rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Na każdą nową książkę Magdaleny Zimniak czekam z ogromną niecierpliwością, co w moim przypadku, czyli osoby, która zajmuje się praktycznie wyłącznie historią, może wydawać się niepojęte. Fakt ten świadczy o tym, że autorka pisze tak dobrze, iż jest w stanie zainteresować swoją prozą nawet kogoś, kto na co dzień pasjonuje się zamierzchłą przeszłością. Powieści Magdaleny Zimniak już od pierwszej strony zawierają w sobie ogromny ładunek emocjonalny, który w miarę, jak czytelnik zagłębia się w lekturę, jest jeszcze bardziej rozbudowywany. Nie inaczej jest w przypadku "Czarciego lustra". Tutaj linia fabularna poprowadzona jest w niebywale tajemniczy sposób, a kiedy czytelnikowi wydaje się, że rozgryzł zakończenie tej historii, okazuje się, iż tak naprawdę nadal niczego nie wie i nie rozumie. Zaskakujące i nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że emocje przybierają na sile, natomiast pierwiastek psychologiczny skłania do zadawania pytań o meandry ludzkiej psychiki, a także zachowania, które są nie tylko niezrozumiałe, ale z gruntu złe.

Historia opowiadana w "Czarcim lustrze" przedstawiona jest z perspektywy kilku bohaterek, z których każda widzi ją w innym świetle, lecz mimo to wszystkie one mają wspólny cel. To opowieść o niewyobrażalnej krzywdzie, kłamstwie, zdradzie i zemście. Nawet tam, gdzie narracja prowadzona jest w trzeciej osobie doskonale widać, jakie demony drzemią w zdradzonej kobiecie. Każda z bohaterek posiada bowiem swój punkt widzenia i swoją rację, której twardo się trzyma, widząc jedynie cel, jaki ma przed sobą, uparcie dążąc do niego. Jest to opowieść niezwykle mroczna i wciągająca czytelnika w zło popełniane przez poszczególnych bohaterów. Poruszane są w niej naprawdę trudne problemy, z którymi mamy do czynienia w realnym świecie, ale które bardzo często zamiatane są pod przysłowiowy dywan, a ludzie udają, że nic się nie stało i żyją dalej, okłamując przede wszystkim siebie samych, bo przecież wszystko należy załatwić w czterech ścianach, aby przypadkiem nikt obcy nie dowiedział się o tym, co dzieje się w domu i z jakim potworem przyszło żyć pod jednym dachem. Czasami też ludzie są głusi i ślepi na sygnały, które są coraz wyraźniejsze, lecz dla świętego spokoju i własnego dobrego samopoczucia są przez nich ignorowane.

"Czarcie lustro" nie jest bynajmniej powieścią rozrywkową, której zadaniem jest oderwanie czytelnika od ponurej, szarej i nierzadko też niebezpiecznej rzeczywistości. W przypadku tej historii jest wręcz przeciwnie. Jest to bowiem powieść nie tylko skłaniająca do myślenia, ale też do zastanowienia się nad tym, wśród jakich ludzi my sami żyjemy. Zło może wszak czaić się wszędzie. Ktoś, kto na pierwszy rzut oka wygląda sympatycznie wcale nie musi takim być. Oczywiście nie należy popadać w skrajności. Niemniej trzeba być czujnym, ponieważ zło nigdy nie zasypia i może dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie.

Polecam "Czarcie lustro" każdemu, kto gustuje w powieściach niebanalnych i trudnych tematycznie. Polecam tym czytelnikom, którzy nie boją się rzucić wyzwania złu, jak również tym, dla których ważna jest strona psychologiczna fabuły; tym, dla których ważni są oryginalni bohaterowie, którzy mają nam naprawdę coś konkretnego i ważnego do powiedzenia. Tacy bohaterowie będą bowiem komunikować się z nami na każdej stronie powieści i pokazywać nam, jak bardzo życie może boleć, jeśli wkroczy w nie choćby tylko jeden zły człowiek.

_________________

Cały tekst znajdziecie tutaj: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2024/01/magdalena-zimniak-czarcie-lustro.html

Na każdą nową książkę Magdaleny Zimniak czekam z ogromną niecierpliwością, co w moim przypadku, czyli osoby, która zajmuje się praktycznie wyłącznie historią, może wydawać się niepojęte. Fakt ten świadczy o tym, że autorka pisze tak dobrze, iż jest w stanie zainteresować swoją prozą nawet kogoś, kto na co dzień pasjonuje się zamierzchłą przeszłością. Powieści Magdaleny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] jest rok 1348, a król Ludwik Węgierski wraca do domu po – co tu dużo mówić – nieudanej wyprawie na Neapol. Nie ukarał znienawidzonej Joanny, tak jak planował. W dodatku jeszcze nie zdążył przekroczyć progu zamku w Budzie, a już dowiaduje się o śmierci ukochanej żony, Małgorzaty Luksemburskiej. Ale wszak jest królem, więc nie wolno mu zbyt długo rozpaczać nad grobem małżonki, bo trzeba myśleć o spłodzeniu następcy tronu, a przecież bez nowej żony nie zdoła tego dokonać. Lecz od czego ma zaradną matkę, która już doskonale wie, kim będzie jej przyszła synowa. To Elżbieta Bośniaczka, w której żyłach płynie krew polskich Piastów. I choć królowa wdowa szybko sprowadza pod swój dach młodziutką Elżbietę, to jednak jej syn raczej nie wykazuje nią zainteresowania. W głowie i w sercu Ludwika wciąż wielkim ogniem płonie żądza zemsty na Joannie Andegaweńskiej. Tym razem Ludwik ma nieco inny plan. Chce pojmać Joannę i poślubić jej siostrę, Marię. Czy uda mu się osiągnąć swój cel? Czy król tak mocno zżyty z matką będzie w stanie przeciwstawić się jej planom związanym z jego małżeństwem z kobietą, którą ta wybrała mu na kolejną żonę i królową Węgier? Czy Ludwik, zmuszony do zawarcia pokoju z Joanną Andegaweńską, będzie w stanie przełknąć tę gorzką pigułkę? A jak w tej sytuacji zachowa się sama Joanna, skoro nawet na własnym dworze nie może czuć się bezpieczna?

W kontynuacji opowieści o Andegawenach Renata Czarnecka znów potwierdza swój ogromny talent do pisania historii na nowo. Postacie, które ożywia na kartach książki są niezwykle autentyczne, co sprawia, że czytelnik odnosi wrażenie, iż wraz z nimi przeżywa każde wydarzenie będące ich udziałem. Akcja powieści jest niezwykle dynamiczna; wciąż bowiem coś się dzieje. Czytelnik ma możliwość podglądania życia toczącego się na dwóch dworach. Raz jest to dwór węgierski, a raz neapolitański. Nie brak też dworu polskiego. Bo trzeba pamiętać, że Elżbieta Łokietkówna była siostrą Kazimierza III Wielkiego, a zatem nie sposób pominąć i tej postaci, zważywszy że król Kazimierz także musi zmagać się ze swoimi problemami, nie tylko na płaszczyźnie politycznej, ale też prywatnej. Generalnie jednak wszystko rozgrywa się wokół konfliktu pomiędzy Ludwikiem Węgierskim a Joanną Andegaweńską. Poza tym ani król Węgier, ani królowa Neapolu nie doczekali się jeszcze męskiego potomka, który mógłby kiedyś objąć po nich tron. Wprawdzie Joanna urodziła syna, ale nie może go wychowywać i tym samym nie może mu wpajać własnych zasad i poglądów, aby kiedyś uczynić z niego króla Neapolu. W dodatku Karol Martel jest zbyt mały, aby móc myśleć o nim jak o potencjalnym królu jednego, czy drugiego państwa, biorąc pod uwagę również fakt, że śmiertelność wśród dzieci średniowiecza jest naprawdę wysoka.

Oprócz wysuwającego się na pierwszy plan wspomnianego powyżej konfliktu, niezwykle istotne są również wydarzenia rozgrywające się gdzieś w jego tle. Pamiętajmy, że Joanna Andegaweńska była kobietą, dla której liczyła się nie tylko władza, ale też mężczyźni stojący u jej boku. Aby osiągać swoje cele potrzebowała przede wszystkim silnych mężczyzn, którzy byliby w stanie pomóc jej wspiąć się na sam szczyt. Była też kobietą namiętną, posiadającą własne potrzeby. Choć może wydawać się, że była bezwzględna i szła do celu po trupach i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, to jednak nie była pozbawiona uczuć tak bardzo charakterystycznych dla każdej kobiety. Nie obca była jej nie tylko miłość do mężczyzny, ale też do dzieci, które urodziła. I choć nie potrafiła dać swojemu drugiemu mężowi upragnionych synów, to jednak nie gardziła córkami, które oficjalnie przyszły na świat z tego związku. Do dziś nie wiemy bowiem, kto tak naprawdę był ojcem Karola Martela. Jedni przypisują ojcostwo księciu Andrzejowi Andegaweńskiemu, zaś inni drugiemu mężowi Joanny, Ludwikowi z Tarentu.

Tak jak w poprzednim tomie, tak i tutaj fabuła nie jest wolna od intryg i spisków. Bezustannie można zastanawiać się, kto tym razem straci życie; kto zostanie usunięty z drogi; kto popełni błąd, którego nie da się już naprawić i jedynym wyjściem będzie śmierć. Nikt, kto znajduje się w otoczeniu Joanny Andegaweńskiej nie może czuć się bezpieczny i pewny siebie, nawet ona sama. Myślę, że osoba królowej Neapolu jest zbyt mało znana w Polsce, dlatego niniejszy cykl powieściowy to prawdziwy skarb dla polskich czytelników. Na chwilę obecną mamy do dyspozycji dylogię. Marzy mi się jednak, żeby powstał kolejny tom, ponieważ opowieść o Joannie tak naprawdę jeszcze się nie kończy. Po zdarzeniach zamykających Koronę w złocie i krwi następuje szereg pasjonujących wydarzeń, które – jestem przekonana – przykułyby czytelnika do lektury na bardzo długo. A zatem z pełną odpowiedzialnością polecam zarówno pierwszy, jak i drugi tom historii Andegawenów. Historii, o której trudno zapomnieć i która dostarcza czytelnikowi wciąż nowych emocji.

Cały esej do przeczytania tutaj: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2023/03/renata-czarnecka-korona-w-zocie-i-krwi.html

[...] jest rok 1348, a król Ludwik Węgierski wraca do domu po – co tu dużo mówić – nieudanej wyprawie na Neapol. Nie ukarał znienawidzonej Joanny, tak jak planował. W dodatku jeszcze nie zdążył przekroczyć progu zamku w Budzie, a już dowiaduje się o śmierci ukochanej żony, Małgorzaty Luksemburskiej. Ale wszak jest królem, więc nie wolno mu zbyt długo rozpaczać nad grobem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] Za każdym razem, kiedy sięgam po książkę Magdaleny Zimniak jestem przekonana, że autorka mnie nie zawiedzie. Już od pierwszych stron czytelnik doświadcza skrajnych emocji, jakie towarzyszą poszczególnym bohaterom. Wiadomo, że niebawem wydarzy się coś naprawdę złego, o czym świadczy niezwykle mroczny klimat i stopniowo budowane napięcie. Opisywane przez autorkę wydarzenia przedstawione są z perspektywy kilku bohaterów, z których każdy postrzega je inaczej. Każdego z nich łączą też z Bianką innego rodzaju więzi, co nie jest tutaj bez znaczenia. Niemniej, podczas gdy Biankę czytelnik poznaje bardzo dobrze, życie pozostałych bohaterów owiane jest swego rodzaju tajemniczością. W książce ogromną rolę odgrywa przede wszystkim psychologia, co – oprócz wspomnianych już sekretów z przeszłości – jest kolejnym znakiem rozpoznawczym twórczości Magdaleny Zimniak.

Fabuła powieści dotyka różnych zawiłych relacji międzyludzkich, jak małżeńskie, rodzicielskie czy zwykłe sąsiedzkie, a tytułowa prywatna gra stanowi klucz do rozwiązania zagadki i odkrycia, kto tak naprawdę kryje się za porwaniem Bianki. A ponieważ nie ma jednego podejrzanego, czytelnik wciąż trzymany jest w niepewności i zastanawia się kto miał najbardziej realny powód, aby po latach wrócić do wydarzeń, które już dawno powinny pójść w zapomnienie. Kto zatem najbardziej boi się, że Bianka w końcu przypomni sobie o czymś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego? Na razie jednak porywacz może czuć się bezpieczny. Uważa bowiem, że ma nad kobietą przewagę, a dopóki jej umysłem będzie rządził strach, nic złego mu nie grozi; może prowadzić podwójne życie i nikt tak naprawdę niczego się nie domyśli.

"Nasza prywatna gra" to bez wątpienia doskonały thriller psychologiczny pokazujący między innymi to, jak wielką krzywdę może wyrządzić najbliższa osoba, którą powinno darzyć się bezwarunkowym zaufaniem. Zapewne czytelnikowi trudno będzie zrozumieć motywy jej postępowania. Jest to również opowieść o stopniowym poznawaniu zarówno siebie, jak i drugiej osoby, z którą dzieli się życie od lat. Jest to historia ludzi, którzy zagubili się gdzieś po drodze, będąc jeszcze młodymi ludźmi i nie zdając sobie sprawy z tego, że przeszłość nigdy nie umiera. Ona zawsze wraca w najmniej spodziewanym momencie, aby uderzyć ze zdwojoną siłą. Przeszłość bowiem nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć. Może zrobić to jedynie wtedy, gdy każdy jej element zostanie włożony we właściwe miejsce, a wszystkie skrywane dotąd tajemnice wreszcie ujrzą światło dzienne.

Jak zawsze, tak i tym razem również polecam książkę Magdaleny Zimniak. Jest ona doskonałą lekturą dla tych czytelników, którzy nie stronią od trudnych tematów w literaturze i dla których kwestie psychologiczne są równie ważne, jak te stricte fabularne.

Całość tekstu tutaj: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2023/02/magdalena-zimniak-nasza-prywatna-gra.html

[...] Za każdym razem, kiedy sięgam po książkę Magdaleny Zimniak jestem przekonana, że autorka mnie nie zawiedzie. Już od pierwszych stron czytelnik doświadcza skrajnych emocji, jakie towarzyszą poszczególnym bohaterom. Wiadomo, że niebawem wydarzy się coś naprawdę złego, o czym świadczy niezwykle mroczny klimat i stopniowo budowane napięcie. Opisywane przez autorkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] "Piwnica" to powieść, na którą czekałam w ogromną niecierpliwością. A to z kilku powodów. Po pierwsze, jej akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, czyli innymi słowy posiada w sobie element, bez którego nie wyobrażam sobie konstrukcji fabuły, gdzie przeszłość ma tak bardzo znaczący wpływ na teraźniejszość. Po drugie, obecność wątku nadprzyrodzonego sugeruje, że mamy do czynienia nie tylko z thrillerem psychologicznym, ale też z powieścią gotycką tak bardzo popularną w minionych wiekach, a zapoczątkowaną przez angielską pisarkę Ann Radcliffe (1764-1823). I wreszcie po trzecie, wiedziałam, że jeśli za książką stoi Magdalena Zimniak to na pewno nie będzie to lektura lekka, łatwa i przyjemna, ale oryginalna, ambitna i – jak zawsze – dająca do myślenia z uwagi na pierwiastek psychologiczny.

Wszyscy bohaterowie – zarówno ci obecni, jak i ci z przeszłości – doskonale uzupełniają się wzajemnie, pomimo że ich życie wygląda inaczej z powodu realiów, w jakich przyszło im żyć. Wszystkie postacie są na swoim miejscu, nawet te drugoplanowe dokładnie wiedzą, z jakiego powodu znalazły się w tej historii. Choć jedne wydarzenia od drugich oddziela kilkadziesiąt lat i życie kilku pokoleń, to bardzo wiele je łączy. Okazuje się, że nawet po tylu latach rodzinne tajemnice mogą niespodziewanie wydostać się na światło dzienne, a ten, kto niegdyś przysięgał zemstę, teraz może łatwo skorzystać z okazji i zaatakować. Wygląda też na to, że bariera pomiędzy światem żywych a światem zmarłych jest znacznie cieńsza, niż może się wydawać. Czasami bowiem duchy zmarłych domagają się od żywych doprowadzenia spraw do końca w ich imieniu, aby tym samym one mogły spokojnie spoczywać tam, gdzie trafiły po śmierci.

Magdalena Zimniak ponownie nie zawodzi swoich czytelników. Piwnica to powieść, którą czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Jej akcja wciąga już od pierwszych stron, natomiast z każdą kolejną zatapiamy się w fabule coraz głębiej, aż w końcu zdajemy sobie sprawę z tego, że nie możemy oderwać się od książki dopóki nie poznamy jej zakończenia. Jest to historia z jednej strony o zdradzie, a z drugiej o wielkiej miłości momentami graniczącej z szaleństwem; historia o poświęceniu dla bliskiej osoby i zrobieniu praktycznie wszystkiego, aby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo; historia o marzeniach, które nie zawsze można spełnić; i wreszcie jest to też opowieść o odnajdywaniu spokoju i ostatecznym zamknięciu drzwi przeszłości i rozpoczynaniu nowego etapu w życiu.

Pisząc tę powieść autorka nie zapomniała również o otaczającej nas rzeczywistości. Mamy zatem zarys pandemii, z którą jeszcze nie tak dawno musieliśmy się zmagać, jak również wojny w Ukrainie, która wciąż budzi strach. W twórczości Magdaleny Zimniak najbardziej cienię to, że nie jest schematyczna. Pomimo że autorka generalnie łączy dwa gatunki, czyli powieść obyczajową z thrillerem psychologicznym, to jednak każda z opowiadanych przez nią historii jest na swój sposób inna i oryginalna. Nie można ich porównywać ze sobą. Polecam zatem najnowszą powieść Magdaleny Zimniak, mając nadzieję, że podobnie jak ja, również nie będziecie mogli się od niej oderwać, a po przeczytaniu jeszcze długo będziecie mieć ją w pamięci.



