Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Czego pragną koty" to ilustrowany przewodnik po kocim świecie autorstwa japońskiego weterynarza - dr Yukiego Hattoriego. Znajdziecie w nim kilka cennych rad, właściwie takie niezbędne wskazówki dla kogoś, kto dopiero zamierza zacząć dzielić swoje życie z kotem.

Hattori to specjalista w swojej dziedzinie, więc myślę, że możemy mu zawierzyć, chociaż nie do końca zgadzam się z rozdziałem o żywieniu, bo jestem zwolenniczką rezygnacji z pokarmu suchego w kociej diecie. Książkę podzielono na konkretne zagadnienia - kuweta, higiena, kastracja, zachowanie, nawiązanie kontaktu ze zwierzęciem, starzenie się itd. Przez te tematy przeprowadza nas pomarańczowy kotek, który, jak dla mnie, jest największą gwiazdą tej publikacji.

Sam tytuł oceniam bardzo pozytywnie, spodobały mi się zwłaszcza tabele na których omówiono pozycję ogona czy mimikę kota. Muszę jednak zaznaczyć, że właściciele kotów, obcując z nimi od jakiegoś czasu, pewnie wiedzą, czego one pragną, więc książkę polecam przede wszystkim początkującym.

"Czego pragną koty" to ilustrowany przewodnik po kocim świecie autorstwa japońskiego weterynarza - dr Yukiego Hattoriego. Znajdziecie w nim kilka cennych rad, właściwie takie niezbędne wskazówki dla kogoś, kto dopiero zamierza zacząć dzielić swoje życie z kotem.

Hattori to specjalista w swojej dziedzinie, więc myślę, że możemy mu zawierzyć, chociaż nie do końca zgadzam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

🌺 Lili Reinhart, znana dotychczas głównie dzięki roli Betty w "Riverdale" - popularnej ekranizacji komiksu z serii Archie Comics, wzięła się za pisanie. I to nie byle czego, bo poezji. A żeby tworzyć wiersze to jednak trzeba mieć, moim zdaniem, do tego odpowiednie predyspozycje. Lili dzieli się we wstępie refleksją - zmiany w życiu osobistym i obcowanie z liryką zmusiły ją do innego postrzegania świata. Ponadto twierdzi, że ludzie samotni i pokrzywdzeni w swoim życiu potrzebują czasem poezji i ona ma teraz zamiar podzielić się z innymi swoją twórczością. Uważam, że jest świetną aktorką, naprawdę - ma również śliczną twarz, potrafi oddać emocje odgrywanych postaci. W życiu prywatnym mocno angażuje się w ważne dla młodych ludzi sprawy - i to się chwali. Ale jej poezja nikogo nie uratuje. Ponieważ ona sama się niestety nie broni. Jest surowa, płytka - wygląda raczej jak zbiór przypadkowych wpisów w elektronicznym dzienniku. Cały tomik dotyczy uczuć i emocji związanych z rozstaniem (kto śledzi plotki to nawet będzie wiedzieć z kim). Lili nie operuje żadnymi szczególnymi środkami poetyckimi, języka tych tekstów nie można nazwać wyszukanym. Myślę, że widać tu potencjał, ale te wiersze nie były gotowe na druk. Prędzej na opublikowanie ich na instagramie czy tumblrze. Gdyby nie uprzywilejowana pozycja Reinhart jako aktorki, takiej twórczości nikt by nie wydał. Jestem bardzo zawiedziona. Plus jest taki, że Wydawnictwo Zysk stanęło na wysokości zadania i przepięknie te utwory wydało. Naprawdę wspaniale - jest różowy i brokat. Czego chcieć więcej? Grafiki pasują do fontu, wybranych kolorów i całego zamysłu. Zaletą jest również pozostawienie tekstów w oryginale - możemy porównać, jaką pracę wykonał tłumacz. Jeśli lubicie "Riverdale" to warto mieć "Lekcje pływania" na półce, wszakże taka książeczka wiele miejsca nie zajmie, a przyozdobi biblioteczkę. Ale jeśli liczycie, że to będzie poetycki debiut, który zrzuci Was z nóg to nie ma się co łudzić - to tylko marny cień po popularnej jakiś czas temu Rupi Kaur.

🌺 Lili Reinhart, znana dotychczas głównie dzięki roli Betty w "Riverdale" - popularnej ekranizacji komiksu z serii Archie Comics, wzięła się za pisanie. I to nie byle czego, bo poezji. A żeby tworzyć wiersze to jednak trzeba mieć, moim zdaniem, do tego odpowiednie predyspozycje. Lili dzieli się we wstępie refleksją - zmiany w życiu osobistym i obcowanie z liryką zmusiły ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Przyjaciele" to ten serial, z którego cytaty pasują do każdej sytuacji, który w telewizji leci zawsze, który znany jest przez ciebie, a jeśli nie to na pewno przez minimum 5 twoich znajomych. Zadebiutował 25 lat temu (!), miał być serialem, z którym utożsami się nowe pokolenie Ameryki, a jakoś tak wyszło, że utożsamiło się nie tylko tamto pokolenie, ale także każde następne i to nawet nie jedynie w Ameryce, a na całym świecie. Kelsey Miller sama stwierdza, że to dzięki Przyjaciołom powstało jej pierwsze dzieło, które z kolei doprowadziło ją do tej książki - "Przyjaciele: Ten o najlepszym serialu na świecie".
Jestem fanką serialu, ale nigdy nie starałam się śledzić poczynań samych aktorów czy jego twórców, więc większość informacji była dla mnie nowością - od samego pomysłu autorów, po castingi i całe 10 sezonów, do zakończenia produkcji uczyłam się czegoś nowego. "Przyjaciele" znani są na całym świecie, jednak to w US byli ogromnym sukcesem, który formował na bieżąco kulturę, modę, ale i też sam Hollywood. Cały szał niestety ominął moje pokolenie, miło było więc dowiedzieć się, jak duży wpływ miał na ludzi podczas jego nadawania. Jakie skutki miała współpraca z Coca Colą czy jak długo utrzymywała się modna Fryzura Rachel, jak serial ewoluował i zmieniał się z sezonu na sezon. Nie zabrakło rozdziału poświęconemu niesławnej debacie o wyraźnie homofobicznych żartach i całkowicie białej obsadzie, i muszę powiedzieć, że te tematy zostały bardzo zgrabnie omówione.
Całość czyta się przyjemnie, a pomaga temu bardzo widoczna miłość autorki do serialu. Kelsey Miller ma momentami bardzo wylewny styl, przypominający nieco wypracowania maturalne, ale ceni jej się cały ten trud, który włożyła w książkę - zebrała taką ilość informacji z tylu różnych źródeł i ułożyła to w bardzo przyjemną lekturę, którą pochłania się w jeden wieczór. Naprawdę polecam

