rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jeeezu. Moja lekcja, którą wyciągnąłem w ramach czytania tej książki: nie ufać polskiemu bookstagramowi, bo ci pozwoli pomyśleć, że są tam lesbijki (nie ma).

Norton ma bardzo poważny problem z wyważeniem ile nawiązań do popkultury może przekroczyć granice dobrego smaku, ponieważ WPIERDALA JE w każdym randomowym momencie. Bohaterowie uśmiechają się jak *wstaw randomowego aktora*, robią coś jak *wstaw randomową postać z randomowego serialu*, nawalają się po pyskach niczym w *wstaw jakiś nudny chłopaczkowy film sprzed dwudziestu lat*. Jeszcze pół biedy, gdyby to były nawiązania faktycznie pasujące do gen Z w 2019 roku, a tymczasem osoba autorska ma ponad trzydzieści lat i bardzo to widać.

Ale ok, to wciąż nie jest *najgorszy* element tej książki. Najgorszym elementem jest bowiem bycie absolutnie tone deaf w kwestiach metafor oraz zainteresowań bohaterów. Nawiązanie do Rowling: jest. Tak, tak Jan Głębboki to abuser, no wiem, przykre, ANYWAYS, UWIELBIAM JEGO ROLE I MAM MU ZADEDYKOWANY KANAŁ NA JUTUB. A te akademiki to może kiedyś były przyzwoite, ale teraz to przypominają bardziej Romana Polańskiego. Haha, bo wiecie. Pedofil. Nieprzyzwoity. Boki zrywać. Proszę się puknąć w kaczan, droga osobo autorska.

Ocena jest też niska, bo ta książka jest nijaka, zabójczo ŻADNA. Nie zmieniła w moim życiu zupełnie nic, może poza dostarczeniem irytacji powyższymi zarzutami oraz przeświadczeniem, że dostałem zupełnie coś innego, niż oczekiwałem. Sorry, jeśli ktoś mi mówi, że jest tam "mlm i wlw, ale nieco inaczej", to raczej nie nazwałbym tak sytuacji, w której laska całuje się z typem w ciele innej laski. Ani sytuacji, w której główny bohater mówi, że skoro jest zakochany w lasce i zamienia się czasem ciałami z inną laską, to znaczy, że jest trochę lesbijką. Zamknij ryjjjjj. To nie jest sapphic. Kurtyna.

Jeeezu. Moja lekcja, którą wyciągnąłem w ramach czytania tej książki: nie ufać polskiemu bookstagramowi, bo ci pozwoli pomyśleć, że są tam lesbijki (nie ma).

Norton ma bardzo poważny problem z wyważeniem ile nawiązań do popkultury może przekroczyć granice dobrego smaku, ponieważ WPIERDALA JE w każdym randomowym momencie. Bohaterowie uśmiechają się jak *wstaw randomowego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznaję, mieliśmy z "Marsjaninem" trudny początek, ale okazało się, że po prostu muszę się przyzwyczaić do Mark Watney being corny i dalej jakoś leciało. To nie jest "moja" książka w żadnym stopniu, bo z międzyplanetarnej fascynacji wyleczyłem się gdzieś w okolicach dwunastego roku życia, ale nie żałuję przeczytania. Wciągnęłam się totalnie!

Przyznaję, mieliśmy z "Marsjaninem" trudny początek, ale okazało się, że po prostu muszę się przyzwyczaić do Mark Watney being corny i dalej jakoś leciało. To nie jest "moja" książka w żadnym stopniu, bo z międzyplanetarnej fascynacji wyleczyłem się gdzieś w okolicach dwunastego roku życia, ale nie żałuję przeczytania. Wciągnęłam się totalnie!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Brakowało mi takiego luźnego czytadła, przy którym jednocześnie nie rwałbym sobie włosów z głowy w przypływie frustracji i żenady, a "Icebreaker" spisał się całkiem nieźle. Nawet mnie w sumie średnio ten romans obchodził, po prostu mam słabość do sportówek i tematów chorobliwej zazdrości.

Brakowało mi takiego luźnego czytadła, przy którym jednocześnie nie rwałbym sobie włosów z głowy w przypływie frustracji i żenady, a "Icebreaker" spisał się całkiem nieźle. Nawet mnie w sumie średnio ten romans obchodził, po prostu mam słabość do sportówek i tematów chorobliwej zazdrości.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: molestowanie, próba gwałtu, stalking, grooming, żałoba, victim blaming

Na samym początku pragnę powiedzieć, że czuję się obrażony. Obrażony początkiem książki, w której, jak to obiecywał Marcel Moss w swoich płomiennych [copypaste] przeprosinach, miało wyjaśnić się całe zdarzenie pomiędzy Magdą a Sebą w pierwszym tomie. Gwałt, Marcelu. Chodzi o gwałt. Drugi tom usilnie próbuje mnie zgaslightować, wmówić mi, że Sebastian tak naprawdę chciał uprawiać z Magdą seks, a dopiero w trakcie zmienił zdanie. Co z tego, że mógłbym teraz wziąć i przytoczyć całą scenę z "Mojego ostatniego miesiąca" i wyszłoby że, upsi, jednak tak nie było. Mleko się już rozlało, udawanie, że czegoś nie ma, nie sprawi, że ta rzecz zniknie.

Okeja, to teraz co się dzieje w tomie drugim, zapytacie. Nic, gówno. Nic się nie dzieje, czekałem trzysta pięćdziesiąt stron, aż coś się stanie. Trzysta pięćdziesiąt stron złożonych z pustych i nienaturalnych dialogów, pokracznego story time (o którym później), KOLEJNEGO NONCONU!!! i czegoś, co nazywa się "Dziennik alternatywnej rzeczywistości".

Zacznę może od końca, bo to głównie ten dziennik sprawiał, że miałem ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Jak wiemy z tomu pierwszego, nasz główny bohater ma traumę po śmierci matki oraz traumę po śmierci swojego chłopaka, Matiego. Jako coping mechanism wybiera sobie pisanie delulu dziennika, takiej formy fanfika o sobie i swojej rodzinie, w którym wszyscy jego bliscy żyją i jest ogólnie zajebiście. Seba chodzi do psychologa, który wie o dzienniku, ale zamiast stanowczo ukrócić jego działania, mówi mu tylko, żeby był ostrożny i traktował dziennik jako sposób "uczczenia" przyjaciela. JAK, SKORO TO JEST DELULU DZIENNIK? Jeszcze najgorsze w tym wszystkim jest to, że Seba pod koniec książki dał ten dziennik Kevinowi do przeczytania, a zawartość włączała smuty. Tak właśnie powinno się flirtować z ludźmi - dawać im fanfiki o sobie i swoich byłych. Kurtyna.

