rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Morza szum, ptaków śpiew… a nie, to nie ta bajka. W tej znajdziecie influencerkę i pirata zaklętych w czasie, miłość, która nie miała prawa się zdarzyć, legendy, które ożywają na naszych oczach i tajemniczą morzycę o wątpliwych intencjach. A to i tak nie wszystko, co czeka Was w II tomie serii „Pajęczyna czasu” Jagny Rolskiej pt. „Śpiew morzycy”.

Jeśli jeszcze nie czytaliście „Klątwy kani”, szybko biegnijcie nadrobić – bez tego ani rusz!

Gina i Markus, za sprawą przeklętej kani, trafiają do Helu u schyłku XIX w. Czasy zdecydowanie bliższe dziewczynie nie powinny stanowić dla niej problemu. Tymczasem okazuje się, że rzeczywistość różni się znacznie od jej wiedzy i wyobrażeń. Skołowani, zagubieni i osamotnieni muszą stawić czoła chwili obecnej, bowiem w odmętach czasu zgubili nie tylko Geczetę, ale też drogę do siebie nawzajem. A może to sprawka czarnej morzycy?

Uwielbiam motyw podróży w czasie, jednak to bałtycki folklor i kaszubskie legendy ciągną mnie do tej serii. To na ich kanwie rozgrywają się wydarzenia niezależnie od epoki. Miejsce jednak pozostaje to samo – Półwysep Helski. Dzięki temu autorka odkrywa przed nami jego historię i zmiany, jakie zachodziły tu na przestrzeni wieków. Tym razem dowiecie się, skąd swą nazwę wzięło Władysławowo, jak rozbudowywało się wybrzeże i jakich ludzi przyciągało. Tego nie uczą w szkole. Szczególny nacisk Rolska kładzie też na postaci kobiece – ich rolę, prawa i emancypację na łamach historii. Stąd tak wiele ich w tej powieści obok Reginy – Iwona, Judyta, Aniela… zwróćcie na nie uwagę.

Problemy epoki to nie wszystko, z czym przyjdzie się zmierzyć bohaterom. Nadchodzi bowiem sztorm, który zwiastuje nie tylko niebezpieczeństwo, ale i kłopoty, a wraz z nimi nadciąga czarna morzyca. Kim jest i jaki wpływ wywrze na Ginę ta kaszubska syrena? Bo możecie być pewni, że solidnie namiesza. Do czego zmierza ta niecodzienna przygoda? Pytań znajdziecie tu więcej niż odpowiedzi, brew nie raz powędruje Wam w górę, a zwroty akcji wywołają lodowaty dreszcz jak ostry podmuch znad samego Bałtyku.

Jagna Rolska niczym tytułowa morzyca sieje chaos i zamęt w życiu swoich bohaterów. Pajęczyna czasu zatacza coraz ciaśniejsze kręgi. Burzliwe nie tylko morze, ale także fabuła sprawiają, że trudno pozostać przy zdrowych zmysłach. Czy w tym szaleństwie jest metoda?

Jeśli jesteście fanami niewyjaśnionych, skomplikowanych i wątpliwych teorii, a przy tym nieszablonowych historii z wątkiem podróży w czasie i romansem, polecam Wam tę książkę.

Morza szum, ptaków śpiew… a nie, to nie ta bajka. W tej znajdziecie influencerkę i pirata zaklętych w czasie, miłość, która nie miała prawa się zdarzyć, legendy, które ożywają na naszych oczach i tajemniczą morzycę o wątpliwych intencjach. A to i tak nie wszystko, co czeka Was w II tomie serii „Pajęczyna czasu” Jagny Rolskiej pt. „Śpiew morzycy”.

Jeśli jeszcze nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie ma nic gorszego od wściekłej kobiety… A gdy ta kobieta jest piratką, a do tego córką samozwańczego Króla Piratów, strzeżcie się, kto może! „Córka Królowej Oceanu” Trici Levenseller wchodzi na pokład i nie bierze jeńców!

Ach kamraci, kto żyw i przy zdrowych zmysłach, niech nie wystawia nosa ze swej szczurzej nory, bowiem kapitan Alosa idzie na wojnę z całym męskim pirackim światem! Oszukiwana, zdradzona, żądna zemsty, a do tego zakochana kobieta, to niebezpieczna kobieta. Znajduje oparcie jak zawsze w swej lojalnej załodze oraz wrogim oficerze Ridenie, który okazuje się niezwykłym sojusznikiem i uparcie trwa u jej boku. Rozpoczyna się śmiertelny wyścig po legendarny skarb i władzę na morzach, a córka Królowej Oceanu jest zdeterminowana, aby pokonać wszystkich rywali.

Jeśli marzy Wam się niezwykła morska przygoda, pełna wartkiej akcji, sztormów i zabawnych bohaterów, w ciemno sięgajcie po tę serię! To idealny przerywnik między cięższymi lekturami, lekki, uroczy i zabawny, przy którym nie musicie przewracać oczami. Wraz z Alosą i jej załogą doświadczycie morskiej przygody na miarę „Piratów z Karaibów”, pełnej niebezpieczeństw, mrocznych głębin, morskich stworzeń, porywających zwrotów akcji, zaprawioną beczułką rumu, nutką bólu oraz uroczym, acz subtelnym wątkiem romantycznym oraz bohaterami, z którymi będziecie chcieli zdobyć niejeden ocean. Szczególnie polecam towarzystwo Kearana i Enwena, przy których uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Jeśli nie cierpicie z powodu choroby morskiej, niestraszne Wam szorowanie pokładu, wspinanie się na grotmaszt, sztormowe fale, słona bryza, kordelasy czy abordaż, a co najważniejsze: straszni piraci, nie zwlekajcie i dajcie się porwać tej niezwykłej przygodzie!

Czy zakrzykniecie: aye, aye kapitanie?!

Nie ma nic gorszego od wściekłej kobiety… A gdy ta kobieta jest piratką, a do tego córką samozwańczego Króla Piratów, strzeżcie się, kto może! „Córka Królowej Oceanu” Trici Levenseller wchodzi na pokład i nie bierze jeńców!

Ach kamraci, kto żyw i przy zdrowych zmysłach, niech nie wystawia nosa ze swej szczurzej nory, bowiem kapitan Alosa idzie na wojnę z całym męskim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książki Mony Kasten chodziły za mną już od jakiegoś czasu, ale jakoś nasze drogi się rozmijały. Gdy więc ujrzałam „Fallen Princess” wiedziałam, że tym razem musi się udać, a gdy zobaczyłam to prześliczne wydanie, zakochałam się!

Zoey King żyje w świecie, gdzie istnieje pradawna magia. W swojej szkole jest gwiazdą – Miss Everfall, następczyni matki w Radzie, uwielbiana przez swoich przyjaciół. Jedyne, na co czeka, to objawienie się jej mocy. Gdy jednak przewiduje śmierć kolegi, okazuje się, że zamiast mocy uzdrawiania, do czego była szkolona, otrzymuje magię banshee. Jej dotychczasowe życie staje na głowie. Jej mentor, Dylan, który jest żniwiarzem, niezbyt kwapi się do pomocy, a samo zajście nie daje Zoey spokoju. Wszczynając własne śledztwo, odkrywa coraz mroczniejsze tajemnice skrywane przez społeczność Akademii.

„Fallen Princess” to książka napisana prostym i lekkim stylem, skierowana do nastoletniego czytelnika (15+) i to się czuje. Niemniej jeśli lubicie urban fantasy połączone z motywem kryminalnym, dark academia i szczyptą młodzieńczego romansu w tle, na pewno nie będziecie zawiedzeni. Znaczna część historii skupia się na prowadzonym śledztwie oraz przemianie, jaka zachodzi w Zoey pod jego wpływem – a raczej tego, co po kolei odkrywa. Autorka powolutku stopniuje napięcie i choć może z kapci nie wyrywa, to i tak mamy tu naprawdę fajny, mroczny klimacik. Ciekawe, choć mało skomplikowane postaci, utrzymują lekkość powieści i choć polubiłam Zoey, Dylana i ich przyjaciół, to najmocniej zaintrygowali mnie Pani King i uzdrowiciel Sheehan. Coś mi mówi, że odegrają w tej historii istotną rolę. Sądzę też, że Kasten całkiem dobrze poradziła sobie z wprowadzeniem do wykreowanego świata – jest on zrozumiały, mimo iż może niezbyt zawiły, a nawiązanie do irlandzkich bóstw i folkloru jest naprawdę intrygujące.

