-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać354
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik16
Biblioteczka
2024-04-16
2024-04-06
2024-04-06
2024-04-06
2024-04-06
2024-04-06
2024-04-06
2024-04-06
2024-04-05
2024-03-31
2022-04-08
2022-04-07
2022-04-06
2024-03-23
Ta książka to w zasadzie w całości dyskusja kilku naukowców, dziejąca się praktycznie w jednym pokoju, dotycząca dziwnych, owianych tajemnicą, niewyjaśnialnych wydarzeń. Każdy z nich musi dokonać wyboru i choć od czasów komunistycznych, wydawałoby się, wiele się zmieniło, to jak się temu bliżej przyjrzeć, nie aż tak znowu wiele. Przed podobnymi decyzjami (choć zwykle bez tak nadzwyczajnych powodów) staje i dziś wielu z nas, podejmując jakąś ścieżkę życiową, która czyni nas ostatecznie zupełnie innymi ludźmi, niż gdyby wybrać inaczej, lata wstecz.
Niezwykle lubię język jakim pisali Strugaccy (nawet kiedy najsroższe męki cierpiałem czytając "Ślimaka na zboczu", coś w nim było, co przyciągało). Czuć tu ogromną swojskość, a jednocześnie przez kolejne zdania leci się jak burza - czytałem ją chyba z dwa-trzy razy szybciej niż czytam standardowym tempem.
Nie każdemu przypadnie do gustu, ale jej lektura to trochę jak dyskusja z inteligenckimi kolegami, po którymś kielichu. Ja jestem na tak.
Ta książka to w zasadzie w całości dyskusja kilku naukowców, dziejąca się praktycznie w jednym pokoju, dotycząca dziwnych, owianych tajemnicą, niewyjaśnialnych wydarzeń. Każdy z nich musi dokonać wyboru i choć od czasów komunistycznych, wydawałoby się, wiele się zmieniło, to jak się temu bliżej przyjrzeć, nie aż tak znowu wiele. Przed podobnymi decyzjami (choć zwykle bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-19
2024-03-14
Podchodząc do tytułu nie należy się nastawiać na żaden kryminał czy thriller. To bardziej spokojna obyczajówka, nastawiona na ukazanie straty, przemijania, samotności. Powieść przedstawia historię fikcyjnych latarników, których spotkał los być może podobny, a być może zupełnie inny, niż tych prawdziwych, których zaginięcie stało się inspiracją dla książki. Bo prawda raczej nigdy nie wyjdzie na jaw, a wariacji na temat ich losów jest pewnie tyle, ilu ludzi co próbowało je zgłębić.
Poznamy za to życie trójki rodzin i problemy, z którymi się borykali. Choć każdy z mężczyzn był latarnikiem, każdy był przecież zupełnie inny, podobnie jak ich żony i choć obciążeni tym samym ciężarem pracy w odosobnieniu, każdy dźwigał też własny bagaż doświadczeń i przeżyć, które prowadziły ich niby w podobnym kierunku, a jednak z zupełnie innym zakończeniem - gdyby ich historii nie przerwało wspólne zaginięcie.
Styl autorki mi podpasował, choć kilka razy złapałem się na tym, że jakieś zdanie czy akapit nie miały dla mnie większego sensu, gdzie nie udało jej się do końca przekazać co miała na myśli, ale to tylko drobne rysy na nieźle oszlifowanym kamieniu.
Co wyjątkowo do mnie trafiło, to kilka anegdot dotyczących życia na latarni - niemożliwe, żeby autorka po prostu na takie pomysły wpadła, musiały pochodzić z ust prawdziwych latarników i ogromnie dodawały autentyczności. Mam tu na myśli na przykład wyjaśnienie sytuacji z przeklinaniem, gdzie będąc na latarni po prostu w taki wpadali tryb, że co drugie słowo to przekleństwo i nieważne czy rozmawia podwładny z przełożonym, czy też przełożony zwraca się do podwładnego - jako marynarz z krwi i kości, mogę zaręczyć, że ten tryb rozmowy nadal ma się świetnie na statkach. Męski świat.
Podobnie z obgadywaniem za plecami tego co właśnie wyszedł, nawet jak go lubimy i nic złego nie mamy na myśli - po prostu spuszczanie pary, rozładowywanie napięcia zanim się przebierze miarka.