Seba i Kevin. Kevin to przyjaciel mc z dzieciństwa, choć stracili kontakt jakieś dziesięć lat temu. Ziomek rzuca wymarzone studia wraca nagle z Wrocławia do rodzinnej pipiduwy na Mazurach, nikomu nie zdradzając powodu. Ja was nie będę trzymać w niepewności, więc szybko streszczę historię naszego nowego bohatera. Kevin na pierwszym roku wszedł w związek z trzydziestoletnim typem, Wiktorem, ceniącym go za jego "niewinność" (wiemy, jaki to ma vibe~ i Seba Kevinowi nic o tym nie powiedział, jak to usłyszał~). Do ich spotkania doszło na jednej z imprez, na której to Kevin został prawie zgwałcony przez jakiegoś randoma. Anyways, ten romans nie potrwał długo, bo typ ostatecznie z nim zerwał, mówiąc, że jednak woli żyć w comphecie. Kevin wtedy pokazuje pazurki (ew), wydobywając z siebie swoją stalkerską stronę, siedzi tygodniami w krzakach pod blokiem swojego byłego i takie tam. Całkowicie normalne zachowanie. Wparowuje też typowi do mieszkania i próbuje go siłą rozebrać, by się z nim przespać (hm...). Tak wygląda to story time, w zasadzie nic ciekawego.

Seba i Kevin niby ze sobą kręcą, ale ja tego za bardzo nie widzę, może poza nieudolnym trauma bonding pod gwiazdami (bo sorry, ale te drętwe dialogi zdolne by były zabić nawet najlepszą fabułę. Na szczęście książkom Mossa dobra fabuła nie grozi). Kevin też odwala próbę gwałtu; być może nie tak dosadnie, jak to zrobiła Magda, ale nie przestawał, mimo że Seba kazał mu poczekać bądź przestać. A potem stała się rzecz tradycyjna, czyli to Seba za całą sytuację przepraszał, bo w trakcie pojebały mu się imiona i mówił do Kevina "Mati". Kevin był taki zraniony, oj oj, może byś słuchał całości wypowiedzi, a nie tylko to, co ci wygodnie?

Trochę się przy czytaniu czułem jak przy lekturze "Nie wiesz o mnie wszystkiego" od Joanny Jagiełło, czyli wydmuszka bez sensu, bez fabuły i z durnowatym zakończeniem. "Mój ostatni miesiąc" może i był beznadziejny, ale tam przynajmniej byłbym w stanie ustalić plan wydarzeń. Tutaj nie ma nic, nawet nawiązania do Pottera. Nie pozdrawiam i nie polecam.

OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: molestowanie, próba gwałtu, stalking, grooming, żałoba, victim blaming

Na samym początku pragnę powiedzieć, że czuję się obrażony. Obrażony początkiem książki, w której, jak to obiecywał Marcel Moss w swoich płomiennych [copypaste] przeprosinach, miało wyjaśnić się całe zdarzenie pomiędzy Magdą a Sebą w pierwszym tomie. Gwałt, Marcelu. Chodzi o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No była sobie ta książka, ale zapomniałam o niej wraz z chwilą, gdy przeczytałam ostatnie zdanie.

No była sobie ta książka, ale zapomniałam o niej wraz z chwilą, gdy przeczytałam ostatnie zdanie.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Okropnie mnie bawi, że zatęchła propagandowa broszurka z lat siedemdziesiątych (nieświadomie) robi lepszą robotę w kwestii queerowej reprezentacji* niż większość współczesnych polskich książek dla młodzieży. I let that sink in.

*Mówię tu oczywiście o nieheteronormatywnej interpretacji. Sama pani Korczakowska na pewno nie miała tego na myśli.

Okropnie mnie bawi, że zatęchła propagandowa broszurka z lat siedemdziesiątych (nieświadomie) robi lepszą robotę w kwestii queerowej reprezentacji* niż większość współczesnych polskich książek dla młodzieży. I let that sink in.

*Mówię tu oczywiście o nieheteronormatywnej interpretacji. Sama pani Korczakowska na pewno nie miała tego na myśli.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poziom redakcji w tej książce jest podobny do tego w "Pierre i Raimundo: Cztery pory roku" Bartosza Brzezińskiego. Chujowy, mam na myśli. Redaktor wziął kasę i uciekł za granicę.

"Zimna krew" jest TAKA ŚMIESZNA, główny bohater przepycha rury z byłym kochankiem swojego starego, nic nie ma sensu, dostajemy mapę, na której gówno widać. Delicje szampańskie.

Byłoby dużo fajniej, gdyby główny bohater nie miał SIEDEMNASTU LAT, ale czego ja w ogóle oczekuję. I jeśli ktoś sobie teraz pomyślał "ale no zaraz, siedemnaście to wystarczająco dużo, a w ogóle to jest fantasy i tutaj to tak działa" to proszę się puknąć w czoło. Anyways, to nie jest wcale low fantasy, jak początkowo zakładałam, bo pod koniec książki pojawia się cały wątek szlachtowania magicznych istot o inteligencji i poziomie cywilizacji potencjalnie podobnych do ludzkiej, bo ich krew zapewnia długowieczność. Główny bohater jest tym w ogóle wstrząśnięty i rośnie w nim bunt, ale zaraz potem przed oczami pojawia mu się potężny penis kochanka i seks skutecznie wybija mu z głowy takie rewelacje.

To była super zabawa i bardzo kiepska książka.

Poziom redakcji w tej książce jest podobny do tego w "Pierre i Raimundo: Cztery pory roku" Bartosza Brzezińskiego. Chujowy, mam na myśli. Redaktor wziął kasę i uciekł za granicę.

"Zimna krew" jest TAKA ŚMIESZNA, główny bohater przepycha rury z byłym kochankiem swojego starego, nic nie ma sensu, dostajemy mapę, na której gówno widać. Delicje szampańskie.

Byłoby dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W pewnym momencie pomyślałam sobie, że jeśli ta książka nie pójdzie w kierunku, o którym myślę, to będę bardzo rozczarowana. Na szczęście poszła. Bardzo przyjemna i satysfakcjonująca lektura.

