

Juliana świetnie opisuje swoją podróż dookoła świata na rowerze, na którą zdecydowała się po śmierci ukochanego. Czytając miałam wrażenie, że razem z nią przeżywam jej problem I radości. Najciekawsze w jej podróży są emocje – cierpienie, ale i smak nagrody i osiągnięcia. Opisuje ludzi, których spotkała na swojej drodze, o czym myślała w trakcie długich dni samotnego pedałowania. Serdecznie polecam, ale uważajcie – od razu po jej przeczytaniu chce się wyruszyć w podróż!

Zaraz po przeczytaniu miałam ochotę ją komuś sprezentować – to taka książka, którą po prostu trzeba się podzielić!

Juliana świetnie opisuje swoją podróż dookoła świata na rowerze, na którą zdecydowała się po śmierci ukochanego. Czytając miałam wrażenie, że razem z nią przeżywam jej problem I radości. Najciekawsze w jej podróży są emocje – cierpienie, ale i smak nagrody i...

więcej Pokaż mimo to