-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać423
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać5
Biblioteczka
2014-02-27
2013-10-07
Tomik ma dość nietypową budowę: składa się z opowiadania i jednoaktówki.Są one połączone osobą Johna Falimpsesta (zakochałam się w tym nazwisku i dlatego skusiłam się na ebooka). Te dwie formy dopełniają się wzajemnie i tworzą kunsztowną całość: spojrzenie z dwóch stron na świat, który właściwie przeżył apokalipsę.
Z jednej strony ciche, francuskie miasteczko, gdzie życie toczy się powolutku: starsi ludzie chodzą do kościoła, miejscowi arystokraci zabawiają się dyskusjami przy wykwintnej kolacji. Dziś ma odbyć się wielkie pojednanie Ziemian z kosmitami: niestety, nic nie wygląda tak, jak miało być...
Potem zaś Falimpsest, wielki wyzwoliciel ludzkości, staje się bohaterem pochwalnej sztuki. Jednak ten panegiryk zdradza coś więcej.
Nie chcąc zdradzać zakończenia, napiszę może o czymś dużo ważniejszym: o stylu Sadlika. Jego sposób pisania jest nieco archaiczny (długie zdania, wiele wyrafinowanych przymiotników) i w interesujący sposób zderza się z tematem tekstu - czyli po prostu katastrofą i światem trochę jak z Orwella.
Sadlik wymaga dość sporo uwagi - narracja jest bardzo skondensowana i wymaga skupienia. Tu znaczy najmniejszy szczegół.
W sam raz na melancholijne popołudnie.
Tomik ma dość nietypową budowę: składa się z opowiadania i jednoaktówki.Są one połączone osobą Johna Falimpsesta (zakochałam się w tym nazwisku i dlatego skusiłam się na ebooka). Te dwie formy dopełniają się wzajemnie i tworzą kunsztowną całość: spojrzenie z dwóch stron na świat, który właściwie przeżył apokalipsę.
Z jednej strony ciche, francuskie miasteczko, gdzie życie...
2013-07-14
Książka ta w zasadzie przypomina dość rozległy esej o "Pisarzach Nie", czyli tych autorach, którzy, mówiąc najprościej, mieli negatywny stosunek do pisania: milczeli, odmawiali dalszej twórczości, opisywali swoją niemoc. Narrator, pracownik biura, który symuluje depresję, by napisać własną książkę, przypomina tytułowego Bartleby'ego z Melville'a. Pisze on nie tyle rozprawę, co przypisy do rozprawy, która jako taka nie mogłaby nigdy zaistnieć (bo nie da się napisać systematycznej wykładni negacji).
Jak dla mnie książka nie jest do końca trafiona. Jako powieść jest mdła, jako esej - mało oryginalna, panuje tu pojęciowy chaos (dla autora np. odmowa, utrata, milczenie, niewyrażalność to wszystko zjawiska jednorodne, prawie tożsame). Wiem, że może to był taki chwyt, żeby pokazać, że pisanie jest niemożliwe, i że paradoks polega na tym, że o niemożliwości pisania możemy jedynie napisać, że tekst jest zawsze kaleki i ta rana jest znakiem negatywności... ale przypomina to raczej podręcznik literatury przepisany na dzieło literackie, a po drodze poszczególne terminy się mieszają i w efekcie wychodzi taka pulpa, którą złośliwi (wobec postmodernizmu) nazwaliby postmodernistyczną.
Książka ma tę zaletę, że jest tam kilka ładnych fragmentów oraz że inspiruje do dalszych lektur.
Tylko dla maniaków autotematycznych książek oraz psychotycznych literaturoznawców.
Książka ta w zasadzie przypomina dość rozległy esej o "Pisarzach Nie", czyli tych autorach, którzy, mówiąc najprościej, mieli negatywny stosunek do pisania: milczeli, odmawiali dalszej twórczości, opisywali swoją niemoc. Narrator, pracownik biura, który symuluje depresję, by napisać własną książkę, przypomina tytułowego Bartleby'ego z Melville'a. Pisze on nie tyle rozprawę,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytałam tę książkę dopiero trafiwszy przypadkiem na ebooka(http://www.koobe.pl/1349884,ebook,blogostan01.htm), bo znalazłam w opisie frazę, że ta poezja "nie odpycha, ale przytula”. Byłam więc ciekawa, jak coś takiego wygląda :D
I jeszcze jedno zastrzeżenie: nie jestem i nie czuję się ekspertem ds. poezji, szczególnie najnowszej. Moja bajką jest definitywnie proza, też niefikcjonalna, ale do poezji nie mam zupełnie nosa: nie wiem, która jest dobra, a która nie; lubię wiersze Szczepana Kopyta, ale w sumie nie potrafię obronić tezy, że są dobre; lubię tomiki Jasia Kapeli, bo uważam, że są dość zabawne, ale nie cenię ich; nie ekscytują mnie w ogóle wiersze Houellebecqa, którego uwielbiam, ale jego poezja jest dla mnie nieznośna.
