-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać3
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
„Dziś wieczorem nie schodzimy na psy” to książka fenomenalna. Zakochałam się w niej już od pierwszych stron. A praktycznie powinnam napisać, że zauroczyłam się w niej gdy tylko ją dostałam. Wydawnictwo zadbało o szczegóły, które sprawiają czytelnikowi ogromną radość. Papier dobrej jakości, odpowiednia wielkość liter i interlinii, zdjęcia wplecione w tekst… Takie pozornie drobne rzeczy dodają nieocenionego komfortu w czytaniu.
Wszystkie opisy zapachów, jedzenia, atmosfery, gorącego powietrza… wszystko to sprawiało, że czułam się tak jakbym tam była. Bobo, a właściwie Alexandra Fuller przedstawiła nam historię swojego dzieciństwa. Młodych lat spędzonych w Afryce, w miejscu gdzie toczona była wojna. To jak mała dziewczynka opanowała strzelanie z broni palnej, jak do czternastego roku życia nie jadła z muntu, czy jak reagowała na wszechobecną biedę i ból…
W książce dokładnie widać różnicę pomiędzy ludźmi przyjeżdżającymi do Afryki z miłości do ziemi, a tymi, którzy przybywają by pomóc. Ci pierwsi owszem widzą nieszczęścia i choroby dotykające tubylców i czasami starają się im pomóc, poprzez otwieranie przydomowych klinik, ale głównie zajmują się rolnictwem. Natomiast ci drudzy zajmują się tylko pomocą humanitarną, która nie zawsze jest wystarczająca.
Jak już wcześniej wspomniałam, książka jest dobra, a nawet bardzo dobra. Autobiograficzne powieści napisane z lekkim humorem zawsze znajdą wysokie miejsce w moim rankingu.
Polecam!
M.
„Dziś wieczorem nie schodzimy na psy” to książka fenomenalna. Zakochałam się w niej już od pierwszych stron. A praktycznie powinnam napisać, że zauroczyłam się w niej gdy tylko ją dostałam. Wydawnictwo zadbało o szczegóły, które sprawiają czytelnikowi ogromną radość. Papier dobrej jakości, odpowiednia wielkość liter i interlinii, zdjęcia wplecione w tekst… Takie pozornie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo rzadko zdarza mi się przeczytać książkę napisaną przez Polaka. Ale tym razem nie żałuję, że sięgnęłam po „Bezsenność w Tokio”. Marcin Bruczkowski stworzył coś na kształt reportażu połączonego z książką obyczajową. Na ponad 300 stronach opisał życie w Japonii. Pokazał przez jakie trudności musi przejść praktycznie każdy gajdzin…
W normalnych okolicznościach nie sięgnęłabym po tą książkę. Dlatego po raz kolejny muszę podziękować Martowej ; ) „Bezsenność w Tokio” zauroczy każdego – przynajmniej moim zdaniem. Styl autora, jego bezpośredniość i życzliwość względem wszystkich (nawet czytelników, ponieważ w trakcie czytania odczuwa się łączącą autora i czytelnika więź) nie są w stanie odstraszyć nawet najbardziej wymagającego Mola Książkowego. Książkę szczególnie polecam tym, którzy fascynują się Krajem Kwitnącej Wiśni oraz tym śmiałkom, którzy pragną odwiedzić Japonię.
Po przeczytaniu tej książki z jednej strony miałam ogromną chęć pojechać do Japonii i przeżyć te wszystkie przygody na własnej skórze (łącznie z aresztowaniem), ale jednocześnie gdy pomyślałam sobie o dość… specyficznym traktowaniu obcych, którzy nie są turystami… No cóż, uczucia mam dość mieszane, ale jednego jestem pewna – Japończycy, chociaż nie ustępują miejsca w pociągach udając, ze Cię nie widzą, są bardzo sympatycznym i ciekawym narodem.
Bardzo rzadko zdarza mi się przeczytać książkę napisaną przez Polaka. Ale tym razem nie żałuję, że sięgnęłam po „Bezsenność w Tokio”. Marcin Bruczkowski stworzył coś na kształt reportażu połączonego z książką obyczajową. Na ponad 300 stronach opisał życie w Japonii. Pokazał przez jakie trudności musi przejść praktycznie każdy gajdzin…
W normalnych okolicznościach nie...
„Oto wyjeżdżasz na dłuższy czas i wracasz jako inny człowiek; nigdy nie wracasz całkowicie”
To zdanie idealnie podsumowuje moje wrażenia po przeczytaniu tej książki. Podróżowanie razem z Paulem Theroux to wspaniałe doświadczenie. Afryka widziana jego oczami jest dzika, nieprzewidywalna, skorumpowana, niebezpieczna, brudna i zaniedbana. Jest to miejsce, które się jednocześnie kocha i nienawidzi. Wymuszanie łapówek przez urzędników, kradzieże i kłusownictwo to jedna strona Afryki. Druga, ta przyjemniejsza to rezerwat Mala Mala, pisarze i artyści pokroju Reinholda, czy jego żony Nadine.
„Safari mrocznej gwiazdy. Lądem z Kairu do Kapsztadu” nie jest książką opowiadającą tylko o podróżach. Autor nie opisuje przyrody czy otaczającego go otoczenia. Skupia się na mieszkających tam ludziach. Białych farmerów z Zambezi, którym odbiera się ziemie, dawnym więźniom politycznym, osądzanych bezpodstawnie, często bez udziału sądu, czy też biednym ale na pewien sposób szczęśliwym wieśniakom.
Książkę polecam całym sercem. Nie tylko ze względów podróżniczych, ale również (a może przede wszystkim) na opisaną sytuację polityczną w Afryce. To dzieło Therouxa uczy czytelnika jak przeżyć w Afryce, jak się po niej bezpiecznie poruszać.
Polecam!
M.
„Oto wyjeżdżasz na dłuższy czas i wracasz jako inny człowiek; nigdy nie wracasz całkowicie”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo zdanie idealnie podsumowuje moje wrażenia po przeczytaniu tej książki. Podróżowanie razem z Paulem Theroux to wspaniałe doświadczenie. Afryka widziana jego oczami jest dzika, nieprzewidywalna, skorumpowana, niebezpieczna, brudna i zaniedbana. Jest to miejsce, które się...