Hotel Wielkie Prusy Bohdan Kołomijczuk 7,2
ocenił(a) na 73 lata temu Pomiędzy Eberhardem Mockiem, a Sherlockiem Holmesem.
Zacznijmy jednak od początku: nieco myląca reklama, bo Poznań, owszem, jest (i to wcale nie na marginesie),ale nie tylko. Jest jeszcze Berlin i (co zrozumiałe i w pełni uzasadnione) Lwów. I te trzy miasta funkcjonują na równych prawach. Nie ujmuje to bynajmniej uroku powieści, a odwrotnie - sprawia, że jest jeszcze bardziej intrygująca. Dobrze skontruowana intryga kryminalna (nic się nie rwie, nic nie wyskakuje jak królik z kapelusza). Spory nacisk na zdarzeniowość (co można zauważyć choćby w sporej ilości dialogów - treściwych, skondensowanych, wyraźnie "popychających" akcję). Postać detektywa skonstruowana według klasycznego kanonu powieści detektywistycznej (z obowiązkową dominacją postaci detektywa działającego mniej lub bardziej oficjalnie jako przedstawiciel prawa) i będącego (moim zdaniem) dość udanym połaczeniem Eberharda Mocka i Sherlocka Holmesa (aczkolwiek ten ostatni w wersji trochę okrojonej - proces dedukcji nie jest nadmiernie wyeksponowany). Niestety, Wistowicz jest nieco mdły prywatnie. Niby (jak każdy szanująca się postać detektywa) jest niespełniony (a nawet miejscami wydaje się nieszczęśliwy) w życiu osobistym, ale jednocześnie (biorąc pod uwagę jego uległość w stosunku do kobiet) wydaje się, że trochę na własne życzenie. No i tu dochodzimy do postaci kobiecych, niestety, boleśnie przewidywalnych i potraktowanych głównie jako wdzięczne ozdobniki. Jest to pewnym zaskoczeniem, bo niektórym z nich autor najpierw poświęca dość sporo miejsca i należałoby oczekiwać, że obrazy tych postaci rozwinie i bardziej włączy w intrygę. Niestety, albo znienacka je chowa, albo każe wyskoczyć jak diabeł z pudełka w tej samej, co poprzednio, odsłonie. No, ale to właściwie jedyne uchybienie, bo powieść czyta się naprawdę dobrze (wiecie, to jest taka rzecz z gatunku: "do połknięcia") i dostarcza sporo jakościowej rozrywki. Dodatkowym walorem jest umiejętnie wpleciona warstwa historyczna (zwłaszcza, jeśli mówić o mapowaniu przestrzeni miejskiej - pojawiają się detale, które łatwo zidentyfikuje nie tylko mieszkaniec każdego z miast) - ani za dużo, ani za mało. Bez problemu można poczuć klimat początku wieku oraz specyfikę poszczególnych miejsc nawet bez głębokiej wiedzy przedmiotowej (a o to przecież w dobrej zabawie chodzi, prawda? Bo nie ma to jak poczuć woń cygara, albo smak gatunkowego alkoholu sączonego w zacisznym sekretnym gabinecie). Widać, że autor ma naprawdę spory potencjał i potrafi skutecznie "wessać" (w naszym przypadku głównie dzięki naprawdę rewelacyjnemu przekładowi Ryszarda Kupidury) czytelnika. Czytajcie, nie zawiedziecie się :)