W pewnym momencie pomyślałam sobie, że jeśli ta książka nie pójdzie w kierunku, o którym myślę, to będę bardzo rozczarowana. Na szczęście poszła. Bardzo przyjemna i satysfakcjonująca lektura.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Żeby chociaż to gówno prosto z dupy było dobrze napisane...

Żeby chociaż to gówno prosto z dupy było dobrze napisane...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książę i KAT, bo istotnie ta książka mnie skatowała.

Chociaż to nawet nie jest książka. To brzmi jak wstępny draft, i to taki wyjątkowo miałki - worldbuilding leży, charakterystyka postaci leży, plot twisty żenujące. Główny bohater odwiedzał RÓŻNE miejsca, czytał RÓŻNE książki, a w ogóle to był przy tym bardzo smutny, a potem nie był, a potem znowu był. Emocje jak na grzybach, widzowie.

Ach, no i do tej pory nie mam pojęcia dlaczego w tytule jest "kat", skoro love interest głównego bohatera to bard *insert crying emoji*

Książę i KAT, bo istotnie ta książka mnie skatowała.

Chociaż to nawet nie jest książka. To brzmi jak wstępny draft, i to taki wyjątkowo miałki - worldbuilding leży, charakterystyka postaci leży, plot twisty żenujące. Główny bohater odwiedzał RÓŻNE miejsca, czytał RÓŻNE książki, a w ogóle to był przy tym bardzo smutny, a potem nie był, a potem znowu był. Emocje jak na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piętnaście letnich dni wyjętych z życiorysu. Oto, co dała mi lektura "Damy kier". Czytałam w swoim życiu mnóstwo złych książek, mnóstwo KOSZMARNIE NAPISANYCH książek, ale to był pierwszy raz, gdy wpadło mi w ręce dzieło poszatkowane, wrzucone do maszyny losującej i posklejane na nowo. Dzieło pozbawione ciągu przyczynowo-skutkowego, naszpikowane sprzecznymi informacjami, do cna g r a f o m a ń s k i e. Czasem naprawdę warto zostawić opko w szufladzie. A już najlepiej spalić.

"Dama kier" nie ma fabuły - to po prostu zbiór losowych scen (w większości okropnie nudnych), których na dobrą sprawę mogło być o połowę mniej, bo nie wnosiły zupełnie nic do dalszych wydarzeń. I mówiąc, że nic nie wnosiły, wcale nie hiperbolizuję, ponieważ Godlewska podaje czytelnikowi fakty, z których bohaterowie o jednym neuronie zupełnie nie korzystają, bo... no w sumie to nie wiem. Chyba nikt nie wie. Wydawnictwo Lira czytało tę książkę tyłkiem i nie zauważyło czarnej dziury ziejącej ze środka. Dzięki redakcji, która miała wyjebane, oraz autorce, która miała najwyraźniej przerost artystycznego geniuszu, możemy dowiedzieć się o plotkach na temat jednej z antagonistek oraz o kryzysie finansowym w kopalni diamentów. Czy coś z tego wyniknęło? Oczywiście, że nie. Monika dociska gazu i jedziemy dalej, aż brwi podjeżdżają do linii włosów.

Bawi mnie słownictwo autorki. Godlewska robi językowy pilates, żeby użyć jak najbardziej wyszukanych słów i zaskoczyć tym czytelnika. Szkoda tylko, że jednocześnie myli definicje, stosuje dane wyrażenia niezgodnie z ich przeznaczeniem i kontekstem epoki, sili się na najbardziej idiotyczne synonimy. Dzięki temu mamy:
- "zdjęcia memento mori" (...w sensie, że post mortem?),
- "możliwy obiad",
- "dekadenckie przyjęcie" (to tak w ramach unikania skandali),
- słynne już "bąbelki" zamiast szampana. Korektorka była niestety zbyt zajęta zachwycaniem się średnikami, by to wyłapać.

Główna bohaterka (tępa rura, btw) wciąż i wciąż powtarza te same frazesy, potem robi coś zupełnie im zaprzeczającego, potem marudzi, że to przyniesie jej skandal, potem nic się nie dzieje, potem powraca do klepania frazesów i tak w kółko. Co jakiś czas tekst urozmaicają monologi, których nawet Skryba by nie ułożył, bo siara. Szło dostać kurwicy, jeszcze kilka stron i prawdopodobnie skończyłabym, gryząc ze złości parapet.

Gdy Eleonor Hardinge zostaje wdową, opuszcza Kalkutę wraz ze swoim dwuletnim synkiem i udaje się do Londynu, by tam znaleźć sobie silnych sojuszników do pomocy w walce z teściową i szwagrem. Hardinge'owie to banda diabłów, jeden lepszy od drugiego. Najgorszy z nich - Henry, mąż Nory - wącha już kwiatki od spodu i to on jest przyczyną nieszczęść głównej bohaterki. Przez jego testament Eleonor może stracić majątek, więc Londyn to dla niej szansa na unieważnienie dokumentu (jak? nie wiemy, ale autorka też nie wie). Henry to w ogóle postać krytycznie przekraczająca granice śmieszności. Sutener, gwałciciel, PEDOFIL predator, damski bokser, morderca dzieci i płodów oraz mizogin. Cały pakiet, żebyśmy nie daj bóg postanowili nie kibicować Norze. Co jest zresztą zupełnie nieopłacalne, skoro typiara kompromituje się bez sabotażu ze strony Hardinge'ów, a pomaga jej w tym wyłącznie inteligencja rozwielitki. Roderick, jej szwagier, jedynie pisze do niej listy i śmieje się z jej głupoty. No, a ja się śmieję z głupoty autorki i wszystko zachowuje harmonię.