Całość recenzji znajdziecie tutaj: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2022/11/ksiazke-przeczytaam-dzieki-uprzejmosci.html

[...] "Piwnica" to powieść, na którą czekałam w ogromną niecierpliwością. A to z kilku powodów. Po pierwsze, jej akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, czyli innymi słowy posiada w sobie element, bez którego nie wyobrażam sobie konstrukcji fabuły, gdzie przeszłość ma tak bardzo znaczący wpływ na teraźniejszość. Po drugie, obecność wątku nadprzyrodzonego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] Filomaci i Filareci, a także dekabryści pozostający na zesłaniu, są bohaterami trzeciego tomu trylogii "Romantyczni" autorstwa Doroty Ponińskiej. Ci drudzy to rosyjscy wojskowi i szlachta będący członkami różnych antyrządowych tajnych stowarzyszeń. Ich los został przypieczętowany w pewną grudniową noc 1825 roku. To właśnie wtedy zorganizowali rewoltę wymierzoną przeciwko carowi. Wśród dekabrystów na pierwszy plan wysuwa się książę Siergiej Grigoriewicz Wołkoński (1788-1865), który w 1825 roku żeni się z Marią Rajewską (1805-1863). Książę to niesamowicie zamożny bohater wojen napoleońskich. W dniu ich ślubu nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, że już niebawem przystojny małżonek stanie się jednym z dekabrystów, którzy wezmą udział w spisku i w konsekwencji zostaną skazani na wieloletnią katorgę i dożywotnie zesłanie na Syberię, podczas gdy inni swój bunt przypłacą życiem. Sama Maria również nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielka siła w niej drzemie. Kiedy jej małżonek, którego chyba nie za bardzo darzy uczuciem, zostaje skazany, ona rusza w ślad za nim, nie słuchając głosów sprzeciwu płynących ze strony rodziny. W tamtym momencie to mąż jest dla niej najważniejszy. Zresztą nie tylko ona podejmuje taką decyzję. Takich odważnych dekabrystek jest więcej. Kobieta jest bowiem w stanie opuścić nawet maleńkiego synka i pozostawić go pod opieką bliskich, nie bacząc na konsekwencje swojego postępowania. Maria jeszcze nie wie, że kiedyś historia zapamięta ją jako niezłomną kobietę, której będą wystawiać pomniki i którą będą podawać za przykład. Czy w chwili wyjazdu na Syberię Maria naprawdę wie, co robi? Czy uda jej się przeżyć w warunkach, do których nie jest przyzwyczajona i które nie są godne jej stanu?

Podczas gdy akcja pierwszego tomu trylogii rozpoczyna się w 1815 roku, a drugiego po upadku Powstania Listopadowego w 1832, tak w trzeciej części musimy cofnąć się do roku 1825 i towarzyszyć bohaterom w ich zsyłce na Syberię, czyli innymi słowy poznać historię o tym, co działo się na Wschodzie po wydarzeniach opisanych w pierwszym tomie. Jak widać z powyższego, są to czasy naprawdę trudne i niewielu jest w stanie poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Można śmiało rzec, że Romantyczni zesłańcy odzierają epokę romantyzmu z mitu nadmiernej egzaltacji, dramatyzmu i cierpiętniczej egzystencji, do czego przyzwyczaiły nas szkolne lekcje języka polskiego. Pomimo że młodzi ludzie nie przestają marzyć o wolności i wyrwaniu się spod buta zaborcy, to jednak nie zapominają też o własnym życiu. Pragną kochać, zdobywać wiedzę, tworzyć i prowadzić normalne życie, a przede wszystkim pozostawić po sobie ślad na tej ziemi dla przyszłych pokoleń. Fabuła powieści skonstruowana jest w taki sposób, że poznajemy losy poszczególnych bohaterów rozchodzące się w różnych kierunkach. Postacie są niezwykle autentyczne, o których wcale nie musimy myśleć z jakimś szczególnym pietyzmem. Bohaterowie pokazani są bowiem jako zwykli ludzie zmagający się ze swoim losem, pomimo że nie dla wszystkich okazał się on tak tragiczny, jak mogłoby się wydawać. Są i tacy, którym nie dzieje się zbyt wielka krzywda na zesłaniu, co jednak nie zmienia faktu, że powrót do kraju wciąż stanowi dla nich priorytet.

"Romantyczni zesłańcy" to nie tylko doskonałe zakończenie trylogii, ale także zakończenie roku poświęconego epoce polskiego romantyzmu. Gdy kilka lat temu – jeszcze przed wydaniem – dowiedziałam się o powstaniu pierwszego tomu Romantycznych, od razu pomyślałam, że będzie to naprawdę oryginalne dzieło, które na długo zapadnie w pamięć czytelników. Tak więc kibicowałam temu projektowi od samego początku i teraz mogę śmiało powiedzieć, że się nie myliłam. To jest genialna trylogia, która pokazuje naszych romantyków od zupełnie innej strony. Czyni z nich ludzi z krwi i kości, a te wszystkie enigmatyczne nazwiska, które padały i padają na lekcjach języka polskiego, nie są już wcale tajemnicze. Z każdą kolejną stroną książki stają się czytelnikowi coraz bliższe, sprawiając, że budzi się w nim chęć do lepszego poznania i analizy nie tylko utworów, które stworzyli, ale także ich życiorysów.

Kiedy lata temu zaczynałam swoją przygodę z twórczością Doroty Ponińskiej, czytając równie niepowtarzalną trylogię zatytułowaną "Podróż po miłość", byłam zachwycona nie tylko samymi książkami, ale przede wszystkim kreatywnością i warsztatem autorki i miałam przeczucie, że na polski rynek książki właśnie wchodzi pisarka z ogromnym potencjałem i talentem; pisarka, która w przyszłości wniesie wiele dobrego do polskiej literatury. I tak też się stało. Dorota Ponińska nie powiela schematów, nie idzie za modą, nie pozwala się zaszufladkować, lecz tworzy tak, jak czuje, i choć do swoich książek wybiera bohaterów powszechnie znanych z kart historii, to jednak ukazuje ich z tak innej perspektywy, niż ogólnie przyjęta, iż czytelnik chce poznawać ich na nowo. Polecam całą trylogię. Naprawdę warto po nią sięgnąć. Nie przeczytacie dziś nic bardziej oryginalnego i wciągającego, niż "Romantyczni".

Całość eseju do przeczytania tutaj: http://wkrainieczytania.blogspot.com/2022/11/dorota-poninska-romantyczni-zesancy.html

[...] Filomaci i Filareci, a także dekabryści pozostający na zesłaniu, są bohaterami trzeciego tomu trylogii "Romantyczni" autorstwa Doroty Ponińskiej. Ci drudzy to rosyjscy wojskowi i szlachta będący członkami różnych antyrządowych tajnych stowarzyszeń. Ich los został przypieczętowany w pewną grudniową noc 1825 roku. To właśnie wtedy zorganizowali rewoltę wymierzoną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwaga!

W książce znajdują się fragmenty jeszcze dwóch powieści Santy Montefiore, tj. "Letni dom" (w dosłownym tłumaczeniu) i "Tajemnice morskiej latarni". "Letni dom" wbrew informacji, która znajduje się w książce, został już wydany w Polsce przez Wydawnictwo Świat Książki, a było to w 2016 roku. Wtedy powieść ta ukazała się pod tytułem "Paryska nieznajoma", a tłumaczeniem zajęła się inna osoba, niż przekładem "Miłości matki". W książce jest poważny błąd. A zatem, jeśli ktoś chciałby przeczytać "Letni dom", to proszę sięgnąć po "Paryską nieznajomą". Natomiast "Tajemnice morskiej latarni" ukazały się w Polsce po raz pierwszy w 2014 roku również nakładem Wydawnictwa Świat Książki, a w 2021 roku wydawca zrobił wznowienie.

Uwaga!

W książce znajdują się fragmenty jeszcze dwóch powieści Santy Montefiore, tj. "Letni dom" (w dosłownym tłumaczeniu) i "Tajemnice morskiej latarni". "Letni dom" wbrew informacji, która znajduje się w książce, został już wydany w Polsce przez Wydawnictwo Świat Książki, a było to w 2016 roku. Wtedy powieść ta ukazała się pod tytułem "Paryska nieznajoma", a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moim zdaniem Magda Puzio to obiecująca młoda autorka, która swoim debiutem wzbogaca polską literaturę obyczajową, z lekką domieszką fantastyki, o naprawdę oryginalną pozycję. Autorka proponuje czytelnikowi ciekawą i niezwykle emocjonalną historię opartą na aktualnych wydarzeniach. Fabuła powieści jest tak skonstruowana, że odkrywa przed czytelnikiem to, co może się wydarzyć, choć wcale nie musi. Obok głównych bohaterek, autorka wprowadza do powieści również bohaterów drugiego planu, którzy są nie mniej interesujący i warci uwagi, a ich portrety psychologiczne wnoszą do fabuły książki wiele dobrego. Każdy z nich ma coś do powiedzenia, w co warto się uważnie wsłuchać. To swego rodzaju przesłanie na przyszłość.

"Nowa rzeczywistość" to opowieść nie tylko o przyjaźni, miłości i relacjach międzyludzkich, ale także o tym, jak nie dać sobą manipulować i jak nie zatracić w sobie umiejętności samodzielnego myślenia, albowiem nie wszystko, co narzucane jest naszym bohaterom z góry jest automatycznie dla ich dobra. Pod przykrywką troski o ich bezpieczeństwo i zdrowie stopniowo zabierana jest im wolność, przez co z łatwością mogą stracić swoją prywatność, a nawet swobodę w sytuacjach stricte intymnych, a na to nie można przecież pozwalać w nieskończoność. To także opowieść o tym, jak odnaleźć się w nowym i nieznanym dotąd świecie i nie zwariować. To również historia o przeciwstawianiu się tym, którzy mają władzę, dzięki której chcą stłamsić społeczeństwo, a ono za nic nie może zgadzać się na takie traktowanie. Jedynym rozwiązaniem jest zatem działalność… w podziemnym ruchu oporu, czyli w czymś, co większości z nas kojarzy się z wojną. Czy w związku z tym nasi bohaterowie wypowiedzą władzy wojnę? A jeśli tak, to która strona ją wygra? Oprócz powyższego, w powieści nie brakuje również zaskakujących zwrotów akcji i humoru. To naprawdę oryginalna historia napisana na potrzeby aktualnej sytuacji.

"Nowa rzeczywistość" to powieść przeznaczona przede wszystkim dla młodzieży studenckiej, ale z powodzeniem mogą sięgać po nią zarówno starsi, jak i nieco młodsi czytelnicy. Autorka zapowiada dalszy ciąg, więc nie grozi nam szybkie pożegnanie się z bohaterami. Polecam tę książkę każdemu, kto ma ochotę na zanurzenie się w nowej rzeczywistości. Naprawdę warto przeczytać!

Cała recenzja tutaj: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2022/06/magda-puzio-nowa-rzeczywistosc-1.html

Moim zdaniem Magda Puzio to obiecująca młoda autorka, która swoim debiutem wzbogaca polską literaturę obyczajową, z lekką domieszką fantastyki, o naprawdę oryginalną pozycję. Autorka proponuje czytelnikowi ciekawą i niezwykle emocjonalną historię opartą na aktualnych wydarzeniach. Fabuła powieści jest tak skonstruowana, że odkrywa przed czytelnikiem to, co może się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najnowszy thriller Magdaleny Zimniak nie jest zwykłą powieścią dotykającą problemu aborcji. Takie rozwiązanie byłoby zbyt proste, a nie do tego autorka przyzwyczaiła swoich czytelników przez lata twórczości. Już sam tytuł Protest nie jest jednoznaczny. Ma on bowiem kilka wymiarów, a Strajk Kobiet i wyrok Trybunału Konstytucyjnego są tylko jednym z nich; czymś w rodzaju przysłowiowej pierwszej kostki domina, która pociąga za sobą kolejne, aż w końcu cała konstrukcja, tak mozolnie budowana, ulega zniszczeniu, pokazując to, co do tej pory było ukryte gdzieś bardzo głęboko. Wiele rzeczy zostaje brutalnie obnażonych. Na jaw wychodzą hipokryzja i zakłamanie tych, którzy w oczach opinii publicznej chcą uchodzić za nieskazitelnych i kierujących się w życiu najwyższymi wartościami moralnymi. Tytułowy protest to także brak zgody na wiele spraw, które do tej pory były tolerowane i przemilczane nie tylko w życiu publicznym, ale przede wszystkim w życiu osobistym bohaterów. To powiedzenie DOŚĆ temu wszystkiemu, co jeszcze do niedawna było tematem tabu. To wyjście naprzeciw problemom, które przez długie lata niszczyły od środka poszczególnych bohaterów. To wreszcie podjęcie próby zakończenia trwających latami niedopowiedzeń i tajemnic.

Protest to powieść niezwykle autentyczna. Co ważne i na co należy zwrócić szczególną uwagę, autorka nie występuje tutaj w roli moralizatorki. Nikogo nie poucza, nikomu nie narzuca swoich poglądów. Stoi jak gdyby z boku i przygląda się bohaterom, których sama stworzyła. Można odnieść wrażenie, że Magdalena Zimniak również jest ciekawa końca tej historii. Jej bohaterowie są wolnymi ludźmi i ta wolność może sprawić, że w każdej chwili są w stanie zaskoczyć czytelnika, a sama autorka świadomie im na to pozwala, nie pociągając za sznurki. Są to postacie, którym nieobce są ból, cierpienie, okrucieństwo, zemsta, ale też miłość, przyjaźń czy skłonność do wybaczania, natomiast konsekwencje podejmowanych decyzji prędzej czy później dadzą o sobie znać. Autentyczność tej powieści polega również na tym, że opowiedziana w niej historia jest taka typowo polska. Nikt obcy nam jej nie zabierze i nikt nie będzie w stanie wpasować się w nią tak dobrze, jak Polacy. Stanowi lustro, w którym wielu z nas zapewne dostrzegłoby również swoje odbicie. Czy jest emocjonalna? Poniekąd tak, choć nie jest to typowa gra na ludzkich emocjach, aby tylko wywołać sensację czy wzbudzić negatywne uczucia u którejkolwiek ze stron.

Myślę, że ta książka bardzo długo będzie wyróżniać się na tle innych powieści. Jest odważna i niepozwalająca o sobie zapomnieć. To historia nie tylko dla kobiet. Polecam.

Cały tekst dostępny pod tym linkiem: http://wkrainieczytania.blogspot.com/2022/02/magdalena-zimniak-protest.html

Najnowszy thriller Magdaleny Zimniak nie jest zwykłą powieścią dotykającą problemu aborcji. Takie rozwiązanie byłoby zbyt proste, a nie do tego autorka przyzwyczaiła swoich czytelników przez lata twórczości. Już sam tytuł Protest nie jest jednoznaczny. Ma on bowiem kilka wymiarów, a Strajk Kobiet i wyrok Trybunału Konstytucyjnego są tylko jednym z nich; czymś w rodzaju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] ślub Elżbiety Łokietkówny i Karola Roberta rozpoczyna akcję najnowszej powieści Renaty Czarneckiej. Jest zatem rok 1320. Młoda i pełna obaw córka Władysława Łokietka i starsza siostra przyszłego króla Polski, Kazimierza III Wielkiego (1310-1370), opuszcza Wawel i wraz ze swoim orszakiem udaje się na Węgry, aby tam poślubić przeznaczonego jej mężczyznę. Elżbieta ma własną wizję małżeństwa, lecz kiedy staje przed nią przystojny, choć już nie taki młody Karol Robert, wówczas jej serce zaczyna bić mocniej. I chyba właśnie w tym momencie zdaje sobie sprawę, że jej związek z węgierskim królem wcale nie będzie taki niewinny, jak jeszcze niedawno go sobie wyobrażała. Niebawem na świat przychodzi ich pierwsze wspólne dziecko, upragniony syn. Wydaje się też, że Elżbietę i Karola zaczyna łączyć coś więcej, niż tylko zwykła polityka. Pojawia się bowiem uczucie, czego chyba oboje się nie spodziewali, ponieważ małżeństwo przez nich zawarte miało być przecież zwykłym układem politycznym. Szybko jednak okazuje się, że życie Elżbiety na węgierskim dworze wcale nie będzie takie sielankowe. Pierwsze tego oznaki pojawiają się w chwili, gdy odwiedza ją młodszy brat, Kazimierz. Konsekwencje tej wizyty są tragiczne.

Mijają lata. Umiera nie tylko Karol Robert, ale też król Neapolu, Robert I Mądry (ok. 1278-1343). Zgodnie z obowiązującym prawem korona należy się Węgrom. Nikt jednak nie chce sięgać po nią przemocą. Dlatego też wszyscy zainteresowani patrzą z nadzieją na skojarzone wcześniej polityczne małżeństwo pomiędzy wnuczką Roberta Mądrego, Joanną (1326-1386), którą ten uczynił swoją spadkobierczynią z braku żyjących męskich potomków, a młodszym synem Elżbiety i Karola Roberta, Andrzejem Andegaweńskim (1327-1345). Małżeństwo andegaweńskich kuzynów miało więc na celu odsunąć pretensje króla Węgier do korony neapolitańskiej. Czy tak się faktycznie stało? Nie, ponieważ już wkrótce nad Neapolem zbierają się czarne chmury, które mogą zwiastować tylko jedno: WOJNĘ. Neapolitańczycy z każdym dniem coraz bardziej nienawidzą Węgrów. To musi skończyć się rozlewem krwi. Nie ma innego wyjścia. Korona Neapolu może być utrzymana tylko w jeden sposób. Trzeba przelać krew i wymordować wszystkich, którzy ośmielają się rościć do niej jakiekolwiek prawa. Tymczasem Elżbieta zatroskana o sprawy państwa i twardo stojąca po stronie nowego króla Węgier, swego najstarszego syna Ludwika, przebywa w Budzie i żarliwie modli się o to, aby sprawy potoczyły się po myśli Węgrów. Czy tak się faktycznie stanie? A może niewyobrażalna chęć zemsty za doznane krzywdy odbierze rozsadek głównym graczom tej krwawej walki o tron?

