Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niejednorodna struktura tej belgijskiej epopei, składającej się z fragmentów przepisanych z dzieł dawniejszych oraz napisanych w XIX wieku, utrudnia nieco jej lekturę, podobnie jak niejednorodna struktura belgijskiego królestwa utrudnia zjednoczenie jego obywateli wokół idei jednego państwa. Na dodatek jest to na poły powieść łotrzykowska, na poły opowieść ku pokrzepieniu serc, poprzedzona jeszcze pompatycznym wstępem Romaina Rollanda. Ale rozrywki jest tu dość, a przyjemne doznania potęguje kunszt translatorski Juliana Rogozińskiego, dobierającego terminy z imponującym wyczuciem.
Największą lekcją jest jednak chyba konfrontacja z wiekiem XVI, z jego hipokryzją, barbarzyństwem i brakiem poszanowania dla ludzkiego życia. Techniczne, a przede wszystkim moralne zdobycze XXI wieku pozwalają patrzeć na te ciemne wieki z najwyższą pogardą.

Niejednorodna struktura tej belgijskiej epopei, składającej się z fragmentów przepisanych z dzieł dawniejszych oraz napisanych w XIX wieku, utrudnia nieco jej lekturę, podobnie jak niejednorodna struktura belgijskiego królestwa utrudnia zjednoczenie jego obywateli wokół idei jednego państwa. Na dodatek jest to na poły powieść łotrzykowska, na poły opowieść ku pokrzepieniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest trochę inna i nie jestem pewien, czy to komplement. Z jednej strony wydaje się, że Rokita podchodzi do zagadnienia śląskości bez tezy, autentycznie próbuje zbadać jej fenomen, ujmując go w całej jego złożoności, ambiwalencji. Sam proces tworzenia się tej tożsamości ukazuje wybiórczo, a zarazem przekrojowo, co jest dużą sztuką.
Z drugiej strony autorowi brakuje niekiedy pokory, co skłania go okazjonalnie do wygłoszenia autorytatywnego sądu w materii niepewnej. Poza tym zbyt często ucieka się do zestawienia tezy i antytezy; po jakimś czasie ta zagrywka się nudzi. Sam język też jest niejednorodny, podejrzany ze względu na obecność w nim różnych, nieprzystających do siebie tonów.
Ale tę książkę trudno odłożyć, co jest prawdopodobnie zasługą bardzo osobistego spojrzenia na historię i nienachalności tej opowieści.

Ta książka jest trochę inna i nie jestem pewien, czy to komplement. Z jednej strony wydaje się, że Rokita podchodzi do zagadnienia śląskości bez tezy, autentycznie próbuje zbadać jej fenomen, ujmując go w całej jego złożoności, ambiwalencji. Sam proces tworzenia się tej tożsamości ukazuje wybiórczo, a zarazem przekrojowo, co jest dużą sztuką.
Z drugiej strony autorowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Patologiczna, uświęcona wiekami tradycji opresja z jednej strony i stłamszona wrażliwość z drugiej. Takie podsumowanie „Białych nocy” byłoby zarazem trafne i krzywdzące, bo Honek nie wybiera drogi na skróty i ukazuje tę prowincjonalną rzeczywistość jako uniwersum złożone, tajemnicze i niejednoznaczne. Posługuje się przy tym frazą bogatą i różnorodną, a poszczególne opowiadania zazębiają się, odsłaniając stopniowo kolejne powiązania i rzucając coraz więcej światła na kolejne tragedie. Bo tej spoetyzowanej rzeczywistości daleko do wiejskiej sielanki, dzieją się tu rzeczy straszne, droga ucieczki jest zaś tylko jedna. Jedni wkraczają na nią śmiało, inni stawiają tylko próbne kroki i zeskakują w zarośla, ale śmierć jest wszechobecna i gotowa wszystkich jednako ukoić.

