Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Gdyby pan Lewis Carroll żył, zdziwiłby się jak jego niepozorna książka o śnie dziewczynki robi furorę na całym świecie. Wielokrotnie została ekranizowana (choćby hit z 1951 roku wytwórni Disneya oraz nowa wersja Tima Burtona z 2010), a także doczekała się wielu nowych wersji, adaptacji i stała się lekturą do szkoły podstawowej. I można narzekać, że wszystko w niej poplątane i pomieszane, ale trzeba przyznać, że pan Lewis wyobraźnię miał olbrzymią.
W związku z wielką sławą tej książki, nie będę się zagłębiał w jej treść, a skupię się na tym niecodziennym wydaniu wydawnictwa Wilga. Otóż dostałem olbrzymią (dwa razy większa niż normalny format książki), kolorową pozycję, która dumnie głosi hasło "Otwórz mnie, a odkryjesz same niespodzianki". Trudno się z tym nie zgodzić...
Przede wszystkim w oczy rzucają nam się piękne ilustracje artysty, który ukazał Białego Królika, Kapelusznika czy Królową Kier zupełnie inaczej niż wyobrażaliśmy sobie do tej pory. Każda strona nas zdumiewa, zaskakuje i nigdy nie wiadomo, co zastaniemy dalej. Dzieci będą zachwycone, bo książeczka jest interaktywna - można otworzyć drzwi, wydłużyć Alicję, czy sprawić, że kot z Cheshire zniknie. Trudno ukryć, że i mi sprawiło to nie lada frajdę.
Zawsze znajdziemy do historii dopowiedzenia - "Jak sprawdzić, czy dziecko jest prosiaczkiem" czy "Jak zagrać w wyścig Elit" to żartobliwie sformułowane pewne kwestie poruszone w tej historii.
Na końcu znajdziemy trójwymiarową Alicję, która patrzy na karty, które szybują w powietrzu, co stanowi idealne zakończenie tej niecodziennej historii.
Ogólnie nie jestem fanem żerowania na dawnych pomysłach, odnawianiu starych i sprawdzonych dzieł, ale pisaniu i wydawaniu nowych powieści. Mimo to, ta wersja "Alicji w Krainie Czarów" do mnie przemówiła. Choć na półkę z książkami mi się nie zmieści, jestem pewien, że znajdę dla niej szczególne miejsce...

Gdyby pan Lewis Carroll żył, zdziwiłby się jak jego niepozorna książka o śnie dziewczynki robi furorę na całym świecie. Wielokrotnie została ekranizowana (choćby hit z 1951 roku wytwórni Disneya oraz nowa wersja Tima Burtona z 2010), a także doczekała się wielu nowych wersji, adaptacji i stała się lekturą do szkoły podstawowej. I można narzekać, że wszystko w niej poplątane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzecia część Artura sagi
Zaczyna się w momencie,
Gdy prastary proces magii
Na Mai Dun się odbędzie.

No i przed takim wyzwaniem Cornwell postawił Merlina i Nimue. Oczywiście połowa Brytów modli się, aby bogowie zstąpili z góry, a druga połowa (chrześcijanie) błaga o rychły koniec tych obrzędów.
Co więcej oprócz tych wydarzeń mamy do czynienia z kolejnym atakiem Saksonów, nieugiętości Meuriga i surowym Arturem, który po pewnych wydarzeniach z drugiej części zmienił się nie do poznania.

A czytanie tej historii, to czysta przyjemność. Mamy tu wszystko, czego dusza zapragnie. I wreszcie ciekawość czytelnika zostaje zaspokojona, bo na samym końcu dowiadujemy się jak Derfel trafił z kikutem ręki do klasztoru Sansuma, którego wątek zostaje przypomniany przed każdą z części powieści.

Magiczny duet historię chciał stworzyć,
Lecz Nieprzyjaciel Boga, co Excaliburem władał,
Chciał ból swego syna szybko ukorzyć
I zamiast ofiary, to Merlin gadał...