"Dwa królestwa, jedna krew" to pierwsza część opowieści o Andegawenach. W planie jest jej kontynuacja. Podczas lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że historia opowiedziana piórem Renaty Czarneckiej ma wiele wspólnego z angielską Wojną Dwu Róż, gdzie przedstawiciele tej samej dynastii Plantagenetów przez długie trzydzieści lat toczyli krwawe boje o koronę Anglii. Tam również główne role odgrywały kobiety, ale tylko jedna z nich była obecna na polach bitew. Pozostałe kierowały swoimi mężczyznami w bardziej dyplomatyczny sposób poprzez zawiązywanie spisków i intryg, a niekiedy nawet zawieranie korzystnych układów politycznych. W tym przypadku mamy natomiast dwie odważne i silne kobiety, które dzieli nie tylko różnica wieku czy pochodzenie, ale też sposób postrzegania konkretnych spraw. Zarówno Elżbieta, jak i młoda Joanna pragną przeciągnąć sznur na swoją stronę, a na sznurze tym zawieszona jest korona Neapolu. Obydwie kobiety są bezwzględne. Aby postawić na swoim nie cofną się przed niczym, nawet przed przyzwoleniem na morderstwo, które dla tej drugiej strony jest niczym wbicie sztyletu prosto w serce.

Akcja powieści toczy się niezwykle dynamicznie. Z każdą kolejną stroną i z każdym kolejnym rozdziałem czytelnik coraz głębiej wnika w zawiłości konfliktu i podąża w ślad za bohaterami. Do jednych czuje większą sympatię, zaś innym życzy jak najgorzej. Lekkie pióro autorki i gawędziarski styl pisania doskonale oddające realia średniowiecza tylko podnoszą walor opowiadanej historii. Trzeba więc przyznać, że Renata Czarnecka naprawdę potrafi opowiadać historię. Jej bohaterowie są żywi, aktywni i mają naprawdę wiele do powiedzenia czytelnikowi; nawet temu czytelnikowi, który na co dzień nie za bardzo interesuje się historią. Autorka wkłada w ich usta słowa, które zapewne mogły kiedyś zostać przez nich wypowiedziane, co jeszcze wyraźniej oddaje klimat tamtych czasów. Nie mam tej powieści nic do zarzucenia. Czyta się ją jednym tchem. Trudno jest odłożyć na półkę, zanim nie przeczyta się ostatniej strony. "Dwa królestwa, jedną krew" polecam nie tylko miłośnikom historii, ale też każdemu czytelnikowi, który chciałby poznać opowieść pełną emocji i opartą na faktach, które być może zostały nieco zapomniane i wyparte przez inne wydarzenia historyczne, które są znacznie bardziej znane i eksponowane zarówno w polskiej, jak i światowej literaturze.


Cały esej na temat książki znajdziecie pod tym linkiem: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2021/10/renata-czarnecka-dwa-krolestwa-jedna.html

[...] ślub Elżbiety Łokietkówny i Karola Roberta rozpoczyna akcję najnowszej powieści Renaty Czarneckiej. Jest zatem rok 1320. Młoda i pełna obaw córka Władysława Łokietka i starsza siostra przyszłego króla Polski, Kazimierza III Wielkiego (1310-1370), opuszcza Wawel i wraz ze swoim orszakiem udaje się na Węgry, aby tam poślubić przeznaczonego jej mężczyznę. Elżbieta ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] Najnowsza powieść Doroty Ponińskiej, a zarazem drugi tom trylogii Romantyczni, opowiada właśnie o tym, co działo się z Polakami po upadku Powstania Listopadowego. Autorka skupia się na Wielkiej Emigracji i postaciach z nią związanych. Większość bohaterów czytelnik spotkał już na kartach pierwszego tomu. Akcja rozpoczyna się w 1832 roku, a poszczególni bohaterowie są rozproszeni po świecie. Jedni przebywają we Francji, inni w Anglii, a jeszcze inni wciąż mieszkają w Krzemieńcu na terenie obecnej Ukrainy. Żadna z tych osób nie może pogodzić się z upadkiem Powstania Listopadowego i przegranej, która zaprzepaściła odzyskanie niepodległości i ostateczne wydostanie się spod władzy zaborców. Oni wiedzą, że na wolność trzeba będzie jeszcze poczekać, ale przecież mają siebie nawzajem i mają broń, której mogą użyć w każdej chwili, aby podnieść morale tych, którzy utracili już nadzieję i wiarę w to, że może być lepiej. Tą bronią są słowa przenoszone na papier oraz spotkania podnoszące na duchu i dodające siły do dalszej walki.

Zacznijmy jednak od początku. Maurycy Kamienicki, którego czytelnik poznał w pierwszym tomie jako młodego chłopaka chcącego za wszelką cenę wyjechać do Wilna, aby poznać, czym jest prawdziwe życie, tym razem przebywa na wygnaniu w Awinionie. Brał udział w Powstaniu Listopadowym, więc aby uniknąć represji ze strony zaborcy, musiał uciekać z kraju, który kochał, pozostawiając w nim żonę i dzieci. Tęsknota za domem i rodziną rozdziera mu serce każdego dnia, ale nic nie może na to poradzić. Mijają dni, mijają lata, a on wciąż na wygnaniu. I tylko listy stanowią dla niego jakąkolwiek pociechę. Tymczasem w Londynie książę Adam Czartoryski (1770-1861) próbuje robić wszystko, co tylko w jego mocy, aby zdobyć sojuszników, którzy pomogliby Polsce odzyskać niepodległość. Podczas gdy jego żona Anna z Sapiehów (1799-1864) przebywa z dziećmi we Francji, on cały czas negocjuje z Anglikami. Czy uda mu się zdobyć ich przychylność? Czy Anglicy podzielą jego racje i uwierzą w sens dalszej walki o wolność Polski?

Z kolei w Paryżu polscy romantyczni poeci przelewają swoje myśli na papier, tym samym wzbudzając nadzieje na lepsze jutro. Pragną w ten sposób sprawić, aby to, co niedawno było ich udziałem albo z różnych powodów obserwowali z boku, stało się nieśmiertelne i niosło innym nadzieję. Lecz z drugiej strony sami wcale nie są tak pozytywnie nastawieni do życia. Szczególnie schorowany i słaby fizycznie Juliusz Słowacki (1809-1849) co i rusz popada w przygnębienie, które jeszcze dodatkowo wzmaga się, gdy do jego uszu dociera wieść, iż niejaki Adam Mickiewicz bryluje na salonach i budzi powszechny zachwyt. I tak oto zaczyna się rywalizacja pomiędzy dwoma najwybitniejszymi romantykami XIX wieku. W dodatku Julek rozpaczliwie tęskni za matką, od której dzielą go tysiące kilometrów. Jak gdyby tego było mało, pewnego dnia zupełnie nieoczekiwanie pojawia się ktoś z Litwy, kto przynosi ze sobą całkiem inny obraz świata. Wśród swoich zwolenników, których ma całkiem sporo, roztacza nieprawdopodobne wizje oparte bardziej na kwestiach duchowych, niż na naukowych. Kim jest ten człowiek i jaki cel mu przyświeca? Czy dla zagubionych i wciąż poszukujących sposobu na odzyskanie wolności ludzi jego przesłanie stanie się wybawieniem czy może przekleństwem?

"Romantyczni w Paryżu" to doskonała kontynuacja losów bohaterów, których poznaliśmy w pierwszym tomie. Dorota Ponińska przy pomocy słów maluje świat, który niby znamy z lat szkolnych, a jednak wydaje się, że tak naprawdę mamy do czynienia z czymś zupełnie innym i nowym. Zarówno na kartach pierwszego, jak i drugiego tomu tej historii żyją ludzie prawdziwi, tacy z krwi i kości, a nie jedynie nieruchome manekiny, o których mówił ten czy inny polonista, okraszając informacje konkretnymi datami. Choć poszczególni bohaterowie generalnie stoją po tej samej stronie, to jednak bywają sytuacje, kiedy dochodzi pomiędzy nimi do konfliktów. Swoje zdanie mają tutaj również kobiety. I choć ich jedyną rolą powinno być małżeństwo, rodzenie dzieci oraz dbanie o męża i dom, to jednak nie pozostają bierne i wtrącają się do spraw ważnych i mogących mieć ogromne znaczenie w przyszłości. Romantyczne kobiety pragną być samodzielne, nie chcą, aby ktoś inny sprawował nad nimi kontrolę i układał im życie, są odważne, a wszelkie decyzje mające związek z ich życiem chcą podejmować samodzielnie.

Do tego, co powyżej dochodzi jeszcze różnica pokoleń. Dzieci tych, którzy walczyli w Powstaniu Listopadowym nie do końca podzielają zdanie swych rodziców. Młode pokolenie myśli już zupełnie inaczej, wyznaje inne wartości i inne priorytety. Nie zna niewoli, gdyż wychowało się w świecie bez zaborców, bez represji i bez ograniczeń. Młodzi ludzie mogą bez przeszkód rozwijać swoje zainteresowania, spełniać marzenia, czy też rozwijać pasje. Dlatego też sposób postrzegania rzeczywistości, jaki prezentują ich rodzice, jest im obcy, a wręcz dla nich niezrozumiały. Nie chcą iść drogą starszego pokolenia. Mają własną wizję świata i własne przekonania. Czasami nawet wyśmiewają swoich starych rodziców.

Trudno jest oceniać konkretny tom historii, która jeszcze się nie zakończyła. Nie jest łatwo pisać o "Romantycznych w Paryżu" bez odniesienia się do "Romantycznych". Podobnie jak nie można ocenić tej opowieści, nie znając jej zakończenia. Dla mnie trylogia "Romantyczni" jest ważna chociażby już z tego powodu, że ukazuje czas zaborów przez pryzmat żywych ludzi, a nie jedynie suchych faktów i dat. Samo podjęcie tematu przez autorkę już jest dla mnie swego rodzaju nowością. Do tej pory nie miałam bowiem okazji przeczytać powieści, która skupiałaby się na ludziach literatury z tamtego okresu. Przeważnie różni pisarze przedstawiali czas zaborów od strony politycznej i militarnej. Tutaj natomiast mamy walkę na płaszczyźnie intelektualnej, a nie zbrojnej. Dla mnie jest to swego rodzaju nowość. Myślę, że taki sposób pokazania trudnych, choć bardzo ciekawych czasów jest w stanie przyciągnąć wielu czytelników. Zachęcam zatem wszystkich do lektury "Romantycznych".

Cały esej na temat książki, znajdziesz pod tym linkiem: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2021/10/dorota-poninska-romantyczni-romantyczni.html

[...] Najnowsza powieść Doroty Ponińskiej, a zarazem drugi tom trylogii Romantyczni, opowiada właśnie o tym, co działo się z Polakami po upadku Powstania Listopadowego. Autorka skupia się na Wielkiej Emigracji i postaciach z nią związanych. Większość bohaterów czytelnik spotkał już na kartach pierwszego tomu. Akcja rozpoczyna się w 1832 roku, a poszczególni bohaterowie są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Życie stanowi najlepszy materiał na książkę. Tak przynajmniej twierdzą pisarze, dlatego z reguły obserwują i zapamiętują wszystko to, co się wokół nich dzieje, aby potem w nieco zmodyfikowanej formie przenieść swoje obserwacje na dysk komputera. Czasami powstaje z tego historia obyczajowa czy kryminał, a niekiedy jest to komedia lub satyra. Trzeba pamiętać, że literatura ma to do siebie, iż zmusza czytelnika do wyciągania własnych wniosków. Ludzie tworzą ją po to, aby jej odbiorcy uczyli się samodzielnie myśleć i w związku z tym stawali się niezależni w poglądach i opiniach.

Marcin Brzostowski przyzwyczaił swoich czytelników do tego, iż książki, które tworzy wyróżniają się w sposób szczególny spośród tych, które obecnie zalewają nasz rynek wydawniczy i dlatego trudno jest przejść obok nich obojętnie. Z drugiej strony jednak fakt ten może działać na niekorzyść twórczości autora, ponieważ czytelnicy przez lata przyzwyczaili się do prozy, która nie zmusza do jakiegoś wielkiego wysiłku intelektualnego, jest prosta w odbiorze i słodka niczym beza, która może wywołać skutek odwrotny do zamierzonego. Dlatego też o książkach Marcina Brzostowskiego należy mówić i pisać tak często, jak to tylko możliwe i równie często zachęcać czytelników do sięgania po nie.

"Szach-Mat! czyli Szafa wychodzi, ja zostaję" to niewielkich rozmiarów pozycja, która – moim zdaniem – stanowi doskonałe narzędzie zmuszające czytelnika do myślenia nie tylko na temat samej egzystencji człowieka, ale też o otaczającym go świecie i relacjach międzyludzkich. Książka składa się z pięćdziesięciu króciutkich opowiadań, z których każde niesie w sobie jakieś przesłanie. To wszystko podszyte jest ironią. Po raz pierwszy książka ukazała się w 2010 roku. Tym razem mamy więc przed sobą jej wznowienie. Inspiracją do napisania opowiadań stała się twórczość Andrzeja Bursy (1932-1957), który był poetą niezwykłym, choć dane mu było żyć jedynie dwadzieścia pięć lat. Mimo to zapisał się w dziejach polskiej literatury jako poeta wyklęty. Był także dziennikarzem i prozaikiem, natomiast jego legenda niedostosowanego do świata buntownika wciąż jest niezwykle silna. Ponieważ tacy jak on, zazwyczaj popełniają samobójstwo, Andrzejowi Bursie również przypisuje się, iż sam odebrał sobie życie, co jest nieprawdą. Cierpiał na wrodzoną wadę serca, która w końcu go zabiła.

Zbiór opowiadań Marcina Brzostowskiego to naprawdę mądre i bardzo dobrze napisane teksty, w których autor skupia się na niezwykle istotnych sprawach towarzyszących nam praktycznie każdego dnia. Te miniaturowe opowiadania nie są jednolite tematycznie, lecz w każdym z nich poruszony jest inny problem. I tak oto czytamy o miłości, przyjaźni, wzniosłych ideałach, ale też i o tych negatywnych stronach naszego życia, jak zakłamanie, zdrada, wyobcowanie, a nawet polityka, która chyba od zawsze dla wielu jest tak męcząca, że trudno o niej myśleć. Czasami jakiś temat wydaje się tak bardzo oderwany od rzeczywistości, że trudno nie uśmiechnąć się podczas czytania. Niemniej jest to w pełni zamierzone przez autora, który ma w tym swój ukryty cel. Nawet najbardziej poważnym tematom wtórują tak charakterystyczne dla twórczości Marcina Brzostowskiego groteska, humor, a czasami nawet zwykła ludzka złośliwość, która jest cechą ludzi inteligentnych, a przynajmniej tak twierdzą tak zwane mądre głowy. Autor niczego nie owija w bawełnę, niczego nie koloryzuje, lecz pisze w prosty i zrozumiały sposób bez użycia jakichkolwiek ozdobników literackich czy językowych, natomiast z każdego opowiadania czytelnik jest w stanie wyprowadzić swój własny wniosek, jeśli tylko zdoła odkryć obecne tam drugie dno.

Na koniec nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko polecić Wam tę pozycję.

źródło: http://wkrainieczytania.blogspot.com/2020/12/marcin-brzostowski-szach-mat-czyli.html

Życie stanowi najlepszy materiał na książkę. Tak przynajmniej twierdzą pisarze, dlatego z reguły obserwują i zapamiętują wszystko to, co się wokół nich dzieje, aby potem w nieco zmodyfikowanej formie przenieść swoje obserwacje na dysk komputera. Czasami powstaje z tego historia obyczajowa czy kryminał, a niekiedy jest to komedia lub satyra. Trzeba pamiętać, że literatura ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z "Bractwem Mandylionu" Wojciecha Dutki po raz pierwszy spotkałam się w 2015 roku. Przeczytałam wówczas pierwsze wydanie tej powieści pochodzące z 2009 roku. Ta książka już wtedy zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ponieważ historia Anglii i wszystko, co wiąże się z Wielką Brytanią stanowi nie tylko moje hobby, ale przede wszystkim jest gałęzią nauki, którą zajmuję się na co dzień, więc jestem też bardzo wymagająca, jeśli chodzi o publikacje na ten temat. Nie sądziłam jednak, że przyjdzie mi kiedyś napisać o tej książce po raz drugi. Moja opinia o Bractwie Mandylionu wciąż pozostaje niezmienna. Nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych powieści historycznych, jakie w życiu czytałam. Głównym bohaterem jest normandzki szlachcic i syn hrabiego Gloucester, Gotfryd de Melville, który pierwsze lata swego życia spędza w Anglii pod panowaniem Henryka II Plantageneta (1133-1189). Jest zatem rok 1170, a Gotfryd wcale nie ma takiego łatwego życia, jak mogłoby się wydawać, patrząc na jego pochodzenie. Będąc jeszcze dzieckiem, traci ukochaną matkę, natomiast z ojcem zupełnie nie potrafi się dogadać. Sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej, gdy hrabia sprowadza sobie do domu kolejną kobietę, po czym czyni ją swoją małżonką. Macocha jest młoda, a do tego jeszcze niesamowicie ambitna i pazerna na majątek męża. Praktycznie od pierwszego dnia przebywania z Gotfrydem pod jednym dachem, Juliette jest do niego wrogo nastawiona i wcale tego nie ukrywa. Buntuje swego męża przeciwko pasierbowi i sugeruje mu, aby ten jak najszybciej pozbył się syna z domu, a najlepiej będzie, jeśli odda go do klasztoru, gdzie będzie mógł przygotowywać się do życia w stanie duchownym. A ponieważ kobieta jest w stanie błogosławionym i ma nadzieję, że już niedługo urodzi syna, to cały majątek Hugona de Melville’a będzie dla niego jak znalazł. Ostatecznie młody Gotfryd trafia pod opiekę Odilona, który jest dość wpływowym biskupem Gloucester.

