Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Biorąc do ręki książkę pt. „Bratny. Hamlet rozstrzelany” spodziewałam się typowej biografii pisarza Romana Bratnego, znanego chyba najbardziej z powieści „Kolumbowie. Rocznik 20”. Czy dostałam to, czego oczekiwałam? Niekoniecznie. Czy czuję się rozczarowana? W pierwszych chwilach lektury chyba czułam się zawiedziona, potem postanowiłam delektować się tym, co ofiarowała mi książka, niezależnie od oczekiwań.

Emil Marat, autor biografii Romana Mularczyka, znanego czytelnikom jako właśnie Roman Bratny, popełnił dzieło pod wieloma względami wielkie. Wychodząc z miejsca, gdzie  centralnym punktem jest Bratny, przedstawił rewelacyjny obraz życia najpierw w przedwojennej Polsce, potem w czasach okupacji, na koniec w PRL-u. Można powiedzieć, że nie on pierwszy i nie on ostatni. I to prawda. Temat omawiano już wcześniej, jednak Marat przedstawił go z zupełnie innej perspektywy. Przede wszystkim autor dla poszczególnych wydarzeń z  życia rodziny Mularczyków szukał odbicia w twórczości Bratnego, wskazywał na wzorce bohaterów wśród ludzi z najbliższego otoczenia. Omówił także całą twórczość pisarza ze wskazaniem na odbiór i odzew wśród współczesnych mu czytelników.

Przy okazji opisywania lat powojennych Marat przedstawił i przenikliwie opisał PRL-owski świat literacki i kulturalny tych czasów.

Zaletą książki jest niewątpliwie solidne, dogłębne potraktowanie tematu. Na kartach książki znaleźli się zarówno znajomi Romana Bratnego jak i jego rodzina. Wszyscy zostali potraktowani w miarę jednakowo, ich losy opisano ogólnikowo, ale już ich odbicia w utworach pisarza zostały prześledzone wręcz wyczerpująco. Podobnie rzecz ma się z wydarzeniami, które Bratny wykorzystał w swojej twórczości.

„Bratny. Hamlet rozstrzelany” to na pewno idealne źródło informacji dla osoby poszukującej wiedzy na temat literackiego światka komunistycznej Polski. Marat drobiazgowo przedstawił koleje nawet nie losów, a myśli i poglądy Bratnego i pisarzy mu współczesnych, przy czym zdobył się na coś wielkiego, mianowicie na obiektywizm. Przedstawiał fakty, rzadziej opinie, ale zgodne z historią, nie sympatiami czy modną ideologią. I czynił to zarówno wtedy, gdy omawiał twórczość autora „Kolumbowie . Rocznik 20”, jak też przedstawiając myśli i poglądy innych twórców tamtych czasów.

Żeby jednak nie było tak słodko, napiszę, że w tej książce zabrakło mi czegoś. Mianowicie w „Bratnym…” brakowało mi troszkę Bratnego. Owszem, wyłonił się obraz Romana Mularczyka/ Bratnego, ale niezbyt niewyraźny i jakiś niepełny. Czuję niedosyt człowieka.

Podsumowując więc, biografia „Bratny. Hamlet rozstrzelany” to pozycja bardzo solidnie napisana, z dopracowanym materiałem, w którym Emil Marat bezstronnie przedstawił świat Romana Mularczyka: w pewnym stopniu rodzinny, dużo lepiej literacki. Zaprezentował wydarzenia, jakie zainspirowały literata do napisania poszczególnych wątków w opowiadaniach czy powieściach i wytypował osoby, które zainspirowały Bratnego do wykreowania swoich bohaterów. Wszystko w dodatku oparł na solidnych źródłach i materiałach.

Wisienką na tym torcie jest piękny, literacki język, którego coraz bardziej brakuje mi w dzisiejszej literaturze. I tylko chciałabym więcej szczegółów o samym bohaterze, jego dniu codziennym i drobnych, zwyczajnych czynnościach.

Biorąc do ręki książkę pt. „Bratny. Hamlet rozstrzelany” spodziewałam się typowej biografii pisarza Romana Bratnego, znanego chyba najbardziej z powieści „Kolumbowie. Rocznik 20”. Czy dostałam to, czego oczekiwałam? Niekoniecznie. Czy czuję się rozczarowana? W pierwszych chwilach lektury chyba czułam się zawiedziona, potem postanowiłam delektować się tym, co ofiarowała mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sięgając po lekturę „Wioska wdów. Szokująca historia morderczyń”, byłam bardzo nastawiona na reportaż, bo po pierwsze na faktach, po drugie temat mocno wstrząsający więc forma zastosowana przez autorkę trochę mnie męczyła. Jak wspomniałam powyższa pozycja jest literatura piękną. I niestety, pisarka chyba zapomniała, iż temat zbrodni najlepiej opisać prostym językiem, nawet szorstkim, wtedy następuje najmocniejszy przekaz. Pani McCracken zechciała zastosować język bardzo literacki, w którym zginęły i treść, i wydźwięk. Autorka posługuje się językiem w sposób trochę udziwniony, trudny w odbiorze, ale dla czytelników, którzy lubią poetyckość w prozie może być to zaleta. Niestety, w moim przypadku do odbioru języka przyczyniła się także tłumaczka, która chyba nie do końca uważała, kiedy w jej klasie na języku polskim omawiano gramatykę (cóż, przyznaję, że ja tez nie zawsze). Może nie umiem czytać ze zrozumieniem, ale w którymś fragmencie wyszło mi, że wymiotował nocnik, a nie człowiek.

Podobnie jak treść rozczarowały mnie też postaci. W mojej ocenie tylko jedna osoba została wykreowana wystarczająco, aby można ją było odróżnić od szarego tłumu: główna bohaterka Cioteczka Zsuzsa. No owszem, należało ją uwypuklić, stała w centrum wydarzeń, ale i pozostałe kobiety odegrały ważne role, a są ledwie zarysowane, istnieją chyba jedynie za sprawą imion. Temat mężczyzn został potraktowany jeszcze bardziej po macoszemu. Tak więc podczas lektury wcale nie odczuwałam ani napięcia, ani grozy, ani nawet jakiegoś niesmaku. Książka wyprana jest z emocji,  na czym traci niepomiernie.

Ogromnym plusem książki są za to szczególiki, które powieści nadają klimatu. Może autorka niepotrzebnie skupia się na tych konkretnych, może ja osobiście położyłabym nacisk na inne, ale wyłonił się z nich klimat bardzo realistyczny. Chociaż i tutaj McCracken chwilami popadała w przesadę i więcej skupiała się na ruchach rąk, fałdach ubrania czy zachowaniach zwierząt z otoczenia niż na istotnych informacjach.

Podsumowując książka o powyższej tematyce zyskałaby, gdyby „ubrać ją” w formę reportażu a nie literatury pięknej. Ponadto męczący jest chaos tematyczny, niby chronologicznie, ale jakoś mało przejrzyście. Nie przysłużyły się powieści także niedomówienia wynikające  zastosowania wspomnianej poetyckiej maniery przekazu, która w pewnym momencie doprowadziła do lekkiego przerostu formy nad treścią. Oczywiście książka zawiera fragmenty rekompensujące powyższe braki, ale temat aż się prosi o poważne potraktowanie.

Sięgając po lekturę „Wioska wdów. Szokująca historia morderczyń”, byłam bardzo nastawiona na reportaż, bo po pierwsze na faktach, po drugie temat mocno wstrząsający więc forma zastosowana przez autorkę trochę mnie męczyła. Jak wspomniałam powyższa pozycja jest literatura piękną. I niestety, pisarka chyba zapomniała, iż temat zbrodni najlepiej opisać prostym językiem, nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podczas lektury pierwszego rozdziału miałam ogromne wątpliwości, czy dam radę przeczytać „Żądzę mordu”. Tomasz Tomaszewski zaczął swoją powieść naprawdę mocnymi akcentami, jednak kiedy wgryzłam się głębiej w treść, okazało się, że ma ona sporo zalet, które sprawiają, iż książkę czyta się bardzo lekko. Autor na pewno potrafi stopniować napięcie i wymyślać mocno wciągające intrygi. Może trochę przewidywalne, bo właśnie takiego obrotu akcji spodziewałam się, szczególnie zakończenie było łatwe do odgadnięcia praktycznie dla wszystkich poza Nikodemem. Zaskoczył mnie tylko jeden bohater i to jest duży plus intrygi.

Dodatkowym atutem lektury były retrospekcje. Powrót do źródeł ułatwiał  zrozumienie postępowania bohaterów, ale miał też ten walor, że uatrakcyjniał akcję.

Jak wspomniałam wcześniej „Żądza mordu” jest lekturą dla ludzi mniej wrażliwych, bo autor nie pożałował brutalnych opisów tortur oraz mocnych scen erotycznych. W moim odczuciu było ich wręcz za dużo, rozumiem, taki rodzaj literatury, a ja nigdy nie przepadałam za sadystycznymi opisami, w tym przypadku odniosłam też wrażenie, że były dosyć  powtarzalne.

Najciekawszą, chyba najbardziej skomplikowaną i najlepiej dopracowaną postacią była Magda. Jej podstępne knowania i manipulacje mocno uatrakcyjniły odbiór powieści. Nikodem i pozostali bohaterowie jawili mi się jako mniej złożone osobowości. No i nie udało mi się polubić żadnej postaci, może wyjątkiem była Anita, ale ona została za mało wyeksponowana.

