Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czytajcie „Traumaland”, bo to jedna z fantastyczniejszych rzeczy, jakie ostatnio zdarzyło mi się czytać. Ta książka to fascynująca podróż przez historię, teraźniejszość, badania, martyrologię. Ilość kontekstów (psychologia, biologia, historia, nauki społeczne, polityka), spojrzeń i porównań oraz łatwość i przystępność, z jakimi Bilewicz tłumaczy i dyskutuje o szeroko rozumianych traumach jest niesamowita. Ta książka pozwala przewrócić myślenie o tym, co mamy ze zbiorowej pamięci i ile z tego jest dobrego i złego. Autor nie daje łatwych odpowiedzi, ale skłania do refleksji, jakich na pewno potrzebujemy jako naród i społeczeństwo oraz jako jednostki politycznie sterowane przez ministrów i politykę historyczną kraju.

Czytajcie „Traumaland”, bo to jedna z fantastyczniejszych rzeczy, jakie ostatnio zdarzyło mi się czytać. Ta książka to fascynująca podróż przez historię, teraźniejszość, badania, martyrologię. Ilość kontekstów (psychologia, biologia, historia, nauki społeczne, polityka), spojrzeń i porównań oraz łatwość i przystępność, z jakimi Bilewicz tłumaczy i dyskutuje o szeroko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem połowę i ze względu na język nie mogę dalej. Nie znoszę takiego pisania pełnego na siłę lingwstycznych zabaw, które niewiele wnoszą poza sztucznością i koturnowością, a sprawiają wrażenie raczej infantylizmu niż imponują. Z powodu języka, który stwarzał dla mnie barierę nie interesowały mnie ani postacie, ani nie zachwycał koncept całości jako opowieści o człowieku tworzonej przez siedem różnych postaci. Nie czułem zbytniego zróżnicowania językowego i postacie wydawały mi się mało zindywidualizowane, jednowymiarowe.
To mój pierwszy Szostak i póki co nie mam ochoty na więcej.

Przeczytałem połowę i ze względu na język nie mogę dalej. Nie znoszę takiego pisania pełnego na siłę lingwstycznych zabaw, które niewiele wnoszą poza sztucznością i koturnowością, a sprawiają wrażenie raczej infantylizmu niż imponują. Z powodu języka, który stwarzał dla mnie barierę nie interesowały mnie ani postacie, ani nie zachwycał koncept całości jako opowieści o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ponoć bardzo źle, ze swoją przygodę z Vannem zacząłem nie od jego powieści, a od tego "reportażu kreatywnego". Mamy tu fascynujący temat (USA, broń, strzelanina w miejscu publicznym, portret psychologiczny sprawcy) i z początku ciekawy zabieg zderzenia przypadku masowego mordercy (jakich w stanach wielu) z prywatną historią kontaktu z bronią samego autora. Niestety ten pomysł dość szybko się rozmywa i Vann ucieka w przekraczające dziennikarskie standardy insynuacje i oskarżenia, które nie przystoją reportażystom. Mnóstwo tu kiepskich dywagacji i komentarzy nt. samych bohaterów, ale też muzyki, filmu, polityki itp. Wiele komentarzy do cytowanych maili sprawia wrażenie infantylnych albo - odwrotnie - napuszonych. Aż dziw, że nikt tego tekstu porządnie nie zredagował i pozwolił na puszczenie sformułowań, które etycznie są wątpliwe, a i mogą grozić procesami (oceny niektórych realnie przecież żyjących osób). Problem tkwi także w tym, że Vann jako researcher wie od czytelników zapewne o wiele więcej i często bez zagajenia tematu przedstawia od razu wnioski, które brzmią jak oskarżenia i winy (np. motyw orientacji seksualnej sprawcy lub jego rasizmu) - jest to nieprofesjonalne etycznie, ale i też warsztatowo. No cóż - są tu ciekawe wątki, jest dobry punkt wyjścia i chęć ukazania portretu psychologicznego mordercy i jego kontaktu z kulturą broni w USA, ale kończy się to przestrzelonymi - nomen omen - rekonstrukcjami i insynuacjami oraz nadużyciami autora względem bohaterów. Niestety.

