-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
2024-05-26
2024-05-20
Pierwszy tom serii "Red Rising" nieszczególnie przypadł mi do gustu - ot, kolejna teen dystopia będąca kalką kalki starego dobrego "Battle Royale".
Ale, jako że zakończenie było całkiem przyzwoite, a kolejne tomy są dostępne na Audible za darmo do końca miesiąca, pomyślałem, że dam tej serii jeszcze jedną szansę.
I faktycznie - okazuje się, że Pierce Brown umie w książki, kiedy trzeba już napisać w miarę oryginalny sequel zamiast zrzynać klasyk sprzed ćwierć wieku. Wciąż nie jest to może sci-fi najwyższych lotów, ale jest dużo, dużo lepiej.
Świat jest lepiej nakreślony, polityka brudna, a postacie poboczne zyskały na osobowości. I to by było na tyle jeśli chodzi o plusy.
Z minusów - plot armor Darrowa osiągnął w tym tomie wartości absurdalne. W zasadzie do ostatniego rozdziału jego akcje nie mają praktycznie żadnych negatywnych konsekwencji większych niż okazjonalny foch przyjaciół. Na każdą ryzykowną sytuację jest albo idealnie przygotowany, albo zostaje uratowany przez niespodziewany plot twist. Od pewnego momentu, mimo masy akcji, napięcie kompletnie znika - bo Darrow idzie przez fabułę niczym wysokopoziomowa postać przez poziom tutorialowy i z góry wiadomo, że nic poważnego mu nie grozi.
Kończy się to dopiero w ostatnim rozdziale, jednak tym razem zakończenie nie jest nawet w połowie tak zgrabne, jak w pierwszej części - ot, typowy "kup kolejną część" cliffhanger.
I w sumie nie wiem czy dalsze losy Darrowa interesują mnie na tyle, by kontynuować serię.
Pierwszy tom serii "Red Rising" nieszczególnie przypadł mi do gustu - ot, kolejna teen dystopia będąca kalką kalki starego dobrego "Battle Royale".
Ale, jako że zakończenie było całkiem przyzwoite, a kolejne tomy są dostępne na Audible za darmo do końca miesiąca, pomyślałem, że dam tej serii jeszcze jedną szansę.
I faktycznie - okazuje się, że Pierce Brown umie w...
2024-05-17
Ćwierć wieku temu pojawiła się w Japonii książka "Battle Royale" (lub "バトル・ロワイアル", jak kto woli). Opowiadała o dystopijnej przyszłości, w której co roku wrzucano jedną klasę gimnazjalistów na bezludną wyspę i kazano im się zabijać, aż zostanie tylko jeden/na. Brzmi już lekko znajomo? Książkę zaadaptowano na mangę i film - z rodzaju tych wywołujących ogromne kontrowersje. Przez lata tytuły pozostawały na zachodzie klasykiem z gatunku "kto ma wiedzieć to wie".
Do czasu, aż o "Battle Royale" usłyszeli pisarze YA. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać klony - wszelakie Hunger Games, Divergenty, Maze Runnery - wzbogacone o kiepsko zaprojektowane społeczeństwo klasowe i głównego bohatera/kę, który/a ma stać się mesjaszem dla uciśnionych, a poprzez konieczność walki z rówieśnikami odkrywa jakąś głęboką prawdę o sobie. Wszystkie serie robione na jedno kopyto, jedynie z różnicami kosmetycznymi. Niczym ta sama kolorowanka, którą jeden autor pomalował kredkami a drugi mazaczkami fluorescyncyjnymi.
Dlaczego tak długi wstęp?
Bo, według armii książkowych youtuberów, "Red Rising" miał być inny. Mieć fantastyczny świat, ciekawych bohaterów. I co? I nico. To samo co wcześniej, tylko na Marsie. Terraformowanym oczywiście, bo chyba zabrakło pomysłu jak faktycznie osadzić "Battle Royale" na marsjańskich pustkowiach. Ta sama kolorowanka, tylko zamiast kredek - czerwony zakreślacz i puszka złotolu. Bohaterowie na zmianę nudni i denerwujący, poza Darrowem w zasadzie jednowymiarowi. Setting - po dobrym pierwszym wrażeniu - okazuje się równie kiepski jak u pozostałych przedstawicieli gatunku.
Gdyby nie forma audiobooka i długie spacery z psem, prawdopodobnie byłoby to DNF - co jest u mnie cholernie rzadkie. W zasadzie cały środek to droga przez mękę i dopiero ostatnia ćwiartka książki robi się ciekawa, z całkiem niezłym zakończeniem.