Podejrzewam, że Monika nawet nie wysiliła się, by otworzyć worda/notes i spisać charakterystyki swoich postaci, bo Nora przechodzi samą siebie w byciu jedną wielką sprzecznością. Nie jest najbogatsza na salonach, ale rozchwytywany Henry skusił się na jej majątek. Niby chce unikać skandali, a ubiera się w czerwienie (!) i to w trakcie okresu żałoby. Nie jest typową pięknością, lecz 95% otoczenia zachwyca się jej urodą. Brak jej matczynych pobudek i liczy się dla niej głównie majątek, ale robi to wszystko dla kochanego synka. Używa na każdym kroku zwietrzałych i niemodnych już (!) francuskich wstawek, a mimo to krytykuje za nie inną bohaterkę (Tak przy okazji, jej nazwisko to PIGLEY. Bardzo subtelne). Mało tego, Nora wdaje się W ROMANS. Z MĘŻCZYZNĄ Z NIZIN. Romans ten, tradycyjnie, pojawia się prosto z dupy autorki. Monika miała w głowie cały zarys, a podzieliła się z czytelnikiem jedną szesnastą i to w kolejności losowej. Bohaterowie mają jakieś dramatyczne rozstanie na przyjęciu, a czytelnik może co najwyżej wzruszyć ramionami, bo ich dotychczasowe dialogi nie zapełniłyby nawet jednej strony.

Obiektem westchnień Nory jest Cillian Shaw, najbardziej irlandzki Irlandczyk, no scam. Co z tego, że z brytyjskim nazwiskiem. Cillian działa jako szpieg i ma zupełnie wypierdolone w tę robotę, łazi samopas, jest ponad dedlajny i gorące oddechy na karku, ponieważ pradawna moc imperatywu chroni go przed wylądowaniem w kanale już jako zwłoki. Shaw przypomina mi postać z mojego opka, które pisałam, gdy miałam czternaście lat. Zarozumiały buc o aparycji gradowej chmury. Uwaga pod nogi, drogie panie, bo może wam napluć na trzewiki, ha! Jego wątek jest IDIOTYCZNY. To najbardziej niekompetentny, wydelikacony szpieg ever i chroni go tylko fakt, że Nora jest idiotką. Gdyby nią nie była, to jeśli nie dostrzegłaby w Cillianie agenta, to przynajmniej pospolitego stalkera. Anyways.

"Dama kier" daje nam całą galerię postaci kobiecych uważanych przez Norę albo za idiotki, albo za atencjuszki, brzydule, a najlepiej to wszystko razem. Ach, nie można zapominać o FRANCUSKIEJ POKOJÓWCE, MARIETTE, bo czytelnik to idiota i trzeba mu powtarzać cały epitet po pięć razy. (Tbh, jeśli komuś się ta książka podobała, to może faktycznie jest idiotą...)

O jeju, niemal bym zapomniała, że Nora prawie zostaje żona lorda Falkleya, którego nałóg hazardu to istna tajemnica poliszynela wśród londyńskiej socjety. Nora oczywiście przez połowę czasu o tym wie i z logicznego punktu widzenia powinna zerwać zaręczyny w JAKIKOLWIEK SPOSÓB, bo to małżeństwo kompletnie się jej nie opłaca. Monika też o tym wiedziała, ale chyba nie miała za bardzo pomysłu na rozwiązanie. A co mówi szkoła pisarstwa romansowego w tym zakresie? Trzeba zapodać GWAŁT. Sto procent skuteczności.

Gdybym chciała 1) marnować czas bardziej, niż w tym momencie marnuję 2) zajmować sobie głowę tym uniwersum 3) zaśmiecać pliki wordowskie, to bym napisała fanfika, w którym Lennox i Valancy (jedyne myślące postacie) wspólnie dekapitują Norę za pomocą maczety. Ewentualnie zamiast tej dwójki dać podrośniętego Williama. William to syn Nory, o którym nikt nie pamięta, bo częściej pojawia się wzmianka o, kurwa, PSIE. No i o Ayati, hinduskiej dziewczynce uratowanej przez Norę z heńkowskich szponów. Taka właśnie z Eleonor anielica, wybawczyni, dobra mzimu normalnie. Rzyg.

Monika bardzo swobodnie włącza i wyłącza rzeczy w teorii nienaruszalne, trochę jak w simsach. Plotki istnieją tylko wtedy, gdy to potrzebne dla fabuły, Nora jest naiwna tylko wtedy, gdy to potrzebne dla fabuły, kryzys w kopalniach jest tyl- a nie, zaraz.

No co ja mam jeszcze powiedzieć, okropne to było. Okropnie durne i bez sensu. Ale "Król pik" już mi się pobiera, hihi.

Piętnaście letnich dni wyjętych z życiorysu. Oto, co dała mi lektura "Damy kier". Czytałam w swoim życiu mnóstwo złych książek, mnóstwo KOSZMARNIE NAPISANYCH książek, ale to był pierwszy raz, gdy wpadło mi w ręce dzieło poszatkowane, wrzucone do maszyny losującej i posklejane na nowo. Dzieło pozbawione ciągu przyczynowo-skutkowego, naszpikowane sprzecznymi informacjami, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Znowu te głupie baby. Baby, które nie myślą, tylko płaczą, a ich problemy są śmieszne. Po co one w ogóle krzyczą, tania pajacerka.

"Slash" powinien się nazywać "Jebać kobiety", bo ja pierdolę, ile można czytać o babach, które to, babach, które tamto. No najgorsze są baby. Żebyście się nie zesrali, drodzy męscy bohaterowie tej durnej książki.

Zastrzeżenia takie same jak w przypadku "Fanfika", ale razy dziesięć, bo slashowy Tosiek przeszedł samego siebie w byciu absolutnym imbecylem.

Pani Natalio, proszę powiedzieć słowo "trans", ale tak, żebyśmy wszyscy słyszeli. Głośno i wyraźnie, wyraźniej niż w swoich książkach. Powodzenia.

Znowu te głupie baby. Baby, które nie myślą, tylko płaczą, a ich problemy są śmieszne. Po co one w ogóle krzyczą, tania pajacerka.

"Slash" powinien się nazywać "Jebać kobiety", bo ja pierdolę, ile można czytać o babach, które to, babach, które tamto. No najgorsze są baby. Żebyście się nie zesrali, drodzy męscy bohaterowie tej durnej książki.

Zastrzeżenia takie same jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Scena urodzinowa? Wspaniała. Scena przedstawienia? Pocieszna. Scena pocałunku? Popłakane. No, pochwaliłem dwadzieścia stron w porywach do trzydziestu, to teraz mogę się z czystym sumieniem poznęcać.