Ponoć bardzo źle, ze swoją przygodę z Vannem zacząłem nie od jego powieści, a od tego "reportażu kreatywnego". Mamy tu fascynujący temat (USA, broń, strzelanina w miejscu publicznym, portret psychologiczny sprawcy) i z początku ciekawy zabieg zderzenia przypadku masowego mordercy (jakich w stanach wielu) z prywatną historią kontaktu z bronią samego autora. Niestety ten...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy tu postać kobiecą, uprzedmiotowioną i skrzywdzoną w młodości, która w odwecie zaczyna uprzedmiatawiać i krzywdzić mężczyzn, bawi się w Boga i zaspokaja w ten sposób swoje mordercze serce. Jest to niby językowy majstersztyk (wyobraźnia łączenia słów jest tu wręcz niewyobrażalna), z którego jednak trudno było mi wyłuskać opowieść i którego lektura szybko z przyjemnej (w sensie pełnej podziwu) stała się ogromną mordęgą. Język wspaniale oddawał rozpadającą się osobowość bohaterki - skomplikowaną, rozedrganą, dezintegrującą się, doświadczoną i doświadczającą, ale w swej poetyckości nużył i wszystko rozwadniał. Z jednej strony książka ta budzi pewien zachwyt (rytmika tekstu, leksyka, cielesność języka), ale z drugiej niezwykle męczy i nieustannie odciąga, kierując uwagę na wieczne peryferia. Peryfraza goni tu peryfrazę, a język - mimo swojego piękna - staje się dość szybko grafomańskim konstruktem, z którego niewiele wynika. Trudna lektura i jak dla mnie przykład książki, o której więcej się wie z blurba niż z samego tekstu.

Mamy tu postać kobiecą, uprzedmiotowioną i skrzywdzoną w młodości, która w odwecie zaczyna uprzedmiatawiać i krzywdzić mężczyzn, bawi się w Boga i zaspokaja w ten sposób swoje mordercze serce. Jest to niby językowy majstersztyk (wyobraźnia łączenia słów jest tu wręcz niewyobrażalna), z którego jednak trudno było mi wyłuskać opowieść i którego lektura szybko z przyjemnej (w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemnie się to czyta, zwłaszcza gdy pamięta się lata 80. i tamtejszy świat blokowisk. Językowo jest tu bardzo ciekawie, pełno tu plastycznych opisów przestrzeni i wnętrz, ale autor autor ładnie również posługuje się humorem (tym językowym i tym sytuacyjnym). Czasami Różycki ma niestety irytującą i niezrozumiale niekonsekwentną manierę tłumaczenia znaczeń (np. tłumaczy, czym jest katharsis albo złota rączka, a nie rozwija, czym były dewizy, co chyba jest trudniejsze dla dzisiejszego czytelnika). Przeszkadzały mi także nazwiska nawiązujące do znamienitych rodów (nie kumam pomysłu) oraz ogólna miałkość tekstu - brakuje w nim jakiegoś ciężaru. Nostalgię rozumiem, ale to trochę mało.

Przyjemnie się to czyta, zwłaszcza gdy pamięta się lata 80. i tamtejszy świat blokowisk. Językowo jest tu bardzo ciekawie, pełno tu plastycznych opisów przestrzeni i wnętrz, ale autor autor ładnie również posługuje się humorem (tym językowym i tym sytuacyjnym). Czasami Różycki ma niestety irytującą i niezrozumiale niekonsekwentną manierę tłumaczenia znaczeń (np. tłumaczy,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Może to mój problem, bo ostatnio źle wchodzi mi literatura piękna - zazwyczaj wydaje mi się sztuczna, zmyślona, nieprawdziwa, wykoncypowana i pretensjonalna - ale tak się składa, że książka Rejmer, której reportaże cenię wysoko, potwierdza te wszystkie moje odczucia i dystansuje mnie do literatury pięknej jeszcze bardziej. W trakcie lektury "Ciężaru skóry" miałem ciągle poczucie zirytowania, że te teksty we mnie nie zostają, nic mi nie robią, że niby są o ludziach, a w ogóle mnie nie przejmują, nie zapamiętuję ich, nie mam ciekawości, żeby poznawać losy bohaterów. Opowiadania wyparowały ze mnie niestety dokumentnie, a zostało tylko dość złe wrażenie, że autorka bawi się stylami, nawiązuje do realizmu magicznego, tworzy bałkański świat, tak jak a la skandynawski tworzył Ingmar Villqist, ale gdy u niego to czemuś służyło i w tym zmyślonym świecie odnaleźć można było prawdziwe emocje, to u Rejmer niestety to wszystko wydaje się na niby, na potrzeby stylistycznej wprawki i tylko zabawy słowem.
Niestety mam nieodparte wrażenie, ze gdyby autorka nie napisała i nie wydała wcześniej swoich reportaży, to nikt do tych opowiadań nie podszedłby z zainteresowaniem - ani wydawca, ani czytelnicy. Irytujące, wykalkulowane, na siłę epatujące traumą, efekciarskie, ale niezbyt efektowne, no i w kwestiach używanego języka często na granicy grafomanii. Ogromny zawód.

