-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2022
2018-08-10
"Przeczytane" i to na tyle dawno, że w połowie w oryginale, a w połowie w tłumaczeniu (ot, ciekawość jak się sprawdzi polska wersja). Ciekawa, choć dla miłośników cyklu "Metro", "Futu.re", czy nawet "Czas zmierzchu" na pewno dość zaskakująca pozycja. Dlaczego? Bo autor na chwilę porzucił fantastykę na rzecz ... no właśnie, na rzecz czego? Bo teoretycznie - to kryminał (jest morderstwo, jest trup - jest kryminał), ale de facto - to nader udana hybryda powieści obyczajowej, psychologicznej, kryminalnej i nawet trochę sensacyjnej. Rzecz rozgrywa się w Moskwie, ale (i to najciekawsze) na przedmieściach. Te tzw. okrainy są wciąż zaklęte w czasie "słusznie minionym". I zewnętrznie (bardzo przygnębiające) i mentalnie. Pomijane przez Centrum, zapomniane, niechętnie oglądane, wypierane, spychane poza margines Prawdziwego Życia Moskwy postrzeganej jako centrum świata, Ziemię Obiecaną, przepustkę do raju. W tym ujęciu wtargnięcie tu nowoczesnych technologii - to musi być mieszanka wybuchowa bez happy endu. I jest. Przy okazji, nadzwyczaj oryginalne, a przez to poruszające rozwiązanie kwestii czasu powieściowego. Garnek zupy urasta do rangi metronomu z jednej strony (nieubłaganie z aptekarską precyzją odmierza czas), z drugiej - równie okrutnej, nieubłaganej w swojej ostateczności klepsydry. Kończy się zupa, kończy się piasek, kończy się czas, kończy się życie. Życie, które miało się zacząć od Nowego Otwarcia, a na nim się ... skończyło. Dobra książka. Ewidentnie widać pozytywną ewolucję autora w kierunku pogłębionego psychologizmu (z rosyjskim podtekstem w tle). Przeczytajcie, a przynajmniej spróbujcie (byle nie w deszczowy dzień ;) ).
"Przeczytane" i to na tyle dawno, że w połowie w oryginale, a w połowie w tłumaczeniu (ot, ciekawość jak się sprawdzi polska wersja). Ciekawa, choć dla miłośników cyklu "Metro", "Futu.re", czy nawet "Czas zmierzchu" na pewno dość zaskakująca pozycja. Dlaczego? Bo autor na chwilę porzucił fantastykę na rzecz ... no właśnie, na rzecz czego? Bo teoretycznie - to kryminał (jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-14
Dla kogoś, kto nie ma pojęcia o współczesnej literaturze rosyjskiej, książka wyda się ciekawa, bo rzeczywiście nieco ją przybliża. Ale zawarte w niej teksty nie wychodzą poza podstawową (czasami, niestety, płytką) analizę. Poza tym, już sam tytuł jest mylący (a to już niedobrze, bo to wszak książka naukowa). Otóż, składa się ona z sześciu rozdziałów, w których omawiane są kolejno: "Zielony namiot" Ludmiły Ulickiej, "Nie dochodzą tylko listy nienapisane Michaiła Szyszkina, "Napój ananasowy dla przepięknej damy" Wiktora Pielewina, "Duchless" Siergieja Minajewa, zbiór opowiadań "Moskwa noir", oraz "Rodzina Jołtyszewów" Romana Sienczyna. Dobór tekstów, wydawać by się mogło, ciekawy i inspirujący, ale... no właśnie. Już we wstępie Autorka sobie przeczy pisząc, że postmodernizm rosyjski się wyczerpał. W takim razie dlaczego poświęca osobny rozdział Pielewinowi? Dalej pisze ona o ekspansji na polskim rynku wydawniczym różnej maści kryminałów (swoją drogą, przydałoby się więcej skrupulatności, bo Akunin i Płatowa, czy Daszkowa - to jednak zupełnie "inna liga"), ale nie poświęca temu zjawisku uwagi. Za to funduje absolutnie "egzotyczne" wolty w stylu porównania "Jołtyszewów" z "Moskwą noir", tudzież wyraźnie subiektywne i niezbyt przekonujące (lub odwrotnie - wręcz "szkolne") wnioski. No i jeszcze jeden poważny zarzut: w tytule są wymienieni między innymi Anna Starobiniec i Wiaczesław Kuricyn. Zawsze mi się wydawało, że umieszczenie nazwiska pisarza w tytule książki zapowiada pogłębioną analizę jeśli nie jego twórczości, to chociaż jednego utworu. Ale tak nie jest - oboje doczekali się raptem wzmianek i krótkich i pobieżnych streszczeń (mniej, niż pół strony) wybranych utworów. Po co zatem ich nazwiska znalazły się w tytule książki? żeby było ładniej? Bardziej różnorodnie? Na mój gust trochę to nieuczciwe - jednak tytuł - to klucz do książki. Reasumując, jeśli ktoś kompletnie nie ma pojęcia o współczesnej literaturze rosyjskiej, niech przejrzy tę pozycję. Choćby dla samych nazwisk (i za to 2 gwiazdki, bo rzeczywiście zwartych pozycji książkowych na ten temat jest jak na lekarstwo). Proponuję jednak najpierw przeczytać omówione pozycje i wyrobić sobie o nich własne zdanie, a dopiero potem skonfrontować z ich omówieniem.