Swoje pierwsze spotkanie z Moną Kasten uważam, za udane. Bawiłam się naprawdę dobrze, a 3/4 książki przeczytałam praktycznie w jeden dzień. Dla weteranów książkowych to dobry przerywnik między cięższymi lekturami, zaś dla czytelników rozpoczynających tę przygodę coś na bardzo dobry start. No i ta okładka i brzegi…

Książki Mony Kasten chodziły za mną już od jakiegoś czasu, ale jakoś nasze drogi się rozmijały. Gdy więc ujrzałam „Fallen Princess” wiedziałam, że tym razem musi się udać, a gdy zobaczyłam to prześliczne wydanie, zakochałam się!

Zoey King żyje w świecie, gdzie istnieje pradawna magia. W swojej szkole jest gwiazdą – Miss Everfall, następczyni matki w Radzie, uwielbiana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy można bardziej pokochać serię, która jest prequelem, a zarazem sequelem do serii głównej, niż tę, od której wszystko się zaczęło? Po raz kolejny Jennifer L. Armentrout udowadnia, że tak, dzięki książce „Światło w płomieniu”, która jest drugim tom serii „Z ciała i ognia”.

„Krew i popiół” było cudownym początkiem, jednak im dalej w las, a raczej w dołeczki Casteela, seria „Z krwi i popiołu” coraz mocniej wprawiała mnie w zadumę i konsternację. „Cień w żarze” był jak powiew orzeźwienia i dowód, że Armentrout potrafi stworzyć naprawdę świetną, wciągają i sensowną powieść. I, na szczęście, dalszy ciąg historii Sery i Nyktosa tylko to potwierdził, bo naprawdę mocno drżałam o losy tej książki, zwłaszcza że to spora cegiełka.

Ale skoro jest to ciąg dalszy, nie napiszę nic o fabule, gdyż rozpoczynamy dokładnie w tym samym miejscu, gdzie skończyliśmy poprzednią część, czyli w stali tronowej. Zresztą bądźmy szczerzy, nie sięgnie po tę książkę ktoś, kto nie zna wcześniejszych tomów i nie śledzi historii głównych bohaterów z wypiekami. Skupię się za to na swoich wrażeniach.

To, co ujmuje mnie w tej serii, to przyciągnie, napięcie i stopniowo rozwijająca się relacja między Serą a Nyktosem. Ta tworzącą się między nimi bliskość, zrozumienie i rodzące się uczucie. Czemu? Bo oni ze sobą ROZMAWIAJĄ i się SŁUCHAJĄ – starają się myśleć nie tylko o sobie, ale też postawić się na miejscu tego drugiego i są samokrytyczni. Sera to jedna z niewielu kobiecych postaci, które naprawdę lubię, zaś Nyktos to prawdziwie szarmancki i troskliwy typ. Całości dopełniają świetni bohaterowie drugoplanowi – szczególnie słodziaszne i urocze młode drakeny oraz genialny Nektas, który im wszystkim „matkuje” i zaskakuje cudownymi przemyśleniami. To kolejna książka, która mi udowadnia, że najbardziej kocham smoki!

Ale żeby nie było za prosto i za słodko, autorka raczy nas takim zwrotem akcji, że już dawno nie pamiętam, żebym dostała takiego nerwa, a do tego tak długo mnie trzymał! I choć wiedziałam, że znajdzie się logiczne i sensowne wyjaśnienie i przecież kocham emocje, to było za dużo jak na moje skołatane serce! Dosłownie toczyłam pianę!

Znajdziecie tu też inne emocje i raczej spokojny bieg zdarzeń w stosunku do „Cienia”. Tam mieliśmy napięcie i motyw w stylu slow burn, tu zbliżeń jest sporo, ale są one uzasadnione fabularnie i naprawdę mają znaczenie, a implikacje z nich wypływające okazują się bardzo istotne. Ponadto wiele pojęć i zjawisk zawiłych i niezrozumiałych w historii Poppy tu jest tłumaczone od podstaw.

Jestem zachwycona faktem, że ta historia trzyma poziom! Uwielbiam postaci, świat oraz to, w jaki sposób kończy się ten tom, choć wcale nie jest to cukierkowy finał, ale konkretna zapowiedź przyszłych wydarzeń, których już nie mogę się doczekać!

Czy można bardziej pokochać serię, która jest prequelem, a zarazem sequelem do serii głównej, niż tę, od której wszystko się zaczęło? Po raz kolejny Jennifer L. Armentrout udowadnia, że tak, dzięki książce „Światło w płomieniu”, która jest drugim tom serii „Z ciała i ognia”.

„Krew i popiół” było cudownym początkiem, jednak im dalej w las, a raczej w dołeczki Casteela,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tajemnicza klątwa, motyw wieloświatów oraz magia tkana z blasku gwiazd… Zaintrygowałam Was? To wspaniale, bo to zaledwie zalążek tego, co znajdziecie w książce „Miasto gwiezdnego pyłu” Georgi Summers. Słowo „czarująca” jest tu niedopowiedzeniem.

Violet Everly nawet już nie wie, gdzie swój początek wzięła rodzinna klątwa. Jedno jest pewne – w każdym pokoleniu znika jeden, najzdolniejszy z członków rodziny. Pamięta za to doskonale, jak w dzieciństwie pewnej nocy jej matka wyjechała z zamiarem złamania klątwy i nigdy nie wróciła. Za to dwa lata później pojawiła się tajemnicza kobieta, Penelopa, która się nie starzeje ani nie zapomina… Rodzina Everlych dostaje dziesięć lat na znalezienie Marianny. W innym wypadku nieznajoma upomni się o jej córkę Violet. Dorosła już kobieta rusza śladem swej matki, aby odkryć prawdę, jaką skrywali dotąd przed nią wujowie. Wraz z asystentem Penelopy – Aleksandrem – odkrywa świat, o jakim jedynie słyszała, pełen uczonych, intryg, magicznej mocy, zapomnianych demonów i bóstw oraz sekretów.

Wszystko, co powiem Wam o tej książce, to będzie za mało, tak wiele bowiem oferuje i takie bogactwo skrywa. To wyjątkowe urban fantasy czaruje nie tylko fabułą, ale przede wszystkim plastycznym i pięknym stylem autorki tak bardzo, że obrazy same będą się Wam przesuwać przed oczami. To opowieść, która przeniesie Was na krańce światów tych znanych i nieznanych. Wraz z Violet odkrywamy kawałek po kawałku mroczne, ale i piękne sekrety, szukając odpowiedzi na pytania gdzie zniknęły bez śladu całe rzesze Everlych i dlaczego to właśnie na nich spadła klątwa. Ale żeby nie było za prosto, równocześnie na całym świecie giną dzieci, uczeni zabiegają o klucze, a tajemnicze drzwi kuszą obietnicą mitycznego miasta gwiezdnego pyłu, w którym wszystko się zaczęło.

Ta książka łączy w sobie wątki fantastyczne i przygodowe z pięknie wplecionym motywem slow burn, enemies to lovers, rodzinnymi tajemnicami, ale też wsparciem i ciepłem. Mówi o dojrzewaniu do samodzielnych decyzji, odkrywaniu siebie oraz swoich pragnień. Historia jest zbudowana na tak wielu warstwach i płaszczyznach, że urzeka i oszałamia w różnoraki sposób. A postaci? Violet – zawzięta, samodzielna, lecz też trzeźwo myśląca – i jej wujowie, indywidua, po cichu chroniący siostrzenicę; zagubiony i niepewny Aleksander, pełen sprzeczności; bezwzględna Penelopa, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć upragniony cel; a także wielu innych.

„Miasto gwiezdnego pyłu” to opowieść, w której sen miesza się z jawą, a marzenia stają się tak samo realne, jak koszmary. Porywa, by ostatecznie pozostawić niedosyt i złamane serce. Jest piękna, magiczna, wymagająca, mroczna, bolesna i tak bardzo metafizyczna, że poczujecie gwiazdy w swojej dłoni.

Tajemnicza klątwa, motyw wieloświatów oraz magia tkana z blasku gwiazd… Zaintrygowałam Was? To wspaniale, bo to zaledwie zalążek tego, co znajdziecie w książce „Miasto gwiezdnego pyłu” Georgi Summers. Słowo „czarująca” jest tu niedopowiedzeniem.