Może to mój problem, bo ostatnio źle wchodzi mi literatura piękna - zazwyczaj wydaje mi się sztuczna, zmyślona, nieprawdziwa, wykoncypowana i pretensjonalna - ale tak się składa, że książka Rejmer, której reportaże cenię wysoko, potwierdza te wszystkie moje odczucia i dystansuje mnie do literatury pięknej jeszcze bardziej. W trakcie lektury "Ciężaru skóry" miałem ciągle...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Sprawnie napisane historie późnych miłości poruszajace czasem niestandardowe tematy (np. otwarte związki) i dotykające także spraw najnowszych (pandemia, wojna w Ukrainie), ale czy poza chwilową przyjemnością czytania i refleksją zostanie ta książka ze mną na dłużej? Raczej nie.

Sprawnie napisane historie późnych miłości poruszajace czasem niestandardowe tematy (np. otwarte związki) i dotykające także spraw najnowszych (pandemia, wojna w Ukrainie), ale czy poza chwilową przyjemnością czytania i refleksją zostanie ta książka ze mną na dłużej? Raczej nie.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Grynberg potrafi rozmawiać. Jest empatycznym słuchaczem, który wie także jak docisnąć i nie wyzbyć się przy tym własnych przekonań. Wiele scen opisywanych przez rozmówców przypomina "Zieloną granicę" Agnieszki Holland, ale są też zaskakujące konteksty, bo ta książka jest nawet mniej o tych ludziach z lasu, co uciekają, a bardziej o tych ludziach z lasu, co pomagają i uciekają przed tymi, co uważają, że pomoc jest nielegalna. Z nowych lub mniej słyszalnych głosów mamy tu też perspektywę samych strażników albo perspektywę ekologiczną. Z książki wybrzmiewa też ogromna trauma i ciężar niesione przez osoby, które pomagając, uzależniają się od tej pomocy, od aktywności, od konieczności wpływania, od ratowania, od nieumiejętności powrotu do normalnego życia. I to książka także o tym, że ta sytuacja tu i teraz będzie tu i tam (czytaj: w różnych miejscach) i ciągle, i zawsze, bo wszyscy rozmówcy wieszczą, że to się nie skończy, choć może przybierze inną formę. Smutne, przerażające, poruszające historie.

Grynberg potrafi rozmawiać. Jest empatycznym słuchaczem, który wie także jak docisnąć i nie wyzbyć się przy tym własnych przekonań. Wiele scen opisywanych przez rozmówców przypomina "Zieloną granicę" Agnieszki Holland, ale są też zaskakujące konteksty, bo ta książka jest nawet mniej o tych ludziach z lasu, co uciekają, a bardziej o tych ludziach z lasu, co pomagają i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo sprawny i piękny język, ale całość nie wiem trochę po co i dla kogo. Miasta tu mało, a luźne migawki o różnym natężeniu istotności nie wiążą się jakoś w całość. Jeśli Gornick dla amerykańskich czytelników i czytelniczek jest jakimś znanym i ważnym punktem odniesienia, to może to nabiera ważniejszego wymiaru, ale z mojej polskiej perspektywy jest to takie niekonkretne pisanie, z którego dla mnie nic szczególnego nie wynika. Są ciekawe momenty o rasizmie i feminizmie w amerykańskich kontekstach, a poza tym mnóstwo słów ułożonych czasem w ładne zdania i tyle...

Bardzo sprawny i piękny język, ale całość nie wiem trochę po co i dla kogo. Miasta tu mało, a luźne migawki o różnym natężeniu istotności nie wiążą się jakoś w całość. Jeśli Gornick dla amerykańskich czytelników i czytelniczek jest jakimś znanym i ważnym punktem odniesienia, to może to nabiera ważniejszego wymiaru, ale z mojej polskiej perspektywy jest to takie niekonkretne...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Historie oczywiście są ciekawe i dobrze napisane, jednak całość sprawia wrażenie odpadów z pracy nad innymi książkami upchniętych w jeden temat.

Historie oczywiście są ciekawe i dobrze napisane, jednak całość sprawia wrażenie odpadów z pracy nad innymi książkami upchniętych w jeden temat.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawe wejście w świat ludzi głuchych, którym państwo nie pozwala funkcjonować na ich warunkach.

Ciekawe wejście w świat ludzi głuchych, którym państwo nie pozwala funkcjonować na ich warunkach.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z jednej strony bardzo byłem napalony na tę książkę i zachęcony recenzjami, z drugiej bałem się tego, co to jest, bo szczerze mówiąc tytuł jest strasznie infantylny i odpychający. No i niestety - lektura dostarczyła mi ogromnej frustracji i znudzenia. Może i jest to książka w jakimś sensie potrzebna (w tym kraju, taki temat, sprawy prawne osób LGBT itd.), ale jednak dla osoby z tzw. środowiska jest to pozycja raczej mało odkrywcza, a do tego pisana nad wyraz chłodnym językiem - językiem zresztą strasznym, wydumanym i nieciekawym. Mnóstwo tu niepotrzebnych wątków, frustrują pseudokrytyczno-literackie wtręty, za to mało jest tytułowej ukochanej i samej relacji, a w związku z tym nie czuć tu żadnej miłości. No i ostatnia część - Kamczatka - jest jakimś kolejnym absurdalnym dodatkiem, z którego jak dla mnie nic nie wynika - sprawia to wrażenie, że skoro już autorka taki tekst napisała, to dorzuciła, bo po co ma przeleżeć w szufladzie... No mógł tam zostać...
Dawno nie czytałem tak irytującej książki, a jedyne, co z niej wezmę dla siebie to zgrabny opis tego, czym się różni akceptacja od tolerancji na przykładzie traktowania partnerów w relacjach jedno- i różnopłciowych przez członków rodziny.