Mieszane uczucia wzbudziło także zakończenie.  Zawsze łatwiej jest mi przyjąć takie bajkowe z morałem, gdzie dobro zwycięża, tymczasem Tomaszewski zabawił się z czytelnikiem i zaserwował mniej różowe, może bardziej życiowe i mocno dyskusyjne zwieńczenie powieści.

Podsumowując „Żądzę mordu” Tomasza Tomaszewskiego jest książką o interesującej intrydze, napisaną lekko i z polotem, ale zawierającą mocno brutalne sceny morderstw i tortur oraz mocne opisy erotyczne więc to chyba taka „męska „literatura. Powieściowe postaci pierwszoplanowe są zarysowane wyraziście, pozostałe „wycieniowane”. Akcja jest konsekwentna, ale zakończenie budzi opory, nie ze względu na brak logiki, ale na ludzkie dążenie do sprawiedliwości. Lektura jest, poza krwawymi fragmentami, lekka w odbiorze, więc pomimo sporej objętości czyta się ją bardzo szybko. Owszem, polecam, ale proszę o nastawienie się na bardzo brutalne opisy.

Podczas lektury pierwszego rozdziału miałam ogromne wątpliwości, czy dam radę przeczytać „Żądzę mordu”. Tomasz Tomaszewski zaczął swoją powieść naprawdę mocnymi akcentami, jednak kiedy wgryzłam się głębiej w treść, okazało się, że ma ona sporo zalet, które sprawiają, iż książkę czyta się bardzo lekko. Autor na pewno potrafi stopniować napięcie i wymyślać mocno wciągające...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do Lacy Stoltz, pracownicy Komisji Dyscyplinarnej Sędziów, zgłasza się tajemnicza kobieta, która oskarża jednego z sędziów, iż ten jest seryjnym mordercą i ma na sumieniu co najmniej sześć ofiar, w tym ojca tejże kobiety. Rozpoczyna się intrygująca rozgrywka ludzi walczących o sprawiedliwość z inteligentnym mordercą, który próbuje uniknąć poniesienia kary za swoje uczynki, a jednocześnie kontynuuje działalność przestępczą.

Jeśli ktoś zna twórczość Johna Grishama na pewno od razu zrozumie co mam na myśli, gdy napiszę, że „Lista sędziego” ma swoisty, charakterystyczny dla tego pisarza klimat. Bo jest on bardzo specyficzny i od razu wyczuwalny w powyższej powieści. Wymieszanie thrillera i kryminału psychologicznego. O tyle razem różni się od wielu innych pozycji, iż od początku znamy zarówno nazwiska ofiar jak też tożsamość sprawcy. Ale autor podejmuje się przedstawienia ciekawej gry pomiędzy przedstawicielami prawa a ściganym mordercą. Gra jest bardzo podstępna, w pewnym momencie nie wiadomo, kto jest myśliwym, a kto ofiarą, nic więc dziwnego, że akcja przybiera tak interesujący obrót, iż strony pochłania się w zawrotnym tempie i pełnym napięcia skupieniu.

Tym, co stanowi dużą zaletę powieści Grishama to jego bohaterowie. Lacy Stoltz znana jest czytelnikom z powieści „Demaskator”, pierwszej książki tego cyklu. Pozostałe postaci pierwszoplanowe są wykreowane oczywiście na potrzeby „Listy sędziego”, a dopracowane w każdym calu i każdym aspekcie psychologicznym. Motywy, intencje, to wszystko autor wręcz dopieścił, przez co lektura stała się wiarygodna, poszczególne zaś postacie na kartach powieści tryskały życiem.

„Lista sędziego” to książka, którą jak każdy inny rezultat pisarstwa Grishama, czyta się z ogromnym zainteresowaniem oraz napięciem. Pomimo znajomości nazwiska sprawcy czytelnik zaintrygowany śledzi losy bohaterów i do ostatniej strony nie jest pewien efektu końcowego: kto zwycięży, ci, którym kibicuje, czy może strona przeciwna. Intrygują też bohaterowie, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy na pewno są tymi, za których się podają, a może ze strony któregoś spotka odbiorcę niespodzianka. Autor do końca nie odsłania się i nie zdradza, jakimi ścieżkami poprowadzi swoje postaci.

Podsumowując, oceniam „Listę sędziego” na bardzo interesującą lekturę, która zadowoli wszystkich miłośników twórczości Johna Grishama. Nie jest to mega powieść na miarę najwybitniejszych dzieł, ale też nie zajmuje ostatniego miejsca w moim rankingu dorobku tego pisarza. Ogromnym plusem „Listy…” jest ciekawie opracowana intryga, która trzyma w napięciu od początku do końca, no i rewelacyjnie skonstruowane postaci. Książka zasługuje na miano bardzo dobrego thrillera z elementami psychologicznej powieści kryminalnej.

Do Lacy Stoltz, pracownicy Komisji Dyscyplinarnej Sędziów, zgłasza się tajemnicza kobieta, która oskarża jednego z sędziów, iż ten jest seryjnym mordercą i ma na sumieniu co najmniej sześć ofiar, w tym ojca tejże kobiety. Rozpoczyna się intrygująca rozgrywka ludzi walczących o sprawiedliwość z inteligentnym mordercą, który próbuje uniknąć poniesienia kary za swoje uczynki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka „Nigdy nie mów na zawsze” Danuty Noszczyńskiej ma przede wszystkim jedną ogromną zaletę, napisana jest tak lekko, że czyta się  ją wręcz samoistnie i bez najmniejszego wysiłku. Objętościowo zresztą jest niewielka, co tam w dzisiejszych czasach znaczy 300 stron przeciętnej wielkości druku. Więc lektura na zaledwie jeden, ewentualnie dwa wieczorki. Ale za to te wieczorki (czy inne pory) będą bardzo przyjemne, bo książka jest wręcz ujmująca. Postacie, szczególnie główni bohaterowie są bardzo sympatyczni. Początkowo można czuć opór przed polubieniem każdego, tym bardziej, że niektórzy wydają się mocno kolczaści, ale przy bliższym poznaniu wszyscy bardzo zyskują i nie da się nie czuć do nich sympatii. Jak bywa u Noszczyńskiej, jej postaci mają mocno rozbudowaną stronę psychologiczną, może w tym konkretnym przypadku są nie do końca ukształtowani, czy też, zważywszy na okoliczności, przekonywujący, ale na pewno barwni i ciekawi.

Inną, bardzo mocną zaletą „Nigdy nie mów na zawsze” jest styl. Jak pisałam wcześniej, lekki, ale też zabawny w sposób, który lubię najbardziej, humor jest subtelny, za to wszechobecny. Oczywiście w tle tkwi tajemnica sprzed lat, no dobra, nie jedna, ale cała seria małych zagadek, których rozwiązania stopniowo wyłaniają się w wyniku kolejnych wydarzeń.

Niestety, po lekturze „Nigdy nie mów na zawsze” czuję pewien niedosyt, bo, pomimo ogromnych zalet. książka wydaje mi się nie dość mocna, nie dość głęboka, jako, że cały czas mam w pamięci niedawno wydany cykl „Wnuczka wariatki”. I dlatego chciałabym więcej. Co nie znaczy, iż żałuję czasu poświęconego na powyższą książkę, wręcz przeciwnie. W „Nigdy nie mów na zawsze” Danuta Noszczyńska wykreowała ciekawe postaci, może nie do końca mnie satysfakcjonujące, ale na pewno intrygujące i różnorodne. Do tego świetnie bawiłam się przy lekturze, bo humoru autorka nie poskąpiła. No i zaintrygowały mnie tajemnice, a ich rozwiązanie było niby zwyczajne, ale też realne i wiarygodne. I do tego otwarte zakończenie sugerujące ciąg dalszy. I bardzo dobrze, bo ja czuję niedosyt, a  do bohaterów zdążyłam się przywiązać i mam ochotę na spotkanie z nimi, więc z niecierpliwością czekam na kolejną część.

Książka „Nigdy nie mów na zawsze” Danuty Noszczyńskiej ma przede wszystkim jedną ogromną zaletę, napisana jest tak lekko, że czyta się  ją wręcz samoistnie i bez najmniejszego wysiłku. Objętościowo zresztą jest niewielka, co tam w dzisiejszych czasach znaczy 300 stron przeciętnej wielkości druku. Więc lektura na zaledwie jeden, ewentualnie dwa wieczorki. Ale za to te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„W gąszczu kłamstw” to pierwsza powieść Kate Alice Marshall, która została wydana w Polsce. Jest to rasowy thriller, opowiada o Naomi, dziewczynie, która kilkanaście lat wcześniej, podczas zabawy ze swoimi przyjaciółkami, została w lesie zaatakowana przez seryjnego mordercę. Cudem przeżyła atak, a teraz, poraniona fizycznie i psychicznie kobieta,  otrzymała wiadomość, iż jej oprawca zmarł w więzieniu na raka. Sprawa znowu robi się głośna i popularna, wzbudza ciekawość, a sama poszkodowana, już teraz dorosła osoba, zaczyna szukać wyjaśnień na pojawiające się pytania i wątpliwości. Bo niby dlaczego seryjny morderca i gwałciciel dorosłych było nie było kobiet zaatakował jedenastolatkę? Naomi wraca do swojego rodzinnego miasta, gdzie nadal mieszkają jej przyjaciółki i  zaczyna szukać odpowiedzi na kolejno rodzące się pytania. W tym śledztwie pomaga jej Ethan, świeżo poznany, dość tajemniczy autor podkastów o seryjnych mordercach.