Violet Everly nawet już nie wie, gdzie swój początek wzięła rodzinna klątwa. Jedno jest pewne – w każdym pokoleniu znika jeden,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Lubię... Lubię wracać tam, gdzie byłem już…” śpiewał Zbigniew Wodecki. A ja lubię wracać do znajomych postaci i ich historii i z wielką przyjemnością zaglądnęłam ponownie do Jemiołek, żeby wraz z Renatą Kosin sprawdzić, co słychać we wsi i książce „Gdzie święty traci głowę”.

W Jemiołkach minął rok od wyborów na sołtysa i poprzednich wydarzeń. W tym czasie sporo się zmieniło, jednak nie zadawnione podziały i waśnie mieszkańców. Z nawy kościelnej nadal spoglądają dwie Madonny, a życie toczy się w miejscowym sklepie, choć ten ma nową właścicielkę. Tymczasem nadciągają kolejne wypadki i to wcale nie za sprawą Gai i jej niezwykłego daru, a gości, którzy skutecznie zamieszają we wsi i wyjawią niejedną tajemnicę, skrywaną dotąd pod kamieniem. Nowy wikary chce naprawiać świat, pewien Francuz szuka swoich korzeni, a owiana legendą ciotka z Ameryki namiesza w niejednym żywocie.

To było szalenie miłe i sympatyczne spotkanie, jak wakacje w ulubionym miejscu, które odkrywa się na nowo, więc jeśli stęskniliście się za bohaterami „Na dwoje babka wróżyła”, śmiało sięgajcie po nową książkę autorki. Życie okazuje się tu wcale nie tak sielskie i spokojne, jak mogłoby się wydawać, gdyż codzienność i obowiązki nie oszczędzają nikogo, rzeczywistość zaskakuje, a trupy z szafy wypadają w najmniej spodziewanych momentach. I chyba właśnie to lubię w tej powieści. Pokazuje życie takim, jakie jest, z jego blaskami i cieniami. Wszak jak twierdzi babcia Pogoda, po każdej burzy wychodzi słońce, choćby i przyszło czekać na nie pięćdziesiąt lat. A magiczne i nieco tajemnicze rozdroża nadal są źródłem zmian i refleksji.

Kosin w lekki sposób, z humorem, ale i wzruszeniem pokazuje, że wszędzie prędzej czy później nadchodzi nowe, a rozliczenie ze sprawami z przeszłości wydaje się nieuniknione. Niezależnie czy dotyczy to ekscentrycznej i przebojowej ciotki Walerki, której przyjazd stawia wiele wiejskich spraw na głowie, leciwej babci Pogody, lubianego przez wszystkich Walentego, ale też Wioskowego Głupka, zapaleńca Eryka, czy nawet Gai z Radkiem. Bo przecież życie nie zawsze układa się tak, jak tego chcemy… a czasami nawet lepiej. Trzeba tylko dać mu szansę.

„Lubię... Lubię wracać tam, gdzie byłem już…” śpiewał Zbigniew Wodecki. A ja lubię wracać do znajomych postaci i ich historii i z wielką przyjemnością zaglądnęłam ponownie do Jemiołek, żeby wraz z Renatą Kosin sprawdzić, co słychać we wsi i książce „Gdzie święty traci głowę”.

W Jemiołkach minął rok od wyborów na sołtysa i poprzednich wydarzeń. W tym czasie sporo się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po rewelacyjnym „Fourth Wing” Rebekki Yarros nie mogłam doczekać się kontynuacji, więc gdy „Iron Flame. Żelazny płomień” trafił w moje ręce, od razu rzuciłam się do czytania.

„Na pierwszym roku niektórzy z nas tracą życie. Na drugim roku reszta traci człowieczeństwo”.

Po wydarzeniach z I tomu powrót do Basgiathu okazuje się sporym wyzwaniem. Na drużynę Czwartego Skrzydła czeka nie tylko zaskoczone dowództwo, ale i okrucieństwa drugiego roku, zaś Violet i Tairna rozłąka z Xadenem oraz ochrona sekretu, który może zaważyć na losie całej Navarry. Żaden z jeźdźców nie podejrzewa jednak, że to wierzchołek wydarzeń, jakim przyjdzie im stawić czoła i tego, dokąd ich zaprowadzą.

Jak ja mocno na to czekałam! Na cudowne smoki i ich jeźdźców oraz wyzwania, jakie czekają ich tym razem. Liczyłam na równie, jak nie bardziej fascynującą przygodę i z żalem muszę stwierdzić, że trochę się rozczarowałam. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal bardzo dobra historia i rozrywka, ja jednak liczyłam na coś FENOMENALNEGO! IF składa się z dwóch części i gdyby książka skończyła się na pierwszej z nich, tak właśnie by było. Niestety… dla mnie druga część jest trochę przegadana, a finał, przy którym miałam zalewać się łzami, przyniósł zwroty akcji owszem – zaskakujące, jednak nie aż tak, żeby się ich nie spodziewać.

Nie wiem dlaczego, ale zabrakło mi ognia i emocji, jakie towarzyszyły mi poprzednio. Tak! Nadal kocham smoki, ich humorki, charakter i relacje. Tak samo, jak uwielbiam bohaterów – ekipa Czwartego Skrzydła to prawdziwy dream team, a ja wielokrotnie drżałam o ich losy. Uwielbiam Mirę i jej sierpowy! Wiele fragmentów to złoto, lecz są i takie, które nie wnoszą nic nowego, lub gdzie przewracałam oczami na poczynania naszego bad boya. Plus wędruje za złoli, którzy mocno drażnili moje nerwy, rozbudowany konflikt polityczno-militarny oraz podjęcie chwiejnego sojuszu. Hasło „nie zjadamy naszych sojuszników” staje się dla mnie mottem IF.

Tym, co mocno mnie irytowało, to szereg błędów stylistycznych, które nie powinny się znaleźć w żadnej książce, a co dopiero tak popularnej. Życzę sobie, aby to był ostatni raz.

Cóż… nadal uwielbiam ten świat i jego bohaterów, a nade wszystko pragnę własnego smoka! Zresztą SMOKI to najlepsze, co spotkało tę historię! Czuję jednak jakąś mentalną dziurę i emocjonalny niedosyt. Mam nadzieję, że kolejny tom je zaspokoi, bo na pewno po niego sięgnę.

Po rewelacyjnym „Fourth Wing” Rebekki Yarros nie mogłam doczekać się kontynuacji, więc gdy „Iron Flame. Żelazny płomień” trafił w moje ręce, od razu rzuciłam się do czytania.

„Na pierwszym roku niektórzy z nas tracą życie. Na drugim roku reszta traci człowieczeństwo”.

Po wydarzeniach z I tomu powrót do Basgiathu okazuje się sporym wyzwaniem. Na drużynę Czwartego Skrzydła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Motyw dark academy w fantastyce zyskuje coraz więcej fanów. Mnie jednak do książki „Zabij mrok” Stelli Tack, pierwszego tomu serii „Black Bird Academy”, bardziej niż motyw akademii zachęcili jej adepci. Bo czy spotkaliście się już ze szkołą dla egzorcystów? Jak dla mnie brzmi ekscytująco!

Leaf Young, nowojorska kelnerka, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Do czasu…
Gdy zostaje opętana przez demona, jej życie staje na głowie. Dowiaduje się, że cała ich rzesza żyje między ludźmi, a na wyspie Black Rock kształcą się egzorcyści – członkowie Zakonu Paracelsusa, którzy chronią świat przed złem. Zaskakujący okazuje się fakt, że kobieta potrafi nad owym demonem zapanować. To z kolei fascynuje Falco, bezwzględnego i najlepszego pogromcę demonów. Lefa ma przed sobą do wyboru śmierć z ręki Zakonu lub przystąpienie do Akademii Black Bird i szkolenie na egzorcystkę. Wybór jest prosty. Falco rozpoczyna żmudny trening, demon zaś nie próżnuje, próbując przekonać Leaf do swoich racji. A ta zaczyna mieć wątpliwości, któremu z nich powinna zaufać.