Choć niestety mam też smutne wieści dla każdego fana Trylogii Arturiańskiej - w trójce mamy za dużo do czynienia z magią, niewyjaśnionymi zdarzeniami, przez co staje się ona lekko fantastyczna i nierealna. Pewnie wiele osób powie, że dodało to świeżości i polotu dziełu Cornwella, ale moim zdaniem tylko zepsuło ogólny efekt, że to człowiek ma władzę w rękach, a nie jest tylko maszyną w rękach konkretnych bogów. Przed tą częścią powieść była ponad podziałami i nawet gorliwy chrześcijanin nie powinien zgorszyć się na wyzwiska rzucane pod adresem jego wiary, bo obie religie były wywyższane, jak i lekko utemperowane przez autora. W "Excaliburze" stery, choć nie do końca w oczywisty sposób, przejmuje jedna wiara, która schylając się ku zatraceniu, spowoduje smutek i gniew u niektórych czytelników.

Niestety Bernardowi chyba skończyły się już pomysły na dalszy rozwój wydarzeń. Choć mamy tu oblężenie, wspaniałe widowisko świetlne i kolejne knucia, to powieść straciła na polocie. Bitwa przeciągała się przez wiele stron i choć ciagle coś się dzialo, odniosłem wrażenie, że poprzednie opisy były zdecydowanie ciekawsze. Może jest to też spowodowane, że Derfel w dużej mierze przebywa sam (np. podróżując) przez co zabrakło tu porywających dialogów, a mamy więcej opisów otoczenia i uczuć.

Nie można jednak zarzucić autorowi ograniczony zasób słów. Już w pierwszym rozdziale Cornwell bombarduje nas całą masą ciekawych, niestandardowych epitetów i zgrabnych porównań. Z pewnością można byłoby mu przyznać tytuł "Mistrza Języku", gdyby nie fakt, że dostał już od królowej Elżbiety II Order Imperium Brytyjskiego. Poza tym jest uznanym pisarzem, który dożył już 80 lat, mając na koncie wiele ciekawych, wart polecenia pozycji.

W ten właśnie sposób zakończyła się moja przygoda z Arturem, Derflem i innymi bohaterami, którzy zaskarbili sobie moją przyjaźń bądź emanują wrogością i złem. Dawno nie przeżywałem tak bardzo czytając tą sagę. I mam wrażenie, że ciężko będzie mi zapomnieć o humorze Merlina, a waleczność Derfla i Galahada wpisze sie w moją pamięć na zawsze.
I choć sceptycy powiedzą, że nagła przemiana Ginewry była sztuczna, a osoba Nimue wpleciona bezpodstawnie, to ja odrzucę te oskarżenia. Bo pan Cornwell wykreował na podstawie legend świat, który przestał być mroczny, a za pomocą Skarbów Brytanii zawładnął fanami w całej Polsce, choć z Anglikami łączą nas jedynie mecze futbolowe...

Brytanii kres, tej historii już pora.
Łza cieknie, na myśl o ich losach.
Saga czeka na nowego adoratora.
Żeby tylko nie była to kosa....

Trzecia część Artura sagi

Zaczyna się w momencie,

Gdy prastary proces magii

Na Mai Dun się odbędzie.



No i przed takim wyzwaniem Cornwell postawił Merlina i Nimue. Oczywiście połowa Brytów modli się, aby bogowie zstąpili z góry, a druga połowa (chrześcijanie) błaga o rychły koniec tych obrzędów.

Co więcej oprócz tych wydarzeń mamy do czynienia z kolejnym atakiem Saksonów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drogi bracie Derflu!

