Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Świdermajerowie" to w założeniu opowieść o drewnianych domach letnisk tzw. Linii otwockiej i ludziach, którzy je tworzyli oraz w nich mieszkali. Jak sugeruje tytuł, chyba nawet w odwrotnej kolejności - to historie ludzi wyrastające z ich związków ze świdermajerami miały być na pierwszym planie. Katarzyna Chudzyńska-Szuchnik opisuje miejsca, które dobrze zna i z którymi jest związana emocjonalnie. Ja czytałam tę książkę też z perspektywy osoby, która od wielu lat mieszka w tych okolicach i temat jest mi bliski. To na pewno ułatwia podążanie za opowiadanymi historiami. Mam obawy, że czytelnicy, którym temat jest zupełnie obcy, mogą się gubić. Epizodyczna konstrukcja była jak dla mnie zbyt chaotyczna. Zwłaszcza osobom, które sięgną po książkę, nie wiedząc nic na temat świdermajerów i nie znając historii okolic, przydałoby się zapewne nieco bardziej uporządkowane opowiedzenie losów letniska. Nawet biorąc pod uwagę, że "Świdermajerowie" wpisują się w nurt reportaży literackich, które rządzą się swoimi prawami, to zachowanie choćby ciągłości linii czasowej ułatwiłoby ułożenie sobie historii świdermajerów i ich mieszkańców. Przykładowo, po kilku rozdziałach opisujących czasy powojenne i zupełnie współczesne cofamy się do lat międzywojennych, poznajemy historię Izaaka Wolflinga i projektu Śródborowa jako miasta-ogrodu, a potem przeskakujemy znowu do współczesności i tematów, które właściwie są bezpośrednią kontynuacją rozdziałów wcześniejszych. Takich niezrozumiałych dla mnie zabiegów konstrukcyjnych było zresztą więcej, jak choćby wybór akurat rozdziału "Domy zjedzone" jako otwierającego książkę lub napisanie historii Jakóba Dietricha w pierwszej osobie, w formie udającej jego prywatne zapiski lub dziennik. Zaczęłam moją opinię od zastrzeżeń, jakie miałam do "Świdermajerów", ale to nie znaczy, że jest to zła książka i niewarta uwagi. Większość rozdziałów broni się bardzo dobrze, przedstawia interesujące historie i jeśli każdy z nich byłby niezależnym tekstem, oceniłabym je wysoko. Moim zdaniem zabrakło lepszego pomysłu, jak je złożyć w jedną całość reportażu książkowego. Wierzę również, że książka jest rzetelna faktograficznie (redakcji merytorycznej podjął się Sebastian Rakowski, czyli jedna z najbardziej kompetentnych osób w tym temacie). Katarzyna Chudzyńska-Szuchnik pisze też bardzo sprawnie i wciągająco, chociaż czasami chyba trochę zbytnio daje się porwać próbie uatrakcyjnienia tekstu, np. rozbudowane do całego rozdziału porównanie świdermajerów do tortów zupełnie do mnie nie trafiło.

"Świdermajerowie" to w założeniu opowieść o drewnianych domach letnisk tzw. Linii otwockiej i ludziach, którzy je tworzyli oraz w nich mieszkali. Jak sugeruje tytuł, chyba nawet w odwrotnej kolejności - to historie ludzi wyrastające z ich związków ze świdermajerami miały być na pierwszym planie. Katarzyna Chudzyńska-Szuchnik opisuje miejsca, które dobrze zna i z którymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po książki Marty Kisiel sięgam, kiedy potrzebuję lektury szybkiej, łatwej i typowo relaksującej. Pierwsze dwa tomy serii o Teresce Trawnej niezbyt mi się podobały, ale "Zawsze coś" przeczytałam z przyjemnością. Wątek kryminalny jest tu potraktowany marginalnie, a główny nacisk położony jest na relacje rodzinne. Czyli dostajemy to, co Marcie Kisiel wychodzi najlepiej: opowieść o pokręconej wielopokoleniowej rodzinie, w której każdy ma swoje wady lub dziwactwa, ale w ostatecznym rozrachunku to właśnie ta nieidealna rodzina okazuje się nie taka zła i bardziej lojalna wobec siebie nawzajem, niż można było tego oczekiwać.