Jak przystało na książkę z gatunku thrillera akcja rusza z kopyta już na pierwszych stronach, a na kolejnych jeszcze przyśpiesza. Kate Alice Marshall na pewno posiada umiejętność budowania napięcia, bo od książki trudno jest się oderwać, a każde zdanie budzi ciekawość, co przyniesie kolejne. Pomysłowości też autorce nie można odmówić, odwracała każdą sytuację o tyle stopni, że w którymś momencie już nie było wiadomo, czy to świat kręci się w niewiadomym kierunku, czy też może to czytelnik stracił grunt pod nogami. Niby każda sytuacja i każdy podejrzany (no właśnie) był podejrzany, a ja w którymś momencie zaczęłam podejrzewać już chyba każdego, ale prawda i tak mnie zaskoczyła. Zakończenie było już całkowitą  niespodzianką.

Bardzo profesjonalnie i sprawnie autorka wprowadzała do akcji poszczególnych bohaterów. Było ich w powieści trochę, ale dobrze zindywidualizowanych i umiejętnie scharakteryzowanych. Postaci na kartach książki żyły, a takie ożywianie i różnicowanie to niewątpliwie duża umiejętność. Do tego prawie wszystkie osoby wzbudzały sympatię, nawet te, które później okazywały się mniej miłe, niż początkowo można byłoby sądzić. Nie było tak nie lubianego przeze mnie przerysowania, wszystko w  granicach naturalności.

Podsumowując, jak sugeruje tytuł „W gąszczu kłamstw” to powieść o misternie skonstruowanej intrydze, gdzie każda strona niby przybliża do prawdy, ale w rzeczywistości eliminując jedno kłamstwo, odsłania kolejne nieścisłości, półprawdy i przemilczenia.

Do tego umiejętnie stopniowane napięcie sprawia, iż książkę czyta się bez wytchnienia. Lekko napisana sprawia, że lektura „W gąszczu kłamstw” jest odprężająca, ale też zmusza do snucia przypuszczeń, przemyśleń i refleksji.

„W gąszczu kłamstw” to pierwsza powieść Kate Alice Marshall, która została wydana w Polsce. Jest to rasowy thriller, opowiada o Naomi, dziewczynie, która kilkanaście lat wcześniej, podczas zabawy ze swoimi przyjaciółkami, została w lesie zaatakowana przez seryjnego mordercę. Cudem przeżyła atak, a teraz, poraniona fizycznie i psychicznie kobieta,  otrzymała wiadomość, iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy w trakcie lektury to stwierdzenie, że „Ostatnie słowo” Agnieszki Pietrzyk to powieść szkatułkowa. Na pierwszym planie akcja dotyczy Williama Krigera, pisarza żyjącego z tego, że oferuje innym literatom początki powieści. Wszytko układa się wręcz idealnie do czasu, gdy odwiedza go Wera, która żąda nie tylko początku książki, ale i jej dalszego ciągu. W dodatku nie chce opuścić posiadłości Williama. Powieść Czarna wołga wraca, pisana przez Krigera, jest kryminałem, w którym ginie pięcioletnia Matylda i rozpoczynają się jej poszukiwania, prowadzone dwutorowo: przez policję oraz prywatnego detektywa.

Początkowo czytelnik nie ma pojęcia, czy i w jaki sposób obie akcje są ze sobą powiązane, dopiero w trakcie lektury treść zaczyna w jakiś sposób się zazębiać ale i tak trzeba poczekać do finiszu, bo dopiero wtedy autorka zdradza swoje zamierzenia. Dlatego też do pewnego momentu lektura „Ostatniego słowa” była dla mnie lekko przytłaczająca. Chociaż nie mogę nie napisać, iż odbiór powieści Agnieszki Pietrzyk jest łatwy i dość przyjemny. Czasem sporym utrudnieniem, w tym przypadku zresztą też tak było, percepcję utrudniają niezbyt sympatyczce postaci. W przypadku „Ostatniego słowa” dałam radę polubić maksimum trzech bohaterów, reszta wydała mi się, jeśli nie lekko sztuczna- jak matka Klary- to niesympatyczna. Chociaż na plus należy zapisać, że wszystkie postacie były dobrze skonstruowane i nie zlewały się w jedną masę, tylko stanowiły indywidualne byty.

Intryga „Ostatniego słowa”, przyznaję, nieźle mnie zaskoczyła. Wątek śledztwa kryminalnego był standardowy, zaginione dziecko, policja, prywatny detektyw, kolejne przestępstwo, ludzkie samosądy i opinia publiczna, wszystko to jest normą. Za to watek pierwszej, niejako górnej opowieści, czyli historia Krigera, to już coś bardziej oryginalnego. A wymieszanie obu czyni tę historię niebanalna. Co prawda połączenie obu motywów mogło nastąpić tylko w chorym umyśle, ale pomyśl powieściowy był niespotykany.

Zakończenie książki wyjaśnia bardzo dużo zagadek, oczywiście nie każdy takimi zakończeniami może poczuć się usatysfakcjonowany, ale wola i wyobraźnia autorki ma prawo zwyciężyć. W tym przypadku kilka rozwiązań mnie mocno zaskoczyło. Zabrakło mi tylko odpowiedzi na jedno pytanie postawione w „powieściowej powieści”, mianowicie co Kosma zrobi ze zdobytą wiedzą.

Podsumowując „Ostatnie słowo” Agnieszki Pietrzyk jest dobrą powieścią z powieścią w tle. Nie jest to może najmocniejsza pozycja w dorobku pisarki, ale na pewno (na podstawie przeczytanych przeze mnie 10 książek autorstwa AP) plasuje się ponad połową. Przyzwoita powieść z podwójną intrygą, ciekawymi postaciami- chociaż nieraz mocno niesympatycznymi, oraz logicznym zakończeniem.

Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy w trakcie lektury to stwierdzenie, że „Ostatnie słowo” Agnieszki Pietrzyk to powieść szkatułkowa. Na pierwszym planie akcja dotyczy Williama Krigera, pisarza żyjącego z tego, że oferuje innym literatom początki powieści. Wszytko układa się wręcz idealnie do czasu, gdy odwiedza go Wera, która żąda nie tylko początku książki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Spirala zła” to ósma część cyklu, który Bernard Minier poświęcił komendantowi Martinowi Servazowi. Książka oczywiście utrzymuje poziom poprzednich części. Tym razem autor opowiedział historię całkowicie odrębną, niepowiązaną z poprzednimi tomami. Oczywiście część obyczajowa jest kontynuacją, jednak zajmuje tak mało miejsca w całej powieści, że nie przeszkadza w odbiorze całości dla tych, którzy serię zaczęliby od „Spirali zła”. Za to ostatnie zdania sugerują dalszy ciąg, więc być może kontynuacją będzie tom 9.

Powieść jest rasowym kryminałem, zaczyna się od zbrodni, potem jest śledztwo, a zakończenie zawiera rozwiązanie oraz motywy sprawców. Jest tu więc to wszystko, czym sugerują się miłośnicy kryminałów kiedy sięgają po ten gatunek. Jednak Minier, nie wiem jakim sposobem, nie niszcząc żadnej z zalet kryminału, wplątał w treść jeszcze elementy thrillera. Niektóre fragmenty wywołują tak silne emocje, jakich można by się spodziewać po rasowym przedstawicielu tego gatunku. I co ciekawe, jedno z drugim wcale się nie kłóci, wręcz uzupełnia i wzbogaca. Książka bardzo zyskuje na intrydze.

Dużą zaletą „Spirali zła” są znani z poprzednich części i bardzo sympatyczni policjanci, których podczas lektury potraktowałam jak dawno nie widzianych znajomych. Oczywiście pojawia się cała plejada nowych postaci, niektóre wiadomo, że są epizodyczne w skali cyklu, mimo to w dużym stopniu ubarwiają scenerię.

Nie mogę tutaj zapomnieć o pochwałach pod adresem Miniera, który do jej napisania  przygotował się bardzo solidnie. Akcja kręci się wokół ludzi filmu. Pisarz zgłębił tematykę filmów grozy w stopniu pozwalającym na swobodne poruszanie się w tej materii. Podczas lektury wręcz czuje się, iż ten temat jest Minierowi znany i może on swobodnie poruszać się wśród tej tematyki. I chyba większość zagadnień nie jest fikcją literacką (nie mam w tym zakresie zdania, ponieważ nie leży to w zakresie moich zainteresowań), a opiera się na faktach, co mogą sugerować tytuły filmów tego gatunku zamieszczone na zakończenie.

Podsumowując po lekturę „Spirali zła” swobodnie mogą sięgnąć zarówno miłośnicy kryminałów jak i thrillerów. Dla  fanów Bernarda Miniera książka jest lekturą obowiązkową. Akurat ta część stanowi sama w sobie całość więc nawet czytelnicy, którzy do tej pory nie mieli styczności z cyklem o komisarzu Servazie spokojnie wkręcą się w treść. A lektura jest ciekawa, budzi spore emocje, no i bohaterów da się lubić.