"Przyjaciele" to ten serial, z którego cytaty pasują do każdej sytuacji, który w telewizji leci zawsze, który znany jest przez ciebie, a jeśli nie to na pewno przez minimum 5 twoich znajomych. Zadebiutował 25 lat temu (!), miał być serialem, z którym utożsami się nowe pokolenie Ameryki, a jakoś tak wyszło, że utożsamiło się nie tylko tamto pokolenie, ale także każde...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Downton Abbey" to jeden z tych niezwykłych seriali, które wciągają, oczarowują i zostają w sercu na dłużej. Niesamowicie ucieszyłam się z wieści powstania filmu, bo serial skończył się zbyt szybko, zostawiając widza z poczuciem niedosytu. Nie zastanawiałam się dwa razy, gdy tylko usłyszałam o możliwości przeczytania książki autorstwa hrabiny Carnarvon, czyli rzeczywistej mieszkanki Highclere. "Lady Almina i prawdziwe Downton Abbey. Utracone dziedzictwo zamku Highclere" to próba odtworzenia losów przodków hrabiny - piątego earla Carnarvona i jego żony Alminy. Z pomocą zamkowego archiwisty, a także wielu źródeł - pamiętników, listów, księgi gości, rachunków czy notek prasowych - hrabina skrupulatnie odtwarza rzeczywistość Alminy, dziedziczki fortuny przemysłowca Alfreda de Rothschilda, która na zawsze zmieniła posiadłość, zostawiając przy tym piękne świadectwo po sobie. Książka nie jest (na szczęście) beletryzowaną biografią to chronologiczne odtworzenie poczynań Alminy i jej najbliższych w obliczu nadchodzącej wojny, czy długo po niej, gdy Carnarvon odkrył grób Tutanchamona, podczas jednej z wielu podróży do Egiptu. Hrabina sprawiedliwie przytacza wszelakie wydarzenia z życia swojej postaci i samego Highclere. Ukazuje funkcjonowanie arystokracji w XX wieku, przybliża czytelnika do życia na zamku. Dawno nie spotkałam autora tak sprawnie opisującego tło dziejowe - chętnie czytałabym takie podręczniki do historii - poznając niekoniecznie daty, a ludzi. Mam ochotę sięgnąć po literaturę opisującą wydarzenia pierwszej połowy XX wieku, żeby tę wiedzę uzupełnić, co niezwykle mnie zaskakuje. Tytuł ten poznałam z ogromną przyjemnością i jestem losami Highclere autentycznie zauroczona. Myślę, że można nakręcić kolejny serial - tym razem o Alminie. Aż trudno uwierzyć, że mimo wszystko, na przekór przeciwnościom, życia mieszkanców Highclere toczyły się w tak harmonijny sposób - zupełnie jak u Crawleyów. To opowieść o świecie, którego już nie ma, ale który tak wielu usilnie chciało zatrzymać. Na uwagę zasługuje przede wszystkim tytułowa bohaterka - lady Almina - wsławiła się nie tylko tym, że szybko odnalazła się w roli świetnej gospodyni (a wątpliwości pojawiło się mnóstwo - ze względu na jej pochodzenie). Co więcej, kobiecie dane było odnaleźć życiowe powołanie, gdy tworząc w Highclere znakomity szpital, opiekowała się rannymi w trakcie wojny. Świadectwo siły charakteru dał także jej mąż - earl Carnarvon, który po latach niepowodzeń przy pracach wykopaliskowych w Egipcie, nie poddał się, co zaowocowało wydarzeniem zmieniającym bieg historii. Mogłabym przytoczyć wiele historycznych smaczków, interesujących cytatów, świadczących o ogromnej wiedzy autorki, ale nie ma co psuć zabawy - to trzeba po prostu przeczytać. Hrabina Carnarvon udowodniła, że jej serce należy do Highclere i dała czytelnikom możliwość poznania fragmentu jego historii.

"Downton Abbey" to jeden z tych niezwykłych seriali, które wciągają, oczarowują i zostają w sercu na dłużej. Niesamowicie ucieszyłam się z wieści powstania filmu, bo serial skończył się zbyt szybko, zostawiając widza z poczuciem niedosytu. Nie zastanawiałam się dwa razy, gdy tylko usłyszałam o możliwości przeczytania książki autorstwa hrabiny Carnarvon, czyli rzeczywistej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jaga" Katarzyny Bereniki Miszczuk miała premierę w maju. Akurat żeby zdążyć zapoznać się z historią przed Nocą Kupały :). To prequel historii Gosławy, którą znamy z serii "Kwiat paproci". Całość rozpoczyna niewinne zerknięcie do życiorysu głównej bohaterki między innymi "Szeptuchy". Gosia ma się całkiem nieźle i w końcu udało jej się namówić Jarogniewę na wspominki z lat młodości (prolog podobał mi się najbardziej). To właśnie jej historia jest głównym materiałem tej powieści. Jaga rozpoczyna swoją praktykę w Bielinach i ciągle pakuje się w jakieś akcje - a charakterek ma niezły, więc jest o czym czytać. Na początku musi rozprawić się z osobami, które zagrabiły majątek jej babci, potem poznaje prawie cały bestiariusz słowiański i nabiera doświadczeń w walce z wrogiem. Poznajemy też skrawek historii Mszczuja, którego młoda wersja w niczym nie przypomina tej znanej z pierwszych powieści. Uważam, że "Jaga" to całkiem fajny prezent dla czytelników poprzednich książek, ale jeśli ktoś dopiero zaczyna z serią pani Miszczuk nie warto brać na początek akurat tej. Niby byłoby to chronologicznie poprawne, ale uważam, że to najsłabsza część. Nie językowo, tutaj stoimy na wcześniejszym przyzwoitym poziomie. Uważam, że historia Jagi nie jest tak interesująca. Całość co stronę wręcz krzyczy odniesieniami do powieści, która ma się dopiero wydarzyć, a sama Baba Jaga, mimo naprawdę fajnego charakteru, jest tylko postacią pomocniczą wobec Gosi, której losy toczą się przez 4 książki. Nie czytało mi się tego źle, ale odbieram "Jagę" wyłącznie jako dodatek.

"Jaga" Katarzyny Bereniki Miszczuk miała premierę w maju. Akurat żeby zdążyć zapoznać się z historią przed Nocą Kupały :). To prequel historii Gosławy, którą znamy z serii "Kwiat paproci". Całość rozpoczyna niewinne zerknięcie do życiorysu głównej bohaterki między innymi "Szeptuchy". Gosia ma się całkiem nieźle i w końcu udało jej się namówić Jarogniewę na wspominki z lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Filmy komiksowe zalewają multipleksy. Żyjemy w złotej erze siłaczy w rajtkach, mamy możliwość oglądania nawet dwóch takich obrazów w miesiącu, sama lecę w niedzielę nadrabiać kinowe zaległości. Oprócz blockbusterów i komiksów coraz częściej na rynku pojawiają się powieści. Insignis Media wydało "Wojnę domową", czyli epicką historię, którą po części możecie znać z "Kapitana Ameryki. Wojny bohaterów". Na skutek nieszczęśliwego wypadku superbohaterowie stają przed nowym problemem - obowiązkiem rejestracji swoich supermocy i podania do wiadomości publicznej swojej tożsamości (ekhem, rodo :D). Tony Stark akceptuje tę decyzję, bo może na niej coś ugrać, przeciwny jest oczywiście Steve. Powieść oparta jest na komiksie, nie filmie, więc mamy okazję przeczytać o postaciach, które w kinie nie mają możliwości się spotkać. Fantastyczna czwórka, X-Meni, Avengersi i cała reszta. Lekka książka, osobiście przeczytałam ją na nudnym wykładzie (proszę o wybaczenie) i całkiem dobrze się bawiłam. Teraz pięknie odnajduje się na półce w towarzystwie komiksów i moich spiderowych figurek. Kocham Petera Parkera, moim zdaniem to jedna z najciekawszych i najprzyjemniejszych postaci wykreowanych przez Marvela.

Filmy komiksowe zalewają multipleksy. Żyjemy w złotej erze siłaczy w rajtkach, mamy możliwość oglądania nawet dwóch takich obrazów w miesiącu, sama lecę w niedzielę nadrabiać kinowe zaległości. Oprócz blockbusterów i komiksów coraz częściej na rynku pojawiają się powieści. Insignis Media wydało "Wojnę domową", czyli epicką historię, którą po części możecie znać z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czy już zasnęłaś" to naprawdę dobry thriller (a rzadko miewam takie zdanie na temat książek z tego gatunku). Josie przez ostatnie 10 lat usiłowała zapomnieć o przeszłości i zacząć nowe życie. Jej ojca brutalnie zamordowano, matka wstąpiła do sekty, a siostra bliźniaczka odwróciła się od niej. Jednak rodzinna tragedia nieoczekiwanie staje się tematem popularnego podcastu. Wszystko, o czym Josie starała się zapomnieć, jest krok po kroku rozgrzebywane przez setki zafascynowanych sprawą internautów. Reporterka Poppy Parnell stara się za wszelką cenę udowodnić, że skazany wówczas młody człowiek jest niewinny. Josie zaczyna wątpić, czy przeszłość naprawdę wyglądała tak, jak ją zapamiętała. Najciekawsza w tej książce wydaje mi się nie sama akcja, ale konstrukcja bohaterów i relacje między nimi. Nie jest to klasyczny thriller z zagadką do rozwiązania, autorka porusza także kwestie samotności, zdrady, kłamstwa, problemów rodzinnych.
Wkrótce ma się ukazać serial na podstawie książki, z Octavią Spencer w roli głównej. Mam nadzieję, że nie okaże się rozczarowujący.

