Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Trudna dla przeciętnego czytelnika, który nie orientuje się w historii czarnoskórej Ameryki. Otwiera oczy na temat rasizmu i pomaga zrozumieć źródła tego, co w naszych oczach wydaje się przesadą i przewrażliwieniem na tym punkcie. Męczyłam tygodniami, ale nie żałuję.

Trudna dla przeciętnego czytelnika, który nie orientuje się w historii czarnoskórej Ameryki. Otwiera oczy na temat rasizmu i pomaga zrozumieć źródła tego, co w naszych oczach wydaje się przesadą i przewrażliwieniem na tym punkcie. Męczyłam tygodniami, ale nie żałuję.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze i z pewnością ostatnie zetknięcie z twórczością pana Mroza. Fabuła na poziomie Ukrytej Prawdy, w której nieracjonalna główna bohaterka kieruje się niezrozumiałymi motywacjami i otaczające ją naiwne postaci, które godzą się bez słowa na jej kolejne absurdalne zachowania. Oklepane zwroty akcji, które pan Mróz wyciąga "jak asy z rękawa" napawają pustym śmiechem, a górnolotne posłowie w jego wykonaniu brzmi jak żart.
Bardzo zły styl, przeładowany dialogami rodem z serialu paradokumentalnego i nie dziwi, że pan Mróz poświęcił na napisanie tej książki zaledwie miesiąc.
To jest całkowicie bezwartościowa literatura. Książkę otrzymałam przedpremierowo, przeczytałam z ciekawości. Odradzam.

Pierwsze i z pewnością ostatnie zetknięcie z twórczością pana Mroza. Fabuła na poziomie Ukrytej Prawdy, w której nieracjonalna główna bohaterka kieruje się niezrozumiałymi motywacjami i otaczające ją naiwne postaci, które godzą się bez słowa na jej kolejne absurdalne zachowania. Oklepane zwroty akcji, które pan Mróz wyciąga "jak asy z rękawa" napawają pustym śmiechem, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli na pytanie jednego z rozmówców o to, jak poradzić sobie z chorobą bliskiego, pani Katarzyna odpowiada, że miłe i radosne osoby nie chorują, to ja tego nie kupuję.

Jeżeli na pytanie jednego z rozmówców o to, jak poradzić sobie z chorobą bliskiego, pani Katarzyna odpowiada, że miłe i radosne osoby nie chorują, to ja tego nie kupuję.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po 30 stronach przeczytanych w Empiku stwierdzam, że do refleksji toto pobudzić może chyba jedynie dwudziestoletnie hipsterki imprezujące na Placu Zbawiciela. Ocena 1 może trochę zaniżona (powiedzmy, że książka załapuje się na solidną trójkę), jednak otoczka zbudowana wokół jej odkrywczej i filozoficznej treści wzbudza taki niesmak po konfrontacji z tekstem, że nie da się inaczej. Równie to oryginalne jak pogarda dla plebsu, holenderka w kropki i joy division w słuchawkach.

Po 30 stronach przeczytanych w Empiku stwierdzam, że do refleksji toto pobudzić może chyba jedynie dwudziestoletnie hipsterki imprezujące na Placu Zbawiciela. Ocena 1 może trochę zaniżona (powiedzmy, że książka załapuje się na solidną trójkę), jednak otoczka zbudowana wokół jej odkrywczej i filozoficznej treści wzbudza taki niesmak po konfrontacji z tekstem, że nie da się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nigdy do mnie nie trafiała proza szczelnie opatulonego w swoją legendę Hłaski. Nie można odebrać mu umiejętności bardzo plastycznych i sugestywnych, wręcz filmowych opisów, jednak po przeczytaniu kolejnego opowiadania osadzonego na opuszczonych obrzeżach miasta, nad brudną rzeką czy gdzieś na wyniszczonej łące, zaczyna być to zwyczajnie nudne. Kwestia wszechobecnego buntu przeciw rzeczywistości, którym tak wsławił się zarówno Hłasko jak i bohaterowie jego prozy, nie wzbudza we mnie większych emocji - buntowano się w historii literatury wielokrotnie i często bardziej spektakularnie.
Rozumiem mechanizm, dzięki któremu Hłasko stał się swego czasu niemal bożyszczem "młodych gniewnych", jednak dla mnie jego twórczość jest odrobinę zbyt jednostronna, zwłaszcza, gdy ma się w pamięci też zupełnie inną "Bazę sokołowską", która powstała zaledwie 2-3 lata wcześniej niż "Pierwszy krok w chmurach". Trudno też oprzeć się wrażeniu, iż wyraźnie Hłasko zachwycił się triumfującym ówczas egzystencjalizmem i beat generation, co nie jest zarzutem, jednak wpływa na odczucie autentyczności jego postaci.

