-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
Biblioteczka
2013-07-01
2013-02-02
Ta książka jest wzorcową powieścią postmodernistyczną. Z pozoru dość płytka, przy dokładniejszej analizie ukazuje kolejne poziomy głębi i ukrytych znaczeń. Doskonała!
Dokładniejsza recenzja z próbą interpretacji na moim blogu:
http://www.ostatni-akapit.pl/2013/02/49-idzie-pod-motek-thomas-pynchon.html
Ta książka jest wzorcową powieścią postmodernistyczną. Z pozoru dość płytka, przy dokładniejszej analizie ukazuje kolejne poziomy głębi i ukrytych znaczeń. Doskonała!
Dokładniejsza recenzja z próbą interpretacji na moim blogu:
http://www.ostatni-akapit.pl/2013/02/49-idzie-pod-motek-thomas-pynchon.html
2013-01-27
Zaczynasz czytać powieść detektywistyczną. Już na początku sprawia ona wrażenie nietypowej. Później robi się już tylko dziwniej, bardziej niepokojąco, wręcz nierealnie. Autor zaszczepia w twoich myślach kolejne pytania i wcale nie ma zamiaru pomagać ci w odnalezieniu wszystkich odpowiedzi.
Najpierw przedzierasz się przez pierwszą część trylogii, Szklane miasto, czy może Miasto luster. Próbujesz śledzić historię, ale nie zawsze możesz widzieć ją z bliska. Często obserwujesz jedynie niezbyt wyraźne odbicia. A jednak to, czego jesteś świadkiem wstrząsa tobą. Zastanawiasz się nad pytaniami, z którymi się zetknąłeś. Nie możesz zapomnieć o tym, co spotkało bohatera powieści.
Nieco później spotykasz Duchy. Każda z osób, które widzisz, ma swoją barwę. I tak jak koloru doświadczyć możesz jedynie widząc go, tak postać poznajesz obcując z nią, obserwując jej poczynania. One jednak nie zawsze postępują tak, jakbyś się po nich spodziewał. Zachowanie głównego bohatera budzi twój sprzeciw. Mimo wszystko, jak przyjaciel, trwasz przy nim. Chcesz zobaczyć dokąd doprowadzi go, a wraz z nim ciebie, ta dziwna historia. Druga część tryptyku nie łączy się fabularnie z pierwszą, ale co chwilę budzi skojarzenia ze Szklanym miastem. Masz wrażenie, że każda z nich próbuje ci coś dyskretnie powiedzieć, a twoim zadaniem jest zrozumieć ich wspólne przesłanie.
Z tym nastawieniem wkraczasz do części trzeciej, Zamkniętego pokoju. Po nieco fantasmagorycznym zakończeniu Duchów, czujesz się, jakbyś się obudził ze złego snu. Tutaj wszystko jest realne, z przyjemnością czytasz kolejne zdania zręcznie ułożone przez autora. Historia, chociaż niecodzienna, wydaje się prawdopodobna i przede wszystkim wciągająca. W głowie nadal kołaczą ci myśli zaszczepione przez wcześniejsze części tryptyku, rzucają swój cień na Zamknięty pokój. W każdej z trzech wizji powtarza się motyw życia cudzym życiem, bycia odbiciem innej osoby, jej cieniem lub podążania za jej duchem. Za każdym razem jesteś świadkiem nierównej gry, w której tryby wpadają bohaterowie. Czy da się w tej grze wygrać?
Prędko nie zapomnisz tej książki. Być może zechcesz do niej wrócić, odnaleźć ukryte znaczenia, sekrety, sens enigmatycznych wydarzeń, prześledzić wskazówki odnoszące się do innych dzieł literackich, przeprowadzić detektywistyczne śledztwo, byle tylko rozwikłać zagadki, na które nie udzielono ci odpowiedzi.
--
Recenzja opublikowana na moim blogu: www.ostatni-akapit.pl
Zaczynasz czytać powieść detektywistyczną. Już na początku sprawia ona wrażenie nietypowej. Później robi się już tylko dziwniej, bardziej niepokojąco, wręcz nierealnie. Autor zaszczepia w twoich myślach kolejne pytania i wcale nie ma zamiaru pomagać ci w odnalezieniu wszystkich odpowiedzi.
Najpierw przedzierasz się przez pierwszą część trylogii, Szklane miasto, czy może...
2012-04-07
Pozwoliłem zabrać się w podróż i zdecydowanie nie był to wakacyjny rejsik statkiem wycieczkowym. Wsiadłem na pokład rozpadającego się parowca, który obrał kurs wprost w jądro ciemności, a moim kapitanem był Charlie Marlow. Pokierował nas w jadro ciemności swojej duszy, w serce ciemności człowieka, w najciemniejsze punkty naszej cywilizacji. Tą podróżą była opowieść w jego ustach.