Dla kogoś, kto nie ma pojęcia o współczesnej literaturze rosyjskiej, książka wyda się ciekawa, bo rzeczywiście nieco ją przybliża. Ale zawarte w niej teksty nie wychodzą poza podstawową (czasami, niestety, płytką) analizę. Poza tym, już sam tytuł jest mylący (a to już niedobrze, bo to wszak książka naukowa). Otóż, składa się ona z sześciu rozdziałów, w których omawiane są...
więcej mniej Pokaż mimo to
Druga odsłona opowieści o śledztwach komisarza Wistowicza rozpoczyna się w Wenecji od morderstwa pewnego ubogiego tłumacza języka włoskiego, którego nieszczęściem było przełożyć z niemieckiego kontrowersyjny tekst nikomu nieznanej ukraińskiej autorki. Potem przeskakujemy do Baden, by poznać między innymi młodego lekarza – asystenta szefa szpitala psychiatrycznego – który zostaje zaangażowany w sprawę jednego z pacjentów. I tak nam mija … 60 stron! 60 stron czekania na Wistowicza! Wydaje się dużo, ale powiem wam, warto, bo kiedy już się pojawi (a z nim cała plejada starych i nowych bohaterów), wszystko zaczyna się układać w spójną całość. Oczywiście oprócz morderstwa (i to niejednego) są afery, szpiedzy, podwójni agenci, szemrane typy z przestępczego półświatka, piękne kobiety, a wszystko przyprawione aromatycznym sosem opisów miejsc z początku XX wieku.
W porównaniu z poprzednią częścią, ta jest co najmniej tak dobra (a miejscami nawet lepsza). Przede wszystkim widać, że autor lepiej wyczuwa klimat miejsc, które odwiedza, bo ich opisy są bardziej precyzyjne i sugestywne. Oczywiście, (co w pełni odpowiada wymogom literatury popularnej) pisarz chętnie korzysta ze stereotypów, ale czyni to na tyle umiejętnie, że nie razi oczywistościami i natrętną przewidywalnością. Przykładowo, opisując Wenecję dryfuje ku (wcale nie aż tak niszowej, bo charakterystycznej dla utworów noir) „linii negatywnej”. Miasto na palach nie jest cudowne, barwne, przyjazne i bajecznie kolorowe, a odwrotnie – wilgotne, nieco zatęchłe, odpychające, a nawet niebezpieczne. Dodajmy, że taki obraz nie jest nowością, bo spotkamy się z nich choćby (to z nowszych pozycji) w antologii „Wenecja noir”, a także w filmach (głównie klasycznych lub psychologicznych horrorach, np. „Nie oglądaj się teraz” (1973), czy „Nosferatu w Wenecji” (1988)). Pomysł przeniesienia części akcji do pociągu też nie jest nowy, ale choć i tam dochodzi do morderstwa (co rodzi automatyczne skojarzenia np. z „Morderstwem w Orient Ekspresie” Agaty Christie), autorowi udaje się udaje się uniknąć epigoństwa i wtórności. Wątek „kolejowy” zdecydowanie jest samodzielnym bytem.