Patologiczna, uświęcona wiekami tradycji opresja z jednej strony i stłamszona wrażliwość z drugiej. Takie podsumowanie „Białych nocy” byłoby zarazem trafne i krzywdzące, bo Honek nie wybiera drogi na skróty i ukazuje tę prowincjonalną rzeczywistość jako uniwersum złożone, tajemnicze i niejednoznaczne. Posługuje się przy tym frazą bogatą i różnorodną, a poszczególne...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tako rzecze Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś Stanisław Bereś, Stanisław Lem
Ocena 8,1
Tako rzecze Le... Stanisław Bereś, St...

Na półkach:

Nie wiem, co myśleć o tym tomie. Lem był człowiekiem o wybitnym umyśle, pozostawił po sobie imponującą spuściznę, a i w wywiadzie przeprowadzonym przez Stanisława Beresia potrafi zachwycić, wygłaszając na poczekaniu tyrady gładko łączące rozmaite dziedziny nauki, rzucając mimochodem uwagi o oślepiającym stopniu błyskotliwości.
Niespotykana inteligencja predestynowała go do stanowiska samotnego mędrca, ale i on sam ochoczo w te buty wskoczył. I srodze się zawiódł, a zawodowi temu daje wyraz w swoich odpowiedziach. Rozgoryczony, przepełniony słusznym zapewne poczuciem niedocenienia i niezrozumienia, zajmuje stanowisko, które trudno nazwać inaczej niż mizantropią.
Szczególnie ostatnie fragmenty to już istna męka, stary Lem jest skrajnie zgorzkniały, gubi miarę w czarnowidztwie. Dlatego nie będę oceniać tej książki, która staje się notabene bodajże pierwszą spośród jego spuścizny, do której nie zamierzam powrócić. Nie mam legitymacji, by krytykować tak mądrego człowieka, w którego samotną i tragiczną sytuację nijak nie jestem w stanie się wczuć.

Nie wiem, co myśleć o tym tomie. Lem był człowiekiem o wybitnym umyśle, pozostawił po sobie imponującą spuściznę, a i w wywiadzie przeprowadzonym przez Stanisława Beresia potrafi zachwycić, wygłaszając na poczekaniu tyrady gładko łączące rozmaite dziedziny nauki, rzucając mimochodem uwagi o oślepiającym stopniu błyskotliwości.
Niespotykana inteligencja predestynowała go do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Brawurowa, porywająca opowieść, z protagonistą wcielającym ducha narodu ze wszelkimi jego zaletami i przywarami (pozostającymi w określonych, niezbyt tajemnych proporcjach), z zamkniętą w pigułce historią trudów i opresji, spisana piękną frazą, z formalnymi niespodziankami. Bawi się autor przednio, ale niżej podpisany, choć bawił się również, to nie zawsze przednio, bo nie ma tu miejsca na oddech ani przestrzeni na czytelnicze dopowiedzenie. Syndrom Forresta Gumpa krzyżuje się z natłokiem historycznych, geograficznych, topograficznych, technicznych itp. szczegółów, jakby Sadulski za wszelką cenę pragnął dowieść skrupulatności swego researchu, gdy tymczasem, jak uczą wielcy, z jego rezultatami należy obchodzić się znacznie oszczędniej. Tak więc „Rzeszot”, jakkolwiek w wysmakowany sposób rozbrajający jeden po drugim nasze tyle wzniosłe, co fałszywe polskie mity, cierpi jednocześnie od namiaru słów i zdań, informacji i epitetów, co rodzi podejrzenia, że w procesie wydawniczym zabrakło bardziej zdecydowanej redakcji. Literatura polega bowiem na współpracy autora z czytelnikiem; jeśli ten pierwszy za bardzo stara się rozwinąć i wyeksponować skrzydła, temu drugiemu pozostają jeno przykurcz i połamane pióra.