Nie inaczej jest z podtrzymywaniem pozytywnej atmosfery, nawet jeśli ktoś nie do końca nam pasuje i prywatnie nigdy byśmy z nim nie chcieli zamienić słowa na lądzie. Różni się trafiają ludzie i jak to ujęła autorka "to najważniejsze: dogadywać się z pozostałymi chłopakami, bo jak raz pojawi się jakiś kwas, to wkrótce rozprzestrzeni się jak wirus albo bakteria i zanim się człowiek obejrzy, wszyscy są zarażeni, rozpoczął się proces gnicia, a nie ma dokąd uciec." Och, jakie to prawdziwe. Może to też wiąże się bezpośrednio z tym, że czasem lepiej wygarnąć komuś za plecami i zapomnieć, niż wygarnąć wprost i rozpętać sztorm.
Choć zawód latarnika wymarł wraz z automatyzacją, ten styl życia jest jeszcze całkiem żywy na statkach. Warto tę pozycję poznać.
Podchodząc do tytułu nie należy się nastawiać na żaden kryminał czy thriller. To bardziej spokojna obyczajówka, nastawiona na ukazanie straty, przemijania, samotności. Powieść przedstawia historię fikcyjnych latarników, których spotkał los być może podobny, a być może zupełnie inny, niż tych prawdziwych, których zaginięcie stało się inspiracją dla książki. Bo prawda raczej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-02
Czy rozumiemy otaczający nas świat? Czy nasza percepcja nie ogranicza nas i nie zaburza jego postrzegania? Czy chemia i mikrobiota naszego organizmu mogą zaburzać tę percepcję? Czy cykl przyczynowo-skutkowy jest realny, czy może jest naszym wytworem, mającym na celu jedynie oszukać siebie, by móc udawać, że prawidła tego świata są logiczne, nasz byt w nim jest znaczący, a my możemy podejmować konkretne decyzje oczekując przewidywalnych skutków?
Dawno nie było autora, który potrafiłby czytelnika natchnąć tymi pytaniami, a nie muszę przypominać chyba żadnemu miłośnikowi SF, że tym, który nas skłaniał do zastanawiania się nad takimi sprawami - które przecież na co dzień nas nie zaprzątają, bo bierzemy je za pewnik - był sam Dick.
Jeśli komuś wydaje się, że ciężko o lepszą rekomendację, to należy tutaj dodać, że to jeszcze nie wszystko co znajdziemy w tej zupie, ugotowanej z całego miszmaszu elementów występujących w SF. Bo Dick nigdy nie pisał technicznie, a jego powieści nie próbowały nawet ocierać się o realizm - a co by było, gdyby do jego stylu wmiksować prawdziwie fizyczne, naukowe podejście do tematyki kosmicznej? Jakby go tak zaprószyć Stephensonen czy Wattsem...
Jeżeli nadal wydaje się, że to jeszcze mało, proszę, dorzućmy do tego postapokalipsę. Ale czemu by na tym poprzestawać, skoro możemy jeszcze zostać świadkami kolejnej apokalipsy. I gdyby ktoś jeszcze jednak chciał więcej, to może dodajmy do tego gęsty jak cholera klimat: jak w Horyzoncie zdarzeń.
Tak na logikę, z takiej mieszaniny - jakby jakiś miłośnik SF wrzucił do swojej biblioteczki granat, a potem poskładał coś z kartek, które po wybuchu wypadły - nie powinno wyjść nic, co dałoby się ułożyć w jakiś sens. Książka sama jednak traktuje o tym, że to co widzimy, czego doświadczamy, nie zawsze jest logiczne i daje się ułożyć w sensowną dla naszego rozumu całość. No, więc mimo wszystko, Vizvary niejako sam sobie trochę zaprzeczył i ułożył. I nie ułożył jednocześnie.
Bo wiele pytań zostanie bez odpowiedzi, a wiele tajemnic bez rozwikłania. Pewne rzeczy nie nabiorą nigdy sensu ani dla nas, ani dla głównego bohatera. A mimo to, a także dzięki temu, to pozycja tak mocna, że chyba dawno takiej na naszym rynku nie było. I to wliczając w to wydawaną u nas literaturę zagraniczną.