Jeśli ktoś czytał jakąś książkę Josepha Conrada w oryginale lub w dobrym przekładzie, ten już wie, dlaczego ceni się go jako stylistę. Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła mnie w "Jądrze ciemności" w przekładzie Magdy Haydel, był właśnie piękny, niebanalny język, z którym do dziś niewielu pisarzy może się równać (moim skromnym zdaniem dogania go dopiero Cormac McCarthy). Niezwykle poetyckie opisy potrafią zachwycić i skłonić do dłuższego zatrzymania się nad niektórymi zdaniami.
A jednak, mimo niewątpliwego piękna języka i krótkiej formy powieści, nie należy liczyć na to, że będzie ona łatwa w odbiorze. W czasie, kiedy Marlow z trudem przedziera się w głąb nieprzyjaznej dżungli, czytelnikowi przyjdzie zmagać się z gęstym i pełnym dygresji opisem jego podróży. Stary wilk morski nie zawsze chce trzymać się chronologicznego przedstawiania nam zdarzeń, a w momencie dotarcia do tytułowego jądra ciemności, należy skupić pełnię swojej uwagi, by nie stracić zmysłów w panującym tam chaosie.
O książce tej niejednokrotnie mówi się, jak o arcydziele. Została nim również w moich oczach. Mój szacunek wzbudziła wielość problemów, jakie podjął autor w tej niewielkiej opowieści oraz ilość warstw i poziomów, na jakich można ją odczytywać. Pozwala nam pochylić się nad tym, czym jest w istocie moralność człowieka i w jakim stopniu zależna jest od społeczności, w której żyjemy. Co sprawia, że w oderwaniu od cywilizacji jedni potrafią zachować swoje zasady, a inni je porzucają? Autor każe nam zastanowić się też, ile może w nas być osoby, której istnienia w sobie byśmy się nie spodziewali. Ile jest w nas Innego? I w końcu, w którym miejscu piękne idee naszej cywilizacji zaczynają się rozmijać z brutalną rzeczywistością? Ile razy w imię pięknych haseł bogaci i wpływowi zamieniali życie odmiennych i słabszych w piekło? Czy przypadkiem nie robią tego do dziś? Do takich refleksji skłania właśnie "Jądro ciemności".
Pozwoliłem zabrać się w podróż i zdecydowanie nie był to wakacyjny rejsik statkiem wycieczkowym. Wsiadłem na pokład rozpadającego się parowca, który obrał kurs wprost w jądro ciemności, a moim kapitanem był Charlie Marlow. Pokierował nas w jadro ciemności swojej duszy, w serce ciemności człowieka, w najciemniejsze punkty naszej cywilizacji. Tą podróżą była opowieść w jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-27
Lord Jim w nowym, ładnym wydaniu i w świeżym tłumaczeniu stał dumnie na mojej ulubionej półce z książkami w oczekiwaniu, aż znajdę wystarczająco dużo czasu, siły i odwagi, aby się z nim zmierzyć. Jest to bowiem książka, do której nie można podejść w pośpiechu, bez odpowiedniego przemyślenia wydarzeń i słów zawartych w każdym kolejnym rozdziale.
Za pierwszym razem czytałem powieść Josepha Conrada w liceum, jako obowiązkową lekturę i pamiętam, jak ciężko było mi przez nią przebrnąć. Akcja rozwija się stopniowo, bez pośpiechu i w nietypowej formie opowieści starego marynarza. Może to szybko znudzić niecierpliwego czytelnika. Przyznaję, że nudziło i mnie - ówczesnego licealistę. Tym razem było mi nieco łatwiej, bo przez 9 lat niejedną ciężką książkę moje oczy widziały.
Jeśli czytelnika nie zniechęci średnio przystępna, choć wielkiego kunsztu forma, z pewnością poruszy go i zmusi do przemyśleń doskonała treść. Autor w opowieści o marynarzach i ich przygodach porusza problemy, z jakimi nie często mamy do czynienia w literaturze. Oto młody bohater, Jim, zmaga się nie tyle z trudnościami stawianymi przed nim przez los, co z ciężarem wizji człowieka, którym chciałby być, marzeniem o własnym bohaterstwie i pogonią za romantycznym ideałem. W konsekwencji staje się postacią tragiczną, nad którą zdaje się wisieć fatum zrodzone ze słabości Jima.