„Spirala zła” to ósma część cyklu, który Bernard Minier poświęcił komendantowi Martinowi Servazowi. Książka oczywiście utrzymuje poziom poprzednich części. Tym razem autor opowiedział historię całkowicie odrębną, niepowiązaną z poprzednimi tomami. Oczywiście część obyczajowa jest kontynuacją, jednak zajmuje tak mało miejsca w całej powieści, że nie przeszkadza w odbiorze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Truman Capote, słynny amerykański prozaik, pokusił się napisać książkę, której treść będzie oparta na faktach. Tą książką jest właśnie „Z zimną krwią”, historia dwóch mężczyzn, którzy po wyjściu z więzienia, gdzie przebywali skazani za drobne wykroczenia, postanawiają powrócić na drogę przestępstwa i mordują czteroosobową rodzinę. Jak sugeruje tytuł, robią to bez cienia wyrzutów sumienia czy empatii.

Truman Capote jak przystało na rasowego pisarza, którego utwory znajdują się na odpowiednio wysokim poziomie literackim, nie skupił się tylko i wyłącznie na odtworzeniu wydarzeń z dnia zbrodni, ale pokusił się o rekonstrukcję życia rodziny, która padła ofiarą przestępstwa. Pierwsza część książki to opowieść o zwykłym codziennym życiu, jakie w amerykańskim społeczeństwie wiedzie wiele nie rzucających się w oczy rodzin. Te przyjemne, wręcz sielankowe scenki życia codziennego przeplata Capote diametralnie różnymi scenami z życia dwójki mężczyzn, czyli sprawców. W obu przypadkach autor przedstawia ludzi z ich perypetiami życiowymi i tym wszystkim, co wydarzyło się w  przeszłości, a doprowadziło do spotkanie Dicka i Perry’ego z rodziną Clutterów, a stamtąd do miejsca zwanego Dziuplą, gdzie mężczyźni oczekiwali na karę śmierci.

„Z zimną krwią” jest reportażem. Ale zupełnie niepodobnym do przeciętnych utworów tego gatunku. Chyba po raz pierwszy trzymam w ręku reportaż- powieść, dzieło literackie, które zasługuje na najwyższe wyróżnienia. Capote ani na chwilę nie zapomina o eleganckim języku, na jaki powinien się zdobyć każdy szanujący się literat, unika bylejakości wynikającej z pośpiechu czy braku staranności.

Kolejna sprawa na którą zwróciłam uwagę to treść. Autor nawet na chwilę nie zapomina się, nie szuka poklasku ani nie goni za tanią sensacją. Chce w swojej książce przedstawić po pierwsze fakty, po drugie, na wzór utworów Dostojewskiego, motywy i predyspozycje psychologiczne sprawców. Obraz, który rysuje przed czytelnikiem ma na celu prezentację ludzi, których te a nie inne drogi i wybory doprowadziły do konkretnego celu i miejsca. Capote nie sądzi, nie wydaje werdyktu, ale zmusza do tego wszystkiego czytelnia, który na podstawie całego materiału może dokonać oceny, autor pozostawił sobie rolę pośrednika.

Książka nie jest lekka i łatwa w odbiorze. Przede wszystkim beznamiętność narracji sprawia, iż przedstawione fakty są bardziej wymowne niż pełne emocji wykrzykniki. Ponadto język literacki to nie tanie słownictwo typowej ekscytującej relacji przeciętnego sprawozdawcy. I każde słowa Capote ma znaczenie. Odbioru nie ułatwia także treść. Brutalność zbrodni, brak motywów i zwyczajność ofiar wywołuje u czytelnika całą gamę emocji, które powodują, że książka staje się trudną lekturą wzbudzającą niepokój, a jednocześnie sprawia, że ciężko ją odłożyć niedoczytaną.

Truman Capote, słynny amerykański prozaik, pokusił się napisać książkę, której treść będzie oparta na faktach. Tą książką jest właśnie „Z zimną krwią”, historia dwóch mężczyzn, którzy po wyjściu z więzienia, gdzie przebywali skazani za drobne wykroczenia, postanawiają powrócić na drogę przestępstwa i mordują czteroosobową rodzinę. Jak sugeruje tytuł, robią to bez cienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jack i jej mąż Gabe zajmują się zawodowo sprawdzaniem systemów zabezpieczeniowych w różnego rodzaju firmach i instytucjach. Ona jest od zadań praktycznych, on działa zdalnie poprzez sprzęt komputerowy. Współpraca układa się idealnie do momentu, kiedy Gabe zostaje zamordowany, a policja podejrzewa, iż maczała w tym palce Jack, która ma do wyboru poddać się losowi i dać… zaaresztować, albo podjąć próbę odnalezienia prawdziwego mordercy, ale to wiąże się ze złamaniem prawa.

Jak na rasowy thriller „Dzień zero” zaczyna się bardzo dynamiczną akcją, która w trakcie nabiera jeszcze ostrzejszego tempa. Nie zwalnia ono przez całą książkę nawet na chwilę, a niektóre fragmenty podkręcają napięcie prawie do granic możliwości. W dodatku do końca nie wiadomo, z  czym wiąże się zagrożenie i kto jeszcze może znajdować się w niebezpieczeństwie. Niby autorka podrzuca czytelnikowi pewne tropy, które prowadzą do sprawcy, ale kiedy już teoretycznie wiadomo, kto, nadal zagadką pozostaje dlaczego i czy na pewno to ten, a nie inny sprawca. Rozwiązanie pojawia się dopiero na ostatnich stronach więc napięcie towarzyszy czytelnikowi przez całą lekturę.

Książka bardzo działa na emocje. Kolejne wydarzenia podsuwają bohaterce- skądinąd dość sympatycznej postaci, której czytelnik ma ochotę kibicować- niecodzienne i nie do końca moralne rozwiązania, które zmuszają i ją i odbiorcę do przemyślenia przeróżnych kwestii etycznych.

Na emocje działa także zastosowany przez autorkę trik, czyli odliczanie czasu do dnia zero, przy czym to akurat pisarce wyszło chyba najsłabiej. Odbiorca oczekuje, iż w pewnym momencie nastąpi wielkie bum, a tytułowy „dzień zero”, przynajmniej w moim odczuciu przeminęła prawie niezauważona. I chyba to jedyny defekt tejże powieści, „Dzień zero” czyta się z zapartym tchem, jak przystało na rasowy thriller. Zagajenie akcji jest ciekawe, a potem napięcie już tylko narasta. Główna bohaterka robi pozytywne wrażenie, postaci ją otaczające są mocno zróżnicowane i dobrze scharakteryzowane. Zresztą każdy, kto wcześniej miał do czynienia z jakąkolwiek inną powieścią Ruth Ware wie, że pisarka ma właśnie taką manierę: zagajenie akcji jest ciekawe, a napięcie i intryga narastają na zasadzie spirali, skręcanej coraz mocniej i mocniej, aby zakończenie mogło stanowić kulminację.

Jack i jej mąż Gabe zajmują się zawodowo sprawdzaniem systemów zabezpieczeniowych w różnego rodzaju firmach i instytucjach. Ona jest od zadań praktycznych, on działa zdalnie poprzez sprzęt komputerowy. Współpraca układa się idealnie do momentu, kiedy Gabe zostaje zamordowany, a policja podejrzewa, iż maczała w tym palce Jack, która ma do wyboru poddać się losowi i dać…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Akcja „Asymetrii” Bartosza Szczygielskiego dzieje się w dwu płaszczyznach czasowych. Pierwsza z nich ma początek w 2004 roku, kiedy młoda policjantka Alicja Mort bierze udział w swoim debiutanckim śledztwie, w którym istnieje podejrzenie dzieciobójstwa. Do głównej bohaterki, teraz prywatnego detektywa, sprawa powraca w 2019 roku, gdy ktoś podrzuca jej przedmiot nawiązujący do wydarzeń sprzed lat.

Bartosz Szczygielski „Asymetrią” zapoczątkował nowy cykl, w którym poznajemy wspomnianą Alicję Mort, panią detektyw, prywatnie żonę Jacka. Od pierwszych stron powieść zaskakuje. Już zagajenie akcji ma na celu zaintrygować czytelnika, zamieszać, a całe wyobrażenie o bohaterce i zapowiadanej treści odwrócić o 180 stopni. Później akcja wydaje się bardziej zrównoważona, bez nadmiernych i przesadnie zaskakujących niespodzianek, ale nie znaczy to, że jest nudno. Kolejne wydarzenia są niestandardowe, ale logiczne i w pełni realistyczne. Ponadto autor bardzo sprawnie stopniuje napięcie, przez co trzyma czytelnika w ciągłej niepewności i poczuciu niedosytu. Rozwiązanie, które pojawia się na ostatnich stronach, też nie należy do przewidywalnych, ma zadatki nawet na zaszokowanie odbiorcy. Oczywiście wszystko w granicach dobrego smaku, bo książka na szczęście nie epatuje brutalnością opisów.