Momentami ociera się o horror, co jest tylko kolejnym plusem w tych całych puzzlach, których elementy nigdy nie dadzą się do siebie do końca dopasować, a jednak nawet wtedy, rozrzucone i trochę nie na miejscu, stworzą razem niesamowity obraz.
Wiem, że piszę metaforami, ale to chyba najlepszy sposób by wyrazić o książce jak najwięcej, jednocześnie nie wyrażając nic co mogłoby zdradzić lekturę.
Udało się autorowi ze znanych i lubianych w SF elementów, zespolonych własnymi oryginalnymi wizjami i pomysłami, stworzyć coś świeżego i świetnego.
Prywatnie zaś nie mogę się doczekać egzokorteksu (czy jest coś piękniejszego, a zarazem bardziej dehumanizującego?) i Narratora (w tandemie - o zgrozo).
I powrotu Plejone.
Czy rozumiemy otaczający nas świat? Czy nasza percepcja nie ogranicza nas i nie zaburza jego postrzegania? Czy chemia i mikrobiota naszego organizmu mogą zaburzać tę percepcję? Czy cykl przyczynowo-skutkowy jest realny, czy może jest naszym wytworem, mającym na celu jedynie oszukać siebie, by móc udawać, że prawidła tego świata są logiczne, nasz byt w nim jest znaczący, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-07
Znacząco różni się od anime, ale może to i dobrze, bo można poznać inną opowieść, która jest równie baśniowa i urocza. Czyta się łatwo i przyjemnie, można się zrelaksować. I łagodnie przy niej usnąć, co nie zawsze jest oczywiste, kiedy się czyta dobrą fantastykę przed snem. Pierwszy raz też czytaną książkę, postacie i scenerie wyobrażałem sobie rysunkowo, w formie anime (choć niekoniecznie jak u Miyazakiego, bo Zamek oglądałem z dekadę temu), to też nowe i ciekawe doświadczenie.
Znacząco różni się od anime, ale może to i dobrze, bo można poznać inną opowieść, która jest równie baśniowa i urocza. Czyta się łatwo i przyjemnie, można się zrelaksować. I łagodnie przy niej usnąć, co nie zawsze jest oczywiste, kiedy się czyta dobrą fantastykę przed snem. Pierwszy raz też czytaną książkę, postacie i scenerie wyobrażałem sobie rysunkowo, w formie anime...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-20
Urodziłem się na dawnych ziemiach Prus Wschodnich. Dom, w którym się wychowywałem liczył blisko sto lat i był pozostałością po uciekinierach lub wysiedleńcach. Dość powiedzieć, że gdy do mojej i okolicznych wsi wkroczyła Armia Czerwona, w niektórych z nich przeżyli jedynie ci, którzy zdołali się ukryć na całe tygodnie, tak Polacy jak Prusacy.
Gdy byłem dzieckiem, po blisko 50-ciu latach od ucieczki, przyjechali do nas Niemcy, chcieli obejrzeć dom swojego pochodzenia. Nie umiem odpowiedzieć czy w dniu ucieczki byli dziećmi, które ten dom opuściły, czy może przyszli na świat już tam, ale ciekawiło ich miejsce rodzinnego pochodzenia. Oni nie mówili po polsku, my po niemiecku. Głębokie poruszenie zapanowało jednak, gdy ojciec wręczył im rodzinne listy, znalezione w czasie remontu, ukryte pod jedną z desek w dużym pokoju, gdzie spoczywały nietknięte przez kilkadziesiąt lat. Co w nich było? Czyjaś historia. Po prostu. Mogę sobie tylko wyobrażać jak bardzo wartościowe dla nich były.
Historia nigdy nie była czymś, co mnie specjalnie interesowało. Skutecznie zniechęciła mnie do niej szkoła, tak podręczniki jak i nauczycielki. Dopiero niedawno odkryłem w sobie to zainteresowanie, a kiedy gdzieś trafiłem na opis książki Ruty Sepetys, wspomniałem Niemców, którzy odwiedzili nas ćwierć wieku temu i postanowiłem poznać tę historię - jedną z milionów do opowiedzenia po wojnie, niby fikcyjną a jednak w jakimś stopniu poskładaną z tych pozostałych, prawdziwych. Jedyną w swoim rodzaju, a jednak podobną do losów jakie spotkały tysiące.
