rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czytając Chołod, który tak naprawdę jest 2 opowieściami, miałem w generującej się automatycznie wizualizacji powieści bardzo ograniczone spektrum barw - od bieli poprzez wszystkie odcienie szarości po czerń.
To nie był "przedwojenny" czarnobiały z kinematografii, który można sobie pokolorować, a biel, szarość i czerń wynikająca zarówno z miejsc gdzie dzieje się w większości akcja jak i nastroju powieści.
Ostatni raz taki efekt miałem czytając Drogę Cormaca McCarthego.
Genialny materiał na monumentalny film, np. z epickim ujęciami na wygenerowany w CGI tajemniczy Chołod.
Liczba wątków akurat, niektóre być może zbyt szybko ucięte (jak Kondzio trafił do bolszewików), inne dla znających się nieco na antropologii przewidywalne (kaleka jako medium), ale ogólnie czyta się doskonale.
Twardoch mistrz słowa!

Polecam!

Czytając Chołod, który tak naprawdę jest 2 opowieściami, miałem w generującej się automatycznie wizualizacji powieści bardzo ograniczone spektrum barw - od bieli poprzez wszystkie odcienie szarości po czerń.
To nie był "przedwojenny" czarnobiały z kinematografii, który można sobie pokolorować, a biel, szarość i czerń wynikająca zarówno z miejsc gdzie dzieje się w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zuza chce mieć dzidziusia Delphine Durand, Thierry Lenain
Ocena 3,5
Zuza chce mieć... Delphine Durand, Th...

Na półkach:

Książeczka o tym jak dzieci w wieku przedszkolnym (a w zasadzie dziewczynka) udają, że są w ciąży - od symbolicznego (ale broń Boże nie wulgarnego) zapłodnienia, po widoczne dla dzieci oznaki ciąży (brzuch, ruchy płodu, apetyt na słodkości) po śmieszne rozwiązanie (z "żywym" braciszkiem).
Dziewczynka pewnie obserwowała matkę, jak była w niedawnej ciąży i stąd jej zainteresowanie.

A tymczasem stado oburzonych 'madek' dostaje pierdolca i dopatruje się w tym oznak pedofilii, upadku obyczajów etc. Ludzie zluzujcie poślady.

Książeczka o tym jak dzieci w wieku przedszkolnym (a w zasadzie dziewczynka) udają, że są w ciąży - od symbolicznego (ale broń Boże nie wulgarnego) zapłodnienia, po widoczne dla dzieci oznaki ciąży (brzuch, ruchy płodu, apetyt na słodkości) po śmieszne rozwiązanie (z "żywym" braciszkiem).
Dziewczynka pewnie obserwowała matkę, jak była w niedawnej ciąży i stąd jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Beaty Szady „Warmia i Mazury” jest drugą obok „Poniemieckiego” Karoliny Kuszyk, pozycją która opowiada o kulisach i następstwach zmiany granic naszego Państwa po II WŚ. Obydwie książki wydane zostały w odstępie kilku miesięcy w ramach serii Sulina wyd. Czarne.

Obszerną, i dość osobistą recenzję „Poniemieckiego” umieściłem tutaj. https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4898733/poniemieckie/opinia/54916622?#opini...

W skrócie, recenzuję obie książki jako mieszkaniec Kielc (od urodzenia), rodzinnie związany z Dolnym Śląskiem gdzie po wojnie osiedli dziadkowie (pochodzili z Wielkopolski) i skąd pochodzi mój ojciec.

Obydwie książki, opowiadają o kulisach i następstwach zmiany granic, ale nieco w innej formie i treści. Karolina Kuszyk w swojej opowieści „wychodzi” od poniemieckich rzeczy – od garnków, olejodruków, mebli, narzędzi gospodarskich po całe domostwa – które są pretekstem do opisania losów ludzi. Tych którzy musieli je dobrowolnie lub pod przymusem porzucić, i tych którzy później weszli w ich posiadanie. U Beaty Szady punktem wyjścia są ludzie z którymi przeprowadza wywiady i opisuje ich historię; a wspominane „rzeczy” są scenografią w której zachodzą procesy społeczne, gospodarcze, własnościowe i trochę … polityczne.

Karolina Kuszyk opisuje głównie historie z Dolnego Śląska; Lubuskiego i Zachodniopomorskiego; Beata Szady jak tytuł wskazuje – skupia się na terenach obecnego woj. warmińsko-mazurskiego; a dokładniej na pograniczu Warmii i Mazur. Obydwie książki – mimo, że zawierają wiele zbieżnych historii - wspaniale się uzupełniają; z prostego powodu.

W Poniemieckim historia miała prosty schemat. Niemcy wyjechali; Polacy przyjechali. Przez chwilę mieszkali razem, co było genezą dla wielu smutnych, tragicznych, ale i czasami humorystycznych anegdotek.
Na Mazurach i Warmii schemat był inny. Niemcy wyjechali. Ale zostali oni – Mazurzy, Warmiacy – „prawie Polacy?”, „nie Niemcy?”. Miejscowi, mówiący „prawie po polsku”, ale z Polską raczej się nie utożsamiający. Znaleźli się jakby w czyśćcu. A raczej na dolnych jego poziomach. Doświadczyli przedsionka piekła, szczególnie w upiorną mroźną zimę 1945. To o nich pisze autorka.
Beata Szady zaczyna jednak od kulis plebiscytu 1920 r. To był pierwszy test by się określić. Albo czarny, albo biały. Żadnych odcieni, żadnych „trochę Polak, trochę Niemiec, Mazur, Warmiak, Prusak”. Wybór ten w 1920 będzie miał brzemienne skutki dla wielu po 1945. Jednak dogrywka zaproponowana przez nowe władze, była już na innych zasadach. Niejasnych, niepewnych.

