-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-05-19
2024-05-17
Ćwierć wieku temu pojawiła się w Japonii książka "Battle Royale" (lub "バトル・ロワイアル", jak kto woli). Opowiadała o dystopijnej przyszłości, w której co roku wrzucano jedną klasę gimnazjalistów na bezludną wyspę i kazano im się zabijać, aż zostanie tylko jeden/na. Brzmi już lekko znajomo? Książkę zaadaptowano na mangę i film - z rodzaju tych wywołujących ogromne kontrowersje. Przez lata tytuły pozostawały na zachodzie klasykiem z gatunku "kto ma wiedzieć to wie".
Do czasu, aż o "Battle Royale" usłyszeli pisarze YA. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać klony - wszelakie Hunger Games, Divergenty, Maze Runnery - wzbogacone o kiepsko zaprojektowane społeczeństwo klasowe i głównego bohatera/kę, który/a ma stać się mesjaszem dla uciśnionych, a poprzez konieczność walki z rówieśnikami odkrywa jakąś głęboką prawdę o sobie. Wszystkie serie robione na jedno kopyto, jedynie z różnicami kosmetycznymi. Niczym ta sama kolorowanka, którą jeden autor pomalował kredkami a drugi mazaczkami fluorescyncyjnymi.
Dlaczego tak długi wstęp?
Bo, według armii książkowych youtuberów, "Red Rising" miał być inny. Mieć fantastyczny świat, ciekawych bohaterów. I co? I nico. To samo co wcześniej, tylko na Marsie. Terraformowanym oczywiście, bo chyba zabrakło pomysłu jak faktycznie osadzić "Battle Royale" na marsjańskich pustkowiach. Ta sama kolorowanka, tylko zamiast kredek - czerwony zakreślacz i puszka złotolu. Bohaterowie na zmianę nudni i denerwujący, poza Darrowem w zasadzie jednowymiarowi. Setting - po dobrym pierwszym wrażeniu - okazuje się równie kiepski jak u pozostałych przedstawicieli gatunku.
Gdyby nie forma audiobooka i długie spacery z psem, prawdopodobnie byłoby to DNF - co jest u mnie cholernie rzadkie. W zasadzie cały środek to droga przez mękę i dopiero ostatnia ćwiartka książki robi się ciekawa, z całkiem niezłym zakończeniem.
Niestety, ale to za mało i za późno, żeby uratować ocenę całości.
Ćwierć wieku temu pojawiła się w Japonii książka "Battle Royale" (lub "バトル・ロワイアル", jak kto woli). Opowiadała o dystopijnej przyszłości, w której co roku wrzucano jedną klasę gimnazjalistów na bezludną wyspę i kazano im się zabijać, aż zostanie tylko jeden/na. Brzmi już lekko znajomo? Książkę zaadaptowano na mangę i film - z rodzaju tych wywołujących ogromne kontrowersje....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-14
Leszkowi nie można odmówić pomysłowości - najpierw epic fantasy pisane dwunastozgłoskowcem, teraz portal fantasy o przeniesieniu się do świata retro gier - wzbogacone albumem rapsów pod 8-bitowe bity.
Pomysł fantastyczny, fabuła dość prosta, ale poprowadzona nawet zgrabnie, dużo nostalgii. Warsztat autora wymaga jednak jeszcze nieco pracy.
Pierwszym problemem jaki zauważyłem był język używany przez bohaterów. Zwroty jak 'gitówa' czy 'odzobaczyć' kompletnie nie pasują do Polski '94 - do slangu młodzieżowego weszły dobrą dekadę później (czego sam byłem świadkiem - może dlatego zwróciłem na to uwagę). Każdy taki przypadek kompletnie wybijał mnie z opowieści. To trochę, jakby w książce fantasy bohaterowie nazywali rycerzy 'gigachadami' - zwyczajnie się nie spina.
Osadzając fabułę w konkretnym miejscu i czasie, dobrze jednak dopilnować, by słowa bohaterów pasowały do tego miejsca i czasu. Mam wrażenie, że w tym przypadku mogła nieco zawalić redakcja.
Moim drugim problemem był nieco siermiężny rozwój postaci. Z jednej strony, fajnie, że bohaterowie mają zdolność autorefleksji i jakoś się rozwijają - bo chyba wciąż nie jest to oczywiste u naszych rodzimych autorów. Z drugiej, byłoby jeszcze fajniej gdyby zrobić to trochę subtelniej niż w formie 3-4 wewnętrznych monologów / wyliczanki traum i kłótni.
Tak czy inaczej, wciąż bawiłem się całkiem nieźle i mam nadzieję, że z wraz z kolejnymi książkami Leszek się dotrze - bo ze swoją pomysłowością zdecydowanie ma potencjał.
Leszkowi nie można odmówić pomysłowości - najpierw epic fantasy pisane dwunastozgłoskowcem, teraz portal fantasy o przeniesieniu się do świata retro gier - wzbogacone albumem rapsów pod 8-bitowe bity.