"Czy już zasnęłaś" to naprawdę dobry thriller (a rzadko miewam takie zdanie na temat książek z tego gatunku). Josie przez ostatnie 10 lat usiłowała zapomnieć o przeszłości i zacząć nowe życie. Jej ojca brutalnie zamordowano, matka wstąpiła do sekty, a siostra bliźniaczka odwróciła się od niej. Jednak rodzinna tragedia nieoczekiwanie staje się tematem popularnego podcastu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

ESTETYCZNA BOMBA, PRZEPIĘKNA!
"Wtedy było już oczywiste, że jego dni są policzone, ale on chciał prowadzić nadal normalne życie i tworzyć. Powiedział: „Piszcie dla mnie i nagrywajmy. Dokończycie, kiedy mnie już nie będzie”. Potrafił wspaniale pogodzić się z losem. Nie czuł się dobrze, ale jeśli było trzeba, pytał: „Potrzebujemy wokalu? Zaśpiewam.” Wypijał kilka kieliszków wódki, opierał się na biurku i śpiewał zachwycająco, z wielką pasją i siłą. Dopóki nie padł ze zmęczenia. Myślę o nim cały czas - Brian May.

Słowa te idealnie podsumowują charakter Freddiego. Był postacią tak barwną, ekscentryczną, fanom zapewne wydawało się, że go znają. Moim zdaniem niewiele osób wiedziało, co kryje się pod wizerunkiem tworzonym na scenie. Biografowie próbują od lat ujarzmić tę postać w formie książek. Miałam szczęście z kilkoma się zapoznać, zazwyczaj prezentują one ten sam zestaw informacji, ubarwiając całość drobnymi anegdotkami. Tym razem była to bogato ilustrowana książka stworzona przez rysownika Alfonso Casasa. Pozycja krótka, skierowana do młodzieży, osób, które dopiero poznały zespół Queen. "Starzy wyjadacze" nie dowiedzą się z niej nic nowego, co więcej wynajdą kilka błędów, np. w datach, ale myślę, że nie powinni z tego powodu przekreślać tego tytułu. Jego siłą są przepiękne ilustracje, naprawdę zapierające dech w piersiach. Książka jest porządnie wydana, w twardej oprawie, kwestie graficzne zostały przemyślane i zastosowano je konsekwentnie. Mnóstwo prac ma się po prostu ochotę oprawić i zawiesić na ścianie. Jeśli chodzi o treść, jak już wspomniałam, jest nieco uboga, podobnie jak bibliografia - kilka książek, blogi i same filmy. Może być to poważny zarzut wobec wartości informacyjnej biografii, ale takie zestawienie źródeł w pewnym stopniu pokazuje drogę autora - jak poznawał postać, której na żywo nie widział, bo był po prostu za młody.
Niemniej dla mnie jest to książka obowiązkowa dla fanów Queen, co potwierdza także fakt, że jej partnerem jest Polski Fanklub Queen. Ja się bawiłam świetnie w trakcie lektury, może mnie ona jakość szczególnie nie wzbogaciła, ale do ilustracji będę wracać raz na jakiś czas.

ESTETYCZNA BOMBA, PRZEPIĘKNA!
"Wtedy było już oczywiste, że jego dni są policzone, ale on chciał prowadzić nadal normalne życie i tworzyć. Powiedział: „Piszcie dla mnie i nagrywajmy. Dokończycie, kiedy mnie już nie będzie”. Potrafił wspaniale pogodzić się z losem. Nie czuł się dobrze, ale jeśli było trzeba, pytał: „Potrzebujemy wokalu? Zaśpiewam.” Wypijał kilka kieliszków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo rzetelna i merytorycznie opracowana pozycja dla fanów zespołu Queen. Blake dociera do wielu nazwisk jeszcze sprzed istnienia "Królowej" i próbuje w miarę chronologicznie rozłożyć posiadaną wiedzę.

Sięgając po "Queen. Królewską historię" Marka Blake'a nie miałam konkretnych oczekiwań i byłam zaskoczona, że otrzymałam naprawdę skrupulatnie przygotowany tekst. Autor dotarł do wielu osób ze środowiska zespołu, szczegółowo opisał ich pierwsze muzyczne próby, czyli formacje "Smile", "Ibex", "Wreckage". Każdy singiel został tu wspomniany, a jego historia objaśniona. Pojawiają się niezwykle ciekawe anegdotki, na przykład o tym, że Fred podarował Bowiemu buty, bo ten akurat nie miał na nie pieniędzy. Blake nie opuszcza żadnych wydarzeń wpływających na sławę zespołu i sprawiedliwie poświęca każdemu z nich wiele rozdziałów. Książka jest obszerna i dokładna, czasem może przytłaczać, ale jest świetną lekturą po seansie "Bohemian Rhapsody" - naprostowuje fakty przeinaczone w obrazie.

Nie mam aż tak rozległej wiedzy, by konkurować z autorem i doszukiwać się błędów merytorycznych, być może takie się pojawiły, ale biorąc pod uwagę fakt jak skryty był (i jest) Deacon, czy jak Freddie pięknie mieszał wszystkim dziennikarzom szyki podając różne wymyślone "fakty" ze swojego życia, należy wziąć pod uwagę jak trudno taką biografię napisać.

Bardzo rzetelna i merytorycznie opracowana pozycja dla fanów zespołu Queen. Blake dociera do wielu nazwisk jeszcze sprzed istnienia "Królowej" i próbuje w miarę chronologicznie rozłożyć posiadaną wiedzę.