Niestety, ale to za mało i za późno, żeby uratować ocenę całości.
Ćwierć wieku temu pojawiła się w Japonii książka "Battle Royale" (lub "バトル・ロワイアル", jak kto woli). Opowiadała o dystopijnej przyszłości, w której co roku wrzucano jedną klasę gimnazjalistów na bezludną wyspę i kazano im się zabijać, aż zostanie tylko jeden/na. Brzmi już lekko znajomo? Książkę zaadaptowano na mangę i film - z rodzaju tych wywołujących ogromne kontrowersje....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-10
Zauważyłem, że większość twórczości Gaimana, z jaką miałem styczność (poza Mitologią Nordycką, ale to trochę inna para kaloszy) wywołuje we mnie mnie podobną reakcję:
"Fajny pomysł, jest w tym jakiś urok. Gdyby tylko nie było tak cholernie przegadane."
I w zasadzie to może być TL;DR tej recenzji. "American Gods" ma fantastyczne założenia i masę uroku - zwłaszcza dla kogoś, kto lubi fantastykę wrzucającą postacie z mitów do współczesnego świata od czasów przeczytania pierwszego "Kłamcy" prawie 20 lat temu.
Starzy bogowie znikający z powodu braku wiernych. Nowi bogowie będący personifikacją telewizji, technologii czy teorii spiskowych. I przygotowania do ich zmagań, obserwowane w trakcie road-tripu po Stanach. Jak mówię - założenia były fantastyczne.
Niestety, wszystko to zanika gdzieś w niekończącej się gadaninie o niczym. Na każdą interesującą scenę, w której możemy zobaczyć bogów, starych i nowych, w akcji, przypadają dwie sceny, w których główny bohater siedzi na jakimś zadupiu i ćwiczy sztuczki z monetami - podczas, gdy Wednesday, najciekawszy z bohaterów, załatwia coś poza kadrem.
Wciąż dostajemy co prawda całkiem ciekawą historię, ale mogłoby być znacznie, znacznie lepiej.
Na pochwałę zasługuje za to audiobook z pełną obsadą, przygotowany na 10-tą rocznicę książki - zwłaszcza Ron McLarty, który wcielając się w Wednesday'a wykreował tą postać równie dobrze, co Ian McShane w serialu.
Zauważyłem, że większość twórczości Gaimana, z jaką miałem styczność (poza Mitologią Nordycką, ale to trochę inna para kaloszy) wywołuje we mnie mnie podobną reakcję:
"Fajny pomysł, jest w tym jakiś urok. Gdyby tylko nie było tak cholernie przegadane."
I w zasadzie to może być TL;DR tej recenzji. "American Gods" ma fantastyczne założenia i masę uroku - zwłaszcza dla...
2024-04-27
Dashford Pierce, gwiezdny pilot który zupełnym przypadkiem zaczął podszywać się pod autora bestsellerów Jacques'a McKeown'a, skończył z ratowaniem galaktyki i egzystuje sobie spokojnie na ogromnych, niezasłużonych tantiemach.
Problemy zaczynają się, gdy kasa zaczyna się kończyć, prawdziwy McKeown nie pisze nic nowego, młodzi czytelnicy wolą pseudo-Star Trek, jego mieszkanie obrywa torpedą, a wredny detektyw manipuluje nim, by wyznał prawdę w nagraniu na żywo.
Tak, zdecydowanie wypadałoby się zmywać.
Ostatni tom przygód Dashforda to w zasadzie więcej tego samego - przypadkowych triumfów, kompletnego nieudacznictwa i specyficznego, fantastycznego, humoru Bena Croshawa. Narracja samego autora jak zawsze też niezawodna.
Dashford Pierce, gwiezdny pilot który zupełnym przypadkiem zaczął podszywać się pod autora bestsellerów Jacques'a McKeown'a, skończył z ratowaniem galaktyki i egzystuje sobie spokojnie na ogromnych, niezasłużonych tantiemach.
Problemy zaczynają się, gdy kasa zaczyna się kończyć, prawdziwy McKeown nie pisze nic nowego, młodzi czytelnicy wolą pseudo-Star Trek, jego...
2024-04-08
Lubię od czasu do czasu sięgnąć do mainstreamu - do tych wychwalanych, nagradzanych książek, o których głośno w mediach. Może nie koniecznie "poważnej literatury", ale takiej o której się mówi - i mówi dobrze.