Pomysł fantastyczny, fabuła dość prosta, ale poprowadzona nawet zgrabnie, dużo nostalgii. Warsztat autora wymaga jednak jeszcze nieco pracy.
Pierwszym problemem jaki...
2024-05-11
Im później w twórczość Barksa, tym mniej historii które pamiętam z dzieciństwa. Z jednej strony szkoda, bo brakuje trochę tego efektu nostalgii. Z drugiej spoko, bo mogę uzupełnić braki.
Niestety, komiksy z początku lat '60 wypadają raczej średnio. Mało tu tego co najlepsze, czyli długich opowieści przygodowych, za to masa głupiutkich 'pamiętniczków Daisy' i sielanek z życia farmy Babci Kaczki.
Na plus wychodzą na szczęście historie o szalonych wynalazkach Diodaka, zwłaszcza "Nowy Wspaniały Kaczogród". W erze coraz większej automatyzacji, smart-wszystkiego i generatywnej AI tworzącej - jak mawiał klasyk - kopie kopii (nie wspominając już o klepaniu recenzji dla książkowych influencerów), to znudzenie ciągłym ułatwianiem życia i tęsknota za robieniem czegoś samodzielnie uderza jak chyba nigdy wcześniej. Tylko za tą historię należy się oczko w górę.
Im później w twórczość Barksa, tym mniej historii które pamiętam z dzieciństwa. Z jednej strony szkoda, bo brakuje trochę tego efektu nostalgii. Z drugiej spoko, bo mogę uzupełnić braki.
Niestety, komiksy z początku lat '60 wypadają raczej średnio. Mało tu tego co najlepsze, czyli długich opowieści przygodowych, za to masa głupiutkich 'pamiętniczków Daisy' i sielanek z...
2024-05-10
Zauważyłem, że większość twórczości Gaimana, z jaką miałem styczność (poza Mitologią Nordycką, ale to trochę inna para kaloszy) wywołuje we mnie mnie podobną reakcję:
"Fajny pomysł, jest w tym jakiś urok. Gdyby tylko nie było tak cholernie przegadane."
I w zasadzie to może być TL;DR tej recenzji. "American Gods" ma fantastyczne założenia i masę uroku - zwłaszcza dla kogoś, kto lubi fantastykę wrzucającą postacie z mitów do współczesnego świata od czasów przeczytania pierwszego "Kłamcy" prawie 20 lat temu.
Starzy bogowie znikający z powodu braku wiernych. Nowi bogowie będący personifikacją telewizji, technologii czy teorii spiskowych. I przygotowania do ich zmagań, obserwowane w trakcie road-tripu po Stanach. Jak mówię - założenia były fantastyczne.
Niestety, wszystko to zanika gdzieś w niekończącej się gadaninie o niczym. Na każdą interesującą scenę, w której możemy zobaczyć bogów, starych i nowych, w akcji, przypadają dwie sceny, w których główny bohater siedzi na jakimś zadupiu i ćwiczy sztuczki z monetami - podczas, gdy Wednesday, najciekawszy z bohaterów, załatwia coś poza kadrem.
Wciąż dostajemy co prawda całkiem ciekawą historię, ale mogłoby być znacznie, znacznie lepiej.
Na pochwałę zasługuje za to audiobook z pełną obsadą, przygotowany na 10-tą rocznicę książki - zwłaszcza Ron McLarty, który wcielając się w Wednesday'a wykreował tą postać równie dobrze, co Ian McShane w serialu.
Zauważyłem, że większość twórczości Gaimana, z jaką miałem styczność (poza Mitologią Nordycką, ale to trochę inna para kaloszy) wywołuje we mnie mnie podobną reakcję:
"Fajny pomysł, jest w tym jakiś urok. Gdyby tylko nie było tak cholernie przegadane."
I w zasadzie to może być TL;DR tej recenzji. "American Gods" ma fantastyczne założenia i masę uroku - zwłaszcza dla...
2024-05-10
Książki motywacyjne i self-helpowe, a w zasadzie większość bełkotu domorosłych guru rozwoju to zazwyczaj świetny sposób, by wywołać u mnie odruch wymiotny.
Dlatego też byłem mocno zaskoczony tym, jak bardzo spodobała mi się ostatnia książka Arniego. Jasne, mam do człowieka sentyment odkąd jako kilkulatek raz za razem oglądałem "Prawdziwe Kłamstwa" na kasecie, ale jest tu coś więcej.
Nie chodzi też o same porady, bo mimo, że są dobre, zdroworozsądkowe i konkretne, bez zbędnego pierdololo, to w zasadzie nie ma tu nic, czego nie słyszałbym wcześniej. Część, gdyby odrzeć je z szerszego kontekstu przywołanego przez autora, można by nawet nazwać banałami.