Sięgając po "Queen. Królewską historię" Marka Blake'a nie miałam konkretnych oczekiwań i byłam zaskoczona, że otrzymałam naprawdę skrupulatnie przygotowany tekst. Autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Sprawa dla koronera” wpisuje się w popularny ostatnio trend powieści faktu, przedstawiających kulisy zawodów kojarzonych głównie z filmami kryminalnymi. Po „Profilu mordercy” i „Niewyjaśnionych okolicznościach” – stanowiących wspomnienia profilera oraz lekarza medycyny sądowej, ze sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po tę książkę. Tym, co ją wyróżnia jest narracja prowadzona z perspektywy osoby trzeciej – John Bateson, który sam przez szesnaście lat był dyrektorem wykonawczym centrum interwencji kryzysowej i zapobiegania samobójstwom w Zatoce San Francisco, przedstawia najciekawsze przypadki w karierze Kena Holmesa – koronera
z Kalifornii. W moim odczuciu to spora zaleta. Dzięki temu udało się uniknąć nadmiaru szczegółów z życia prywatnego, które tak raziły mnie
w dwóch wspomnianych wcześniej książkach. Autor skupił się na faktach
z pracy zawodowej, pozwalając sobie co najwyżej na nieliczne wtręty.
Książka pokazuje drogę, jaką przebył Holmes, aby z pracownika kostnicy stać się koronerem okręgowym hrabstwa Marin. Wbrew pozorom nie jest to takie trudne. W USA ustawodawstwo dotyczące urzędu koronera zależy od poszczególnych stanów. Funkcja ta może być nadana lub zdobyta
w wyborach. Tam, gdzie nie istnieje urząd koronera, jego funkcje pełni szeryf, organy prawno-śledcze, albo specjalista patolog. Co ciekawe, także osoba bez wykształcenia kierunkowego może pełnić obowiązki koronera i zlecać wykonanie sekcji zwłok lekarzowi – wystarczy mieć zdaną maturę, ukończone 21 lat i być niekaranym.
Przez 36 lat pracy jako koroner Holmes widział niemal wszystko – od najbrutalniejszych morderstw po sprawy samobójców, skaczących z Golden Gate Bridge. Miał do czynienia ze zwłokami dziecka w zamrażarce, niezidentyfikowaną stopą wyrzuconą przez morze, licznymi przypadkami Johnów i Jane Doe, których tożsamość udało się ustalić dopiero po wielu latach. Badał sprawy zarówno szokujące, wokół których sporo było medialnego szumu, jak i takie, z którymi sami niejednokrotnie możemy się spotkać. Lata praktyki nauczyły go jak przesłuchiwać świadków, zabezpieczać miejsce zbrodni, zbierać materiał dowodowy
i przeprowadzać trudne rozmowy z bliskimi ofiar.
Od tej książki nie można się oderwać. Podczytywałam w każdej wolnej chwili, a końcówkę dosłownie pochłonęłam. Solidna dawka emocji gwarantowana. Mnóstwo ciekawych przypadków, opisanych konkretnie
i rzeczowo, bez zbytnich dygresji. Zdecydowanie coś dla miłośników tematyki kryminalnej. Z pewnością zainteresuje też tych, którzy mieli okazję sięgnąć po książki Paula Brittona czy Richarda Shepherda. Stanowi świetne uzupełnienie i kolejny punkt widzenia. Razem składają się na całościowy obraz burzący mity, które zaszczepiły w nas filmy kryminalne.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, czy samobójstwo może być zaraźliwe, jaka jest różnica między „przyczyną zgonu” a „sposobem w jaki do zgonu doszło”, albo jak rozpoznać, że ktoś został uduszony – polecam. Premiera książki już 30 stycznia!

„Sprawa dla koronera” wpisuje się w popularny ostatnio trend powieści faktu, przedstawiających kulisy zawodów kojarzonych głównie z filmami kryminalnymi. Po „Profilu mordercy” i „Niewyjaśnionych okolicznościach” – stanowiących wspomnienia profilera oraz lekarza medycyny sądowej, ze sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po tę książkę. Tym, co ją wyróżnia jest narracja prowadzona z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio pojawia się sporo literatury faktu podejmującej problematykę pracy lekarzy/policjantów/profilerów/koronerów etc. Tego rodzaju zawody rozbudzają wyobraźnię, kojarzą się z serialami, filmami, kryminałami. Wywołują dreszczyk emocji, w związku z tym na ich temat krąży wiele mitów.

Dr Richard Shepherd w książce "Niewyjaśnione okoliczności" w pewien sposób się z tymi mitami rozlicza. Przedstawia kulisy swojej pracy, przybliżając rzeczywisty świat medycyny sądowej. Opisuje najciekawsze przypadki
w swojej karierze. Przez wiele lat pracy jako lekarz medycyny sądowej niemal każdego dnia spotykał się ze śmiercią. Miał okazję zajmować się najgłośniejszymi przypadkami, jak śledztwo w sprawie wypadku księżnej Diany albo ataku na WTC, ale również tymi mniej znanymi, które także okazywały się intrygujące. Shepherd traktuje każde ciało jak świadka, który może zdradzić mu prawdę o przyczynie śmierci.

Śmierć jednocześnie przeraża i fascynuje. Prosektorium wywołuje sporo emocji, a żarty o jedzeniu kanapek podczas odbywających się tam zajęć krążą nie tylko wśród studentów medycyny. Próbujemy oswajać temat śmierci, jakoś sobie z nim radzić. To samo robi dr Shepherd przy każdej wykonywanej autopsji. Jeszcze na początku swojej kariery uświadomił sobie, ile daje obserwującym lub rodzinie zwyczajne opisanie tego, co robi. Podobno najczęstszym pytaniem, które pada ze strony krewnych denata jest, czy zmarły cierpiał w chwili śmierci.

Richard Shepherd urodził się w zachodnim Londynie. Dorastał
w Watford w Hertfordshire. Tam, w szkole średniej, natknął się na podręcznik akademicki z medycyny (przemycony przez kolegę), i w ten sposób zapoznał się ze światem zbrodni i morderstw. To z kolei sprawiło, że resztę życia poświęcił na zrozumienie istoty śmierci w jej wielu odsłonach.
Niewyjaśnione okoliczności to przede wszystkim autobiografia. Poznajemy trudne dzieciństwo dr. Shepherda, początki fascynacji medycyną sądową, proces dążenia do zdobycia upragnionego zawodu. Ale przede wszystkim szczegóły z życia prywatnego – dowiadujemy się o trudnych relacjach z bliskimi, kłótniach z żoną, skomplikowanej sytuacji z ojcem. Równolegle śledzimy karierę zawodową i codzienne problemy, bo te sfery są ze sobą nieodłącznie związane.

Książka stawia przed czytelnikiem szereg trudnych pytań: o śmierć najbliższych, o to, czy powinno się pokazywać ciało niezależnie od jego stanu. Pytania czy lepiej wyjść z żoną do kina, czy zająć się niezwykle ciekawym przypadkiem, albo kiedy i w jaki sposób powiedzieć dzieciom, że ich tata nie jest zwykłym lekarzem (a przecież dzieci często widzą więcej, niż się dorosłym wydaje).

Dr Shepherd sam przyznaje, że pisał tę książkę w ramach terapii. Momentami to widać i niestety, te momenty mnie irytowały. Mam wrażenie, że próbował się pod pewnymi względami wybielać, przedstawiać w lepszym świetle. Do stylu trzeba się przyzwyczaić. Jest lekko przyciężkawy i to nie ze względu na tematykę. Poza tym obraz samego Shepherda, który wyłania się z tej książki, nie jest najciekawszy. Shepherd zdaje się strasznym egocentrykiem. Wielokrotnie pisze o swoich zasługach, umiejętnościach, o tym, jakim wspaniałym jest ojcem i mężem, a jednocześnie jego zachowanie zupełnie tego nie odzwierciedla.

Bardzo czekałam na tę książkę. Jak pewnie zdążyliście zauważyć, tego rodzaju literatura dosyć mocno mnie ciekawi (chociaż nie chciałabym się zajmować zawodowo niczym w tym rodzaju). Nie jestem nią zawiedziona, bo pod względem przypadków medycznych to naprawdę dobra lektura. Jedyną wadą jest sposób pisania i przerost wątków autobiograficznych, ale można to przeboleć.

Ostatnio pojawia się sporo literatury faktu podejmującej problematykę pracy lekarzy/policjantów/profilerów/koronerów etc. Tego rodzaju zawody rozbudzają wyobraźnię, kojarzą się z serialami, filmami, kryminałami. Wywołują dreszczyk emocji, w związku z tym na ich temat krąży wiele mitów.

Dr Richard Shepherd w książce "Niewyjaśnione okoliczności" w pewien sposób się z tymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnie kojarzycie popularne ostatnio poradniki o filozofii szczęścia w różnych krajach - hygge, lagom, czy nasze swojskie 'jakoś to będzie'. Helen Russell postanowiła zebrać je w jedną całość i stworzyła "Atlas szczęścia". To świetna forma podróży palcem po mapie, podczas której dowiadujemy się, jakie sposoby na szczęście praktykują mieszkańcy Australii, Finlandii, Japonii, Bhutanu i wielu innych krajów. Gwarantuję, że każdy znajdzie coś dla siebie! Oprócz opisu danej kultury dostajemy konkretne porady, więc to naprawdę sporo ułatwia. Najlepszym sposobem wydaje się wybranie z każdego kraju tego, co najbardziej nam odpowiada i stworzenie swojej własnej filozofii szczęścia.