Natalia Osińska naprawdę osiągnęła to, co chciała zasugerować bardzo jeżycjadowa szata graficzna: podobieństwa do Musierowicz istotnie istnieją. Problem w tym, że chyba nie takie, jakich autorka by sobie życzyła — oba cykle łączy fatfobia, mniej lub bardziej zawoalowana mizoginia oraz ten nieznośny, czerstwy styl pisania, który odbiera postaciom jakąkolwiek cząstkę realizmu, zamiast tego robiąc z nich antypatyczne klony. Tosiek jest koszmarny, Emilia i Matylda są koszmarne, ciotka Idalia jest koszmarna. Leon nie jest koszmarny, ale już uspokajam, bo pamiętam "Slash" – tam staje się koszmarny.

Biedna Roksanna nie może nawet złapać w spokoju oddechu, bo narracja wciąż i wciąż przypomina, że dziewczyna jest gruba, krępa, tłusta, potężna i ma żabie oczka. Kogo to obchodzi?

Ciągle tylko histeryczki, głupie baby, babskie kolory, głupi głupie głupie babskie emocje. Trzeba się zachowywać po męsku, jak należy, trzeba być twardym, a nie takim jak te durne rozchichotane idiotki bez osobowości. Dziewczyny nic, tylko się malują w sposób synchroniczny, latają za chłopakami i strzelają fochy. No po prostu głupie kozy.

Ciotka Idalia jawi się nam na początku książki jako Zło Wcielone, nie bez powodu zresztą: celowe szukanie lekarzy, którzy przepiszą antydepresanty bez szemrania o jakichś głupich terapiach rodzinnych, wciskanie Tośka w stereotypowo, karykaturalnie wręcz dziewczęce ramy, bycie głuchą na słowa protestu. Potem następuje dramatyczny zwrot akcji, po którym Idalia staje się całkiem inną osobą: kupuje binder, daje pieniądze na nowe ciuchy, strofuje dyrektorkę. Po prostu wzorowa sojuszniczka. Czy kiedykolwiek przeprosiła? Nie.

Może o to Natalii Osińskiej chodziło? Bym jako czytelnik nienawidził każdej jednej postaci przewijającej się przez jej książki? Jeśli tak, to brawo, udało się!

Scena urodzinowa? Wspaniała. Scena przedstawienia? Pocieszna. Scena pocałunku? Popłakane. No, pochwaliłem dwadzieścia stron w porywach do trzydziestu, to teraz mogę się z czystym sumieniem poznęcać.

Natalia Osińska naprawdę osiągnęła to, co chciała zasugerować bardzo jeżycjadowa szata graficzna: podobieństwa do Musierowicz istotnie istnieją. Problem w tym, że chyba nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

ponad czterysta stron czytania, żeby nie zdarzyło się na dobrą sprawę nic? albo może inaczej: zdarzały się r z e c z y, ale opisane z polotem instrukcji obsługi pralki i ostatecznie miałem na nie ostro wysrane. to były może z dwie rzeczy, góra trzy. trójka to dobra liczba.

to pewnie po części wina tłumaczenia, ale pierwsze sto stron czytało mi się jak losowe słowa zbite w losowe zdania zbite w losowe akapity zbite w losowe rozdziały. nie mam pojęcia, co to miało być. ta seria to KONCEPT, ale nie da się jechać wyłącznie na wajbsach. na wajbsach to ja sobie mogę odpalić fanfika. i będzie dużo lepszy.

ponad czterysta stron czytania, żeby nie zdarzyło się na dobrą sprawę nic? albo może inaczej: zdarzały się r z e c z y, ale opisane z polotem instrukcji obsługi pralki i ostatecznie miałem na nie ostro wysrane. to były może z dwie rzeczy, góra trzy. trójka to dobra liczba.

to pewnie po części wina tłumaczenia, ale pierwsze sto stron czytało mi się jak losowe słowa zbite w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W mojej pierwszej recenzji dotyczącej twórczości Moniki Godlewskiej wspomniałam z żalem, że czytanie tego wypierdu zajęło mi aż dwa tygodnie. Moi drodzy, lektura "Króla Pik" również trwała dwa, ale MIESIĄCE. Nie należę do osób, które stronią od porzucania książek, natomiast tę serię obiecałam sobie skończyć. Dlaczego? Nie wiem, sprawdźcie mój opis, czy coś.
Dobra, koniec o mnie, zaczynamy część właściwą, czyli dlaczego literacki poziom "Króla Pik" nie przekracza poziomu podłogi.

1) Interpunkcyjnie, językowo i składniowo jak zwykle tragicznie, można by rzec "stabilnie". Czyżby pani korektorka znów wzięła pieniądze za, cytuję, "Fabuła wciągnęła mnie na tyle, że (...) zapomniałam, że ja mam robić korektę, a nie oddawać się lekturze"? Możliwe.

2) W tej części Godlewska próbuje wcisnąć czytelnikowi w twarz polityczną intrygę, która w praktyce staje ością w gardle. Nie, Cillianku, nie możesz odejść z bractwa ze swoją dziewczyną-brytyjską arystokratką, nie wolno, nunu. Tak to mniej więcej wygląda. Funkcjonowanie spiskowców w tej książce jest nie tylko fundamentalnie spartolone, ono obraża mnie intelektualnie swoim debilizmem. Na czele z trzymaniem w swoich szeregach kogoś tak bezużytecznego jak Shaw.

3) Jak wygląda relacja dwójki głównych bohaterów w "Damie Kier"? Powiedziałabym, że nijak - niby coś ich do siebie ciągnie (wcale nie, ale narracja tak uważa), jednakże żadnego konkretnego rozwiązania tam nie uraczymy. Co nam serwuje drugi tom od pierwszych stron? Wielką miłość, namiętne uczucie, przywiązanie aż po grób. Ognisty romans wyciągnięty prosto z dupy.

4) W pewnym momencie Nora ląduje w psychiatryku za sprawą swojego nemezis, a ten jest na tyle wspaniałomyślny, że SŁOWEM NIE PISNĄŁ O TYM NA SALONACH. Ale z niego złol, ohoho, pieski wypycha (fr). W tym miejscu pozwolę sobie powtórzyć mój zarzut o obrazę mojego intelektu jako czytelniczki.
Cały ten psychiatryk to w ogóle cyrk na kółkach. Dostajemy bohatera zbiorowego, czyli pielęgniarki z piekła rodem (interesujące...), i standardowo pasjonata lobotomii, ale poza tym to jest tam całkiem przytulnie. Nie żebym była fanką tragedy porn, ale błagam, bardziej cukierkowo już się chyba nie dało tego przedstawić. Czara goryczy przelała się, gdy skóra i włosy Nory opisane zostały jako "delikatne i pełne blasku". TA, W EDWARDIAŃSKIM PSYCHIATRYKU, JASNE.