Brawurowa, porywająca opowieść, z protagonistą wcielającym ducha narodu ze wszelkimi jego zaletami i przywarami (pozostającymi w określonych, niezbyt tajemnych proporcjach), z zamkniętą w pigułce historią trudów i opresji, spisana piękną frazą, z formalnymi niespodziankami. Bawi się autor przednio, ale niżej podpisany, choć bawił się również, to nie zawsze przednio, bo nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Borges deklaruje prostotę tych historii, ale nie potrafi, a prędzej jeszcze nie ma ochoty wyzbyć się nawyku brania wszystkiego w nawias. Aluzyjność jego tekstów jest po prostu niezbywalna, ironia ostra jak nóż i zawsze celna, zawsze kwitująca w kilku słowach konstytutywne cechy człowieczeństwa, nie przypadkiem będące jednocześnie cechami nie nazbyt wzniosłymi. Przy tym nie ma tu tej wszechogarniającej, erudycyjnej intertekstualności, która cechuje słynniejsze zbiory mistrza i zarazem czyni je nieco cięższymi, a momentami nawet wydumanymi. To literatura do smakowania, niewyczerpane źródło namysłu, ale i prostej radości czytania.

Borges deklaruje prostotę tych historii, ale nie potrafi, a prędzej jeszcze nie ma ochoty wyzbyć się nawyku brania wszystkiego w nawias. Aluzyjność jego tekstów jest po prostu niezbywalna, ironia ostra jak nóż i zawsze celna, zawsze kwitująca w kilku słowach konstytutywne cechy człowieczeństwa, nie przypadkiem będące jednocześnie cechami nie nazbyt wzniosłymi. Przy tym nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opisane tu fikcyjne a zajmujące żywoty stanowią uniwersalną, acz zgryźliwą metaforę naszych zmagań z przestrzelonymi aspiracjami. Bohaterowie Bolaño usiłują przekroczyć ludzką kondycję, projektując dzieła zakrojone zbyt szeroko, i nieuchronnie stają się ofiarami własnych ambicji. Tragizm ich losów jest brzydki, nie piękny, w ich cierpieniu nie ma nic wzniosłego. Popularny motyw samotności i wrażliwości artysty zostaje tu złośliwie wykoślawiony.
Zasadniczym narzędziem Bolaño jest skrót, który jakimś cudem łączy się z natłokiem szczegółów, manifestujących zjadliwą ironię. Historyjkom brak puenty, bo te żywoty wypalają się wcześniej, spalają w chybionym akcie twórczym, po którym pozostaje im jedynie smętna wegetacja. Ten przegląd pisarskich wojsk pozwala wykpić rozmaite szufladki, etykietki oraz mody literackie. I jeśli uniwersalna metafora ludzkiego losu sama jawi się jako wyblakła etykietka, można myśleć o „Literaturze faszystowskiej” jako o bardziej opisowej i ekstrawaganckiej alternatywie dla DSM-5.

Opisane tu fikcyjne a zajmujące żywoty stanowią uniwersalną, acz zgryźliwą metaforę naszych zmagań z przestrzelonymi aspiracjami. Bohaterowie Bolaño usiłują przekroczyć ludzką kondycję, projektując dzieła zakrojone zbyt szeroko, i nieuchronnie stają się ofiarami własnych ambicji. Tragizm ich losów jest brzydki, nie piękny, w ich cierpieniu nie ma nic wzniosłego. Popularny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielka przygoda przystrojona w ramy postmodernistycznej zabawy. Nie musicie kartkować opisów – autor wyciął je dla Waszej wygody i bezczelnie się tym chwali.
Goldman ma chwilami aż za lekkie pióro. Typowo amerykańskie fraternizowanie się z czytelnikiem nie zawsze zdaje egzamin, a niezbyt wyszukany dowcip nie zawsze sięga celu. Ale jeśli potraktować tę przypowieść z przymrużeniem oka, można znaleźć w niej wiele przydatnych rzeczy, na przykład głęboko prawdziwe pouczenie o naturze sztuki, czy naukę, że są na tym świecie sprawy, nad które władza rozumu (na szczęście) się nie rozpościera.
To chyba jednak ten rzadki przypadek, gdzie filmowa adaptacja ma więcej czaru niż literacki pierwowzór.

