rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Anioł do wynajęcia to najpiękniejsza historia świąteczna, jaką miałam okazję przeczytać. Nie da się nie zauważyć płynącej z tej powieści magii, aury cudowności, dobroci i szczęścia. To idealna pozycja dla osób, które nie czują klimatu świat, a potrzebują się nastroić; idealna do czytania w grudniu przed przygotowaniami świątecznymi. Przypomina, że dla ludzi trzeba być dobrym, serdecznym, bo dobro powraca.

Magda Kordel w piękny sposób przekazała istotę świąt – nikt nie może być wtedy sam, należy sobie wybaczyć wszystkie złe chwile, zapomnieć o nich na ten jeden dzień, próbować przeprosić, zrozumieć, zapomnieć. Bo taki magiczny dzień jest tylko jeden, to właśnie Wigilia, gdy wszyscy siadamy do stołu, gdy po miesiącach oczekiwań znów możemy przygotowywać te charakterystyczne, tradycyjne potrawy. Czekamy na pierwszą gwiazdkę, czekamy na życzenia, dzielimy się opłatkiem, obdarowujemy się prezentami, czekamy na cud… I cud się dzieje każdego roku o tej samej porze, gdy siadamy przy stole z najbliższą rodziną ciesząc się każdą chwilą spędzoną wspólnie. Czasami brakuje kilku osób przy stole, z biegiem lat jedni odchodzą, drudzy przychodzą… Jednego roku witamy nowego członka rodziny i spędzamy z nim pierwsze święta, drugiego patrzymy na puste miejsce przy stole i z żalem, smutkiem wspominamy tę osobę. Co roku mamy nadzieję, że ktoś zapuka do naszych drzwi.

Magdalena Kordel w historię Michaliny wplotła wiele istotnych kwestii związanych ze świętami. To nie tylko książka o świętach. Rozpoczyna się w listopadzie i przez cały miesiąc możemy obserwować zmianę w zachowaniu nie tylko głównej bohaterki. Autorka rozprawia się z uprzedzeniami na podstawie zachowania Kochanieńkiego – wydawało mu się, że postępuje dobrze, jednak tak nie było, chciał na siłę zmieniać swoją narzeczoną i jej podejście do świąt, dla niego nie miały takiego znaczenia, nie potrafił zrozumieć, że ktoś inny może myśleć inaczej. Ponadto uprzedził się do bezdomnej Michaliny, nie mówił o niej miłych rzeczy; Gabrysia, właścicielka kwiaciarni też miała wątpliwości, przecież gdy widzimy taką osobę to od razu nachodzą nas złe myśli, boimy się pomóc, porozmawiać, nie znamy historii tej osoby. Gdy poznajemy historię Michaliny zaczynamy rozumieć, dlaczego znalazła się na ulicy, dlaczego naraziła siebie prawie na śmierć. Jej historia uświadamia, że nie należy szufladkować żadnej bezdomnej osoby.

Anioł do wynajęcia to także historia o wielkiej, bezgranicznej miłości, która rodzi się między obcymi ludźmi. Obserwujemy, jak kiełkuje i jak szybko zamienia się w wielkie uczucie. Nie mam na myśli tutaj wyłącznie miłości kobiety do mężczyzny, ale także do dziecka, starszej osoby. Magdalena Kordel zestawiła ze sobą dwie charakterne kobiety – Nelę oraz Michalinę. Obie poznają się w dość niesprzyjających okolicznościach; w tych samych okolicznościach obie poznają młodego mężczyznę Konstantego, który zmieni życie obu pań. Mimo dużej różnicy wieku między Nelą a Michaliną, kobiety dogadują się, obie są sobie potrzebne i rozumieją. Dzieli je wiele, ale równie wiele je łączy. Los świadomie postawił ich na swojej drodze. Ich relacja jest przepiękna; silna, umacnia się każdego dnia, nie brakuje w niej kłótni i różnicy zdań, ale najpiękniejsze jest w niej to, że potrafią rozwiązać swoje sprawy i wiedzą, co jest w życiu najważniejsze – dobro drugiego człowieka.

Powieść jest urocz i nie chcę Wam więcej zdradzać z fabuły. Przed świętami – pozycja obowiązkowa. Myślę też, że o każdej porze roku można po nią sięgać, pozytywnie nastraja, czuje się ciepło w sercu, gdy czyta się kolejne słowa i poznaje nowe fakty, dalsze losy bohaterów. Nie zabrakło także akcentu ukochanego przeze mnie Malowniczego. Gorąco Wam polecam, nie brakuje w niej magii świąt!

Anioł do wynajęcia to najpiękniejsza historia świąteczna, jaką miałam okazję przeczytać. Nie da się nie zauważyć płynącej z tej powieści magii, aury cudowności, dobroci i szczęścia. To idealna pozycja dla osób, które nie czują klimatu świat, a potrzebują się nastroić; idealna do czytania w grudniu przed przygotowaniami świątecznymi. Przypomina, że dla ludzi trzeba być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach w oczy rzuciła mi się intrygująca okładka. Musicie przyznać, że przyciąga wzrok. Czy wiele zdradza z powieści? Niewiele, ale już można się domyślać, że nie będzie to kolejna romantyczna historia utkana dla kobiet kochających typowe powieści obyczajowe, choć o miłości w książce też jest co nieco, ale w specyficznym stylu. Książka Marty Obuch „Francuski piesek” to coś więcej, niż zwykła powieść! To przede wszystkim wspaniała przygoda z kryminalną zagwozdką napisana w iście groteskowym, przerysowanym stylu. Na historię opisaną przez autorkę należy patrzeć z przymrużeniem oka – wszak to książka ku uciesze, przy jej lekturze można się świetnie bawić.
Trzy barwne (a zwłaszcza jedna z nich o imieniu Ryszarda) kobiety w rezultacie już na początku powieści zamieszkują ze sobą na jednej posiadłości, gdzie starają się poukładać życie. Wszystkie są spłukane. Ryszarda jest kochanką byłego męża Misi, natomiast to Zuza szczerze nie znosi Ryszardy i wciąż czuje do niej uraz. Hardy, ukochany Ryszardy, były Misi, siedzi w więzieniu, a Ryszarda ma przez niego okropne długi. Zuza i Misia zostały bez pracy, a do tego muszą jeszcze zajmować się Ryszardą. Ktoś próbuje włamywać się na ich posesję, zostawia tam zwłoki kota, majstruje przy gazie; dziewczyny wymyślają dość pomysłowe zabezpieczenia alarmowe na swoim podwórku. Dlaczego na ulicy Akcjowej nagle zaczynają dziać się takie dziwne rzeczy? Najbardziej podobała mi się kreacja Ryszardy, ponieważ jest to postać naprawdę specyficzna, można nawet powiedzieć, że unikatowa. Bawi czytelnika jej nieogarnięcie, własne postrzeganie świata, nieskrępowanie i wreszcie przemiana – znalazła miłość tam, gdzie myślę, że nikt nie podejrzewał, że znajdzie.
Główne role odgrywają również mężczyźni Zuzy i Misi – policjanci, Marchewka i Igła; a także przyjaciel dziewczyn Francuz, Luk. Co jeszcze czeka na nas w powieści? Dziwnym trafem ktoś zabija egzaminatora Zuzy, warto wspomnieć, że 12 razy nie zdała prawo jazdy i życzyła egzaminatorowi śmierci. Wszystkie dziwne rzeczy, zbiegi okoliczności, zaskakujące nowe fakty zostają wyjaśnione w odpowiednim momencie. Nie można odmówić autorce humoru, fantazji oraz wspaniałej wyobraźni do wykreowania takiego świata.
„Francuski piesek” jest powieścią, która wciąga i ciekawi czytelnika. Trzeba jednak na początku dobrze wczuć się w klimat i charakterystyczny język autorki. Marta Obuch tak jak wspomniałam pisze groteskowo, prześmiewczo, na świat patrzy przez pryzmat przesądów, utartych pierwszych wrażeń, używa ich w powieści i z ich pomocą przerysowuje rzeczywistość w powieści. Dzięki takiemu zabiegowi powieść zyskuje o wiele głębsze znaczenie, niż początkowo nam się wydaje. Poza zabawną lekturą kryją się za nią głębsze przesłania, między innymi nie oceniaj ludzi po wyglądzie. Szczególnie widać to w kreacji Ryszardy czy Tadeusza Zawadzkiego, gdy poznajemy pewne tajemnice nijak mają się do tego początkowego wizerunku. Marta Obuch zwraca też uwagę na solidarność kobiet – trudne sytuacje zbliżają do siebie nawet wrogów. Każda osoba zasługuje na szacunek i drugą szansę, co doskonale widać w postaci Zuzy.
„Francuski piesek” przyniesie Wam wiele uśmiechu na twarzy. W powieści czekają na Was zabawne dialogi, ciekawe perypetie bohaterów i nietuzinkowe postaci. Gorąco polecam, na jesienno-zimową chandrę to powieść idealna!

Gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach w oczy rzuciła mi się intrygująca okładka. Musicie przyznać, że przyciąga wzrok. Czy wiele zdradza z powieści? Niewiele, ale już można się domyślać, że nie będzie to kolejna romantyczna historia utkana dla kobiet kochających typowe powieści obyczajowe, choć o miłości w książce też jest co nieco, ale w specyficznym stylu. Książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z wielką przyjemnością przedstawiam Wam ostatnią część trylogii Wandy Szymanowskiej. Cieszę się, że udało mi się przeczytać wszystkie trzy części, a jednak zostaje we mnie taki smutek, że już nie wrócę do przygód Antoniny…

„Czerwone szpilki” to kontynuacja losów Antoniny, rozwódki pochodzącej z małej miejscowości Ruczaj. Antonina to bohaterka dobrze nam znana z „Zielonych kaloszy”, „Niebieskich sandałów”, a teraz „Czerwonych szpilek”. Niezmiernie mi się podobają tytuły książek, a jeszcze lepsze jest to, że w ostatniej części autorka w swobodny, sprytny, umiejętny i niewymuszony sposób nawiązuje do zielonych kaloszy i niebieskich sandałów. W ostatnim tomie Antonina powraca ze słonecznego Egiptu do zwykłego Ruczaju, w którym czeka na nią wiele przygód. Autorka nie byłaby sobą, gdyby nie wplotła w życie Antoniny kilku zagmatwanych i zabawnych sytuacji.