Pewnie kojarzycie popularne ostatnio poradniki o filozofii szczęścia w różnych krajach - hygge, lagom, czy nasze swojskie 'jakoś to będzie'. Helen Russell postanowiła zebrać je w jedną całość i stworzyła "Atlas szczęścia". To świetna forma podróży palcem po mapie, podczas której dowiadujemy się, jakie sposoby na szczęście praktykują mieszkańcy Australii, Finlandii, Japonii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do lektury "Początków (prawie) wszystkiego" zachęciło mnie głównie wprowadzenie Stephena Hawkinga, to nazwisko działa jak magnes. I świetnie bo Graham Lawton odwalił tu kawał dobre roboty, (byłaby szkoda gdybym przegapiła taki tytuł). I wydawca, bo to naprawdę pięknie zrobiona książka. Niestety nie da się jej streścić, ale jak sama nazwa wskazuje, uzyskamy tu odpowiedzi na prawie wszystkie pytania. Od takich profesjonalnych po dosyć dziecinne, które balibyśmy się wypowiedzieć na głos. Całość podzielono na rozdziały o: wszechświecie, naszej planecie, życiu, cywilizacji, wiedzy i wynalazkach. Profesjonalne infografiki pomagają zrozumieć złożone zagadnienia i sprawiają, że nauka staje się fajna! O czym możemy tu przeczytać? O Internecie, pierwszych słowach, brudzie (to jaką macie woskowinę w uszach zależy od genów, a zapach potu może wskazywać na orientację seksualną!), robakach, muzyce (ah ta septyma wielka w "Take on me"🎶) czy alkoholu i fazach snu (nie tylko u ludzi). To nieformalna i utrzymana w żartobliwym tonie skarbnica wiedzy dla każdego. Oczywiście poparta konkretną listą polecanych lektur dla dociekliwych.

Do lektury "Początków (prawie) wszystkiego" zachęciło mnie głównie wprowadzenie Stephena Hawkinga, to nazwisko działa jak magnes. I świetnie bo Graham Lawton odwalił tu kawał dobre roboty, (byłaby szkoda gdybym przegapiła taki tytuł). I wydawca, bo to naprawdę pięknie zrobiona książka. Niestety nie da się jej streścić, ale jak sama nazwa wskazuje, uzyskamy tu odpowiedzi na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mass Effect: Andromeda: Initiation Nora K. Jemisin, Mac Walters
Ocena 6,7
Mass Effect: A... Nora K. Jemisin, Ma...

Na półkach:

Inicjacja to kolejna książka umieszczona w uniwersum Mass Effect, a dokładniej kolejny prequel gry Andromeda. Muszę przyznać, że podeszłam do niej podekscytowana, ale tylko i wyłącznie dla właśnie całego tego świata. Andromeda to gra, która nie pociągała mnie aż tak bardzo, a już na pewno nie pociągała mnie postać Cory, którą uważałam za najnudniejszą z całej załogi i mój Ryder nie poświęcał jej wiele czasu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że ma tyle na głowie, ma charakter i jest naprawdę cudną postacią!
Cora Harper ostatnie 4 lata spędziła trenując z oddziałami asari, a po powrocie na Ziemię czuje się wśród ludzi bardziej nieswojo niż wśród obcych. Zostaje polecona do projektu Inicjacji, który ma za zadanie wysłać ludzi do najbliższej od Drogi Mlecznej galaktyki, Andromedy, a dla samej Cory ma posłużyć poniekąd jako odnalezienie celu i motywacji, o którą jak dotąd u niej ciężko. Przed samym projektem, napotyka się na pewien problem, który zaczyna strasznie szybko eskalować...
Nie sądziłam, że aż tak polubię bohaterów tej książki! Jest to zrozumiałe - twórcy gry, po niezbyt ciepłym przyjęciu Andromedy, zaprzestali prac nad kolejnymi częściami i najwidoczniej autorzy dostali wolną rękę do wszelkich zmian. Może być to też spowodowane tym, że mamy tu jednak wgląd na wszystkie jej procesy myślowe, to, jak nie radzi sobie w trudnych sytuacjach, jakie stwarzają dla niej ludzie, jak powoli przyzwyczaja się z powrotem do bycia nimi otoczona, ale też do zdrad, których doświadcza z niespodziewanych stron i związanych z tym problemów, które są o wiele większe niż się jej z początku wydaje. Cora Harper, którą znam z gry, może się schować przy Corze Harper z książki. Ta jest cięta, potrafi postawić na swoim, ale też potrafi przyznać się do błędu i okazać ci szacunek. Sama fabuła nie jest jakoś wielce twórcza, ale dużo dają nowe postaci, a także bardzo specyficzny SAM-E - towarzysząca Corze w postaci implantu Wirtualna Inteligencja (ale czy na pewno taka zwykła...?). Alec Ryder, jeden z Pionierów, jest przedstawiony kompletnie inaczej niż pamiętałam go w samej Andromedzie, co też jest na plus. Na światło dzienne od samego początku wychodzi też parę faktów na temat operacji Inicjacja, które podważają jej podniosły ton i nie przedstawiają jej tak kolorowo, jak to robiła cała propaganda w grach. Naprawdę podoba mi się ta historia, bo bierze to małe coś co się w grze udało i robi z tego świetną historię. I aż chce mi się zagrać jeszcze raz w Andromedę, mimo iż aż tak kolorowo tam nie jest

Inicjacja to kolejna książka umieszczona w uniwersum Mass Effect, a dokładniej kolejny prequel gry Andromeda. Muszę przyznać, że podeszłam do niej podekscytowana, ale tylko i wyłącznie dla właśnie całego tego świata. Andromeda to gra, która nie pociągała mnie aż tak bardzo, a już na pewno nie pociągała mnie postać Cory, którą uważałam za najnudniejszą z całej załogi i mój...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nexus Początek K. C. Alexander, Jason M. Hough
Ocena 6,3
Nexus Początek K. C. Alexander, Ja...

Na półkach:

Mass Effect to seria tak strasznie bliska mojemu sercu, że to przez nią ze świata fantasy nagle wskoczyłam bez wahania w SF. Trylogię gier przeszłam parę razy, starannie wypełniając każdy najdrobniejszy quest, aby móc grać jak najdłużej. Do Andromedy aż tak bardzo się nie przywiązałam, jednak doceniam grę samą w sobie i historię, która się w niej kryje. A fakt, że istnieje sobie książka, która opisuje, co dokładnie stało się podczas tego słynnego powstania na Nexusie, o którym tyle słyszała moja postać podczas gry bardzo mnie ucieszył.
Inicjatywa Andromeda to wielki projekt, a tak naprawdę wielka stacja kosmiczna Nexus z pasażerami wielu ras z Drogi Mlecznej wysłana do galaktyki Andromedy w celu jej skolonizowania. Jednak po 600 latach śpiączki, już na miejscu, coś idzie nie tak. Stacja dostaje poważnych obrażeń, ginie część pasażerów i większość osób na wyższych stanowiskach. Sloane Kelly, dyrektor do spraw bezpieczeństwa, musi pogodzić się z niezbyt kolorową sytuacją, w której dodatkowo miesza jej niespodziewanie powołany do zarządzania projektem Jarun Tann, masa prac remontowych, bunty na pokładzie no i to nieszczęsne powstanie.
Nie muszę ukrywać, że daleko mi do obiektywnej oceny. Kochałam odkrywać, co konkretnie działo się za zdarzeniami, o których wcześniej tylko słyszałam streszczenia. Postać Sloane różni się od wyidealizowanego Sheparda czy Rydera i w sumie to mi to pasuje. Znamy jej historię, nie do końca, ale na tyle, żeby wiedzieć czym się kieruje i co jest dla niej ważne. Widzimy jak próbuje rozwiązywać problemy, które absolutnie nie byłyby w jej zakresie obowiązków, gdyby tylko projekt przebiegł jak powinien. Książka jest oczywiście przeznaczona dla fanów serii, nie wyobrażam sobie czytać jej bez poznania świata gry, za dużo tu nawiązań, za mało opisów wprowadzających w realia Mass Effect. Mi to nie przeszkadza, byłoby to wręcz irytujące. Tak czy inaczej, polecam ludziom, którzy znają serię i, jak ja, interesują się tym, co działo się przed tym jak Pathfinder wyjątkowo wygodnie wylądował na pokładzie Nexusa już po całym bagnie jakie wydarzyło się wcześniej.