Książka w dalszej części, to cykl wywiadów z tymi miejscowymi, których powojenne wybory wrzucały w młyny powojennej historii. Wiązała się z tym niepewność, grabieże, sprowadzanie do obywateli drugiej kategorii, co powodowało powolny i systematyczny, moderowany przez władze exodus do RFN. Jedni wyjeżdżali, a przyjeżdżali nowi. Polacy z Kresów, północnego Mazowsza, Podlasia.
Widoczne i wyraźne małe „mikrotożsamości” Warmiaków-katolików, Mazurów-protestantów rozmywały się w napływowym, szarym, bezkształtnym sosie.

Wbrew pozorom opowieści napływowych, w przeciwieństwie do „Poniemieckiego” są w mniejszości. Zabrakło, moim zdaniem dwóch-trzech rozdziałów o początkach osadnictwa pisanych z perspektywy nowych osiedleńców. Jak przejmowali majątki, jak wyglądały trudności aprowizacyjne, użeranie się z dwuwładzą (sowiecko-PRLowską). Więcej nt. temat przeczytałem w Dziennikach Prus Wschodnich Hansa Lehndorfa.

Wątek nowych Warmiaków i Mazurów pojawia się później, i dotyczy bilansu przejęcia tych ziem z perspektywy czasów dzisiejszych. To obraz kolosalnych materialnych zaniedbań, rozbieranych siedlisk i kolonii ale też braku zakorzenienia, tymczasowości. Szczególnie ten ostatni wątek bardzo ciekawie opisał wspomniany w książce ksiądz Grzegorz Bielawny w wywiadzie dostępnym na You-Tube „Katolicy w granicach Prus Wschodnich w XIX i XX w.”

Jest też w książce iskra nadziei skupiona wokół pasjonatów regionu, którzy pielęgnują szczątki kultury Warmiaków i Mazurów. Jest ich coraz więcej, jednak jak słusznie zauważa autorka – jest ich zdecydowanie mniej – niż pasjonatów poniemieckich ziem zachodnich np. we Wrocławiu.
Moim zdaniem tłumaczenie jest proste. Wymiana ludności za zachodzie była chirurgiczna, Polacy szybko zastąpili Niemców – i mieli więcej czasu na pełne zakorzenienie się, niż na dawnych terenach Prus Wschodnich.

Na Warmii i Mazurach mieliśmy do czynienia z trzecim elementem – polskojęzycznymi autochtonami – których przez dziesiątki lat PRL tożsamość była na cenzurowanym, bo za bardzo łączyła się germańskością. Gdy przyszedł nowy czas – Nowi „Mazurzy i Warmiacy” byli spóźnieni kilka dekad w stosunku do np. pasjonatów Szczecina, Gdańska czy Wrocławia.

Bardzo ciekawym wątkiem była walka pomiędzy rozrastającym się Kościołem Katolickim, a schodzącym demograficznie Kościołem Protestanckim. Nie miałem świadomości o stylu w jakim następowało przejęcie nieruchomości sakralnych.

Podsumowując, dla mnie – kielczanina, ze środka „kongresówki” – to była bardzo ciekawa lektura. Która pokazuje, że dawny teren Prus Wschodnich to nie tylko nieprzebrane bogactwo pięknej przyrody - ale też mozaika kultur, zabytków, architektury – niestety brutalnie przeoranej w 1945 i później.

Książka, jest niezwykle lekko napisana, rozdziały połykało się jeden za drugim. Każdy z nich to kolejny element tej wspomnianej mozaiki. To kolejny powód, by w końcu porządnie zwiedzić tą część Polski – o której od paru lat zbieram mnóstwo informacji, ale ciągle nie ma na to czasu.

Na koniec osobista refleksja. Ciekaw jestem czy gdyby w 1920 – za Polską nie opowiedziało się kilka wsi, tylko 2-3 powiaty – czy nie byłyby one dzisiaj takimi Kaszubami albo Kociewiem? Z silną tożsamością, żywym językiem i kulturą? Być może nie uniknęły by zniszczeń wojennych, ale na pewno miejscowa polskojęzyczna ludność nie miała by po 1945 przetrąconego kręgosłupa.

Książka Beaty Szady „Warmia i Mazury” jest drugą obok „Poniemieckiego” Karoliny Kuszyk, pozycją która opowiada o kulisach i następstwach zmiany granic naszego Państwa po II WŚ. Obydwie książki wydane zostały w odstępie kilku miesięcy w ramach serii Sulina wyd. Czarne.

Obszerną, i dość osobistą recenzję „Poniemieckiego” umieściłem tutaj....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio przeczytałem sporo książek, gdzie tematem przewodnim były groby, pamięć (lub jej brak) i kwestia rozliczenia z przeszłością.
Przeczytałem m.in. Strup K.Kobylarczyk – o ekshumowanych szczątkach ofiar białego terroru w Hiszpanii. Parę lat temu przeczytałem Sprawiedliwych zdrajców o rzezi wołyńskiej. Do tego sporo różnych książek o historii XX wieku, gdzie motyw skrywanej wstydliwej i/lub brutalnej historii był bardzo silnie zarysowany. Więc mam pewną własną autorską refleksję wobec tej zbrodni, o której napiszę później.

Co uderzyło mnie w Drzazdze, to jakiś fantasmagoryczny klimat polskiej prowincji połączony z mroczną tajemnicą typu Twin Peaks.
Rodziny które od pokoleń żyją obok siebie, znające genezę posiadającego majątku, historię skrywanej zbrodni, czy skrywanego sprzeciwu wobec zbrodni.
Odwrócenie dekalogu, gdzie wyjawienie prawdy było grzechem wobec społeczności.
Próba zastępczego wykreowania bohaterstwa (vide Wyklęci), by przykryć udział własnej społeczności w mordowaniu sąsiadów.

Do tego prowincjonalna przewlekła zawiść która przeradza się w nienawiść. Najmocniejszym cytatem była wypowiedz lokalnego księdza, który mówił „że gdyby zawiesić prawa na 24h, i rozdać ludziom broń, połowa z nich powybijała by się nawzajem”.