Tyle wstępu, w którym po prostu chcę powiedzieć, że naprawdę się nie znam i trochę mi wstyd. Ale do rzeczy: na czym polega poezja, która nie odpycha, ale przytula?
Tomik Zabłockiego jest napisany bez zadęcia i bez pompy. Nie ma tu wymuszonych, pseudo-intelektualnych gier w stylu "Jestem postmodernistycznym francuskim pisarzem w Polsce". Bogu dzięki! Zamiast tego Zabłocki proponuje nam cudowną, intymną opowieść o codzienności kogoś bardzo wrażliwego, ale kogo ta wrażliwość nie paraliżuje: jasne, czasem oznacza konieczność odczuwania bólu, ale ból ten nie prowadzi jeszcze do gniewnego wycofania się ze świata (bo możemy się nie rozumieć, ale "milczeć razem swoją samotność"). Zarazem uniwersum podmiotu to świat erudyty, który chce zaczarować swoją rzeczywistość i pokazać, jak losy współczesnego mężczyzny splatają się z losami legendarnej Heloizy. Czym się różnią nasze sprzeczki w związku od potyczek gladiatorów?
Zabłocki jest klasykiem, bo wierzy, że nasz świat można opowiedzieć, odnosząc się do ich świata, że zawsze pozostają pewne uniwersalne uczucia, niezmienne w historii.
Dlatego ta książka - choć obywa się bez wielkiego szumu i pretensji - mówi o człowieczeństwie i heroicznie broni Horacego w każdym poecie, który chciałby w zbyt prosty sposób pójść na kompromis z rzeczywistością lub porzucić ją.
Przeczytałam tę książkę dopiero trafiwszy przypadkiem na ebooka(http://www.koobe.pl/1349884,ebook,blogostan01.htm), bo znalazłam w opisie frazę, że ta poezja "nie odpycha, ale przytula”. Byłam więc ciekawa, jak coś takiego wygląda :D
I jeszcze jedno zastrzeżenie: nie jestem i nie czuję się ekspertem ds. poezji, szczególnie najnowszej. Moja bajką jest definitywnie proza, też...
Ironiczna, liryczna, szalona. Rewelacja.
Ironiczna, liryczna, szalona. Rewelacja.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka Sokołowskiej jest świetna, ponieważ w bardzo zgrabny sposób łączy przedstawienie realiów historycznych oraz problemów, powiedzmy szumnie, socjologicznych, z wartką akcją i bardzo mnie przekonującym rozwiązaniem kompozycyjnym: "Kosa" jest składanką różnych głosów. Mieszają się tu pamiętniki bohaterów, korespondencja służbowa i prywatna, listy zakupów, artykuły z gazet, a także obrazy Olgi Olechowskiej, świetnie dopełniające słowa. Sokołowska tak świetnie potrafiła oddać klimat ówczesnego piśmiennictwa codziennego, że podejrzewano, że "Kosa" jest poskładana z autentycznych dokumentów. Autorka na spotkaniu odpowiadała, że każde słowo "Kosy" zostało napisane przez nią, ale materiał zbierała długo, spisując różne opowieści. Dzięki temu uzyskała narrację bardzo żywą, pełną smaczków. Np. ten fragment:
"Odkryłam wczoraj, że Świat Dziecka na Alei Róż to prawdziwy raj, jeżeli przyjdzie się odpowiednio wcześnie, tuż przed otwarciem sklepu, tak na przykład na kwadrans przed jedenastą.
Ostatnio udało mi się kupić pięć par majteczek bawełnianych i to na dodatek produkt chiński! Są wprawdzie ze dwa rozmiary za małe, ale to nie ma znaczenia, bo przecież kupiłam nie po to, żeby nosić i zniszczyć! Jak się je tak ładnie na półce ułoży, to od razu po otwarciu widać, że to coś lepszego, zachodniego".