Wyobraźcie sobie mroczne, długowłose, obleczone w czerń połączenie Constantina i Sandmana, z manią pedanterii – tak, to nasz mruk Falco. Niezwykle skuteczny i zdeterminowany w swoim fachu, wręcz egzorcysta-legenda. A teraz dajcie mu podopieczną: inteligentną, pyskatą, upartą nowicjuszkę, która swoją świadomość dzieli z niewiele mniej upartym, cynicznym i sarkastycznym demonem, który nie szczędzi jej kąśliwych uwag. Przed Wami Leaf i jej uroczy współlokator Lore. Uwierzcie mi na słowo, że pokochacie całą tę trójkę. A intrygujących postaci spotkacie znacznie więcej – przy czym trudno doszukiwać się tu jednoznacznych bohaterów, za każdym z nich bowiem ciągnie się cień.

Track stworzyła świetne urban fantasy osadzone w Nowym Jorku, pełne napięcia, mroku, akcji, intryg i spisków na szczeblach władzy, zaskakujących plot twistów i kapitalnych, dojrzałych bohaterów. Do tego mamy organizację ze swoją genezą i demony z własną historią i konfliktem wewnętrznym sięgającym tysiącleci. A wszystko to skomponowane w spójną, naprawdę dobrze napisaną opowieść, ze świetnie wyważonymi energią, humorem, emocjami, relacją mistrz-uczennica i romansem w tle.

Liczyłam na ciekawą książkę, nie spodziewałam się jednak, że wciągnie mnie tak bardzo – wprost nie potrafiłam się od niej oderwać, a ostatnie strony czytałam z rozdziawionymi ustami tak mocno, że złapałam się na bólu szczęki. To nie kolejna młodzieżówka, a dobrze skonstruowana powieść z ładunkiem przeznaczonym dla dorosłego czytelnika. Naprawdę nie mogę doczekać się kolejnej wizyty w Black Bird Academy!

Motyw dark academy w fantastyce zyskuje coraz więcej fanów. Mnie jednak do książki „Zabij mrok” Stelli Tack, pierwszego tomu serii „Black Bird Academy”, bardziej niż motyw akademii zachęcili jej adepci. Bo czy spotkaliście się już ze szkołą dla egzorcystów? Jak dla mnie brzmi ekscytująco!

Leaf Young, nowojorska kelnerka, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Do czasu…
Gdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nienawiść wymaga namiętności”.

Osierocona Talasyn żyje w świecie owładniętym przez Wojny Huraganowe. Nocny Imperator nie spocznie, dopóki nie zrówna jej kraju z ziemią. Jako żołnierka wraz z resztkami armii walczy o skrawki terytorium, jakie im zostały. Zwłaszcza że dziewczyna włada magią światła, mogącą pokonać cienie Keasathu. Gdy na placu boju spotyka Księcia Alarica, dziedzica Nocnego Imperium, zderzenie ich mocy tworzy niespotykaną dotąd siłę. Okazuje się, że owa siła może nie tylko zakończyć wojnę, ale także pokonać nową magię, będącą jeszcze większym zagrożeniem. Czy sojusz pełen tarć i napięć, tajemnic, polityki i skomplikowanych, bolesnych uczuć jest w ogóle możliwy?

Tę książkę określa się mianem militarnego romantasy. Co więc w niej znajdziecie?
- dwie wrogie armie trwające w wieloletnim konflikcie
- bolesną historię całych narodów
- dwoje ludzi po przeciwnych stronach barykady, których niezbadane moce ciągną niebezpiecznie ku sobie
- sekrety przeszłości i rodzinne tajemnice
- intrygi polityczne
- trening mocy
- aranżowane małżeństwo
- bardzo powolne slow burn z motywem enemies to lovers

Czy widoczna jest inspiracja Star Wars i postacią Adama Drivera? Tak. Jednak to też cała masa zagmatwanych wątków przeplatających się ze sobą przez całą historię, która od samego początku jest dość wymagająca, fabuła zaś toczy się stosunkowo wolno. Warto zaznaczyć dopracowaną narrację z dwóch perspektyw – Talasyn i Alarica – dzięki której mamy pełen obraz wydarzeń i ich relacji oraz ładny i zgrabny język, jakim napisana jest książka, szczególnie że jest to debiut. W czasie wojny pomiędzy narodami walczącymi o swoją tożsamość i suwerenność, między pasmami mocy, przewrotną arystokracją, powietrznymi statkami i smokami poznajemy wrogich sobie bohaterów, ich trudną przeszłość, blizny, nie tylko te widoczne, i śledzimy bardzo powoli budującą się nić zrozumienia… bo do zaufania tu jeszcze bardzo daleko.

Naprawdę nie mogłam doczekać się tej książki i… koniec końców czytałam ją prawie dwa tygodnie. Nie potrafię powiedzieć, z czego to wynikło. Czy z apatycznego rozwoju fabuły, braku spektakularnych zwrotów akcji, czy to po prostu nie był mój moment? Mimo iż podoba mi się relacja między głównymi postaciami, ich uszczypliwości, stopniowe odkrywanie warstw, rodzące się uczucie, humor, a ostatnią 1/3 książki czytałam z prawdziwą przyjemnością, to jednak nie porwała mnie tak bardzo, jak na to liczyłam. To typowy dobry, sympatyczny i dobrze napisany początek serii, więc jeśli lubicie, gdy bieg zdarzeń nie dyszy Wam w kark, zapewne będzie to coś właśnie dla Was i warto dać jej szansę.

Mimo wszystko jestem ciekawa kontynuacji, bo jest spora szansa, że tam wreszcie zaczną się dziać RZECZY dynamiczne i zaskakujące.

„Nienawiść wymaga namiętności”.

Osierocona Talasyn żyje w świecie owładniętym przez Wojny Huraganowe. Nocny Imperator nie spocznie, dopóki nie zrówna jej kraju z ziemią. Jako żołnierka wraz z resztkami armii walczy o skrawki terytorium, jakie im zostały. Zwłaszcza że dziewczyna włada magią światła, mogącą pokonać cienie Keasathu. Gdy na placu boju spotyka Księcia Alarica,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ahoj, kamraci!
Czy są tu nieustraszone wilki morskie, żądne pirackich przygód na miarę karaibskich fal? Jeśli tak, to „Córka Króla Piratów” Trici Levenseller jest właśnie dla Was.

Kapitan Alosa, córka samozwańczego Króla Piratów, wyrusza na misję, której celem jest odnalezienie legendarnego skarbu. Aby zdobyć jeden z trzech kawałków mapy, daje się pojmać wrogiej załodze Nocnego Wędrowca. Gorączkowe poszukiwania i bezwzględni piraci to najmniejszy z problemów kobiety. Znacznie większym okazuje się pierwszy oficer Riden – o niespodziewanej przenikliwości i nieprzeciętnej urodzie. Jednak Alosa ma swój sekret i jeśli raz poweźmie decyzję, nikt nie stanie jej na drodze do celu.

Jak ja dobrze bawiłam się przy tej książce i Wam obiecuję to samo! Poczujecie powiew morskiej bryzy i słone krople niczym z „Piratów z Karaibów”. Butna i uparta pani kapitan za nic ma zgrywanie damy w opałach, chyba że właśnie jest jej to na rękę. To nieustraszona i cwana niewiasta, która nie uchyli się przed żadnym ostrzem czy wyzwaniem, jakie rzuci jej los. Wszak reputacja córki Króla Piratów zobowiązuje. Tylko co, gdy trafi na równie bystry umysł jak własny, a do tego pirackie ciacho? Uwierzcie, że polubicie tę dwójkę równie mocno jak ja.

Oj… strzeżcie się, szczury lądowe, bowiem czeka Was nie lada przygoda! Morskie fale, niebezpieczne towarzystwo, zaginione skarby, mityczne wyspy i syreny… a do tego walka na szpady i kordelasy, porywy serca i piracki humor. Czego chcieć więcej?

Ahoj, kamraci!
Czy są tu nieustraszone wilki morskie, żądne pirackich przygód na miarę karaibskich fal? Jeśli tak, to „Córka Króla Piratów” Trici Levenseller jest właśnie dla Was.

Kapitan Alosa, córka samozwańczego Króla Piratów, wyrusza na misję, której celem jest odnalezienie legendarnego skarbu. Aby zdobyć jeden z trzech kawałków mapy, daje się pojmać wrogiej załodze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli lubicie książki z motywem zdrady, zemsty i walki o tron, mocną postacią kobiecą oraz fabułą osadzoną w azjatyckich klimatach, to jest spora szansa, że „Czyste serce” Kate Chenli trafi w Wasze gusta.