Jak dotąd, każda pozycja, po którą sięgnąłem w ramach tego małego eksperymentu okazała się leżeć gdzieś pomiędzy "kompletny gniot" a "grafomania poniżej średniej". Nie inaczej było w przypadku "Króla".
Z jednej strony faktycznie, nieszczególnie interesuje mnie okres dwudziestolecia międzywojennego czy ekscytująca fabuła w 60% składająca się z chlania i kur***nia.
Z drugiej strony - narracja Macieja Stuhra. O ile całkiem nieźle wykreował bohaterów, każdemu nadając unikalny sposób mówienia, o tyle włożył w to tyle ekspresji, że w połączeniu ze średniej jakości dialogami wszyscy stale brzmią niczym histerycy na skraju snapnięcia - przez co zwyczajnie ciężko się tego słucha.
Myślę, że najbardziej przeszkadzał mi jednak styl przyjęty przez autora. Mamy tu narrację pierwszoosobową, w formie czegoś pomiędzy pamiętnikiem a strumieniem świadomości. Wielokrotne powtórzenia tego samego szybko robią się męczące, zaś każdy bohater wprowadzany jest z notką biograficzną, często dłuższą niż reszta jego występu w książce - czego nienawidzę jak niewielu innych rzeczy w literaturze.
I tak z połączenia tych wątpliwej jakości składników powstaje on - "Król". Książka, która pomimo kilku ciekawych pomysłów, była dla mnie absolutną katorgą, której przesłuchanie musiałem dawkować sobie przez prawie rok.
Lubię od czasu do czasu sięgnąć do mainstreamu - do tych wychwalanych, nagradzanych książek, o których głośno w mediach. Może nie koniecznie "poważnej literatury", ale takiej o której się mówi - i mówi dobrze.
Jak dotąd, każda pozycja, po którą sięgnąłem w ramach tego małego eksperymentu okazała się leżeć gdzieś pomiędzy "kompletny gniot" a "grafomania poniżej...
2024-01-29
O Murderbocie słyszałem kilka razy, zazwyczaj w samych superlatywach. Może przez to miałem zbyt duże oczekiwania. Miło, że Audible udostępnił pierwszą część (w zasadzie bardziej opowiadanko) za darmo - dzięki temu wiem, że tej serii raczej nie będę kontynuował.
W zasadzie nie wiem, czego dokładnie spodziewałem się po "All Systems Red". Może w miarę oryginalnego settingu sci-fi, zamiast którego dostałem w zasadzie ledwo zarysowaną, stockową międzyplanetarną korpodystopię. Może głównego bohatera pokroju HK-47 z 'The Old Republic' zamiast kanapowego tygrysa, który może zabić, ale chciałby tylko mieć spokój i taśmowo oglądać Netflixa. Może soczystych dialogów z humorem punktującym 'worki mięsa' z perspektywy robota, zamiast wewnętrznych przeżyć turbointrowertyka, nawet jeśli zarysowanych całkiem nieźle.
Nie chcę oceniać zbyć ostro, bo może faktycznie miałem rozbujane oczekiwania, ale fakt pozostaje faktem - dawno książka nie była mi tak obojętna.
O Murderbocie słyszałem kilka razy, zazwyczaj w samych superlatywach. Może przez to miałem zbyt duże oczekiwania. Miło, że Audible udostępnił pierwszą część (w zasadzie bardziej opowiadanko) za darmo - dzięki temu wiem, że tej serii raczej nie będę kontynuował.
W zasadzie nie wiem, czego dokładnie spodziewałem się po "All Systems Red". Może w miarę oryginalnego settingu...
2024-01-07
"Ojciec chrzestny" to klasyka gatunku, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - zwłaszcza wersji filmowej z genialną rolą Marlona Brando.
Mario Puzo ukazuje półświatek powojennej ameryki, a przynajmniej jego romantyczną wersję - włoska mafia, stawiająca rodzinę i twarde sycylijskie zasady honorowe na piedestale. Długofalowe plany, rywalizacja rodzin i krwawa vendetta.
Spokojna, momentami nawet zbyt powolna narracja prowadzi nas przez 10 lat historii rodziny Corleone, często przeskakując w retrospektywę pokazującą wcześniejsze lata Ojca Chrzestnego i niektórych jego ludzi. Nie zagłębiamy się też zbytnio w głowy bohaterów, poznając ich bardziej po czynach niż zamiarach i przemyśleniach - przez co nieco tracą na głębi, ale całość tym bardziej przypomina film.