Nie dziwi mnie, że najgorsze instynkty wyzwoliły się gdy po 22.06.1941 Niemcy wkroczyli na te tereny, dając przyzwolenie i często inspirując do mordów Żydów. Tak, wiem – część Żydów zachowywała się od września 39 do 41, skrajnie nielojalnie wobec Polaków. Ale TEŻ byli wywożeni przez Sowietów na „białe niedźwiedzie” i przede wszystkim dosięgła ich zbiorowa odpowiedzialność.
Antysemityzm, który jak słusznie zauważyła B.Engelking-Boni była częścią tożsamości mieszkańców Podlasia, czekał na iskrę którą było wkroczenie Niemców.

Zastanawia mnie „timeline” mordów. Czy było to działanie niewielkiej grupy osób, która jak kostucha na popularnym memie, chodziła od drzwi do drzwi (od Wąsocza, po Jedwabne etc.) – czy raczej było to zjawisko sieciowe, powstałe spontanicznie w oddzielonych od siebie ośrodkach. Jeśli jest gdzieś taka analiza, chętnie ją przeczytam.

Na końcu napiszę, że mordy Żydów na Podlasiu, mają wiele wspólnego z przeczytanymi historiami z wspomnianych wcześniej książek. I w Hiszpanii w ramach czerwonego i białego terroru, i na Wołyniu. Cywile mordowali cywilów – często znanych sobie sąsiadów. Ofiary grzebano w zbiorowych anonimowych dołach. Mordowano kobiety i starców. Dzieci nie mordowano chyba tylko w Hiszpanii.
To co różnicuje mordy Żydów, od Rzezi Wołyńskiej – która była ludobójstwem na tle etnicznym. Że Rzeź Wołyńska była zaplanowana i wdrożona przez organizację – UPA. Mordy na zapleczu hiszpańskich frontów – też były realizowane przez różnego rodzaju milicje i rewolucyjne oddziały szturmowe. Latem na Podlasiu, to był chaotyczny karnawał sąsiedzkiej nienawiści.
Karnawał , po którym moralny kac siedzi w głowie w kolejnych podlaskich pokoleniach do dzisiaj.

Dziękuję za tę książkę.

Ostatnio przeczytałem sporo książek, gdzie tematem przewodnim były groby, pamięć (lub jej brak) i kwestia rozliczenia z przeszłością.
Przeczytałem m.in. Strup K.Kobylarczyk – o ekshumowanych szczątkach ofiar białego terroru w Hiszpanii. Parę lat temu przeczytałem Sprawiedliwych zdrajców o rzezi wołyńskiej. Do tego sporo różnych książek o historii XX wieku, gdzie motyw...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poniższa recenzja będzie dość osobista.
Jestem kilka lat młodszym od autorki kielczaninem z urodzenia - z serca “kongresówki”.
Od dłuższego czasu interesuję się fenomenem pruskiej spuścizny materialnej, której ślady można znaleźć niemal na połowie terenu naszego kraju. Wszak wliczając ziemie pruskiego 123-letniego zaboru - tyle mniej więcej wychodzi.

Kiedy zakiełkowało to zainteresowanie? Zapewne już od dziecka. Mój tata wychował się w małych “poniemieckich” Polkowicach, które w latach 70 przeżyły boom związany z odkryciem złóż miedzi. Do niedawna w Polkowicach [Polkwitz] żyła moja babcia - rodowita poznanianka, którą odwiedzałem kilka razy w roku. Świadomość, że babcia żyła na tzw. ziemiach odzyskanych miałem już od małego.
Pamiętam dokładnie, że granicę “poniemieckich” ziem wyznaczały czerwone dachy, które nagle pojawiały się kilkadziesiąt kilometrów za Częstochową - podczas wielogodzinnej jazdy rejsowym PKS-em Kielce - Zielona Góra [Grünberg]. Później był postój w Wołczynie [Konstadt], czerwone cegły koszar(?) z Oleśnicy [Oels] , wysokie kamienice Wrocławia [Breslau] z Leśnicą [Lissa] oddzieloną od centrum polami. Stąd zostawała godzina jazdy do celu.

Zainteresowanie wzmocniło się kilkanaście lat później podczas częstych wyjazdów do mojej ówczesnej dziewczyny, a obecnej żony, do Wrocławia w którym pracowała. Eksplorację miasta, m.in. Nadodrza i Trójkąta z pozostałościami napisów malowanych szwabachą czy reklam na secesyjnych kamienicach - ale także np. startych przez wojenną zawieruchę - Biskupic Widawskich podkręcałem lekturą książek (m.in.Obce miasto) i nasyconą treścią kultową stroną Hydral-Wrocław.

Gdy osiedliśmy w Kielcach, hobbystycznie czytałem sporo o historii tych ziem przed 1945, jak i w czasie wielkiej “wędrówki ludów”. Jedną z ciekawszych pozycji jaką stosunkowo niedawno przeczytałem był Niezbędnik Historyczny Polityki “Prusy - wzlot i upadek” z 2014 r.
Cytat który utkwił mi w przedmowie, jest moim zdaniem niezwykle mądrym i trzeźwym osądem, który jest dzisiaj - A.D. 2019 usunięty z oficjalnej państwowej narracji.
Brzmi on:
"Po II wojnie światowej na Polskę w przesuniętych granicach złożyły się w około jednej trzeciej ówczesne terytoria pruskie (część Prus Wschodnich, Pomorze Zachodnie, ziemia lubuska, Dolny Śląsk, Opolszczyzna). Historia sprawiła, że jako Polacy jesteśmy dziedzicami także materialnej spuścizny pruskiej. Być może nadszedł czas, by o dziejach Prus mówić już bez uzasadnionych leków. I wydobyć wszystkie kolory tej historii. "

Cytat ten pięknie wpisuje się w pracę która wykonała Karolina Kuszyk w książce “Poniemieckie” - tylko nie od strony historii przez duże H, tylko przez historię zwykłego człowieka, zwykłego Helmuta i Gertrudy, a potem Jana i Barbary.