Nie, myślę że chodzi przede wszystkim o autentyczność - Arnie przeżył i osiągnął więcej niż wszystkie Wieczorki, Grzesiaki, Kasie Nast i domorośli eksperci (czyt. farmazoniarze) z youtube razem wzięci - startując przy tym z biednej wioseczki gdzieś w Austrii. I ta autentyczność, doświadczenie i determinacja są wyczuwalne w tekście.
Wszystko poparte jest osobistymi - czasami trudnymi - doświadczeniami. Ostatnie strony nie są poświęcone reklamom kursów "Podryw z Arnoldem", "Medytacja z Arnoldem", "Sekret Arnolda" czy gówno-suplementów, ale podziękowaniu dziesiątkom ludzi, którzy pomogli mu stać się Schwarzeneggerem, jakiego znamy. Chyba nie czytałem jeszcze książki tak dobrze ilustrującej maksymę "Żaden człowiek nie jest samotną wyspą.".
Książki motywacyjne i self-helpowe, a w zasadzie większość bełkotu domorosłych guru rozwoju to zazwyczaj świetny sposób, by wywołać u mnie odruch wymiotny.
Dlatego też byłem mocno zaskoczony tym, jak bardzo spodobała mi się ostatnia książka Arniego. Jasne, mam do człowieka sentyment odkąd jako kilkulatek raz za razem oglądałem "Prawdziwe Kłamstwa" na kasecie, ale jest tu...
2024-05-08
Drugi tom przygód Kociołka dość mocno zraził mnie do Marcina Mortki - a po przygody Rolanda sięgnąłem bardziej w ramach researchu do własnej historii - z czym się je te pirackie opowieści, jakiego języka używa, gdzie leży granica przesady z terminologią żeglarską.
Okazuje się jednak, że przy okazji bawiłem się całkiem nieźle. Perypetie załogi "Błędnego Rycerza" to nie "Piraci z Karaibów", ale to wciąż zgrabnie napisana przygoda - momentami śmieszna, momentami emocjonująca. Niemal czułem wiatr i sól morską w brodzie.
Oczywiście, jeśli pogrzebać głębiej, wciąż łatwo zauważyć rzeczy, które odrzuciły mnie od drużyny Kociołka - bo "Morza Wszeteczne" pisane były na to samo kopyto. To wciąż show jednej postaci, a reszta cudacznej załogi to tylko NPCe bez własnej agendy - a jako motywacja do działania wystarcza im bimber i chędożenie rusałek.
Na szczęście jest to zamaskowane dużo lepiej niż w "Głodnej Puszczy", a bohaterowie (czy też: bohater z NPCami) faktycznie robią coś ciekawszego niż potykanie się o korzenie w ciemnym lesie.
Drugi tom przygód Kociołka dość mocno zraził mnie do Marcina Mortki - a po przygody Rolanda sięgnąłem bardziej w ramach researchu do własnej historii - z czym się je te pirackie opowieści, jakiego języka używa, gdzie leży granica przesady z terminologią żeglarską.
Okazuje się jednak, że przy okazji bawiłem się całkiem nieźle. Perypetie załogi "Błędnego Rycerza" to nie...
2024-05-05
"Kłamca" to seria, które te prawie dwadzieścia lat temu na dobre zabetonowała moją miłość do fantastyki. Pierwszy tom wciągnąłem wtedy w jeden wieczór.
Podobnie dobrze wszedł mi ten ostatni tom - jedna z sześciu książek, które zabrałem do nadrobienia na urlopie - przeczytałem go jeszcze zanim zdążyłem się porządnie rozpakować. To razem z liczbą gwiazdek w zasadzie wystarczy do TL;DR: Fantastyczny tom, Ćwiek jest w szczytowej formie. Lekkie pióro, dopracowane przez te dwadzieścia lat, cięty dowcip i świetne granie popkulturą - w tym internetowymi dramami.
Nie zabrałem za to swoich kopii "Stróży", których nie miałem jeszcze okazji przeczytać (wybacz Kuba, wiń wujka Sandersona!), dlatego też część wątków musiałem poskładać z fragmentów informacji porozrzucanych przez autora tu i tam właśnie dla takich jak ja.
Nie byłem co prawda w obozie, któremu jakoś szczególnie nie podobało się 'Kill 'em All', ale mimo to cieszę się na te alternatywne zakończenie - faktycznie spina się to lepiej z Lokim, jakiego znamy i kochamy. Powrót do tego uniwersum był dla mnie trochę jak powrót do domu, przypominając mi dlaczego tak lubię fantastykę.
Dzięki, Kuba.
"Kłamca" to seria, które te prawie dwadzieścia lat temu na dobre zabetonowała moją miłość do fantastyki. Pierwszy tom wciągnąłem wtedy w jeden wieczór.
Podobnie dobrze wszedł mi ten ostatni tom - jedna z sześciu książek, które zabrałem do nadrobienia na urlopie - przeczytałem go jeszcze zanim zdążyłem się porządnie rozpakować. To razem z liczbą gwiazdek w zasadzie...