Jestem pod wrażeniem języka autorki, o czym już kilka razy wspominałam (na przykład przy Lardżelce), ten ironiczny wydźwięk na prawdę ma w sobie pewien urok i to ten język jest znakiem rozpoznawczym Wandy Szymanowskiej. Pod tym ironicznym wydźwiękiem skrywają się jednak głębsze kwestie. Autorka tak jak w „Zielonych kaloszach” porusza problem i realia polskiej wsi. Mała szansa na rozwój, duże bezrobocie, spory odsetek tzw. marginesu społecznego, bicie żon przez mężów, ale powieść traktuje także o tym aspekcie zazdrości i zawiści, gdy komuś uda się coś osiągnąć. Pewnego dnia los Ruczaju się odmienia, a raczej jego mieszkanki Kasi (nie tylko jej), która dostaje od życia szansę i otwiera swój sklep z pomocą między innymi Antoniny. Wyprawa do Niemiec to dla niej podróż na koniec świata – mało kto z takich wsi ma szansę podróżować i to do takiego państwa. Kiedy Kasi udaje się odnieść sukces niestety pewne osoby są zawistne i bardzo boli ich czyiś sukces. Ci, którzy od lat mieszkają na wsi doskonale wiedzą o czym mówię.

„Czerwone szpilki” to także opowieść o poszukiwaniu swojego ja – Antonina mimo iż jest dojrzałą kobietą wciąż nie do końca wie, kim jest. Ma swoje pasje, ma marzenia, rozterki sercowe (egipski romans i rozstanie wciąż nie dają o sobie zapomnieć), a mimo wszystko nie do końca jest szczęśliwa. Czy znajdzie w końcu swoje szczęście w Ruczaju? Mogę Wam zdradzić, że wszędzie jest dobrze, ale w domu najlepiej, bo to w nim zawsze będą trwały ukochane osoby. Duży plus w stronę autorki za przedstawienie zmiany w postaci Mundka – alkoholika. Jego przemiana i silna wola zaimponowała mi. Na przestrzeni tych trzech części zauważamy także zmianę Antoniny – po przejściach z mężem udało jej się uciec, zmienić diametralnie życie, zaszaleć, a w rezultacie wrócić do swojej wioski z podniesioną głową, większą odwagą oraz pewnością siebie.

„Czerwone szpilki” to książka, którą bardzo szybko się czyta, a na dodatek robi się to z wielką przyjemnością. Podsumowując całą trylogię – serdecznie Wam polecam, na niektóre przypadłości Antoniny (omdlenia) i innych bohaterów należy patrzeć z przymrużeniem oka, ponieważ pod tymi specyficznymi postaciami i zachowaniami kryją się te wartościowe kwestie. Za taką konstrukcję całej trylogii należą się autorce gratulacje, ponieważ żadna powieść nie odstawała od poprzedniej. „Zielone kalosze” miały jedynie bardziej gorzki (choć też nie do końca) wydźwięk. Mówi się, że to drugie części są gorsze, a ja w tym wypadku obalam ten mit! „Niebieskie sandały” emanowały ciepłem, szaleństwem, miłością, podążaniem za marzeniami. „Czerwone szpilki” natomiast są ukojeniem tego szaleństwa, toczą się spokojniejszym tonem. Gorąco Was zachęcam do zapoznania się z trylogią i całą twórczością Wandy Szymanowskiej. To barwna autorka, pełna pomysłów, momentami ciętego, ironicznego języka, która potrafi w piękny i prosty sposób opowiedzieć o tym, co w życiu jest ważne – miłość do siebie i ludzi wokół nas. „Czerwone szpilki” są dowodem na to, że człowiek po przejściach, wzlotach i upadkach może być szczęśliwy, a życie nie musi być nudne i to tylko my sprawiamy, że jest nieprzewidywalne i wyjątkowe.

Z wielką przyjemnością przedstawiam Wam ostatnią część trylogii Wandy Szymanowskiej. Cieszę się, że udało mi się przeczytać wszystkie trzy części, a jednak zostaje we mnie taki smutek, że już nie wrócę do przygód Antoniny…

„Czerwone szpilki” to kontynuacja losów Antoniny, rozwódki pochodzącej z małej miejscowości Ruczaj. Antonina to bohaterka dobrze nam znana z „Zielonych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opis książki bardzo mnie zaciekawił – przemoc w rodzinie to często poruszany problem (i dobrze!), postanowiłam, że zapoznam się z debiutem literackim autorki, która jest równocześnie jest lekarzem medycyny. Czy przygodę z książką „Klucz” oceniam pozytywnie, czy wręcz przeciwnie?
Klucz – opowieść o przemocy i walce
Mela od najmłodszych lat była bita i poniżana przez ojca. Trudna przeszłość ojca miała wpływ na jego zachowanie, jednak nie tłumaczy to agresji względem jedynego dziecka. Życie nie było dla niego łatwe, ponieważ spędził je w obozie, ale czy to usprawiedliwia przemoc? Nie. Mógł się leczyć, mógł coś z tym zrobić. Matka mogła reagować, mogła bardziej zaangażować się w pomoc córce. Nie rozumiałam postawy matki, która stoi i patrzy, płacze, rozpacza, ale nie pomaga. Strach ją paraliżował. Mąż kompletnie nie nadawał się do roli ojca, nie był rozumny, był wręcz głupi – nie wierzył córce, na nic nie pozwalał, wyzywał ją, poniżał, nie był z niej dumny, gardził nią. Jego zachowanie nie uległo zmianie, liczyłam po cichu na to, jednak tak się nie stało, nawet choroba córki, swoja czy żony nie zmieniła jego zachowania. Był nieugięty. Zabrakło mi właśnie rozwinięcia wątku ojca i jego przeszłości. Myślę, że byłby to naprawdę ciekawy zabieg, który tłumaczyłby w jakiś sposób zachowanie ojca.
Język odpowiedni do klimatu powieści
„Klucz” to świetnie napisana i skonstruowana książka. Trzeba pochwalić wielowątkowość oraz język, który idealnie pasował do całego pomysłu i klimatu opowieści. Język zimny, chłodny, konkretny, świetnie wpasowujący się w sytuację Meli, bo opowieść napisana jest z jej perspektywy. Momentami pewne sytuacje były zbyt rozwlekane, autorka zbyt szczegółowo je opisywała, jednak to tylko taki mały zarzut, który nie wpłynął na odbiór książki. Właściwie nic tej powieści nie brakuje – przedstawia silną dziewczynę, a później kobietę, która nie dała się zniszczyć najpierw ojcu, a później mężowi. Wątków w powieści jest mnóstwo – nieudane małżeństwo, problemy z ciążą, romans, nowa miłość, podróże, choroby, budowanie życia od nowa…
Nie poddawaj się
Mela jest bohaterką, która mimo wszystko walczy o siebie, swoje życie, a w rezultacie życie swojej córki. Goni szczęście i nie brakuje jej odrobiny szaleństwa. Wszędzie, gdzie się pojawia przynosi kłopoty, zabawne sytuacje. Spełnia się w roli lekarza, jest wybitnie utalentowana. Bardzo spodobało mi się to, że autorka nie pozwoliła bohaterce na upadek, że wlewała zarówno w nią i w czytelnika wiarę, iż nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia i zawsze, ale to zawsze jest jakieś rozwiązanie. Trzeba go tylko dobrze poszukać. Często w książkach o tematyce przemocy w rodzinie bohaterka w pewnym momencie stacza się i zatraca, brakuje jej wiary w życie i siebie. Tutaj tego nie dostrzegamy i jest to wielki plus. Mela ciągle ma siłę do walki o lepsze jutro.
Wzloty i upadki
Autorka w wielu sytuacjach przedstawiła, jak wygląda prawdziwe życie. Pokazała i jego zalety, i wady – oszczerstwa ludzi, z którymi spotykamy się na co dzień, nie omieszkała także przedstawić tych chwil radosnego, beztroskiego szczęścia. Życie Meli nie rozpieszczało, a jednak znajdywała w nim okruchy szczęścia.
Bardzo dobry debiut
Serdecznie polecam Wam tę książkę. Szybko się ją czyta, jest wartościową lekturą, która ukazuje pełną psychikę człowieka – oprawcy (ojca) oraz ofiar (matka i córka). Można się doszukać drobnych niezgodności typu – dlaczego nikt nie zauważył, że Mela jest bita; dlaczego tak często oddawała córkę pod opiekę innych osób i zostawiła ją podczas przeprowadzki do Krakowa pod opieką rodziny, jednak są to naprawdę drobnostki, które tracą znaczenie, gdy na książkę spojrzymy przez jej główne przesłanie – walka o życie mimo potknięć, mimo przemocy w rodzinie, z której jednak da się wyjść (w pewnym sensie). Pamiętajmy, że to jest debiut – bardzo dobry debiut. Jest to pierwsza część, dlatego z niecierpliwością czekam aż uda mi się przeczytać drugi tom, ponieważ jestem niezmiernie ciekawa, co jeszcze wydarzy się w zagmatwanym życiu Meli.

Opis książki bardzo mnie zaciekawił – przemoc w rodzinie to często poruszany problem (i dobrze!), postanowiłam, że zapoznam się z debiutem literackim autorki, która jest równocześnie jest lekarzem medycyny. Czy przygodę z książką „Klucz” oceniam pozytywnie, czy wręcz przeciwnie?
Klucz – opowieść o przemocy i walce
Mela od najmłodszych lat była bita i poniżana przez ojca....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Ballada o ciotce Matyldzie” to przepiękny tytuł. Naprawdę piękny. Wpada w ucho i wraz z okładką kojarzy się z ciepłem, miłością, spokojem. Jest jednak bujną, wzruszającą historią o ludzkim życiu. To kolejna perfekcyjna książka Magdaleny Witkiewicz, która mnie porwała i zachwyciła. Właściwie mogę polecić tę pisarkę w ciemno, jestem pewna, że jeśli raz przeczytacie jakąś książkę to z niecierpliwością i zachłannością będziecie wracać po kolejne, zarówno te najnowsze, jak i te starsze.