Bohaterowie są bardzo ciekawi, przede wszystkim jednak mają tę zaletę, iż dają się polubić, bo nie ma chyba większej męki, niż ciekawa książka z trudnymi do strawienia postaciami. Ponadto, i tu kolejna zaleta, czytelnik nie poznaje bohatera od pierwszego kopa, musi przeczytać całą książkę, aby wyłoniła się cała sylwetka danej osobistości, a i to chyba nie udaje się do końca „Asymetrii”, jakaś część postaci pozostaje jeszcze nieodsłonięta i mam nadzieję, że będzie ona czekać w kolejnych częściach serii na dalszą odsłonę. To dla mnie ogromny plus, bo nic nie psuje tak powieści, jak fragment, w którym autor od początku do końca „opowiada” życiorys swoich bohaterów. W „Asymetrii”, jak w życiu, sam czytelnik musi poznać poszczególne osoby oraz wyrobić sobie o nich zdanie.

„Asymetria” Bartosza Szczygielskiego to powieść, która przede wszystkim jest kryminałem. A więc ma na celu przedstawienie zbrodni i drogę bohaterów do poznania osoby sprawcy oraz motywów jego działania. Na tym jednak rola tej powieści się nie kończy, autor pokusił się także o przymuszenie czytelnika do wystawienia moralnej oceny pewnym zachowaniom i postawom. Do tego dołożył atrakcyjne wątki poboczno- obyczajowe, które dodają powieści pieprzu. Zakończenie zaś pozostaje w zawieszeniu, sprawiając tym samym, iż kolejna część cyklu będzie wyczekiwana z ogromną niecierpliwością.

Akcja „Asymetrii” Bartosza Szczygielskiego dzieje się w dwu płaszczyznach czasowych. Pierwsza z nich ma początek w 2004 roku, kiedy młoda policjantka Alicja Mort bierze udział w swoim debiutanckim śledztwie, w którym istnieje podejrzenie dzieciobójstwa. Do głównej bohaterki, teraz prywatnego detektywa, sprawa powraca w 2019 roku, gdy ktoś podrzuca jej przedmiot nawiązujący...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W Ogrodzie Saskim w Lublinie zostają znalezione zwłoki czteroletniej dziewczynki. W kolejnych dniach na terenie miasta porzucane są ciała kolejnych czterolatek. Do prowadzenia śledztwa wyznaczona jest Katarzyna Szyszkiewicz zwana Szychą, której ma pomagać Paweł Rozmiński, profiler z Zamościa. Rozpoczyna się wyścig z czasem i sprawcą zwanym przez policję Poetą. Przynajmniej takie jest założenie autorki. Tak mniej więcej wygląda fabuła „Usprawiedliwionej”, debiutanckiej książki Kingi Łukasik.

Pierwszym moim wrażeniem było odczucie, że powieść ma ogromny potencjał. Ciekawy pomysł na fabułę, nietuzinkowa zbrodnia więc lektura będzie bardzo interesująca. Jednak już na wstępie poczułam się zniesmaczona przez niesamowicie wielką liczbę przekleństw i wulgaryzmów, które występowały w zasadzie w każdym dialogu, a do tego także w narracji. Od zawsze uważam, że przeklinanie w towarzystwie jest brakiem kultury i szacunku, tym bardziej w literaturze nie toleruję tego typu słownictwa (a zwróciłam uwagę, iż tylko Polacy tak zaśmiecają swoją literaturę, w obcojęzycznych książkach przekleństwa spotyka się bardzo sporadycznie). Drugi zarzut w stosunku do powieści to postać głównej bohaterki, pani Łukasik chciała mieć charakterną kobitkę, wyszła mało oryginalna i banalna figura, wtórna w stosunku do współczesnej literatury.

Teraz treść czyli śledztwo. Zapowiadało się całkiem ciekawie, ale wyszło jak reszta. „Usprawiedliwiona” jest kryminałem więc działania śledczych powinny stanowić podstawę. Owszem, kilka czynności policjanci podjęli, na resztę zabrakło czasu i papieru, bo nasi bohaterowie zajmowali się wyzywaniem i obrażaniem swoich kolegów i współpracowników.  A z działań śledczych jeden wyjazd, ze dwa razy przejrzane dokumenty, może jedno przesłuchanie, jedna czy dwie rozmowy.

Ponadto Kinga Łukasik powinna zmienić osobę, która dokonywała korekty tekstu, bo aż roi się w nim od błędów oraz nonsensów poczynając od żeńskiej(!) menstruacji  po jadalniany stół.

Tomiszcze „Usprawiedliwionej” robi wrażenie, prawie 700 stron drobnego druku to niezły materiał na umilającą czas lekturę, której autorka ma niezły talent, ale w moim odczuciu potrzebuje kogoś, kto pokierowałby jej rozwojem. Bo tym razem otrzymałam mocno przegadany niby kryminał, w którym śledztwo zajmuje bardzo mało miejsca, a reszta to wulgaryzmy, przekleństwa i wszelkiego typu obraźliwe teksty. Ponadto wiele wątków, jak szantażowanie Pawła, zupełnie się nie klei z treścią, a jedynie nabija kolejne strony. No i zachęciłabym do wygładzenia chociaż troszkę charakteru głównej bohaterki, bo tej nie dałam rady polubić nawet odrobinę więc męczyłam się z tym przez 700 stron. I wracam do najważniejszego, przekleństwa nie stanowią o dorosłości, świadczą jedynie o braku kultury. Aczkolwiek dam pewnie jeszcze szansę pani Łukasik, bo widzę duży potencjał.

W Ogrodzie Saskim w Lublinie zostają znalezione zwłoki czteroletniej dziewczynki. W kolejnych dniach na terenie miasta porzucane są ciała kolejnych czterolatek. Do prowadzenia śledztwa wyznaczona jest Katarzyna Szyszkiewicz zwana Szychą, której ma pomagać Paweł Rozmiński, profiler z Zamościa. Rozpoczyna się wyścig z czasem i sprawcą zwanym przez policję Poetą. Przynajmniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Brendan Simms podjął się próby napisania kolejnego życiorysu Adolfa Hitlera. Do problemu podszedł jednak z zupełnie nowej, oryginalnej strony, mianowicie nie skupiał się na Hitlerze jako człowieku, mało w tej biografii jest faktów z prywatnego życia tego osobnika (przez usta, w tym przypadku klawisze nie chce mi przejąć słowo- człowiek). Brendan Simms podszedł do Hitlera jako polityka i właśnie rozwój jego myśli politycznej i poglądów przedstawił w swoim dziele zatytułowanym nader prosto: „Hitler”.

Biografia „Hitler” jest pokaźnym dziełkiem literackim, w którym pan Simms opisuje więc poglądy polityczne Hitlera i ich stopniowy rozwój od momentu,  w którym zaczęły być one notowane i mogły przetrwać do naszych czasów, czyli od zakończenia Wielkiej Wojny, aż do końca, czyli śmierci dyktatora. Wcześniej tylko ogólnie przedstawił autor wypadki z życia tej postaci, tak, aby dać ogólny obraz omawianego osobnika. Dopiero, kiedy Hitler zajął się polityką, a potem doszedł do władzy, informacje zagęściły się. Można więc określić dzieło Brendana Simmsa jako historię człowieka- polityka.

Tom jest bardzo obszerny. Autor dokładnie prześledził koleje myśli politycznej omawianej postaci, jej rozwój, zmiany zachodzące na przestrzeni lat i stopniowo ujawniane opinii publicznej, dalej Simms omówił kolejne etapy zdobywania władzy, ludzi z otoczenia Hitlera oraz ich wzajemny wpływ.

Jak na pozycję literacką traktującą tak na poważny temat, styl pisarski Brendana Simmsa jest niesamowicie przystępny i lekki, aczkolwiek w żadnym razie nie jest infantylny. Książkę czyta się bardzo swobodnie, przy czym ze względu na nadmiar treści nie da się połykać setkami stron. Lektura wymaga spokoju i otwartego umysłu, ale też sprawia nie tylko przyjemność, ja czułam także sporą satysfakcję, że byłam w stanie pokonywać bez wysiłku kolejne rozdziały.

Jeżeli chodzi o treść autor wykonał kawał dobrej roboty. Podczas lektury czuje się, że pisarz ma za sobą ogrom przeanalizowanych dokumentów i innych źródeł, które były potrzebne, aby napisać takie dzieło. Widać też tutaj solidne podwaliny, nic nie jest domyślne, wszystko poparte dowodami i faktami, ogromną zaletą jest fakt, że autor nie wydaje opinii, przetacza istotne informacje, resztę pozostawia czytelnikowi.

Książka „Hitler” jest więc bardzo dobrym przykładem literatury faktu, w której czytelnik ma możliwość poznać Hitlera- polityka. Powyższa pozycja jest oparta na solidnych badaniach i oparta na ogromnej liczbie dokumentów historycznych, jest więc wiarygodnym źródłem informacji w omawianej kwestii. Jedyną maleńką wadą książki (w moim odczuciu oczywiście) było zbyt częste powtarzanie tytułów poprzedzonych słówkiem: przyszły, a wiec przyszły Führer, przyszły dyktator, itp. Ale cóż, życzyłabym, sobie, aby wszystkie czytane przeze mnie pozycje miały tylko takie wady.