Gotfryd nie jedzie jednak do klasztoru sam. Towarzyszy mu wierny giermek i zarazem przyjaciel, Henryk z Bienne. Dość szybko okazuje się, że biskup bynajmniej nie działał bezinteresownie, przyjmując Gotfryda do klasztoru. Pewnego dnia wzywa do siebie chłopka i wyznacza mu misję, która wiąże się z tym, że syn Hugona de Melville’a zmuszony jest udać się na dwór Henryka II Plantageneta. Gotfryd wyrusza tam wraz ze swoim wiernym giermkiem. Niestety, w podróży nie są bezpieczni, ponieważ po piętach stale depcze im niejaki „człowiek z kuszą”, który ma tylko jeden cel. Pozbyć się Gotfryda i jego towarzysza raz na zawsze. Dlaczego? Kim jest ten mężczyzna i kto go wynajął? A może działa na własną rękę? Od tej pory ich życie nie będzie już wyglądać tak samo. Lecz to nie wszystko. Szybko okazuje się bowiem, że Gotfryd i Henryk przybyli do Londynu w bardzo trudnym czasie. Są świadkami poważnego konfliktu króla z arcybiskupem Canterbury, Tomaszem Becketem (ok. 1118-1170). Konflikt ten kończy się dla tego drugiego tragicznie. Jak gdyby tego było mało, Gotfryd de Melville zostaje wplątany w cały ten koszmar i teraz sam może mieć poważne problemy. Czy zatem zostanie oskarżony i skazany na śmierć, jak pozostali winni zabójstwa? A może w ostatniej chwili ktoś przyjdzie mu z pomocą i uwolni od okrutnej śmierci?

Historia Gotfryda de Melville’a nierozerwalnie łączy się z Mandylionem z Edessy. Mandylion stanowi praktycznie trzon fabuły. Natomiast jeśli chodzi o tło historyczne, to wraz z głównym bohaterem czytelnik bierze udział w trzeciej (1189-1192) i czwartej (1202-1204) krucjacie, kiedy to zdobyto Konstantynopol, czego konsekwencją było utworzenie Cesarstwa Łacińskiego, które przetrwało do 1261 roku. Akcja powieści od samego początku jest niezwykle wciągająca, natomiast narratorów jest dwóch. O swoim życiu raz opowiada nam sam Gotfryd de Melville, który kończy już swoją ziemską wędrówkę, a raz jest to narrator trzecioosobowy. Główny bohater praktycznie nie ma się czym chwalić, ponieważ zrobił w życiu wiele złego. Można zatem odnieść wrażenie, że ta opowieść to swego rodzaju spowiedź Gotfryda stojącego nad grobem. Możliwe, że podejmowane przez niego złe wybory stanowią konsekwencję tego, co przeżył już w swoim rodzinnym domu, kiedy najpierw musiał zmagać się z traumą po śmierci matki, a potem ojciec praktycznie wyrzucił go z domu, aby wszystko, co należało się pierworodnemu synowi przekazać przyrodniemu bratu Gotfryda. Potem doszły jeszcze podejrzane działania biskupa Odilona, w wyniku których został wplątany w coś, co zagrażało nie tylko jego bezpieczeństwu, ale wręcz życiu. Sprawy osobiste też nie szły po myśli Gotfryda. Pobyt w Prowansji zmienił jego życie nieodwracalnie, zaś uczestnictwo w wyprawach krzyżowych również spowodowało, że na pewne sprawy rycerz zaczął patrzeć inaczej.

Gotfryd de Melville to postać niezwykle złożona. Można odnieść wrażenie, że on sam także nie jest do końca przekonany o słuszności swojego postępowania. Wielokrotnie działa pod wpływem emocji, lecz zawsze ma u boku prawdziwych przyjaciół, którzy są gotowi nadstawić karku w jego obronie. Jest to dowód na to, że prawdziwa męska przyjaźń naprawdę istnieje i jest gotowa wiele znieść. Ta powieść to nie tylko historia, ale także przygoda. Bohaterowie wciąż są w ruchu i bezustannie muszą stawiać czoło kolejnym niebezpiecznym sytuacjom. Oprócz przygody i historii jest też miłość, dla której można poświęcić życie i własne bezpieczeństwo. Jest też żądza okrutnej zemsty, która wręcz odbiera rozum. Na kartach powieści występują także postacie historyczne związane z opisywanym okresem, jak król Ryszard I Lwie Serce (1157-1199), sułtan Saladyn (1138-1193) czy Dominik Guzmán (ok. 1170-1121), założyciel Zakonu Braci Kaznodziejów, czyli popularnych Dominikanów.

"Bractwo Mandylionu" to naprawdę doskonała powieść, którą polecam wszystkim wielbicielom historii. Tym razem w ręce czytelnika trafia wydanie rozszerzone, gdzie autor uzupełnia niektóre informacje znane nam z poprzedniego wydania, co tylko podnosi walor powieści. Oprócz powyższego nie można też zapominać o bezsensowności wojen religijnych, na co dowodem są wyprawy krzyżowe, a w ich konsekwencji śmierć wielu tysięcy niewinnych ludzi, co wyraźnie widać na kartach powieści. Dlatego tak ważna jest wolność wyznania. Czytając tę książkę nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że znajduję w niej elementy charakterystyczne dla prozy Kena Folletta. Uważam, że ta książka doskonale sprzedałaby się na brytyjskim rynku wydawniczym. Miejmy zatem nadzieję, że tak się kiedyś stanie i powieść zostanie przetłumaczona na język angielski.

___________________________________

Cały esej na temat książki można przeczytać tutaj: http://wkrainieczytania.blogspot.com/2020/11/wojciech-dutka-bractwo-mandylionu.html

Z "Bractwem Mandylionu" Wojciecha Dutki po raz pierwszy spotkałam się w 2015 roku. Przeczytałam wówczas pierwsze wydanie tej powieści pochodzące z 2009 roku. Ta książka już wtedy zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Ponieważ historia Anglii i wszystko, co wiąże się z Wielką Brytanią stanowi nie tylko moje hobby, ale przede wszystkim jest gałęzią nauki, którą zajmuję...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Główną bohaterką powieści jest młodziutka hrabianka Anna Lipińska. Wraz z ojcem i dwoma braćmi mieszka we Lwowie. Matka Anny od dawna nie żyje. Pomimo że Lipińscy posiadają też majątek w Niesłuchowie, to jednak większość czasu spędzają właśnie we Lwowie. Dzieje się tak dlatego, iż nadszedł już najwyższy czas, aby Annę wydać za mąż, a i młodzi mężczyźni też powinni pomyśleć o dobrym ożenku. W związku z tym hrabianka zaczyna prowadzić dość intensywne życie towarzyskie. Bywa na balach, chodzi do teatru, gdzie ma okazję spotkać młodych mężczyzn odpowiadających jej statusem społecznym. Pewnego dnia na jej drodze staje pułkownik Michał Dukajski. Choć praktycznie od pierwszej chwili coś ich do siebie przyciąga, to jednak Anna robi wszystko, aby tylko pozbyć się natręta. Nie jest to takie proste, ponieważ oficer jest uparty i doskonale wie, czego chce. Pomimo że przez jego życie i łóżko przewinęło się sporo kobiet, to jednak niepokorna hrabianka zaczyna spędzać mu sen z powiek. Michał wie, że ona i tylko ona musi zostać jego żoną. Czy za tym pragnieniem kryją się jedynie głębokie uczucie i pożądanie, czy może jest w tym wszystkim jakieś drugie dno, o którym Anna nie ma na razie najmniejszego pojęcia?

Szybko okazuje się, że pułkownik Michał Dukajski nie jest jedynym mężczyzną, który upatrzył sobie młodziutką hrabiankę. Fakt, że Anna ma adoratorów wcale nie dziwi, ponieważ dziewczyna jest nad wyraz piękna i przyciąga spojrzenia mężczyzn wszędzie tam, gdzie się tylko pojawi. I tak oto pewnego dnia Anna staje się obiektem westchnień niejakiego Adama Małaszewicza. To przemysłowiec, o którym dziś powiedzielibyśmy biznesmen. Mężczyzna niedawno wrócił z Paryża i wydaje się, że jego jedynym celem jest znalezienie sobie żony. Czy zatem uda mu się zdobyć serce hrabianki? A może będzie musiał stoczyć nierówną walkę z Dukajskim, który przecież tak łatwo nie odpuści? A co na to sama zainteresowana? Którego z nich wybierze Anna Lipińska? I co najważniejsze: którego z mężczyzn zaakceptuje jej ojciec?

"Ogień i lód" to nie tylko romantyczna historia z udziałem dwóch zakochanych mężczyzn i jednej kapryśnej hrabianki. Ta historia ma również drugie dno. Jest ona niezwykle istotna przede wszystkim z punktu widzenia kobiet. Jak wiadomo początek XX wieku to narodziny ruchów feministycznych, których zasadniczym celem stała się walka o prawa kobiet, szczególnie w kontekście politycznym. Kobiety dążyły do przyznania im praw wyborczych. Najbardziej znane w tej kwestii są działania sufrażystek w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Wydaje się więc, że Anna Lipińska coś na ten temat wie, gdyż podczas spotkań towarzyskich wielokrotnie wypowiada swoje zdanie w obronie kobiet, czym wprawia w zakłopotanie nie tylko swego ojca, ale też inne osoby reprezentujące starsze pokolenie, które zostało zupełnie inaczej wychowane i nie potrafi zrozumieć, że czasy się zmieniają i kobieta nie jest stworzona jedynie do zajmowania się domem, mężem i dziećmi. Anna dość jednoznacznie podkreśla, że ceni sobie niezależność i nie ma najmniejszego zamiaru podporządkować się mężczyźnie, który zdecyduje się z nią ożenić. Z drugiej strony jednak gdy w grę wchodzą uczucia, jej niezależność jakby topniała. Jest to niebezpieczna mieszanka, która może doprowadzić hrabiankę do zguby.

Oprócz powyższego, czytelnik ma też okazję przyjrzeć się postaciom reprezentującym różne środowiska ówczesnego lwowskiego społeczeństwa, co oznacza, że może poznać różnorakie charaktery. Każdy z bohaterów jest inny i każdy ma coś innego do ukrycia. Cała opowieść posiada niepowtarzalny klimat. Joanna Wtulich przenosi czytelnika w czasy szczególne, jeśli chodzi o historię. To Polska z okresu zaborów. Pomimo że autorka bardziej skupia się na losach poszczególnych bohaterów i ich emocjach, to jednak nie zapomina o tle historycznym, a co za tym idzie, o ważnym wydarzeniu mającym miejsce 12 kwietnia 1908 roku, które ściśle związane było z Uniwersytetem Lwowskim. Wydarzenie to było owocem konfliktu pomiędzy Polakami a Ukraińcami.

Moim zdaniem "Ogień i lód" to doskonały wstęp do dalszej części opowieści o hrabiance Annie Lipińskiej i towarzyszących jej osobach. Jestem przekonana, że – podobnie jak w pierwszym tomie – w kolejnych częściach również nie zabraknie emocji i życiowych komplikacji. Ta powieść to moje pierwsze spotkanie z prozą Joanny Wtulich i nie ukrywam, że bardzo udane. Bohaterowie są wiarygodni i doskonale wpisani w realia, jakie panowały w ówczesnym Lwowie. Ponieważ jest to literatura typowo kobieca, polecam ją przede wszystkim kobietom. Książka jest bowiem gwarancją mile spędzonego czasu i oderwania się od trudnej obecnie rzeczywistości. To opowieść, która choć na chwilę pozwoli zapomnieć o problemach i sprawi, że przeniesiemy się na lwowskie salony, gdzie panowała swoista atmosfera tak odmienna od tej, jakiej doświadczamy dzisiaj.

________________________________

Cały esej możecie przeczytać tutaj: http://wkrainieczytania.blogspot.com/2020/10/joanna-wtulich-ogien-i-lod-trylogia.html

Główną bohaterką powieści jest młodziutka hrabianka Anna Lipińska. Wraz z ojcem i dwoma braćmi mieszka we Lwowie. Matka Anny od dawna nie żyje. Pomimo że Lipińscy posiadają też majątek w Niesłuchowie, to jednak większość czasu spędzają właśnie we Lwowie. Dzieje się tak dlatego, iż nadszedł już najwyższy czas, aby Annę wydać za mąż, a i młodzi mężczyźni też powinni pomyśleć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Romantyczni" Doroty Ponińskiej to powieść traktująca właśnie o tamtym okresie w dziejach Wilna. Akcja rozpoczyna się w 1815 roku, kiedy to czytelnik zostaje przeniesiony na Litwę do majątku Kamienickich. Poznaje nastoletniego Maurycego Kamienickiego, który choć jest postacią fikcyjną, to jednak jego powieściowe losy bardzo silnie zwiążą się z wydarzeniami, gdzie głównymi bohaterami okażą się postacie historyczne. Maurycy nie pochodzi z bogatej rodziny, ale też nie klepie biedy. Od dnia narodzin chłopak żyje z piętnem śmierci matki, która wydała ostatnie tchnienie w chwili, gdy on przychodził na świat. Ojciec nie może mu tego wybaczyć i nie omieszka mu o tym przypominać, skoro tylko najdzie go ochota. Maurycy ma też starszą siostrę, Krystynę, z którą jest mocno związany nie tylko więzami krwi, ale również emocjonalnie.

Marzeniem młodego Kamienickiego jest móc wyjechać kiedyś do Wilna i tam studiować historię. Marzenie to dodatkowo podsycają fascynujące opowieści starszego kolegi i najbliższego sąsiada, Karola, który dzięki studiom może teraz zwiedzać świat, pogłębiać wiedzę, a nade wszystko poznawać ciekawych ludzi. Maurycy pragnie dla siebie tego samego, lecz owdowiały ojciec ma w stosunku do niego zupełnie inne plany. Wygląda jednak na to, że chłopakowi uda się spełnić marzenie, bo oto przychodzi w końcu dzień, gdy Maurycy wyrusza w podróż do Wilna z głową pełną oczekiwań nie tylko na niezapomniane przygody, ale przede wszystkim na odmianę dotychczasowego życia i spotkania ludzi, którzy być może wywrą na nim niezapomniane wrażenie i pozostawią niezatarty ślad w jego życiu. Chłopak nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo pobyt w Wilnie odmieni jego spojrzenie na świat i otworzy mu oczy na fakty, które do tej pory były przed nim zakryte i nie miał o nich choćby najmniejszego pojęcia. Będzie też musiał przewartościować swoje życie i zmienić priorytety, ponieważ to, co do tej pory uważał za istotne, nagle przestanie mieć dla niego znaczenie.

Wilno namalowane słowami Doroty Ponińskiej jest przepiękne. Czytelnik odnosi wrażenie, że wraz z młodym Maurycym Kamienickim przemierza ulice miasta, podziwia jego zabytki, spotyka wszystkich tych ludzi, których los stawia Maurycemu na drodze, a także bierze udział w spotkaniach Promienistych, czyli członków Towarzystwa Przyjaciół Pożytecznej Zabawy, którym przewodzi wspomniany wyżej Tomasz Zan. To wszystko jest tak plastyczne i tak bardzo realne, że nagle zapominamy o otaczającej nas rzeczywistości. Chcemy pozostać w Wilnie jak najdłużej, nawet jeśli nie jest tam bezpiecznie i trzeba uciekać przed prześladowaniami Mikołaja Nowosilcowa. Ta powieść to nie tylko historia ludzi, którzy żyli przed nami, ale także potężna dawka wiedzy dotycząca tamtego niezwykle trudnego okresu w naszych dziejach. Czytelnik może bowiem przyglądać się jak wyglądało formułowanie się Filomatów i Filaretów, którzy odegrali bardzo ważną oświatową rolę wśród ówczesnej wileńskiej młodzieży.

[...]

Myślę, że po przeczytaniu tej książki znacznie łatwiej będzie nam zrozumieć dylematy, z którymi zmagali się ci, dla których jedynym marzeniem było odzyskanie wolności. Znacznie łatwiej jest bowiem wczuć się w sytuację konkretnych osób, kiedy nie mamy do czynienia z suchą biografią i litanią faktów, lecz z bohaterami, którzy sprawiają wrażenie wciąż żywych. W momencie, gdy na scenie pojawia się sam Adam Mickiewicz nie sposób nie obudzić w sobie nadziei, że te wszystkie trudności i zabory już wkrótce się skończą, a ludzie znów będą wolni. Tematyka "Romantycznych" jest naprawdę oryginalna. Nie jest to romans, jak być może niektórzy mogliby pomyśleć, patrząc na tytuł. Zazwyczaj autorzy beletrystyki historycznej na swoich bohaterów obierają sobie głowy koronowane. W tym przypadku jest zgoła inaczej, co okazuje się niezwykle zaskakujące i jeszcze bardziej podnosi walor opowiadanej historii. Niezmiernie cieszę się, że ta powieść powstała i że została wydana. Uważam, że potrzebujemy takich właśnie książek. Książek, które czegoś nas nauczą, a nie tylko sprawią przyjemność podczas czytania i już po chwili przestaną mieć dla nas znaczenie. Moim zdaniem wielką stratą dla polskiej literatury byłoby, gdyby ta powieść nigdy nie ujrzała światła dziennego. Dlatego też niezmiernie cieszy mnie fakt, że planowana jest kontynuacja w kolejnych dwóch tomach. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko polecić Wam Romantycznych. Ta lektura to gwarancja doskonałej literatury. Tego, o czym przeczytacie w niniejszej powieści na pewno nie opowiedział Wam żaden nauczyciel na lekcjach języka polskiego.