Młoda Mingshin dysponuje ostrym jak brzytwa umysłem oraz fortuną zmarłego ojca. Dla ukochanego Rena zrobi wszystko, by ten sięgnął po upragniony tron, pokonując trzech braci. Zamiast jednak u jego boku ląduje u podnóża pałacu w kałuży własnej krwi. W ostatnim przebłysku świadomości dziewczyna prosi o drugą szansę – szansę na zemstę. Budzi się dwa lata wcześniej i poprzysięga, że nie dopuści księcia do władzy, oraz że już nigdy nie odda nikomu swego złamanego serca. Jednak tym razem oprócz Rena, królestwu zagraża dyplomata władający magią. Aby chronić króla Mingshin łączy swoje siły ze znienawidzonym w poprzednim życiu księciem Jiehem.

„Czyste serce” to historia pełna lubianych motywów, całkiem zgrabnie poprowadzona, lekka i bardzo przystępna. Idealna dla kogoś, kto dopiero rozpoczyna swoją przygodę z fantastyką. Spotkacie tu bohaterów zarówno do polubienia, jak i prawdziwe żmije, ale też budzących wątpliwości co do swych intencji. Wątek romantyczny poprowadzony jest naprawdę przyjemnie, z nutką rywalizacji o względy damy. Bardzo podobał mi się motyw zadań, a także łowieckiego turnieju oraz tajemniczego kamienia, o którym za wiele nie powiem, wszak to sekret (i dodatkowa furtka) ;). Momentami czułam klimat niczym z „Mulan”.

Książkę otwiera mocny prolog, potem zaś fabuła nabiera rozpędu stopniowo. Za to gdy już ruszy z kopyta, wydarzenia i zwroty akcji są tak dynamiczne, że można złapać zadyszkę. I to jest coś, do czego się przyczepię – jak dla mnie wszystko pędzi zbyt szybko. Autorka upchnęła masę wątków na naprawdę małej ilości stron, przez co chwilami czułam się, jakbym scrollowała sm.

Taka insta historia być może zadowoli młodszego czytelnika, ja jednak widzę potencjał na kawał dobrej opowieści. Zwłaszcza iż byłam przekonana, że to jednotomówka – tymczasem zakończenie sugeruje coś zupełnie innego. I choć książkę czytało się szybko i z uśmiechem, to jednak liczę na bardziej rozbudowany i wymagający ciąg dalszy.

Jeśli lubicie książki z motywem zdrady, zemsty i walki o tron, mocną postacią kobiecą oraz fabułą osadzoną w azjatyckich klimatach, to jest spora szansa, że „Czyste serce” Kate Chenli trafi w Wasze gusta.

Młoda Mingshin dysponuje ostrym jak brzytwa umysłem oraz fortuną zmarłego ojca. Dla ukochanego Rena zrobi wszystko, by ten sięgnął po upragniony tron, pokonując trzech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znacie „Wilczą pieśń” TJ Kluna, która jesienią wzbudziła niemałe kontrowersje? Teraz wilkołaki, czarownice i niewielkie miasteczko Green Creek powracają w drugim tomie serii – „Kruczej pieśni”.

Gordo Livingstone jest czarownicą watahy Bennettów. Przebył długą i wyboistą drogę do miejsca, w którym jest obecnie. Już samo bycie synem swojego ojca okazało się trudnym wyzwaniem. Dzieciństwo pełne bólu, dziedzictwo nie do udźwignięcia, porzucenie, zdrada ukochanych wilków… wreszcie pociecha w pracy, przyjaciołach i opiece nad małym Oxem. Spokojne życie pęka jak bańka mydlana, gdy rodzina Bennettów powraca do miasteczka, a wraz z nią Mark. I o ile początkowo Gordo mógł skupić się na innych problemach, teraz, rok po tych wydarzeniach, musi wreszcie stanąć oko w oko ze swoją przeszłością oraz nowym zagrożeniem.

Jeśli pokochaliście „Wilczą pieść”, zapewne porwie Was też zew tej kruczej. Tym razem Klune poświęca uwagę Gordo: poznajemy historię jego dzieciństwa i rodziny; to, jak stopniowo los splatał jego drogi z innymi bohaterami, jak zmagał się z problemami i uczuciami ponad siły oraz dlaczego tak bardzo znienawidził Marka. Towarzyszymy mu podczas trzyletniej podróży z Joem, Carterem i Kellym obserwując, jak zacieśniały się ich więzi. A potem ruszamy dalej. Bo czas nie stoi w miejscu, a wrogowie Bennettów nie cofną się przed niczym, by osiągnąć swój cel.

Poprzedni tom oczarował mnie narracją i liryzmem tak, że wiele razy pękało mi serce. I choć tu autor również wiele uwagi poświęca uczuciom – mówi o rodzinie, przywiązaniu, stracie, pustce, samotności i szukaniu swego miejsca – nie miały już w sobie takiego ładunku emocjonalnego, niemniej w wielu miejscach było nadal niebiesko. Nie wiem, czy to dlatego, że tym razem wiedziałam, czego się spodziewać, czy dlatego, że Gordo to twardy, dorosły facet, mocno stąpający po ziemi. Potrzeba nie lada wysiłku, bo obniżył swoją gardę.

To, co uwielbiam w tym tomie to typowy, męski (samczy wręcz) humor – nie zawsze smaczny, ale serio zabawny! Carter i Rico nie mają w tym sobie równych. Zresztą Drużyna Ludzi to cudowne zjawisko. I choć znajdzie się tu sporo analogii do „Wilczej”, to finał zaskakuje i zapowiada gorące wydarzenia. Obawiam się, że Bennettowie jeszcze długo nie zaznają spokoju.

Przygotujcie się na książkę dla czytelnika 18+, z queerowym romansem, dorosłymi facetami, którzy miotają się między miłością a nienawiścią, spicy sceną, ale też na wartką, niebezpieczną i brutalną akcję oraz emocje i wątpliwości, które spotykają każdego.

Znacie „Wilczą pieśń” TJ Kluna, która jesienią wzbudziła niemałe kontrowersje? Teraz wilkołaki, czarownice i niewielkie miasteczko Green Creek powracają w drugim tomie serii – „Kruczej pieśni”.

Gordo Livingstone jest czarownicą watahy Bennettów. Przebył długą i wyboistą drogę do miejsca, w którym jest obecnie. Już samo bycie synem swojego ojca okazało się trudnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem masochistką – uwielbiam, gdy książka przeczołga mnie emocjonalnie!
I po raz kolejny nie zawiodłam się pod tym względem na historii spod pióra Marah Woolf. „Znak i omen” otwiera nową serię autorki, „Wiccańskie kredo”.

Po tym, jak rodzina dziesięcioletniej Valei została zamordowana, dziadek – arcykapłan wiccan – ukrył wnuczkę przed magicznym światem w krainie ludzi. Dorosła już kobieta pracuje w gospodzie, gdzie znosi utarczki z podpitą klientelą. Pewnej nocy w jej obronie staje tajemniczy, nieco mroczny mężczyzna, a tego spotkania Valea nie zapomni już nigdy. Gdy w obliczu zagrożenia kobieta pospieszenie wraca w rodzinne strony, jej marzenia o domu mocno zderzają się z rzeczywistością. Dziewczyna dostaje do wykonania misję – wyjeżdża do zamku Caraiman, gdzie napotyka pewnego strzygonia.

Jeśli znacie twórczość Woolf myślę, że nie muszę Was specjalnie zachęcać. Jeśli jeszcze nie, powiem jedno – jeśli lubicie fantastykę pełną tajemnic, zawiłych intryg, niespodziewanych zwrotów akcji i emocji jak na kolejce górskiej, jest to Wasza pozycja obowiązkowa!

Tym razem autorka zabiera nas do świata czarownic, wiccan i strzyg. Te walczące ze sobą od stuleci rasy łączy bardzo chwiejny rozejm, który wisi na włosku. Co więc może na to poradzić wiccanka ze śladową ilością magii, święcie wierząca w pokój i dobro? Sama Val stara się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Zwłaszcza że trafia w sam środek kłamstw i intryg, do świata, który okazuje się totalnym zafałszowaniem tego, czemu dziewczyna od zawsze ufała. Zadawnione krzywdy, żądza władzy i potęga mocy, utrata wspomnień, trudne relacje rodzinne i uczuciowe – całkiem sporo jak na żyjącą w iluzji kobietę. Ta jednak nie jest jak dziecko we mgle – silna, odważna, wierzy, że jej upór jest w stanie uratować krainę przed kolejną wojną.