Z jednej strony bardzo byłem napalony na tę książkę i zachęcony recenzjami, z drugiej bałem się tego, co to jest, bo szczerze mówiąc tytuł jest strasznie infantylny i odpychający. No i niestety - lektura dostarczyła mi ogromnej frustracji i znudzenia. Może i jest to książka w jakimś sensie potrzebna (w tym kraju, taki temat, sprawy prawne osób LGBT itd.), ale jednak dla...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniała, odkrywcza, mądra książka, naszpikowana celnymi obserwacjami na temat życia, samotności, relacji, bólu, pisania, literatury, miłości, przeszłości zapisanymi niemal w formie aforyzmów. Niektórych może to drażnić - mi daleko było do odczytywania tego jako pretensjonalnej gry z czytelnikiem, bo zbyt często prowokowało mnie to do zadumy, odniesienia do siebie, namysłu nad swoim związkiem, życiem, relacjami lub własnymi próbami literackimi.
Dawno nie czytałem tak pięknej i skłaniającej do refleksji książki z kategorii literatura piękna.

Wspaniała, odkrywcza, mądra książka, naszpikowana celnymi obserwacjami na temat życia, samotności, relacji, bólu, pisania, literatury, miłości, przeszłości zapisanymi niemal w formie aforyzmów. Niektórych może to drażnić - mi daleko było do odczytywania tego jako pretensjonalnej gry z czytelnikiem, bo zbyt często prowokowało mnie to do zadumy, odniesienia do siebie, namysłu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobrze mi się to czytało. Postaci wiarygodne psychologicznie, a historia ciekawie wymyślona i w tym kontekście gdzieniegdzie podnoszone kwestie historycznych nieścisłości jakoś mnie nic a nic nie interesowały. A tak w ogóle czytając ciągle miałem przed oczami film, który na czarno-białej taśmie nakręcić mógłby Paweł Pawlikowski.