________________________

Cały esej wraz z tłem historycznym i opisem dziewiętnastowiecznego Wilna znajdziecie na blogu "W Krainie Czytania & Historii": http://wkrainieczytania.blogspot.com/2020/09/dorota-poninska-romantyczni-1.html

"Romantyczni" Doroty Ponińskiej to powieść traktująca właśnie o tamtym okresie w dziejach Wilna. Akcja rozpoczyna się w 1815 roku, kiedy to czytelnik zostaje przeniesiony na Litwę do majątku Kamienickich. Poznaje nastoletniego Maurycego Kamienickiego, który choć jest postacią fikcyjną, to jednak jego powieściowe losy bardzo silnie zwiążą się z wydarzeniami, gdzie głównymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niektórzy uważają, że szkolne przyjaźnie są tymi najtrwalszymi i zawieranymi na całe życie, podczas gdy są też tacy, którzy twierdzą, że dopiero będąc na studiach ludzie są zdolni do nawiązywania najsilniejszych relacji. Niemniej często zdarza się, że po zdaniu matury, kiedy to każdy młody człowiek wybiera własną życiową drogę, w jego pamięci wciąż pozostają ci, z którymi spędził kilka najlepszych lat życia. To szkolni koledzy byli świadkami pierwszych miłosnych rozczarowań; to oni przychodzili z pomocą, gdy trzeba było wyciągać z tarapatów; to im powierzaliśmy najgłębiej ukryte tajemnice i naiwnie wierzyliśmy, że nigdy nie ujrzą one światła dziennego. Co jednak zrobić, jeśli szkolna koleżanka lub kolega bezustannie tkwią w naszych myślach i nie pozwalają nam normalnie żyć? Co zrobić, gdy mimo wszystko staramy się ułożyć sobie życie, lecz myślami wciąż wracamy do tego, co było, kiedy mieliśmy osiemnaście lub dziewiętnaście lat? Co zrobić, kiedy każdego dnia zdradzamy w myślach naszego obecnego partnera? Albo partnerkę, z którą dzielimy życie? Czy to już obsesja czy może jedynie tak silne zauroczenie, że nie pozwala nam ono normalnie funkcjonować?

Monikę i Pawła połączyło coś wyjątkowego, choć była to tylko jedna upojna noc podczas balu maturalnego. Noc, o której oboje nie potrafili zapomnieć, pomimo że każde z nich po ukończeniu szkoły ułożyło sobie życie po swojemu. Monika praktycznie od zawsze była inna. Często można było odnieść wrażenie, że choć fizycznie jest obecna, to jednak jej dusza porusza się w jakimś zupełnie innym wymiarze. Możliwe, że właśnie ta inność tak bardzo zafascynowała Pawła, iż nie mógł o niej zapomnieć pomimo upływu lat. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że ta wyobcowana dziewczyna przeżyła w dzieciństwie tragedię i od tamtej pory nie potrafi uporać się z traumą. Nieświadomi niczego koledzy traktowali ją na tyle normalnie, na ile można traktować osobę, która wciąż duchem błądzi w jakiejś innej rzeczywistości.

Od matury Moniki i Pawła mija kilka lat. Ona ma już dom, męża i malutkie dziecko, natomiast on wciąż nie potrafi się ustatkować. Zmienia dziewczyny niczym przysłowiowe rękawiczki, ponieważ z żadną nie potrafi stworzyć stałego związku. W podświadomości chłopaka nadal „mieszka” Monika. Pewnego dnia oboje spotykają się zupełnie przypadkowo i wówczas ich uczucie odżywa na nowo. W rezultacie dziewczyna namawia Pawła na wyjazd w Tatry. Chłopak nie waha się ani chwili. Wie bowiem, że taka okazja już się nie powtórzy, bo przecież Monika jest mężatką, a mąż nie będzie stale wyjeżdżał służbowo. Niestety, romantyczny w zamyśle wyjazd kończy się tragicznie. Kobieta bez żadnego ostrzeżenia rzuca się w przepaść na oczach zszokowanego mężczyzny. Pragnie tylko jednego. Chce aby Paweł podążył w nieznane razem z nią, lecz ten tego nie robi sparaliżowany strachem. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że dziewczyna, z którą jeszcze przed kilkoma minutami przeżywał chwile miłosnych uniesień, targnie się na swoje życie. Wydaje się, że jedyne, co w tej sytuacji może zrobić młody mężczyzna, to wrócić do domu i modlić się, żeby nikt nie odkrył, iż to on towarzyszył Monice w ostatnich minutach jej życia. Gdyby stało się inaczej, mógłby wszak zostać posądzony o zamordowanie ukochanej.

Mijają lata. Paweł układa sobie życie u boku najwspanialszej dziewczyny, jaką mógł sobie wymarzyć, lecz to wcale nie oznacza, że zapomniał o tym, co stało się w górach. Na samą myśl o Zakopanem paraliżuje go strach i wie, że nie może tam wrócić, choćby nie wiadomo co się działo. Lecz okazuje się, że życie napisało dla niego zupełnie inny scenariusz. Po dwudziestu latach Paweł wraca do miejsca, w którym miał nadzieję już nigdy się nie znaleźć. Nie ma bowiem pojęcia, że w drodze na Zawrat wciąż ktoś na niego czeka. Czy mężczyźnie uda się oprzeć demonom czającym się w górach? A może z raz obranej drogi nie ma już powrotu? Co stanie się z jego bliskimi, jeśli Paweł ulegnie i podąży za głosem, który bezustannie go woła? Czy może narażać niewinnych ludzi? Przecież oni nie zasłużyli sobie na to, aby dzielić z nim to, co zostało zapoczątkowane wiele lat temu.

Magdalena Zimniak znana jest z tego, że pisze mroczne thrillery psychologiczne. Kiedy wydaje się, że nie można wymyślić już niczego nowego, wówczas autorka wydaje kolejną książkę i zaskakuje czytelnika tematem, który wbija go w fotel, po kręgosłupie przebiega mu stado mrówek i zaczyna nerwowo rozglądać się po pokoju, zastanawiając się, czy przypadkiem złe duchy nie nawiedziły i jego. Czytelnik wytęża słuch, myśląc czy sam również nie usłyszy jakichś podejrzanych głosów. Klimat powieści jest niezwykle mroczny. Pojawiają się w niej różni bohaterowie, którzy w mniejszym bądź większym stopniu związani są z Moniką. Moim zdaniem to ona jest tutaj główną bohaterką, ponieważ to właśnie wokół niej wszystko się kręci. Choć nie żyje od wielu lat, to jednak stale daje o sobie znać. To ona kieruje życiem tych, którzy zostali i którzy byli jej bliscy. Monika nie daje o sobie zapomnieć, choćby nie wiadomo, jak bardzo nasi bohaterowie pragnęli wyrzucić ją z pamięci.

Pomimo że powieść zawiera w sobie pierwiastek metafizyczny, to jednak należałoby bardziej skupić się na kwestiach realnych. Na kartach powieści występuje wielu bohaterów, z których każdy musi zmagać się z własnymi demonami. U niektórych pojawia się przeogromna chęć zemsty. W ich przypadku jest to uczucie, którego tak naprawdę nie powinni czuć, a jednak dzieje się inaczej. To uczucie jest silniejsze od nich samych i wydaje się, że tak naprawdę nic nie jest w stanie tego zmienić. Z drugiej strony obecna jest także miłość, która objawia się pod kilkoma postaciami. Jest zatem miłość rodziców do dziecka, obsesyjna i prowadząca do zguby miłość pomiędzy kochankami, czy też miłość między przyjaciółmi, która przejawia się przede wszystkim w niewyobrażalnej potrzebie bezustannego chronienia osób znajdujących się w ciągłym niebezpieczeństwie. Oprócz tego mamy również do czynienia z miłością zakazaną, dla której można wręcz zabić.

"Wschód księżyca" to bez wątpienia thriller psychologiczny stanowiący doskonałe studium przypadku. Psychikę i postępowanie wszystkich bohaterów, nawet tych drugoplanowych, możemy bowiem poddać dogłębnej analizie i spróbować dociec, dlaczego zachowują się w ten konkretny sposób. Co ciekawe, oprócz Moniki, na pierwszy plan wysuwa się duchowny, który nie tylko musi radzić sobie z niełatwą codziennością swojego kapłańskiego stanu, ale przede wszystkim z własnymi emocjami i demonami, które od lat mu towarzyszą. On doskonale wie, że są rzeczy, których robić mu nie wolno, lecz mimo to są chwile, kiedy nie potrafi skutecznie walczyć z pokusą.

Najnowsza powieść Magdaleny Zimniak stanowi doskonałą lekturę dla tych czytelników, którzy oczekują od powieści czegoś więcej, niż tylko rozrywki i przyjemnie spędzonego czasu. "Wschód księżyca" to opowieść, która pozwala zrozumieć, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze i czym należy kierować się w relacjach z innymi ludźmi. To także opowieść o tym, jak ważne są ludzkie wybory. Jedna nierozważna i nieprzemyślana decyzja może bowiem uruchomić lawinę dramatycznych zdarzeń, które trudno będzie zatrzymać i których konsekwencje przejdą na kolejne pokolenia. Historia Moniki i Pawła hipnotyzuje i wciąga z każdą kolejną stroną. To bez wątpienia książka, która na długo pozostaje w pamięci czytelnika.

źródło tekstu: http://wkrainieczytania.blogspot.com

Niektórzy uważają, że szkolne przyjaźnie są tymi najtrwalszymi i zawieranymi na całe życie, podczas gdy są też tacy, którzy twierdzą, że dopiero będąc na studiach ludzie są zdolni do nawiązywania najsilniejszych relacji. Niemniej często zdarza się, że po zdaniu matury, kiedy to każdy młody człowiek wybiera własną życiową drogę, w jego pamięci wciąż pozostają ci, z którymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W okresie dwudziestolecia międzywojennego Warszawa nazywana była Paryżem Północy, a to ze względu na swój niepowtarzalny klimat. Zachwyt budziła przede wszystkim jej architektura. Z jednej strony miasta można bowiem było zobaczyć ogromne gmachy, natomiast z drugiej klasycystyczne budynki. Przedwojenna Warszawa była zatem majestatycznym miastem, w którym tętniło życie i które wyraźnie wyróżniało się na tle ówczesnych stolic Europy. Można było wówczas odnieść wrażenie, że mieszkańcy stolicy wierzą, iż czeka ich wspaniała przyszłość w nowej i jakże odmienionej po latach zaborów Warszawie. Niestety, pragnienia te zniszczyła wojenna zawierucha, która zabrała ze sobą magiczny klimat Warszawy oraz odebrała jej wszystko to, co ją wyróżniało. W zamian wojna zostawiła ziemię pokrytą gruzem, resztkami kamienic oraz ludzką krwią.

Przedwojenne poranki charakteryzowały się niewielkim ruchem na warszawskich ulicach. Na sklepowych wystawach stały samotnie porcelanowe lalki, które z zadumą przypatrywały się pustym ulicom. Miasto ożywiało się dopiero około południa, gdyż wówczas parki zapełniały się radosnymi, roześmianymi i rozkrzyczanymi dziećmi, które biegały po alejkach, podczas gdy dorośli cieszyli się ciepłem promieni słonecznych i zachwycali się pięknym nadwiślańskim krajobrazem. Z kolei gdy zapadał zmrok Warszawa bynajmniej nie szykowała się do snu. Plac Teatralny mienił się wówczas świecącymi neonami i reklamami umieszczonymi na dachach kamienic i na latarniach. Opustoszałe nieco ulice oświetlane były tysiącem różnobarwnych migających lampek. Chociaż ruch na drogach nie był już tak natężony, jak za dnia, to jednak nie wszyscy warszawiacy chowali się w zaciszu swoich domów. Ci zamożniejsi bardzo często odwiedzali ekskluzywne lokale, aby w towarzystwie przyjaciół i znajomych, sącząc alkohol, pożegnać kończący się właśnie dzień. A potem powoli zamierał gwar, zaś samo miasto sposobiło się do snu pochłonięte przez nocny spokój, aby rankiem znów obudzić się do życia.

Przed wybuchem drugiej wojny światowej Warszawa była naprawdę piękna, a przynajmniej takie wydawało się być Śródmieście. Znajdowały się tam wspaniałe kamienice i piękne sklepy. Był też tor wyścigowy. Ponieważ Warszawa była miastem dorożek, bezustannie słychać było stukot końskich kopyt. Po ulicach jeździły też czerwone tramwaje i autobusy, lecz mimo to najwięcej widać było pojazdów konnych. Z kolei na Polu Mokotowskim znajdował się port lotniczy. Gdy w 1934 roku prezydentem miasta został Stefan Starzyński (1893-1939), rozpoczął się dynamiczny rozwój miasta. Wtedy też wspomniany wyżej tor wyścigowy przeniesiono na Służewiec, natomiast port lotniczy na Okęcie. Na spacery warszawiacy chodzili do Ogrodu Saskiego lub Ogrodu Pomologicznego znajdującego się na ulicy Nowogrodzkiej. Były również ulice, gdzie znajdowały się naprawdę eleganckie budynki przeznaczone tylko dla najbogatszych mieszkańców. W okresie międzywojennym zaczęto także wznosić luksusowe domy na Złotej.

W tamtym okresie w Warszawie był również dom handlowy braci Jabłkowskich, który znajdował się przy ulicy Brackiej 25. Ten modernistyczny gmach był bardzo chętnie odwiedzany przez warszawiaków, ponieważ jego kierownictwo naciskało na sprzedawców, aby wobec wszystkich klientów, a nie tylko wobec tych najbogatszych, byli uprzejmi. I to bardzo przyciągało ludzi. Można było tam kupić ubrania dla całej rodziny. Były też dostępne firanki, tkaniny i dywany. W domu handlowym działała pierwsza w Warszawie szklana winda. Organizowano w nim pokazy mody, natomiast bogate damy praktycznie zabijały się o ręcznie robione zaproszenia. W pierwszym rzędzie zawsze można było zobaczyć córki Józefa Piłsudskiego (1867-1935) – Wandę (1918-2001) i Jadwigę (1920-2014). Z kolei najsmaczniejsze pomarańcze sprzedawano na Nalewkach. Mówiono, że pochodziły one z Jaffy.

Przedwojenna Warszawa to na pewno miasto wielokulturowe. W porównaniu z innymi miastami europejskimi, mieszkało w nim najwięcej ludności pochodzenia żydowskiego, co sprawiało, że była ona centrum żydowskiego życia naukowego i kulturalnego. Wszystkim mieszkańcom Warszawa oferowała mnóstwo różnych rozrywek. Można było odwiedzać eleganckie kina albo tak zwane kina robotnicze, gdzie ekrany zastępowały zwykłe prześcieradła. Spacerowano po parkach oraz jeżdżono na wycieczki do Wilanowa, natomiast ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, każdego wieczoru wychodzili do licznych restauracji albo kawiarni. Centrum miasta było nocami rozświetlane nie tylko gazowymi latarniami, ale także wspomnianymi już neonami.

Jeśli chodzi o modę, to należy zaznaczyć, że kobiety stopniowo zaczynały stawać się coraz bardziej wyzwolone. I choć nadal nosiły sukienki, które zakrywały kolana, to jednak były one krótsze i znacząco podkreślały talię. Minęła też moda na kostiumy kąpielowe przypominające wyglądem worki z rękawami i nogawkami. W latach trzydziestych przyszła również moda na plażowanie i teraz wypadało już wylegiwać się na piasku nad Wisłą. Znajdowały się tam specjalne podesty, na których praktycznie półnadzy mieszkańcy stolicy tańczyli do melodii wygrywanych przez zespoły jazzowe. Pomimo że większość warszawiaków żyła w nędzy, to jednak w dwudziestoleciu międzywojennym ludzi rozpierała niepowtarzalna energia. Ludzie chcieli żyć, chcieli się spotykać i wypoczywać na plażach nad Wisłą. Dlatego też po zakończeniu drugiej wojny światowej ci, którym udało się przeżyć, mocno tęsknili za tym, co było, ale niestety tamto życie sprzed wojny minęło bezpowrotnie.

Taką właśnie Warszawę możemy ujrzeć oczami wyobraźni w najnowszej powieści Doroty Ponińskiej. Akcja "Sekretów pani pułkownikowej" rozgrywa się gdzieś na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Prezydentem Polski jest bowiem Ignacy Mościcki (1867-1946), do którego na bale często chadzają nasi bohaterowie. Można odnieść wrażenie, że główną bohaterką jest tytułowa pani pułkownikowa, czyli Natalia Kotubrycka. Ale czy na pewno tak jest? Kobieta reprezentuje tę wyższą warstwę społeczną. Choć niegdyś istniało prawdopodobieństwo, że nie będzie jej dane wejść do wyższych sfer, to jednak jej życie potoczyło się w taki sposób, że ostatecznie osiągnęła swój cel. Dziś jest szanowaną małżonką zasłużonego w boju pułkownika, z którą wszyscy się liczą, pytają o zdanie, proszą o pomoc i zapraszają na spotkania towarzyskie. Niemniej pani pułkownikowa to tak naprawdę kobieta o niezwykle złożonej osobowości. Możliwe, że sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby nie tajemnice, które wciąż kładą się cieniem na jej życiu. Przeszłość stale ją prześladuje i nie pozwala zaznać spokoju.