Po książki Marty Kisiel sięgam, kiedy potrzebuję lektury szybkiej, łatwej i typowo relaksującej. Pierwsze dwa tomy serii o Teresce Trawnej niezbyt mi się podobały, ale "Zawsze coś" przeczytałam z przyjemnością. Wątek kryminalny jest tu potraktowany marginalnie, a główny nacisk położony jest na relacje rodzinne. Czyli dostajemy to, co Marcie Kisiel wychodzi najlepiej:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miziołki mnie nadal bawią. Z Miziołkami jest jednak ten sam problem co z rodziną Borejków. Świat się zmienia, dzieci i młodzież się zmieniają, a u nich czas jakby się zatrzymał. Niby wspominany jest Mata, niby istnieją gdzieś w tle media społecznościowe, ale sposób spędzania czasu, zainteresowania, język pozostają w latach 90-tych XX w. Czas akcji jest zresztą mocno umowny. "Dynastia Miziołków" pojawiła się po raz pierwszy w druku w 1993 r. jako powieść w odcinkach na łamach "Świata Młodych". Kontynuacja dzieje się około 7 lat później niż historia, która wtedy powstała. Miziołek kończy liceum, Kaszydło ma 12 lat, a Mały Potwór - 9. Jeśli mielibyśmy trzymać się chronologii, to powinniśmy dopiero wchodzić lata dwutysięczne, a Mata byłby co najwyżej niemowlęciem znanym tylko swoim najbliższym. Nieścisłości czasowych jest zresztą więcej, jak choćby wspomnienie Mamiszona w młodości bawiącej się na Przystanku Woodstock. Joanna Olech jest zbyt sprawną autorką, żeby popełniać tego typu błędy i mam wrażenie, że te niekonsekwencje zostały wprowadzone z pełną świadomością, takie mrugnięcie do czytelnika, że czas akcji jest umowny, a opowieść uniwersalna. Jednak trochę mnie uwierały.

Miziołki mnie nadal bawią. Z Miziołkami jest jednak ten sam problem co z rodziną Borejków. Świat się zmienia, dzieci i młodzież się zmieniają, a u nich czas jakby się zatrzymał. Niby wspominany jest Mata, niby istnieją gdzieś w tle media społecznościowe, ale sposób spędzania czasu, zainteresowania, język pozostają w latach 90-tych XX w. Czas akcji jest zresztą mocno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trochę Pan Samochodzik, trochę "Kod da Vinci". Sporo ciekawostek historycznych, trochę teorii spiskowych. Do pewnego momentu przyzwoita rozrywka, ale niepotrzebnie rozwleczona. Po zamknięciu historii głównego bohatera (i zapowiedzi kolejnego tomu) dostajemy jeszcze kilka rozdziałów przeskakujących w czasie. Te opisujące przeszłość nie wnoszą niemal nic nowego, bo wszystko zostało opisane lub zasugerowane wcześniej. A te wybiegające w daleką przyszłość to czysta fantastyka, moim zdaniem zupełnie nie pasująca do reszty książki.