2024-05-04
Leszek, skrobiąc mi dedykację na zeszłorocznych targach książki, życzył mi dobrego piwka i ekscytującej rozpierduchy w trakcie lektury. Cóż, sprawdziło się, chociaż z rocznym opóźnieniem (za które winię wujka Sandersona).
Na pierwszy rzut oka, "Smoczy szlak: Wejście" nie ma zbyt wiele elementów, które zazwyczaj lubię w fantastyce: dziesiątek bohaterów z głęboko nakreśloną psychiką, fascynującego systemu magii z twardymi zasadami, wielkich intryg politycznych i skomplikowanych układanek starożytnych sekretów.
To raczej lekka przygoda, wspomagana wspomnianą wyżej rozpierduchą i fantastyczną dynamiką drużyny - może trochę infantylną, ale tak to jest jak zbierzesz do kupy kilku facetów, których nie ma kto oceniać z zewnątrz. Zdecydowanym faworytem był tutaj Ugi.
Mam niestety pewien niedosyt - i poczucie, jakbym przeczytał tylko pół książki. Pod koniec tomu pozostało zbyt wiele otwartych wątków, przez co ma się wrażenie, że bohaterowie nie osiągnęli zbyt wiele. Zakończenie książki ~3-4 rozdziały wcześniej, albo pociągnięcie kilku wątków nieco dalej dałoby zdecydowanie lepszy efekt.
Tak czy inaczej - miałem z tej lektury sporo frajdy. Mam nadzieję, że na kolejnej edycji targów ponownie spotkam Leszka - z kolejnym tomem przygód Yaspera.
Leszek, skrobiąc mi dedykację na zeszłorocznych targach książki, życzył mi dobrego piwka i ekscytującej rozpierduchy w trakcie lektury. Cóż, sprawdziło się, chociaż z rocznym opóźnieniem (za które winię wujka Sandersona).
Na pierwszy rzut oka, "Smoczy szlak: Wejście" nie ma zbyt wiele elementów, które zazwyczaj lubię w fantastyce: dziesiątek bohaterów z głęboko nakreśloną...
2024-04-27
Dashford Pierce, gwiezdny pilot który zupełnym przypadkiem zaczął podszywać się pod autora bestsellerów Jacques'a McKeown'a, skończył z ratowaniem galaktyki i egzystuje sobie spokojnie na ogromnych, niezasłużonych tantiemach.
Problemy zaczynają się, gdy kasa zaczyna się kończyć, prawdziwy McKeown nie pisze nic nowego, młodzi czytelnicy wolą pseudo-Star Trek, jego mieszkanie obrywa torpedą, a wredny detektyw manipuluje nim, by wyznał prawdę w nagraniu na żywo.
Tak, zdecydowanie wypadałoby się zmywać.
Ostatni tom przygód Dashforda to w zasadzie więcej tego samego - przypadkowych triumfów, kompletnego nieudacznictwa i specyficznego, fantastycznego, humoru Bena Croshawa. Narracja samego autora jak zawsze też niezawodna.
Dashford Pierce, gwiezdny pilot który zupełnym przypadkiem zaczął podszywać się pod autora bestsellerów Jacques'a McKeown'a, skończył z ratowaniem galaktyki i egzystuje sobie spokojnie na ogromnych, niezasłużonych tantiemach.
Problemy zaczynają się, gdy kasa zaczyna się kończyć, prawdziwy McKeown nie pisze nic nowego, młodzi czytelnicy wolą pseudo-Star Trek, jego...
2024-04-26
"Tress of the Emerald Sea" to pierwszy z czterech 'sekretnych projektów' - książek napisanych przez Sandersona na boku, w ramach odpoczynku od pisania książek.
Już od pierwszej strony widać, że nie jest to typowa książka Sandersona - ton jest lżejszy, świat i magia mniej skomplikowane a bohaterowie bardziej optymistyczni. Styl narracji jest też zupełnie inny niż zazwyczaj - a wierni czytelnicy z pewnością rozpoznają kto jest narratorem już po 1-2 linijkach tekstu. (A przynajmniej w oryginale - nie wiem jak wygląda to w wersji polskiej. Nie ufam polskim tłumaczeniom Sandersona od czasu przekartkowania "Drogi Królów")
Fabuła jest lekka, prosta, przyjemna i dobrze poprowadzona - nieopierzona 'księżniczka' rusza, by uratować swojego księcia z magicznej wieży. Do pokonania ma tylko kilka mórz składających się z zabójczych zarodników i wredną czarownicę.
Fakt, że jest to nietypowa książka Sandersona, działa w tym przypadku na jej niekorzyść - bo bardzo lubię typowe książki Sandersona. Wciąż czytało się ją całkiem przyjemnie, jednak w przeciwieństwie do np. "Rythm of War", nie zdarzyło mi się zarwać nocki i pójsć do roboty czując się jak zombie, byle tylko przeczytać kolejny i kolejny i kolejny rozdział.