Twoja historia życia, przedstawiona pod pretekstem spisywania Ewangelii dla Saksonów, doczekała się już drugiego tomu w naszym polskim wydaniu. I piszę do ciebie, aby zaświadczyć ci, że twoje sławne imię i do nas przywiało oraz muszę stwierdzić, że twoje przygody są pasjonujące. Jednak jak to brzmi w świetle wszystkich bitew, zdrad, uczt i podróżowania?
No właśnie... twoja pamięć na starość nie jest już zapewne taka dobra, więc z grubsza przypomnę ci, co zamieściłeś w drugim tomie:

Po zwycięstwie nad Gotfryddydem i Gundleusem w Brytanii nastał pokój. Artur wreszcie może założyć Bractwo Brytanii, a władcy królestw przyjaźnią się i cieszą swoim wsparciem. Jedynym problemem są wciąż nieznośni Saksonowie, na których Artur chce wysłać połączone siły królestw Powys, Gwentu i Dumnonii. Czy w widmie zdrad, kłamstw, pychy i gniewu uda się wypędzić Saksonów z ziem Brytów? A może to religia zniszczy to, nad czym Artur pracował przez tyle lat?


Bracie Derflu, wiem, że sam zapewne jesteś uradowany faktem, że w naszym kraju czytane są dzieje Brytanii. I dobrze, że tak jest, bo mroczne wieki V i VI to doskonała historia. Pełna wartkiej akcji i momentów, które zaskakują nawet wytrawnego znawcę legend arturiańskich. Połączyłeś w tej powieści nie tylko polityczną rozgrywkę, ale także wplotłeś tu wątki miłosne, dobry, nieszablonowy humor i momenty, które mogą mrozić krew w żyłach.

Tak jak i "Zimowy Monarcha", "Nieprzyjaciel Boga" to wzorowa lektura powieści historycznej. Cieszę się, że ominąłeś rozległe momenty bitew, bo to zazwyczaj tylko nudzi czytelnika. Uderzanie mieczem wcale nie jest wyjątkowe, więc streszczenie walki, w której wyróżnisz bohaterów, ukażesz moment śmierci innego lub pokażesz moment przełomowy dla losów bitwy wystarczy. Naprawdę doskonałe rozwiązanie.
I zdradzę tu, że twój wątek poszukiwania korzeni rodzinnych bardzo mnie wzruszył i trochę było mi przykro z powodu żywotu twojej rodzicielki.

Ciekawym momentem każdej części jest także twoja teraźniejsza opowieść, w której dyskutujesz z królową Igraine o przeszłości. To doskonały motyw, który pozwoli czytelnikom rozluźnić się i przypomnieć najważniejsze fakty wraz z odpowiednim komentarzem.

Tak więc "Nieprzyjaciel Boga" nie rozczarowuje, ale trzyma wysoko zawieszoną poprzeczkę postawioną przez poprzednika. Znowu pośmiejemy się z sprośnych żartów Merlina, przestraszymy się Nimue, przeklniemy Lancelota i dopadniemy Sansuma. A właśnie, jak się trzyma święty?

Z wielkimi pozdrowieniami od dużej liczby fanów Trylogii Arturiańskiej
i modlitwą za twój żywot
Matt

Drogi bracie Derflu!



Twoja historia życia, przedstawiona pod pretekstem spisywania Ewangelii dla Saksonów, doczekała się już drugiego tomu w naszym polskim wydaniu. I piszę do ciebie, aby zaświadczyć ci, że twoje sławne imię i do nas przywiało oraz muszę stwierdzić, że twoje przygody są pasjonujące. Jednak jak to brzmi w świetle wszystkich bitew, zdrad, uczt i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:


To już moja czwarta przygoda z niecodziennymi bohaterami cyklu "Gone". Choć dorośli zniknęli już w pierwszej części, to skutki tego wydarzenia mają miejsce aż do teraz. W "Pladze" akcja koncentruje się głównie na wątku choroby, na którą umiera mnóstwo dzieciaków, i pasożytach, które rosną w ciałach ludzi. Co więcej Drake znowu jest na wolności i w ciele z Brittney będzie siać strach i zamęt pod nieobecność Sama, poszukującego dogodnego miejsca na zamieszkanie przez mieszkańców Perdido Beach.