Trochę Pan Samochodzik, trochę "Kod da Vinci". Sporo ciekawostek historycznych, trochę teorii spiskowych. Do pewnego momentu przyzwoita rozrywka, ale niepotrzebnie rozwleczona. Po zamknięciu historii głównego bohatera (i zapowiedzi kolejnego tomu) dostajemy jeszcze kilka rozdziałów przeskakujących w czasie. Te opisujące przeszłość nie wnoszą niemal nic nowego, bo wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać po tej książce. Chyba oczekiwałam kryminału z nastoletnią bohaterką rozwiązującą zagadkę, z którą nie radzą sobie dorośli. Dostajemy jednak nieco inną historię. Owszem, jest wątek kryminalno-sensacyjny z morderstwem na pierwszym planie, ale bohaterka nie ma ambicji złapania sprawcy, a tylko chce, żeby cała historia zakończyła się jak najszybciej i żeby mogła odzyskać utracone poczucie bezpieczeństwa. Może i chciałaby się czegoś dowiedzieć na własną rękę, ale ogranicza się do niezbyt udanych prób przeszukiwania internetu. Pierwsza część książki pozytywnie mnie zaskoczyła. Reakcje i działania bohaterki po tym, jak jest świadkiem groźnej sytuacji, którą nie do końca rozumie, są przedstawione realistycznie. Nie jest superbohaterką mądrzejszą od całej brytyjskiej policji, ale zwykłą nastolatką, która znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Niestety, im dalej rozwija się historia, tym coraz bardziej kuleje intryga kryminalno-sensacyjna. Wydarzenia, zwłaszcza pewne decyzje dorosłych, które pchają akcję do przodu, są mało prawdopodobne, a główny zwrot akcji - toporny. W warstwie obyczajowej dostajemy kilka znanych klisze i mocno zgrane motywy. I tak po raz kolejny mamy wątek wyjazdu do niezbyt lubianej rodziny mieszkającej na głębokiej prowincji. A kiedy pojawia się gburowaty kuzyn-rówieśnik, to od razu wiemy, że wcześniej czy później okaże się całkiem w porządku i początkowo niechętnie do siebie nastawieni bohaterowie ostatecznie się zaprzyjaźnią. Trzeba jednak przyznać, że książka została sprawnie napisana i nieźle przetłumaczona, co nie jest oczywistością w przypadku książek dla młodzieży. Główna bohaterka budzi sympatię i ogólnie całość nieźle się czyta, nawet zauważając słabości fabuły. Moja dwunastoletnia córka przeczytała z dużym zainteresowaniem i myślę, że młodego czytelnika ta książka ma szansę wciągnąć, mimo że dorosły pozostaje z poczuciem niedosytu. Na marginesie kryminalnej historii warto natomiast zwrócić uwagę na pewien motyw. Przyzwyczailiśmy się do tego, że jeśli w powieści wprowadzony zostaje bohater odmienny np. etnicznie od większości społeczeństwa, ma to czemuś służyć i jest istotne z punktu widzenia fabuły. Bohaterka "Morderstwa" pochodzi z rodziny mieszanej, zgaduję, że brytyjsko-indyjskiej, ale nie ma to najmniejszego znaczenia dla przebiegu akcji. Nie jest to też nigdzie sprecyzowane ani powiedziane wprost i tylko mimochodem wspomniane drobiazgi z życia rodzinnego sugerują nam, że ojciec głównej bohaterki nie jest rdzennym Brytyjczykiem (imiona rodzeństwa, wegetarianizm, tylko w jednym miejscu wspomniana, również mimochodem, ciemniejsza karnacja skóry). Chyba pierwszy raz spotykam się w książce dla młodzieży z tak naturalnym potraktowaniem odmienności etnicznej w społeczeństwie europejskim.

Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać po tej książce. Chyba oczekiwałam kryminału z nastoletnią bohaterką rozwiązującą zagadkę, z którą nie radzą sobie dorośli. Dostajemy jednak nieco inną historię. Owszem, jest wątek kryminalno-sensacyjny z morderstwem na pierwszym planie, ale bohaterka nie ma ambicji złapania sprawcy, a tylko chce, żeby cała historia zakończyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy słysząc w mediach o kolejnym noworodku porzuconym przez matkę w chwili urodzenia, zastanawiamy się, z jaką traumą będzie musiało się zmierzyć to dziecko, kiedy będzie nieco starsze? "Dzieckiem ze śmietnika" jest April, którą poznajemy w dniu jej czternastych urodzin, kiedy wszystko wydaje się bezsensowne i nie takie, jak sobie wymarzyła. Jak mało kto ma prawo być niezadowolona ze swojego losu, który został naznaczony w pierwszych momentach życia, kiedy biologiczna matka, której nigdy nie poznała, wrzuciła ją do śmietnika. April nie potrafi w pełni cieszyć się z przyjaźni zaufanych koleżanek, z uczucia, jakim darzy ją opiekująca się nią Marion. Wszystko, a przede wszystkim siebie postrzega przez pryzmat porzucenia na śmietniku. Znamienne jest, że to ona sama myśli o sobie "dziecko ze śmietnika", nie jest tak nazywana przez otoczenie. W ten nieudany dzień czternastych urodzin wyrusza na poszukiwanie przeszłości, mając nieśmiałą nadzieję na odnalezienie swojej biologicznej matki. Wraz z nią odwiedzamy ludzi, którzy byli ważni na różnych etapach jej życia, o innych dowiadujemy się z jej wspomnień. Historia opowiedziana z perspektywy April pozwala nam poznać jej uczucia, wątpliwości, obawy. Zaskakująco prawdopodobne psychologicznie, poruszające, ale to poruszenie uzyskane oszczędnymi środkami wyrazu. Bardzo przyzwoita książka, warta uwagi.