Chciałbym móc w takim przypadku dla osób, które Sandersona nie znają, albo takich, którym nie przypadł wcześniej do gustu. Niestety, to także się nie sprawdzi, bo pojawia się tu całkiem sporo odniesień - zazwyczaj na 'drugim planie', ale jednak - do innych światów Cosmere i mocy magicznych tam występujących - co dla nowych czytelników może skończyć się reakcją 'Eeeee.... co?'.
Niekórych razić mogą też meta-wstawki i przemyślenia o opowiadaniu historii, wzięte niemal żywcem z wykładów Sandersona na BYU. Osobiście te wtręty zupełnie mi nie przeszkadzały - a nawet pasowały do narratora - ale nie każdy zareaguje na nie równie dobrze.
Dlatego też książkę polecam raczej weteranom Cosmere jako lekturę bonusową - lekką, baśniową odskocznię od wojen prowadzonych przez starych i nowych znajomych Hoida.
"Tress of the Emerald Sea" to pierwszy z czterech 'sekretnych projektów' - książek napisanych przez Sandersona na boku, w ramach odpoczynku od pisania książek.
Już od pierwszej strony widać, że nie jest to typowa książka Sandersona - ton jest lżejszy, świat i magia mniej skomplikowane a bohaterowie bardziej optymistyczni. Styl narracji jest też zupełnie inny niż zazwyczaj...
2024-04-08
Drugi tom zbiorczy legendarnej mangi Kentarō Miury - i ze wszystkich chyba najbardziej 'normalny'. Jasne, to Berserk - więc wciąż jest brutalny, wulgarny, obrazoburczy, (wstaw przymiotnik) - ale mamy tu jednak origin story Gutsa, historię osadzoną w ogólnie pojętym średniowieczu, z minimalną ilością elementów fantastycznych. Bez porównania ze wszystkim, co nastąpi potem.
Co nie znaczy oczywiście, że to ta mniej ciekawa część historii. Bitwy, rozgrywki pałacowe i stopniowa realizacja kolejnych ambicji Griffitha to wciąż fascynująca opowieść, dająca nam ważny kontekst do późniejszych, szalonych tomów sagi Gutsa.
Drugi tom zbiorczy legendarnej mangi Kentarō Miury - i ze wszystkich chyba najbardziej 'normalny'. Jasne, to Berserk - więc wciąż jest brutalny, wulgarny, obrazoburczy, (wstaw przymiotnik) - ale mamy tu jednak origin story Gutsa, historię osadzoną w ogólnie pojętym średniowieczu, z minimalną ilością elementów fantastycznych. Bez porównania ze wszystkim, co nastąpi potem....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-08
Lubię od czasu do czasu sięgnąć do mainstreamu - do tych wychwalanych, nagradzanych książek, o których głośno w mediach. Może nie koniecznie "poważnej literatury", ale takiej o której się mówi - i mówi dobrze.
Jak dotąd, każda pozycja, po którą sięgnąłem w ramach tego małego eksperymentu okazała się leżeć gdzieś pomiędzy "kompletny gniot" a "grafomania poniżej średniej". Nie inaczej było w przypadku "Króla".
Z jednej strony faktycznie, nieszczególnie interesuje mnie okres dwudziestolecia międzywojennego czy ekscytująca fabuła w 60% składająca się z chlania i kur***nia.
Z drugiej strony - narracja Macieja Stuhra. O ile całkiem nieźle wykreował bohaterów, każdemu nadając unikalny sposób mówienia, o tyle włożył w to tyle ekspresji, że w połączeniu ze średniej jakości dialogami wszyscy stale brzmią niczym histerycy na skraju snapnięcia - przez co zwyczajnie ciężko się tego słucha.
Myślę, że najbardziej przeszkadzał mi jednak styl przyjęty przez autora. Mamy tu narrację pierwszoosobową, w formie czegoś pomiędzy pamiętnikiem a strumieniem świadomości. Wielokrotne powtórzenia tego samego szybko robią się męczące, zaś każdy bohater wprowadzany jest z notką biograficzną, często dłuższą niż reszta jego występu w książce - czego nienawidzę jak niewielu innych rzeczy w literaturze.
I tak z połączenia tych wątpliwej jakości składników powstaje on - "Król". Książka, która pomimo kilku ciekawych pomysłów, była dla mnie absolutną katorgą, której przesłuchanie musiałem dawkować sobie przez prawie rok.
Lubię od czasu do czasu sięgnąć do mainstreamu - do tych wychwalanych, nagradzanych książek, o których głośno w mediach. Może nie koniecznie "poważnej literatury", ale takiej o której się mówi - i mówi dobrze.
Jak dotąd, każda pozycja, po którą sięgnąłem w ramach tego małego eksperymentu okazała się leżeć gdzieś pomiędzy "kompletny gniot" a "grafomania poniżej...
2024-04-07
Rozpoczynanie roku z kolejnym tomem Stormlight Archive stało się dla mnie pewną tradycją. Zazwyczaj mam wtedy mniej czasu na czytanie, więc przebicie się przez te 1000+ stron zajmuje mi sporo czasu - jednak dzięki temu mam też więcej czasu na przemyślenie i docenienie lektury.