Uwielbiam sposób budowania fabuły i napięcia przez Woolf. Snuje historie, daje wyjaśnienia i odpowiedzi, by po chwili podać wszystko w wątpliwość i zasiać ziarno niepewności. Jej bohaterowie, mimo że nowi, sprawiają wrażenie starych dobrych przyjaciół. A zamek Caraiman ze swymi magicznymi bibliotekami pełnymi białej i czarnej magii, przywodzi klimat „Magii cierni”, który po prostu uwielbiam. Trybiki w mojej głowie szaleją za każdym razem, gdy próbuję przejrzeć zamysł pisarki. I choć w coraz większym stopniu wychodzę z tej batalii zwycięsko, to i tak udało jej się mnie zaskoczyć!

Szalejące emocje, zwroty akcji, przemyślane intrygi, cudowny romans, magiczny świat ze swoją trudną przeszłością i uchodzącą z niego magią, potężne zagrożenie… mogłabym wymieniać tak długo, bo książki Marah to te, które zawsze będę brać w ciemno i czekać na nie z utęsknieniem.
Polecam gorąco!

Jestem masochistką – uwielbiam, gdy książka przeczołga mnie emocjonalnie!
I po raz kolejny nie zawiodłam się pod tym względem na historii spod pióra Marah Woolf. „Znak i omen” otwiera nową serię autorki, „Wiccańskie kredo”.

Po tym, jak rodzina dziesięcioletniej Valei została zamordowana, dziadek – arcykapłan wiccan – ukrył wnuczkę przed magicznym światem w krainie ludzi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubicie książki nieoczywiste? Takie, które mimo logicznych przewidywań skręcają w niespodziewaną stronę?
Bo przyznam, że „Gnijące miasteczko” Skyli Arndt wzbudziło we mnie skrajne uczucia do tego stopnia, że sama nie jestem do końca pewna, co sądzić.

Wil Greene od roku usiłuje wyjaśnić sprawę zniknięcia własnej matki. Miejscowa policja uważa, że kobieta po prostu odeszła, i zamyka dochodzenia. Wil jednak jest pewna, że w zaginięcie zamieszana jest rodzina jej byłego przyjaciela, Elwooda Clarke’a. To właśnie z tego powodu poróżnili się ze sobą. Jego ojciec jest przywódcą lokalnego kościoła – Ogrodu Adama i ma względem syna konkretne plany. Te jednak okazują się zgoła inne, niż sądził syn. Elwood ucieka z domu i zwraca się o pomoc do jedynej osoby, która może uwierzyć w jego podejrzenia – Wil. Wspólnie postanawiają odkryć, co dzieje się we wspólnocie. Tymczasem w chłopcu budzi się tajemnicza siła.

Dziwna, specyficzna i na pewno nie dla każdego – śmiało tak można opisać tę książkę. To kompilacja horroru i kryminału w odsłonie YA z elementami paranormalnymi. Klimat mroku, niepewności i tajemnicy został tu naprawdę dobrze wykreowany za sprawą małego miasteczka, zamkniętej społeczności, zimowej zamieci i lasu, który budzi grozę. Aurę potęgują poruszone tutaj motywy: fanatyzm religijny, ślepe przywództwo, żądza władzy, która przysłania zdrowy osąd. Wraz z biegiem wydarzeń obnażone zostają zepsucie, obłuda i zgnilizna, jakie dotykają członków OA. Ta ostatnia jest zresztą wszechobecna.

Czuję jednak niedosyt, jeśli chodzi o motyw sekty – w moim odczuciu powinien stanowić zasadniczą część tej historii. Tymczasem ta bardziej skupia się na bohaterach, ich przeżyciach i uczuciu, które wyjątkowo jakoś nie do końca mi tu pasuje. W tę małą przestrzeń, pełną sekretów z przeszłości, zostaje wpleciona rozwijająca się moc. Przez tak dużą ilość wątków w stosunkowo cienkiej książce, zostały one moim zdaniem spłycone i nie w pełni wykorzystane. A szkoda, bo potencjał tu drzemie ogromny. No i finał, który skręca w naprawdę niespodziewany i ciut… bajkowy klimat.

Czy to książka dla Was?
Na pewno jest osobliwa, wywołująca niepokój i dreszczyk grozy. No i hipnotyzująca okładka kusząca swym mrocznym, dusznym pięknem.

Lubicie książki nieoczywiste? Takie, które mimo logicznych przewidywań skręcają w niespodziewaną stronę?
Bo przyznam, że „Gnijące miasteczko” Skyli Arndt wzbudziło we mnie skrajne uczucia do tego stopnia, że sama nie jestem do końca pewna, co sądzić.

Wil Greene od roku usiłuje wyjaśnić sprawę zniknięcia własnej matki. Miejscowa policja uważa, że kobieta po prostu odeszła,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydawcy wytoczyli ciężkie działa już na samym początku roku. Ale skoro witają nas takimi hitami jak „Żmija i skrzydła nocy” Carissy Broadbent, to co będzie potem?

Obitraes to wampirze terytorium, a zamieszkujący je nieliczni ludzie żyją głównie w slumsach i najczęściej stanowią pożywienie. Jest jednak wśród nich i ona – Oraya, przygarnięta córka króla wampirów Zrodzonych z Nocy, szkolona, jak nie stać się zdobyczą. Aby ugruntować swoją pozycję bierze udział w Kejari – legendarnym turnieju na śmierć i życie oraz chwałę Nyaxii, wampirzej matki. Jak przetrwa jedyny człowiek wśród wampirów? Czy przymusowy sojusz okaże się błogosławieństwem, czy zgubą? I jak uchronić kruche ludzkie serce przed uczuciem najgorszym tu z możliwych – miłością?

Jeśli lubicie „Igrzyska śmierci”, to mogę Was zapewnić, że przy Kejari to jedynie spacerek. Autorka wrzuca nas w brutalny świat bezwzględnych wampirów, trzech rywalizujących ze sobą rodów, pełen tarć i konfliktów. Jest mrocznie, krwawo i niebezpiecznie. Czy więc Oraya podoła przeciwnikom, dla których sama stanowi zwierzynę? Co jest tak ważne, aby stawała oko w oko z największym zagrożeniem? I czy naprawdę tylko miłość i troska kilkusetletniego króla uratowały jej niewinne życie? Więcej tu pytań niż odpowiedzi.

Podoba mi się stworzony świat ze swoją hierarchią, dbałość o historię toczącą się w tle oraz pomysł na konstrukcję turnieju. Poszczególne próby oparte są bowiem o historię Nyaxii i drogę, jaką ta musiała pokonać do osiągnięcia swej władzy i statusu. I oczywiście Raihn – największy przeciwnik czy sojusznik? Skrzydła, blizny… mam wymieniać dalej? Co stoi za jego rywalizacją i jaki ma to związek z dziewczyną? Ta klasyczna relacja ‘hate to love’ jest naprawdę przyjemna. Do tego autorka zgrabnie buduje napięcie między tą dwójką. Brakło mi trochę postaci drugoplanowych – liczyłam na więcej Mischy, Ibrahim też miał potencjał. Na plus jest także to, że historia nie skupia się tylko na bohaterach, ale też na rozgorzałej obok turnieju wojnie, intrygach oraz relacji Orayi i Vincenta.

Niestety, to co chwilami kłuło i przeszkadzało, wytrącając z rytmu czytania, to konstrukcja stylistyczna. Chwilami dziwny i chaotyczny szyk zdań powodował, że stawały się one „kanciaste”, wręcz niezrozumiałe. Nie wiem, z czego wynikał i nawet nie będę próbowała zgadywać.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że historia sama w sobie jest ciekawa i wciągająca. Wraz z fabułą stopniowo wzrastają akcja i napięcie, a zwroty na ostatnich stronach mogą przyprawić o migotanie przedsionków. I choć w mojej osobistej skali książka ta nie zdetronizowała „Czwartego skrzydła”, uważam, że to dobra rozrywka, której warto poświęcić kilka wieczorów.
Dla fanów wampirów pozycja wręcz obowiązkowa.

Wydawcy wytoczyli ciężkie działa już na samym początku roku. Ale skoro witają nas takimi hitami jak „Żmija i skrzydła nocy” Carissy Broadbent, to co będzie potem?