A skoro już o tym mowa, film Coppoli ma nad książką jedną ogromną przewagę (i nie mówię tu o roli Marlona Brando) - wycina większość wątku Johnnego Fontane, którego rozterki nad swoim życiem seksualnym i umiejętnościami wokalnymi były zdecydowanie najsłabszymi momentami książki, niemal całkowicie oderwanymi od głównej osi fabularnej.
Ostatecznie jednak, "Ojciec chrzestny" na stałe zapisał się w książkowym Hall of Fame i trzyma się świetnie, pomimo upływu lat.
"Ojciec chrzestny" to klasyka gatunku, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - zwłaszcza wersji filmowej z genialną rolą Marlona Brando.
Mario Puzo ukazuje półświatek powojennej ameryki, a przynajmniej jego romantyczną wersję - włoska mafia, stawiająca rodzinę i twarde sycylijskie zasady honorowe na piedestale. Długofalowe plany, rywalizacja rodzin i krwawa vendetta....
2024-01-01
Glukhovsky znany jest głównie ze sci-fi lekko podszytego psychoanalizą ludzkości - Metro 2033, które znam głównie przez osmozę, oraz Futu.re, które bardzo przypadło mi do gustu.
"Opowieści o Ojczyźnie" to niby wciąż fantastyka, ale tylko w formie, bo same opowiadania bazują w większości na wydarzeniach i problemach z najnowszej historii Rosji. Państwo z dykty, wszechobecna korupcja służąca jedynie podtrzymaniu korupcji, nihilizm, poddańczość i brak nadziei. Pod pozorem fantastyki, Glukhovsky przemyca zaskakująco trafną analizę "Homo Sovieticus".
Świetna lektura, częściowo ukazująca dlaczego Rosja nie może 'po prostu' stać się liberalną demokracją, jak co poniektórzy jeszcze do niedawna marzyli.
Swoją drogą, zastanawiam się, jak na odbiór tomu w Polsce wpływa geografia. Mam przeczucie, że im dalej na wschód, tym częściej będziemy kiwać głową ze zrozumieniem, niż przecierać oczy ze zdumienia.
Glukhovsky znany jest głównie ze sci-fi lekko podszytego psychoanalizą ludzkości - Metro 2033, które znam głównie przez osmozę, oraz Futu.re, które bardzo przypadło mi do gustu.
"Opowieści o Ojczyźnie" to niby wciąż fantastyka, ale tylko w formie, bo same opowiadania bazują w większości na wydarzeniach i problemach z najnowszej historii Rosji. Państwo z dykty, wszechobecna...
2023-12-31
Rzutem na taśmę, nietypowy poradnik Agile zmieściłem jeszcze w 2023 roku.
Heist to jeden z moich ulubionych typów historii - celowo używam tu słowa angielskiego, bo nasze rodzime 'napad', 'włamanie' czy 'rabunek' nie do końca odzwierciedlają (przynajmniej jak dla mnie) charakter tych opowieści. Ogromna stawka, zespół specjalistów, karkołomny plan i wielkie emocje kiedy wszystkie elementy zagrają idealnie, lub wręcz przeciwnie - cytując klasyka - "cały misterny plan też w pi**u" i trzeba ratować się improwizacją.
Połączenie takiej historii z lekcją zwinnego zarządzania projektami gra ze sobą zaskakująco dobrze, chociaż autor mógł lepiej dobrać balans - mamy trochę akcji, trochę śmieszków i dużo, DUŻO spotkań. W zasadzie więcej czasu spędzamy obserwując spotkania rozważające kolejne etapy planu, niż czytając jak wspomniany plan wchodzi (lub nie) w życie. Rozumiem zamiar objaśnienia podstaw Agile i Scruma, ale można by to lepiej zbalansować.
Lepsze mogłyby być też postacie - nie są co prawda tak kompletnie jednowymiarowe jak u pewnego Bardzo Popularnego Polskiego Autora Książek o Prawnikach, ale nie są też tak wyraziste i interesujące jak bohaterowie Ocean's Eleven czy Włoskiej Roboty.
Jednak tym, co razi najbardziej, był wszechobecny korporacyjno-informatyczny żargon, mieszający terminy pożyczone bezpośrednio z angielskiego, z takimi po macoszemu spolszczonymi, abominacja z najgłębszych koszmarów profesora Bralczyka. Niestety, biorąc pod uwagę cel książki - także nie do uniknięcia, ze względu na brak idealnych odpowiedników - jak mój 'heist' na początku recenzji.
Ostatecznie jednak bawiłem się nawet nieźle, a nawet podłapałem trochę podstaw zarządzania projektami.