Jest jeden element jego opowiadań, który jest dla mnie bardzo ujmujący i wzbudza emocje, a mianowicie są to drugoplanowe zazwyczaj postaci zwykłych, szarych mieszkańców miast, którzy wolny czas spędzają w czterech ścianach bloku, obserwując przechodniów z okna czy bez celu kręcąc się po ulicach robotniczego miasta. Zwłaszcza w pamięci mam trzech mężczyzn z
"Pierwszego kroku w chmurach", którzy niszczą romantyczną schadzkę dwojga młodych. To właśnie oni są dla mnie najbardziej tragicznymi postaciami, które Hłasko wykreował, bowiem ich głębokie zanurzenie w bezsens jest dopełnione nieświadomością tego, w jakiej rzeczywistości funkcjonują. Nie potrafią nazwać i zidentyfikować swoich odczuć względem otoczenia, a jednak wpływają one wyraźnie na to, jak postępują, w tym wypadku wobec młodej pary.
Jeśli więc miałabym wskazać na element oryginalny i dojmujący u Hłaski, byłyby to te funkcjonujące przecież prawidłowo w ówczesnym systemie postaci.

Nigdy do mnie nie trafiała proza szczelnie opatulonego w swoją legendę Hłaski. Nie można odebrać mu umiejętności bardzo plastycznych i sugestywnych, wręcz filmowych opisów, jednak po przeczytaniu kolejnego opowiadania osadzonego na opuszczonych obrzeżach miasta, nad brudną rzeką czy gdzieś na wyniszczonej łące, zaczyna być to zwyczajnie nudne. Kwestia wszechobecnego buntu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W debiutanckiej książce Szczerek zadaje jedno, podstawowe pytanie:
dlaczego Polacy jeżdżą na Ukrainę?

Słowo-klucz, którym tłumaczy sympatię tzw. plecakowców do wypraw za naszą wschodnią granicę, mocno popularnych jeszcze kilka lat temu, to Schadenfreude – radość z cudzego nieszczęścia. Jak twierdzi autor, Polacy, pogardzani w Europie Zachodniej jako obywatele kraju niejako drugiej kategorii, raczkującego jako partner obecny na arenie międzynarodowej i zmagającego się z całą masą problemów społecznych, do tego podlanego stereotypem polaka-pijaka, czerpią swoistą satysfakcję z pobytu na Ukrainie i doświadczenia wszystkich tych samych problemów, które mają u siebie, z tym, że z większym natężeniem, "podkręcone na maksa". "Co tu się wyrabia w tym kraju […] odpał totalny." – mówi jedna z osób spotkanych przez głównego bohatera, porte-parole autora, Łukasza Ponckiego.

Poncki wędruje wzdłuż i wszerz Ukrainy w poszukiwaniu materiału do swoich pielęgnujących polskie sentymenty i ukazujących wschodni hardkor reportaży gonzo, z których się utrzymuje. Choć zdaje się rozumieć mechanizmy działające na wzrost popularności jego tekstów w Polsce, z każdą kolejną podróżą, poznaną osobą i nowym gonzo dociera do niego, że wpada we własną pułapkę. Wsiada do ukraińskiej marszrutki i z zapasem balsamu Wigor, będącym w rzeczywistości płynem na potencję, jeździ od wioski do wioski i wybałusza oczy, patrząc na biedę posowieckiego człowieka.
Nie tylko on zresztą poddaje się tej podróży w obserwowaniu alternatywnej historii własnego kraju, gratowiska tego wszystkiego, co próbujemy wyrzucić od siebie. Po Mordorze wędrują też inne polskie postaci. Mamy tu chociażby Marzenę i Bożenę, dwie polonistki, z nabożnością zwiedzające z egzemplarzem „Sklepów cynamonowych” Drohobycz czy turystów na Cmentarzu Łyczakowskim, płacących lwowskim dzieciom za perfekcyjnie odgrywany spektakl, który można by nazwać „Mama i tata Polaci”.

Dlaczego tak łatwo nam przyjmować ton lepszego brata, gdy odwiedzamy Ukrainę? "Jesteśmy ostatnim romantycznym narodem w Europie" – odpowiada Poncki, zapytany przez kolejnego Ukraińca, po co Polacy tam jeżdżą. Polski dyskurs historyczny, oparty o romantyczne resentymenty wciąż zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że naród o duchu tak wielkim jak Polacy, znajduje się dziś w tym miejscu. Dlaczego tak bardzo nie wyszła nam historia? Na szczęście w zanadrzu mamy Ukrainę. Schadenfreude – dobrze, że ktoś ma gorzej.