Mass Effect to seria tak strasznie bliska mojemu sercu, że to przez nią ze świata fantasy nagle wskoczyłam bez wahania w SF. Trylogię gier przeszłam parę razy, starannie wypełniając każdy najdrobniejszy quest, aby móc grać jak najdłużej. Do Andromedy aż tak bardzo się nie przywiązałam, jednak doceniam grę samą w sobie i historię, która się w niej kryje. A fakt, że istnieje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To naprawdę bardzo intrygujące, że jedna z najpopularniejszych rodzin na świecie mimo tylu lat życia "na świeczniku" nadal ma mnóstwo tajemnic i rozbudza wyobraźnię swoich poddanych z każdym kolejnym ślubem czy... skandalem.

Jedną z głośniejszych historii w dziejach monarchii brytyjskiej jest romansowy trójkąt jaki tworzyli: książę Karol, Diana Spencer oraz Camilla Parker Bowles. Świat podzielił się wtedy na obozy wiernie kibicujące skrzywdzonej księżnej Walii a także na tych, którzy nie potrafili uwierzyć w jej niewinność. Cała ta sytuacja jednak była pokazana tylko z perspektywy mediów - to one decydowały kto zasługuje na sympatię, a kogo należy potępić. Magdalena Niedźwiedzka, z wykształcenia filolożka, po raz trzeci podjęła się zadania przedstawienia tego specyficznego trio w beletryzowanej biografii, którą osnuła na wiadomościach zdobytych głównie z książek, prasy, telewizji czy radia. Taka ciekawa pozycja nie mogła ujść mojej uwadze - fanki wszystkiego, co brytyjskie i z Windsorami związane.

Poprzednie dwie części wspominam pozytywnie, ale nie obyło się bez potknięć. "Karol" w warstwie tekstowej zawierał wiele błędów językowych, które negatywnie wpłynęły na mój odbiór tej pozycji, jednak muszę przyznać, że fabularnie się nie zawiodłam. Czytelnik miał szansę dowiedzieć się jak następca tronu poznał Dianę i na jak mocnych fundamentach opiera się jego związek z Camillą. Druga część - tytułowo poświęcona właśnie lady Di niestety wiele o niej samej nie mówiła. Księżna została przedstawiona jako histeryczka i awanturnica. Zabrakło mi tam opisu jej podbojów miłosnych i studium charakteru kobiety będącej na szycie - uwielbianej przez wszystkich, a jednak niesamowicie samotnej. Ostatnia część - "Camilla" - oddaje jednak odrobinę sprawiedliwości samej Dianie.

Nie mamy możliwości zapoznania się z jej myślami, ponieważ książkę otwiera wątek jej śmiertelnego wypadku (a perspektywy matki Williama i Harry'ego niestety w tej serii odrobinę zabrakło). I to wydarzenie pozostawia piętno na bohaterach i ich dalszych losach opisanych w powieści. Niezwykła przemiana Karola jako bohatera sprawia, że chce się czytać dalej. Wdowiec wreszcie próbuje zrozumieć kobietę, którą utracił (trochę za późno), ponadto akcja jest wartka i przeprowadza nas przez najważniejsze dla monarchii wydarzenia. Pojawiają się spiski i knowania, a także skandale, które - nie ukrywajmy - są jedną z ciekawszych rzeczy podczas śledzenia losów tej niezwykłej rodziny.

Lekkie pióro pisarki w bardzo autentyczny sposób oddało (być może autentyczne) cechy charakteru bohaterów. Zgryźliwego i ironizującego Filipa, zagubionego i egotycznego Karola oraz dostojną i oderwaną od rzeczywistości Elżbietę. Pojawia się nawet wspaniała księżniczka Małgorzata! Jednak nie mogę się przekonać do przedstawienia Camilli. Zapewne w rzeczywistości jest inna od swojej medialnej, znienawidzonej wersji, ale bardzo wyraźna sympatia autorki do jej osoby nie pomogła mi w zrozumieniu tej postaci.

Nie jest to literatura wysoka, sama tematyka to podkreśla, ale jest to ciekawy eksperyment i naprawdę przyjemna lektura na wolne popołudnie. Jeśli jesteście fanami Windsorów czy chociażby "Dynastii" (ale bez wyrywania sobie włosów i strzelania co scenę) to jest to książka dla Was :)

To naprawdę bardzo intrygujące, że jedna z najpopularniejszych rodzin na świecie mimo tylu lat życia "na świeczniku" nadal ma mnóstwo tajemnic i rozbudza wyobraźnię swoich poddanych z każdym kolejnym ślubem czy... skandalem.

Jedną z głośniejszych historii w dziejach monarchii brytyjskiej jest romansowy trójkąt jaki tworzyli: książę Karol, Diana Spencer oraz Camilla Parker...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Magdalena Niedźwiedzka podjęła się naprawdę trudnego zadania. Już na początku poprzedniej, a pierwszej części cyklu – „Karol” – wyjaśnia, że jest to tylko próba oddania legendy, której powstawanie mieliśmy szansę zobaczyć (i nawet po części nadal śledzić) w mediach. Właśnie w mediach. Odgrywają one sporą rolę w tych powieściach, może nie bezpośrednią, ale zdecydowanie mają wpływ na bohaterów. W tragedii antycznej losami postaci zawiadywało fatum – o życiu osób publicznych, po części, decyduje prasa i telewizja. Obraz, który część z nas miała szansę oglądać przez ostatnie lata, pani Magdalena ubiera w słowa i swoją własną literacką wizję.

Tym razem otrzymujemy powieść dynamiczniejszą. Kryzys w książęcym związku przestaje być niezauważalny przez środowisko. Karol i Diana duszą się w obowiązku utrzymywania pozorów małżeństwa. On – nieustannie oddany Camilli Parker Bowles, ona – szukająca swojego miejsca w świecie, wsparcia i miłości mężczyzny. A do tego wiecznie obecna Milla – żona i matka, niepotrafiąca zrezygnować z romansu z księciem Walii.

Spodziewałam się, że autorka odsłoni trochę tajemnic lady Di – jak umykała na randki w peruce czy jak wyglądała jej relacja z synami. Niestety Diana nie jest księżną tej powieści – widnieje na okładce, poświęcono jej część rozdziałów, ale nawet z samego romansowego trójkąta na boczny tor odsuwa ją Andrew Parker Bowles – mąż Camilli. To ona najczęściej dochodzi do głosu, to ją autorka przedstawia w jak najkorzystniejszym świetle. Sama księżna Windsoru sprawia wrażenie mściwej furiatki, która każdy problem próbuje rozwiązać awanturą i płaczem. W dzieciństwie przeglądając kolorowe magazyny nie darzyłam jej sympatią, zmieniło się to po latach, gdy czytałam o Księżnej Walii więcej. I tu mi tego właśnie brakuje – Diany kochającej Hasnata Khana, wspaniałej matki i kobiety walczącej o prawa jednostek zazwyczaj odsuwanych na margines społeczeństwa. Oczywiście jest to pewna koncepcja literacka i ja ją przyjmuję – jednak dziwnie czyta mi się o czarującej Camilli, która mimo wielu zalet idealnego charakteru nie miała, a także o Dianie słynącej ze scen zazdrości czy zemsty.