Nie będziecie zaskoczeni, ale w czwórce po raz kolejny mamy mnóstwo krwi, śmierci, niespotykanych chorób i objaw. Warto wspomnieć tu o wykasływaniu swoich płuc i robakach, które zjadają człowieka od środka. Jeżeli jednak to was nie przeraża, to może przestraszycie się wielkich pająków na usługach gaiaphage'a. Jednak to już koniec spoilerów, które miały służyć za przykład totalnego bezwstydu i bezpośredniego języka. Jeżeli autor chce napisać o problemach uczuciowych Sama, to pisze. Jeśli interesują go sprawy łóżkowe Diany, to pisze. Można to uznać za atut, bo autor nie boi się tematów "tabu".

Znów mamy ciekawe podzielenie wątków na bohatera, tak więc dowiemy się, co słychać u Quinna, jak i u Alberta. Warto uważnie śledzić losy Pete'a, bo wiążą się z nim kolejne ciekawe sytuacje, jak i wydarzenia, decydujące o dalszym losie dzieciaków z Perdido Beach.

Michael Grant po raz kolejny udowadnia, że lubi balansować na granicy kiczu i dramatu. Jak mało komu udało mu się poprzez kontrowersyjną powieść zebrać bardzo dobre recenzje, jak i zjednać rzeszę czytelników. Te ponad 400 stron to ciekawa przygoda w świat pełen kontrastów, a gwarantuję wam, że wielokrotnie będziecie chcieli wskoczyć do Perdido Beach i uporządkować pewne sprawy.
Gdybym spotkał pana Granta, na pewno poklepałbym go po plecach i powiedział: "Good job, man"...



To już moja czwarta przygoda z niecodziennymi bohaterami cyklu "Gone". Choć dorośli zniknęli już w pierwszej części, to skutki tego wydarzenia mają miejsce aż do teraz. W "Pladze" akcja koncentruje się głównie na wątku choroby, na którą umiera mnóstwo dzieciaków, i pasożytach, które rosną w ciałach ludzi. Co więcej Drake znowu jest na wolności i w ciele z Brittney będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

XXI wiek to czas, w którym trudno o dobry thriller. Mieliśmy ciekawe próby Kinga, charyzmatyczne dramaty sądowe Grishama i co jakiś czas wyskoki innych autorów, których przebłysk mogliśmy obserwować w paru powieściach. Co więcej - nie znam innego dobrego dreszczowca dla młodzieży, który mrozi krew w żyłach, a przy tym potrafi w tak nieoczywisty sposób kontrowersować i dawać do myślenia.
To "Gone. Zniknęli".

W recenzjach poprzednich części wychwalałem już autora, który doskonale potrafił opisać charaktery poszczególnych osób i narrację, dzięki którym mogliśmy przyjrzeć się wszystkim bohaterom. W "Kłamstwach" czas na refleksje, przemyślenia i walkę uczuć, które mogą okazać się groźniejsze niż wybuchy i szerzące się zło.

7 miesięcy w ETAP-ie już minęło. Tym razem należy zmierzyć się ze złem, rosnącym w siłę. Z grobu wstaje Drake, który nie zawaha się swoją macką dosięgnąć najwyższe władze w mieście. A nadzieję na wolność rozbudza tylko prorokini, która uważa, że za barierą rodzice dzieciaków czekają na swoje pociechy...

"Kłamstwa" to kolejne rozwinięcie tej powieści. Tym razem Micheal Grant skupił się na emocjach bohaterów, ich rozmyślaniach i zawiłych związkach. I choć pewnie niektóre fakty wydadzą się przeolbrzymione albo wręcz sztuczne, to nie należy się tym zrażać. Autora broni fakt, że w ETAP-ie wszystko jest możliwe. Bohaterowie nadal denerwują, a nawet uosobienie czystego dobra zaczyna wątpić w swoje możliwości. Tak więc w trójce należy się spodziewać opisów wnętrza głównych postaci oraz ich emocji. A dla początkującego pisarza to idealny przykład na wzorowy opis uczuć. Mimo, że te przemyślenia ciągną się czasem na wiele stron, to nie nudzą, a wręcz przeciwnie - mamy wrażenie, że jesteśmy w ETAP-ie z nimi, próbujemy rozważyć rozwiązania razem z nimi, a wszelkie niepowodzenia są obarczane tak samo winą ich co i nas.