"Człowieku, my tu żyjemy, to jest nasza rzeczywistość. My tu mamy swoje lęki, swoje nadzieje. Co więcej, my musimy tę rzeczywistość jakoś starać się polubić, żeby nie zwariować. Traktować ją serio. Z całą powagą. Bo innej nie mamy." – mówi Ukrainiec z wyboru o imieniu Taras. A Szczerek przestrzega w „Przyjdzie Mordor…”, by o tym nie zapominać. Jakkolwiek dydaktycznie by to nie brzmiało.

Prozę Szczerka czyta się z niekłamaną przyjemnością, jest swobodna i posiada swój rytm, który powoduje, że nie chcemy odrywać się od lektury. Choć nie przebiera w środkach językowych, kolejne zdania przepływają przed oczyma niczym balsam Wigor wymieszany z kwasem chlebowym przez przełyki bohaterów. Polecam.

W debiutanckiej książce Szczerek zadaje jedno, podstawowe pytanie:
dlaczego Polacy jeżdżą na Ukrainę?

Słowo-klucz, którym tłumaczy sympatię tzw. plecakowców do wypraw za naszą wschodnią granicę, mocno popularnych jeszcze kilka lat temu, to Schadenfreude – radość z cudzego nieszczęścia. Jak twierdzi autor, Polacy, pogardzani w Europie Zachodniej jako obywatele kraju...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekturę Baudolina rozpoczynałam z przeświadczeniem, że czytam sprawnie napisaną powieść historyczną. Pierwsza połowa przenosi w samo centrum XII-wiecznego świata – do Konstantynopola. Następnie Eco uraczył mnie swoistym rodzajem powieści fantasy o awanturniczo-podróżniczym charakterze, wraz ze wszystkimi dobrodziejstwami tej odmiany: niezwykłą ilością przygód spotykających głównych bohaterów, odwiedzinami najbardziej odległych zakątków świata i całym bestiarium rodem z najbardziej rozpowszechnionych średniowiecznych legend. A w to wszystko wplecione religijne, często monologowe rozważania bohaterów na temat natury i pochodzenia Chrystusa oraz przypominające momentami retorykę Dana Browna próby rozwiązania zagadkowej śmierci cesarza.
Tytułowego bohatera, wówczas już ponad sześćdziesięcioletniego, poznajemy w roku 1204, gdy opowiada historię swego burzliwego życia bizantyjskiemu historykowi Niketasowi Choniatesowi. W toku opowiadania, zajmującego niemal całe pięćset stron powieści, poznajemy jego przygody; przypadkowe spotkanie z Fryderykiem Barbarossą, któremu trzynastoletni wówczas, lubiący zmyślać Baudolino, przepowiedział wielką pomyślność, zmienia jego życie. Barbarossa, zachwycony bystrym młodzieńcem, zabiera go na cesarski dwór i obdarza ojcowską miłością. Od tego momentu kłamstwa i bajki Baudouina staną się czynnikiem kształtującym historię całego nieomal cesarstwa…
Eco posługuje się w powieści pochodzącą z popularnej średniowiecznej legendy krainą księdza Jana, leżącą gdzieś w Indiach. Jest ona wyrastającym z mitologii wyobrażeniem krajobrazu idealnego i krainy wiecznej szczęśliwości, terenów bezpowrotnie utraconych, do których zmierzają bohaterowie "Baudolina". To, czy jest to podróż rzeczywista, czy raczej wyobrażeniowa, oniryczna czy fantasmagoryczna, należy do oceny czytelników. Najciekawszą bowiem kwestią poruszaną w mojej opinii przez Eco jest mechanizm przemiany kłamstwa w prawdę, przenikanie utopii do świata rzeczywistego i pytanie, czy mit wpływający na realność sam staje się realny.