5) Cillian jest taaaki zakochany w Norze, ale ta go przede wszystkim wkurwia. Ci bohaterowie pasują do siebie jak pięść do nosa, jak łopata do czoła. Niby "rozmawiają ze sobą godzinami". O czym? A co cię to? Nie interesuj się, czytelniku, bo kociej mordy dostaniesz. Mizoginia upchana jest w Cillianie niczym jelito cienkie i dlatego mamy tu do czynienia ze zjawiskiem obserwowanym na ogół u męskich autorów: kiedy tworzysz takiego mizogina, że niechcący brzmi on gejowsko. Shaw ma więcej wspólnego z Bulwerem niż z Norą kiedykolwiek, myśli o Bulwerze w trakcie misji i tak dalej. Anywayssss.

6) W tym tomie Godlewska postanowiła wyjebać Lennoxa gdzieś na wieś, żeby całkowicie pozbawić Londyn ostatniej szarej komórki, rip.

7) Nora w "Królu Pik" jest już nie tylko głupia, prowadzona niekonsekwentnie i cierpiąca na zinternalizowaną mizoginię. Typiara jest tak emocjonalnie niestabilna, a przy tym tak REALNIE NIEBEZPIECZNA, że pobyt w psychiatryku można było jej zapewnić bez cyrku z wypchanymi pieskami. Nie wiem, czy to był świadomy plan autorki, czy jakoś tak wyszło w praniu, ale kiedy idziesz wyrywać włosy randomowym pokojówkom i równie randomowo wpadasz w histerie na środku chodnika, to raczej nie kwalifikujesz się jako osoba w pełni zdrowa.

8) Chyba najmocniej w "Królu Pik" rozłożyła mnie mimo wszystko wiadomość o tym, że nasza heroina jest W CIĄŻY. Czy wiedzieliśmy wcześniej jakieś symptomy? A gdzie tam, lepiej zrobić plot twist dla plot twistu.

9) Powrócę jeszcze do Shawa, tego karaczana, który nie dość, że posługuje się na zmianę swoim fałszywym oraz prawdziwym nazwiskiem na zasadzie losowania lotto, popyla wśród arystokracji z zestawem chirurgicznym swojego całkiem sławnego wuja. Zestawem, na którym są, uwaga, INICJAŁY. Szpieg roku, czapki z głów, nie mam pytań. Można by powiedzieć, że co tam, kto by się skapnął, ale to jest proza Godlewskiej, tutaj intrygi szyte są nićmi grubości sznurówki, więc oczywiście wszędzie są powiązania.

10) W połowie się poddałam i włączyłam audiobooka. Lektorka koszmarna; akcentuje zdania w taki sposób, jakby nie wiedziała, o czym mówi, big mood. Że tak się wyrażę,: jaka książka, takie audio.

11) Shaw zostaje zdemaskowany (szokujące!), ale od stryczka ratuje go Moubray. Proponuje typowi bycie podwójnym szpiegiem, a on w zamian upozoruje jego śmierć. Tak, bardzo to wiarygodne, gdy wracasz z więzienia, mimo że oficjalnie nie żyjesz. Na pewno nikt nie kryje ci dupy, nadal możesz szpiegować do woli. To jest takie GŁUPIE I BEZ SENSUUU.

12) Nora wyszła za Moubraya. But honestly who cares.

Mogłabym uporządkować jakoś tę recenzję, ale w sumie to po co. Trzecią część zapewne skończę w roku pańskim 2023, więc módlcie się za mnie i moje smażące się neurony.

W mojej pierwszej recenzji dotyczącej twórczości Moniki Godlewskiej wspomniałam z żalem, że czytanie tego wypierdu zajęło mi aż dwa tygodnie. Moi drodzy, lektura "Króla Pik" również trwała dwa, ale MIESIĄCE. Nie należę do osób, które stronią od porzucania książek, natomiast tę serię obiecałam sobie skończyć. Dlaczego? Nie wiem, sprawdźcie mój opis, czy coś.
Dobra, koniec o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Na jej rozkazy A.M. Chaudière_Ann Kovska, Angelina Caligo
Ocena 6,3
Na jej rozkazy A.M. Chaudière_Ann ...

Na półkach: , ,

Od mojej lektury tej, *odgłosy rzygania*, książki minęło półtora roku, a ja wciąż na dźwięk jej tytułu dostaję nieprzyjemnych dreszczy. Po przeczytaniu "Na jej rozkazy" w 2021 byłam tak wściekła, że nawet nie chciało mi się skrobać dłuższej recenzji, ale teraz nie dość, że wciąż jestem wściekła, to jeszcze chora i dysponująca wolnym czasem do zmarnowania. Zapraszam więc na herbatkę, bo jest tu co wylewać!

Najpierw może trochę o samych autorkach. A. M. Chaudiere (we wznowieniu figurująca już jako Ann Kovska) to ta mniej ciekawa połówka duetu. Napisała solo "Niewolnicę", czyli jakieś debilne fantasy. Debilne, bo widziałam mapę świata i już mi wystarczy wrażeń, ale tym, co jej nie widzieli, gorąco polecam. Płakałam ze śmiechu.

Druga autorka, A. Caligo, to tak naprawdę Angela Węcka. Węcka napisała samodzielnie "Ostrego", w związku z którym była lokalna drama na bookstagramie, "Kamper" (przy okazji przyłączam się do odgryzania wiadomo czego i wrzucania wiadomo gdzie) oraz "Glow Up". Wszystkie te książki można znaleźć pod szyldem jej własnego wydawnictwa.

Panie w trakcie pisania i pierwszej promocji książki były ze sobą w związku, co można wywnioskować, dokopując się do starego wywiadu dla WP, w którym chwalą się pierwszą polską powieścią erotyczną o dwóch kobietach. Anyways, jest to ważna informacja w kontekście całego tego gówna, jakie zostało wsadzone do środka, a potem posypane brokatem.

Powieść ma dwie narracje: pierwszoosobową z perspektywy Fanny (autorstwa Węckiej) oraz trzecioosobową z perspektywą Rose (pióra Kovskiej). Obie napisane tragicznie, bo typiary ścigały się najwidoczniej w konkursie na najdurniejszy akapit. Ostatecznie nie wiem nawet, która wygrała to starcie.