Bo też "Rythm of War" jest lekturą fantastyczną. Kolejny rok z Kaladinem, Dalinarem, Shallan, Adolinem i Navani (oraz setką bohaterów pobocznych) utwierdza mnie w przekonaniu, że Sanderson stworzył najlepszych bohaterów, z jakimi miałem do czynienia. Ich upadki i podnoszenie się po nich, walka z własnymi słabościami i odkrywanie sensu życia to prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Tylko Sanderson potrafi wycisnąć łzy z takiego starego cynika jak ja.
Ogromne wrażenie zrobił też na mnie sposób, w jaki przekuł coś, co na początku wydawało się krótkim wątkiem pobocznym w wydarzenia najwyższej wagi - nie tylko dla tej serii, ale prawdopodobnie też całego Cosmere.
O systemie magii nie będę się już powtarzał - zachwycam się tym w każdej recenzji Sandersona. "Rythm of War" w niczym nie ustępuje tu poprzednim książkom.
Jak zawsze, tempo akcji momentami spowalnia nieco za bardzo, ale jestem już do tego przyzwyczajony. Oczywiście najlepsze jak zawsze dostajemy w ostatnich 25% tomu - dlatego też piszę tą recenzję kompletnie niewyspany. Nawet nie zauważyłem, że ostatnie 300 stron pochłonęło mnie na całą noc.
W skrócie: "Rythm of War" to genialna kontynuacja fantastycznego cyklu. Nie mogę doczekać się piątego tomu.
Rozpoczynanie roku z kolejnym tomem Stormlight Archive stało się dla mnie pewną tradycją. Zazwyczaj mam wtedy mniej czasu na czytanie, więc przebicie się przez te 1000+ stron zajmuje mi sporo czasu - jednak dzięki temu mam też więcej czasu na przemyślenie i docenienie lektury.
Bo też "Rythm of War" jest lekturą fantastyczną. Kolejny rok z Kaladinem, Dalinarem, Shallan,...
2024-01-29
O Murderbocie słyszałem kilka razy, zazwyczaj w samych superlatywach. Może przez to miałem zbyt duże oczekiwania. Miło, że Audible udostępnił pierwszą część (w zasadzie bardziej opowiadanko) za darmo - dzięki temu wiem, że tej serii raczej nie będę kontynuował.
W zasadzie nie wiem, czego dokładnie spodziewałem się po "All Systems Red". Może w miarę oryginalnego settingu sci-fi, zamiast którego dostałem w zasadzie ledwo zarysowaną, stockową międzyplanetarną korpodystopię. Może głównego bohatera pokroju HK-47 z 'The Old Republic' zamiast kanapowego tygrysa, który może zabić, ale chciałby tylko mieć spokój i taśmowo oglądać Netflixa. Może soczystych dialogów z humorem punktującym 'worki mięsa' z perspektywy robota, zamiast wewnętrznych przeżyć turbointrowertyka, nawet jeśli zarysowanych całkiem nieźle.
Nie chcę oceniać zbyć ostro, bo może faktycznie miałem rozbujane oczekiwania, ale fakt pozostaje faktem - dawno książka nie była mi tak obojętna.
O Murderbocie słyszałem kilka razy, zazwyczaj w samych superlatywach. Może przez to miałem zbyt duże oczekiwania. Miło, że Audible udostępnił pierwszą część (w zasadzie bardziej opowiadanko) za darmo - dzięki temu wiem, że tej serii raczej nie będę kontynuował.
W zasadzie nie wiem, czego dokładnie spodziewałem się po "All Systems Red". Może w miarę oryginalnego settingu...
2024-01-17
"Zawód: Programista" to ciekawa pozycja zwłaszcza dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z programowaniem. Nie jest to jednak kurs, czy poradnik techniczny, a bardziej ogólne opowiedzenie o branży i jak w niej nawigować.
Dostajemy tu sporo informacji o nauce, szukaniu pierwszej roboty w branży, i dalszym rozwoju, ale także przestrogi - bo nie zawsze będzie tak fajnie i różowo, jak to sobie na początku wyobrażamy.
Wyjadacze mogą pominąć pierwszą część książki, ale oni także mogą tu znaleźć coś dla siebie - jak szukać czasu na rozwój w monotonii codziennej klepaniny, jak radzić sobie z wypaleniem i przepracowaniem, jak podejść do zarządzania zespołem.
Ogółem: sporo dobrych rad i mądrości życiowych, popartych przykładami z autopsji. Nie każdy zgodzi się z autorem, nie każdy będzie chciał podążać tą samą ścieżką, ale wciąż warto je poznać.
Ucząc się programowania w wieku 30-kilku lat, na niektóre rady jest już dla mnie za późno - ten, czy inny pociąg przeminął. Ale spora część pozostaje dla mnie aktualna i wartościowa - prawdopodobnie nie raz wrócę jeszcze do niektórych rozdziałów.