Rzutem na taśmę, nietypowy poradnik Agile zmieściłem jeszcze w 2023 roku.
Heist to jeden z moich ulubionych typów historii - celowo używam tu słowa angielskiego, bo nasze rodzime 'napad', 'włamanie' czy 'rabunek' nie do końca odzwierciedlają (przynajmniej jak dla mnie) charakter tych opowieści. Ogromna stawka, zespół specjalistów, karkołomny plan i wielkie emocje kiedy...
2023-12-24
"The Lost Metal" to koniec pewnej ery. I nie mam tu na myśli jedynie dosłownego końca drugiej ery "Mistborn", ale zacznijmy właśnie od tego.
Jako koniec cyklu, książka wypada genialnie - zgrabnie wiąże i zamyka wątki fabularne - nawet te, które leżały zapomniane w tle od pierwszego tomu. Intryga okazuje się soczysta i trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału, a rozwój bohaterów i finały ich wątków są cholernie satysfakcjonujące - szczególnie zachwyciły mnie wątki Wayne'a i Steris, mimo, że mieli znacznie mniej 'czasu antenowego' niż Wax i Marasi. Zapewne sprawdzą się świetnie jako postacie historyczne w trzeciej erze - chyba, że wciąż pozostaną aktywni, w końcu długowieczni bohaterowie nie są w Cosmere rzadkością.
A skoro już o Cosmere mowa, wróćmy do wątku końca ery - bo "The Lost Metal" to także symboliczny koniec Cosmere jako praktycznie oderwanych od siebie historii poszczególnych planet z kilkoma tajemniczymi postaciami przewijającymi się w tle. Na Scadrial po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć postacie z różnych światów zebrane w jednym miejscu, postacie posługujące się własną - kompletnie obcą dla naszych bohaterów - magią. Można chyba powiedzieć, że to Sandersonowskie "Avengers".
I jak w przypadku MCU, dla pełnego docenienia tytułu, dobrze byłoby znać przed lekturą wcześniejszy materiał - a przynajmniej "Stormlight Archive" i "Duszę Cesarza".
"The Lost Metal" to koniec pewnej ery. I nie mam tu na myśli jedynie dosłownego końca drugiej ery "Mistborn", ale zacznijmy właśnie od tego.
Jako koniec cyklu, książka wypada genialnie - zgrabnie wiąże i zamyka wątki fabularne - nawet te, które leżały zapomniane w tle od pierwszego tomu. Intryga okazuje się soczysta i trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału, a rozwój...
2023-12-14
Jedną z cech charakterystycznych książek Sandersona jest podnoszenie stawki wydarzeń. Z czasem okazuje się, że lokalne problemy i zadania stojące przed bohaterami ewoluują w znacznie większe zagrożenie, a wszystko jakoś wpisuje się w losy szerszego Cosmere.
Nie inaczej jest z "The Bands of Mourning" - prośba o pomoc zmienia się w wyścig o starożytny artefakt, (który dla czytelnika od początku jakoś nie zgadza się ze znaną historią Scadrial), by ostatecznie pokazać bohaterom, że świat jest znacznie większy niż to, co znają.
Rozwój bohaterów nie jest może na poziomie "Stormlight", ale zmiany, jake w nich zachodzą wciąż są zauważalne i rozwiązane bardzo dobrze.
Jak zawsze, Sanderson rozbudowuje też system magii, stopniowo ukazując kolejne nowe i kreatywne zastosowania. Co ciekawe, im dalej w las, tym bardziej zaczyna się to spinać z innymi systemami obecnymi w Cosmere.
Co do audiobooka - Michael Kramer nie zawodzi, dowożąc kolejną fantastyczną narrację.
Podsumowując: świetna część i już nie mogę się doczekać sięgnięcia po "The Lost Metal.
Jedną z cech charakterystycznych książek Sandersona jest podnoszenie stawki wydarzeń. Z czasem okazuje się, że lokalne problemy i zadania stojące przed bohaterami ewoluują w znacznie większe zagrożenie, a wszystko jakoś wpisuje się w losy szerszego Cosmere.
Nie inaczej jest z "The Bands of Mourning" - prośba o pomoc zmienia się w wyścig o starożytny artefakt, (który dla...
2023-11-30
Kontynuacja serii Wax & Wayne to z jednej strony więcej tego samego - lekko humorystycznych przygód wiktoriańskich detektywów - ale też powrót do głębszych wątków typowych dla Epic Fantasy.