W życiu Joanny istotną rolę odgrywała ciotka Matylda, kiedy jej zabrakło pojawiła się druga, jeszcze ważniejsza mała kobietka. Życie Joanny zaskakuje ją na każdym kroku – w małżeństwie źle się układa, ciotka odeszła, ona została sama. Jak się okazuje wcale nie taka sama, bo w najmniej oczekiwanym momencie pojawiła się garstka osób, która już później zawsze przy niej trwała. Joanna jednak jest silniejsza, niż jej się wydawało. Potrafi poradzić sobie nawet z bardzo tajemniczą firmą swojej ciotki, Przemcia i Olusia. Ciotka Matylda nie była tą stereotypową ciotką. Korzystała z życia, była bezpretensjonalna, szczera do bólu i podążała swoimi ścieżkami nie patrząc na innych. Biła od niej pozytywna energia i życiowa mądrość oparta doświadczeniem. Sama przepowiadając swoje odejście pocieszała przy tym innych.
Magdalena Witkiewicz przedstawiła sytuację kobiety, która zostaje sama z dzieckiem w domu, a mężczyzna jest bardzo daleko. Tak daleko, że czasami nie ma z nim żadnego kontaktu, brak zasięgu na platformie, brak Internetu, w głównej mierze była to także niechęć do kontaktu z jego strony. Nie uczestniczył w życiu ukochanej, dziecka, nie było go przy najważniejszych chwilach. Niestety coraz częściej tak wygląda model nowoczesnej rodziny. Matka jest w domu z dzieckiem, a ojciec pracuje za granicą. Mąż Joanki kochał swoją pracę, więc nie pojechał do Spitzberga z powodów finansowych. Mimo wszystko żyli osobno, nie tworzyli rodziny. Tak, funkcjonujące rodziny po dłuższym czasie się po prostu rozpadają (oczywiście jest mnóstwo wyjątków), ponieważ nie są razem. Powieść została napisana trzy lata temu, a jej tematyka wciąż jest bardzo popularna. Co prawda mąż nie był zbyt chętny, aby uczestniczyć w życiu rodzinnym i wolał zupełnie inne życie. Książka jest pełna pięknych myśli, trafnych stwierdzeń oraz mądrości.

„Ballada o ciotce Matyldzie” zachwyci niejedno serce. Nie będę się więcej o niej rozpisywać, bo po prostu musicie ją przeczytać i już! Po raz kolejny autorka zagrzewa do spełniania swoich marzeń, bo one się naprawdę spełniają! Trzeba tylko mocno w to uwierzyć i często o nich myśleć. Najlepszym przykładem jest Joanka – w jej życiu nastał błogi, szczęśliwy i piękny happy end, który gdzieś na końcu drogi, za zakrętami, górami czeka właśnie na Ciebie.

„Ballada o ciotce Matyldzie” to przepiękny tytuł. Naprawdę piękny. Wpada w ucho i wraz z okładką kojarzy się z ciepłem, miłością, spokojem. Jest jednak bujną, wzruszającą historią o ludzkim życiu. To kolejna perfekcyjna książka Magdaleny Witkiewicz, która mnie porwała i zachwyciła. Właściwie mogę polecić tę pisarkę w ciemno, jestem pewna, że jeśli raz przeczytacie jakąś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wandę Szymanowską na pewno znacie. To autorka "Zielonych kaloszy" oraz "Lardżelki". Obie powieści miałam okazję poznać. Tym razem przyszła pora na "Niebieskie sandały" kontynuację debiutanckiej powieści autorki.
Antonina to kobieta skrzywdzona przez los. Była żona alkoholika postanawia zmienić swoje życie i skorzystać ze swojej wolności. Wylatuje do Egiptu, gdzie czeka na nią naprawdę wiele przygód. Bohaterka musi odnaleźć się w zupełnie nowym, obcym jej środowisku. Czy uda jej się dostosować do panujących w Egipcie reguł? Czy znajdzie miłość swojego życia?

Od razu muszę zaznaczyć, że książka przypadła mi do gustu. Bardzo szybko się ją czyta, mimo wcale niełatwej tematyki. Język autorki jest plastyczny, prosty, ironiczny, co jedynie ułatwia czytanie i sprawia, że przez lekturę się dosłownie mknie. Ten specyficzny język jest dużą zaletą tej książki. Autorka pochyliła się nad ukazaniem życia turystki w świecie zupełnie obcym dla Europejczyków. Wyzwolone Europejki nie kryją swoich ciał, czym powodują duże zainteresowanie ze strony tamtejszych mężczyzn.



Fabuła nie jest skomplikowana, nie znajdziemy tutaj zwrotów akcji, ale to nie jest minus. Według mnie najważniejsze w książce jest to, żeby zaciekawiła czytelnika. "Niebieskie sandały" intrygują i choć fabuła jest prosta to pod jej powłoką kryją się bardzo istotne kwestie, trzeba tylko się w nie wczytać. O jakich kwestiach mowa? O walce kobiety o szczęście, wybudzanie się z koszmaru, jakim było minione małżeństwo, a przede wszystkim postępowaniu w zgodzie z samą sobą. Autorka pokazała także jedną bardzo istotną rzecz - kobieta po przejściach ma szansę na szczęście i nową miłość. Wcale nie musi siedzieć w domu pod kocem i użalać się, że jest stara i brzydka, bo wcale nie jest. Wanda Szymanowska stworzyła bohaterkę, która mimo przejść zaczyna wierzyć w swoją kobiecość i siłę.

Antonina poznaje mężczyznę, nawet dwóch, coś się między nimi klaruje, ale czy to ma rację bytu? Czy świeżo co wyzwolona kobieta zwiąże się z Egipcjaninem, który jednak pod pewnymi względami chce ją ograniczać? O tym przekonacie się już sięgając po książkę.

"Niebieskie sandały" to krótka powieść idealna na jeden zimowy wieczór. Wczytując się w nią przeniesie Was ona do słonecznego Egiptu, na piaszczyste plaże, gdzie słychać szum wody... Przed zapoznaniem się z tą książką warto jednak znać poprzedniczkę "Zielone kalosze". Myślę, że to bardzo przyjemna seria z ciekawym wątkiem i charakterystyczną bohaterką. Polecam naprawdę każdemu.

Wandę Szymanowską na pewno znacie. To autorka "Zielonych kaloszy" oraz "Lardżelki". Obie powieści miałam okazję poznać. Tym razem przyszła pora na "Niebieskie sandały" kontynuację debiutanckiej powieści autorki.
Antonina to kobieta skrzywdzona przez los. Była żona alkoholika postanawia zmienić swoje życie i skorzystać ze swojej wolności. Wylatuje do Egiptu, gdzie czeka na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Dziecko Śniegu" to książka, którą chciałam przeczytać jakiś czas temu. Pamiętam, że po wielu recenzjach byłam nią bardzo zainteresowana. Mijał czas, ja o książce zapomniałam. Na szczęście w końcu mogłam ją poznać i bardzo żałuję, że zwlekałam tak długo.

Mroźna, magiczna okładka sugeruje klimatyczną opowieść. I właśnie taką dostałam. Bardzo specyficzną, ale przede wszystkim piękną. Piękną baśń na współczesne czasy. Baśń, z której kart płyną niezwykle prawdziwe słowa.

Alaska. Jack i Mabel cały swoje życie pragnęli mieć dziecko, które mogliby kochać. Niestety los im tego nie dał. Na prośbę Mabel przyjechali na Alaskę, by zacząć życie we dwoje. Zimy są srogie, tą ledwo przeżyli. Zdani sami na siebie w końcu decydują się na zapoznanie z sąsiadami. Mabel zyskuje wierną przyjaciółkę. Pewnej ciężkiej nocy, Mabel wychodzi na zewnątrz i zaczyna rzucać się śnieżkami z mężem. Lepią śniegową dziewczynkę... Czują się beztrosko, wszystko wydaje się im takie piękne, troski i obecne poważne problemy gdzieś odeszły na tę jedną noc. Oni po powrocie do ciepłego domu spędzają w łóżku kochając się, jak dawniej. Aż pewnego dnia... oboje widzą tajemniczego przybysza - małą dziewczynkę. Skąd się wzięła? Dlaczego do nich przychodzi? Dlaczego zabiera Jacka do lasu? Czy Mabel zyska wreszcie dziecko? Czy tylko oni ją widzą, czy inni też? Dlaczego sama błąka się po lesie?



Te i jeszcze wiele pytań towarzyszyło mi podczas czytania tej książki. Dla jednych może się ona wydawać zbyt magiczna, zbyt... nierealna. Ja jednak myślę, że potrzeba nam odrobiny takiej naiwnej wiary, że ta historia mogła się wydarzyć, bo czemu nie? Cuda się zdarzają, potrzeba do tego właśnie tylko trochę wiary.

Kreacja bohaterów, jak i zimnej Alaski bardzo mi się spodobała. Fascynują mnie takie obszary, które są odcięte od świata dwudziestego pierwszego wieku, gdzie nie ma Internetu, telefonów, gdzie ludzie żyją z dnia na dzień walcząc o przetrwanie. Mabel i Jacka pokochałam od pierwszych stron, do małej dziewczynki musiałam się przekonać, a kiedy już zapadła w moim sercu... rozczarowałam się i poczułam ukłucie żalu, gdy zamknęłam książkę. Eowyn Ivey udowodniła, że nasza przynależność determinuje zachowanie i nigdy nie wyprzemy się prawdziwej natury. Prędzej czy później w końcu trafimy do miejsca, które naprawdę jest naszym domem, nawet jeśli będziemy musieli opuścić ukochane osoby.



Książka mną zawładnęła. Przynosi wiele refleksji. Podczas jej czytania żałowałam, że nie czytam jej w czasie zimy, gdzie za oknem stoi bałwan, z nieba prószy śnieg, dookoła biel, mróz... To właśnie idealna powieść na taką porę roku - rozgrzewa serce i duszę, wlewa w czytelnika uczucie miłości i zmusza go do zaprzestania analizowania każdego wydarzenia. Aby tę książkę zrozumieć należy pozwolić jej płynąć...

"Dziecko Śniegu" to książka, którą chciałam przeczytać jakiś czas temu. Pamiętam, że po wielu recenzjach byłam nią bardzo zainteresowana. Mijał czas, ja o książce zapomniałam. Na szczęście w końcu mogłam ją poznać i bardzo żałuję, że zwlekałam tak długo.