Ciekawe jest właśnie opisanie Camilli – powieść jest jedną wielką jej apologią. W rzeczywistości piękniejsza niż na złośliwie dobieranych ujęciach, miłująca Karola do granic możliwości, dusza towarzystwa i idealna partnerka. A jednak ludzie widzieli ją i widzą zupełnie inaczej. Na przykład serial The Windsors – kiczowata opera mydlana przedstawia członków rodziny królewskiej jako istoty oderwane od rzeczywistości, głupie i godne pożałowania, ale wzbudzające raczej śmiech. Księżna Kornwalii to jedyna postać negatywna – knuje, poniża, a nawet morduje, byle tylko przybliżyć się do władzy. Owszem, jest to groteska, ale pokazuje jak nadal widziana jest ta osoba przez samych Brytyjczyków. Cokolwiek nie zrobi, gdziekolwiek się nie pojawi, w internecie przybywa negatywnych komentarzy na jej temat. Jest to interesujące zjawisko biorąc pod uwagę tak przyjazne jej przedstawienie w tej powieści. Trudno wyrokować jak jest w rzeczywistości, ale może warto sięgnąć po książkę, która wyróżnia się akurat na tym tle.

Bohaterowie są zaprezentowani nierównomiernie. Pierwsze skrzypce odgrywa Camilla, następnie Karol oraz Andrew. Diany jest tu za mało, a jak już się pojawia nie ma szansy się wybronić – widzimy ją jako chorą awanturnicę. Być może zmieni się to w ostatniej części – autorka nie boi się opisywania zmian jakie zachodzą w jej postaciach.

Samą książkę oceniam pozytywnie – jest dużo ciekawsza od pierwszej z tego cyklu (więcej wątków, mnóstwo wydarzeń historycznych i ich konsekwencji – np. reakcja dworu na skandalizującą biografię Diany), mniej w tekście błędów językowych. Jest to przede wszystkim pozycja uzupełniająca – fikcja literacka nie zastąpi nam rzetelnej wiedzy, ale może zafascynować tematem i odesłać do poszukiwania źródeł. Do czego serdecznie zachęcam.

Jeśli życie brytyjskich royalsów zapiera Wam dech w piersiach, interesujecie się tym, lubicie o nich czytać – jest to książka dla Was.

Magdalena Niedźwiedzka podjęła się naprawdę trudnego zadania. Już na początku poprzedniej, a pierwszej części cyklu – „Karol” – wyjaśnia, że jest to tylko próba oddania legendy, której powstawanie mieliśmy szansę zobaczyć (i nawet po części nadal śledzić) w mediach. Właśnie w mediach. Odgrywają one sporą rolę w tych powieściach, może nie bezpośrednią, ale zdecydowanie mają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cykl „Kwiat paproci” jest moim największym literackim zaskoczeniem tego roku. Rzadko sięgam po polską literaturę rozrywkową. Nie czytam obyczajówek, co więcej, fantastykę omijam szerokim łukiem. Bez jakiegoś konkretnego powodu. Tego się po prostu nie czyta i wstyd się przyznawać. A szkoda. W ten sposób tracimy naprawdę lekką i przyjemną lekturę. Ale już bez przynudzania.

Pierwszą część tetralogii otwiera „Szeptucha”, następna jest „Noc Kupały”. Opowiadają one historię Gosi, studentki medycyny, która musi odbyć praktyki u szeptuchy – lekarki ciała i duszy w pogańskiej Polsce XXI wieku, która nie przyjęła chrztu w 966 roku. Alternatywne Królestwo Polskie to kraj dobrobytu, szanujący tradycje, pełen przesądów, wiary w bogów słowiańskich i ich sług – strzyg, wąpierzy, smoków itp.

Gosława nie ma ochoty być szeptuchą, zawód ten wydaje jej się być niepoważny, a praktykę w rodzinnych Bielinach traktuje jako przykry obowiązek. Jednak słowiańskie rytuały z czasem zdobywają serce Gosi, a jej pokrętna i nieprzewidywalna dola zmusza ją do wiary w niemożliwe. Sprowadza na jej drogę także przystojnego mężczyznę, ale to jedyny pozytywny dodatek w tym całym zamieszaniu. W pierwszej powieści główna bohaterka uczy się życia w nowym świecie, a w następnej – stawia czoła niebezpiecznej przepowiedni związanej z kwiatem paproci. Zamknięcie tych wątków fabularnych pozwala nam zacząć „Żercę” (trzecią część) ze świeżą perspektywą i oczekiwaniem, co tu się jeszcze może wydarzyć.

Od tego momentu pozwalam sobie zdradzić trochę więcej – jeśli nie lubisz spoilerów – nie zaglądaj dalej (przynajmniej do momentu, aż odwołam to ostrzeżenie :)).

Po wielkiej przygodzie z oszukiwaniem bogów, zrywaniem kwiatu paproci i ganianiem za Mieszkiem, Gosia ma wreszcie okazję odsapnąć. Przyzwyczaja się do pracy z Babą Jagą, zyskuje sympatię mieszkańców Bielin. Ale nic nie może przecież wiecznie trwać, jak głosi znana piosenka. Istoty nadprzyrodzone zaczynają znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, a główna bohaterka zostaje jedną z podejrzanych. Co więcej, widząca (młoda szeptucha posiada umiejętność poznania czyichś wspomnień) układa się ze Swarożycem, nieprzewidywalnym i przerażającym władcą ognia. Na wsi pojawia się nowy żerca – Witek – który szybko wplątuje się w sam środek wydarzeń. Mieszko, jedyna postać całkowicie bezbarwna (mimo bycia legendarnym władcą), wraca zupełnie odmieniony, a jego nowy plan na życie i przydatne umiejętności budowlane rzucają pozytywne światło na jego istnienie w tej powieści (plus 69 do atrakcyjności). Nie jest już kupką mięśni, która przeżywa stratę – powoli staje się ciekawym charakterem, odskocznią i wsparciem dla Gosi. Jednym z moich ulubionych wątków jest pojawienie się pani Brzózki w Bielinach – matka Gosławy postanawia ją odwiedzić i nieco namieszać w życiu swojej córki. Jakby tego było mało, Mokosz (bogini płodności) odkrywa konsekwencje działania naparu z kwiatu paproci, zaskakując tym samym, nieco już przytłoczoną problemami, widzącą.

Już nic więcej nie zdradzam.

Ta część, według przeczytanych przeze mnie opinii na bookstagramie, miała być najnudniejsza (a to przecież Książka roku 2017 lubimyczytać.pl). Nic bardziej mylnego. Dzieje się naprawdę wiele, pojawiają się zaskakujące plot twisty i te mniej oryginalne rozwiązania fabularne, ale czyta się to szybko i z wielką przyjemnością. Humor tak charakterystyczny dla tej serii nadal bawi i nadaje lekturze uczucia lekkości. Ponadto, te słowiańskie, ziołolecznicze i nadzwyczajne klimaty są bardzo wciągające. Sama się wkręciłam, a przecież podchodziłam do tych powieści z dystansem. Zebrałam lawendę, zasuszyłam, czytam więcej o roślinkach, dokształcam się, nie to, co Gosia, której nie chciało się wkuwać bestiariusza na pamięć.

Warto docenić także wydanie. W.A.B. jest świetne w tym co robi, a całość dopracowano graficznie, font jest czytelny, okładki bardzo klimatyczne, literówkę znalazłam jedną. Nadal zachwyca mnie pomysł umieszczania na okładkach zapisków Gosi z jej praktyki u Jarogniewy.

Serdecznie polecam przede wszystkim czytelniczkom. Znajdziecie tu mnóstwo humoru, wątek romantyczny, wtręty słowiańskie, fantastyczne, trochę absurdu i sporo dobrej zabawy. Nie ma na co czekać.