Ale ta książka nie jest jedynie zabawnym, nostalgicznym obrazem Huty. Akcja kryminalna, która napędza książkę, pozwala zobaczyć podbrzusze całego systemu. To ciekawe, bo Sokołowska nie zatrzymuje się na napisaniu sentymentalnej laurki dla miejsca i czasów swojej młodości, ale ukazuje również drugą stronę: przemoc, kryzys formuł współbycia obywatelskiego (donosy, szantaże, korupcja), aż po morderstwa.
Ciekawym zabiegiem jest dlatego uczynienie głównymi bohaterkami nastolatek, które dopiero uczą się całego tego systemu. W pewnym sensie "Kosa" jest opowieścią inicjacyjną: o wchodzeniu w życie, także polityczne, o początkach miłości i odkryciu demonicznej strony rzeczywistości, czy po prostu zła.
Bardzo polecam, bo ma walor i edukacyjny, i rozrywkowy. Czyta się szybko, z dużą przyjemnością.
Książka Sokołowskiej jest świetna, ponieważ w bardzo zgrabny sposób łączy przedstawienie realiów historycznych oraz problemów, powiedzmy szumnie, socjologicznych, z wartką akcją i bardzo mnie przekonującym rozwiązaniem kompozycyjnym: "Kosa" jest składanką różnych głosów. Mieszają się tu pamiętniki bohaterów, korespondencja służbowa i prywatna, listy zakupów, artykuły z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-01
Można myśleć o nim różne rzeczy; dla mnie bywa zabawny (ale z drugiej strony mnie łatwo rozbawić). Nie jestem targetem tej książki, więc też moja wypowiedź ma nieco inny status.
To, co mnie najbardziej irytowało, to nie humor (lepszych czy gorszych lotów), ale konserwatywna wymowa tej książki. Frączyk powiadam swoim nastoletnim czytelnikom: "Jeśli nie masz kasy ze swojej pasji, to znaczy, że jesteś frajerem i robisz to źle"; chwali dobry, protestancki model wyrzeczeń (ucz się i czytaj, pracuj ciężko, zamiast się bawić) i ogólne posłuszeństwo. Po przeczytaniu tej książki nie patrzyłam już na MF tak samo: widziałam w nim smutnego chłopca.
Można myśleć o nim różne rzeczy; dla mnie bywa zabawny (ale z drugiej strony mnie łatwo rozbawić). Nie jestem targetem tej książki, więc też moja wypowiedź ma nieco inny status.
To, co mnie najbardziej irytowało, to nie humor (lepszych czy gorszych lotów), ale konserwatywna wymowa tej książki. Frączyk powiadam swoim nastoletnim czytelnikom: "Jeśli nie masz kasy ze swojej...
2013-01-01
To trochę książka z tezą.
Teza:
1. modelowa rodzina i zadowalająca innych praca nie są receptą na szczęście, a nawet przeciwnie.
2. nasza cywilizacja prowokuje nas do ślepego pędu za pozorami szczęścia (vide 1), które nas donikąd nie prowadzą.
Malanowska igra konwencjami (np. parodią chick-litu), ale w istocie przedstawia surowy, kliniczny obraz depresji.
To bardzo przejmująca lektura, w sensie emocjonalnym.Silnie oddziałuje. Warto, ale nie jest to wybitna książka. Jej wartością jest oryginalne, b. dojmujące przedstawienie już dobrze rozpoznanego, choć nie przepracowanego problemu depresji.
To trochę książka z tezą.
Teza:
1. modelowa rodzina i zadowalająca innych praca nie są receptą na szczęście, a nawet przeciwnie.
2. nasza cywilizacja prowokuje nas do ślepego pędu za pozorami szczęścia (vide 1), które nas donikąd nie prowadzą.
Malanowska igra konwencjami (np. parodią chick-litu), ale w istocie przedstawia surowy, kliniczny obraz depresji.
To bardzo...
2013-01-01
"Morfina" mi się podobała. Bardzo. Mam natomiast problem z Twardochem trochę jak Masłowską:świetnie mi się czyta ich książki, ale kiedy potem czytam ich wypowiedzi pozaliterackie, wywiady, etc, to wtedy zaczynam mieć problem. Tak.
Narcystyczne opowieści ich obojga o tym, jak to zarzucili troskę o zewnętrzny świat (politykę, społeczeństwo), by zająć się sprawami prywatnymi.
Do Morfiny: książka jest rewelacyjna, pewnie też dlatego, że nie sposób jej gdziekolwiek ideologicznie przyporządkować. I prawa, i lewa strona politycznej sceny ma z nim problem. A Twardoch rysuję cudowny, sugestywny i zmysłowy obraz Warszawy u początków wojny, kiedy jeszcze nic nie wiadomo.