Historię zwykłych ludzi końca wojny, czytałem m.in. u wspomnianej u K.Kuszyk - Magdaleny Grzebałtowskiej w książce 1945, a także w "Dziennikach z Prus Wschodnich. Zapiskach lekarza z lat 1945-47" Hansa von Lehndorfa który w lecie 1945 uciekł z obozu w zniszczonym Królewcu - i przez ponad 2 lata przebywał w Polsce na pograniczu Warmii i Mazur - k. Ostródy [Osterode] i Susza [Rosenberg]. Historia na tyle mnie poruszyła, że w recenzji na lubimyczytac.pl napisałem:

“Druga myśl która mi przeszła podczas lektury, to podziw dla Polaków - którzy zasiedlali spaloną do cna ziemię Ostpreussen która dzisiaj jest woj. Warmińsko-Mazurskim. Miasta średnio zniszczone w 60-70% udało się zasiedlić, odbudować - fakt szpetną - ale jednak spójną tkanką miejską. Odbudować szpitale, szkoły, udrożnić kanalizację, zasiać pola - podłączyć elektrykę.
Efekt po 75 latach nie jest najgorszy, w porównaniu chociaż do Obwodu Kaliningradzkiego - który jest turpistyczną mieszanką trupa dawnych Prus Wschodnich z trupem Sowieckim. “

Karolina Kuszyk w swojej książce opisuje głównie Dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego.
Walec wojny Dolny Śląsk doświadczył mocno, ale poza Głogowem, Wrocławiem czy Bolesławcem miasta i miasteczka w większości ocalały. Część Przedgórza Sudeckiego ze Świdnicą pozostały nietknięte. To sprawiało, że ten teren był najatrakcyjniejszy do zasiedlenia. Tu też dzieją się najciekawsze historie, które opisuje autorka.

Podczas lektury, doznawałem niemalże dopełnienia treści, których w innych książkach na ten temat nie znalazłem, a są częścią historii mojej rodziny od strony taty.

Czytam o Niemcach żyjących pod jednym dachem z Polakami, pamiętam opowieść, jak część rodziny babci mieszkała z Niemcami gdzieś k. Krosna Odrzańskiego. Wujek podobno jeszcze odwiózł “dziedziczkę” wozem do granicy. (pewnie Słubic).

Czytam o obrazach - przed oczami mam babcine Anioły strzegące chłopca w marynarskim ubranku nad urwiskiem, i dziewczynkę z koszykiem idącą leśną kładką.

Czytam o Johannie-Janinie - kojarzę babcię Jankę od strony Mamy wywiezioną na roboty do Niemiec w czasie wojny, i tak nazywaną przez Bauerów u której pracowali.

Czytam o ewangelikach i katolikach - przed oczyma mam 2 kościoły stojące przy Polkowickim Rynku.

Czytam o cmentarzach - i konsultując z ojcem, który potwierdza, że największą atrakcją tych zabaw było zobaczenie trumny w grobowcu. Przy czym ojciec dodał, że lokalny ksiądz kazał polkowickiej młodzieży opiekować się grobami zmarłych Niemców. Co ciekawe - w Polkowicach były dwa cmentarze. Drugi ewangelicki - to dziś park, choć zdaje mi się, że w latach 80 były jeszcze na nim nagrobki.

Czytam o meblach - i nagle w głowie żarówka - przecież w moim mieszkaniu, mam dębową “vintage” szafę, kupioną po renowacji od handlarza z Nowej Rudy, podczas mojego wrocławskiego epizodu. Czy przed 1945 trzymali w niej ubrania jacyś Niemcy, o których czytam w tej książce? Niewykluczone.

No i rozdział o Legnicy - mieście któremu świętujący koniec wojny Sowieci spalili serce. Mieście rozdartym przez zimną wojną jak żadne inne w PL. Miasto w którym bywałem nie raz, a w którym mój wujek handlował z “ruskimi” “konfietami” i telewizorami Rubin.
I miasto przez które moja Ciocia z Lubina głosowała w pierwszych wyborach prezydenckich na Moczulskiego - “bo chciał tych właśnie ruskich - wygonić”

Poza osobistymi akcentami, książka zawiera także rzeczy o których nie wiedziałem, a wspaniale wpisują się w moje zainteresowania. Ciekawie napisana historia Wecka i wekowania, historia Maxa i Moritza - z którą już podzieliłem się z moim kolegą z pracy - specjalistą od historii komiksu. Oczywiście ją znał.
Historia rysunków Heinricha Zille, które już przejrzałem w internecie - i idealnie wpisuje rysownika w klimat epoki Dickensa, pokazywania rzeczywistości taką jaka jest.

Książkę czytałem też z Google Maps oraz serwisem Mapire.eu - który udostępnia kartograficzne mapy Niemiec z końca XIX wieku. Polecam ten serwis wszystkim fanom tematu.

Książka zawiera też sporo elementów humorystycznych - a w zasadzie czarnego humoru jak np. zimowa jazda z truchłem generała czy truciznami w słoikach, jak i opowieści ściskających gardło. Szczególnie z ostatnią historią tułaczki Barbary z Liegnitz.
Moja mama - czytająca tą książkę równolegle - mówiła, że najbardziej poruszyła ją historia wyblakłego kubka.

Książka idealnie spina klamrą cytat, że “Przeszłość należy do nas wszystkich, nie można jej dzielić i wygładzać” . To zdanie niestety dzisiaj rządzący Polską, traktują nieufnie i zapewne wrogo. Dzięki Bogu są ludzie tacy jak Karolina Kuszyk, którzy nie traktują historii czarno-biało.
Piękna książka, pięknie napisana. Polecam wszystkim fanom historii XX-wieku i lokalnym patriotom z tzw. “ziem odzyskanych”.