Bardzo dobrze mi się to czytało. Postaci wiarygodne psychologicznie, a historia ciekawie wymyślona i w tym kontekście gdzieniegdzie podnoszone kwestie historycznych nieścisłości jakoś mnie nic a nic nie interesowały. A tak w ogóle czytając ciągle miałem przed oczami film, który na czarno-białej taśmie nakręcić mógłby Paweł Pawlikowski.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam szczerze, że podchodziłem do Łotrzycy z pewną rezerwą – nie jestem wielkim fanem literatury fantasy i jej filmowych adaptacji: tych wszystkich zamków, zbroi, smoków i innych potworów czyhających w jeziorach oraz magii wymieszanej z prastarymi pogańskimi wierzeniami. I tu pełne zaskoczenie – Katarzyna Klakla z opowieści o tytułowej łotrzycy – odważnej, pewnej swego, inteligentnej, wyzwolonej (także seksualnie), hardej, a nawet gdzieś tam bezczelnej i butnej bohaterce – tworzy dzieło wpisujące się w gatunek powieści fantastycznej, ale jednocześnie ten gatunek przekracza, fantastycznie – nomen omen – i świadomie czerpiąc z dorobku powieści łotrzykowskiej, powieści grozy, powieści inicjacyjnej (takiego swego rodzaju dziewczyńskiego bildungsroman), powieści z nurtu realizmu magicznego oraz baśni, ale i sięgając także do literatury emancypacyjnej i feministycznej. Łotrzycę czyta się i wszystko się widzi – namalowane jest to trochę jak film drogi albo swoisty western – a więc w tym przypadku jego wschodnia odmiana, czyli eastern, bo topograficznie mamy tu do czynienia ze światem ulepionym na podobieństwo Europy Wschodniej i Bałkanów. Klakla wychodzi od szczegółu i konkretnej sytuacji, z zamiłowaniem detalu zarysowuje tło i zaraz do swojej autorsko skrojonej topografii i toponimii dodaje kolejny puzzel, a potem kolejny i kolejny, i kolejny. Czasami się wydaje, że ta wielość przeszkadza i odciąga od wątku głównego, ale biorąc pod uwagę, że całość zaplanowana jest na trylogię, to tłum postaci i wątków pobocznych świetnie nakreśla tło społeczne i poszerza precyzyjnie stwarzaną rzeczywistość. Jeśli już mowa o malarstwie, to świat przedstawiony i fabuła są tu wyrażone tak malarskim językiem, że nawet tło wydarzeń oraz drugo- i trzeciorzędne postaci są pełne detali, barw i psychologicznych cieniowań. Niesamowicie odważnie skonstruowany świat przedstawiony jawił mi się w trakcie czytania jako ożywiony fresk malowany wspólnie przez Hieronima Boscha i Zdzisława Beksińskiego – ale mam tu na myśli raczej klimat zobrazowanej rzeczywistości, bo jeśli chodzi o psychologizm, to ma on swoją własną nieporównywalną głębię i złożoność, daleko wykraczające ponad zgrane symbole i odniesienia. Z języka stworzonego przez autorkę przebija olbrzymia świadomość i ogrom pracy, bo Klakla nie tylko w sposób fantastyczny opanowała niełatwe słownictwo z zakresu świata rycerzy, zbroi i wszelkiego rodzaju minionych militariów, ale stworzyła eklektyczny twór w bardzo nowatorski sposób nawiązujący do języków (staro)słowiańskich oraz gwar i dialektów i zaadaptowała go na własne potrzeby, wplatając w niego język współczesny, autorskie neologizmy i czasami wydawałoby się karkołomne makaronizmy i stylizacje, które tu świetnie grają, czyniąc z języka powieści właściwie osobnego bohatera. W ogóle zarówno w języku powieści – barwnym, niesamowicie bogatym, wręcz imponującym, ale jednocześnie używanym z mądrością i umiarem – jak i w jej konstrukcji widać szerokie wykształcenie autorki, która jako architektka, malarka i rzeźbiarka, ale także absolwentka studiów pisarskich potrafiła umiejętnie wykorzystać zdobytą wiedzę i nadać swojemu językowi tak niezwykłą malarską kreskę, kształt i rytm. Dodatkowo w tej wielobarwnej i leksykalnie niezwykle złożonej konstrukcji ogromną rolę odgrywają humor i ironia – obecne zarówno w narracji, w pojedynczych smaczkach i epizodzikach (ach, ta Nikola van Koppernick!), jak i w świetnie wplecionych, inteligentnych i bystrych dialogach pozwalają na oddech i uśmiech, ale także refleksję na temat współczesnego świata, bo Łotrzyca pod płaszczykiem powieści stylizowanej na nibyhistoryczną (zauważmy, że literaci i literatki coraz częściej tworzą światy alternatywne do powszechnej historii świata) skrywa przecież oczywisty komentarz do naszego tu i teraz i zajmuje ważne stanowisko w kwestii samostanowienia, wolności jednostki i wolności kobiet. Fragmenty z ogromną precyzją ironii i sarkazmu biczujące patriarchalny i paternalistyczny świat są jednymi z najbardziej dojmujących i aktualnych urywków tekstu, bo odwołujących się do dziejącej się na naszych oczach wciąż niełatwej dla kobiet współczesności, lecz nawet one nie rażą naiwną i wulgarną publicystyką. W całym tym przebogatym połączeniu fabuły, wątków, stylizacji, językowej inwencji i fabularnej wyobraźni, świata magii i okrutnej walki dobra ze złem wyłania się pełna przepychu i mądrości nowa jakość, a obcowanie z tym eklektycznym światem jest niesamowitą przyjemnością. Dla mnie ta przyjemność szła nieustannie z olbrzymim podziwem, że Łotrzyca jest tekstem debiutantki, choć przecież biorąc pod uwagę pozaliteracki artystyczny dorobek Klakli trzeba uznać, że ona żadną debiutantką nie jest, a jest za to świadomą i ukształtowaną już twórczynią pełną gębą. No to co? Mamy Sapkowskiego w spódnicy albo polską Ursulę Le Guin? Nic z tego! Mamy Katarzynę Klaklę! Czekam na kolejne dwa tomy i liczę na to, że z Łotrzycy będzie kiedyś przepięknie nakręcony serial i sukces na miarę Wiedźmina i Gry o tron!

Przyznam szczerze, że podchodziłem do Łotrzycy z pewną rezerwą – nie jestem wielkim fanem literatury fantasy i jej filmowych adaptacji: tych wszystkich zamków, zbroi, smoków i innych potworów czyhających w jeziorach oraz magii wymieszanej z prastarymi pogańskimi wierzeniami. I tu pełne zaskoczenie – Katarzyna Klakla z opowieści o tytułowej łotrzycy – odważnej, pewnej swego,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Słyszałem, że jest lepiej niż przy poprzednim zbiorze, a tu chyba jeszcze gorzej. Gdyby to były rozmowy z przyjaciółką, to jeszcze ok, ale to jest wydana książka. Niestety, ale większość tych tekstów ociera się o "mądrości" Pawlikowskiej i Górniak razem wziętych, a czasem Nosowska wchodzi także w tony niemal kaznodziejskie. Najgorsze, że ulotnił się też humor z poprzedniej książki. Jak dla mnie szkoda czasu i duży zawód. tęsknię za Nosowską sprzed pisania książek, choć cieszę się - że jak twierdzi - jest nareszcie szczęśliwa.
PS. Jedyny chyba jasny punkt: felieton o religii.