Kolejną bohaterką, która ma tutaj do odegrania niemałą rolę i równie dobrze można uznać ją za główną postać, jest Frania Ozorek. Dziewczyna pochodzi z ubogiej wiejskiej rodziny, w której było niemało przemocy. Aby wyrwać się ze wsi i spod ciężkiej ręki ojca, zarówno Frania, jak i jej siostry uciekają do miasta, gdzie znajdują pracę w domach tych bogatszych warszawiaków. Frania trafia do domu pułkownika Kotubryckiego, gdzie pracuje jako służąca. Nie narzeka na pracę. Jest jej tutaj dobrze. Czuje się szanowana przez swoich chlebodawców. I pewnie wszystko nadal biegłoby z góry ustalonym rytmem, gdyby nie jedna noc, po której nic już nie będzie takie samo.

Trzecią – równie ważną bohaterką – jest niejaka Tatiana Trubecka. Dziś powiedzielibyśmy, że Tatiana to zwyczajna wróżka, która przepowiada przyszłość wszystkim tym, którzy mają na tyle dużo pieniędzy, że chcą jej za to płacić. Może są to ludzie nieco naiwni, może zagubieni, a może po prostu ciekawi, jak dalej potoczy się ich życie. Niemniej Tatiana mieszkająca w przedwojennej Warszawie wcale nie jest taką zwykłą wróżką, która wyciąga od ludzi pieniądze. Ona ma dar, który przywiozła ze sobą z dalekiej Syberii. Jest szamanką znającą ludzie serca, dusze i umysły. W dodatku jest kimś na kształt spowiednika, któremu można wszystko powiedzieć, a w zamian uzyskać poradę i pomoc w podjęciu trudnych decyzji. Tatianę można więc porównać do księgi, w której ukryta jest cała mądrość tego świata. Już niedługo życiowe drogi Tatiany Trubeckiej i Natalii Kotubryckiej niespodziewanie się przetną. Czy jednak pani pułkownikowa będzie w stanie zaakceptować to, co syberyjska szamanka ma jej do powiedzenia? Czy zgodzi się na układ, który może zniszczyć jej małżeństwo? A może będzie to jedyne wyjście, by móc je utrzymać? Jak wiele Natalia będzie musiała poświęcić, aby jej życie wróciło do normalności?

Po przepięknej opowieści "Podróż po miłość", która ukazała się w formie trylogii, Dorota Ponińska proponuje nam coś zupełnie innego, choć równie magicznego i wciągającego już od pierwszej strony. Na kartach powieści czytelnik przenosi się do przedwojennej Warszawy i doświadcza jej niepowtarzalnego i magicznego klimatu. Lecz to nie wszystko. Spotykamy bowiem bohaterów, z których każdy jest inny, każdy wywodzi się z innego środowiska i każdy musi zmagać się z innymi problemami. Bohaterki mają do podjęcia naprawdę trudne decyzje. W przypadku Natalii dochodzą jeszcze tajemnice z przeszłości, które mogą zniszczyć jej uporządkowane życie, szczególnie jeśli wydostaną się poza cztery ściany jej domu. Ona doskonale wie, że gdyby tak właśnie się stało, będzie groził jej ostracyzm towarzyski, a na to przecież nie może sobie w żadnym razie pozwolić. Z kolei Frania może znaleźć się na bruku i co wtedy? Czy ktoś będzie chciał ją przyjąć do pracy z bagażem, który będzie dźwigać na swoich barkach? A może będzie musiała wrócić na wieś i znów godzić się na bycie pomiataną przez rodziców? Wydaje się, że tylko Tatiana stoi jakby obok całej tej sytuacji. Niemniej ona wie, jaki los czeka obydwie kobiety, jeśli nie podejmą właściwych decyzji.

"Sekrety pani pułkownikowej" to powieść, która posiada niepowtarzalny klimat. Jest w niej wszystko to, czego potrzeba dobrej powieści z akcją osadzoną w międzywojennej Warszawie. Autorka pokazuje nam życie mieszkańców ówczesnej stolicy z ogromną dokładnością i z różnych jego stron. Są bogaci, są biedni i są także ci, którzy żyją na średnim poziomie. Jest również próba radzenia sobie z sytuacją, która wydaje się bez wyjścia. Polecam zatem najnowszą powieść Doroty Ponińskiej wszystkim tym, którzy lubią cofać się w czasie i pragną pospacerować po ulicach przedwojennej Warszawy, a przy okazji podpatrzeć, jak wtedy wyglądało życie ludzi, którzy tak naprawdę niewiele się od nas różnili. Musieli bowiem zmagać się z podobnymi problemami i podejmować podobne decyzje, jak my dzisiaj. Ta książka to z jednej strony opowieść o życiu mieszkańców ówczesnej Warszawy, natomiast z drugiej stanowi ona doskonałe studium realiów panujących w dwudziestoleciu międzywojennym. Jeśli zatem chcielibyście wziąć udział w balu wydawanym przez Ignacego Mościckiego i jego małżonkę, to ta książka jest w sam raz dla Was.



źródło eseju: http://wkrainieczytania.blogspot.com

W okresie dwudziestolecia międzywojennego Warszawa nazywana była Paryżem Północy, a to ze względu na swój niepowtarzalny klimat. Zachwyt budziła przede wszystkim jej architektura. Z jednej strony miasta można bowiem było zobaczyć ogromne gmachy, natomiast z drugiej klasycystyczne budynki. Przedwojenna Warszawa była zatem majestatycznym miastem, w którym tętniło życie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Mafia” to słowo, które większości z nas kojarzy się z Sycylią, gdzie swoją działalność prowadzą bądź prowadziły zorganizowane grupy przestępcze posiadające ogromne wpływy i powiązania z osobami na różnych szczeblach władzy, a także prowadzące działalność gospodarczą, która finansowana jest z dokonywanych przestępstw. Z kolei w kontekście literackim, mówiąc „mafia” zazwyczaj mamy na myśli Amerykę i nieśmiertelnego Ojca chrzestnego autorstwa Mario Puzo. Jedna z legend mówi natomiast, że samo słowo „mafia” pochodzi od pierwszych liter hasła, które towarzyszyło Sycylijczykom podczas niewoli francuskiej, jaką przeżywali pod panowaniem dynastii Andegawenów, a brzmiało ono następująco: Morte Alla Francia Italia Anela, czyli Śmierć Francuzom hasłem wszystkich Włochów.

Wyobraźmy sobie zatem, że mafia posiada tak ogromną władzę, iż pewnego dnia zupełnie legalnie zostaje ogłoszony Międzynarodowy Dzień Mafii. Jest to święto naprawdę wyjątkowe, ponieważ wtedy nawet najtwardszy gangster musi zmięknąć i zapomnieć o tym, czym zajmuje się na co dzień. Dlaczego? Skąd taka nagła zmiana w zachowaniu mężczyzn, którzy każdego innego dnia potrafią być bezwzględni? Tego czytelnik dowie się dopiero wtedy, gdy sięgnie po najnowszą mini powieść Marcina Brzostowskiego. Na kartach swojej książki Autor ponownie wraca do postaci nieprzeciętnego i naprawdę godnego uwagi inspektora Franco Foga, którego mieliśmy już okazję poznać zarówno w "Zemście kobiet", jak i dwóch krótkich opowiadaniach zatytułowanych "Wirujący sztylet hiszpańskiej kusicielki" i "Mroczna tajemnica sgt. Adeli White".

Podobnie, jak w poprzednich książkach, Franco Fog tym razem również musi rozwiązać zagadkę, która wydaje się niesamowicie skomplikowana. Otóż, zbliża się tytułowy Międzynarodowy Dzień Mafii, a wraz z nim samobójstwa popełniają gangsterzy nie tylko ci działający na terenie Polski, ale także ci, którzy swoją przestępczą działalność prowadzą w innych krajach świata. Informacja o pierwszym podejrzanym samobójstwie gangstera zastaje inspektora w mieszkaniu jego życiowej partnerki, Małej Sylwii, która wcale nie jest postacią bez znaczenia, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Kiedy natomiast przychodzą wiadomości o kolejnych podejrzanych zgonach mafiosów, Franco Fog zaczyna coraz głębiej angażować się w śledztwo i coraz bardziej nabierać pewności, że za tymi samobójstwami kryje się coś więcej, niż tylko zwykła depresja gangstera. W dodatku mafiosi, jak gdyby się zmówili. Udają się bowiem na łono Abrahama w tym samym czasie. Czyżby nagle zgodnie postanowili oczyścić świat z przestępczości, eliminując samych siebie? Chyba nie. To byłoby zbyt proste. Coś tu ewidentnie nie gra i Franco Fog bez wątpienia dowie się, o co w tym wszystkim chodzi, nawet gdyby miał w tym celu poruszyć niebo i ziemię, nie spać po nocach i przesłuchać tysiące świadków.

"Międzynarodowy Dzień Mafii" to książka, która posiada swoje drugie dno. Aby je odkryć, czytelnik nie możne potraktować jej bezrefleksyjnie. Gangsterzy to tak naprawdę przedstawiciele nie tylko tej konkretnej grupy społecznej, ale przede wszystkim reprezentanci tych mężczyzn, którzy nie potrafią zrozumieć, że kobieta może być dla nich takim samym partnerem, jak inni mężczyźni. Męscy bohaterowie nie przyjmują bowiem do wiadomości, że kobietę stać na coś znacznie więcej, niż tylko dostarczanie im przyjemności albo piętrzenie coraz to nowych problemów. To oni są tymi, którzy rządzą światem, zapewniają byt rodzinie, a o jakimkolwiek równouprawnieniu nawet nie chcą słyszeć. W ich mniemaniu tak popularny dziś feminizm jest czymś zgoła złym i przybiera postać karykaturalną, co może wynikać ze strachu przez nieznanym lub obawą przed odwetem ze strony kobiet w odpowiedzi za lata złego traktowania. Z kolei kobiety też nie są lepsze, ponieważ – podobnie, jak mężczyźni – żyją stereotypami, uważając, że są stworzone jedynie do usługiwania mężczyznom, a jeśli już zdarzy im się jakiegoś pokochać, to są w stanie zrobić dla niego dosłownie wszystko.

Najnowsza książka Marcina Brzostowskiego to przede wszystkim opowieść o konfliktach damsko-męskich, których źródłem są uprzedzenia, tradycje kulturowe, a także obawa przed tym, że można zrobić coś, co nie zostanie dobrze przyjęte w społeczeństwie, a to może przecież znacząco ograniczyć wolność jednostki. Z jednej strony istnieje wyraźny podział na mężczyzn i kobiety i najlepiej byłoby, aby w ważnych sprawach mężczyźni i kobiety nie wchodzili sobie w drogę, skupiając się jedynie na tym, do czego są stworzeni, a z drugiej widać, że taki obraz świata jest nieco męczący zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Możliwe, że jakieś zmiany chętnie zostałyby przyjęte, ale pojawia się obawa, że przecież nie będzie to dobrze widziane przez otoczenie i jedyne, co im pozostanie, to ośmieszenie się i wstyd. Niemniej kobiety żyjące w cieniu swoich mężczyzn mogą wydawać się silniejsze od nich, bo przecież każdego dnia muszą zmagać się z problemami świata wykreowanego przez męską część populacji.

"Międzynarodowy Dzień Mafii" nie jest tak naprawdę kontynuacją losów inspektora Franco Foga, a jedynie opowiedzeniem kolejnej historii z jego życia. Tak więc czytelnicy, którzy jeszcze nie zetknęli się z tym bohaterem w poprzednich książkach Autora, mogą śmiało rozpocząć z nim przygodę właśnie od tej mini powieści. Nie jest to pierwsza książka Marcina Brzostowskiego, na kartach której poruszane są istotne problemy społeczne ukryte pod płaszczem absurdu, sarkazmu i humoru. Autor pokazuje, że wszelkiego rodzaju konflikty damsko-męskie kreowane są tak naprawdę przez samych zainteresowanych i tylko oni są w stanie coś zmienić. Dopóki nie pojawi się tolerancja i porozumienie pomiędzy kobietami i mężczyznami, próżno jest oczekiwać jakiejkolwiek zmiany istniejącej sytuacji.

Dodatkowym atutem tej książki jest prosty i zrozumiały język, a do tego dużo dialogów, zamiast przydługich i czasami wręcz zupełnie niepotrzebnych opisów. Polecam tę mini powieść każdemu, kto ma ochotę na historię opowiedzianą z przymrużeniem oka zanurzoną w surrealizmie, ale na pewno nie bezrefleksyjną, lecz zmuszającą do zastanowienia się nad naszymi wzajemnymi relacjami.


źródło: http://wkrainieczytania.blogspot.com

„Mafia” to słowo, które większości z nas kojarzy się z Sycylią, gdzie swoją działalność prowadzą bądź prowadziły zorganizowane grupy przestępcze posiadające ogromne wpływy i powiązania z osobami na różnych szczeblach władzy, a także prowadzące działalność gospodarczą, która finansowana jest z dokonywanych przestępstw. Z kolei w kontekście literackim, mówiąc „mafia”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[...] Najnowsza powieść Renaty Czarneckiej rozpoczyna się w chwili, gdy Bona Sforza d’Aragona przybywa do Polski i zostaje korowana na królową Polski. Jest to niezwykle ważne wydarzenie nie tylko w życiu Zygmunta i Bony, lecz także zwykłych ludzi. Oto bowiem następuje połączenie dwóch wielkich dynastii: Jagiellonów i Sforzów. Bona ma tylko dwadzieścia cztery lata, zaś jej małżonek przekroczył już pięćdziesiątkę. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że ta ogromna różnica wieku będzie stanowić przeszkodę nie tylko w kwestii wzajemnego porozumiewania się, ale także jeśli chodzi o wypełnianie obowiązków małżeńskich, to jednak prawda okazuje się zupełnie inna. Zygmunt jest zauroczony młodą małżonką, zaś Bona robi wszystko, aby podstarzały król nie poczuł się odtrącony. W miarę upływu czasu i w jej sercu zaczyna kiełkować uczucie miłości do męża. Owocem nocy poślubnej jest bowiem ich najstarsza córka Izabela (1519-1559), która dziedziczy imię po swej babce, Izabeli Aragońskiej.

W miarę upływu lat na świat przychodzą kolejne dzieci, w tym upragniony syn, przyszły Zygmunt II August (1520-1572). Już od pierwszego dnia życia jest on oczkiem w głowie matki. To przecież on ma odziedziczyć tron po ojcu i przedłużyć dynastię Jagiellonów. I choć córki także nie są bez znaczenia, bo wszak przy ich pomocy będzie można zaaranżować korzystne małżeństwa i tym samym wzmocnić nie tylko pozycję dynastii, ale przede wszystkim Polski, to jednak August jest tym, na którego Bona bezustannie chucha i dmucha, dbając o to, by nie stała mu się żadna krzywda. Najlepiej byłoby, aby na świat przyszedł kolejny zdrowy chłopiec. Niestety, los jakby się mścił. Z każdym kolejnym porodem Bona jest coraz bardziej niezadowolona. Rodzi bowiem córki, które chętnie oddałaby za choćby jeszcze jednego syna. W przeciwieństwie do królowej, Zygmunt cieszy się z każdego nowego dziecka i wydaje się zupełnie nie przejmować tym, że na Wawelu żyje tylko jeden następca tronu.

Jeśli ktoś myśli, że Bona stoi gdzieś z boku i biernie przypatruje się temu, co dzieje się w polityce, to grubo się myli. Ona ją tworzy. I choć to Zygmunt Stary nosi spodnie i oficjalnie rządzi krajem, to jednak silniejszą stroną jest tutaj Bona. Doradza Zygmuntowi, a czasami wręcz otwarcie się z nim spiera, jeśli widzi, że decyzje małżonka mogą mieć niekorzystny wpływ nie tylko na kraj, ale także na Jagiellonów. Takim postępowaniem królowa bardzo szybko przysparza sobie wrogów, dlatego też otacza się jedynie ludźmi zaufanymi, głównie tymi, których przywiozła sobie ze słonecznej Italii. I tak oto mijają lata, dzieci dorastają, Bona i Zygmunt się starzeją. Czas zatem rozpocząć aranżowanie korzystnych małżeństw dla dzieci. Niestety, nie wszystko idzie po myśli Bony. I znów dochodzi do sporów i rodzinnych konfliktów. Na tym polu najwięcej problemów przysparza królowej ukochany syn.

Ja, królowa to powieść, która stanowi kontynuację "Księżnej Mediolanu" i "Madonn z Bari". I choć fabuła książki od początku do końca skupia się na osobie Bony Sforzy i jej panowaniu w Polsce, to jednak Autorka nie zapomina o postaciach znajdujących się w otoczeniu królowej. Wraz z nimi czytelnik wędruje po wawelskich komnatach, udaje się do Warszawy, podróżuje na Litwę, a nawet do dalekiej Francji. Sama Bona jawi się tutaj jako niezwykle silna kobieta, która pragnie za wszelką cenę osiągnąć zamierzony cel. I choć posiada niemało wrogów, to jednak każdego dnia próbuje sobie z nimi radzić, pomimo że nie zawsze wygrywa. Wydaje się, że jest bezwzględna w tym, co robi. Czytelnik wciąż zastanawia się, czy te wszystkie plotki, które o niej rozpowszechniano były jedynie wymysłem wyobraźni jej wrogów, czy faktycznie kryło się za tym coś więcej, a królowa była zdolna do popełnienia zbrodni, byle tylko postawić na swoim. Z jednej strony potrafi być naprawdę okrutna, zaś z drugiej kochająca, wyrozumiała, a niekiedy po prostu bezsilna, szczególnie jeśli chodzi o rodzinę.