Poniższa recenzja będzie dość osobista.
Jestem kilka lat młodszym od autorki kielczaninem z urodzenia - z serca “kongresówki”.
Od dłuższego czasu interesuję się fenomenem pruskiej spuścizny materialnej, której ślady można znaleźć niemal na połowie terenu naszego kraju. Wszak wliczając ziemie pruskiego 123-letniego zaboru - tyle mniej więcej wychodzi.

Kiedy zakiełkowało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja wiedza o hiszpańskiej wojnie domowej, na pewno była większa nż przeciętnego Polaka. Z racji zainteresowań historycznych, obejrzałem kilka dokumentów nt. temat, kilka wykładów (głównie prof. Wielomskiego - którego sympatia jest po stronie Frankistów) , postudiowałem mapy z wojny etc. Plus obejrzane kilka filmów fabularnych osadzonych w realiach wojny. Znana mi była Guernika, Belchite, zdjęcie młodej anarchistki z Barcelony, legion Condor, Dąbrowszczacy czy "doradcy" NKWD.
Wiedziałem z grubsza o ilościach ofiar - gdzie stosunek liczby ofiar reżimu frankistów i lewicy wynosiła średnio 3:2. Nie wiedziałem o charakterze tych zbrodni. 100.000 ofiar jak mawiał klasyk Józef to statystyka - jednak gdy czyta się o 15 zamordowanych z jednej wioski, 10 z drugiej, 200 w zbiorowej mogile. I wszyscy nie zginęli na "wojnie" tylko w ramach crimenes de retaguardia - czyli zbrodni na tyłach. Nie ważne, czy byłeś dobrym księdzem, dobrym nauczycielem, lewicującym robotnikiem najemnym, zaangażowanym urzędnikiem, bogatszym chłopem. Jeśli diabelskiego lata 1936 znalazłeś się po złej stronie frontu i na odpowiedniej liście proskrypcyjnej - czekała Cię śmierć. I teraz najciekawsze. Jeśli zginąłeś z rąk rojos (czerwonych) miałeś po wojnie tablicę, pomnik, pamięć lokalnej społeczności. Jeśli jednak strzelali do Ciebie członkowie Falangi - twoje zapomniane zwłoki rozpadały się w bezimiennych mogiłach.
To jest największy szok, jak ta sprawa była przez wiele lat w Hiszpanii przemilczana. Echa wojny domowej widocznie podskórnie dudnią w Hiszpanii do dziś, i prędzej czy później mogą wrócić ze zdwojoną mocą. Wynik wyborczy VOXu - postfrankistów i separatyzm kataloński - mogą być tego sygnałami.
Bardzo ciekawa książka, polecam wszytskim fanom Hiszpanii i historii XX wieku.

PS. Polecam po lekturze przesłuchać zarówno piosenkę "Ay Carmela" jak i "Cara as Sol"- hymny republikanów i falangistów. I w ramach refleksji pomyśleć o tych pięknych pieśniach zrodzonych w okrutnym czasie.

Moja wiedza o hiszpańskiej wojnie domowej, na pewno była większa nż przeciętnego Polaka. Z racji zainteresowań historycznych, obejrzałem kilka dokumentów nt. temat, kilka wykładów (głównie prof. Wielomskiego - którego sympatia jest po stronie Frankistów) , postudiowałem mapy z wojny etc. Plus obejrzane kilka filmów fabularnych osadzonych w realiach wojny. Znana mi była...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam pewne zboczenie zawodowe, bo bardzo lubię słuchać tru-prawicowych internetowych wieszczów. Do Michalkiewicza czy Brauna, ostatnio doszlusowali samozwańczy demaskator marksizmu Krzysztof Karoń, czy posiadający niezły warsztat białego wywiadu - Tomasz Gryguć vel. Pan Nikt, który ma dość specyficzne podejście do procesów dziejowych. O ile wspomniani panowie mają swoistą wartość intelektualną - można się z nią zgadzać, lub nie - to jednak nie oni są najciekawski, tylko ich... hmm... wyznawcy? Którzy bezkrytycznie przyjmują ich narrację, i każdego oponenta traktują z wrogością i pogardą.
Praktycznie wszytkie hasła z książki znam z autopsji, gdyż rzucane w internetowych dyskusjach mają "zaorać" oponenta. Jak puste to stwierdzenia, demaskuje książka Galopującego Majora.
POwyższe hasłą są niczem innym, jak prawicową nowomową, która ma sprawdzić rozmówców z ścieżki wiedzy i logiki, na ścieżkę emocji i półprawd.
Wszystkim zaangażowanym w mniej lub bardziej formalny spór z "prawą" stroną , gorąco polecam tą książkę. Stanowi wspaniały rozbrajacz prawicowych min przeciwLEWACKICH.

Mam pewne zboczenie zawodowe, bo bardzo lubię słuchać tru-prawicowych internetowych wieszczów. Do Michalkiewicza czy Brauna, ostatnio doszlusowali samozwańczy demaskator marksizmu Krzysztof Karoń, czy posiadający niezły warsztat białego wywiadu - Tomasz Gryguć vel. Pan Nikt, który ma dość specyficzne podejście do procesów dziejowych. O ile wspomniani panowie mają swoistą...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Manson. CIA, narkotyki, mroczne tajemnice Hollywood Tom O’Neill, Dan Piepenbring
Ocena 6,9
Manson. CIA, n... Tom O’Neill, Dan Pi...

Na półkach:

Wszystko co wiecie o zabójstwach Sharon Tate, Frykowskiego i pozostałych ofiar przez sektę Mansona, możecie zapomnieć. No może, poza samym faktem zbrodni. Autor pisał książkę 20 lat i powoli odgrzebywał piramidę której czubkiem jest głośne morderstwo, a bokami piramidy - narkotyczno-rozrywkowy klimat Hollywood lat 60, ruch hipisów i sekty Rodzina, oraz jawne i niejawne działania prokuratury, policji i agend rządowych.