Niekiedy można odnieść wrażenie, że autor trochę stracił polotu i pomysłów. Ciągnący się wątek żywności jest niekiedy uciążliwy, ale w obecnej sytuacji dzieciaków z Perdido Beach - niezbędny. Wydarzenia związane z Brittney i Drakiem były dla mnie lekko zbyt fantastyczne, nierzeczywiste. Konflikt Sama i Astrid wydawał mi się zbyt banalny. Jednak Michael Grant w moich oczach broni się żywiołową akcją i po raz koeljny doskonałym zakończeniem. Tak jak w poprzednich częściach w scenie finałowej znajdziemy wybuchy, niespodziewany finał, nagły zwrot akcji i punkt kulminacyjny, który wbije w fotel każdego. Wielkie brawa dla klasy Granta.

Nie będę kłamał, ale "Kłamstwa", choć fabułą trochę odstają od "Głodu" i "Niepokoju", to nadrabiają doskonałą narracją i ciekawymi opisamy uczuć. Bohaterowie nie wydają nam się superbohaterami, ale każdy z nich ma swoje chwile słabości. To czyni tą powieść jeszcze bardziej rzeczywistą. Jak tak dalej pójdzie, chyba zacznę się rozglądać za dorosłymi, oby czasami mi nie zniknęli.
Trójka "Gone" nie ustępuje poprzedniczką i po raz kolejny w najnudniejszy spoób świata apeluję: Gorąco polecam! Przeczytajcie!

XXI wiek to czas, w którym trudno o dobry thriller. Mieliśmy ciekawe próby Kinga, charyzmatyczne dramaty sądowe Grishama i co jakiś czas wyskoki innych autorów, których przebłysk mogliśmy obserwować w paru powieściach. Co więcej - nie znam innego dobrego dreszczowca dla młodzieży, który mrozi krew w żyłach, a przy tym potrafi w tak nieoczywisty sposób kontrowersować i dawać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To już druga część mega przeboju amerykańskiego pisarza Michaela Granta, która trafiła do moich rąk. I taj jak pierwsza część, dwójka ma tyle samo stron, a również kipi z niej akcja wielkimi strumykami. I wielką przyjemnością było czytanie kolejnych przygód Sama, Astrid i innych dzieciaków z Perdido Beach.

A dwójka choć z pozoru zanudza, to tak naprawdę rozkwita akcją, suspensem i niespodziewanymi zwrotami akcji. A co słychać w ETAP-ie?
Ano ludziom brakuje żywności, kończą się zapasy i wybuchają sprzeciwy wobec rządzeniu miastem przez odmieńców, mutantów. Powstaje Ekipa Ludzi, która poważnie zakłóci życiu Perdido Beach. Jakby tego było mało, Caine szykuje kolejne zwycięstwo, a potwór ze sztolni wciąż siedzi w umyśle Lany...

Muszę wam w tajemnicy wyznać, że to najlepszy thriller dla młodzieży jaki w życiu czytałem. Bohaterowie emanują emocjami, a ich zachowanie nie jest jednoznaczne. Kolejnym plusem dla Granta jest powielanie wątków, których z części na część jest coraz więcej, a żadnego rozwiązać nie chce. W pewnych momentach chciałem wejść do książki i pomóc im, walczyć lub komu trzeba przyłożyć ;-D

Michael Grant zastosował w "Głodzie" jeszcze jedną bardzo ważną technikę - początkowo opisywał problemy mieszkańców, ich rozwiązywania, emocje, aby na sam koniec wyskoczyć z finałową sceną, w która aż oślepia krwią, zmianą nastrojów i przede wszystkim zmiennych emocji. Mamy tu kolejne zabójstwa, cudowne ocalenia, no i przede wszystkim wątek miłosny. Kogo? Nie zdradzę Wam, ale tylko zachęcam do uważnego śledzenia tej części "Gone".