Na kartach powieści najbardziej kontrowersyjna władczyni Polski na pewno nie jest przedstawiona jako postać czarno-biała, którą można byłoby jednoznacznie ocenić. Autorka ukazuje nam ją na czterech płaszczyznach, czyli jako królową, żonę, matkę i teściową. Niestety, te cztery obrazy nie zawsze są ze sobą zgodne. Powieściowa Bona Sforza to połączenie tak wielu sprzeczności, że naprawdę trudno jest stwierdzić, która z jej twarzy jest prawdziwa. Jako królowej nie można zarzucić jej niczego złego, choć czasami zdarza jej się przyznać, że nigdy nie darzyła Polski sympatią, lecz skoro już los rzucił ją do kraju, w którym zimą okrutnie marznie, stara się działać na jego korzyść, dlatego poprzez politykę, jaką uprawia próbuje nie tylko umacniać własną dynastię, ale też Polskę na arenie międzynarodowej. Nie jest też złą żoną. Widać, że jest bardzo przywiązana do Zygmunta i nawet jeśli nie darzy go jakimś szczególnie płomiennym uczuciem, to małżonek jest jej bliski.

Z kolei jako matce można jej wiele zarzucić. Współczesnego czytelnika może zatem oburzać jej postępowanie wobec dzieci, ale trzeba pamiętać, że w XVI wieku, a szczególnie w rodach panujących, dzieci nie rodziło się po to, by je bezwarunkowo kochać i pragnąć ich dobra, lecz dlatego, aby w przyszłości stały się częścią polityki. To dzięki nim zawierano korzystne sojusze, łączono dynastie, a sami zainteresowani tak naprawdę nie mieli nic do powiedzenia. Miłość zarówno ta małżeńska, jak i rodzicielska nie miała większego znaczenia, jeśli w grę wchodziła polityka. W związku z tym kiedy Bona dostrzega, że jej zabiegi na niewiele się zdały, w konsekwencji czego pod jej dach wkracza ktoś, kto reprezentuje jej odwiecznych wrogów, natychmiast daje temu wyraz. Królowa jest bardzo zaborcza jako matka. Ta zaborczość objawia się przede wszystkim wobec Zygmunta Augusta. Czasami można odnieść wrażenie, że jej miłość daleko wykracza poza tę stricte macierzyńską. Gdyby nie fakt, iż August przyszedł na świat po to, by objąć tron po ojcu i spłodzić następcę tronu, to Bona chętnie zatrzymałaby go przy sobie i nie oddała żadnej innej kobiecie. Dlatego też wpada w furię, gdy jej jedyny syn pragnie być samodzielny i podejmować własne decyzje.

Muszę przyznać, że nigdy nie darzyłam Bony jakąś szczególną sympatią. Ta postać zawsze wydawała mi się okrutna, bezwzględna i po trupach dążąca do celu. Możliwe, że dałam się zwieść opiniom tych kronikarzy, którzy przedstawiali Bonę w złym świetle. Trudno jest mi powstrzymać się przed porównywaniem jej z Katarzyną Medycejską (1519-1589). Moim zdaniem obydwie królowe łączyło nie tylko pochodzenie, lecz przede wszystkim wizja dotycząca sprawowania rządów. Dla mnie Bona Sforza d’Aragona jest postacią tragiczną, co oczywiście nie zmienia faktu, że stanowi doskonały materiał na powieść czy film. Cieszy mnie ogromnie to, iż Renata Czarnecka nie wybiela królowej. Pokazuje ją czytelnikowi taką, jaka była naprawdę. Jak każdy człowiek miała wady i zalety. Żyła w bardzo ciekawych czasach i wielokrotnie musiała stawiać czoła poważnym problemom. Autorka zagłębia się w jej psychikę, ukazuje stan emocjonalny Bony i okoliczności, które popychały ją do podejmowania takich czy innych decyzji. Nie da się zaprzeczyć, że druga żona Zygmunta Starego odcisnęła trwałe piętno na historii Polski. Po prawie pięciuset latach od jej śmierci wciąż o niej rozmawiamy, piszemy, a nawet robimy filmy. Zapewne w chwili swojej tragicznej śmierci nawet przez myśl jej nie przeszło, że ludzie z kraju, którego nie darzyła sympatią, zapamiętają ją na wieki.

"Ja, królowa" to powieść, po którą warto sięgnąć bez względu na to, czy postać Bony Sforzy budzi sympatię czytelnika czy nie. Renata Czarnecka oddaje bowiem w nasze ręce książkę, którą czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Ponadto podczas czytania trudno jest powstrzymać się od własnej oceny Bony i towarzyszących jej osób. Autorka nie opowiada się po żadnej ze stron. Nie narzuca czytelnikowi własnego zdania, lecz pozwala na swobodę interpretacji. Muszę przyznać, że dzięki książkom Renaty Czarneckiej zaczęłam inaczej postrzegać królową Bonę. Za każdym razem, kiedy czytam powieść Autorki mój stosunek do Jagiellonów nabiera innego wymiaru. Zachęcam zatem do sięgnięcia po trzecią część opowieści o Bonie Sforzy i gwarantuję feerię niezapomnianych czytelniczych doznań.

Całość eseju można znaleźć pod linkiem: https://wkrainieczytania.blogspot.com/2018/10/renata-czarnecka-ja-krolowa-bona-sforza.html

[...] Najnowsza powieść Renaty Czarneckiej rozpoczyna się w chwili, gdy Bona Sforza d’Aragona przybywa do Polski i zostaje korowana na królową Polski. Jest to niezwykle ważne wydarzenie nie tylko w życiu Zygmunta i Bony, lecz także zwykłych ludzi. Oto bowiem następuje połączenie dwóch wielkich dynastii: Jagiellonów i Sforzów. Bona ma tylko dwadzieścia cztery lata, zaś jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zamość to miasto położone w województwie lubelskim. Zostało założone pod koniec XVI wieku, a dokładnie w 1580 roku, na terenie dawnej wsi należącej do polskiego szlachcica, Jana Zamoyskiego (1542-1605), a było to za panowania króla Stefana Batorego (1533-1586). Jan Zamoyski – wykształcony we Włoszech – przyczynił się do wprowadzenia humanistycznych idei, które swoje odzwierciedlenie znalazły w jego polityce, zarówno na poziomie krajowym, jak i lokalnym. Zamość – niekiedy zwany Padwą Północy – został zaprojektowany przez włoskiego architekta, Bernardo Morando (ok. 1540-1600), pochodzącego z Padwy. Bernardo Morando wykonał swój projekt zgodnie z zasadami idealnego miasta (z wł. città ideale), które stanowi jedyny kompletny renesansowy zespół urbanistyczny w Polsce. Jan Zamoyski, zgodnie ze swoją światłą polityką oraz tolerancyjną postawą, zaprosił do miasta nowych osadników, w tym Polaków, ludzi innych narodowości, a także tych, którzy byli wyznawcami innych religii niż katolicka, jak: Ormianie, Grecy, Włosi, Węgrzy, Szkoci i oczywiście Żydzi. Tego rodzaju polityka przyczyniła się do wzmocnienia życia gospodarczego i kulturalnego Zamościa, jak również do stworzenia wyspy tolerancji w epoce, kiedy inne katolickie kraje Europy prześladowały Żydów i protestantów.

Pierwsi Żydzi osiedlili się w Zamościu w 1588 roku, czyli osiem lat po założeniu miasta. Byli to Sefardyjczycy (Żydzi hiszpańscy) wywodzący się z Imperium Osmańskiego i Wenecji, co w konsekwencji utworzyło najbardziej wysuniętą na północ społeczność sefardyjską w Europie Wschodniej. Wszystkim przyznano równe prawa, które obejmowały zwolnienie podatkowe na dwadzieścia pięć lat i prawo do założenia własnej wspólnoty pod warunkiem, że przyjmą oni do swojej społeczności tylko Żydów pochodzenia hiszpańskiego i portugalskiego. Rozległe przywileje przyznane Żydom dotyczyły także prawa do posiadania domów, budowy murowanej synagogi i mikveh (łaźni rytualnej; mykwy), oraz założenia cmentarza. Na poziomie zawodowym mogli swobodnie angażować się w większość działań, z wyjątkiem szewstwa, kuśnierstwa i garncarstwa. Sprowadzając do Zamościa Żydów, Jan Zamoyski chciał skorzystać na luksusowym handlu towarami. Handlowali oni bowiem głównie diamentami, drogocennymi tkaninami, orientalnymi przyprawami i artykułami dekoracyjnymi. W tym czasie społeczność Żydów sefardyjskich posiadała naprawdę wyjątkową pozycję w całej Rzeczypospolitej. Ich społeczność była autonomiczna do połowy XVII wieku i nie podlegała najwyższemu organowi samorządu żydowskiego w Rzeczypospolitej, czyli Radzie Czterech Ziem.

Dzielnica żydowska powstała pod koniec XVI wieku w północno-wschodniej części Zamościa, wokół Rynku Solnego. W 1590 roku, po wspomnianych wyżej przywilejach nadanych osadnikom dzielnicy żydowskiej, zbudowano pierwszą drewnianą synagogę, która już wkrótce została zastąpiona kamienną. Wybudowano ją na początku XVII wieku. Po kilku latach została ona zrekonstruowana, co zaowocowało tym, iż dodano w niej sale modlitewne przeznaczone dla kobiet. Z kolei w XVIII wieku została połączona korytarzem z Domem Gminy Żydowskiej. Na początku XVII wieku znajdowała się w Zamościu ulica żydowska (obecnie ulica Zamenhofa), w której stała wspomniana już synagoga, a także dom edukacji, mykwa i szpital żydowski. W 1657 roku było tam już dziewiętnaście domów, zaś cmentarz żydowski znajdował się poza miejskimi murami.

Właśnie do takiego Zamościa w 1602 roku przybywa główna bohaterka "Morza Trzcin", Hila Campos. Oczywiście nie jest sama. Towarzyszy jej rodzina. Camposowie to przedstawiciele sefardyjskich Żydów, których przodkowie osiedlili się we Włoszech po przymusowym opuszczeniu Hiszpanii i Portugalii. Niestety, już w pierwszych dniach pobytu w nowym miejscu, Hila musi stawić czoła osobistej tragedii, która na zawsze odciśnie swoje bolesne piętno na jej życiu. Młoda kobieta potrafi jednak każdą zaistniałą sytuację wytłumaczyć sobie w taki sposób, by móc mniej cierpieć. W swoich rozważaniach często odnosi się do Boga i to Jemu poświęca każdy dzień i wszystko, co robi. Takie podejście do życia dodaje jej sił w walce z przeciwnościami losu.

Hila i jej bliscy przybyli do Zamościa z Wenecji, gdzie musieli żyć w getcie. Pomimo że próbowali tam egzystować w miarę normalnie, to jednak wciąż tęsknili za całkowitą wolnością. W dodatku w Wenecji spotkało ich całkiem sporo nieszczęść, więc wydaje się, że decyzja o wyjeździe była dla nich słuszna. Tak więc miasto założone przez Jana Zamoyskiego traktują w kategoriach raju. Czy rzeczywiście w Zamościu nie spotka ich już nic złego? Czy teraz Camposowie będą mogli już tylko cieszyć się wolnością oraz życiem bez trosk i zmartwień? A może los szykuje dla nich kolejne przykre niespodzianki, by dać im do zrozumienia, że tak naprawdę nigdzie nie mogą czuć się bezpiecznie ze względu na to, że są… Żydami?

"Morze Trzcin" to druga część "Księgi życia Hili Campos". Pierwsza nosi tytuł "Córka głosu". Jak sam tytuł wskazuje, Hila Campos jest nie tylko główną bohaterką powieści, ale także jej narratorką. To właśnie bezpośrednio od niej dowiadujemy się o tym, w jaki sposób potoczyło się zarówno jej życie, jak i życie jej bliskich po przybyciu do Polski i osiedleniu się w Zamościu. W mieście Jana Zamoyskiego Camposowie nabywają mieszkanie w jednej z kamienic w dzielnicy żydowskiej. Kiedy ponownie spotykamy bohaterów dylogii, głowa rodziny, czyli kupiec Menachem Campos wraz ze swoim synem Rubenem, przebywa w podróży, podczas której załatwia swoje handlowe interesy. Po miesiącach pobytu poza domem, obydwaj mężczyźni wreszcie wracają, a swoim powrotem sprawiają wielką radość tym, którzy czekali na nich tak długo.

Na pierwszy rzut oka widać, że w czasie podróży wiele zmieniło się w ich życiu, a szczególnie w życiu Rubena. W Stambule poślubił bowiem piękną kobietę o różnobarwnych oczach, którą zwą Szikma. Wszyscy wierzą, że kobieta stanie się balsamem na rany, które wciąż nie mogą się zabliźnić w życiu Rubena. Małżonka młodego Camposa odznacza się nie tylko nieprzeciętną urodą, lecz również niezwykłą mądrością dotyczącą stosowania rozmaitych ziół, które są w stanie uśmierzyć zarówno dolegliwości ciała, jak i duszy. Wraz z Szikmą do Zamościa przybywa także jej siostra Miriam. Ta z kolei posiada niebywały talent, jeśli chodzi o tkanie gobelinów. Są one tak piękne, że na ich widok, aż dech zapiera w piersi osobie, która na nie patrzy. Niestety, Miriam jest też dziewczyną niepokorną, co łatwo może sprowadzić na nią nieszczęście, jeżeli pozostali członkowie rodziny spuszczą ją choćby tylko na chwilę z oka.

Moim zdaniem "Morze Trzcin" stanowi doskonałą kontynuację "Córki głosu". Podczas gdy w pierwszym tomie czytelnik mógł dowiedzieć się, jak wyglądało życie sefardyjskich Żydów w weneckim getcie, tak w tym przypadku poznaje realia ich egzystowania w Zamościu. Uwaga Hili Campos skupiona jest nie tylko na jej własnych przeżyciach, lecz także na tym, co dzieje się z jej bliskimi oraz sąsiadami, którzy niemalże każdego dnia odwiedzają mieszkanie Camposów. Hila pokazuje nam, że nie zawsze wszystko toczy się utartym szlakiem i tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Choć z drugiej strony życie potrafi naprawdę zaskakiwać, czego przykładem jest ona sama. Kiedy już pogodziła się ze stratą i zaczęła układać sobie życie na nowo, mając przy boku ukochaną córeczkę, pojawia się ktoś, kto sprawia, że kobieta jest w stanie optymistycznie patrzeć w przyszłość. Z drugiej strony jednak wygląda na to, że przeznaczeniem Hili i jej rodziny jest prowadzenie tułaczego trybu życia. Jeśli jednak w tym wszystkim obecna będzie prawdziwa miłość, to tak naprawdę nic złego nie może się przytrafić.

Oprócz doskonale skonstruowanej fabuły, czytelnik ma okazję zapoznać się również z żydowską kulturą i obyczajami, co stanowi ogromną wartość w kontekście obcowania z innością. Czytelnik poznaje najważniejsze żydowskie święta i dowiaduje się, w jaki sposób się do nich przygotowywano. Dokładnie widać też podział ról w rodzinie. Kobiety zajmują się prowadzeniem domu, natomiast mężczyźni skupiają się na zapewnieniu środków do życia. W przypadku Camposów jest to handel przepięknymi tkaninami. Biorąc pod uwagę obydwa tomy, Agnieszka Wojdowicz stworzyła nieprzeciętną opowieść o społeczności, która wydaje się dziś nieco zapomniana i być może niewielu ma świadomość tego, kim byli sefardyjscy Żydzi i w jaki sposób ich losy łączą się z Polską. Morze Trzcin napisane jest w podobnym stylu, jak Córka głosu. Nie ma zbyt wielu dialogów, zaś głównym elementem jest płynna narracja prowadzona przez Hilę Campos. Sam tytuł odnosi się natomiast do biblijnej nazwy Morza Czerwonego.

Polecam zatem "Księgę życia Hili Campos" każdemu, kto chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o losie sefardyjskich Żydów, ich kulturze, obyczajach, a także sposobie, w jaki byli traktowani przez innych. Sięgając zarówno po "Córkę głosu", jak i "Morze Trzcin" należy spodziewać się opowieści snutej powoli, bez zbędnego pośpiechu, lecz jednocześnie niezwykle bogatej pod kątem literackim i merytorycznym. Moim zdaniem jest to historia wyjątkowa nie tylko ze względu na to, jakiego tematu dotyczy, ale także z uwagi na styl, jakim została opowiedziana. Sposób, w jaki Hila Campos – piórem Agnieszki Wojdowicz – przemawia do czytelnika, wyróżnia się na tle innych książek z gatunku beletrystyki historycznej. Jestem skłonna stwierdzić, że z tego rodzaju stylem pisania spotkałam się po raz pierwszy i bardzo mi się taka forma podoba.