Brendan Simms podjął się próby napisania kolejnego życiorysu Adolfa Hitlera. Do problemu podszedł jednak z zupełnie nowej, oryginalnej strony, mianowicie nie skupiał się na Hitlerze jako człowieku, mało w tej biografii jest faktów z prywatnego życia tego osobnika (przez usta, w tym przypadku klawisze nie chce mi przejąć słowo- człowiek). Brendan Simms podszedł do Hitlera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„W głowie mordercy. Zbrodnia, prawo i medycyna okiem psychiatry sądowego” to kolejny reportaż jaki miałam okazję przeczytać w ostatnim czasie. Książka została popełniona przez psychiatrę o nazwisku Sohom Das. Pomimo, iż autorem jest lekarz, pozycja nie jest naszpikowana terminami medycznymi, gdyby nie notka na okładce oraz wiadomości autobiograficzne z części wstępnej, mogłabym nie odgadnąć zawodu twórcy. Język jest zupełnie zwyczajny, tak więc żaden czytelnik nie będzie miał problemów ze zrozumieniem treści.

Tematyką książki, jak już wynika z tytułu, jest osoba mordercy spostrzegana okiem psychiatry sądowego, czyli Sohoma Dasa (mam nadzieję, iż dobrze odmieniam to hinduskie nazwisko). Autor przedstawia wiele przypadków morderców, z którymi miał do czynienia w czasie swojej pracy, a jak sam informuje, w ciągu piętnastu lat wykonywania zawodu pracował w szpitalu psychiatrycznym, więzieniu o zaostrzonym rygorze oraz jako biegły sądowy. I taki właśnie układ ma powyższa książka: trzy części, każda dotyczy przypadków spotykanych w danej pracy.

Co o samej książce? Jak wspomniałam, dużym plusem tego dziełka jest język, przystępny dla odbiorcy bez przygotowania medycznego, łatwy i zrozumiały. Schody niestety zaczynają się, gdy zwrócimy uwagę na treść. Sohom Das przedstawia wiele ciekawych sylwetek morderców, z którymi miał do czynienia w czasie swojej pracy, opisuje w miarę dokładnie zachowanie sprawcy, okoliczności przed i po, ale bardzo ogólnikowo przedstawia profil psychiczny danego mordercy, wspomina o możliwych chorobach nękających delikwenta, ale jakoś tak mimochodem, nie zatrzymuje się nad nimi, nie docieka, nie objaśnia. Na pewno, jakby można było sądzić po tytule, nie zagląda do niczyjej głowy. Zresztą przeszkadzał mi też tutaj lekki chaos treściowy i skupianie się na widocznych gołym okiem objawach, a pomijanie istotnych dolegliwości psychicznych.

Za to autor bardzo dużo miejsca poświęca samemu sobie, co w tego typu książce wydaje mi się zupełnie niepotrzebne i nie na miejscu- bo niby jakie znaczenie dla psychiki mordercy ma fakt, że pan Dasa został wyrzucony z sypialni na materac, albo to, iż jest on komikiem i ilu widzów przyszło na jego ostatni występ.

Podsumowując uważam, że książka nie spełniła moich oczekiwań. Zasugerowana tytułem oczekiwałam innej treści niż dostałam: dużo niezbyt interesujących treści z życia pewnego mężczyzny, ani ważnych, ani ciekawych dla osób postronnych, a bardzo niewiele z dziedziny psychiatrii. Chwilami miałam nawet wrażenie, że autorem był nie psychiatra, ale postronny obserwator, na przykład strażnik więzienny czy pielęgniarz- oni poczyniliby identyczne spostrzeżenia i oni nie mieliby obowiązku wyciągać głębszych wniosków.

Moim zdaniem opinię książki dałoby się jeszcze uratować, gdyby zmienić jej tytuł na coś w rodzaju: Pamiętnik lekarza. Wtedy może szybciej sięgnąłby po nią inny odbiorca, bardziej zainteresowany właściwą treścią i nie czułby rozczarowania podobnego do mojego, który dostałby coś na miarę swoich oczekiwań. Bo ja tego nie dostałam.

„W głowie mordercy. Zbrodnia, prawo i medycyna okiem psychiatry sądowego” to kolejny reportaż jaki miałam okazję przeczytać w ostatnim czasie. Książka została popełniona przez psychiatrę o nazwisku Sohom Das. Pomimo, iż autorem jest lekarz, pozycja nie jest naszpikowana terminami medycznymi, gdyby nie notka na okładce oraz wiadomości autobiograficzne z części wstępnej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jakoś tak bywa, że książki niektórych pisarzy bierze się do ręki jako pewniaki i podczas lektury czytelnik nawet na chwilę nie żałuje wyboru. Dla mnie takimi pewniakami dobrej lektury są powieści Leszka Hermana. „Galeon” jak najbardziej do nich należy. Przede wszystkim mocną stroną są bardzo dobrze skonstruowane postaci, z jednej strony każdy jest bardzo indywidualny, z drugiej nie ma żadnej przesady czy przekolorowania w ich wizerunkach. Widać, że pan Leszek potrafi obserwować, a swoje obserwacje ubrać w odpowiednie słowa. Po drugie autor bardzo dobrze oddaje rzeczywistość. Oczywiście opisuje fikcyjne wydarzenia, ale tkwią one mocno we współczesnej rzeczywistości. I jest ona mocno realna.

Intryga powieści także nie pozostawia nic do zarzucenia. Akcja jest spójna, bardzo wiarygodna, wydarzenia logiczne, a późniejsze wyjaśnienia całkiem sensowne. Oczywiście do tego dochodzi interesująca zagadka, bez której żaden kryminał nie może istnieć. W przypadku „Galeonu” niby od początku dużo wiadomo, ale cały czas zagadka i tajemnica wisiały w powietrzu i nie dało się ustrzec od pytań co dalej, kto i dlaczego. Każda kolejna strona przybliżała do rozwiązania, chociaż ono pojawiło się tak naprawdę dopiero w zakończeniu i było bardzo różne od tego spodziewanego, ale jak już wspomniałam logiczne i całkiem na miejscu. Dlatego też podziwiam autora za umiejętność budowania intrygi i stopniowania napięcia, niby ono było niewielkie, ale nie opuszcza czytelnika nawet na chwilę.

No i styl powieści, niby nic takiego, a kolejne strony przewracały się same. Może to zasługa języka, może maniery pisarskiej, książkę nie tyle się czyta, co wręcz połyka. No i jedyna wada powieści, taka trochę żartobliwa, mianowicie brakowało mi w „Galeonie” Igora i jego przyjaciół, których mocno polubiłam. I aczkolwiek zastąpili ich godnie Paulina, Piotr i Borys, to ucieszyłam się, że chociaż w epilogu Igor na chwilę się pojawił, ale nieobecność  Igora to brak wstawek historycznych, które w wydaniu Hermana bardzo sobie cenię.

Trochę trudno mi zakwalifikować „Galeon” do konkretnego gatunku literackiego. Powieść ma dużo z kryminału i te elementy cenię chyba najwyżej, ale nie można tu pominąć tych składników, które podpinają książkę pod sensację. Uważny czytelnik znajdzie na jej kartkach cechy obu tych kategorii (jeżeli oczywiście uważa, że są to dwie odrębne). Jednak moim zdaniem wymieszanie tychże cech książce nie zaszkodziło, a wręcz ubarwiło akcję.

Podsumowując „Galeon” to bardzo dobra powieść Leszka Hermana trzymająca wysoki poziom do jakiego autor zdążył nas przyzwyczaić. Książkę bardzo polecam tym wszystkim, którzy lubią dobrą powieść kryminalno- sensacyjną, rozrywka na wysokim poziomie gwarantowana.

Jakoś tak bywa, że książki niektórych pisarzy bierze się do ręki jako pewniaki i podczas lektury czytelnik nawet na chwilę nie żałuje wyboru. Dla mnie takimi pewniakami dobrej lektury są powieści Leszka Hermana. „Galeon” jak najbardziej do nich należy. Przede wszystkim mocną stroną są bardzo dobrze skonstruowane postaci, z jednej strony każdy jest bardzo indywidualny, z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kanibale. Sylwetki morderców Christopher Berry-Dee, Victoria Redstall
Ocena 6,5
Kanibale. Sylw... Christopher Berry-D...

Na półkach: , , ,

Tym razem trzymam w ręku książkę, której autorem jest Christopher Berry- Dee, brytyjski kryminolog i dziennikarz śledczy. „Kanibale. Sylwetki morderców” to pozycja, której tematem są seryjni mordercy, „wyróżniający się” wśród innych seryjniaków tym, że swoje ofiary, w mniejszym lub większym stopniu, zjadali.

We wstępie autor pokusił się o przedstawienie zjawiska kanibalizmu na przestrzeni historii i z punktu widzenia różnych kultur, a więc od pierwszych śladów odkrywanych przez archeologów po przeróżne wydarzenia i katastrofy, jakie miały miejsce nawet w XXI wieku, w następstwie których dochodziło do aktów kanibalizmu. Ta część jest o tyle interesująca i nowatorska, także dlatego, iż chyba do tej pory na taki rys nie natrafiłam nigdzie indziej.

W kolejnej, już zasadniczej części swojej książki, Christopher Berry- Dee przedstawił czytelnikom sylwetki tych morderców, które pasowały do omawianego tematu. Przy wyborze nie pozwolił, aby ograniczało go terytorium, czas czy też płeć. Każdemu mordercy- kanibalowi poświęcił jeden dłuższy lub krótszy rozdział.