Mroźna, magiczna okładka sugeruje klimatyczną opowieść. I właśnie taką dostałam. Bardzo specyficzną, ale przede...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Paryż - miasto miłości. Rozkochał w sobie miliony, pełen czaru, uroku, pięknych zabytków, magicznych uliczek, ponadto jest światową stolicą mody. Paulina Wnuk-Crepy autorka bloga Mama w Paryżu napisała książkę właśnie na temat Paryża.
Decydując się na tę książkę spodziewałam się czegoś innego - powieści, która po kolei przedstawia losy autorki w Paryżu, czegoś w stylu pamiętnika. Dobrze, że się pomyliłam i książka nie okazała się tradycyjną historią Pauliny z opisywaniem od samego początku, jak to się stało, że znalazła się w tym mieście i jak wyglądały później jej losy.

Konstrukcja książki jest poniekąd przewodnikiem o tym, jacy są Paryżanie, jak wygląda miasto ze strony osoby, która jest emigrantem i która spędziła w nim ponad dziesięć lat. Paulina jest bowiem modelką, która w młodym wieku wyjechała do Paryża, aby pracować w swoim zawodzie. Poznała tam swojego męża, urodziła dwójkę dzieci, ma spore doświadczenie w funkcjonowaniu w tak dużym i zaludnionym mieście.



Spodobał mi się styl autorki - jasno i trzeźwo ocenia zarówno Paryżan jak i samo miasto, bez zbędnego koloryzowania. Zaznacza te pozytywne strony Paryża, a równocześnie sprowadza czytelnika na ziemię i udowadnia, że Paryż nie jest miejscem idealnym. Prócz pięknego Paryża jest także ten drugi - mroczny, gdzie czają się złodzieje, bardzo niebezpieczne ulice, które należy unikać, specyficzni ludzie i co mnie bardzo zszokowało... dziwne podejście matek do swoich dzieci. Przeraziły mnie techniki, jakimi posługują się Paryżanki przy wychowywaniu dzieci, na przykład kiedy są niegrzeczne i nie chcą się uspokoić wkłada się ich głowę pod zimną wodę pod kran. Kobiety w ciąży powinny być chude, jeść jak najmniej i szybko wrócić do formy, bo takie są wymagania społeczeństwa (w tym pracodawców włącznie).



Paulina Wnuk-Crepy porusza bardzo wiele tematów, o których nie miałam pojęcia. Przytoczę kilka z nich, aby zachęcić Was do zapoznania się z tą książką. Las Buloński za dnia jest przepięknym miejscem do spacerów, a wieczorem zamienia się w dzielnicę, która specjalizuje się w pewnych usługach seksualnych. Paryż jest pełen stereotypowych prostytutek, a także takich, które nazywane są paniami do towarzystwa - zarabiają tysiące, jak i nie miliony zadowalając bardzo bogatych klientów, czekają na nich w jednym z paryskich hoteli przy barze. Wiedzieliście o istnieniu portalu "Gleeden - pierwszy serwis randkowy dla osób w związkach małżeńskich", który takim hasłem reklamuje się w mieście?

"Mój Paryż, moja miłość" to książka przepełniona Paryżem. Z kolejnych kart książki czuć, że autorka naprawdę pokochała to miasto i dobrze się z nim zapoznała. Przekazuje ona wiele cennych wskazówek, które przeplata swoimi doświadczeniami i swoją historią. Na samym końcu autorka przekazuje czytelnikom "Paryskie sekrety", czyli miejsca, o których nie mówi się bardzo dużo, a które warto odwiedzić. Całość okraszona jest klimatycznymi czarno-białymi zdjęciami. Podsumowując bardzo polecam tę książkę, możecie dowiedzieć się wiele nowych, ciekawych rzeczy, a może nawet zaznaczycie kolejne miejsca, które musicie koniecznie odwiedzić po przyjeździe do Paryża?

Paryż - miasto miłości. Rozkochał w sobie miliony, pełen czaru, uroku, pięknych zabytków, magicznych uliczek, ponadto jest światową stolicą mody. Paulina Wnuk-Crepy autorka bloga Mama w Paryżu napisała książkę właśnie na temat Paryża.
Decydując się na tę książkę spodziewałam się czegoś innego - powieści, która po kolei przedstawia losy autorki w Paryżu, czegoś w stylu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To nie będzie długa recenzja. Napiszę tylko kilka słów, które idealnie oddają charakter całej lawendowej serii. Niestety to już koniec przygody z Chorwacją i siostrami Skotnickimi...

Bardzo zżyłam się z bohaterami tej serii. Polubiłam Zuzę, Zosię i Gabi, kibicowałam im w dążeniu do celu, karciłam za głupie i zbyt dumne zachowanie, wzruszałam się podczas szczęśliwych zakończeń. Właśnie - zakończenie. Zakończenie trzeciego tomu pozostawiło we mnie poczucie pustki, że to już naprawdę koniec. A z drugiej strony napełniło mnie nadzieją i inspiracją. Historia Zuzy, Zosi i Gabi gdzieś w mojej głowie cały czas układa się na nowo.

Tym razem wgłębiamy się w historię Gabrieli i nareszcie poznajmy, co się wydarzyło między nią, a Iwo. Czuć, że między nimi jeszcze nie wszystko skończone. W tym miejscu muszą autorce pogratulować - opisy scen miłosnych były niewymuszone, naturalne, a momentami piękne (rzadko coś takiego ode mnie usłyszycie, bo jak wiecie erotyki etc. to nie moja bajka). To ich historia najbardziej mnie poruszyła - dwójka ludzi uwikłanych w gorące uczucie, ale nie mogąca być ze sobą z przyczyny bardzo błahej... braku szczerej rozmowy. Z powieści autorki płynie jasne przesłanie - szukać i poznawać drugiego człowieka trzeba zawsze, ciągle, nie można osiąść na laurach. Trzeba zawsze walczyć o swoją miłość i dążyć do marzeń.

Jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać tej serii to koniecznie to zmieńcie. Niedługo premiera ostatniego tomu, więc to najlepsza okazja, aby zapoznać się z poprzednimi. Wszystkie trzy książki pochłania się jednym tchem. Jestem pewna, że każda z nas odnajdzie w bohaterkach siebie i swój charakter. To jeden z wielu plusów lawendowej serii - postaci to ludzie, którzy mają nasze problemy, całość wypada bardzo realnie. I inspirująco. A Chorwacja wprost wypływa z kart powieści, aż zamarzył mi się ponowny wyjazd do tego pięknego kraju... Jednym słowem: sięgnijcie po tę serię, nie zawiedziecie się!

To nie będzie długa recenzja. Napiszę tylko kilka słów, które idealnie oddają charakter całej lawendowej serii. Niestety to już koniec przygody z Chorwacją i siostrami Skotnickimi...

Bardzo zżyłam się z bohaterami tej serii. Polubiłam Zuzę, Zosię i Gabi, kibicowałam im w dążeniu do celu, karciłam za głupie i zbyt dumne zachowanie, wzruszałam się podczas szczęśliwych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I ponownie wróciłam do Malowniczego, po raz kolejny pochłonęłam historię napisaną przez panią Magdę i nie będzie to dziwne, jeśli napiszę, że Tajemnica bzów skradła moje serce. Co prawda na zdjęciach nie ma bzów, ale jest urokliwy rzepak. Zapraszam na krótką recenzję, bo o tej historii nie można napisać zbyt wiele. To historia przepiękna, którą powinien poznać każdy wielbiciel historii miłosnych, uwikłanych w realiach drugiej wojny światowej.

Autorka zabiera czytelnika do przedwojennych i wojennych miejscowości, gdzie opowiada historię Leontyny, a raczej młodej i niepokornej Zośki. Zośki, którą pokochałam za charakter, usposobienie i po prostu styl bycia. Jej historia jest w pewien sposób tragiczna, bardzo smutna. Po wielu latach milczenia zwierza się Madeline z wszystkich rozterek i silnie ukrywanych wspomnień. Przyczynia się do tego bez oraz tajemniczy mężczyzna, który ni stąd, ni zowąd pojawia się w Malowniczem i podąża śladami starszej pani.

Nie spodziewałam się, że Leontyna była taką dziewczyną w młodości, bardzo spodobał mi się zabieg powrotu do przeszłości i przedstawienia historii rodu Zośki. Dzięki takiej kreacji głównej bohaterki , w powieści według mnie pojawił się element zaskoczenia. Wielkim plusem dla mnie jest też motyw czasów wojennych, które pani Magda oddała w realistyczny, okrutny, smutny, przerażający, ale prawdziwy sposób. To właśnie na takich dwóch fragmentach już prawie pod sam koniec powieści z moich oczu pociekły łzy...

Miłość w czasach zagłady, rozwiązanie tajemnicy z przeszłości, opowieść życia Leontyny... czy to nie zapowiada wspaniałej powieści? A do tego dorzućmy jeszcze piękny język, dzięki któremu Tajemnicę bzów czyta się bardzo szybko. Pani Magda wyzwoliła we mnie mnóstwo emocji. Wiecie, że uwielbiam czasy wojenne i byłam niezmiernie ciekawa, jaką historię napisze moja ulubiona autorka. Nie zawiodłam się, wręcz przeciwnie. Polecam tę powieść każdemu. Emocje gwarantowane.

Wierzycie w przeznaczenie? Tajemnica bzów sprawi, że się nad tym poważnie zastanowicie. Życie stawia nas w niełatwych sytuacjach, czasem zostaje się na tym świecie samemu, bo wszyscy odeszli, bo złe czasy i śmierć odebrała ukochane osoby. A samotność nie jest dobra, samotność to podłe uczucie, samotność to głęboki ocean, w którym jesteśmy samotną kroplą... Czasami żyjemy z nieświadomością, że gdzieś tam ktoś czeka... Czeka i myśli. Po prostu jest. I kocha. Nigdy nie jest za późno na miłość. Zawsze jest nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro.

Pani Magdo nie wiem, co powiedzieć, po prostu dziękuję. Dziękuję za tę piękną opowieść, za łzy wzruszenia, refleksje, mnóstwo przeróżnych myśli w głowie.

I ponownie wróciłam do Malowniczego, po raz kolejny pochłonęłam historię napisaną przez panią Magdę i nie będzie to dziwne, jeśli napiszę, że Tajemnica bzów skradła moje serce. Co prawda na zdjęciach nie ma bzów, ale jest urokliwy rzepak. Zapraszam na krótką recenzję, bo o tej historii nie można napisać zbyt wiele. To historia przepiękna, którą powinien poznać każdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cathy Glass to autorka wielu książek, w których opisuje dzieci, którymi się zajmowała. Cathy prowadzi rodzinę zastępczą, ale nie przyjmuje nastolatek. Po prostu z zawodu i wyboru zajmuje się młodszymi, Sama posiada dwójkę dzieci, rozwiodła się z mężem. Kiedyś miałam do czynienia z jej twórczością i podziwiam ją za to, co robi. Tym razem pod swój dach przygarnia Jade, nastolatkę.