Tym razem znowu pojawiło się odliczanie, nie tak pasjonujące jak w pierwszej części, ale i tak ciekawi czytelnika. Uwielbiam ten sposób zaczynania rozdziałów, bo w każdej części mam ochotę zajrzeć na koniec i dowiedzieć się do jakiego wydarzenia odlicza się teraz.

Poza tym chciałem pogratulować tłumaczowi za ten doskonały przekład, który nie zgubił emocji, napięcia i wzruszeń. Naprawdę w sukces książki musi wpisać się nie tylko autor, ale także i tłumacz, który słowa z języka obcego musi w odpowiedni sposób dobrać do naszego języka. Wielkie dzięki!

Druga część "Gone" na pewno nie zaspokoi waszego głodu dobrego thrillera. Dlaczego? Bo sprawi, że pojawią się przed wami kolejne pytania, których rozwiązania można spodziewać się w trójce. Więc pozostaje mi tylko życzyć wam udanej lektury "Głodu" w towarzystwie kanapki, czekolady lub wafla...

To już druga część mega przeboju amerykańskiego pisarza Michaela Granta, która trafiła do moich rąk. I taj jak pierwsza część, dwójka ma tyle samo stron, a również kipi z niej akcja wielkimi strumykami. I wielką przyjemnością było czytanie kolejnych przygód Sama, Astrid i innych dzieciaków z Perdido Beach.



A dwójka choć z pozoru zanudza, to tak naprawdę rozkwita akcją,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sam to normalny przeciętny chłopak z Kalifornii. Wprawdzie raz uratował autobus pełen dzieciaków, gdy kierowca dostał zawału serca, ale wolał być potem niewidoczny w społeczeństwie. Jednak los szykował dla niego inne plany, a to za sprawą tajemniczego zniknięcia wszystkich powyżej 15. roku życia. Tak nagle zniknęła połowa mieszkańców Perdido Beach. Z pomocą swojego kumpla Quinna i wszechwiedzącej Astrid próbuje wyjaśnić okoliczności tego tajemniczego zdarzenia. Na dodatek w mieście panuje chaos, a dzieciaki potrzebują przywódcy. I wtedy przybywa karawan z przystojnym chłopakiem na czele i akcja dopiero się zaczyna piętrzyć...
I w ten sposób o tematyce książki dowiedział się ten, który o niej nie słyszał. A zna ją mnóstwo osób, dlatego, że wzbudziła ona w społeczeństwie nie lada kontrowersję. Bo co powiecie na to, że nagle przychodzi facet, który wręcza ludziom książkę o post apokaliptycznym świecie, gdzie w wielkiej półkuli rządzą dzieci. I na domiar złego one zabijają, kłócą i stosują wszelką przemoc, aby tylko liczyć coś w tym zwariowanym świecie.
Jednak ten, kto przeczyta choć pierwszą część, będzie próbował zrozumieć te biedne dzieci, które w jednej chwili straciły rodziców, dziadków, starsze rodzeństwo i wszelką pomoc, na jaką mogły liczyć. I tu Michael Grant ujawnia nie tyle swój kunszt pisarski, co pomysłowość i wyobrażenie tego świata. Czytając to, ma się wrażenie uczestniczenia w opisanych wydarzeniach. Każdy szczegół w tej opowieści znalazł swoje miejsce. Nie ma tu zbędnych opisów, ale wciąż piętrzy się nam i komplikuje akcja. Mamy do czynienia z wieloma wątkami, spośród których trudno wskazać ten główny. Domyślać się można, że głównym bohaterem jest Sam, ale autor pokazuje nam "patrzenie na świat" i wizje wielu bohaterów. W ten sposób czytelnicy mogą zrozumieć ich postępowanie, złość lub desperację. I po pewnym czasie można się z nimi utożsamiać, współczuć im lub nawet polubić. Moim zdaniem ewenement "Gone" polega właśnie na tej wielowarstwowości.