Cóż więc o samej książce? Przede wszystkim jest to pozycja, którą czyta się bardzo dobrze. Szczególnie zajmujące w odbiorze są dłuższe rozdziały, w której autor przedstawił nie tylko zarzuty postawione danemu zbrodniarzowi, ale Berry- Dee przedstawia przede wszystkim jego sylwetkę oraz życiorys. No właśnie, dłuższe rozdziały. Bo książka napisana jest bardzo nierówno. Niektóre  z opisywanych postaci przedstawione zostały dość dokładnie, mamy więc przedstawione dzieciństwo, rodzinę, przebyte traumy czy też jakieś momenty, które przesądziły o tym, iż dany osobnik wkroczył na drogę przestępstwa, jest jego charakterystyka, są też ofiary. I są takie rozdziały, w których autor jakoś się nie wysilił, najkrótszy liczy sobie zaledwie 2 strony, więc tak naprawdę zawiera śladowe ilości informacji o samym przestępstwie, postać sprawcy nawet nie została naszkicowana.  Moim zdaniem taki stan rzeczy świadczy, że  „Kanibale. Sylwetki morderców” są pracą odtwórczą. Christopher Berry- Dee nie prowadzi badań dotyczących danej zbrodni/ zbrodniarza, czego czytelnik mógłby oczekiwać od dziennikarza śledczego, ale bazuje na materiałach drukowanych i najczęściej już publikowanych. Tym samym dla odbiorcy zainteresowanego tematem treść większej części książki może wydać się wtórna. Mimo to pisarz ciekawie dobrał materiał, tym samym lektura, pomimo makabrycznych treści (a może ze względu na nie), jest interesująca.

Po stronie plusów zapisuję także język książki. Autor wykazał bardzo dużo smaku i napisał „Kanibali” nie ubliżając zwykłej ludzkiej przyzwoitości i pamiętając o szacunku dla ofiar, pomimo makabrycznej chwilami treści.

Nie polecę tej książki oczywiście wszystkim, nie jest to lektura dla osób wrażliwych czy szukających niezdrowych sensacji. Za to wszyscy, którzy dążą do zgłębienia tego, co siedzi w ludzkim umyśle, czy też próbujący zrozumieć, w jaki sposób otoczenie wpływa na zmiany charakterologiczne mogą liczyć na to, że lektura może stanowić niezłe źródło wiedzy.

Tym razem trzymam w ręku książkę, której autorem jest Christopher Berry- Dee, brytyjski kryminolog i dziennikarz śledczy. „Kanibale. Sylwetki morderców” to pozycja, której tematem są seryjni mordercy, „wyróżniający się” wśród innych seryjniaków tym, że swoje ofiary, w mniejszym lub większym stopniu, zjadali.

We wstępie autor pokusił się o przedstawienie zjawiska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po tragicznej śmierci Adama Julia ze swoim sześcioletnim synkiem Benim przeprowadzają się do rodzinnego domu męża do Grodziska Mazowieckiego. Tam zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a Benio opowiada o nowym przyjacielu, którego nikt inny nie widział, a który ma ogromny wpływ na zachowanie chłopca oraz kolejne wydarzenia dziejące się wokół. Pytanie, czy przyjaciel jest osobą fikcyjną, czy też istnieje w rzeczywistości? Tak zaczyna się powieść Izabeli Janiszewskiej „W szponach”. Równolegle z historią Julii czytelnik powoli poznaje wypadki, jakie miały miejsce w 1996 roku, których bohaterami byli między innymi Helena, jej ojciec, Cichy, Miki, Szajba. Wydaje się, że nic nie łączy tych dwóch narracji, a bohaterowie to zupełnie różne osoby, chociaż od początku przewidywałam, że skoro autorka pokusiła się o przeplatanie się tych opowieści, to będzie oczywiste, iż w którymś momencie w jakiś sposób one się ze sobą przetną. Zagadką pozostało tylko, kiedy i poprzez kogo.

Jeżeli chodzi o bohaterów „W szponach” mamy ich całą gamę, bardzo zróżnicowanych i w większości tajemniczych. Osobowości postaci Janiszewskiej w żadnym przypadku nie są oczywiste. To, co wydaje się pewniakiem na początku, w trakcie lektury zaskakuje nieoczekiwaną odsłoną. Akcja niby zmierza w wiadomym kierunku, ale wydarzenia pętlą się i ukazują poszczególne osoby w zupełnie nowym świetle, i proszę mi wierzyć, spostrzega się wtedy kogoś niby znanego z zupełnie nowym obliczem.

Podobnie rzecz ma się z wydarzeniami. Na początku jest ciekawie, ale wprowadzanie kolejnych postaci nakręca spiralę intryg i wyłaniają się coraz nowe motywacje i nowe wydarzenia. Powiązanie miedzy dwoma historiami zaczyna być dostrzegalne dopiero pod koniec książki, kiedy czytelnik powoli poznaje zarówno motywy działań poszczególnych osób, jak też wyjaśnienie wydarzeń. Bo jak się okazuje, w powieści Janiszewskiej nie ma osób niewinnych, każdy działa z pewnymi znanymi tylko sobie pobudkami i w zasadzie wszyscy mają coś do ukrycia. Wyjaśnienie całej historii zaskoczyło mnie bardzo, spodziewałam się wielu rzeczy, ale w wielu innych sytuacjach zostałam mocno zaskoczona. Uważam to za ogromny plus powieści, bo książkę czyta się z zapartym tchem. Jest intrygująca i zaskakująca. Do tego sprawnie napisana. Mogłabym ponarzekać jedynie, iż było bardzo dużo postaci, które w niekiedy robiły się do siebie podobne, ale przy uważnej lekturze nie było takich momentów wiele. Rozwiązanie wyszło sensowne i logiczne, a zakończenie budzi pewien dreszczyk grozy.

„W szponach” Izabeli Janiszewskiej to dobrze napisany thriller, którego akcja dzieje się w znanym, polskim otoczeniu, bohaterami są- wydawałoby się- zwyczajni ludzie z naszego otoczenia więc lektura tym bardziej budzi mocne podekscytowanie. Bardzo dobra lektura w swoim gatunku literakiem.

Po tragicznej śmierci Adama Julia ze swoim sześcioletnim synkiem Benim przeprowadzają się do rodzinnego domu męża do Grodziska Mazowieckiego. Tam zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a Benio opowiada o nowym przyjacielu, którego nikt inny nie widział, a który ma ogromny wpływ na zachowanie chłopca oraz kolejne wydarzenia dziejące się wokół. Pytanie, czy przyjaciel jest osobą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Zwykła przyzwoitość” to trzecia część serii Wojciecha Chmielarza o Bezimiennym. Tym razem bohater zatrzymuje się w warszawskich Włochach, gdzie wynajmuje sobie pokój od starszego mężczyzny. Jako że ze swoim szczęściem Bezimienny często natrafia na kłopoty, tym razem także wraca do domu w chwili, kiedy gospodarz zostaje zaatakowany przez dwóch nieznajomych facetów. Na skutek różnych okoliczności straszy mężczyzna zostaje odwieziony do szpitala, a Bezimienny z jego bratanicą próbują rozwiązać problem.

Plejada postaci w „Zwykłej przyzwoitości” jest nie tylko bardzo bogata, ale też nieźle urozmaicona. Główny bohater nie jest obcy czytelnikowi, który zna jego losy z poprzednich tomów, ale oczywiście trzeba pamiętać, iż ta postać jest wykreowana przez autora na jedną wielką zagadkę. Poza nim jednak przewija się sporo innych osób, jedne są naznaczone od samego początku odpowiednim zabarwieniem emocjonalnym, inne stanowią tajemnicę nie tylko dla siebie nawzajem, ale także dla czytelnika. To w dużym stopniu stanowi o wartości lektury, jej odmienności i niezwykłości. Z drugiej strony wiadomo, kto jest naprawdę tym dobrym i czytelnik może spokojnie kibicować właściwej stronie bez większej zagwozdki czy niepokojów sumienia. I w dużej mierze takie podejście cenię sobie w powieści, fakt, że jednak nie dla wszystkich dobre cechy są w pogardzie.

Fabuła wciągnęła mnie od pierwszych stron. Oprócz akcji, która, chociaż nie pędzi na łeb na szyję i nie jest całą istotą powieści, ale chwilami mocno przyśpiesza, mamy tutaj bardzo dobrze skonstruowaną intrygę, niewiadomą, którą bohaterowie próbują rozwikłać, a przed odbiorcą odsłaniają coraz nowe kawałki i wątki i tak naprawdę to one są treścią powieści. Ale autor zadbał także o wtręty dla miłośników mordobicia i chyba dość umiejętnie je tutaj przedstawił. Nie mnie oceniać, nie znam się na tym, dla mnie były to najmniej ciekawe fragmenty, ale przyznaję, że nawet trochę istotne dla całego odbioru.

Jeżeli chodzi o merytoryczną stronę „Zwykłej przyzwoitości” to przyznaję, nie znam się na tym więc przyjęłam całość w dobrej wierze z całym dorobkiem inwentarza. Uznałam za wiarygodne te wszystkie przekręty i skupiłam się na reszcie, czyli w moim przypadku na bohaterach oraz odrywaniu poszczególnych elementów łamigłówki. A przy lekturze „Zwykłej przyzwoitości po raz kolejny nasunęło mi się przypuszczenie, iż Chmielarz tworząc Bezimiennego wzorował się na Jacku Reacherze Lee Childa. Cóż, lubię tamtego, polubiłam i „naszego”.