Słyszałem, że jest lepiej niż przy poprzednim zbiorze, a tu chyba jeszcze gorzej. Gdyby to były rozmowy z przyjaciółką, to jeszcze ok, ale to jest wydana książka. Niestety, ale większość tych tekstów ociera się o "mądrości" Pawlikowskiej i Górniak razem wziętych, a czasem Nosowska wchodzi także w tony niemal kaznodziejskie. Najgorsze, że ulotnił się też humor z poprzedniej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Stanisław Łubieński napisał książkę o śmieciach, ale w zasadzie bardziej niż o śmieciach mówi ona o ludziach. Ludziach, którzy śmiecą, którzy produkują śmieci, którzy konsumują śmieci, którzy zarabiają na śmieciach, którzy śmieciami trują i zabijają innych ludzi, zwierzęta i rośliny, oraz o tych, którzy śmieci w ogóle nie zauważają. Śmieć w rozumieniu Łubieńskiego nie jest tylko odpadem komunalnym, ewentualnie przedmiotem, który trafia gdzieś w środowisko naturalne i razi oczy. Kategorię śmieci, ich definicję, autor rozszerza i jako odpady traktuje też spaliny, emisje, hałas, światło, a także na przykład amunicję zużywaną przez myśliwych lub śmieci ze świata wirtualnego, czyli szum informacyjny. Śmieci to niemal wszystko, co jest efektem ubocznym działalności człowieka, wszechobecnej konsumpcji, ale i nawet skromnego życia. Odpady to coś nieodzownego naszej egzystencji. Niestety. Jest ich wokół tak dużo, że nawet ich nie zauważamy, tak jak nie zauważamy, że kupując produkt w sklepie, kupujemy od razu i śmieć, czyli jego opakowanie.

Dla Łubieńskiego często punktem wyjścia do opowiadania o problemach związanych ze skalą zaśmiecenia jest konkretny śmieć znaleziony gdzieś w środowisku naturalnym. Od tego konkretu przechodzi w swoich reportażach do problemów bardziej ogólnych i globalnych, posiłkuje się statystykami, mówi o swoich własnych doświadczeniach i obserwacjach, a także o swoich spotkaniach z fachowcami. Od tych pojedynczych niechcianych przedmiotów przechodzi do dywagacji na temat historii śmiecenia, recyklingu, jednorazówek, mikroplastiku, elektrośmieci, opakowań wielomateriałowych, ekowyborów i ekodylematów (szkło czy plastik?, czy biodegradowalne ma sens?, a co z produktami bio lub eko - czy to nie ekościema?), do pułapek ekologicznych, wysp śmieciowych na oceanach, koncepcji zero waste, do biedy i odpowiedzialności za skalę zaśmiecenia czy nawet do sztuki (dla mnie arcyciekawy fragment o artystach posiłkujących się odpadami). W tym wszystkim jest ujmująco szczery, bo dzielący się również swoimi wątpliwościami, zdradzający własną niekonsekwencję i outujący się ze swoją nerwicą ekologiczną czy depresją klimatyczną.

To co mnie najbardziej ujmuje to to, że Łubieński w zgrabny sposób pokazuje to, z czym ja się niesamowicie identyfikuję i co promuję także na swoim fejsbukowym fanpejdżu Ej, nie śmieć, to znaczy pokazuje, że śmieć jest tylko małą składową i w zasadzie punktem wyjścia do rozmowy o konsumpcjonizmie, systemie niestety wspierającym producentów śmieci, o zmianach klimatu, nadciągającej katastrofie klimatycznej, o ludzkim egoizmie i ludzkiej bezmyślności oraz o roli jednostki w systemie i jej wpływie na makroskalę. Śmieć to w zasadzie jeden z najbardziej widocznych przejawów tego, jak bardzo człowiek degraduje środowisko naturalne i wpływa na zmiany klimatu. Niektórych zanieczyszczeń gleby, wody i powietrza nie widzimy - a śmieci nas zarastają. W tej plątaninie poruszanych tematów autor pięknie nadmienia problemy ekologiczne nie zawsze związane wprost ze śmieciami, ale jednak mówiące dosadnie w jakiej dupie jesteśmy i się urządzamy (problem wody, głodu, marnowania, jedzenia mięsa, emisji gazów cieplarnianych itd.), dając do zrozumienia, że ekologia to problem złożony, wielopoziomowy, wielowarstwowy i naprawdę arcyważny, a w zasadzie nadrzędny. Taki powinien być, a taki nie jest za sprawą nieodważnej polityki i wpływowego biznesu, czyli tak naprawdę - pieniądza.