Dziecko rodzi dziecko. To ostatnio bardzo częsty przypadek. Nastolatki, które zbyt wcześnie stają się matkami to mimo wszystko smutny obraz. Niedoświadczona, młodziutka dziewczyna, która nie przeżyła jeszcze w pełni dorosłego życia za kilka miesięcy stanie się matką. Mamą, która będzie musiała dbać o dziecko, poświęcić się mu w stu procentach, zapomnieć o swoich zachciankach i potrzebach.

Podczas czytania tej książki towarzyszyło mi mnóstwo emocji. Nie tylko tych pozytywnych - radość, szczęście, uśmiech, wzruszenie; wręcz przeciwnie tym razem miałam do czynienia ze złością. Ze złością i współczuciem. Jade jest bowiem rozkapryszoną nastolatką, która po prostu wpadła z Tylerem pod dachem własnej matki, która świadomie pozwoliła im współżyć, a kiedy wyszło na jaw, że córka jest w ciąży wyrzuciła ją z domu, bo nie miała do niej ani siły, ani miejsca dla nowego członka rodziny.

Dziewczyna znalazła się w tragicznej sytuacji. Najbardziej smuci fakt, że Jade nie zdawała sobie sprawy, iż nosi w sobie dzieciątko, prawdziwy cud. Potrafiła się upijać, palić, robiąc to świadomie i świadomie też wpadła w duże tarapaty. Opieka społeczna dawała jej wiele szans, Cathy również, ale Jade nikogo nie słuchała, chciała się bawić. To oczywiste, że chciała imprezować, miała przecież siedemnaście lat, to nie wiek na posiadanie dziecka, kiedy jest się nieodpowiedzialnym. Było mi żal, że dziewczyna straciła swoją młodość, a tak usilnie się jej trzymała, nie chciała być matką - jej zachowanie i złe decyzje na to ewidentnie wskazywały. To naprawdę tragiczna historia, o rok młodszy ojciec dziecka okazał się być bardziej dorosły do roli rodzica. Ciągle mam w głowie słowa Cathy: wyglądają, jakby bawili się w dom, niestety to nie zabawa, a prawdziwe życie.

Podczas lektury nie mogłam się nadziwić i nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego matka pod własnym dachem, świadome pozwoliła, aby szesnastolatek i siedemnastolatka zostali rodzicami. Można było temu zapobiec, prawda? Dlaczego tego nie zrobiła i potem wyrzuciła córkę? Owszem, Jade w wielu sytuacjach zachowywała się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę. Za wszystkie złe posunięcia słono zapłaciła. Jej los jest smutny, ale na szczęście kończy się w bardzo pozytywny i wzruszający sposób.

Nie mogę też nie wspomnieć o moim podziwie dla Cathy. Gdybym była na jej miejscu nie miałabym tyle cierpliwości i zaufania (Jade okłamała ją wiele razy, narażając na niebezpieczeństwo siebie i dziecko, mimo miłości do córeczki), dlatego cały czas podziwiam jej pracę. W głowie zapadła mi także Rachel, pracownica społeczna, która dawała Jade wiele szans, która starała się sprowadzić ją na dobrą drogę. Cathy również, ale nie udawało się. I wniosek jest jeden - jeśli ktoś nie nauczy się na własnych błędach to nikt nie będzie mu w stanie wyperswadować pewnych pomysłów, czy zachowań. Koniec końców Jade opamiętała się.

Wszystkim fanom Cathy, jak i miłośnikom historii prawdziwych bardzo polecam tę książkę. Czyta się szybko, wywołuje emocje (a to według mnie najważniejszy przy tego typu książkach) i zostawia z wieloma refleksjami. W mojej głowie wciąż brzmi głos zrozpaczonej Jade... Tylko proszę, nie zabierajcie mi dziecka...

Cathy Glass to autorka wielu książek, w których opisuje dzieci, którymi się zajmowała. Cathy prowadzi rodzinę zastępczą, ale nie przyjmuje nastolatek. Po prostu z zawodu i wyboru zajmuje się młodszymi, Sama posiada dwójkę dzieci, rozwiodła się z mężem. Kiedyś miałam do czynienia z jej twórczością i podziwiam ją za to, co robi. Tym razem pod swój dach przygarnia Jade,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Agnieszka Lingas-Łoniewska po raz drugi mnie czaruje i wciąga w losy kolejnej z sióstr, tym razem bliżej przypatrujemy się Zofii, matki dwójki dzieci, żony Adama, która czuje, że mąż z każdym dniem się oddala. A na horyzoncie pojawia się dawna, pierwsza miłość, która jeszcze bardziej wszystko komplikuje.

To moje drugie spotkanie z twórczością tej autorki i na pewno nie ostatnie. Poluję na poprzednie jej książki i z niecierpliwością wyczekuje ostatniej części lawendowej trylogii. Zacznę od strony estetycznej - przepiękna okładka, która wprost czaruje. Ta recenzja będzie bardzo krótka i treściwa - książka jest świetna. Język i styl autorki ma w sobie taką lekkość i delikatność, że książki nie chce się wcale odkładać. Kolejne strony coraz bardziej intrygują, a historię Zofii śledzi się z wypiekami na twarzy - co będzie dalej, jaką tajemnicę skrywa Adam, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej.

Autorka w fabułę wplotła popularne problemy współczesnych ludzi - walka z nietolerancją, wypalający się związek, odnajdywanie siebie na nowo, zdrada, moralność człowieka. Szukaj mnie wśród lawendy zawiera w sobie również coś, co osobiście w książkach uwielbiam. Mowa tutaj o wzmiankach z przeszłości, rozwiązywanie dawnych spraw i dochodzenie, dlaczego tak potoczyły się losy bohaterów.

Agnieszka Lingas-Łoniewska porywa, wywołuje w czytelniku mnóstwo emocji, od zadumy po wzruszenie, czy refleksję. Szczególne napięcie towarzyszy wspólnym scenom Zofii i Maksa, trzymałam za nich kciuki i nie mogłam się doczekać, aż znów pojawią się obok siebie na kartach powieści. Nie zabrakło oczywiście Zuzy oraz Gabrysi, ich temperamentu i zwariowanych pomysłów. Trójka tych kobiet naprawdę porwała moje serce. Jednak od początku najbardziej czekam na losy Gabrysi, z niepokojem myślę, co takiego się stało i co się wydarzy.

Autorka zbudowała piękną trylogię skupiając się na każdej siostrze, zarówno w części pierwszej i drugiej. Historia jednej z nich wysuwa się na prowadzenie, jednak Agnieszka Lingas-Łoniewska nie zapomina o pozostałych bohaterach. Mimo smutnego wydźwięku powieści gdzieś tam czai się radość, bo los w końcu dla każdego okazuje się łaskawy i dobry. Trzeba tylko na to trochę poczekać. Muszę się jednak przyczepić do drobnego elementu, który mnie irytował, mianowicie zdrobnienia, a zwłaszcza jedno - Adaśku, Adasiek, właściwie nie wiem, czemu mnie to tak denerwowało. Mimo tego drobnego szczegółu bardzo polecam Wam tę książkę. Jest naprawdę piękna i szybko się ją czyta, można z jej lektury wynieść kilka budujących wniosków.

Agnieszka Lingas-Łoniewska po raz drugi mnie czaruje i wciąga w losy kolejnej z sióstr, tym razem bliżej przypatrujemy się Zofii, matki dwójki dzieci, żony Adama, która czuje, że mąż z każdym dniem się oddala. A na horyzoncie pojawia się dawna, pierwsza miłość, która jeszcze bardziej wszystko komplikuje.

To moje drugie spotkanie z twórczością tej autorki i na pewno nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piękna, refleksyjna książka, którą każdy powinien mieć na półce. Gdy zakwitną poziomki to powieść niezwykle życiowa, przepełniona mądrością, w której każdy się odnajdzie. Agnieszka Walczak-Chojecka przedstawiła historię, która mogła się wydarzyć, która może się kiedyś wydarzyć...

Karolina bardzo pragnie mieć dziecko. To pragnienie spędza jej sen z powiek, zasysa od środka i męczy. W życiu każdej kobiety przychodzi taki moment, w którym czegoś jej brakuje, nie są to pieniądze, praca, lecz dziecko. Upragnione dziecko, które rozświetli każdy dzień. Pojawia się problem jej partnera, Filipa - czy na pewno chce tego, co Karolina? Zagwozdką jest także pewna wieść, która wywraca życie kobiety do góry nogami. Kontakty z matką od zawsze są chłodne, kobieta nie potrafi okazać jej miłości. Na ojca może liczyć, ale nie lubi jego młodej żony, której marzenia się spełniają, a Karolinie nie... Karolinie wszystko się komplikuje - walka o miłość, dziecko, zrozumienie, pojawia się także przybysz z przeszłości...

To powieść przestroga, co może się zdarzyć, kiedy dwoje bliskich sobie ludzi przestanie rozmawiać. I muszę przyznać, że w pewnym momencie podczas czytania gotowałam się ze złości i na Filipa, i na Karolinę za to, że nie umieli się porozumieć, za to że nie mówili sobie prawdy, że ich pragnienia się mijały, że miłość zaczęła ich dzielić, nie łączyć. Kilkakrotnie nie potrafiłam też zrozumieć mamy Karoliny. Jej oziębłość i niezrozumienie mnie bolały, ale potem zrozumiałam dlaczego. Podczas jednej sceny właśnie z matką w roli głównej wzruszyłam się. Mimo wszystko kochała swoją córkę, mimo wszystko chciała jak najlepiej, chociaż nie zawsze ich zdanie się pokrywało.

Warto jest mieć nadzieję, bo gdy zakwitną poziomki wszystko się zmieni, wszystko będzie dobrze. Zakończenie powieści jest otwarte, wiec każdy może napisać sobie własną część. Autorka w piękny sposób przedstawiła problemy natury rodzinnej oraz miłosnej. Karolina w pewnym momencie poczuła, że wszystko dookoła niej się rozpada. Agnieszka Walczak-Chojecka pokazała, że w takich wypadkach nie należy odpuszczać, tylko iść dalej i walczyć o swoje. Udowodniła także, że pewne pragnienia i uczucia trzeba tłumić, bo tak będzie lepiej, bo ich spełnienie jeszcze bardziej wszystko rozniesie w drobny pył i na walkę będzie za późno.