Trudno cokolwiek tu napisać, by nie spojlerować: polecam Wam bardzo, bardzo. Dla fanów trochę onirycznej narracji, prozy, gdzie miesza się poezja z kloacznym żartem, oraz psychologicznych powieści, które nie musza być realistyczne.
No i tak: to książka trochę o Ja, o Konstantym Willemannie, narcyzie, utracjuszu, birbancie, morfiniście; synu Niemca i Ślązaczki, która miała fantazje zrobić ze swojego dziecka Polaka.
Ale to również opowieść o Polsce, którą Twardoch - z wnikliwością, jakiej nikt od dawna nie pokazał w polskiej literaturze - położył na kozetce i rozebrał na części pierwsze. tym bardziej szkoda, że potem poszedł do Wyborczej i opowiadał o tym, że interesuje się tylko sam sobą.
"Morfina" mi się podobała. Bardzo. Mam natomiast problem z Twardochem trochę jak Masłowską:świetnie mi się czyta ich książki, ale kiedy potem czytam ich wypowiedzi pozaliterackie, wywiady, etc, to wtedy zaczynam mieć problem. Tak.
Narcystyczne opowieści ich obojga o tym, jak to zarzucili troskę o zewnętrzny świat (politykę, społeczeństwo), by zająć się sprawami prywatnymi....
2012-01-01
Książka dla ekspertów i dla kozaków. Tj. nie dla osób, które "interesują" się "filozofią" (czyli rozmowami o życiu przy wódce).
Nieodżałowany Profesor Siemek opowiada tu ze swadą o niemieckich idealistach. Polecam załączoną płytę z nagranym jego wykładem - jego głos robi wrażenie.
Książka powstała w wyniku transkrypcji nagranych wykładów Profesora, dlatego ma też nieco inny charakter niż jego poprzednie książki.
Polecam.
Książka dla ekspertów i dla kozaków. Tj. nie dla osób, które "interesują" się "filozofią" (czyli rozmowami o życiu przy wódce).
Nieodżałowany Profesor Siemek opowiada tu ze swadą o niemieckich idealistach. Polecam załączoną płytę z nagranym jego wykładem - jego głos robi wrażenie.
Książka powstała w wyniku transkrypcji nagranych wykładów Profesora, dlatego ma też nieco...
2012-01-01
Książka spotkała się z wieloma krytycznymi opiniami, np. Bielik-Robson (w "Żyj i pozwól żyć"). Zarzucano Janion tworzenie sobie eskapistycznego raju, mitycznej słowiańszczyzny. Dla mnie to ważny tekst dlatego, że pokazuje zmagania z polskością: Janion wykonuje tu pracę archeologiczną. Do przeczytania w kontekście całokształtu projektu Janion. Jeśli ma to być Wasze jedyne źródło wiedzy o Słowiańszczyźnie, to nie :)
Książka spotkała się z wieloma krytycznymi opiniami, np. Bielik-Robson (w "Żyj i pozwól żyć"). Zarzucano Janion tworzenie sobie eskapistycznego raju, mitycznej słowiańszczyzny. Dla mnie to ważny tekst dlatego, że pokazuje zmagania z polskością: Janion wykonuje tu pracę archeologiczną. Do przeczytania w kontekście całokształtu projektu Janion. Jeśli ma to być Wasze jedyne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W tomie znajdują się dwa opowiadania, które są bardzo obiecującymi tekstami. Widać, że autor ma głowę pełną pomysłów. Szczególnie ciekawe jest drugie opowiadanie, gdzie pojawia się wątek szeptuch - świetna, zapomniana tradycja, z której tak rzadko korzysta się w literaturze. W tym opowiadaniu jest coś z baśni, legendy... niesamowity klimat. Pierwsze z nich jest dla mnie chyba za bardzo "kolesiowe" i ciężko mi było wczuć się w postawę i rozumowanie głównego bohatera, choc znów mamy tu do czynienia z feerią fantazji.
Wydaje się, że Chlewicki (nie znałam go wcześniej) to obiecujący prozaik.
W tomie znajdują się dwa opowiadania, które są bardzo obiecującymi tekstami. Widać, że autor ma głowę pełną pomysłów. Szczególnie ciekawe jest drugie opowiadanie, gdzie pojawia się wątek szeptuch - świetna, zapomniana tradycja, z której tak rzadko korzysta się w literaturze. W tym opowiadaniu jest coś z baśni, legendy... niesamowity klimat. Pierwsze z nich jest dla mnie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to