Elendel staje przed nowym zagrożeniem - tym razem bohaterowie zmierzą się przeciwnikiem znacznie poważniejszym niż banda rabusiów. Nowy przeciwnik sztukę manipulacji opanował do perfekcji - i metodycznie pracuje nad doprowadzeniem miasta na skraj wojny domowej.
Historia wciąż jest bardzo osobista dla naszych bohaterów, jednak powoli Sanderson kieruje się z powrotem na szersze wody Cosmere i jego tajemnic. Pomagają w tym zarówno nowi sojusznicy, jak i powracające postacie, w tej erze znane tylko z legend i mitów.
Tom pokazuje nam nie tylko dalsze losy bohaterów, ale też samej planety Scadrial - rozwój technologii przyspiesza - elektryczność, czy pierwsze samochody stanowią dla bohaterów nowość, a zaawansowana metalurgia ukazuje ciekawe aspekty alomancji.
Kontynuacja serii Wax & Wayne to z jednej strony więcej tego samego - lekko humorystycznych przygód wiktoriańskich detektywów - ale też powrót do głębszych wątków typowych dla Epic Fantasy.
Elendel staje przed nowym zagrożeniem - tym razem bohaterowie zmierzą się przeciwnikiem znacznie poważniejszym niż banda rabusiów. Nowy przeciwnik sztukę manipulacji opanował do...
2023-10-22
Książkę już recenzowałem, więc będę się streszczał - nie jest to tak fantastyczna i wielowątkowa opowieść, jak Pierwsza Era Mistborn, jednak to wciąż fantastyczna opowieść przygodowa z genialną parą głównych bohaterów. Jeśli kojarzycie Sherlocka Holmesa w wykonaniu Roberta Downey'a Jr., to wiecie czego się spodziewać - tyle, że z dodatkiem dzikiego zachodu i świetnego systemu magicznego.
Z każdym audiobookiem Sandersona, coraz bardziej przekonywałem się do Michaela Kramera jako lektora, jednak to co pokazał w "The Alloy of Law" przechodzi wszelkie pojęcie. Wayne i jego imitacja akcentów to postać wręcz stworzona, by Kramer mógł zaprezentować pełnię swoich zdolności.
Książkę już recenzowałem, więc będę się streszczał - nie jest to tak fantastyczna i wielowątkowa opowieść, jak Pierwsza Era Mistborn, jednak to wciąż fantastyczna opowieść przygodowa z genialną parą głównych bohaterów. Jeśli kojarzycie Sherlocka Holmesa w wykonaniu Roberta Downey'a Jr., to wiecie czego się spodziewać - tyle, że z dodatkiem dzikiego zachodu i świetnego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-17
"Madhouse at the End of the Earth" to fantastyczna opowieść o losach jednej z pierwszych antarktycznych ekspedycji naukowych - jak trudna była w zorganizowaniu, jak źle poszło wszystko, co mogło pójść źle, oraz jakim fantastycznym sukcesem ostatecznie się okazała.
Jednak przede wszystkim to opowieść o ludziach. O członkach ekspedycji (wśród których byli także Polacy) i ich charakterach, o ciekawości, sile i determinacji. O marzeniach, szaleństwie i zasłużonej chwale.
Wszystko to spisane zgrabnie i z lekkością, przez co - odpowiadając tematyce - czyta się niczym najlepsze książki przygodowe.
Co ciekawe, mimo, że odkąd Belgica dotarła do wybrzeży Antarktydy minęło już ponad 120 lat, to ekspedycja de Gerlache'a wciąż przynosi korzyści nauce. NASA pełnymi garściami czerpie z doświadczeń załogi (długotrwałej izolacji w jednym miejscu czy efektów braku słońca) przy planowaniu kolonizacji Marsa.
"Madhouse at the End of the Earth" to fantastyczna opowieść o losach jednej z pierwszych antarktycznych ekspedycji naukowych - jak trudna była w zorganizowaniu, jak źle poszło wszystko, co mogło pójść źle, oraz jakim fantastycznym sukcesem ostatecznie się okazała.
Jednak przede wszystkim to opowieść o ludziach. O członkach ekspedycji (wśród których byli także Polacy) i ich...
2023-10-10
Są książki, które przy ponownym przeczytaniu tracą całą swoją magię. Są też książki, które wiele zyskują przy ponownej lekturze - niczym Fight Club, pozwalając nam wyłapać smaczki, które z braku wiedzy umknęły nam za pierwszym razem.
"The Hero of Ages" zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii - i pomaga tu nie tylko wcześniejsza znajomość samej książki, ale też szerszego Cosmere - którego zalążki możemy wyłapać tu i ówdzie, gdy wiemy czego szukać.