"Zawód: Programista" to ciekawa pozycja zwłaszcza dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z programowaniem. Nie jest to jednak kurs, czy poradnik techniczny, a bardziej ogólne opowiedzenie o branży i jak w niej nawigować.
Dostajemy tu sporo informacji o nauce, szukaniu pierwszej roboty w branży, i dalszym rozwoju, ale także przestrogi - bo nie zawsze będzie tak...
2024-01-03
"Sixth of the Dusk" to zdecydowanie jedno z moich ulubionych opowiadań z kolekcji Arcanum Unbounded.
Nie ma tu typowej dla Sandersona głębi postaci - bo i też nie ma na to miejsca. Jest za to kolejny fantastyczny świat, w dalekiej przyszłości Cosmere, z akcją osadzoną na wyspach, z których każda jest w zasadzie małą Australią. Czytaj - WSZYSTKO, dosłownie WSZYSTKO, od mrówek po roślinność, o drapieżnikach nie wspominając, chce cię tam zabić. Do tego ciekawy system magii oparty na ptakach-pokemonach udzielających ludziom mocy.
O fabule nie powiem nic, bo przy 50-kilku stronach ciężko powiedzieć cokolwiek bez zdradzania puenty. Powiem tylko, że mam ogromną nadzieję na kontynuację w formie pełnoprawnej książki. Albo i całej serii.
"Sixth of the Dusk" to zdecydowanie jedno z moich ulubionych opowiadań z kolekcji Arcanum Unbounded.
Nie ma tu typowej dla Sandersona głębi postaci - bo i też nie ma na to miejsca. Jest za to kolejny fantastyczny świat, w dalekiej przyszłości Cosmere, z akcją osadzoną na wyspach, z których każda jest w zasadzie małą Australią. Czytaj - WSZYSTKO, dosłownie WSZYSTKO, od...
2024-01-13
Wiecie, jak od lat 80 (może nawet wcześniej?) piewcy moralności straszą, że wszystko, dosłownie WSZYSTKO demoralizuje dzieci? Od komiksów i książkek, przez D&D, filmy i seriale, po gry komputerowe i internet?
Cóż, 'BERSERK', bierze wszystko to, czego się boją - przemoc, krew, seks, więcej przemocy, demony, gniew, apatię, przemoc, niedostosowanie społeczne, przemoc, czarną magię i czarny humor - i pakuje to wszystko w wygodną formę tomiku mangi.
Dzieło Kentarō Miury to Grimdark w najczystszej postaci, które szokuje i inspiruje do dziś.
Wersja Deluxe od Dark Horse jest, krótko mówiąc, fantastyczna. Dzięki dużemu formatowi, świetnemu papierowi i okładce z pseudo-skóry czyta się jeszcze przyjemniej, a też świetnie wygląda na półce.
W tym tomie znajdziemy trzy pierwsze części mangi - z historiami 'The Black Swordsman', 'The Brand', 'The Guardians of Desire' oraz pierwszą częścią 'The Golden Age', która w zasadzie 'rozbujała' popularność serii.
Z zasady nie jestem fanem mangi, ale przy 'BERSERK' bawiłem się wybornie. Na półce czekają już następne trzy tomy (cała kolekcja czternastu to niestety niemały wydatek) i już nie mogę się doczekać, by sięgnąć po kolejny.
Wiecie, jak od lat 80 (może nawet wcześniej?) piewcy moralności straszą, że wszystko, dosłownie WSZYSTKO demoralizuje dzieci? Od komiksów i książkek, przez D&D, filmy i seriale, po gry komputerowe i internet?
Cóż, 'BERSERK', bierze wszystko to, czego się boją - przemoc, krew, seks, więcej przemocy, demony, gniew, apatię, przemoc, niedostosowanie społeczne, przemoc, czarną...
2024-01-11
"Dawnshard" to kolejna po "Edgedancer" nowelka umieszczona pomiędzy głównymi tomami serii, pozwalająca zabłysnąc postaciom drugoplanowym. Ukazuje przy tym wydarzenia, które - mimo, że to historia poboczna - znając Sandersona będą miały duże znaczenie dla głównej osi fabularnej.
Tym razem mamy okazję spojrzeć na losy Rysn - która powoli próbuje dostosować się do życia z niepełnosprawnością - walcząc, by ograniczenia nie zdefiniowały jej życia całkowicie. I jak to u Sandesona - robi to pakując się w niebezpieczną morską podróż na tajemniczą, wiecznie otoczoną sztormem wyspę. Będziemy też mieli okazję zobaczyć, jak Huio i Lopen awansują na kolejny poziom Radiantów.