Podsumowując Gdy zakwitną poziomki to piękna powieść, naprawdę bardzo refleksyjna i pozostawiająca z pewnym niedosytem. Język autorki jest tak barwny i ładny, że aż się prosi o więcej i czytelnik nie chce zamykać ostatniej kartki książki. To powieść napełniająca nadzieją na lepsze dni. Wiem na pewno, że do prozy Agnieszki Walczak-Chojeckiej wrócę, bo to pierwsze spotkanie wypadło naprawdę wspaniale, jestem oczarowana.

Piękna, refleksyjna książka, którą każdy powinien mieć na półce. Gdy zakwitną poziomki to powieść niezwykle życiowa, przepełniona mądrością, w której każdy się odnajdzie. Agnieszka Walczak-Chojecka przedstawiła historię, która mogła się wydarzyć, która może się kiedyś wydarzyć...

Karolina bardzo pragnie mieć dziecko. To pragnienie spędza jej sen z powiek, zasysa od środka...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 81:1. Opowieści z Wysp Owczych Marcin Michalski, Maciej Wasielewski
Ocena 7,2
81:1. Opowieśc... Marcin Michalski, M...

Na półkach: ,

Wyspy Owcze to piękny kraj. Jestem nim zafascynowana od jakiegoś czasu. Z resztą nie tylko ja, tą fascynację dzielę z Karolem. Z utęsknieniem przeglądam zdjęcia w sieci, podziwiam tą zieleń, trawiaste dachy domów, spokój... Moim marzeniem jest odwiedzenie tego kraju. Kraju, który na pierwszy rzut oka wydaje się być idealny.

Spokój, dookoła morze, wyspy, wszyscy się znają, ale też wszyscy są dla siebie pomocni. Reportaż Wasilewskiego i Michalskiego przenosi nas w ten klimatyczny i magiczny krajobraz Wysp Owczych. Autorzy operują pięknym, dźwięcznym językiem, który pobudza wyobraźnię. Odniosłam wrażenie, że początkowo prowadzą oni czytelnika przez tą idylliczną, piękną stronę Wysp - dobrzy ludzie, piękne krajobrazy, jednak już odrobinę wpletli w fabułę problemy społeczne oraz polityczne (Wyspy walczą o uniezależnienie się od Danii, ponieważ pod nią podlegają).

W dalszej części, bardziej nostalgicznej ukazują się problemy mieszkańców Wysp - między innymi samotność, problem narkotyków i handlarzy oraz problem izolacji internetowej. Wyspy Owcze mogą kojarzyć się z sielanką, gdzie to natura gra główna rolę, a człowiek jest gościem we własnym kraju. I tak jest, lecz coraz częściej widać wpływ nowoczesności. Ludzie, zwłaszcza młodzi zamykają się w świecie wirtualnym, a także uciekają, wyjeżdżają do Danii, aby wieść ciekawsze życie. Autorzy piszą także o tym, że pracuje się tam dwadzieścia godzin tygodniowo, mieszkańcy mają wystarczającą ilość pieniędzy, więc jeśli nie ma się, co zrobić z wolnym czasem to idzie się... pić. To kolejny problem. Wydawać by się mogło, że taki nierzeczywisty, nie mający związku z pięknem Wysp Owczych.

Ta książka przybliżyła mi Wyspy Owcze oraz sylwetkę mieszkańców. To ciepła, nostalgiczna, klimatyczna opowieść, którą się chłonie, która ciekawi, intryguje. Złożona jest z naprawdę różnych historii - rozmowy z mieszkańcami, ich historie, obserwacje autorów. Dzięki niej mogłam na chwilę przenieść się do kraju, który pragnę odwiedzić. Opowieści z Wysp Owczych otworzyły mi także oczy - to nie jest idealny kraj, czasami jest tam bardzo trudno mieszkać. Między innymi ciągłe deszcze, brak słońca, z łatwością można wpaść w depresję. Jednak mieszkańcy sobie z tym sukcesywnie radzą. Reportaż Wasilewskiego i Michalskiego zainspirował mnie, pozostawił wiele refleksji w mojej głowie. Najbardziej spodobała mi się opowieść o małżeństwie mieszkającym na Koltur (jedyni mieszkańcy wyspy).

Autorzy próbują także wyjaśnić polowanie na wieloryby. Pewnie gdzieś w Internecie rzuciło Wam się w oczy tragiczne zdjęcie pokazujące ludzi, którzy bez wahania zabijają wieloryby, a woda ma kolor czerwony... Można przyjąć w tej sprawie dwa stanowiska - to bestialstwo i nie powinno się tak robić. A z drugiej strony to ich tradycja. Odwieczna tradycja, którą pielęgnują. Sami mieszkańcy tłumaczą to tym, że inni mieszkańcy ziemi także zabijają zwierzęta - krowy, ryby i to jest to samo. Może i mają rację, może i racja jest po dwóch stronach. Jedno jest pewne, że tak krwawe widowisko działa na wyobraźnię i w człowieku od razu rodzi się lęk i współczucie dla niewinnych zwierząt.

Wyspy Owcze to dla mnie taki nieodkryty i niedoceniany kraj. Do niedawna niewiele o nich wiedziałam, nie interesowałam się gdzie one są, jaką mają historię. Teraz jestem bardziej świadoma. Myśląc o Wyspach Owczych mam przed oczami piękne krajobrazy, klimatyczne miasteczka, które bardzo, bardzo chcę zobaczyć. Zamykam oczy i widzę zieleń, słyszę ciszę, dookoła morze, zieleń, mnóstwo zieleni.... Sielankowy obraz, mimo wszystko.

Wyspy Owcze to piękny kraj. Jestem nim zafascynowana od jakiegoś czasu. Z resztą nie tylko ja, tą fascynację dzielę z Karolem. Z utęsknieniem przeglądam zdjęcia w sieci, podziwiam tą zieleń, trawiaste dachy domów, spokój... Moim marzeniem jest odwiedzenie tego kraju. Kraju, który na pierwszy rzut oka wydaje się być idealny.

Spokój, dookoła morze, wyspy, wszyscy się znają,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oczekiwałam od tej książki wiele, przede wszystkim miałam nadzieję przeczytać historię, która mnie zainspiruje, która pozostawi mnie z nadzieją na lepsze jutro. Niestety się rozczarowałam. Przygoda z Pracownią nie była zła, lecz nie zachwyciła mnie.

Z perspektywy Mariette, Mille oraz Pana Mike'a - ludzi z problemami, tworzona jest cała akcja książki. Zostali oni odnalezieni przez Jeana w najtrudniejszym momencie swojego życia. Jean to tajemniczy mężczyzna, który zaprasza tym razem troje zbłąkanych ludzi do Pracowni. Pracownia naprawiania życia ma doprawdy dziwną strukturę - jeżeli ona ci pomoże, ty musisz dać jej coś w zamian i nie możesz odejść. Przysługa za przysługę, pomoc za pomoc. Mariette nie radzi sobie w swoim zawodzie, życiu prywatnym; Mille ma dość swojego życia, na skutek pożaru traci pamięć, Pan Mike jest bezdomnym...

Sam pomysł na fabułę - świetny, ale mam wrażenie, że zmarnowany. Zabrakło mi rozwinięcie wielu wątków, według mnie zostały potraktowane pobieżnie. Rozpoczęte, naderwane, nie miały szansy zaistnieć i wzbudzić głębszych uczuć. Nie wiem, dlaczego, ale miałam poczucie, że nie zrozumiałam modelu Pracowni. Odczułam, że to jakaś organizacja, z której nie ma wyjścia. Rozumiem zabieg autorki - chciała, aby Jean nie był idealnym człowiekiem, bo takiego nie ma. Chciała dać mu cechy człowieka cierpiącego. I nadała, ale nie przypadło mi to do gustu. Rozumiałam jego ból, ale nie byłam w stanie już zrozumieć postępowania wobec Mariette, Millie i Pana Mike.

Niestety książka nie spełniła moich oczekiwań. Nie zgadzam się z tym, co zostało umieszczone z tyłu okładki: "powieść niosąca nadzieję, naprawiająca życie, oryginalna, mądra, tajemnicza". Nie przyniosła mi nadziei, nie naprawiła mojego życia, nie była tajemnicza. Była za to oryginalna, lecz jestem pewna, że gdyby autorka pogłębiła problemy i historię bohaterów to wtedy powieść byłaby o wiele lepsza. Przez pobieżne potraktowanie tych spraw nie mogłam wczuć się w bohaterów, a kiedy już mi się udało, rozdział się kończył i poznawałam dalsze losy innego bohatera. Może ten naprzemienny układ rozdziałów utrudnił mi zrozumienie powieści?

Nie wiem, czy to tylko moje odczucia, czy ktoś z Was też czuł się rozgoryczony po przeczytaniu tej książki? Z tego, co kojarzę miała pozytywny odzew w blogosferze, dlatego się na nią skusiłam. Dobrze, że zapłaciłam za nią 10 złotych, bo gdybym kupiła ją za cenę okładkową - 34,80 zł miałabym silne poczucie zmarnowanych pieniędzy. Może przez wcześniejsze zachwyty czytelniczek coś mi umknęło... Oczekiwałam głębszej filozofii, czegoś, co mnie poruszy...Spoglądając na opinie na Lubimy Czytać zastanawiam się, co jest ze mną nie tak, że książka do mnie nie dotarła. Cieszę się, że przynajmniej zanotowałam kilka naprawdę budujących cytatów. Całość niestety taka nie była.

Oczekiwałam od tej książki wiele, przede wszystkim miałam nadzieję przeczytać historię, która mnie zainspiruje, która pozostawi mnie z nadzieją na lepsze jutro. Niestety się rozczarowałam. Przygoda z Pracownią nie była zła, lecz nie zachwyciła mnie.

Z perspektywy Mariette, Mille oraz Pana Mike'a - ludzi z problemami, tworzona jest cała akcja książki. Zostali oni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pokochaj mnie mamo wstrząśnie waszymi myślami. Historia dziewczynki żebrzącej o miłość swojej rodzicielki rozdziera serca. W głowie nie mieści się coś tak okrutnego - nienawiść do własnego dziecka. Nienawiść, która jest bezpodstawna, bo jedyne do kogo matka Cassie powinna czuć nienawiść jest ona sama.