Myślę, że nie bez powodu akcja powieści przekazywana jest nam z pewnej perspektywy. Nie towarzyszymy bezpośrednio Jimowi, lecz poznajemy historię za pośrednictwem starego marynarza Marlowa. Daje nam to odpowiedni dystans, byśmy mogli nieco chłodniej ocenić działania Jima. On sam bowiem "jest jednym z nas" i może wcale nie byłoby nam trudno całkowicie się z nim utożsamić. Przecież każdy z nas jest lub był młody, zapatrzony w romantyczne ideały i niejednemu z nas zdarzyło się w młodości, pod wpływem chwili, popełnić jakiś fatalny błąd, który przez długie lata mógł nas nawiedzać w bolesnych, wstydliwych wspomnieniach. A jednak autor poddaje nam drugi punkt widzenia - starszego, doświadczonego człowieka, który niejedno już widział i ma prawo inaczej oceniać młodszego przyjaciela. W tej sytuacji od nas zależy, komu przyznamy więcej racji.
"Lord Jim" to wielka powieść. Niełatwa, ale mądra i dająca wiele satysfakcji z dotarcia do kresu podróży w jaką nas zabierze. Na pewno niejeden czytelnik przedwcześnie wyskoczył z niej, widząc w dziele Conrada tonący okręt nudy. Ja ze swojej strony zapewniam, że warto pozostać na pokładzie z kapitanem Marlowem.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://wsrodksiazek.blogspot.com/
Lord Jim w nowym, ładnym wydaniu i w świeżym tłumaczeniu stał dumnie na mojej ulubionej półce z książkami w oczekiwaniu, aż znajdę wystarczająco dużo czasu, siły i odwagi, aby się z nim zmierzyć. Jest to bowiem książka, do której nie można podejść w pośpiechu, bez odpowiedniego przemyślenia wydarzeń i słów zawartych w każdym kolejnym rozdziale.
Za pierwszym razem czytałem...
2002-01-01
Jest w powieściach Cormaca McCarthyego coś niezwykłego, jakiś tajemniczy mrok, który mnie pociąga. To proza, która opowiada o ciemnych stronach ludzkiej natury i o całej bezwzględności, z jaką los może człowieka doświadczyć. Niejednokrotnie brutalne sceny z książek amerykańskiego pisarza nie są łatwe do interpretacji. A jednak patrząc na jego powieści w całości, doznaje się iluminacji geniuszu McCarthyego, wzmocnionej przez pamięć o licznych zdaniach pełnych piękna i liryzmu, jakie ofiaruje swoim czytelnikom.
"Rącze konie" wyróżniają się na tle innych książek autora. Nieco mniej w nich "bezmyślnej przemocy", mrok nie jest aż tak nieprzenikniony, a główni bohaterowie więcej mają cech pozytywnych, za które można ich lubić. Ktoś, zerkając na czwartą stronę okładki, mógłby odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z historią miłosną. "Rącze konie" są jednak czymś dużo, dużo większym. O miłości nie przeczytamy aż tak wiele. Odkryje się jednak przed nami głęboka opowieść o dorastaniu, o przyjaźni, pasji i o wierności sobie i swoim zasadom. Będziemy mogli zobaczyć jak bohater, John Grady Cole, dojrzewa ścierając się z niesprawiedliwością, przemocą i wrogością, jakiej pełny jest świat.
Bohaterowie, problematyka i opowiadana historia czynią z "Rączych koni" prawdopodobnie najprzystępniejszą z książek autora "Drogi". Nie umniejsza to jednak jej wartości artystycznej. McCarthy jak zawsze zachwyca pięknym językiem. Niespotykana i niepodrabialna poetyka wielu fragmentów poruszyła mnie i zmusiła do zatrzymania się przy nich, do kontemplowania tych niezwykłych słów.
Przy innych powieściach McCarthyego (może z wyjątkiem "Drogi") trwałem bardziej po to, by smakować je jak tom wierszy. W przypadku "Rączych koni", zostałem wciągnięty przez fabułę i koniecznie chciałem dowiedzieć się, jak potoczą się dalej losy bohaterów. Pisarz udowodnił, że doskonale radzi sobie z bardziej konwencjonalną i przystępną prozą. Z tego względu myślę, że tom otwierający "Trylogię pogranicza" jest również doskonałą okazją do zapoznania się z tym cenionym amerykańskim autorem.
---
Recenzja pochodzi z mojego bloga: www.ostatni-akapit.pl
Jest w powieściach Cormaca McCarthyego coś niezwykłego, jakiś tajemniczy mrok, który mnie pociąga. To proza, która opowiada o ciemnych stronach ludzkiej natury i o całej bezwzględności, z jaką los może człowieka doświadczyć. Niejednokrotnie brutalne sceny z książek amerykańskiego pisarza nie są łatwe do interpretacji. A jednak patrząc na jego powieści w całości, doznaje się...
więcej Pokaż mimo to