Jednak gdy rozłożymy książkę na czynniki pierwsze znaleźć można wiele mankamentów. Przedłużające się myśli i opisy uczuć mogą nużyć, ale one stanowią ważną część tej mozaiki. Bez nich nie poznamy bliżej bohaterów.
Niektórzy bohaterowie mogą denerwować, budzić złość lub irytować, ale właśnie o to chodzi, aby nawet ci, co stoją po stronie dobra, okazywali się postaciami o złożonym charakterze. Przecież nie można ustawić człowieka i kazać mu być dobrym jak wróżka, skakać z kwiatka na kwiatek i przytulać każdego przechodnia. W "Gone" bohaterowie pilnują swojego nosa oraz dbają głównie o swoje interesy.

I tu wchodzimy w kolejną bardzo ważną sferę. Otóż "Gone" pokazuje nam ludzkie zachowania, jakie zaobserwować można wśród nas. Pod nieobecność dorosłych dzieci jedzą kilogramy lodów, słodyczy i nie myślą nad konsekwencjami. Niektórzy, aby pokazać swoją wyższość w hierarchii, mogą nawet zabić dziewczynkę, która nic złego nie zrobiła. Wiele osób potrafi być tak sprytnym, że trzyma się ludzi znaczących, aby coś znaczyć i być szanowanym. Michael Grant to mistrz krytyki i znawca ludzkich zachowań. Udowadnia to właśnie w pierwszej części.

Co do fabuły, nie ma tu miejsca na nudę, ciągle coś się dzieje. Czytelnik tylko wyczekuje na dalsze losy bohaterów ze wstrzymanym oddechem. Mamy tu pościgi, strzelanie, zmutowane zwierzęta, tajemniczy, nikczemny głos i dramatyczną walkę finałową zakończoną wzruszającą sceną rodzinną.
Doskonałym elementem książki jest odliczanie czasu przed każdym rozdziałem. Dodaje to pewnej ciekawości i zainteresowania, do czego zmierzają bohaterowie.

Sam i spółka to postaci, których łatwo się nie zapomina. Uczestniczyć można w ich zwycięstwach, porażkach, smutku i chwale. A samo "Gone" to lektura obowiązkowa dla każdego fana fantastyki i mocnych, solidnych thrillerów. "Gone" na zawsze odciśnie piętno na waszej duszy. A pamiętajcie, blizny się nie goją...

Sam to normalny przeciętny chłopak z Kalifornii. Wprawdzie raz uratował autobus pełen dzieciaków, gdy kierowca dostał zawału serca, ale wolał być potem niewidoczny w społeczeństwie. Jednak los szykował dla niego inne plany, a to za sprawą tajemniczego zniknięcia wszystkich powyżej 15. roku życia. Tak nagle zniknęła połowa mieszkańców Perdido Beach. Z pomocą swojego kumpla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy myślicie, że Artur to mały, grzeczny chłopiec, którego wychował Merlin - znany czarodziej w okularach i spiczastym kapeluszu? Że pewnego dnia zobaczył w tłumie wielki głaz i sterczący z niego miecz, który cudem wyciągnął i wszyscy przepowiadali mu, że będzie królem Anglii, a gdy dorósł zasiadł na tronie w Camelot i rządził u boku Ginewry, a Brytania żyła w dobrobycie długo i szczęśliwie?
To źle myślicie.
Tak naprawdę akcja książki rozpoczyna się w momencie, gdy na świat przychodzi następca Wielkiego Króla Dumnonii - Uthera. I od tej pory zaczynają się też kłopoty. Bo pewnego dnia Uther umiera i pozostawia kraj w rękach półrocznego niemowlaka, który na dodatek jest kaleką. Brytania staje na skraju upadku i wtedy na wyspę przybywa Artur, który marzy o pokoju wśród Brytów. Czy jego wielka idea zostanie ziszczona? Czy ktoś mu na tej drodze stanie?