Cassie pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, nie jest jedynaczką. Ma starsze rodzeństwo oraz młodszego braciszka, który jest oczkiem w głowie mamy. Historia ta rozgrywa się w latach sześćdziesiątych, gdzie o wielu tematach się nie mówiło, a zwłaszcza o molestowaniu seksualnym. Cassie od dzieciństwa była nienawidzona przez matkę. A ta im córka była starsza tym bardziej oczekiwała, że przyniesie jej chwałę i w końcu podwyższy status rodziny. Dziewczyna jednak nie miała zamiaru spełniać zachcianek matki, bo się do nich nie nadawała. Poza tym wszystko, co Cassie zrobiła było złe, wyśmiewane, ignorowane. Przez całe swoje życia dziewczyna była popychadłem matki, ta nie znosiła jej za swoje własne winy z przeszłości. Zabraniała całej rodzinie pomagać Cassie, a kiedy ta powiedziała jej, że jest molestowana przez wujka Billa, przyjaciela matki, ta zezłościła się i w nic nie uwierzyła. Bill pozostał więc bezkarny. A dziewczynka nic nie mówiła, mimo kolejnych molestowań i gwałtów... Bo przecież nikt by jej nie uwierzył, bo mama nie wierzyła... Dziecko, siedmioletnie dziecko musiało sobie poradzić z tą tragedią samo.

Pokochaj mnie, mamo to tragiczna historia o tym, jak własny rodzic może wpłynąć na swoje dziecko - pozostawić je samym sobie, oskarżać, wymagać, nienawidzić. Czy tak postępują rodzice? Przez takie dzieciństwo życie Cassie było istnym koszmarem. Już jako dorosła popełniała mnóstwo błędów, bo nikt jej wcześniej niczego nie wytłumaczył.

Najgorsze dla mnie było to, że matka dziewczynki była szczęśliwa, gdy malutka cierpiała. Potrafiła zniszczyć jej prezent zrobiony przez tatę na oczach całej rodziny i nikt nie zareagował, bo się jej bał. Co było takiego w tej kobiecie, że nikt się jej nie sprzeciwił? Mimo tego, że krzywdziła, krzyczała na córkę to właśnie ONA, a nie Cassie wybiegała z domu i trzeba ją było szukać. Więc Cassie biegała po okolicy, przepraszała, a nie miała za co... Dziewczynka nie obchodziła urodzin, bo nigdy nie dostawała prezentów - mama zabraniała.

Cassie nie umiała sobie poradzić jako matka i żona. Jej pierwszy mąż nie wiedział nic na temat molestowania i gwałtów. Powiedziała o tym niewielu osobom, trwała w przekonaniu, że to wszystko jest jej winą, skoro tak długo na to pozwalała. Nie będę Wam opisywać jej całego życia, ale nie było udane. Było wręcz koszmarem, czekałam, aż ja się z niego obudzę podczas czytania. Ta książka mną wstrząsnęła, na przemian wylewałam łzy i wściekałam się na matkę Cassie, i nawet na nią samą za złe decyzje, ale dlaczego miałaby ich nie popełniać? Nie wiedziała, jak dobrze żyć.

Najbardziej uderzyła mnie właśnie obojętność rodziny oraz zachowanie matki. Dlaczego to dziecko ma cierpieć za błędy matki? Dlaczego nie potrafiła pokochać małej dziewczynki? Dlaczego pozwoliła, aby siedmioletnia córka była molestowana i zmuszana do różnych rzeczy? Dlaczego nikt nie widział, co się dzieje? Dlaczego nikt nie reagował? Gdzie był ojciec, czemu tego nie widział? Dlaczego nawet, jak matka była już stara to nie potrafiła przeprosić?

Te pytania nie mają odpowiedzi. Zastanawiacie się, jak Cassie żyła? Żyła chwilami, pięknymi chwilami, gdy matka jej nie karciła, gdy Bill jej nie molestował. Czerpała z życia to, co mogła; napawała się słońcem, tatą, przyjaciółką, później córką. Coś dawało jej żyć, nie pozwalało się poddać, mimo depresji, mimo straty, mimo tego co przeszła nadal żyje i potrafi się uśmiechać. To niebywałe, ile ludzie mają siły do walki, kiedy wszystko układa się przeciwko nim.

Pokochaj mnie mamo wstrząśnie waszymi myślami. Historia dziewczynki żebrzącej o miłość swojej rodzicielki rozdziera serca. W głowie nie mieści się coś tak okrutnego - nienawiść do własnego dziecka. Nienawiść, która jest bezpodstawna, bo jedyne do kogo matka Cassie powinna czuć nienawiść jest ona sama.

Cassie pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, nie jest jedynaczką. Ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeszcze raz, Nataszo to książka, która w blogosferze zyskała wiele pozytywnych recenzji. Bardzo mnie zaintrygowała zwłaszcza, kiedy dowiedziałam się, że fabuła opiera się o schemat zdjęciowy. Brzmi dziwnie, ale za chwilę to wyjaśnię. Jeszcze raz, Nataszo na pewno mnie nie rozczarowała, a wręcz przeciwnie - zauroczyła.

Natasza to kobieta po czterdziestce, która po rozwodzie zamierza zmienić swoje życie. Chce się przede wszystkim dowiedzieć, kiedy, w którym miejscu zaczęły się jej kłopoty z podejmowaniem decyzji, z życiem... Chce się cofnąć, przypomnieć dawne czasy, aby rozliczyć samą siebie. I to robi. Bierze album ze zdjęciami. Każda fotografia przenosi ją do przeszłości, a co za tym idzie - do wspomnień i historii, które opisuje. Liceum, trudne życie nastolatki, problemy z zasadniczymi rodzicami, bunt, pierwsze miłosne rozczarowania, studia przeciwne, niż chcieli rodzice, ślub, śmierć... To kilka z problemów, jakie opisuje Natasza. Czy rozliczenie z przeszłością pozwoli jej na dalsze, lepsze i łatwiejsze życie?


Książkę przeczytałam w ciągu dwóch dni. Język autorki sprzyja szybkiego czytaniu, nie znajdziemy tutaj zbędnych fragmentów wpychanych jakby na siłę. Każde słowo umieszczone w książce zostało przemyślane. Lektura jest przepełniona mądrymi przemyśleniami. Bardzo spodobał mi się zabieg pokazania, jak "stara" Polska zmieniała się w nowy, demokracyjny kraj. Ładnie i spójnie komponowało się to z losami Nataszy, z jej dorastaniem, startem na rynku zawodowym.

Jeszcze raz, Nataszo pozostawiło we mnie wiele refleksji - jak to możliwe, że ludzie po tylu latach związku tak bardzo się zmieniają? Darek, mąż Nataszy zmienił się nie do poznania. Współczułam tej kobiecie, która została sama z wieloma problemami, a jego nie było, bo... niby trauma, lęki przeszłości, ale tak naprawdę wcale jej nie kochał. Nie potrafił pomóc jej walczyć, nie widział, czego pragnie. Dla niego najważniejsza była praca, na pewno nie żona. Żony nigdy by nie wybrał... Karolina Wilczyńska pokazała w gorzki sposób, jak miłość potrafi zniszczyć człowieka, jak życie może go zniszczyć, kiedy nie ma wokół bliskich ludzi, bo odeszli.

To refleksyjna, melancholijna książka, która zostawiła mnie z dozą smutku, ponieważ liczyłam na to, że szczęście w końcu się do Nataszy uśmiechnie. Na końcu dostałam upragnioną nadzieję, że będzie dobrze, bo zawsze można zacząć od nowa. Słowa Jeszcze raz, Nataszo mają wyraźny wydźwięk - zacząć jeszcze raz, tym razem właściwie, dobrze. Były momenty, w których się wzruszałam. Zżyłam się z bohaterką i z zaciekawieniem obserwowałam jej losy. Mam nadzieję, że niedługo doczekam się kontynuacji, ponieważ Jeszcze raz, Nataszo to rozprawienie się z trudną przeszłością, a ja czekam na przyszłość dla Nataszy. Czekam na to, że los w końcu da jej to, czego pragnie, jak nam wszystkim. Potrzeba tylko trochę poczekać i być cierpliwym.

Jeszcze raz, Nataszo to książka, która w blogosferze zyskała wiele pozytywnych recenzji. Bardzo mnie zaintrygowała zwłaszcza, kiedy dowiedziałam się, że fabuła opiera się o schemat zdjęciowy. Brzmi dziwnie, ale za chwilę to wyjaśnię. Jeszcze raz, Nataszo na pewno mnie nie rozczarowała, a wręcz przeciwnie - zauroczyła.

Natasza to kobieta po czterdziestce, która po rozwodzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uganda. Afryka. Te rejony są dla nas odległe. Prawdopodobnie mało osób wyjedzie w tamte rejony. Prawdopodobnie mało osób wie, co się tam dzieje. Słowa: Kony, siostra Rachela, Alba, szkoła św. Marii, imiona dziewczynek oraz Armia Bożego Oporu niewiele Wam mówią. Mnie też niewiele mówiły. Do czasu.
Kathy Cook napisała wnikliwy reportaż przedstawiający ugandyjską rzeczywistość. Kony to przywódca Armii Bożego Oporu. Doznał on objawień, głównie przez Ducha Świętego, który powiedział mu, co ma robić i jak postępować. Kony stworzył więc armię. Armię dzieci. Cała jego wykreowana rzeczywistość ma polegać na wprowadzeniu pokoju z Musevenim, ale na jego warunkach - rządy mają być teokratyczne, oparte na Dekalogu oraz tradycji ludu Acholi. Od początku powstania konfliktu między nim a Musevenim uprowadził on około 30 tysięcy dzieci.

Niewinne dzieci w armii jako rebelianci przeszli piekło. Niektórych już nie da się uratować, bo przesiąknęli nienawiścią, agresją i chęcią zabijania. To co się wyprawia w Ugandzie jest nie do uwierzenia. Kathy Cook skupiła się na porwaniu większości uczennic ze szkoły św. Marii. W rezultacie trzydzieści dziewcząt wybranych przez generałów Konyego zostało wcielonych do armii. Musiały się podporządkować. Musiały wziąć ślub z tymi komendantami, do których zostały przydzielone. Traktowane jak niewolnice, chłostane, bestialsko bite, gwałcone miały rodzić dzieci i wypełniać świat nową, czystą rasą.