Wielka przygoda przystrojona w ramy postmodernistycznej zabawy. Nie musicie kartkować opisów – autor wyciął je dla Waszej wygody i bezczelnie się tym chwali.
Goldman ma chwilami aż za lekkie pióro. Typowo amerykańskie fraternizowanie się z czytelnikiem nie zawsze zdaje egzamin, a niezbyt wyszukany dowcip nie zawsze sięga celu. Ale jeśli potraktować tę przypowieść z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyjemna i sentymentalna opowieść, próba oddania hołdu gatunkowi, na którego wierności bezapelacyjnie można polegać. Auster podjął próbę nieziszczalnego może ujęcia psiej psychiki w słowa, wykładając się na pewnej zdublowanej niekonsekwencji. Otóż psi protagonista tej powieści pozostaje na bardzo zróżnicowanych poziomach świadomości w zależności od fabularnych potrzeb autora, a tę huśtawkę odtwarza narrator, rozpięty na długim łuku między wszechwiedzą (trochę obciachową w wypadku dobrej literatury) a wielką naiwnością.

Przyjemna i sentymentalna opowieść, próba oddania hołdu gatunkowi, na którego wierności bezapelacyjnie można polegać. Auster podjął próbę nieziszczalnego może ujęcia psiej psychiki w słowa, wykładając się na pewnej zdublowanej niekonsekwencji. Otóż psi protagonista tej powieści pozostaje na bardzo zróżnicowanych poziomach świadomości w zależności od fabularnych potrzeb...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nostalgiczne wspominki z beztroskiego czasu dzieciństwa przeplatają się z nawracającymi oskarżeniami kolonializmu, a europejskim mocarstwom dostaje się nie tylko za zbiorowe następstwa ich ambicji, nie tylko za bezpowrotne zepsucie nieco tu wyidealizowanego Czarnego Lądu, ale i za zepsucie ojca autora, który ze względu na zewnętrzne okoliczności nigdy nie stał się ojcem, jakim powinien był zostać. „Afrykanin” stanowi hołd dla tej niejednoznacznej postaci, spisany techniką fragmentaryczną, przez co najgłośniej wybrzmiewają te epizody, które Le Clézio postanowił przemilczeć.

Nostalgiczne wspominki z beztroskiego czasu dzieciństwa przeplatają się z nawracającymi oskarżeniami kolonializmu, a europejskim mocarstwom dostaje się nie tylko za zbiorowe następstwa ich ambicji, nie tylko za bezpowrotne zepsucie nieco tu wyidealizowanego Czarnego Lądu, ale i za zepsucie ojca autora, który ze względu na zewnętrzne okoliczności nigdy nie stał się ojcem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uparcie tytułuje się tę rzecz powieścią łotrzykowską, gdy tymczasem wybrzmiewa ona zupełnie innym tonem. To tragedia prozą, uniwersalna opowieść o wyobcowaniu – narodowym, duchowym, moralnym. Pietrkiewicz nie kładzie nacisku na fabułę, zmontowaną z historycznych wydarzeń i artystycznych dopowiedzeń, koncentruje się natomiast na stanach ducha kapitana Hume’a, na kolejnych epizodach jego konfliktu ze światem o rozdwojonym języku, unieważniającym prostolinijną strategię istnienia protagonisty, zmuszonego patrzeć, z jaką łatwością fikcja nadpisuje prawdę, i popadać w coraz głębszą melancholię.

Uparcie tytułuje się tę rzecz powieścią łotrzykowską, gdy tymczasem wybrzmiewa ona zupełnie innym tonem. To tragedia prozą, uniwersalna opowieść o wyobcowaniu – narodowym, duchowym, moralnym. Pietrkiewicz nie kładzie nacisku na fabułę, zmontowaną z historycznych wydarzeń i artystycznych dopowiedzeń, koncentruje się natomiast na stanach ducha kapitana Hume’a, na kolejnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To, co zaczyna się jako dystopia o trudnym do ustalenia miejscu akcji, kończy się brawurowym wykładem teorii o światach matrioszkowych, solidnie podbitym teologicznym zacięciem. Ta tragiczna właściwie powieść, rozprawiająca się z demonami tak minionymi, jak i zdecydowanie aktualnymi, niesie jednocześnie sporą dawkę humoru opartą na szczególnej właściwości protagonisty, a może i samego czytelnika. Język bywa odrobinę toporny, ale kreacyjny talent Huberatha wynagradza wszelkie drobne mankamenty jego rzemiosła.