Czy słysząc w mediach o kolejnym noworodku porzuconym przez matkę w chwili urodzenia, zastanawiamy się, z jaką traumą będzie musiało się zmierzyć to dziecko, kiedy będzie nieco starsze? "Dzieckiem ze śmietnika" jest April, którą poznajemy w dniu jej czternastych urodzin, kiedy wszystko wydaje się bezsensowne i nie takie, jak sobie wymarzyła. Jak mało kto ma prawo być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spodziewałam się trochę więcej po tej książce. Najpierw jednak plusy. Niewątpliwą zaletą jest zaprezentowanie całkiem pokaźnej grupy ilustratorów, czy szerzej - grafików, tworzących w bardzo różnym stylu, co ważne, najczęściej "dla dorosłych". Takie sprofilowanie wybranych artystów było z pewnością zabiegiem celowym, bo grafików tworzących dla dzieci nauczyliśmy się już dostrzegać i doceniać. W przypadku ilustracji książkowej, zwłaszcza dla młodszych dzieci, ilustrator coraz częściej nie tylko jest traktowany na równi z autorem tekstu, ale zdarza się, że przejmuje rolę głównego twórcy książki, który nadaje ton całej publikacji i to jego nazwisko przyciąga czytelników. Ilustracja "dla dorosłych" to (pomijając komiksy i picture booki, mające jednak ograniczony zasięg), nadal głównie ilustracja prasowa czy użytkowa (plakaty, okładki płyt itp.), która ma to do siebie, że rzadko zatrzymujemy się nad nią na dłużej a autorzy pozostają w cieniu. Patryk Mogilnicki wyciąga ich z tego cienia, uświadamia, że za każdą ilustracją, którą często tylko omiatamy wzrokiem i przechodzimy dalej, stoi jakiś twórca (artysta). Zaproszeni ilustratorzy opowiadają o tym, jak doszli do miejsca, w którym są obecnie, jakie techniki lubią, czym się kierują w swojej pracy. Zaczynamy inaczej patrzeć na ich prace, wyekstrahowane ze swojego użytkowego miejsca zaczynają żyć własnym życiem, zaczynamy zauważać ich artyzm, a bogaty materiał ilustracyjny jest niewątpliwą zaletą tej książki, podobnie jak jej staranne wydanie. Natomiast przyjęta formuła, oddania całkowicie głosu prezentowanym grafikom, pozostawia niedosyt. W wielu miejscach chciałoby się, żeby pojawił się jakiś rozmówca, który przerwie monolog, pociągnie pewne wątki, podpyta o szczegóły, wejdzie w polemikę. W tej formule słyszymy tylko to, co zaproszeni artyści chcą nam o sobie opowiedzieć, momentami niebezpiecznie zbliżając się do autokreacji czy nawet autopromocji. Artyści wypowiadają się zgodnie z uniwersalnym schematem przypominającym ankietę, co też nie do końca się sprawdza na dłuższą metę. Wiem, że taka była koncepcja tej książki, ale ja dosyć szybko zaczęłam odczuwać znużenie powtarzalnością konstrukcji każdego rozdziału. Dla mnie nie była to książka do przeczytania jednym ciągiem, ale raczej do położenia obok kanapy i czytania po kawałku między innymi lekturami. Mimo zastrzeżeń, jakie miałam, uważam jednak, że warto do niej zajrzeć, choćby po to, żeby obejrzeć ilustracje i uświadomić sobie, jak zróżnicowane style prezentuje współczesna polska grafika.