Rodzice trzydziestu dziewcząt zaczynają o nie walczyć. Kathy Cook dokładnie opisuje ich starania o uzyskanie pomocy przez świat oraz nagłośnienie problemu. Początkowo nikt się nie interesował. Zanim odbito te dziewczynki minęło ponad osiem lat. Jedne uciekły, inne zostały wypuszczone, a jeszcze inne po prostu zmarły. Cała ta sytuacja brzmi jakby wydarzyła się pięćdziesiąt lat temu, prawda? Współcześnie przecież nic takiego się nie zdarza... Wojna w XXI wieku? A jednak. Ukraina to inny temat. Uganda to najgorsze miejsce, w którym można się urodzić. Mieszkańcy wiosek ciągle żyją w strachu, że rebelianci przyjdą, zabiją. Rebelianci czyli dzieci. DZIECI. Dzieci, z których stworzono potworów.

Kony to okrutny człowiek. Pojawiają się spekulacje, że jest chory psychicznie. Czy człowiek zdrowy byłby w stanie wcielać do armii i pozwalać dzieciom zabijać innych ludzi? Ta książka mną wstrząsnęła. Nie miałam pojęcia, że coś takiego gdzieś się dzieje. To smutne i przykre, że tyle dzieci musiało zostać skrzywdzonych. Już nigdy nie odzyskają spokoju. Zawsze będą nosić ze sobą symbol rebeliantów, którzy zabijali. Kathy Cook opisuje w książce wielu ludzi, jest do obszerny i bardzo dokładny dokument, który porusza także historię rozprzestrzenienia się Eboli.

Książka jest niezwykle trudna. Świadomość, że takie rzeczy się dzieją jest jeszcze gorsza. Myślę, że powinniśmy czytać takie książki, aby wiedzieć, aby się modlić, aby coś zrobić. Wiem, że ich czytanie nie należy do przyjemnych, ale życie mieszkańców Ugandy jest jeszcze gorsze. Takie historie uświadamiają mi, że powinnam się cieszyć z miejsca, w którym się teraz znajduję, że powinnam dziękować za bezpieczeństwo i wolność. Mieszkańcy Ugandy ciągle żyją w strachu, że rebelianci, Armia Bożego Oporu stworzona z dzieci wpadnie i zacznie gwałcić i zabijać w imię chorych racji Kony'ego...

Uganda. Afryka. Te rejony są dla nas odległe. Prawdopodobnie mało osób wyjedzie w tamte rejony. Prawdopodobnie mało osób wie, co się tam dzieje. Słowa: Kony, siostra Rachela, Alba, szkoła św. Marii, imiona dziewczynek oraz Armia Bożego Oporu niewiele Wam mówią. Mnie też niewiele mówiły. Do czasu.
Kathy Cook napisała wnikliwy reportaż przedstawiający ugandyjską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lardżelka to druga książka autorstwa Wandy Szymanowskiej (recenzja Zielonych kaloszy). Historia w niej zawarta dotyczy choroby współczesnego świata, która dotyka coraz więcej ludzi i jest trudna do pokonania. Mowa tutaj o otyłości.

Bohaterka powieści, Zofia, waży ponad sto kilogramów, pracuje w firmie, w której nie jest doceniana, zostawia ją ukochany, nie ma przyjaciół, lubi siedzieć na kanapie, oglądać telewizję i jeść. Nie odżywia się zdrowo, nie uprawia żadnego sportu. Kilogramów przybywa. Ale pewnego dnia postanawia się za siebie wziąć, bierze urlop i wyjeżdża. Po kilku tygodniach wraca chudsza o dziesięć kilo. I wtedy wszystko się zmienia - jest Iwona, Sławek, zmiana stosunków z szefem...

Lardżelka to krótka książeczka, wydarzenia dzieją się szybko, nie ma zbyt rozbudowanej akcji. Troszkę ubolewam nad tym, że fabuła nie została otulona większą ilością wydarzeń, a te zamieszczone nie zostały rozwinięte. Jest to jednak książka, która zasługuje na uwagę. Akcja prowadzona jest przez Zofię, więc spotykamy się z narracją pierwszoosobową. Język jest plastyczny, łatwy w odbiorze, sarkastyczny, momentami humorystyczny. Zdania są krótkie, dzięki czemu szybko się czyta kolejne strony.

Lardżelka prezentuje współczesne życie ludzi otyłych w pracy, w życiu codziennym, podczas zakupów. Boleśnie uświadamia, że jeśli ma się kilkadziesiąt kilogramów więcej to inni źle patrzą - wzrokiem pełnym pogardy, nie boją się także otwarcie poniżać taką osobę, czy obrażać. To smutne, że świat jest pozbawiony wrażliwości i delikatności. Zofia i inni bohaterowie nieraz cierpią z powodu docinków innych, a to wcale nie motywuje do dalszej pracy.

Książka pozostawia w czytelniku swego rodzaju refleksję. Uświadamia, że ludziom otyłym należy pomagać, wspierać ich, a pozbycie się kilogramów to ciężka praca nie tylko fizyczna, ale także psychiczna. Lardżelka naprawdę motywuje do zmiany - pójść na spacer, iść pobiegać, zjeść owoc, czy warzywo. Czytelnik dopinguje Zofię w jej zmaganiach, trzyma za nią kciuki, bohaterka wzbudza sympatię. Ważnym aspektem tej książki są także cenne wskazówki odnośnie ożywiania. Są wplecione w fabułę w sposób wyważony, nie wyglądają na sztucznie upchane, zajmują właściwe miejsce. Na końcu są także zamieszczone dodatkowe informacje oraz kilka ciekawych przepisów.

Podsumowując, jeśli macie ochotę na pozornie lekką, ale refleksyjną książkę to polecam Lardżelkę. Czyta się ją bardzo szybko, jedyny minus to ten, o którym pisałam wyżej - szkoda, że wydarzenia nie zostały rozbudowane, bardziej opisane i że sama historia jest dość krótka. Na szczęście jest krótka na tyle, że da się z niej wyciągnąć cenne oraz mądre wnioski. Myślę, że autorce należy się pochwała za temat, jaki obrała w swojej powieści - dobrze, że został nagłośniony, bo o problemie otyłości i tym, jak sobie z nią radzić trzeba mówić głośno, trzeba motywować i zagrzewać do długiej, ciężkiej walki.

Lardżelka to druga książka autorstwa Wandy Szymanowskiej (recenzja Zielonych kaloszy). Historia w niej zawarta dotyczy choroby współczesnego świata, która dotyka coraz więcej ludzi i jest trudna do pokonania. Mowa tutaj o otyłości.

Bohaterka powieści, Zofia, waży ponad sto kilogramów, pracuje w firmie, w której nie jest doceniana, zostawia ją ukochany, nie ma przyjaciół,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza na liście to piękna opowieść o tym, jak życie bywa przewrotne i jak bardzo może nas zaskoczyć osoba, która niespodziewanie pojawia się przed naszymi drzwiami.

Karolina to zapracowana dziennikarka, która posiada zimne, puste, nieprzyjemne mieszkanie, ogrzewa je dym papierosowy i ona, jedyna żywa istota. Karolina początkowo jawi się jako osoba oschła, której serce gdzieś się zatrzymało, daleko w przeszłości. I tak właśnie jest. Kobieta skrywa tajemnicę, skrywa coś, co stało się lata temu i ciągnie się to za nią przez całe życie. Odnajduje ją osiemnastolatka, Karolina, która jest córką jej przyjaciółki sprzed lat. Przyjaciółki, która choruje na białaczkę, która ma się coraz gorzej.

Ale - dlaczego Karolina pojawia się u niej, dlaczego jest pierwsza na liście? Czy przyjaciółki sprzed lat się odnajdą i dlaczego się rozstały? Pojawia się także Grażyna, która może odmienić czyjś los, mimo że ją pozbawił ukochanego męża. Czy zdecyduje się ona oddać szpik, mimo początkowej niechęci? Ktoś na pewno zmieni jej zdanie - tylko kto?

Pierwsza na liście skrywa wiele tajemnic, niedokończonych spraw z przeszłości, które w trakcie kolejnych kartek wychodzą na jaw. Szczęśliwy koniec jest możliwy, jeśli ma się nadzieję i chęć wybaczyć coś, co jest niewybaczalne. Podczas czytania Pierwszej na liście uświadomiłam sobie, że nie należy palić za sobą mostów, bo jak wrócimy z powrotem? A wracać nieraz trzeba, aby się lepiej poczuć, aby wyjaśnić sprawy, które nas gryzą i nie dają spokoju, aby przeprosić, aby naprawić, aby pokochać, aby zrozumieć...

Nie chcę się tutaj rozwodzić nad językiem, nad bohaterami, nad akcją, bo nie o to w tej książce chodzi. Pierwsza na liście napełniła mnie wieloma refleksjami i nadzieją, że nie zawsze jest beznadziejnie. To taka powieść na gorsze dni, kiedy wydaje się, że wszystko obraca się przeciwko nam. Ten żółty żonkil na okładce napawa optymizmem tak jak i cała książka, mimo tragedii jakie się w jej wnętrzu rozgrywają.

To druga książka Magdaleny Witkiewicz, którą mam okazję czytać, a zarazem jej najnowsza. Na pewno wrócę do jej twórczości, na pewno chcę mieć każdą jej książkę na swojej półce. To niesamowite - poczułam taki powiew świeżości w jej prozie. Coś, czego mi ostatnio brakowało w książkach. Powieści, które dają nadzieję i są o życiu, o tym, co mi bliskie zawsze znajdują się u mnie na najwyższym, zaszczytnym miejscu. Do Pierwszej na liście na pewno za jakiś czas powrócę, to refleksyjna i niezwykle życiowa książka.

Pierwsza na liście to piękna opowieść o tym, jak życie bywa przewrotne i jak bardzo może nas zaskoczyć osoba, która niespodziewanie pojawia się przed naszymi drzwiami.

Karolina to zapracowana dziennikarka, która posiada zimne, puste, nieprzyjemne mieszkanie, ogrzewa je dym papierosowy i ona, jedyna żywa istota. Karolina początkowo jawi się jako osoba oschła, której serce...

więcej Pokaż mimo to