To, co zaczyna się jako dystopia o trudnym do ustalenia miejscu akcji, kończy się brawurowym wykładem teorii o światach matrioszkowych, solidnie podbitym teologicznym zacięciem. Ta tragiczna właściwie powieść, rozprawiająca się z demonami tak minionymi, jak i zdecydowanie aktualnymi, niesie jednocześnie sporą dawkę humoru opartą na szczególnej właściwości protagonisty, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie tego się spodziewałem. To znaczy nie mam pojęcia, czego się spodziewałem, ale na pewno czegoś innego. Często czułem się w tych opowiadaniach zagubiony, nie wiedziałem, czy czytam właśnie dokładny zapis snów Grušy, czy pokawałkowaną, brawurową antyutopię, czy głęboko zakamuflowaną satyrę na ustrój ludowy, czy wreszcie złożoną i wymykającą mi się alegorię.
Gruša ma inne podejście do stosunków międzyludzkich, szczególnie damsko-męskich. Ma inne podejście do narracji – zaczyna historię od środka, wrzuca do niej odbiorcę bez wstępu czy objaśnienia. Jego pisarstwo cechuje różnorodność tematów i technik, ale te opowiadania mają punkt styczny, a jest nim ludzka nieadekwatność, ciągłe a nieuniknione chybianie celu. A skoro o celu mowa, to literatura powinna między innymi dążyć właśnie do wybicia czytelnika z rytmu. Czeski pisarz opanował tę sztukę do perfekcji.

Nie tego się spodziewałem. To znaczy nie mam pojęcia, czego się spodziewałem, ale na pewno czegoś innego. Często czułem się w tych opowiadaniach zagubiony, nie wiedziałem, czy czytam właśnie dokładny zapis snów Grušy, czy pokawałkowaną, brawurową antyutopię, czy głęboko zakamuflowaną satyrę na ustrój ludowy, czy wreszcie złożoną i wymykającą mi się alegorię.
Gruša ma inne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pięć krótkich opowiadań skupia się na sposobach, do jakich może się uciec człowiek pragnący przełamać na chwilę hegemonię czasu, jego okrutne i autorytarne rządy. Pięciu znajdujących się w jesieni życia bohaterów – w mniej lub bardziej oczywisty sposób tożsamych z autorem – spogląda wstecz i odsiewa to, co ważne, od tego, co nieważne. Nie jest może wielkim zaskoczeniem, że ogromne znaczenie przypisują miłości, i to mimo dojmującej świadomości własnej, niezbywalnej samotności.
Jeśli jakiś pisarz zbliża się do uchwycenia nieuchwytnego, to jest nim Claudio Magris. Spisane oszczędną, lecz niestroniącą od bogatych metafor frazą historie zawierają dużą dawkę melancholii, ale ich wymowa jest daleka od ponurej. Jest w tej prozie oczarowanie wielowymiarowym fenomenem życia i wdzięczność za ten niepowtarzalny dar, nawet jeśli adresat tej wdzięczności pozostaje nieokreślony.

Pięć krótkich opowiadań skupia się na sposobach, do jakich może się uciec człowiek pragnący przełamać na chwilę hegemonię czasu, jego okrutne i autorytarne rządy. Pięciu znajdujących się w jesieni życia bohaterów – w mniej lub bardziej oczywisty sposób tożsamych z autorem – spogląda wstecz i odsiewa to, co ważne, od tego, co nieważne. Nie jest może wielkim zaskoczeniem, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy Ikar musiał spaść na Ziemię? Czy próba przekroczenia ludzkiej kondycji zawsze będzie się kończyć porażką, a dążenie do ideału przyczyni człowiekowi jedynie bólu i zgryzoty, skazując go na niezrozumienie i wyobcowanie?
Posadowiona na gruncie zimnowojennych lęków powieść Tevisa okazuje się zaskakująco aktualna, jej jądrem nie jest bowiem zastygły w konkretnym czasie komentarz społeczny, tylko wszechogarniający, egzystencjalny smutek, który tak silnie promieniuje z tej cienkiej książeczki, że chyba wyniosę ją do piwnicy, by dla odmiany to szczury zmierzyły się z grozą istnienia.