Lekturę Baudolina rozpoczynałam z przeświadczeniem, że czytam sprawnie napisaną powieść historyczną. Pierwsza połowa przenosi w samo centrum XII-wiecznego świata – do Konstantynopola. Następnie Eco uraczył mnie swoistym rodzajem powieści fantasy o awanturniczo-podróżniczym charakterze, wraz ze wszystkimi dobrodziejstwami tej odmiany: niezwykłą ilością przygód spotykających...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydane w 2010 „Obsoletki”, nominowane do Paszportu Polityki, to prozatorski debiut poetki Justyny Bargielskiej, która karierę pisarską rozpoczęła w 2003 roku tomikiem pt. „Dating sessions”. W 2009 roku otrzymała Literacką Nagrodę Gdynia.
„Obsoletki” wpisują się z całą pewnością w nurt literatury kobiet, dlatego nie sposób nie interpretować ich zgodnie z założeniami krytyki feministycznej oraz kategorii gender. Utwór jest zbiorem kobiecych doświadczeń egzystencjalnych oraz ukazujących jej sytuację w świecie. Nie czytając książki genderowo, nie zrozumie się mowy przedstawionej tu swoistej subkultury kobiet-obsoletek.
Kim są obsoletki? Są to kobiety po stracie. Gravid obsoleta to medyczny termin określający ciążę obumarłą, śmierć płodu. Wyraz „obsoletki” paradoksalnie konotuje skojarzenia o nacechowaniu pozytywnym – już w tytule Bargielska podejmuje grę z tragizmem, pokazuje, że jedynym sposobem radzenia sobie z rozpaczą jest ironia, którą wyczuwamy w każdym formuowanym przez nią zdaniu. Nie deprecjonuje ona powagi literatury, a realizuje ją na swój własny sposób, pisząc prosto o rzeczach najtrudniejszych. „Urodzić się martwym” nie jest logiczne, tak więc logiki brakuje też sposobom radzenia sobie z traumą. Ta mieszanka rozpaczy i humoru pokazuje prawdę o próbie uporania się ze stratą niepojętą dla innych.
Kobieta-autorka manifestuje i analizuje znaczenie pełni człowieczeństwa, która przejawia się w czysto kobiecych doświadczeniach. Zarysowuje potrzebę określenia kobiety i kobiecości, jednak, co ważne, nie w opozycji do mężczyzn, a po prostu – niezależnie. Czym jest więc ta pełnia, kiedy kobieta żyje naprawdę? Bargielska daje jednoznaczną odpowiedź - kobiecość to przede wszystkim cielesność. Podmiot mówiący wysuwa na pierwszy plan swoją płciowość, na każdym kroku dokonuje samoidentyfikacji. Bohaterki „Obsoletek” realizują się w posiadaniu potomstwa i to pragnienie warunkuje ich postrzeganie rzeczywistości.
Przytoczę słowa na temat feminizmu i kategorii gender Ingi Iwasiów, poetki, literaturoznawczyni i prozaiczki:
„Nasze pożądanie jest naszą własnością. Nie musimy zastępować szydełkowania psychologią ani dziergać kapy po uzyskaniu dyplomu z matematyki. Widzicie? Nie? Świat za oknem jeszcze nie wie, że kobiecość to coś innego od przygotowywania posiłków? Nie wiem. Może uda nam się przeskoczyć przez kilka przeszkód naraz.” [1]
To samo pokazuje Bargielska – jej bohaterka jest matką i żoną, artystką, fotografką nienarodzonych dzieci. Jej działania determinuje jednak chęć posiadania potomstwa, to jemu podporządkowuje swoje działania, nieustannie przywołuje ten temat w rozmowach z mężem. Taka jest właśnie kobieca natura w „Obsoletkach”.
Inga Iwasiów mówi też:
„Gender jest płcią kulturową, a więc niejako nabytą, socjalizowaną, performatywnie ustanowioną, skonstruowaną. Sex to płeć biologiczna, prawdziwa natura człowieka, substancja, dana z góry rola[…]. Chcieć od krytyki feministycznej sexu, znaczyłoby więc chcieć dla humanistyki więcej naturalności, cielesności, autentycznego doświadczenia. [2]
Bargielska odważnie łamie więc Genderowie stereotypy dotyczące kobiecości, te społecznie przypisane zachowania. Wyzwala się spod ich władzy. W rozdziale „Oczywiście deszcz” czytamy:
„Na dolnej półce stoją te alkohole, które mój mąż dostaje od mojej rodziny […]. Wolno mi brać tylko te z dolnej półki, bo są gorsze jakościowo, za to mają wymyślniejsze etykietki. W ten sposób nawiązuję do swojej kobiecości, skoro już muszę pić, gdy tylko zostawi się mnie samą w domu”