Po pierwszej lekturze stwierdziłem, że była to jedna z najlepszych książek fantasy, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Przy drugiej, zwłaszcza w formie audiobooka czytanego przez Michaela Kramera, okazała się jeszcze lepsza.
Są książki, które przy ponownym przeczytaniu tracą całą swoją magię. Są też książki, które wiele zyskują przy ponownej lekturze - niczym Fight Club, pozwalając nam wyłapać smaczki, które z braku wiedzy umknęły nam za pierwszym razem.
"The Hero of Ages" zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii - i pomaga tu nie tylko wcześniejsza znajomość samej książki, ale też...
2023-09-16
Zbiór wywiadów z anonimowymi członkami PiS pokazujący, że "Dobra zmiana" to tak naprawdę "Dobra, zmiana". Pozbierane do kupy może nieco chaotycznie, skakanie w czasie i przestrzeni, ale warte zapoznania - zwłaszcza, że słowa poszczególnych działaczy pozostawione pozostawione zostały same sobie - bez komentarza politycznego i panicznego ojojania typowego dla dziennikarzy bliższych opozycji.
Dla tych z nas nieco bardziej cynicznie podchodzących do rzeczywistości raczej niewiele nowego. Zainteresowani polityką raczej orientują się mniej-więcej jak wyglądają gierki partyjne i obsadzanie stanowisk w spółkach. Mimo to słucha się całkiem ciekawie.
Z drugiej strony, dla osób nieinteresujących się polityką lektura może być lekkim zaskoczeniem.
Zbiór wywiadów z anonimowymi członkami PiS pokazujący, że "Dobra zmiana" to tak naprawdę "Dobra, zmiana". Pozbierane do kupy może nieco chaotycznie, skakanie w czasie i przestrzeni, ale warte zapoznania - zwłaszcza, że słowa poszczególnych działaczy pozostawione pozostawione zostały same sobie - bez komentarza politycznego i panicznego ojojania typowego dla dziennikarzy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-16
2023-09-11
"Love People, Use Things" to kolejna książka autorów bloga The Minimalists. Z jednej strony, jest to nieco rozszerzona wersja ich 'autobiografii', "Everything That Remains" z 2014. Z drugiej strony, dostajemy tu też nieco kołczingu i garść porad jak stosować minimalizm w życiu - od uwalniania się od nadmiaru niepotrzebnych rzeczy, przez budowanie relacji, po zarządzanie finansami. W pewnym momencie nie zdziwiłbym się, gdyby kolejnym rozdziałem były "najlepsze pozycje seksualne dla minimalistów".
Część autobiograficzna została wzbogacona o pikantniejsze detale - zdrady, uzależnienia itp. I chociaż większość przemyśleń ma sens i jakoś się spina z minimalizmem i stylem życia, jaki promują, to jako całość książka ma nieco inny wydźwięk.
Mimo tego, że mam do autorów lekki sentyment, to trudno nie zauważyć, że ich czas w świetle reflektorów dobiegł końca. Wciąż mają grono fanów, jednak nie są to już czasy tournee po ameryce i wizyt w śniadaniówkach. Jak sam minimalizm, ich blask nieco już przygasł.
Przez to książka napisana na zasadzie 'więcej pikantnych detali, więcej porad, więcej wszystkiego' sprawia wrażenie desperackiej próby powrotu do zasięgów sprzed kilku lat.
"Love People, Use Things" to kolejna książka autorów bloga The Minimalists. Z jednej strony, jest to nieco rozszerzona wersja ich 'autobiografii', "Everything That Remains" z 2014. Z drugiej strony, dostajemy tu też nieco kołczingu i garść porad jak stosować minimalizm w życiu - od uwalniania się od nadmiaru niepotrzebnych rzeczy, przez budowanie relacji, po zarządzanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-08
Jeszcze kilka lat temu, minimalizm był całkiem popularnym hasłem w wyszukiwarkach. Dziesiątki blogów i kanałów na YouTube promowały ideę życia skupiającego się na... życiu, a nie zażynaniu się 70-80 godzinnym tygodniem pracy tylko po to, by kupić więcej rzeczy. Marie Kondo stała się ikoną sprzątania, a Joshua Millburn i Ryan Nicodemus byli niemal gwiazdami rocka, opowiadającymi o tym stylu życia w trakcie tournee po całych Stanach.