Czy Ikar musiał spaść na Ziemię? Czy próba przekroczenia ludzkiej kondycji zawsze będzie się kończyć porażką, a dążenie do ideału przyczyni człowiekowi jedynie bólu i zgryzoty, skazując go na niezrozumienie i wyobcowanie?
Posadowiona na gruncie zimnowojennych lęków powieść Tevisa okazuje się zaskakująco aktualna, jej jądrem nie jest bowiem zastygły w konkretnym czasie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od kiedy pamiętam, literatura jest dla mnie przede wszystkim ucieczką od rzeczywistości w świat fantazji. Nie czytuję reportaży czy publicystyki, a po pozycje popularnonaukowe zdarza mi się sięgać tylko dlatego, że nauka zajmuje się przede wszystkim niestrudzonym zastępowaniem dawnych fikcji nowymi.
Borges podniósł fantazjowanie do rangi sztuki, żeniąc literaturę z filozofią, mieszając dorobek twórców rzeczywistych z dorobkiem twórców zmyślonych. Błądzenie po zaprojektowanym przez argentyńskiego pisarza labiryncie skojarzeń i nawiązań przynosi niewymowną satysfakcję, nawet jeśli ostatecznie okazuje się, że projektant nie raczył przewidzieć wyjścia. Powtarzający się mechanizm, w ramach którego Borges daje obietnice, których następnie nie spełnia, można uznać za metaforę ludzkiego losu.
Bo przecież te fantastyczne historie, emanujące z niezwykłej wyobraźni Borgesa i wsparte jego godną zazdrości erudycją, dzielą bardzo istotny pierwiastek z naszą twardą rzeczywistością – wszyscy ich bohaterowie okazują się w pewien sposób chybieni; gdybym i ja miał zaszczyt popaść w jakąś niecodzienną obsesję, mógłbym z łatwością trafić na karty tego zbioru, odrobinę tylko podmalowany dla celów estetycznych.
I to poniekąd zabawne, że Borges deklaruje przyjemność jako podstawową funkcję literatury, gdy tymczasem przez jego opowiadania przeziera nicość.

Od kiedy pamiętam, literatura jest dla mnie przede wszystkim ucieczką od rzeczywistości w świat fantazji. Nie czytuję reportaży czy publicystyki, a po pozycje popularnonaukowe zdarza mi się sięgać tylko dlatego, że nauka zajmuje się przede wszystkim niestrudzonym zastępowaniem dawnych fikcji nowymi.
Borges podniósł fantazjowanie do rangi sztuki, żeniąc literaturę z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To przypowieść, lata płyną więc w niej szybko, a większa część życiorysu Tarabasa przemyka bokiem jako nieistotna dla zamysłu autora. Prosty język i mordercze tempo są jednak mylące, bo Roth wyzyskuje w tym cienkim tomie aż kilka z wielkich tematów, jakie usłużnie podsuwa mu początek XX wieku, a czyni to w sposób biegły i niewymuszony. Ostatecznie ta opowieść o indywidualnym odkupieniu nazbyt może ufnie daje nadzieję na odkupienie zbiorowe i całe szczęście dla autora, że nie zdążył się przekonać na własne oczy, jak brutalnie ta nadzieja została zdeptana.