Nowelki Sandersona są w pewnym sensie odwróceniem głownych tomów - akcja patataja płynnie, mamy za to mniej opisu świata i szczegółów technicznych działania magii (bo też na tym etapie powinniśmy je znać wystarczająco dobrze) oraz nieco uproszczony rozwój postaci. Ostatecznie róznice wychodzą mniej więcej na zero - nowelka jest bardziej angażująca i łatwostrawna, ale nie ma też tej samej głębi co 1000-stronne cegły, które kochają fani Epic Fantasy.
"Dawnshard" to kolejna po "Edgedancer" nowelka umieszczona pomiędzy głównymi tomami serii, pozwalająca zabłysnąc postaciom drugoplanowym. Ukazuje przy tym wydarzenia, które - mimo, że to historia poboczna - znając Sandersona będą miały duże znaczenie dla głównej osi fabularnej.
Tym razem mamy okazję spojrzeć na losy Rysn - która powoli próbuje dostosować się do życia z...
2024-01-07
"Ojciec chrzestny" to klasyka gatunku, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - zwłaszcza wersji filmowej z genialną rolą Marlona Brando.
Mario Puzo ukazuje półświatek powojennej ameryki, a przynajmniej jego romantyczną wersję - włoska mafia, stawiająca rodzinę i twarde sycylijskie zasady honorowe na piedestale. Długofalowe plany, rywalizacja rodzin i krwawa vendetta.
Spokojna, momentami nawet zbyt powolna narracja prowadzi nas przez 10 lat historii rodziny Corleone, często przeskakując w retrospektywę pokazującą wcześniejsze lata Ojca Chrzestnego i niektórych jego ludzi. Nie zagłębiamy się też zbytnio w głowy bohaterów, poznając ich bardziej po czynach niż zamiarach i przemyśleniach - przez co nieco tracą na głębi, ale całość tym bardziej przypomina film.
A skoro już o tym mowa, film Coppoli ma nad książką jedną ogromną przewagę (i nie mówię tu o roli Marlona Brando) - wycina większość wątku Johnnego Fontane, którego rozterki nad swoim życiem seksualnym i umiejętnościami wokalnymi były zdecydowanie najsłabszymi momentami książki, niemal całkowicie oderwanymi od głównej osi fabularnej.
Ostatecznie jednak, "Ojciec chrzestny" na stałe zapisał się w książkowym Hall of Fame i trzyma się świetnie, pomimo upływu lat.
"Ojciec chrzestny" to klasyka gatunku, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - zwłaszcza wersji filmowej z genialną rolą Marlona Brando.
Mario Puzo ukazuje półświatek powojennej ameryki, a przynajmniej jego romantyczną wersję - włoska mafia, stawiająca rodzinę i twarde sycylijskie zasady honorowe na piedestale. Długofalowe plany, rywalizacja rodzin i krwawa vendetta....
Świetna pozycja dla fanów marynistyki i żeglarstwa, ukazująca ewolucję statków od prehistorycznej kłody po potężne klipry herbaciane i windjammery u schyłku ery żaglowców.
Mniej-więcej połowa albumu poświęcona jest historii, budowie i życiu na żaglowcach, podczas gdy pozostała część zawiera opisy i fantastyczne zdjęcia współczesnych żaglowców - wliczając w to wiele jednostek zbudowanych w Gdańsku.
Oczywiście zawsze można się do czegoś przyczepić - np. kilkukrotnego powtarzania niektórych anegdot, czy wrzucania do słowniczka terminów, których nigdy nie użyto w książce, jednocześnie pozostawiając wiele z tych wykorzystanych bez wyjaśnienia. Miejscami zauważalne też drobne błędy redakcyjne.
~450 stron to też zdecydowanie za mało by wyczerpać temat. Osobiście mam wrażenie, że nieco zbyt wiele miejsca poświęcono losowym jednostkom współczesnym - bo o ile rozumiem jednostki polskie, największe współczesne żaglowce, czy te z ciekawą historią, to niektóre z nich wydawały się już wciśnięte na siłę.
Wolałbym, gdyby część z tego miejsca poświęcono np. piractwu, jednostkom znanym z popkultury (np. jak Czarna Perła ma się do realiów), czy tym z dużą rolą historyczną, jak chociażby HMS "Terror" czy "Belgica".
Osobiście bardziej doceniłbym też rozdziały skupiające się na konstrukcji żaglowców i życia na morzu, gdyby odnosiły się do jednostek z XVI - XIX wieku, nie tych współczesnych. Ale to już osobiste preferencje.
Ale w zasadzie czepiam się tutaj detali, bo jak wspomniałem na początku - album jest fantastyczny i zawiera masę informacji dla każdego zainteresowanego tematem.
Świetna pozycja dla fanów marynistyki i żeglarstwa, ukazująca ewolucję statków od prehistorycznej kłody po potężne klipry herbaciane i windjammery u schyłku ery żaglowców.
więcej Pokaż mimo toMniej-więcej połowa albumu poświęcona jest historii, budowie i życiu na żaglowcach, podczas gdy pozostała część zawiera opisy i fantastyczne zdjęcia współczesnych żaglowców - wliczając w to wiele...