Obitraes to wampirze terytorium, a zamieszkujący je nieliczni ludzie żyją głównie w slumsach i najczęściej stanowią pożywienie. Jest jednak wśród nich i ona – Oraya, przygarnięta córka króla wampirów Zrodzonych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sanderson!
To nazwisko odbijało się w mojej głowie jak wyrzut sumienia przez ostatnie 3,5 roku, czyli od kiedy na mój regał trafiła „Droga królów”. 1136 stron epic fantasy, po które przez ten czas bałam się sięgnąć z prostego powodu. Byłam przekonana, że jak tylko zacznę, to przepadnę, a książki z serii Archiwum Burzowego Światła do najchudszych nie należą. Tak więc Brandon stał i straszył, aż ugięłam i… oczywiście przepadłam!

Po udanym zamachu na króla Roshar rozpoczyna wojnę z Parshendi, która toczy się nieustannie od 6 lat. Na jej tle towarzyszymy bohaterom, którzy mogą pogrążyć lub ocalić świat. Świat pełen legend, zapomnianej magii, Świetlistych Rycerzy i tajemniczych Heroldów. Czy te dni mogą wrócić, skoro nadchodzi Ostateczne Spustoszenie?

Spotkaliście się z historią, która stanowi preludium do czegoś znacznie większego? Wprowadzenie na ponad tysiąc stron, które z jednej strony niewiele wyjaśnia, ale też sprawia, że nie potrafiliście odłożyć książki? Właśnie tym jest „Droga królów”. Opowieść prowadzona jest z kilku perspektyw – głównie Dalinara, Shallan, Shena. I Kaladina: to właśnie z nim spędzamy większość stron. Jego rozdziały czytają się w zasadzie same, fabuła jest wciągająca i pełna świetnych postaci – most czwarty to ekipa, którą pokocha każdy. Gwarantuję! Zresztą sam Kaladin to człowiek niesamowicie charyzmatyczny. Ten złamany, pokonany, pełen wątpliwości i sprzecznych uczuć mężczyzna odnajduje siłę, by jeszcze jeden raz zawalczyć o siebie i swoich towarzyszy. Z jakim skutkiem, musicie sprawdzić sami.

A pozostali? Wydawać by się mogło, że stanowią jedynie tło dla wydarzeń; tymczasem ich rola stopniowo nabiera znaczenia, by w Księdze V zburzyć obraz ich postrzegania i zbudować całkiem odmienny. Uwierzcie mi – zaskakujący! No i Trefniś – najbardziej tajemnicza i intrygująca postać. Obserwujcie go dobrze.

O tej książce można pisać i pisać. O tym, jak dobrze poprowadzona jest narracja, jak świetnie wykreowany świat i bohaterowie, jak historia wciąga i zmusza do myślenia – nawet po odłożeniu książki, nie da się od niej uwolnić. Ale przecież o tym słyszeli zapewne nawet ci, którzy Sandersona jeszcze nie czytali.

Od siebie mogę dodać, że ostatnie 200 stron ogromnie wciąga i wzbudza emocje od głośnego śmiechu do niedowierzania! Nie nadążałam z klejeniem znaczników, a przy kilku fragmentach miałam po prostu ciary!! To, co ta książka robi z człowiekiem, jest nie do opisania! Chce się sięgnąć po ciąg dalszy, nawet jeśli na zegarze druga w nocy. Przypomniała mi, za co tak pokochałam high fantasy. CZYTAJCIE TO!!!

Sanderson!
To nazwisko odbijało się w mojej głowie jak wyrzut sumienia przez ostatnie 3,5 roku, czyli od kiedy na mój regał trafiła „Droga królów”. 1136 stron epic fantasy, po które przez ten czas bałam się sięgnąć z prostego powodu. Byłam przekonana, że jak tylko zacznę, to przepadnę, a książki z serii Archiwum Burzowego Światła do najchudszych nie należą. Tak więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tej styczniowej premierze nie potrafiłam się oprzeć, gdy tylko zobaczyłam opis i okładkę. „Bogobóczyni” Hannah Kaner przykuwa uwagę, a wywołanie fanów Geralta z Rivii aż się prosi o sprawdzenie, jak bliskie prawdy jest to porównanie.

Kissen w imię bogów straciła wszystko – rodzinę, dom i zdrowie. Teraz sama jest wytrawną bogobójczynią, wierzącą, że gdy zemsta na konkretnym bogu jest niemożliwa, trzeba brać, co dają. A odkąd król zabronił oddawać bóstwom cześć, ranga takich jak Kissen znacząco wzrosła. W wyniku kolejnej tragedii na jej drodze staje 12-letnia Inara i Skedi – bożek niewinnych kłamstewek. Jak postąpi twarda bogobójczyni w obliczu nici losu? I co ma z nimi wspólnego Elogast, dawny rycerz, były dowódca w wojnie przeciwko bogom i przyjaciel króla, który podjął się dla niego ostatniej misji?

Chcecie wiedzieć, czy trafne jest porównanie tej książki do „Wiedźmina” i „The Last of Us”? Ze względu na przebieg fabuły, która w większości opiera się na motywie drogi oraz bohaterów, którzy konstrukcyjnie przywołują vibe Sapkowskiego, myślę, że nie jest to podejście błędne.

Niemniej historia jest już zupełnie inna. To świat intryg, buntu, klątw oraz wielu bóstw, które w zależności od swej domeny mogą pomóc lub zgubić ludzi. A ci po raz kolejny stają w obliczu wojny, której próbuje zapobiec jeden sprawiedliwy. Nieoczekiwane splątanie drogi trójki bohaterów prowadzi do Blenradenu, dawnego kraju bóstw. Prześladowani przez cieniste demony, każdy ze swoją misją i interesem, choć nieufni, stanowią dla siebie jedyną opcję.

Na pewno nie jest to książka łatwa – konstrukcja świata bywa zawiła i nie wszystko ma swoje wytłumaczenie; traficie też na kłopotliwe nazewnictwo. Zdecydowanie bliżej jej do high fantasy niż popularnych ostatnio romantasy, choć i ten wątek tu znajdziecie – subtelny i epizodyczny, ale jest. Ale ta drużyna… Bezwzględna bogobójczyni o złotym sercu, dziedziczka-sierota związana z bożkiem oraz zgryźliwy, samotny wojownik to szare moralnie postaci, do których zapałacie sympatią. Warto zaznaczyć, że Kissen to kobieta zmagająca się na co dzień z niepełnosprawnością.

Sądzę, że książka, mimo iż intrygująca, nie przypadnie do gustu każdemu. Jest specyficzna, brutalna, nieco mroczna, chwilami chaotyczna i nie wszystko wydaje się sensowne, jednak z tego zamętu wyłania się ciekawy koncept. Warto pamiętać, że to debiut, stąd wiele można wybaczyć. A ostatnie 100 stron jest pełne akcji, napięcia i kilku ciekawych zwrotów.

Najlepiej przekonajcie się sami, czy ta historia jest dla Was. Ja na pewno sięgnę po kolejny tom.

Tej styczniowej premierze nie potrafiłam się oprzeć, gdy tylko zobaczyłam opis i okładkę. „Bogobóczyni” Hannah Kaner przykuwa uwagę, a wywołanie fanów Geralta z Rivii aż się prosi o sprawdzenie, jak bliskie prawdy jest to porównanie.

Kissen w imię bogów straciła wszystko – rodzinę, dom i zdrowie. Teraz sama jest wytrawną bogobójczynią, wierzącą, że gdy zemsta na konkretnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubicie sięgać po książki ze sprawdzonymi motywami? Takie bezpieczne pewniaki, gdzie wiecie, że będziecie się dobrze bawić? Po przyjemnym pierwszym tomie dylogii, jakim były „Nasze puste przysięgi” Lexi Ryan, z chęcią i spokojem sięgnęłam po „Nasze zerwane więzi”, wiedząc, że to właśnie taka lektura, w sam raz na zamknięcie roku.

Historia Abrielli, która dla dobra siostry nie cofnie się przed niczym, podzieliła czytelników. Jedni uznali ją za dobrą rozrywkę, inny narzekali na podobieństwa do książek Maas. Ale powtarzam po raz kolejny – czy to naprawdę taki straszny zarzut? Wszak o nowe motywy w literaturze ogromnie ciężko, sztuka polega na tym, jak je wykorzystać i zbudować wokół nich ciekawą fabułę.