To przypowieść, lata płyną więc w niej szybko, a większa część życiorysu Tarabasa przemyka bokiem jako nieistotna dla zamysłu autora. Prosty język i mordercze tempo są jednak mylące, bo Roth wyzyskuje w tym cienkim tomie aż kilka z wielkich tematów, jakie usłużnie podsuwa mu początek XX wieku, a czyni to w sposób biegły i niewymuszony. Ostatecznie ta opowieść o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kundera, posiłkując się nieco własną biografią, rozprawia się z okresem stalinizmu w Czechosłowacji, rysując rozległą panoramę schizofrenicznego, zakłamanego świata, w którego centrum umieszcza człowieka beznamiętnie zmielonego przez młyny historii.
Dociekając korzeni zła, dochodzi do wniosku, że choć ludzie nie są nikczemni z natury, to zbyt łatwo wstępują na ścieżkę złych uczynków tak pod presją czynników zewnętrznych, jak i wewnętrznych.
„Żart” to polifoniczny hymn na cześć indywidualizmu, a paradoks tkwi w fakcie, iż główny bohater, brutalnie pozbawiony fundamentu istnienia – i wartości – jest w swych indywidualnych cechach antypatyczny, bo wiedziony poczuciem własnej krzywdy, bezrefleksyjnie rusza krzywdzić innych.
Zaś sam tytuł tej bardzo przystępnie napisanej powieści nabiera w świetle jej treści miłej wieloznaczności, która każe kopać w poszukiwaniu nieoczywistych interpretacji.

Kundera, posiłkując się nieco własną biografią, rozprawia się z okresem stalinizmu w Czechosłowacji, rysując rozległą panoramę schizofrenicznego, zakłamanego świata, w którego centrum umieszcza człowieka beznamiętnie zmielonego przez młyny historii.
Dociekając korzeni zła, dochodzi do wniosku, że choć ludzie nie są nikczemni z natury, to zbyt łatwo wstępują na ścieżkę złych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opowiadania O’Connor są co do jednego kameralne, ale w ich tle nieodmiennie toczą się sprawy ważkie. Wyspecjalizowała się więc pisarka w opisywaniu tych małych uczuć, które zwykły prowadzić do wielkich tragedii. Amerykańskie Południe połowy XX wieku służy tu za dobitny przykład zaściankowości, wstecznictwa, izolacji, oporu wobec zmian oraz strachu przed obcym i nieznanym.
Przekaz niektórych opowiadań jest, jak na mój gust, nadmiernie bezpośredni, choć im bliżej końca, tym jest lepiej. O’Connor ma sprawny warsztat i bez trudu porusza się w różnych rejestrach językowych, ale jej teksty niczego we mnie nie poruszają – ani tu, ani tam. W świetle faktu, iż autorka jest powszechnie ceniona przez krytykę, zmuszony jestem zmierzyć się z ewentualnością, że może szwankuje mi któryś z kluczowych organów.

Opowiadania O’Connor są co do jednego kameralne, ale w ich tle nieodmiennie toczą się sprawy ważkie. Wyspecjalizowała się więc pisarka w opisywaniu tych małych uczuć, które zwykły prowadzić do wielkich tragedii. Amerykańskie Południe połowy XX wieku służy tu za dobitny przykład zaściankowości, wstecznictwa, izolacji, oporu wobec zmian oraz strachu przed obcym i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Eliza Kącka zagubiona jest w dwóch labiryntach, labiryncie polskiej literatury i labiryncie własnej jaźni, i te dwa labirynty stapiają się w przestrzeni snu w jeden, efektowny, choć nie efekciarski, pozwalając autorce przepracować to, na przepracowanie czego w dzień brakuje czasu (bo przecież literatura), czyli lęki, frustracje, wątpliwości oraz tę resztę literatury, na którą nie starczyło dnia. Efektem jest pełna absurdu, mnożąca sensy i myląca tropy książeczka, przynosząca odbiorcy mnóstwo satysfakcji, ale i lekcję pokory, dzięki czemu można i trzeba wracać do niej jak do babci na obiad.

Eliza Kącka zagubiona jest w dwóch labiryntach, labiryncie polskiej literatury i labiryncie własnej jaźni, i te dwa labirynty stapiają się w przestrzeni snu w jeden, efektowny, choć nie efekciarski, pozwalając autorce przepracować to, na przepracowanie czego w dzień brakuje czasu (bo przecież literatura), czyli lęki, frustracje, wątpliwości oraz tę resztę literatury, na...

więcej Pokaż mimo to