Spodziewałam się trochę więcej po tej książce. Najpierw jednak plusy. Niewątpliwą zaletą jest zaprezentowanie całkiem pokaźnej grupy ilustratorów, czy szerzej - grafików, tworzących w bardzo różnym stylu, co ważne, najczęściej "dla dorosłych". Takie sprofilowanie wybranych artystów było z pewnością zabiegiem celowym, bo grafików tworzących dla dzieci nauczyliśmy się już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wahałam się, jaką wystawić ocenę. Gdybym miała oceniać tylko pierwszą połowę książki, tę na wskroś realistyczną, zapewne ocena byłaby jeszcze wyższa. Ta część wciągnęła mnie, ścisnęła za gardło. Wymęczyła, ale nie dawała się odłożyć. W napięciu przechodziłam na kolejne strony, obawiając się najgorszych scenariuszy i wyczekując momentu kulminacyjnego. To opowieść z tych, w których nie może być happy endu i czytając, zastanawiasz się tylko, jak bardzo złe będzie zakończenie. Zwykle zbyt duże nagromadzenie problemów w jednej opowieści bardziej mnie irytuje niż porusza, bo mam poczucie taniego grania na emocjach czytelnika. W tym wypadku beznadzieja losów bohaterów jest przytłaczająca, ale kolejne wydarzenia układają się w logicznie usprawiedliwiony ciąg, zdają się być naturalną konsekwencją konkretnych uwarunkowań i wyborów, chociaż są też momenty, które nie do końca mnie przekonały. Oś opowieści jest poprowadzona między trzynastoletnim Jojo, a jego młodą, dysfunkcyjną i pozbawioną instynktu macierzyńskiego matką, Leonie. To z ich perspektywy poznajemy wydarzenia. Jojo, zagubiony nastolatek, który Mamcią i Tatkiem nazywa swoich dziadków, starających się stworzyć namiastkę normalnej rodziny, musi zbyt często przejmować odpowiedzialność za malutką siostrę, Kaylę. Leonie, skupiona na swoim przebywającym w więzieniu mężu Michaelu i coraz bardziej odpływająca w narkotyki, nie dostrzega nawet najbardziej podstawowych potrzeb dzieci. Przychodzi moment, kiedy Leonie burzy chwiejną stabilizację dzieci, zabierając je mimo protestów w podróż przez Stany, aby odebrać wychodzącego po latach z więzienia Michaela. Ta podróż, jak soczewka ogniskuje wszystkie problemy tej rodziny, które przy braku wspierających dziadków mogą doprowadzić do katastrofy. Wątek relacji dzieci-dorośli jest dla mnie najciekawszy i najbardziej poruszający w całej książce. Dodatkowe problemy są konsekwencją pewnych zdarzeń z przeszłości, które nie miałyby miejsca, gdyby rodzina Leonie nie była czarnoskóra. Rodzina Michaela jest biała, a akcja dzieje się na amerykańskim Południu i to wystarczy, żeby stać się iskrą zapalną. W ten realistyczny świat w pewnym momencie wkracza świat nadprzyrodzony, w duchu realizmu magicznego. Wkracza, jak dla mnie zbyt dosłownie, a przy tym powoduje przesunięcie akcentów na inne problemy i relacje niż w początkowych rozdziałach. To, co zapewne dla wielu czytelników będzie siłą tej książki, będzie czyniło ją wyjątkową i dodawało nowych znaczeń, w moim odczuciu osłabiło siłę wymowy, odrealniło opisywaną rzeczywistość, sprawiając, że już nie odbierałam tak serio losów bohaterów. Trochę szkoda, że to, co tu i teraz, zostało trochę rozmyte i wypłaszczone. Ten oczekiwany punkt kulminacyjny nie nastąpił, a raczej przybrał nieoczekiwaną formę.

Wahałam się, jaką wystawić ocenę. Gdybym miała oceniać tylko pierwszą połowę książki, tę na wskroś realistyczną, zapewne ocena byłaby jeszcze wyższa. Ta część wciągnęła mnie, ścisnęła za gardło. Wymęczyła, ale nie dawała się odłożyć. W napięciu przechodziłam na kolejne strony, obawiając się najgorszych scenariuszy i wyczekując momentu kulminacyjnego. To opowieść z tych, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niepozorna książka, wydana w latach 90-tych i prawie zupełnie zapomniana, a warta odgrzebania. Niech Was nie zmyli tytuł i kolorowe ilustracje Pawła Pawlaka. Nie jest to książeczka dla dzieci. Bliżej jej do eseju ubranego w formę opowiadania, przedstawiającego świąteczne tradycje związane z postacią Świętego Mikołaja oraz historię, jak się one narodziły w różnych krajach naszej kultury. Bardzo miłe wprowadzenie w nastrój świąteczny.