Spotykamy się z Abriellą w miejscu, w którym zakończyła się poprzednia część. Dziewczyna w świecie Fae, otoczona stekiem kłamstw i spisków, osamotniona, oszukana przez dwóch najbliższych jej mężczyzn, musi odnaleźć nie tylko swoje miejsce, ale i przeznaczenie oraz zapobiec nadciągającej wojnie. Nadal miota się też we własnych uczuciach między Sebastianem a Finnem. Przyznam, że ten pierwszy wkurzał mnie niemiłosiernie. Na szczęście równowaga w przyrodzie została zachowana pod postacią Mishy – króla Dzikich Fae, który rozbrajał mnie swoim humorem i urokiem osobistym za każdym razem. ;)

Jak to jest z tymi podobieństwami?
Jeśli mam być szczera, widzę tu wpływy nie tylko Maas i „Dworów” – jeden zabieg mocno kojarzy mi się z Aelin i Szklanym Tronem – ale też np. Trudi Canavan – kto zna serię „Trylogia Czarnego Maga” na pewno kojarzy motyw wodospadu. Spodobał mi się motyw wykorzystania więzi w tym trójkącie, gdyż wywołuje inne interakcje niż zazwyczaj. Jednak co do szczegółów… Ostatecznie pomysł na główną bohaterkę też jest inny, a w trakcie odkrywamy całkiem nowe fakty.

Fan tego typu książek raczej nie da się zaskoczyć, choć zwroty akcji są całkiem zgrabnie poprowadzone, a w pewnej chwili sama zaczęłam się mocno wahać, czy całość zakończy się tak, jak tego oczekiwałam. Co się takiego zadziało? Przekonajcie się sami.

Dla wyjadaczy gatunku myślę, że to naprawdę lekka i przyjemna rozrywka. Dla czytelników zaczynających przygodę z romantasy może okazać się nieodkładalna.

Lubicie sięgać po książki ze sprawdzonymi motywami? Takie bezpieczne pewniaki, gdzie wiecie, że będziecie się dobrze bawić? Po przyjemnym pierwszym tomie dylogii, jakim były „Nasze puste przysięgi” Lexi Ryan, z chęcią i spokojem sięgnęłam po „Nasze zerwane więzi”, wiedząc, że to właśnie taka lektura, w sam raz na zamknięcie roku.

Historia Abrielli, która dla dobra siostry...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Końcem grudnia zaliczyłam powrót do przeszłości i to dosłownie, jak i w przenośni. A wszystko za sprawą „Magicznej gondoli” Evy Völler, która czekała na mnie od dwóch lat.

Anna wraz z rodziną spędza wakacje w Wenecji. Pewnego dnia jej uwagę przyciąga czerwona gondola – wszak wszystkie są czarne. Szybko jednak tłumaczy to zbliżającym się wydarzeniem, którym jest parada historycznych łodzi. Gdy podczas niej wpada do kanału, z pomocą spieszy przystojny młodzieniec, który wciąga ją na pokład czerwonej gondoli właśnie. W niewytłumaczalny sposób Anna nie trafia jednak na powrót w objęcia rodziny, a do Wenecji A.D. 1499.

„Magiczna gondola” to młodzieżówka z 2012 roku i to się czuje. To książka z czasów Hannah Montana, iPodów, zupełnie inna w stylu od aktualnych trendów, z problemami rzeczywistymi nastolatkom. Na pewno nie podejdzie przez to wszystkim czytelnikom. Mam nawet wątpliwości, jak oceniłby ją współczesne rówieśnice Anny.

Niemniej historii, mimo iż prosta, nie można zarzucić nudy – znajdziecie tu kilka zwrotów akcji, podejrzanych bohaterów, naprawdę dobre zakończenie, które skłania do myślenia od zaraz o drugim tomie oraz wątek romantyczny. Oczywiście, że instalove, ale taki uroczy, że do przełknięcia. To, co podobało mi się jednak najbardziej, to wenecki średniowieczny klimat oddany bez koloryzowania oraz pomysł na same podróże w czasie. Znajdują się tu więc pewne ograniczenia z nim związane, reguły i określony porządek, których naruszenie grozi katastrofą, a nad wszystkim czuwają odpowiednie „służby” w postaci Posłańców, Obrońców i Strażników. Świat przedstawiony i mechanizm jego działania poznajemy stopniowo wraz z Anną, tak samo jej udział w całości.

„Czas zna wiele dróg i wiele światów, a niektóre z nich są bardziej realne, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać”.

Warto też zwrócić uwagę na naprawdę piękne okładki całej serii, szczególnie jeśli przypomnimy sobie koszmarki wydawnicze z tamtego okresu. A te tutaj mimo upływu lat ciągle zachwycają. Czyżby jakiś podróżnik maczał w tym palce?

Jeśli pragniecie nostalgicznego powrotu do książek sprzed kilkunastu lat, myślę, że ta lekka lektura może się Wam spodobać.

Końcem grudnia zaliczyłam powrót do przeszłości i to dosłownie, jak i w przenośni. A wszystko za sprawą „Magicznej gondoli” Evy Völler, która czekała na mnie od dwóch lat.

Anna wraz z rodziną spędza wakacje w Wenecji. Pewnego dnia jej uwagę przyciąga czerwona gondola – wszak wszystkie są czarne. Szybko jednak tłumaczy to zbliżającym się wydarzeniem, którym jest parada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy każda opowieść ma szczęśliwe zakończenie? Na pewno bardzo byśmy chcieli, choć różnie z tym bywa. Jak więc kończy się historia, którą serwuje nam Stephanie Garber w książce „Klątwa prawdziwej miłości”?

Dawno, dawno temu była dziewczyna, która wierzyła w baśnie i ich szczęśliwe zakończenia. Potem jednak zawarła pakt z niebezpiecznym Mojrem i trafiła na Cudowną Północ. Ta w całej swej magii okazała się równie przewrotna co wspaniała, gdyż rządzona własnymi prawami, a raczej klątwami…

Tom trzeci serii „Once Upon a Broken Heart” zaczyna się w miejscu, w którym kończy się część druga, dlatego jeśli jej jeszcze nie czytaliście, od razu biegnijcie to nadrobić – ja z fabuły nie zdradzę Wam tu nic a nic.

Mogę Wam za to powiedzieć, że jeśli lubicie piękne, prawdziwie baśniowe opowieści, ta książka, jak i poprzednie, jest zdecydowanie dla Was. I tak, jest to opowieść o miłości – takiej gdzie serce czuje, nawet jeśli pamięć zawodzi, silniejszej od wszelkich przeciwności, a nawet czasu, wbrew wszystkim i wszystkiemu, ze zdrowym rozsądkiem na czele. To też magia, która ma swoją cenę, bo jak to w bajkach bywa, nic nie ma za darmo; to klimat uroczego Zacisza, waty cukrowej, pradawnych klątw oraz tajemnic.

To wreszcie bohaterowie – niezłomna marzycielka Evangelina pogubiona między dwoma mężczyznami. Jeden kocha ją do szaleństwa, drugi zaś usiłuje wmówić sam sobie, że nic dla niego nie znaczy. Ale jak to z nimi jest naprawdę? Bo choć każdy z nich to czarny charakter, to nie ma wątpliwości, kto jest złym wilkiem w tej bajce. Tylko czy faktycznie miłość i dobro zatryumfują?

Historia Jacksa i Evangeliny to taki miód na serce. Z jednej strony urocza jak otulaczek, różowa jak jej włosy, puchata niczym ukochany kocyk, prawdziwa baśń kojąca swym ciepłem i miłością, ale z drugiej też walka na śmierć i życie o spełnienie marzeń o szczęśliwym zakończeniu. Nie bójcie się więc, bo nie ma nudy i w tej słodyczy znajdziecie łyżkę dziegciu. I choć w pewnej chwili miałam obawy, że ze zwrotami akcji i ilością klątw na metr kwadratowy strony ciut Garber poniosło, to koniec końców polecam z czystym sumieniem.

Czy każda opowieść ma szczęśliwe zakończenie? Na pewno bardzo byśmy chcieli, choć różnie z tym bywa. Jak więc kończy się historia, którą serwuje nam Stephanie Garber w książce „Klątwa prawdziwej miłości”?

Dawno, dawno temu była dziewczyna, która wierzyła w baśnie i ich szczęśliwe zakończenia. Potem jednak zawarła pakt z niebezpiecznym Mojrem i trafiła na Cudowną Północ. Ta...

więcej Pokaż mimo to