"Na jej rozkazy" jest książką queerfobiczną. Autorki wepchnęły tam chyba wszystko, co tylko mogły: elementy acefobii, stereotypy na temat gejów oraz czystą bifobię, od której zrobiło mi się niedobrze. No ale powieść lesbijska! Klękajcie, narody!

Acefobia w tekście od Węckiej: Fanny, podniecona spotkaniem z Rose oraz z ręką dosłownie we własnych majtkach, zastanawia się właśnie, czy aby nie „stała się” aseksualna. Bo dawno nie miała z kim uprawiać seksu. Aha, okej, super.

Bifobia w tekście od Kovskiej, oryginalny cytat: „Nie można stwierdzić, że woli się kobiety, nie spróbowawszy drugiej opcji”. Z wyrazami szacunku, proszę iść pod ścianę i porządnie walnąć w nią głową.

Stereotypy: gej to jest tylko taki typ, co ma fizjonomię gałązki i typowo babskie zainteresowania (układanie kwiatów na przykład). Gej to również wzór sumienności, idealny kandydat na pracownika (dane wyskrobane prosto z dupy). Gejem oczywiście można się stać, można też dokonać odgejowania na zawołanie. No i ta przeklęta moda męska, która z największego heterosa uczyni geja, oj oj.

Jeśli myśleliście, że książka napisana przez dwie niehetero kobiety będzie pozbawiona mizoginii, to byliście w błędzie. Nasze główne bohaterki nienawidzą praktycznie wszystkich kobiet poza sobą nawzajem. Każda inna jest głupia, brzydka, gruba, wkurwiająca, ple ple ple, wiadomo. Jedna z bohaterek postanowiła zjechać w narracji kobietę, którą widzi pierwszy raz w życiu. Porównanie do hamburgera lub hot-doga w sukience, jakie to poetyckie. A potem ta sama autorka sili się na idiotyczny tekst o tolerancji i poszanowaniu drugiego człowieka. Czy wy piszecie własne wysrywy dupą?

Parsknięciem śmiechem można skwitować element BDSM. Śmiechem rozbawienia wymieszanego z przerażeniem, bo jeśli autorki uważają relację głównych bohaterek za zawiązaną poprawnie, to współczuję. A nie, zaraz, one naprawdę tak uważają! A przynajmniej Węcka, która się spultała, gdy instagramerzy mieli czelność napisać, że sceny seksu w „Ostrym” są co najmniej niepokojące. Autorka wie lepiej, to głupi czytelnik nie zrozumiał! Ekspertka od bedeesemu, artykuły pisze!

Wracając, umowa, którą Fanny i Rose zawiązały, została w całości sporządzona przez tę drugą, a strona zdominowana nie miała nawet możliwości wniesienia poprawek. Do podpisania umowy doszło ponadto pod presją – Fanny była w tamtym momencie na celowniku swojej poprzedniej przemocowej pseudodominy, od której uciekła. Rose więc proponuje jej relację BDSM w zamian za ochronę. No po prostu uroczo! Nie mówiąc już o tym, że Rose po usłyszeniu tragicznego backstory swojej kochanki decyduje się na KARĘ. ZA RELACJĘ, KTÓRA MIAŁA MIEJSCE JESZCZE ZANIM SIĘ SPOTKAŁY. Gdzie tu zaufanie? Gdzie tu świadoma, niepodyktowana zewnętrznym niebezpieczeństwem zgoda? W dupie, zaraz obok mózgów autorek.

As I said, autorki prześcigały się w pisaniu idiotyzmów. Było ich dużo więcej, ale na szczęście większość zdążyła umknąć mojej pamięci. Wiem za to, że jest to powieść obleśna, koszmarnie napisana, stereotypowa, ale przede wszystkim NUDNA! NUDNA STRASZLIWIE! A jeszcze dodać do tego autorkę zachowującą się jak rasowa Karen i mamy istną kaszankę z gówna. Pychota.

PS. Ziomy z Lambda Warszawa też to dupą czytali, bo jak można opatrzeć takie gówno swoim logo, to ja naprawdę nie wiem.

Od mojej lektury tej, *odgłosy rzygania*, książki minęło półtora roku, a ja wciąż na dźwięk jej tytułu dostaję nieprzyjemnych dreszczy. Po przeczytaniu "Na jej rozkazy" w 2021 byłam tak wściekła, że nawet nie chciało mi się skrobać dłuższej recenzji, ale teraz nie dość, że wciąż jestem wściekła, to jeszcze chora i dysponująca wolnym czasem do zmarnowania. Zapraszam więc na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno nie czytałem książki, która do zaburzeń psychicznych, ale też do nastolatków i ich spostrzeżeń, podchodzi z szacunkiem, Tylko tyle i aż tyle. Nealowi Shustermanowi szczerze zależy, co doskonale widać na kartach "Głębi Challengera". I chyba właśnie dlatego tak bardzo mi się podobała.

Dawno nie czytałem książki, która do zaburzeń psychicznych, ale też do nastolatków i ich spostrzeżeń, podchodzi z szacunkiem, Tylko tyle i aż tyle. Nealowi Shustermanowi szczerze zależy, co doskonale widać na kartach "Głębi Challengera". I chyba właśnie dlatego tak bardzo mi się podobała.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: alkoholizm, bifobia, fetyszyzacja gejów, homofobia (słowna i fizyczna), liczenie kalorii (wspomniane), outowanie bez zgody, przemoc domowa, próba samobójcza, sceny erotyczne, victim blaming

Na samym początku pozwolę sobie zacytować słowa Mariana Paździocha: "A co to za gówno?".

Cały czas zastanawiam się jakim cudem korekta tej książki to dzieło aż dwóch osób, bo P&R to chyba najgorzej zredagowany i poprawiony tekst, z jakim miałam do czynienia w życiu. Przecinków albo nie było, albo pojawiały się nadprogramowo, więc podejrzewam, że panie korektorki traktują przecinki jako takie śmieszne dzyndzelki, co można je sobie powkładać losowo i jest super. Nie, nie jest super, jest okropnie; dlaczego Bartosz was w ogóle zatrudnił?