Niepozorna książka, wydana w latach 90-tych i prawie zupełnie zapomniana, a warta odgrzebania. Niech Was nie zmyli tytuł i kolorowe ilustracje Pawła Pawlaka. Nie jest to książeczka dla dzieci. Bliżej jej do eseju ubranego w formę opowiadania, przedstawiającego świąteczne tradycje związane z postacią Świętego Mikołaja oraz historię, jak się one narodziły w różnych krajach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Brak szacunku dla młodego czytelnika. Książka sprawia wrażenie napisanej na szybko, bez pomysłu, bez zaangażowania. Kilka klisz, kilka nierozwiniętych wątków, niewiarygodny psychologicznie przebieg akcji a do tego wyciągnięty na koniec jak królik z kapelusza (i zaraz urwany) wątek przeszłości babci głównej bohaterki, który nie wiadomo czemu ma służyć. Właściwie nie wiadomo też, kto ma być odbiorcą tej książki. Bohaterka jest w klasie maturalnej, ale poziom tekstu dla czytelniczek 10-12 lat (książkę czytała moja 10-letnia córka). Nie spodziewam się, żeby średnio oczytany czytelnik w wieku głównej bohaterki wciągnął się w tę opowieść. Po autorce wielu przyzwoitych książek dla dzieci spodziewałam się o wiele więcej. Szkoda.

Brak szacunku dla młodego czytelnika. Książka sprawia wrażenie napisanej na szybko, bez pomysłu, bez zaangażowania. Kilka klisz, kilka nierozwiniętych wątków, niewiarygodny psychologicznie przebieg akcji a do tego wyciągnięty na koniec jak królik z kapelusza (i zaraz urwany) wątek przeszłości babci głównej bohaterki, który nie wiadomo czemu ma służyć. Właściwie nie wiadomo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety nie podzielam entuzjastycznych opinii większości czytelników. Dla mnie to jedna z tych książek, które mają swoje pięć minut dzięki reklamie, zachęcającej okładce, odpowiedniemu wyeksponowaniu w księgarniach i temu, że czyta się ją lekko i szybko. Przedstawiona historia jest kompletnie nieprawdopodobna, postaci papierowe i niewiarygodne psychologicznie, a rozwiązanie problemu wyciągnięte z kapelusza. To wszystko sprawiło, że historia, która miała poruszać, nie poruszyła, nie trzymała w napięciu i nie byłam w stanie przejąć się losem biednej głównej bohaterki.