„Ja” jej bohaterki, może być „ja” każdej z czytelniczek, jest to wygodna nazwa nie dla istniejącej pojedynczej osoby, a dla tekstowej reprezentacji. Każda bowiem z czytelniczek rozumie tę arcydzielną wręcz ironię Bargielskiej. Kobieta mająca problemy, będąca samą, oczywiście sięga po alkohol. Autorka obala to w krótkim, żartobliwym nawiązaniu do społecznego odbioru istoty kobiecości. Nie pozostawia nas też bez odpowiedzi na pytanie, co robi smutna kobieta, po drodze rozprawiając się z jeszcze jednym powszechnym przeświadczeniem:
„[…] idę do pracowni cukierniczej po pączki. Kupuję ich pół tuzina, orzęsiona pani zawija mi je w opatrzony pieczątką zakładu bram papieru, wychodząc od razu wyciągam jednego.
– Na poprawę humoru – mówię ekspedientce.
I po tym definitywnie poznaję, że to musi być koszmarny sen: co by powiedział mój mąż, gdyby wiedział, że gdy jestem naprawdę bardzo smutna, po prostu sikam pod prysznicem?”
Prawdziwy manifest kobiecości. Kobiecości innej niż ta, promowana przez kolorowe magazyny. W otaczającym nas świecie znajdziemy pod dostatkiem ról i genderu. Tymczasem Bargielska na nowo tworzy świadomość własnej płci i nieustannie zaskakuje. Jej język, sposób mówienia, pisania jest właściwy tylko kobietom.
Bargielska tworzy prawdziwie kobiecy język, który pozwala mówić o kobiecie jej własnym głosem, wyraża jej pragnienia, lęki i specyfikę wyobraźni. Bardzo ważnym elementem struktury językowej „Obsoletek” i jedną z form ekspresji są kolokwializmy. Bohaterka nie boi się ich, nie estetyzuje, pozwalają jej na wyjście naprzeciw otaczającej rzeczywistości. Używa też stworzonych przez siebie neologizmów, jak np. „małżłóżko”, udowadniając tym samym, że kobiecość nie zamyka się w eleganckim siedzeniu w towarzystwie i wychowywaniu dzieci, a jest znacznie bardziej złożona. Koncepcję takiego języka, wyzwolonego spod logicznych reguł dyskursu męskiego, stworzyła francuska językoznawczyni Julia Kristeva [3]. Język taki (przedlogiczny) właściwy jest nie tylko kobietom, ale także dzieciom, poetom, wariatom… „Obsoletki” mówią takim właśnie matriarchalnym językiem, ponieważ tylko on może ukazać całą złożoność kobiecej natury, której nie da się zamknąć w żadnych ogólnie przyjętych schematach. Bohaterka mówi:
„Kiedy byłam dzieckiem, mówiłam jak dziecko […]. Kiedy zaś stałam się mężczyzną, wyzbyłam się tego, co dziecięce.”
Jednoznacznie potwierdza więc założenie Kristevej. Język mężczyzn różni się od tego, którym posługują się dzieci i kobiety. Może też dlatego największym kobiecym pragnieniem jest bliskość dziecka, ponieważ przy nim czują się zupełnie naturalne i zrozumiane. Płciowa odmienność oraz doświadczenia dostępne tylko kobietom determinują więc sposób pisania.
W „Obsoletkach” odnajdujemy feministyczną ideę przedstawienia tego, co jest na ogół przemilczane. Książka wychodzi poza estetyzujący kobiece doświadczenia dyskurs, ukazując całą brutalność otaczającej je rzeczywistości. Czytamy zatem pełne dziecięcej naiwności, a jednocześnie szczere do bólu, bezlitosne relacje ze szpitala i fotografowania zmarłych dzieci przez bohaterkę. Nie ma tu miejsca na upiększanie realiów. Jest za to model społeczeństwa, w którym kobieta tracąca dziecko czuje się osamotniona, niezrozumiana, „żałośnie nieprzygotowana” na cios.
[1] I. Iwasiów, Gender dla średnio zaawansowanych, Warszawa 2004, s. 82.
[2] Ibidem, s. 13-14.
[3] H. Jaxa-Hożen, Feministyczna krytyka literacka jako rodzaj interpretacji, [w:] Sztuka interpretacji, pod red. Bronisława Czajkowskiego, Wrocław 2006, s. 198.

Wydane w 2010 „Obsoletki”, nominowane do Paszportu Polityki, to prozatorski debiut poetki Justyny Bargielskiej, która karierę pisarską rozpoczęła w 2003 roku tomikiem pt. „Dating sessions”. W 2009 roku otrzymała Literacką Nagrodę Gdynia.
„Obsoletki” wpisują się z całą pewnością w nurt literatury kobiet, dlatego nie sposób nie interpretować ich zgodnie z założeniami krytyki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to