Ale Bartosz nie jest wcale lepszy. Autor ponoć pisze od dekady, a owoc jego pracy cuchnie zgnilizną. I nie daję tu żadnej taryfy ulgowej. Co mnie obchodzi, że oryginał pochodzi z 2009, skoro do druku poszła wersja "poprawiona"? Bartosz za grosz nie potrafi pisać i skoro robi to tak długo, a jego zdania wciąż brzmią jak wyjęte z opowiadania szóstoklasisty na polski, to może, no nie wiem, CZAS NARESZCIE PRZESTAĆ?

Nie mam pojęcia jaki kształt miało P&R w 2009 i w dupie to mam. Za to powiem wam, co możemy znaleźć w wersji drukowanej:

1. Tytułowi Pierre i Raimundo nie mieszkają wcale w Barcelonie, Paryżu lub innym Londynie. Nieee, chłopaki mieszkają w obsranej polskiej dziurze, a ich rodziny mają polskie imiona. Dlaczego Bartosz zdecydował się na taką egzotykę za dwa złote? Jego spytajcie, ja nie wiem. Przy okazji możecie też dopytać, dlaczego Rai wygląda na okładce jak POC, mimo że nią nie jest. Z góry dzięki.

2. Bohaterowie zostają parą gdzieś na pięćdziesiątej stronie z ponad czterystu. I są absolutnie nieznośni. A już najbardziej Raimundo, ten koń na białym rycerzyku, pseudocaring boyfriend, który jest hipokrytą do kwadratu i bawi się za każdym razem w subtelny victim blaming. A tfu.

3. No ale Pustułka, są przecież jeszcze bohaterowie drugoplanowi, co z nimi? Też są okropni, oczywiście. Przyjaciółka Pierre'a, Milena, to mokry karton, który pojawia się, gdy fabule wygodnie (a nawet wtedy głównym bohaterom udaje się potraktować ją jak gówno, uwu).
Na moment pojawia się villain, totalzłol, rozbijacz związków trzy tysiące. Filipek. Taki mały gnój psujący ludziom humor.
Pod koniec książki poznajemy Patryka, typka ze szkolnej gazetki, który łamie wszelkie możliwe granice dobrego wychowania i strefy osobistej. Jest nachalny, wścibski i irytujący. Patryk wprowadza za sobą durny wątek wywiadu z gejami do szkolnej gazetki, homophobia is no more. Ciarki żenady mi szły po plecach, gdy musiałam to czytać.
A, no i jest Mandy - starsza siostra Raia, studentka. O Mandy powiem więcej w następnym podpunkcie.

4. Żeby w 2022 (/2019) musieć czytać o kobietach, których jedynym zmartwieniem jest to, czy ich kolega gej miał już wsadzonego penisa w dupsko, to jest wstyd. To jest obrzydliwe, stereotypowe, tanie, ale przede wszystkim to jest WSTYD.
Prym w yaoizacji rzeczywistości wiedzie Mandy, DOROSŁA BABA, która rzuca co i rusz dwuznacznymi komentarzami, a w pewnym momencie posuwa się do próby podglądania własnego brata, by zobaczyć męsko-męski akt seksualny. A to wszystko podane w formie komedii. Narracja każe nam oczywiście myśleć, że takie zachowanie to nic złego, jedynie lekka ekscentryczność w ramach wspinania się na wyżyny sojusznictwa. Ohyda.
Milena za to zareagowała na coming out Pierre'a czymś w stylu "Och, zawsze chciałam mieć przyjaciela geja!!!". Potem chwali się również 'gaydarem', bo randomowy ziomek ładnie się ubrał = gej.
Siostra Pierre'a, Alicja, niby nie jest homofobiczna, ale cały czas powtarza, że jej brat "stał się gejem" oraz oczekuje od niego porad modowych. A to wszystko w roku pańskim 2019.

5. Mój najulubieńszy motyw (używała go nawet Rainbow Rowell w swoim flavourless drarry): transformacja z heterosa w geja w trzydzieści sekund. Nie wiem, kochani, jak to się stało, ale nasz bohater nagle stwierdził, że jest gejem, bo jego sąsiad (Rai) to chodzący grecki bóg. Co z tego, że kiedyś miał dziewczynę? Pierre'owi nawet przez myśl nie przeszła biseksualność, musi być gejem i już! A to wszystko łączy się z powtarzaniem, jak to Rai jest pierwszym i jedynym chłopakiem, który mu się spodobał. Interesujące.
Interesujące jest też to, że Raimundo na początku książki robi coming out przed Pierrem właśnie jako osoba bi. Potem jednak dowiadujemy się, że to było kłamstwo - Rai tak naprawdę jest gejem, ale uważał, że bycie bi naraża go na mniejszy ostracyzm. Wali mi tu bifobią jak zgniłym jajem.

6. Końcówka tej książki nie pierdzieli się w tańcu i daje nam prawdziwy pokaz sraki, ponieważ wkraczamy na tematy trudne i bolesne, tj. przemoc domową i samobójstwo. Przemocy nie będę się czepiać, za to udźwignięcie wątku z próbą całkowicie Bartosza przerosło. Reakcje bohaterów na próbę są OBLEŚNE. Ziomek się wybudza, a tu pół tuzina ludzi mu brzęczy nad uchem, że jest debilem, samolubem, egoistą śmierdzącym i w ogóle to jak on mógł. A wsadź se pan w oko tę książkę, ona się nadaje wyłącznie na makulaturę.

PS. CO Z KAROLEM? CO CHCIAŁ WYZNAĆ KAROL W ZAKOPANEM???

OSTRZEŻENIE O ZAWARTOŚCI: alkoholizm, bifobia, fetyszyzacja gejów, homofobia (słowna i fizyczna), liczenie kalorii (wspomniane), outowanie bez zgody, przemoc domowa, próba samobójcza, sceny erotyczne, victim blaming

Na samym początku pozwolę sobie zacytować słowa Mariana Paździocha: "A co to za gówno?".

Cały czas zastanawiam się jakim cudem korekta tej książki to dzieło...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początku byłam nią oczarowana, ale ostatecznie przeleciała przeze mnie jak woda i niczego po sobie nie zostawiła.

Na początku byłam nią oczarowana, ale ostatecznie przeleciała przeze mnie jak woda i niczego po sobie nie zostawiła.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Fakt, że Elka rzuciła Tejta pod koła ciężarówki, a i tak było nudno, mówi wszystko.

Fakt, że Elka rzuciła Tejta pod koła ciężarówki, a i tak było nudno, mówi wszystko.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to