Im głębiej grzebał, tym bardziej sprawa okazywała się skomplikowana i niejasna, a każdy z boków przysypany był stertami piachu.

Hollywodzkie orgie, LSD, korupcja, tuszowanie śladów, kontrkultura, powiązania półświatków, infiltracja lewicowych organizacji, tajni agenci i MKULTRA. Do tego mega ciekawy opis Ameryki końca lat 60.

Rozdział po rozdziale, zdanie po zdaniu - książka nomen omen "wciąga". Książka bardzo dobrze udokumentowana, setki przypisów - więc na pewno nie jest to szuria i teoria spiskowa.

Wszystko co wiecie o zabójstwach Sharon Tate, Frykowskiego i pozostałych ofiar przez sektę Mansona, możecie zapomnieć. No może, poza samym faktem zbrodni. Autor pisał książkę 20 lat i powoli odgrzebywał piramidę której czubkiem jest głośne morderstwo, a bokami piramidy - narkotyczno-rozrywkowy klimat Hollywood lat 60, ruch hipisów i sekty Rodzina, oraz jawne i niejawne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytane jednym tchem razem z Królem. Rzadko czytam beletrystykę, ale z racji tematu i opinii o Twardochu rzuciłem na chwilę w kąt kolejne wojenne wspomnienia.
Niesamowita wciągająca książka, szczególnie jak czyta się ją z przynajmniej ponadprzeciętną wiedzą historyczną.
O ile "Król" to szalona przejażdżka szybką taksówką po przedwojennej Warszawie, po jej knajpach, burdelach, ciemnych zaułkach i elitarnych kawiarniach etc. o tyle "Królestwo" to jazda metrem po kolejnych kręgach piekła.
Wielki plus za kilkupoziomową chronologię, która splata się na ostatnich kartach powieści. Pisząc te słowa przypomina mi się trochę Dunkierka Nolana. Trzy osie czasu schodzące się na koniec.
Jestem pod wielkim wrażeniem.

Przeczytane jednym tchem razem z Królem. Rzadko czytam beletrystykę, ale z racji tematu i opinii o Twardochu rzuciłem na chwilę w kąt kolejne wojenne wspomnienia.
Niesamowita wciągająca książka, szczególnie jak czyta się ją z przynajmniej ponadprzeciętną wiedzą historyczną.
O ile "Król" to szalona przejażdżka szybką taksówką po przedwojennej Warszawie, po jej knajpach,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bój o Prusy Wschodnie. Kronika dramatu 1944-1945 Kurt Dieckert, Horst Grossmann
Ocena 5,5
Bój o Prusy Ws... Kurt Dieckert, Hors...

Na półkach:

Pozycja obowiązkowa dla fanów II Wojny światowej i Prus Wschodnich. Kronika dramatu - to bardzo trafny podtytuł. Książka to opis zagłady tej krainy, który nie miał precedensu w historii nowożytnej Europy. Nigdzie nie dokonano takich zniszczeń, połączonych z totalnym wysiedleniem miejscowej ludności.
Nie spodziewałem się tak heroicznej obrony ze strony niemieckich żołnierzy, którzy najpierw w styczniu zostali zamknięci w okrężeniu na Warmii, Barcji, Natangii i Sambii. Później w marcu bronili się na małych skrawkach w okolicach Braniewa i Św.Siekierki (Heiligenbeil/Mamonowa), a po upadku Królewca kilkanaście dni odpierali ataki w Pilawie. Co ciekawe, części udało się uciec z piekła sowieckiej niewoli drogą morską przez Hel w przededniu wojny.
Nie spodziewałem się takiego natężenia walk, przy których kampania wrześniowa wypadała blado.
Warto czytać ze starymi pruskimi mapami.
Równolegle pod koniec książki, wróciłem do czytania "Dzienników z Prus Wschodnich" Hansa Lehndorfa, który opisywał zmagania roku 1945 z punktu widzenia cywila.
Bardzo mocna lektura!

Pozycja obowiązkowa dla fanów II Wojny światowej i Prus Wschodnich. Kronika dramatu - to bardzo trafny podtytuł. Książka to opis zagłady tej krainy, który nie miał precedensu w historii nowożytnej Europy. Nigdzie nie dokonano takich zniszczeń, połączonych z totalnym wysiedleniem miejscowej ludności.
Nie spodziewałem się tak heroicznej obrony ze strony niemieckich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka przeczytana.
Na wstępie słowa do fanów "Antymarksizmu-Karonizmu": Książka jest niczym innym jak nieco rozszerzonym skryptem treści prezentowanych w cyklach "Program Wiedzy Społecznej" i "Historia Marksizmu". Książka jest jednak o tyle uboższa od prezentacji wideo, że brak w niej jakichkolwiek rysunków, zdjęć czy prostych infografik znanych z YouTuba.
Osoby nie znających wideo z kanału "historia sztuki" będą mieli o wiele trudniejsze zadanie. Ale wróćmy do recenzji.

Plusem (w pewnym sensie) jest obszerność materiału, i impuls do poszukania dalszych informacji nt. omawiających zjawisk w celu poszerzenia wiedzy bądź skonfrontowania stanowiska. Sam dzięki Karoniowi, zacząłem szukać dalszych informacji nt. Gobekli Tepe i innych neolitycznych kultur, czy badać rzekomy sukces partii Zentrum w XIX wiecznych Prusach. Szokiem dla mnie były także rzeczywiste "performance" Akcjonistów Wiedeńskich - o których w książce wspomina w paru wersach. Karoń dość encyklopedycznie wylicza materiały źródłowe i ich autorów, co na pewno pomaga w rozszerzaniu wiedzy i to jest zdecydowana zaleta. Książka jako punkt startowy do dalszego pozyskiwania wiedzy.