Łubieński jest czasem złośliwy, czasem nawet sarkastyczny, używa niekiedy mocnego języka (ta „dupa” to w zasadzie cytat), bo czuć w tym pisaniu z jednej strony bezsilność, a z drugiej głęboką frustrację. Oraz niestety lęk. Język i styl są tu mało poradnikowe (to zaleta, a nie wada - autor nie sili się na dawanie wskazówek i pisanie poradnika), za to naprawdę ujmując spostrzegawczością, celnością i obrazowością. Przez chwilę nawet pomyślałem, że recenzję mógłbym napisać z samych zgrabnych i błyskotliwych zdań wyjętych z książki i ułożonych w krótki tekst, ale zdecydowałem, że nie chcę nikomu odbierać przyjemności odkrywania tych fraz w tekście. Kolejna rzecz, która dla fanów „Dwunastu srok za ogon” (poprzedniej książki Łubieńskiego, reportaży o ptakach) będzie pewnie zachęcająca do lektury, to fakt, że w „Książce o śmieciach” ptaki też są bohaterami i często gdzieś się w niej pojawiają. Może także dlatego, że niestety w dużej mierze to je właśnie - jakże dotkliwie i zabójczo - dotyka skala problemu śmieciowego serwowanego przez ludzkość.

Pesymizm książki nie jest raczej zaskakujący, także w kontekście koronawirusa i jednorazówych śmieci, które powróciły przy okazji pandemii w dwójnasób. Śmieci niestety wrastają w nasz krajobraz - w sumie to już wrosły - a przez to, że są częścią tej niepokojącej większej układanki - że jednak na koniec zacytuję autora - to „ciężko śpi się w cieniu katastrofy”. Apokaliptycznie i smutno się zrobiło, przyznacie, ale ja bardzo polecam lekturę i refleksję! Może to trochę nie na miejscu, zważywszy na poruszany mało przyjemny temat, ale ja z czytania Łubieńskiego mam niesamowitą przyjemność i ogromny pożytek. Czytajcie i - mimo całego pesymizmu - poczujcie, że możecie wpływać na pozytywną zmianę. Bo możecie!

PS. Wydawnictwu dziękuję za egzemplarz książki.

Stanisław Łubieński napisał książkę o śmieciach, ale w zasadzie bardziej niż o śmieciach mówi ona o ludziach. Ludziach, którzy śmiecą, którzy produkują śmieci, którzy konsumują śmieci, którzy zarabiają na śmieciach, którzy śmieciami trują i zabijają innych ludzi, zwierzęta i rośliny, oraz o tych, którzy śmieci w ogóle nie zauważają. Śmieć w rozumieniu Łubieńskiego nie jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Reportaż Renaty Kim (należy zaznaczyć, że ze świetną, aczkolwiek bardzo prostą, okładką) należy do rodzaju książek słusznych i potrzebnych. Mówi o problemie dość częstym, a nieuchwytnym. Bo przemoc domową kojarzymy głównie z siniakami, krwią, nadużywaniem siły, znęcaniem się fizycznym lub seksualnym, zapominając że sporo osób doświadcza także przemocy psychicznej - mniej spektakularnej, a często bardziej dotkliwej i długotrwałej. Z początku reportażu można się złapać na myśli: "ale o co właściwie chodzi, przecież to nic takiego, bez przesady", bo właśnie trudno nam jako osobom postronnym czasem załapać, jak straszna może być przemoc polegająca na manipulowaniu, osaczaniu, stosowaniu werbalnej agresji, uzależnianiu ofiary od oprawcy, na deprecjonowaniu jej każdego ruchu. Ofiara jest niezrozumiana, niewidzialna, uwikłana w przedziwny związek i uzależniona od oprawcy. Do tego często sama zgodziła się na odseparowanie od znajomych i przyjaciół, jest samotna, zastraszona, nie wierzy we własne odczuwanie lub że sobie poradzi po odejściu od przemocowca. Często w takich związkach ofiary nabawiają się poważnej depresji i lęku, a wychodzą z nich tylko dzięki wieloletniej terapii, zmagając się z niskim poczuciem własnej wartości i barkiem wiary w siebie i przyszłość, z nieufnością wobec innych ludzi, z zamknięciem na świat.
Autorka poza prezentowaniem historii swoich głównie rozmówczyń, zawiera w książce wywiady ze specjalistami z zakresu psychologii i terapii, daje wskazówki, gdzie się odezwać i jak sobie pomóc.