Cykl „Kwiat paproci” jest moim największym literackim zaskoczeniem tego roku. Rzadko sięgam po polską literaturę rozrywkową. Nie czytam obyczajówek, co więcej, fantastykę omijam szerokim łukiem. Bez jakiegoś konkretnego powodu. Tego się po prostu nie czyta i wstyd się przyznawać. A szkoda. W ten sposób tracimy naprawdę lekką i przyjemną lekturę. Ale już bez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po bolesnych doświadczeniach i nieudanej próbie samobójczej Madeline marzy tylko o tym, żeby zaszyć się gdzieś z dala od ludzi i odzyskać równowagę psychiczną. Dom należący dawniej do cenionego malarza, Seana Lorenza, wydaje się idealnym miejscem. Niestety okazuje się, że nie tylko ona szuka tam ciszy. Gaspard – wzięty dramaturg, planuje w spokoju dokończyć pisanie swojej sztuki. Zgorzkniały mizantrop nie jest zadowolony, kiedy dowiaduje się, że w wyniku niefortunnej pomyłki musi dzielić apartament z irytującą, dociekliwą Madeline. Jednak tajemnicza postać nieżyjącego artysty, a w szczególności chęć odnalezienia jego ostatnich obrazów, sprawia, że oboje są gotowi zrezygnować z wzajemnych animozji. Obecność Madeline zaczyna mieć zbawienny wpływ na Gasparda. I vice versa. Z czasem rodzi się między nimi nić przyjaźni i wzajemnej fascynacji. Musso zabiera nas w podróż śladami amerykańskiego malarza, wybitnego artysty dotkniętego ogromną tragedią. Błędy sprzed lat sprawiły, że odebrano mu to, co najcenniejsze – ukochanego synka. Madeline i Gaspard krok po kroku odtwarzają historię życia Seana Lorenza, dokonując coraz bardziej zaskakujących odkryć. Nie wiem, jak zapatrują się na to znawcy sztuki, ale jako amatorka odniosłam wrażenie, że autor całkiem dobrze się przygotował tworząc wątek „malarski”. Chwilami miałam poczucie, że akcja toczy się trochę zbyt szybko, co powodowało pewne nielogiczności, ale to drobiazg. Zniechęcona po „Dziewczynie z Brooklynu”, podeszłam do Musso dosyć sceptycznie. Jednak „Apartament w Paryżu” to zupełnie inna książka – trochę gorzka, miejscami zabawna, a przede wszystkim przyjemna, taka w sam raz na wakacje. Bohaterowie z miejsca zdobyli moją sympatię. Autor w niesamowity sposób opisuje miasta. Urzekł mnie Paryż pozbawiony lukrowatych, przesłodzonych opisów, na które zwykle natrafiam. Wątek miłosny, choć istotny, nie zajmuje pierwszego planu, rozgrywa się raczej w tle. Autorowi udało się wpleść go w fabułę z wyczuciem i subtelnością. Bohaterowie, działając jako team, nie rzucają co krok ckliwych romantycznych wyznań, co bardzo doceniam.Podsumowując: lekki język, szybko się czyta, idealna książka na letnie popołudnie z filiżanką kawy. I chociaż kończy się Happy Endem, pozostawia jednak pewien niepokój, moralny dylemat, co do słuszności podjętej przez bohaterów decyzji.

https://zakazanelektury.wordpress.com/2018/08/13/guillaume-musso-apartament-w-paryzu/

Po bolesnych doświadczeniach i nieudanej próbie samobójczej Madeline marzy tylko o tym, żeby zaszyć się gdzieś z dala od ludzi i odzyskać równowagę psychiczną. Dom należący dawniej do cenionego malarza, Seana Lorenza, wydaje się idealnym miejscem. Niestety okazuje się, że nie tylko ona szuka tam ciszy. Gaspard – wzięty dramaturg, planuje w spokoju dokończyć pisanie swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"O bardzo ludzkiej bogini"
Główną bohaterką opowieści jest Kirke, córka Heliosa i wnuczka Okeanosa. Dziewczyna już od pierwszych chwil swojego istnienia czuje, że nie będzie jej łatwo. Na dworze towarzyszą jej wyzwiska, drwiny i ogólna niechęć. Nimfa odbiega wyglądem od swojej siostry, czy kuzynek, ma też głos śmiertelniczki – co dla jej ojca stanowi dużą obrazę. Ponadto nie wykazuje żadnych szczególnych zdolności, jest nijaka i przeciętna w gronie istot idealnych. Ratunkiem od nudy i cierpienia jest dla niej brat, ale po pewnym czasie ją opuszcza. Kirke próbuje zapełnić pustkę zauroczeniem człowiekiem – jednak i w tym wypadku nie jest dane jej szczęście. Po jakimś czasie odkrywa u siebie niespotykane zdolności, ale zazdrość doprowadza do jej upadku. Dziewczyna w ramach kary zostaje zesłana na bezludną wyspę – Ajaję. Ale tam nie jest już wzgardzoną córką Heliosa, a silną i determinowaną czarownicą. Od tego momentu historia Kirke staje się prostą linią w narracji – dowiadujemy się, w jaki sposób działają jej umiejętności, kto odwiedza miejsce wygnania, a także jakie ma wobec niej zamiary. Od tej prostej linii pędzącej naprzód odchodzą małe strzałeczki – to losy wielkich postaci mitologii greckiej, które poznajemy tak naprawdę przypadkiem – są to wydarzenia przez czarodziejkę zasłyszane lub poznane po fakcie. I tym samym, oprócz poznawania historii Kirkę mamy okazję przeczytać o wojnie trojańskiej z punktu widzenia Odyseusza, pojawia się Jazon z Medeą, Dedal z Ikarem czy Minotaur i Ariadna. Losy innych postaci, albo związane są z mieszkanką wyspy w ścisły sposób, albo otrzymujemy dodatkowe informacje od Hermesa – częstego gościa Kirke.

Czytałam mitologię Parandowskiego wiele razy, mam do niej ogromny szacunek (chociaż ta książka raczej mnie nienawidzi) dlatego z radością przystąpiłam do lektury „Kirke”. Nie nastawiałam się na arcydzieło, opinie były bardzo podzielone, jak już wspomniałam na początku, a samą Kirkę kojarzyłam głównie z „Odysei”. Byłam mile zaskoczona już na początku lektury, ponieważ styl pisania Miller jest lekki, bardzo przystępny, bez zbędnych ozdobników – szybko przypomniały mi się mity i podania poznawane jeszcze w szkole. Świetnie skonstruowana główna bohaterka nie jest postacią jednoznaczną, trudno oceniać ją przez pryzmat jej zachowań, przeżywa ona sporą przemianę wewnętrzną, która została wyraźnie pokazana w opisowej warstwie tekstu. Gdybym miała krótko określić, o czym jest ta powieść użyłabym właśnie słowa przemiana. To historia o dojrzewania człowieka, jego kształtowaniu się poprzez doświadczenia go spotykające. I chociaż Kirke to nimfa to wielu czytelników bez problemu odniesie się do niektórych jej emocji, czy przeżyć. Jej odczucia i wyrzuty sumienia, które nieustannie powracają, czynią ją postacią bardziej ludzką niż obecny tu Odyseusz - niezwykły śmiertelnik. Wątek metamorfozy nie nudzi bo toczy się on bezpośrednio na tle mitologicznym – z łatwością będziemy łączyć fakty i przypominać sobie detale historii znanych z podań. Mozolny rozwój historii może odstręczać, jednak dla mnie jest ogromnym plusem – nie jest to książka na jeden raz, dzięki temu mam czas na refleksję i więcej przyjemności z czytania. Zdecydowanie polecam ją tym, którzy zafascynowani są mitologią, ale także czytelnikom lubiącym niebanalne opowieści o mocnych charakterach uwikłanych w wiele przeciwności losu.

https://zakazanelektury.wordpress.com/2018/07/22/madeline-miller-kirke/

"O bardzo ludzkiej bogini"
Główną bohaterką opowieści jest Kirke, córka Heliosa i wnuczka Okeanosa. Dziewczyna już od pierwszych chwil swojego istnienia czuje, że nie będzie jej łatwo. Na dworze towarzyszą jej wyzwiska, drwiny i ogólna niechęć. Nimfa odbiega wyglądem od swojej siostry, czy kuzynek, ma też głos śmiertelniczki – co dla jej ojca stanowi dużą obrazę. Ponadto...

więcej Pokaż mimo to