Minusów jest znacznie więcej. Pierwszy to dość chaotyczne prezentowanie zjawisk i tematyki. O ile Historia Marksizmu na YouTube była przedstawiona chronologicznie i kontekstowo, to w książce mamy do czynienia poplątanie i pomieszaniem, ale winię za to raczej niedoświadczenie autora w kompilacji takiej ilości wiedzy. Co na pewno jest bardzo trudne.
Pewne zjawiska są opisywane na jednej stronie, za kilka stron pojawia się większość wcześniejszego tekstu, albo pojawia się w innym dziale, teoretycznie opisującym już inne zjawiska.
Jako, że to wersja robocza - i to raczej 0.1 niż 0.9, myślę że potrzeba sporo wysiłku by ją poukładać.

Druga wada. Zdawkowość. Czytając książkę miałem wrażenie, że autor chciał upchać za dużo treści, kompletnie nie mając na to pomysłu. I zamiast skarbnicę wiedzy, mamy sklepik z rzeczami za 5 PLN, gdzie każdy temat jest upakowany na max 1-2 stronach i zestawiony często kompletnie "od czapy" na różnych dziwnych półeczkach. Jednym słowem to taki niskobudżetowy merchandising.

Kolejny minus wynikający ze zdawkowości to bardzo nierówne jechanie z kontekstem. Raz jest on poruszany, raz prawie wcale nie wspomniany. Co jak co, ale omawianie wielkich teorii czy zjawisk XX wieku, bez odniesień do II wojny światowej (Manifest z Ventotene, Skala F) czy omawianie rewolucji seksualnej bez podkreślenia roli pigułki antykoncepcyjnej to albo celowy zabieg założenia klapek na oczach czytającego albo niedopatrzenie.

I wreszcie: Panie Krzysztofie, jeśli ta recenzja trafi do Pana, niech Pan w końcu poświęci trochę czasu, co Pan rozumie pod pojęciami "praca pozorna, praca szkodliwa". Tyle Pan o tym mówi, te zjawiska są fundamentem do Pana dalszych rozważań, a nigdzie nie mogłem się dowiedzieć "czarno na białym" jak Pan definiuje taką pracę i jakie są jej przykłady. Np. Tatuażysta wykonuje pracę szkodliwą? A może grafik składający czasopismo dla tatuażystów? A może producent albo dystrybutor maszynek i akcesoriów potrzebnych do tatuowania? A może księgowa tatuażysty albo agencja nieruchomości wynajmująca mu lokal?

Kwestię właściwej interpretacji tekstów, zjawisk, teorii, prądów filozoficznych, socjologicznych, psychologicznych opisanych przez Karonia zostawiam specjalistom. Podskórnie czuję, że nie jest ona w 100% rzetelna.

Mam też osobistą refleksję nt. działalności szeroko rozumianych tropicieli antymarksizmu.
Refleksja zaświtała mi podczas jednej z luźnych wypowiedzi Pana Karonia, w chwili gdy - co typowe dla niego - dał się ponieść dygresji i powiedział chyba kilka szczerych słów za dużo.

Otóż sam Karoń sam podkreślił, że "lewa" strona wykonała tytaniczną pracę analizujacą zmieniającą się w ostatnich dekadach rzeczywistość, rozbudowywała warsztat badawczy, opracowywała nowe pojęcia. Prawa strona nie zrobiła w tym czasie prawie nic, i obudziła się z ręką w nocniku. Jedyne co jej zostało to albo zaklinać rzeczywistość z przysłowiowym "medalikiem w dłoni", albo dokonać podobnej pracy.
Ale czy Karoń i jego apostołowie są w stanie dokonać tyle, co setki "ewangelistów" lewej strony w relatywnie krótkim czasie?
Przypuszczam, że wątpię.

Mimo wszystko serdecznie pozdrawiam Pana Krzysztofa, życzę zdrowia i wysiłku do zrealizowania wersji 1.0.

Książka przeczytana.
Na wstępie słowa do fanów "Antymarksizmu-Karonizmu": Książka jest niczym innym jak nieco rozszerzonym skryptem treści prezentowanych w cyklach "Program Wiedzy Społecznej" i "Historia Marksizmu". Książka jest jednak o tyle uboższa od prezentacji wideo, że brak w niej jakichkolwiek rysunków, zdjęć czy prostych infografik znanych z YouTuba.
Osoby nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo ciekawa historia. Może nie był to kamień poruszający lawinę, ale na pewno mała strzałeczka, która składała się na wypadkową wielkich zmian.
Podczas lektury naszła mnie dwie refleksja, jawny antysemityzm to domena ogólnie chrześcijaństwa (nie chcę pisać katolicka, bo w Luter w swoich księgach także ostro "jechał" po Żydach) - a nie konkretnego kraju jak Polska. Liczne świadectwa o pogłoskach o mordach rytualnych pojawiały się od dawna w całej Europie (w książce, oprócz włoskich przypadków, omawiany jest także mołdawski)
Druga refleksja to taka, że skandal z żydowskim chłopcem odbił się głośnym echem w całej Europie a nawet za Atlantykiem, podczas gdy zaledwie 8 dekad później świat milczał w sprawie Holocaustu.
To pokazuje jak cywilizowany był wiek XIX - a jak okrutny wiek XX.