źródło tekstu: http://wkrainieczytania.blogspot.com

Zamość to miasto położone w województwie lubelskim. Zostało założone pod koniec XVI wieku, a dokładnie w 1580 roku, na terenie dawnej wsi należącej do polskiego szlachcica, Jana Zamoyskiego (1542-1605), a było to za panowania króla Stefana Batorego (1533-1586). Jan Zamoyski – wykształcony we Włoszech – przyczynił się do wprowadzenia humanistycznych idei, które swoje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Borysław to miasto położone około stu kilometrów na południe od Lwowa. Przed wybuchem drugiej wojny światowej należało do Polski, natomiast obecnie są to tereny Ukrainy. Do 1939 roku zamieszkiwane było przez czterdzieści trzy tysiące ludzi (obecnie około trzydzieści siedem tysięcy). Czternaście tysięcy z nich stanowili Żydzi, około siedem tysięcy to ludność pochodzenia ruskiego (Rusini), natomiast jakieś sto osób było narodowości innej niż powyższe (Francuzi, Niemcy, Anglicy). Ponieważ charakterystycznym elementem miasta od dziesiątek lat jest przemysł naftowy, większość mieszkańców tamtego okresu w mniejszym lub większym stopniu była z nim związana. Ludność Borysławia miała wówczas trzech wrogów. Z jednej strony zagrażali miastu Niemcy, z drugiej bolszewicy, a z trzeciej wspomniani wyżej Rusini, których jeszcze przed wybuchem wojny Niemcy buntowali przeciwko Polakom. Kiedy było już wiadomo, że wojna z Trzecią Rzeszą jest nieunikniona, mieszkańcy Borysławia obawiali się nie tylko nadchodzących wojsk niemieckich, ale także Rusinów, których w miarę trwania okupacji zaczęto nazywać „Ukraińcami”. Ich strach był o tyle bardziej uzasadniony, że w mieście zostało bardzo mało mężczyzn, którzy mogliby go bronić, gdyż rezerwiści i spora część polskiej młodzieży w wieku poborowym zasiliła szeregi armii. Wielu mężczyzn uciekło również za granicę w obawie przed Niemcami, pozostawiając w domach kobiety i dzieci.

W drugiej połowie września 1939 roku w Borysławiu oraz pobliskich miejscowościach nie było żadnej władzy administracyjnej czy wojskowej. Rząd polski już się ewakuował, zaś hitlerowcy jeszcze nie weszli do miasta. Natomiast Polacy raczej nie wychodzili na ulice, aby nie narażać się na różnego rodzaju prześladowania ze strony Ukraińców, którzy zamieszkiwali wtedy nie tylko Borysław, lecz także okoliczne miejscowości, jak na przykład Tustanowice. W miarę jak armia niemiecka zbliżała się do miasta, Rusini zaczęli czuć się coraz swobodniej i zachowywać się coraz bardziej prowokacyjnie, spacerując po ulicach z bronią i grożąc Polakom śmiercią. Nastał więc czas wielkiego strachu i oczekiwania tego, co najgorsze. Polacy bali się zarówno nieznanego wroga, czyli Niemców, jak i tego, z którym do tej pory żyli na co dzień, a który z łatwością mordował pojedynczych polskich żołnierzy powracających do swoich domów z rozbitych oddziałów wojskowych. Jego ofiarami padali również zwykli cywile, którzy uciekali przed inwazją Trzeciej Rzeszy. Rozpoczęło się zatem istne polowanie na Polaków nazywanych przez Ukraińców „Lachami”.

Przed wybuchem drugiej wojny światowej mówiono, że Borysław to stolica polskiej nafty. W tamtym czasie było to bowiem najbogatsze polskie miasto. Jego gwałtowny rozwój nastąpił na początku XIX wieku. Niemniej było to także miasto kontrastów, ponieważ obok nowoczesnych budowli, stały tam również stare, drewniane i zbutwiałe domki oblepione gliną zmieszaną ze słomą, która miała chronić przed silnymi mrozami panującymi zimą w tamtych okolicach. Znajdowały się też nowoczesne sklepy z pięknymi wystawami. Przez sklepowe witryny ludzie mogli zobaczyć różnego rodzaju i kalibru towary zarówno krajowe, jak i zagraniczne. Niestety, były też bardzo ubogie stragany sklecone ze starych desek i pordzewiałej blachy. Niemniej od dnia odzyskania niepodległości do chwili wybuchu wojny Borysław bardzo szybko zmienił się na korzyść. Miasto zostało bowiem skanalizowane, likwidacji uległy drewniane chodniki, które zastąpiono kamiennymi, zaś w centrum poszerzono ulice, a niektóre z nich wyłożono nawet kostką granitową. Wybudowano też kilka nowych ulic wraz z kamiennymi chodnikami. Jednakże to, co tak naprawdę wyróżniało Borysław, to las wież wiertniczych. Szczególnie nocą były one widoczne, kiedy swoją iluminacją oczarowywały każdego przybysza. W dodatku bezustanny odgłos pracy maszyn parowych stanowił swoistą symfonię tego przemysłowego miasta.

W latach 30. XX wieku Borysław posiadał sprawną konną straż ogniową, która świetnie radziła sobie z pożarami na terenach górzystych, gdzie nie mogły dojechać samochody. Z kolei w północnej części miasta znajdowała się kopalnia wosku ziemnego wydobywanego metodą górniczą. Przed wojną w Borysławiu były też kościoły: trzy rzymskokatolickie, cztery cerkwie grekokatolickie oraz trzy żydowskie bożnice. Znajdowało się również dziewięć szkół powszechnych, a także prywatne gimnazjum i liceum ogólnokształcące, średnia szkoła handlowa, żeńska szkoła zawodowa, szkoła wiertnicza oraz szkoły przemysłowe przeznaczone dla rzemieślników. Istniały również liczne organizacje o charakterze politycznym, co sprawiało, że pod tym względem Borysław znacznie wyprzedzał inne większe polskie miasta.

Niemcy wkroczyli do Borysławia około 20 września 1939 roku. W Tustanowicach, gdzie znajdowało się centrum osiedla ruskiego, byli witani dosłownie chlebem i solą, a ówcześni przedstawiciele tamtych władz wygłosili mowę powitalną na ich cześć, w której pod niebiosa wychwalano Adolfa Hitlera (1889-1945) i Trzecią Rzeszę, jednocześnie szkalując i mówiąc wszystko, co najgorsze o rządzie polskim. W przekonaniu Rusinów to właśnie hitlerowcy mieli zapewnić im wolność, na którą tak długo czekali. W pierwszych dniach okupacji Niemcy nie prześladowali jeszcze ludności polskiej, więc można było bez strachu wychodzić z domów, robić zakupy czy zaspokajać inne potrzeby. Gorzej było ze strony Rusinów. Pałali do Polaków tak wielką nienawiścią, że zaczęli prosić Niemców o pozwolenie na ich mordowanie, na co ci nie wyrazili zgody, a to sprawiło, że Rusini poczuli się mocno rozczarowani.

Niemcy okupowali Borysław przez około dziesięć dni, a potem oddali go Armii Czerwonej, która w dniu 17 września 1939 roku wkroczyła bezprawnie do Polski. Był to akt agresji ze strony Związku Sowieckiego wobec Polski i narodu polskiego. W konsekwencji tego haniebnego działania, którego celem było zagarnięcie polskich ziem wschodnich, zginęło pół miliona ludności polskiej. Zarówno wojskowi, jak i cywile zostali bestialsko wymordowani przez NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych), czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wtedy też zaczęły się masowe wywózki Polaków na Syberię lub do Kazachstanu. Wywożenie miało miejsce przeważnie w nocy pomiędzy godziną drugą a trzecią, czyli tuż przed świtem, kiedy człowiek z reguły pogrążony jest w najgłębszym śnie. Aresztowanym rodzinom pozwalano zabrać ze sobą jedynie podręczny bagaż, na spakowanie którego enkawudziści dawali tylko piętnaście minut. W praktyce były to dwie walizki lub dwa tobołki. Przed opuszczeniem Borysławia, Niemcy w swoim rozporządzeniu napisali, że Polacy, podobnie jak ludność pochodzenia niemieckiego, mogą również opuścić miasto i udać się na zachód przez San. W związku z tym wśród Polaków wytworzyły się dwa przeciwstawne obozy, ponieważ jedni chcieli natychmiast wyjechać, uciekając przed bolszewikami, inni zaś uważali, że trzeba zostać w domu, ponieważ wierzyli, że większa liczba Polaków będzie w stanie osłabić sowieckie roszczenia do tych ziem.

W takich okolicznościach przychodzi żyć bohaterom najnowszej powieści autorstwa Marii Paszyńskiej. Poznajemy ich latem 1939 roku, czyli tuż przed wybuchem wojny. Na pierwszy plan wysuwają się bliźniaczki: Stefania i Elżbieta Łukowskie. Na co dzień mieszkają właśnie w Borysławiu, lecz każdego roku spędzają wakacje u dziadków Białkowskich we dworze. Ich ojciec to oficer Wojska Polskiego, natomiast matka zajmuje się domem, mając na wychowaniu dwuletniego synka, Lucka. Dziewczyny mają piętnaście lat, więc są już w miarę samodzielne. Każda z nich ma swoje marzenia i plany na przyszłość. Pomimo że są bliźniaczkami, to jednak różnią się pod względem charakteru. Stefania to typowa panna z dobrego domu, która jest świadoma własnej urody, pracą się brzydzi, bo wszak od tego jest służba, pragnie wyjść za mąż za chłopaka z wyższej sfery, ponieważ nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby kiedykolwiek biedować albo znaleźć się na językach innych ludzi, tylko dlatego, że nie potrafiła zadbać o to, by dobrze się w życiu ustawić. Z kolei Elżbieta, zwana przez bliskich Halszką, to zupełne przeciwieństwo Stefanii. Dziewczyna nie boi się pracy, porozmawia z każdym, bez względu na jego status społeczny czy majątkowy, nie jest egoistką, jak jej siostra, i poza czubkiem własnego nosa dostrzega coś jeszcze.

Wydaje się, że dziewczyny są sobie bliskie, lecz to jedynie pozory. Prawda wygląda zupełnie inaczej i jeśli do tej pory nie było tego widać, to tylko dlatego, że nie było ku temu okazji. Wszystko bowiem zmienia się, kiedy Elżbieta poznaje przystojnego Jędrzeja Walickiego, który podobnie jak bliźniaczki, również spędza wakacje u rodziny na wsi. Jędrzej studiuje we Lwowie medycynę i nie podoba mu się wiele z tego, co się obecnie dzieje. Nie jest ślepy i widzi, jak traktowani są Żydzi, którzy przecież niczemu nie są winni. Nacjonalizm i antysemityzm zaczynają w Polsce coraz bardziej przybierać na sile, a dowodem tego są tak zwane „getta ławkowe”. Chłopak boi się, że jeszcze trochę, a zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Swoimi obawami dzieli się z Halszką, która doskonale go rozumie, co jeszcze bardziej przyciąga go do niej. Jędrzej jest pewny, że pewnego dnia Elżbieta zostanie jego żoną. Niestety, ani Halszka, ani młodzieniec nie wiedzą, że chłopak wpadł już wcześniej w oko Stefanii. Dzień, w którym Stefcia dowiaduje się o tym, jak bardzo Elżbieta stała się bliska jej ukochanemu, jest ostatnim dniem, kiedy dziewczyna jest w stanie zapanować nad swoją niechęcią do siostry. Nienawiść i chęć zemsty coraz bardziej przybierają na sile w jej młodym sercu, a to nie wróży niczego dobrego w obliczu zbliżającej się wielkimi krokami wojny.

Gdy nadchodzi pamiętny dzień 1 września 1939 roku wszyscy są przerażeni. Oczywiście młodzi mężczyźni, w tym Jędrzej Walicki, dostają powołanie do wojska. W jednostce wojskowej musi także stawić się Władysław Łukowski, czyli ojciec bliźniaczek. Pożegnanie jest bardzo wzruszające. Wtedy też ojciec przykazuje Elżbiecie – swojej ulubienicy – żeby opiekowała się rodziną pod jego nieobecność. Jak bardzo Halszka weźmie sobie do serca te słowa? Czy w toczącej się zawierusze wojennej będzie w stanie dotrzymać danego ojcu słowa? Czy mając u boku Stefanię, która jej nienawidzi, będzie mogła opiekować się matką, małym braciszkiem i dziadkami, nie mówiąc już o siostrze bliźniaczce? Zapewne łatwiej byłoby jej to zrobić, gdyby nie pewna mroźna lutowa noc 1940 roku. To wtedy do dworu wkraczają enkawudziści i każą się pakować. Jak wielki bagaż można ze sobą zabrać, kiedy sowieccy okupanci dają tylko piętnaście minut? Nie obywa się też bez brutalności ze strony żołnierzy. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z tego, co ich czeka i że być może Łukowscy i Białkowscy już nigdy się nie spotkają. I tak oto rozpoczyna się dramatyczna podróż Łukowskich w nieznane. Stłoczeni, niczym śledzie w beczce, w cuchnących bydlęcych wagonach jadą tam, skąd może już nie być powrotu. Tak ekstremalne warunki źle wpływają nie tylko na fizyczne zdrowie człowieka, ale także na jego psychikę, a gdy dodatkowo po drodze traci się kogoś najbliższego, to faktycznie można postradać zmysły. Do okrutnych Sowietów nie docierają żadne prośby. Śmieją się swoim ofiarom w twarz i świetnie się przy tym bawią.

"Dziewczęta wygnane" to pierwszy tom całkiem dobrze zapowiadającej się trylogii pod wspólnym tytułem Owoc granatu. Niniejsza powieść to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marii Paszyńskiej, które uważam za bardzo udane. Oczywiście tematyka książki nie jest dla mnie jakimś szczególnym zaskoczeniem, ponieważ tego typu publikacji czytałam już w swoim życiu całkiem sporo. Była to nie tylko beletrystyka, ale przede wszystkim literatura faktu: pamiętniki, dzienniki, wspomnienia czy reportaże. Poznałam też losy Polaków wywiezionych na Syberię z opowiadań osób, które miałam szczęście spotkać osobiście, a które jako dzieci zostały brutalnie pozbawione domu i razem z rodzicami musiały tułać się po obcej ziemi, nie mając nadziei na przeżycie. Dlatego też samo tło historyczne niniejszej lektury jest mi doskonale znane i podczas czytania wiedziałam z wyprzedzeniem, co będzie dalej i dokąd trafią bohaterowie. Mogę też przypuszczać, co takiego stało się z Władysławem Łukowskim, skoro był oficerem Wojska Polskiego. W związku z tym bardziej interesowała mnie kreacja poszczególnych postaci i ich reakcja na zaistniałe dramatyczne okoliczności.

Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście siostry Łukowskie. Jak już wspomniałam powyżej, dziewczyny są do siebie podobne jedynie pod względem urody, natomiast charaktery mają diametralnie różne. Niemniej okoliczności, w jakich muszą żyć zmuszają je do tego, aby inaczej spojrzeć na życie. Sytuacja, w jakich człowiek musi nagle egzystować, z reguły sprawia, że zmienia się jego postrzeganie świata. Czy tak samo dzieje się z dziewczętami? Nie do końca. Podczas gdy Elżbieta wie, że musi zrobić wszystko, aby przeżyć, gdyż jest odpowiedzialna za rodzinę i to nią musi się zająć, Stefania dba jedynie o własne dobro. Ona wciąż nie może zapomnieć, że Halszka odbiła jej ukochanego. Dla niej nie ma znaczenia, że na Syberii każdego dnia może stracić życie. Jedyne, co ją interesuje, to pielęgnowanie nienawiści do siostry. Wydaje się nawet, że utrata najbliższych niewiele ją obchodzi. To ona jest najważniejsza. Dlatego też wysoce prawdopodobne jest, że czytelnik znacznie większą sympatią zapała właśnie do Halszki, która jest w stanie naprawdę wiele znieść, aby tylko zapewnić bezpieczeństwo siostrze.

Na kartach powieści „żyją” także bohaterowie drugoplanowi, którzy są równie istotni. Jedni pojawiają się na krótko, zaś inni pozostają dłużej. Są też tacy, którzy nie do końca pasują do fabuły, jak na przykład tajemnicza leśna szamanka otoczona krukami. Ten wątek zalatuje nieznacznie fantastyką i zastanawiam się, w jakim celu został wplątany do fabuły. Możliwe, że Autorka ma jakieś plany w związku z tą postacią i odkryje je w kolejnych częściach trylogii, a jeśli nie, to moim zdaniem szamanka pojawiła się w książce tylko po to, aby zwiększyć objętość powieści. Na chwilę obecną ta postać wydaje mi się zupełnie zbędna i niepasująca do całości. Ponadto mieszanie fantastyki, choćby bardzo delikatnej, z wydarzeniami, które stanowią fakt historyczny, nawet jeżeli bohaterowie są fikcyjni, nie do końca się sprawdza, przynajmniej w moim odczuciu. Bardzo dobrze natomiast opisane są losy Polaków nie tylko w trakcie przebywania na Syberii, ale przede wszystkim po jej opuszczeniu, co skutkuje dotarciem do Iranu.

Zawsze trudno jest mi oceniać powieść, która stanowi część cyklu, ponieważ ze zrozumiałych powodów wiele wątków jest niedokończonych. Na tym etapie może bowiem wydawać się, że coś w powieści zgrzyta, jak wspomniana wyżej szamanka. Z drugiej strony jednak to, co teraz wydaje się błędem czy niedopowiedzeniem, w kolejnym tomie może zostać rozwinięte, a czytelnik czy recenzent stwierdzi, iż nie miał racji. Dlatego też powstrzymam się od jednoznacznej oceny Dziewcząt wygnanych i poczekam na kolejną część tej historii, która bez wątpienia jest wciągająca i bardzo dobrze się ją czyta. Jest ona również doskonała dla tych, którzy nie posiadają dostatecznej wiedzy na temat drugiej wojny światowej, a szczególnie tej części historii związanej z atakiem Sowietów na Polskę. Nie każdy bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że my-Polacy też kiedyś byliśmy uchodźcami i bez pomocy życzliwych „obcych”, którzy narażali dla nas własne zdrowie i życie, nie dalibyśmy rady przeżyć.

źródło tekstu: http://wkrainieczytania.blogspot.com

Borysław to miasto położone około stu kilometrów na południe od Lwowa. Przed wybuchem drugiej wojny światowej należało do Polski, natomiast obecnie są to tereny Ukrainy. Do 1939 roku zamieszkiwane było przez czterdzieści trzy tysiące ludzi (obecnie około trzydzieści siedem tysięcy). Czternaście tysięcy z nich stanowili Żydzi, około siedem tysięcy to ludność pochodzenia...

więcej Pokaż mimo to