Poznajemy losy młodej Polki, Litwinki i Prusaka, których złączył jeden cel - ucieczki przed nadciągającymi z ZSRR oddziałami brutalnych, nieludzkich zwierząt Stalina. Śledzimy też losy kilku towarzyszących im osób i w osobnym wątku przemyślenia niemieckiego marynarza. Podróż jest na tyle sprawnie i ciekawie opisana, że czyta się jednym tchem i ciężko się oderwać. Po wielu męskich książkach jakie ostatnio mam za sobą, doceniam kobiecy warsztat, z jednej strony prosty, z drugiej bardzo konkretny, skupiający się dokładnie na tych nutach, na których trzeba i nie wprowadzający zbędnych elementów.
Nie znajdziemy tu opisów przemocy, co z jednej strony ujmuje dramatowi, który często się tam rozgrywał, z drugiej pozwoli zanurzyć się w historii osobom o słabszych nerwach, które chcą poznać wydarzenia tamtych czasów, a niekoniecznie przeżywać przy tym stres i silne emocje.
Autorka, z litewskimi korzeniami, której rodzinę również dotknęła ta tułaczka, wykonała naprawdę spory research przed napisaniem tej lektury i patrząc z tej strony mamy spory niedosyt - że w treści nie jest zawarta większa ilość tej zdobytej przez nią wiedzy. Wiąże się to bezpośrednio z tym, że narracja prowadzona jest w trybie pierwszoosobowym z perspektywy bohaterów, co z jednej strony nadaje emocji i wiarygodności tym przeżyciom, z drugiej nas jako czytelników ogranicza w pojęciu szerszego kontekstu całości. To jednak powieść a nie książka historyczna. Takie rozwiązanie nie pozwala na przestoje i dłużyzny. Z pewnością można by jednak tę drogę wydłużyć - odnosimy wrażenie, że z perspektywy czytelnika mamy opisane raptem trzy doby wydarzeń.
Ciekawym zagraniem jest jeszcze wplecenie w historię motywu Bursztynowej Komnaty. Wypadło to, o dziwo, naprawdę dobrze.
Podsumowując, bardzo dobra lektura. Zarówno jako powieść, jak i wstęp do czegoś większego, bo doskonale zachęca do sięgnięcia po więcej w tematyce historycznej.
Urodziłem się na dawnych ziemiach Prus Wschodnich. Dom, w którym się wychowywałem liczył blisko sto lat i był pozostałością po uciekinierach lub wysiedleńcach. Dość powiedzieć, że gdy do mojej i okolicznych wsi wkroczyła Armia Czerwona, w niektórych z nich przeżyli jedynie ci, którzy zdołali się ukryć na całe tygodnie, tak Polacy jak Prusacy.
Gdy byłem dzieckiem, po blisko...
Książka napisana przeciętnie, często naiwnie. Mimo opcji spowolnienia upływu czasu i dostępu do wszelkich możliwych danych, Bobowie często zachowują się jak nieporadne dzieci. Ale ok, powiedzmy że taki po prostu był oryginał. Zbyt nerdowsko i pozornie luzacko to wszystko opisane, dla mnie ta stylówa (bo ciężko mówić po prostu o stylu) była irytująca.
Nie jest to zatem rzecz wybitna, ale nie jest i słaba. Mamy tu miszmasz różnych pomysłów, jest i kosmos, i eksploracja, i początki kolonizacji, i jakaś apokalipsa. Wszystko to opisane dość prosto, niezbyt szczegółowo i nie wyrywające się schematom. Brak autorowi pomysłów by nabrało to jakiegoś realizmu, w kosmosie bez problemu odnajduje się życie, ewolucja przebiega podobnie jak u nas, żadnych zaskoczeń, żadnych wyjaśnień technicznych jak to wszystko ma prawo działać, jakieś napędy, radary - rzucone jakieś nazwy i tyle. Potrzebne radio do rozmów z prędkością ponadświetlną? No to Bob zrobi, a przecież nie trzeba tłumaczyć jak. A jednocześnie to ten sam gość, który chcąc ratować małopludy na jakiejś planecie nie zrobił nawet rekonesansu co im zagraża w trasie, w którą się wybierają, choć ma sondy, technologie, całe lata czasu na przygotowania itd.
Może jakbym był nastolatkiem, byłbym mniej krytyczny, jednak dziś takie rzeczy kłują w oczy.