Reportaż Renaty Kim (należy zaznaczyć, że ze świetną, aczkolwiek bardzo prostą, okładką) należy do rodzaju książek słusznych i potrzebnych. Mówi o problemie dość częstym, a nieuchwytnym. Bo przemoc domową kojarzymy głównie z siniakami, krwią, nadużywaniem siły, znęcaniem się fizycznym lub seksualnym, zapominając że sporo osób doświadcza także przemocy psychicznej - mniej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Bezmatek” Miry Marcinów chwyta za gardło, ściska za serce, bo genialnie ukazuje ten trwający, jak to pisze autorka, ślimaczący się moment żałoby po śmierci matki. Te ciągłe skojarzenia, ten smutek i ta rozpacz przemieszana z koniecznością ciągłych powrotów, pytań, pretensji. Ta śmierć, która powoduje też poniekąd śmierć osieroconego dziecka, i to złamane serce. To długotrwałe dorastanie do radzenia sobie z życiem i to życie – inne życie – którego już nie ma, bo nie ma jej. To nigdy, które stało się zawsze. Ta zazdrość do innych właścicieli matek – że bezkarnie i bezrefleksyjnie mogą o nich mówić, na nie narzekać, nawet ich unikać. Ten czas choroby i to rozciągnięte w czasie pożegnanie, rozmowy, obserwowanie. To handlowanie żałobą, gdy jej śmierć staje się wymówką, usprawiedliwieniem, powodem, nieobecnością i tak kurwa przejmująco dojmującym smutkiem, do którego dokopać się można w każdej chwili, gdy ponownie dotknie się tej struny, a o to wcale nie trudno. I o nieśmiertelności, która objawia się dopiero po śmierci i która nie daje żyć. I o tym, że życie, że seks, że wszystko poza jest nieadekwatne, nierealne, zawinione… Matka ulepiona z tych wspomnień Miry Marcinów jest jakby moją matką, a może nawet staje się Matką w ogóle. Zbiegiem okoliczności moja też nie dożyła sześćdziesiątki, też umierała na raka płuc z przerzutami, też umarła przy mnie, też na kilka dni przed moimi trzydziestymi drugimi urodzinami… Też pisałem przed, w trakcie i po tym etapie umierania wiersze, notatki, myśli, wspomnienia, mając zadziwiająco bliźniacze emocje i może dlatego „Bezmatek” czytałem do głębi poruszony, zahipnotyzowany i czułem się jak z kimś bliskim i „jak w domu”, który domem już nie jest, a na pewno nie takim, jakim był. Poza matką, żałobą, śmiercią i w ogóle umieraniem nie ma tu prawie nic. Książka jest jakby oderwana od życia, a mimo to mówi o życiu jak żadna inna. Na pewno będę wracał. Dziękuję.

„Bezmatek” Miry Marcinów chwyta za gardło, ściska za serce, bo genialnie ukazuje ten trwający, jak to pisze autorka, ślimaczący się moment żałoby po śmierci matki. Te ciągłe skojarzenia, ten smutek i ta rozpacz przemieszana z koniecznością ciągłych powrotów, pytań, pretensji. Ta śmierć, która powoduje też poniekąd śmierć osieroconego dziecka, i to złamane serce. To...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mirosław Tryczyk napisał reportaż - nomen omen - z krwi i kości. Punktem wyjścia jest tu wstrząsająca historia prywatna, a efektem mnóstwo relacji dokumentujących historie mniej znane od Jedwabnego, ale równie przejmujące, bolesne i wstydliwe oraz niestety zakłamane i z premedytacją wyciszane i zapominane. Książka rozwija temat pogromów znany z „Sąsiadów” Agnieszki Arnold (film) i Tomasza Grossa (książka), pokazując że Jedwabne nie było wyjątkiem, a jedynie małą częścią szerszego zjawiska. Autor dokumentuje też problem rosnącego antysemityzmu związanego ze skrajnymi (ale nie tylko) ruchami katolicko-narodowymi inspirowanymi zarówno przez świeckich, jak i duchownych. Niestety, ale Polacy zabijali swoich sąsiadów żydów. Żydów, którzy też byli Polakami. I niestety - ciągle jako naród nie potrafimy mierzyć się ze swoimi winami, co dobitnie pokazuje jak dla mnie wybitny reportaż Tryczyka. Lektura obowiązkowa, choć ogromnie przesmutna, bo poruszająca tematy obrzydliwych sąsiedzkich zbrodni oraz ich wyparcia i ciągłego usprawiedliwiania, a także nieumiejętności i niezgody na zmierzenie się z prawdą.

Mirosław Tryczyk napisał reportaż - nomen omen - z krwi i kości. Punktem wyjścia jest tu wstrząsająca historia prywatna, a efektem mnóstwo relacji dokumentujących historie mniej znane od Jedwabnego, ale równie przejmujące, bolesne i wstydliwe oraz niestety zakłamane i z premedytacją wyciszane i zapominane. Książka rozwija temat pogromów znany z „Sąsiadów” Agnieszki Arnold...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to