Do przeczytania tej powieści zachęciła mnie przede wszystkim piękna okładka i tematyka. Uwielbiam historię, zwłaszcza gdy pomieszana jest z fikcją. O tych czasach trochę słyszałem, więc z tym większą ciekawością pochwyciłem książkę. Ale od razu uprzedzam, że ta książka zmieni Wasz wizerunek Artura, Merlina i wszystkich legend z nimi związanymi. Przede wszystkim narratorem w tej opowieści jest Derfel, który od dzieciństwa na dworze Merlina przechodzi aż do swoich walk u boku Artura. To on opisuje swoje dokonania, ale w taki sposób, że wielu z nas może pomyśleć, iż wcale głównym bohaterem nie jest. Bo tak naprawdę akcja kręci się wokół Artura, jego przekonaniach, umiejętnościach dowódczych i walk. I nie jest to postać prostolinijna, gdyż ukazuje się nie tylko jako mężny, sprawiedliwy dowódca, ale także jako zdrajca i władca, który dąży po trupach do celu. W powieści Bernarda Cornwella nie ma postaci prostych, gdyż każdy z nich ma swoje przewinienia, zasługi i w każdej chwili z potulnej owieczki może stać się groźnym wilkiem.
I w ten sposób obrazuje historię Brytanii na przełomie V i VI wieku...

A w powieści "Zimowy Monarcha" dzieje się bardzo dużo. Mamy oblężenia zamków, dramatyczną bitwę, konflikt religijny, samotną podróż i wiele innych wydarzeń, które nie możemy odłożyć na półkę z napisem: "Nuda"... Jestem zdziwiony, że Bernard Cornwell zmieścił w 500-stronowej książce tyle wydarzeń, które każdy inny autor rozbiłby na co najmniej pięć tomów. Świadczy to tylko o tym, że Cornwell szanuje portfel czytelnika i wie, że przepełniona po brzegi akcją powieść na pewno nikogo nie zanudzi.

I gdyby pominąć niekiedy opisy przyrody i ciągnące się wieczory przy ognisku, książkę nie dałoby się odłożyć. No i z humorem wcale najgorzej nie jest. Wprawdzie rozrywkę dostarcza tylko Merlin, który niestety pojawia się rzadko, i niekiedy zgryźliwe komentarze narratora, to są warte tego, aby czekać na nie wiele stron...

"Zimowego Monarchę" czyta się ciężko, ale nie wydaje mi się, że jest to wina języka, jakim pisze Cornwell. W końcu narrator to młodzieniec, który nie używa wyszukanych słów, a raczej pisze językiem przystępnym dla wszystkich. Należy się zaś przygotować na to, że autor serwuje nam bardzo dużo nazw miejsc i imion, które zaś po mniej więcej połowie nie powinny sprawiać już problemów.

Podsumowując, uważam, że "Zimowy Monarcha" rozświetli mroki panujące każdego wieczoru i wskaże wam drogę do realizowania swoich marzeń. Bo pan Cornwell swoje na pewno spełnił. Jego książka to wielki sukces i dobry przewodnik po ciemnych wiekach historii Anglii. I choć nie należy brać tego na poważnie, warto przeczytać "Od autora" i pokochać bohaterów: odważną Nimue, pewną siebie Ginewrę, oddanego Derfla i mądrego Merlina

z mojego bloga: www.books-are-all-i-need.blogspot.com

Czy myślicie, że Artur to mały, grzeczny chłopiec, którego wychował Merlin - znany czarodziej w okularach i spiczastym kapeluszu? Że pewnego dnia zobaczył w tłumie wielki głaz i sterczący z niego miecz, który cudem wyciągnął i wszyscy przepowiadali mu, że będzie królem Anglii, a gdy dorósł zasiadł na tronie w Camelot i rządził u boku Ginewry, a Brytania żyła w dobrobycie...

więcej Pokaż mimo to