Powieść czytało mi się rewelacyjnie lekko, przede wszystkim akcja jest bardzo współczesna, realia społeczne są mi więc doskonale znane i swojskie. Podobnie rzecz ma się z językiem książki, dostosowany do gatunku, ale też traktujący odbiorcę jako osobę posiadającą mózg. I znowu zauważam, że w literaturze wcale nie potrzeba wulgaryzmów, żeby oddać klimat opisywanego świata.

Podsumowując uważam „Zwykłą przyzwoitość” za bardzo dobrą powieść w swoim gatunku, która nie tylko bawi, ale też przywraca wiarę w pewne wartości.

„Zwykła przyzwoitość” to trzecia część serii Wojciecha Chmielarza o Bezimiennym. Tym razem bohater zatrzymuje się w warszawskich Włochach, gdzie wynajmuje sobie pokój od starszego mężczyzny. Jako że ze swoim szczęściem Bezimienny często natrafia na kłopoty, tym razem także wraca do domu w chwili, kiedy gospodarz zostaje zaatakowany przez dwóch nieznajomych facetów. Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na ulicach Chicago policja odnajduje okaleczone ciała kobiet i mężczyzn, zabitych w podobny sposób. Ofiara z identycznymi obrażeniami zostaje odkryta także w Karolinie Południowej. Oprócz tego chicagowska policja boryka się z możliwością rozpowszechniania bardzo zaraźliwego wirusa nie tylko w jednym ze szpitali, ale w całym mieście. No i jeszcze z więzienia ucieka groźny przestępca, a na ścigającego go policjanta padają podejrzenia o całą listę zbrodni. Tak mniej więcej wygląda tło „Szóstego dziecka” J. D. Barkera.

Akcja jest niesamowicie szybka, czytelnik nie ma czasu podrapać się w głowę, bo wydarzenia pędzą w zawrotnym tempie, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie i trzeba mocno napiętej uwagi, aby niczego nie pominąć i nie przeoczyć. Do tego Barker stosuje często występującą w thrillerach zasadę stawiania rzeczy do góry kołami i odwracania kota ogonem. Więc czytałam powieść z zapartym tłem, nasiloną uwagą i w lekkim szoku, nie mając pojęcia, co też jeszcze może mnie zaskoczyć.

Teraz język powieści; spełnia on wszystkie kryteria gatunku, łatwy w odbiorze, zresztą bardzo typowy dla J. D. Barkera, pod tym względem nie czułam się w żadnym stopniu zaskoczona, w tym przypadku znaczy, że nie byłam zawiedziona. Powieść wręcz pochłaniałam. Utrudnienie może stanowić jedynie tłum bohaterów, którzy przewijali się przez karty w zawrotnym tempie.

Dobrym pomysłem było wprowadzenie rozdziałów z fragmentami pamiętnika, te miały nietypowy wydźwięk i klimat, bo według zamierzenia miały pochodzić z innego przedziału czasowego. Dodawały książce pewnej tajemniczości i świeżości.

Czyli do tej pory były same zalety. Teraz niestety pora na kilka wad. Przede wszystkim podczas lektury poczułam przesyt tym całym nadmiarem. Ucieczki, pogonie, morderstwa, akcje i reakcje, wystarczyłoby tego wszystkiego na trzy powieści, a nie tę jedną. Podczas lektury miałam wrażenie chaosu. Nie tylko nadwyżka bohaterów, ale za dużo wydarzeń, za dużo śledztwa, w pewnej chwili nawet sam autor chyba stracił panowanie nad treścią, bo po pierwsze nie wszystkie wątki tak do końca były wyjaśnione, zeszły tylko z pierwszego planu i o nich zapomniano, po drugie te ucieczki, łapanki, znowu ucieczki zaczęły być mało wiarygodne. W pewnej chwili pomyślałam sobie, że pan J. D. przekombinował, zarówno z nawarstwieniem wydarzeń jak i zakończeniem. Wszyscy poumierali, a na koniec byli żywi? No i niepotrzebnie w moim odczuciu autor „Szóste dziecko” potraktował jako kontynuację „Piątej ofiary”, książka lepiej wypadłaby jako niezależna część. Miałby wtedy możliwość zawiązać solidną intrygę, którą mógłby zgrabnie wyjaśnić i doprowadzić wszystkie wątki do sensownego końca.

Podsumowując uważam „Szóste dziecko” za bardzo dobry (ale nie rewelacyjny) thriller, który ma kilka wad, ale na pewno miłośnikom Barkera sprawi dużo radości.

Na ulicach Chicago policja odnajduje okaleczone ciała kobiet i mężczyzn, zabitych w podobny sposób. Ofiara z identycznymi obrażeniami zostaje odkryta także w Karolinie Południowej. Oprócz tego chicagowska policja boryka się z możliwością rozpowszechniania bardzo zaraźliwego wirusa nie tylko w jednym ze szpitali, ale w całym mieście. No i jeszcze z więzienia ucieka groźny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Trzej kronikarze” Pawła Jasienicy to z jednej strony historia Polski od panowania Mieszka I, chwilami nawet sięga głębiej w mroki dziejów, do czasów rządów Kazimierza Sprawiedliwego czyli aż do początków rozbicia dzielnicowego. Z drugiej jednak strony dostaliśmy rzecz o trzech ważnych postaciach, istotnych dla historii Polski. Kiedy brałam książkę do rąk spodziewałam się iż będą to Gall Anonim, Wincenty Kadłubek i Jan Długosz. Dwóch pierwszych odgadłam prawidłowo, za to nawet nie pomyślałam, że cała rzecz zacznie się od zupełnie innej postaci czyli od Thietmara, biskupa z Merseburga. I właśnie to on dopełnia trójkąt historyków opowiadających o początkach naszych dziejów, co jest o tyle logiczne, że działał współcześnie z omawianymi wydarzeniami i to on pierwszy opisuje nasze losy.

Paweł Jasienica pokusił się o opis powstania państwa Piastów ale w sposób zupełnie nietypowy, mianowicie opierając się w całości na fragmentach poszczególnych kronik, cytując konkretne urywki opowiada o pierwszych władcach z dynastii Piastów. Posiłkując się kolejno trzema kronikami zaczyna od pojawienia się na arenie Mieszka I i doprowadza nas do Kazimierza Sprawiedliwego, na którym urywa się kronika Mistrza Wincentego.

Wielką sprawa dla mnie jest fakt, że Jasienica pokusił się o przybliżenie portretów kolejnych kronikarzy, oczywiście na miarę możliwości, bo o ile coś wiadomo o biskupie Thietmarze czy Wincentym Kadłubku, to Gall Anonim, jak sam pseudonim świadczy, jest postacią zupełnie tajemniczą i zapomnianą. Ale wytrwałe studia nad poszczególnymi postaciami pozwoliły przybliżyć nie tylko kręgi, w jakich przyszło żyć poszczególnym kronikarzom, ale i możliwe pochodzenie czy losy.

„Trzej kronikarze” to lektura niełatwa, ale bardzo ciekawa i poruszająca istotne treści. Najbardziej porywające fragmenty wyszły, moim zdaniem, spod pióra samego Jasienicy. Pewnie w dużej mierze przyczynił się do tego język, jakim posługiwali się poszczególni autorzy, Jasienica był dla mnie najłatwiejszy w odbiorze. Ponadto teksty jego autorstwa pisane były normalną czcionką, w odbiorze cytatów z poszczególnych kronik zaszkodziła kursywa, trudniejsza w percepcji. Do tego miałam okazję przeczytać kiedyś zarówno dzieło Galla Anonima i Wincentego Kadłubka, wiec śledząc fragmenty z ich kronik czułam wtórność lektury. A Jasienica szczodrze cytował obu panów, chwilami odniosłam wrażenie, że chyba przesadzał. Szczególnie przy lekturze Kadłubka.

Moim zdaniem „Trzej kronikarze” skierowani są do osób, które mają spore pojęcie o zaraniu dziejów Polski oraz moc cierpliwości, aby przebić się przez niełatwe teksty, ale zaręczam, że jeżeli już ktoś się zdecyduje na tę wymagającą lekturę na pewno zdobędzie wiele nowych wiadomości i poczuje satysfakcję z przestudiowania tego dzieła.

A na koniec wspomnę o takiej fajnej ciekawostce, iż Paweł Jasienica żartuje sobie z czytelnika i „wprowadza go w błąd” już tytułem, bo „Trzej kronikarze” to opowieść o dwóch kronikarzach i jednym antykronikarzu, jak autor nazywa Wincentego Kadłubka.

„Trzej kronikarze” Pawła Jasienicy to z jednej strony historia Polski od panowania Mieszka I, chwilami nawet sięga głębiej w mroki dziejów, do czasów rządów Kazimierza Sprawiedliwego czyli aż do początków rozbicia dzielnicowego. Z drugiej jednak strony dostaliśmy rzecz o trzech ważnych postaciach, istotnych dla historii Polski. Kiedy brałam książkę do rąk spodziewałam się...

więcej Pokaż mimo to