Czy jednak to wszystko lekturę przekreśla? No nie. Jest lekka, szybka i jak się przymknie oko, całkiem przyjemna. Wątków kilka, każdy ma w sobie coś ciekawego i zachęcają do poznania co będzie dalej.
Zatem mimo dość krytycznego spojrzenia na tę lekturę, nie zamierzam poprzestawać na pierwszym tomie. Dość powiedzieć, że w podobnie mało realistycznych wizjach (choć często umiejętniej napisanych, a przynajmniej bez tych kolokwializmów nastoletnio-nerdowskich) zaczytywałem się w młodości, sięgając po mniej ambitne klasyki.
Werdykt jest taki, że warto, choć nie należy się spodziewać cudów. Ale z uwagi na mnogość wątków, czujemy się jakbyśmy czytali z trzy czy cztery książki SF jednocześnie, w których każda ma coś ciekawego do zaoferowania - a gdzie kucharek sześć, każdy może znaleźć coś dla siebie.
Książka napisana przeciętnie, często naiwnie. Mimo opcji spowolnienia upływu czasu i dostępu do wszelkich możliwych danych, Bobowie często zachowują się jak nieporadne dzieci. Ale ok, powiedzmy że taki po prostu był oryginał. Zbyt nerdowsko i pozornie luzacko to wszystko opisane, dla mnie ta stylówa (bo ciężko mówić po prostu o stylu) była irytująca.
Nie jest to zatem...
Niesamowita historia niewiarygodnej wyprawy. Spędzam w morzu po 3-4 miesiące, bywałem w sztormach tak okropnych, że my, dziś uważający się za wyjadaczy, nie wiedzieliśmy czy wyjdziemy z nich cało, mając pod sobą potężne silniki, a mimo to przeżycia tych podróżników nie mieszczą mi się w głowie. To co musiały przechodzić załogi żaglowców w tamtych czasach wydaje się wręcz niewiarygodne - człowiek, aby przetrwać zdolny jest do niewyobrażalnych wysiłków.
Nie było skutecznych metod przechowywania żywności (świeże warzywa i owoce i dziś są rarytasem na statkach rzadko zawijających do portu, po dwóch-trzech tygodniach dużo rzeczy się psuje nawet w chłodni), nie było świadomości, że to witamina C jest lekiem na szkorbut. Cierpienie z głodu było regularne.
Ręczne wybieranie wody (czy na wpół ścieku) z zęz przez całą dobę, w niewyobrażalnym smrodzie, ostatkami sił - a jednak trzeba to robić, aby przeżyć.
Bycie całkowicie zależnym od pogody - to czy wiało w odpowiednim kierunku ważyło na wszystkim.
To czego dokonywali w morzu odkrywcy (i zwykli marynarze) w tamtych czasach przerasta możliwość mózgu zwykłego człowieka do choćby próby zrozumienia jaki nieustanny koszmar musieli przeżywać. I mówię to jako człowiek, który z racji wykonywanego morskiego zawodu, jest w jakimś stopniu ich dzisiejszym odpowiednikiem. Mamy na statkach takie powiedzenie: kiedyś statki były z drewna, a ludzie ze stali. Dziś statki są ze stali, a ludzie z gówna.
I coś w tym jest.
Historia opisana jest w bardzo ciekawy i przystępny sposób a autor oraz tłumacz odrobili pracę domową. Liczba źródeł jest ogromna, myślę więc, że może to być jedna z najbardziej obiektywnych wersji tamtych wydarzeń.
Jedyne co czego mogę się przyczepić, to że autor nie wspomina co stało się z dziennikami Magellana. Zapewne po prostu nie wiadomo, ale w takim razie przydałaby się o tym wzmianka.
Polecam każdemu. To naprawdę dobry kawał historii, który czyta się jak świetną powieść przygodową, tylko jak to często bywa, to życie pisze najlepsze scenariusze.
Niesamowita historia niewiarygodnej wyprawy. Spędzam w morzu po 3-4 miesiące, bywałem w sztormach tak okropnych, że my, dziś uważający się za wyjadaczy, nie wiedzieliśmy czy wyjdziemy z nich cało, mając pod sobą potężne silniki, a mimo to przeżycia tych podróżników nie mieszczą mi się w głowie. To co musiały przechodzić załogi żaglowców w tamtych czasach wydaje się wręcz...
więcej Pokaż mimo to