Bardzo ciekawa historia. Może nie był to kamień poruszający lawinę, ale na pewno mała strzałeczka, która składała się na wypadkową wielkich zmian.
Podczas lektury naszła mnie dwie refleksja, jawny antysemityzm to domena ogólnie chrześcijaństwa (nie chcę pisać katolicka, bo w Luter w swoich księgach także ostro "jechał" po Żydach) - a nie konkretnego kraju jak Polska....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzienniki można spokojnie uznać za "powieść drogi" osadzoną w piekielnych realiach sowieckiej zemsty na Niemcach.
Prusy Wschodnie - najdalszy na wschód bastion żywiołu niemieckiego - pierwsze przyjęły sowiecką wojenną nawałę. Hekatomba niemieckiej ludności cywilnej, głód, gwałty, poniewierka, beznadzieja i śmierć - do tej pory była dla mnie kilkoma akapitami w historii drugiej wojny. W książce wyłożone są czarno na białym.
Cywilna ludność Ostpreussen spotkał ten sam los co wypędzonych warszawiaków, mieszkańców kresów wschodnich, czy zamojszczyzny. Naturalnie była to kara za narodowy socjalizm - ale czytając książkę, mimo wszystko głos się na głowie jeżył - jak brutalna była to kara.
Druga myśl która mi przeszła podczas lektury, to podziw dla Polaków - którzy zasiedlali spaloną do cna ziemię Ostpreussen która dzisiaj jest woj. Warmińsko-Mazurskim. Miasta średnio zniszczone w 60-70% udało się zasiedlić, odbudować - fakt szpetną - ale jednak spójną tkanką miejską. Odbudować szpitale, szkoły, udrożnić kanalizację, zasiać pola - podłączyć elektrykę.
Efekt po 75 latach nie jest najgorszy, w porównaniu chociaż do Obwodu Kaliningradzkiego - który jest turpistyczną mieszanką trupa dawnych Prus Wschodnich z trupem Sowieckim.
Mam w planach odwiedzić Warmię i Mazury w poszukiwaniu śladów Prus Wschodnich. W ramach tej wyprawy postaram się podążyć śladami niesamowitego Hansa von Lehndorffa.
PS. W książce zdecydowanie brakowało mapki, gdzie na bieżąco można by śledzić jego tułaczkę. Większą część książki czytałem z otwartą Google Maps na komórce oraz pruską mapą z 1877 na portalu mapire.eu

Dzienniki można spokojnie uznać za "powieść drogi" osadzoną w piekielnych realiach sowieckiej zemsty na Niemcach.
Prusy Wschodnie - najdalszy na wschód bastion żywiołu niemieckiego - pierwsze przyjęły sowiecką wojenną nawałę. Hekatomba niemieckiej ludności cywilnej, głód, gwałty, poniewierka, beznadzieja i śmierć - do tej pory była dla mnie kilkoma akapitami w historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właśnie skończyłem czytać. Mega wyważona książka z bardzo mądrym podsumowaniem Zychowicza uderzająca w fanatyków "jedynej i słusznej racji i narracji" czy to z lewa, czy to prawa. Podpisuję się pod tym podsumowaniem obiema rękami.
Najprościej jest powiedzieć że historia nie jest czarno-biała, ale to za mało. Najważniejsze jest uczciwe przedstawienie faktów, bez zatajania niewygodnych zdarzeń.
Co do samej historii, krew niewinnych przelewali wszyscy na wszystkich frontach. Różna była tylko skala zbrodni. Czasami mam się wrażenie, że w czasie wojny tereny między Wisłą a Dnieprem to była jakaś Ruanda z Hutu i Tutsi, a działania wojsk frontowych to był chwilowy epizod.

Książka na pewno nie szarga pamięci podziemia antykomunistycznego, i na wielu stronach podkreśla ich tragizm i beznadziejną sytuację w jakiej się znaleźli.

Czytając historię sprzed ponad 70 lat jesteśmy bogatsi o wiedzę np. nt. eksperymentów Zimbardo czy Milgrama -i wiemy jak łatwo wyzwolić w ludziach najgorsze instynkty.

Właśnie skończyłem czytać. Mega wyważona książka z bardzo mądrym podsumowaniem Zychowicza uderzająca w fanatyków "jedynej i słusznej racji i narracji" czy to z lewa, czy to prawa. Podpisuję się pod tym podsumowaniem obiema rękami.
Najprościej jest powiedzieć że historia nie jest czarno-biała, ale to za mało. Najważniejsze jest uczciwe przedstawienie faktów, bez zatajania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura obowiązkowa przy temacie związanym z Rzezią Wołyńską

Lektura obowiązkowa przy temacie związanym z Rzezią Wołyńską

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niemcy przeczytane. Po Żydach i Sowietach wiedziałem czego mniej więcej się spodziewać. Pełen przekrój zachowań Niemców w najbardziej burzliwym czasie II WŚ.
W czasie promocji książki wydawało się, że głównym lejtmotywem książki, będzie rzekoma powszechna lewicowość III Rzeszy. Prawda jest taka, że temat ten dotyka tak naprawdę jeden podrozdział książki, co stanowi ok 5% procent treści. Zresztą lewicowość jest przypisana Adolfowi, niż całemu aparatowi Państwowemu III Rzeszy.
Największe wrażenie zrobił na mnie rozdział opisujący nowe(?), lub niepopularne spojrzenie na Holocaust - jako jednej wielkiej improwizacji. I jest to bardzo dobrze logicznie wytłumaczone, głównie dzięki chronologicznie przedstawionym faktom, i prostym związkom przyczynowo-skutkowym.
Akcja T4 - kolejny cios w głowę. Miałem świadomość o tej zbrodni ale nie o tak wielkiej skali, podobnie jak o kulisach "polowań na zebry".

Minusem jest brak rozdziału poświęconego powojennym losom nazistów, który mógłby zamknąć książkę ciekawą klamrą.
Pierwszy rozdział dotyczył rzezi w Namibii, więc spodziewałem się zupełnie innego epilogu.

Będzie następna kompilacja? Anglicy, Alianci, Ukraińcy?

Niemcy przeczytane. Po Żydach i Sowietach wiedziałem czego mniej więcej się spodziewać. Pełen przekrój zachowań Niemców w najbardziej burzliwym czasie II WŚ.
W czasie promocji książki wydawało się, że głównym lejtmotywem książki, będzie rzekoma powszechna lewicowość III Rzeszy. Prawda jest taka, że temat ten dotyka tak naprawdę jeden podrozdział książki, co stanowi ok 5%...

więcej Pokaż mimo to