"Everything That Remains" jest po części ich biografią - jak dwóch chłopaków z dysfunkcyjnych rodzin zostało dobrze opłacanymi korposzczurami, w nadziei że grube hajsy przełożą się na szczęście. Jak się niestety okazało, wielkie domy i designerskie garnitury są kiepską namiastką sensu w życiu i nie były w stanie wypełnić pustki. Do tego śmierć w rodzinie, zniszczone relacje (a także - jak opowiadają w kolejnej książce - uzależnienie, przedawkowanie, wielokrotne zdrady) nie pomagały. Ostatecznie receptą na szczeście i sens w życiu okazał się właśnie minimalizm i nawiązywanie relacji.
Co ciekawe, minimalizm w ich wydaniu jest bardzo zdroworozsądkowy - nie chodzi o to, żeby żyć jak pustelnik, ale by rzeczy, którymi się otaczasz faktycznie miały dla Ciebie znaczenie. Brzmi rozsądnie.
Jednak w ostatnich latach, minimalizm nie trenduje już w wynikach google. Popularność przejęły żywe słupy reklamowe zwane influencerami, próbujący co tydzień sprzedać nam nową kolekcję modową, najnowszy model laptopa (o całe 5% szybszy od poprzedniej generacji!) czy nic nierobiące suplementy diety. Eksperci od stylu pokazują nam kolekcje 500 perfum, które koniecznie musimy mieć, a kult zapi****lu wypromował niejednego kołcza (bo jak to tak, przeżyć 40 lat bez zawału?).
Trendy czy nie, jakoś bardziej przemawia do mnie ta mniej popularna opcja.
Jeszcze kilka lat temu, minimalizm był całkiem popularnym hasłem w wyszukiwarkach. Dziesiątki blogów i kanałów na YouTube promowały ideę życia skupiającego się na... życiu, a nie zażynaniu się 70-80 godzinnym tygodniem pracy tylko po to, by kupić więcej rzeczy. Marie Kondo stała się ikoną sprzątania, a Joshua Millburn i Ryan Nicodemus byli niemal gwiazdami rocka,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Do tak zwanej "klasyki gatunku" w Sci-Fi podchodzę zawsze z pewną rezerwą. Bo niestety, o ile dobre Fantasy zazwyczaj starzeje się jak wino, to nawet bardzo dobra fantastyka naukowa potrafi zestarzeć się jak mleko. Zazwyczaj też wymaga od czytelnika selektywnej amnezji, zapomnienia o kilku dekadach zmian społecznych i rozwoju technologii.
"The Sirens of Titan" już od początku odznacza się bardzo pozytywnie pod tym względem. Technologiczne mambo-dżambo jest do przełknięcia, a założenia fabuły - człowiek wyrwany z czasu, pojawiający się ze swoim psem to tu to tam i subtelnie manipulujący zdarzeniami w sobie tylko znanym celu - intrygują od samego początku.
Wszystko to zawarte w zgrabnej, ukazującej kunszt i inteligencję autora prozie, z subtelnym poczuciem humoru momentami zahaczającym (świadomie) o kompletny absurd i fantastyczną narracją Jay'a Snydera. Nic tylko słuchać.
Niestety, im dalej, tym bardziej zanika ten początkowy urok. Książka szybko zaczyna balansować między skłanianiem czytelnika do refleksji a byciem minimalnie zawoalowanym kazaniem. Fabuła okazała poprowadzona trochę bez ładu i składu, z każdym kolejnym rozdziałem słuchanie stawało się minimalnie bardziej męczące. Tak, momentami skłania nieco do refleksji - chociaż w tym względzie też nie jest w tej samej lidze co np. "Solaris" Lema.
Jako bonus do wersji Audible dorzucony jest też 15-minutowy wywiad - trochę wspominki o Vonnegucie, trochę o niczym.
Ostatecznie "The Sirens of Titan" to co najwyżej dobra pozycja, która jak na swoje 65 lat trzyma się dość przyzwoicie. Była warta przesłuchania dla samego kunsztu językowego i świetnej narracji, nawet jeśli o fabule i bohaterach zapomnę za kilka dni.
Do tak zwanej "klasyki gatunku" w Sci-Fi podchodzę zawsze z pewną rezerwą. Bo niestety, o ile dobre Fantasy zazwyczaj starzeje się jak wino, to nawet bardzo dobra fantastyka naukowa potrafi zestarzeć się jak mleko. Zazwyczaj też wymaga od czytelnika selektywnej amnezji, zapomnienia o kilku dekadach zmian społecznych i rozwoju technologii.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"The Sirens of Titan" już od...