Niestety nie podzielam entuzjastycznych opinii większości czytelników. Dla mnie to jedna z tych książek, które mają swoje pięć minut dzięki reklamie, zachęcającej okładce, odpowiedniemu wyeksponowaniu w księgarniach i temu, że czyta się ją lekko i szybko. Przedstawiona historia jest kompletnie nieprawdopodobna, postaci papierowe i niewiarygodne psychologicznie, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opisane historie byłych zakonnic są niewątpliwie poruszające. Przeżycia każdej z przedstawionych kobiet zasługują na pochylenie się nad nimi i szacunek dla odwagi, że zdecydowały się do nich wrócić i opowiedzieć. Niestety dla mnie na tym kończą się zalety tej książki. Spodziewałam się pogłębionej analizy zjawiska, a po lekturze nie czuję, żebym wiedziała na jego temat więcej niż wiedziałam wcześniej. Owszem, poznałam kilka indywidualnych historii, ale, z całym szacunkiem dla przedstawionych kobiet, w sumie mało zaskakujących i łatwych do przewidzenia, do tego opowiedzianych jedynie z perspektywy samych zainteresowanych. Na artykuł w gazecie to by pewnie wystarczyło, na książkę z ambicjami - trochę za mało. I to jest pierwszy z dwóch głównych zarzutów, jakie mam wobec tej książki. Opowieść zyskałaby na wiarygodności, gdyby udało się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego taki los spotkał właśnie te a nie inne kobiety. Dlaczego one odeszły, a tyle innych trwa nadal? Czy tym innym udało się wybrać lepszy zakon lub zgromadzenie, czy zadziałał przypadek (kolokwialnie mówiąc, lepiej trafiły), mają inną konstrukcję psychiczną, czy zadziałały jeszcze inne czynniki? A jeśli jest tak źle, że nigdzie nie jest dobrze, to jak wytłumaczyć te liczby - tysiące zakonnic trwających w zakonach w porównaniu do jedynie kilkudziesięciu, które z nich wystąpiły? Czy tylko brakiem odwagi, żeby zerwać śluby i zacząć inne życie? To byłaby też ciekawa analiza, gdyby udało się ją przeprowadzić dogłębnie, a nie jedynie powtarzając różnymi słowami te same hasła. Z książki wyraźnie przebija teza, że to trwanie jest konsekwencją zniewolenia kobiet w zakonach, a nie ich rzeczywistego wolnego i zdrowego wyboru. I tu dochodzę do drugiego zarzutu. Wszystkie przytoczone wypowiedzi mają służyć potwierdzeniu tej jednej tezy. I nie mam na myśli opowieści byłych zakonnic, co można zrozumieć, ale głównie osób zaproszonych przez autorkę do skomentowania sytuacji w polskich zakonach. Marta Abramowicz przyjęła formułę polegającą na tym, że oddaje głos osobom, z którymi rozmawia, nie tylko byłym zakonnicom, ale też innym rozmówcom, nie weryfikując ich opowieści, nie przedstawiając racji drugiej strony, nie dokonując własnej analizy lub syntezy. Niechęć większości polskiego Kościoła do środowisk lewicowych zapewne skrajnie utrudnia zebranie wypowiedzi drugiej strony, ale dobrego reportażystę wyróżnia to, że jest w stanie się przebić i pokazać świat, do którego przeciętny czytelnik sam nie trafi. Autorka rozkłada ręce: "próbowałam, ale nie chciały ze mną rozmawiać". Wierzę, że to prawda, ale może trzeba było w takim razie poprzestać na artykule w gazecie?

I na koniec trzeci zarzut, mniej istotny od wcześniejszych dwóch, źle mi się czytało historie opowiedziane w rozbiciu na dwie części: "czasy zakonne" i "po wystąpieniu z zakonu". Mimo że nie robiłam długich przerw w lekturze, to czytając część "po wystąpieniu z zakonu" musiałam wracać do opowieści z "czasów zakonnych", żeby skojarzyć opisywaną byłą zakonnicę z jej wcześniejszą historią.

Opisane historie byłych zakonnic są niewątpliwie poruszające. Przeżycia każdej z przedstawionych kobiet zasługują na pochylenie się nad nimi i szacunek dla odwagi, że zdecydowały się do nich wrócić i opowiedzieć. Niestety dla mnie na tym kończą się zalety tej książki. Spodziewałam się pogłębionej analizy zjawiska, a po lekturze nie czuję, żebym wiedziała na jego temat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już dawno żadna książka mnie tak nie rozczarowała i nie zirytowała. Zupełnie nie rozumiem, skąd się bierze tyle pozytywnych opinii na jej temat. Miałam wrażenie, że czytam szkic do książki, a nie skończoną fabułę. Spodziewałam się lekkiej, niezobowiązującej lektury z atmosferą klimatycznej księgarni w tle, a dostałam zlepek nierozwiniętych pomysłów i cytatów z wielkiej literatury. Intrygujący początek, czyli zniknięcie właścicielki księgarni - zupełnie zmarnowany i pozostawia uczucie, że nie jest niczym więcej niż pretekstem do wprowadzenia głównej bohaterki. A zamknięcie opowieści wygląda tak, jakby autor uznał, że kończy mu się czas na pisanie, więc szybko wprowadzamy coś, co przerwie akcje. Wątek romansowy - całkowicie nieprzekonujący i sprawia wrażenie wprowadzonego na siłę.

Już dawno żadna książka mnie tak nie rozczarowała i nie zirytowała. Zupełnie nie rozumiem, skąd się bierze tyle pozytywnych opinii na jej temat. Miałam wrażenie, że czytam szkic do książki, a nie skończoną fabułę. Spodziewałam się lekkiej, niezobowiązującej lektury z atmosferą klimatycznej księgarni w tle, a dostałam zlepek nierozwiniętych pomysłów i cytatów z wielkiej...

więcej Pokaż mimo to