Bardziej dopracowana, ale to akurat naturalne w tego typu cyklach, jest postać Wistowicza. Tu mamy okazję poznać go bliżej, wypełnić sobie luki w jego biografii pozostałe po poprzedniej powieści, zrozumieć jego motywacje, a nawet nieco polubić. Przykładowo, okazuje się, że mimo specyficznych (ściślej: brutalnych) niekiedy metod działania, komisarz jest jednocześnie bardzo wrażliwy na krzywdę ludzką. Pomysł sam w sobie jest dobry, bo ocieplenie wizerunku inteligentnego samotnika pozwala czytelnikowi łatwiej go zaakceptować, ale już realizacja nieco kuleje. Nie zdradzę szczegółów, ale wydaje się, że akurat ten wątek średnio się pisarzowi udał, bo są momenty, kiedy zaczynamy się zastanawiać – to jeszcze Kołomijczuk, czy już Dickens? Ale to drobiazg. Ważniejsze jest to, że autor (jak się wydaje) nieco (!) zrewidował strategię dotyczącą konstrukcji postaci kobiecych. Owszem, niezależnie kim są i czym się zajmują, są one w dalszym ciągu głównie (mniej lub bardziej mrocznymi) obiektami pożądania mężczyzn w różnym wieku, ale tu konsekwentnie stoją na dalszym planie. I na szczęście, bo wpychanie ich na chwilę „na pudło” (jak poprzednio), żeby potem znienacka schować, było strategią nie do końca przemyślaną. Tu jest to wszystko uporządkowane – kobiety mają swoje „terytorium” i poza nie nie wychodzą. Możemy się, oczywiście, oburzać, ale powiedzmy sobie szczerze – początek XX wieku to były tzw. męskie czasy i nic na to nie poradzimy.
Finał powieści klarownie i przejrzyście spina wszystkie wątki, zagadka zostaje rozwiązana, a i happy endów nie brakuje. Dobrze się to czyta, aż za dobrze. Wartka akcja, stosunkowo duży nacisk na zdarzeniowość (sporo dialogów), ale bez przesady. Partie opisowe (czasami nawet dość rozbudowane) też są, ale dzięki swojej plastyczności nie nużą. Tu ukłon w kierunku autora za umiejętność wyważenia proporcji, bo ta powieść rozwija się równomiernie – ani nie wlecze jak ślimak, ani nie pędzi jak shinkansen. To właśnie miarowe (choć w miarę szybkie, co zrozumiałe) tempo pozwala nam się wciągnąć, odpocząć i jeszcze nawet paru rzeczy dowiedzieć (i to nie tylko o przeszłości Lwowa, ale też i np. o rozmaitych zawirowaniach politycznych tamtych czasów). Przy okazji, tak, wódkę Wyborową naprawdę produkowano w Poznaniu już od lat 20. XIX wieku.
Ten nienachalny (ale jednak) nacisk na warstwę historyczną zbliża Kołomijczujka trochę np. do Akunina, ale nie można powiedzieć, że autor jest (jak choćby Józefowicz) jego naśladowcą. Jeśli już, to posiłkuje się analogicznym, co Akunin chwytem mapowania przestrzeni poprzez wskrzeszanie miejsc już dziś nieistniejących, albo tych, które zmieniły swoje nazwy. W ten sposób, poprzez ruch wstecz, nie tyle tworzy nową mapę terytorium, co uzupełnia ją i (co ważne z punktu widzenia czytelnika) uatrakcyjnia odbiór tekstu. I tu należy się ukłon w stronę tłumacza. Ryszard Kupidura zrobił świetną rzecz – nie zgubił po drodze klimatu tej powieści.
Reasumując, powieść jak najbardziej utrzymuje się w standardzie gatunku i (co ważne) trzyma poziom. Jeśli zatem podobał się wam „Hotel Wielkie Prusy”, spokojnie sięgajcie po „Ekspres”. Nie zawiedziecie się.
Druga odsłona opowieści o śledztwach komisarza Wistowicza rozpoczyna się w Wenecji od morderstwa pewnego ubogiego tłumacza języka włoskiego, którego nieszczęściem było przełożyć z niemieckiego kontrowersyjny tekst nikomu nieznanej ukraińskiej autorki. Potem przeskakujemy do Baden, by poznać między innymi młodego lekarza – asystenta szefa szpitala psychiatrycznego – który...
więcej Pokaż mimo to