-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2018-07-01
Absolutnie wspaniała, niepowtarzalna i co tu dużo mówić! Chmielewska jest urzekająca z tymi fragmentami powieści przypominającymi abstrakcję. Ale w niczym nie umniejsza to wartości książki a wręcz przeciwnie. Język moim skromnym zdaniem nie pozostawia wiele do życzenia. Bohaterowie, jak to bohaterowie u Chmielewskiej, przy czym muszę przyznać, że z niewiadomych nawet dla mnie samej przyczyn najbardziej do gustu przypadł mi Diabeł (nie, nie jestem facetem) poza tym większość panów chyba tego Diabła całkiem lubi ale nie dziwię się choć chyba ma to podtekst mocno związany z przerośniętym ego. Choć muszę przyznać, że to książka jednopłciowa, moim zdaniem mężczyźni pewnych niuansów nie zrozumieją i nie chodzi tu o te "babskie zmartwienia". Książka cudowna, nie polecam czytać przy innych bo po prostu nie da się choć raz nie roześmiać!
Absolutnie wspaniała, niepowtarzalna i co tu dużo mówić! Chmielewska jest urzekająca z tymi fragmentami powieści przypominającymi abstrakcję. Ale w niczym nie umniejsza to wartości książki a wręcz przeciwnie. Język moim skromnym zdaniem nie pozostawia wiele do życzenia. Bohaterowie, jak to bohaterowie u Chmielewskiej, przy czym muszę przyznać, że z niewiadomych nawet dla...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wzdrygam się przed przyznawaniem tej książce gwiazdek bo ocenienie jej sprawiedliwie graniczy z niemożliwością... Po zakończeniu Przeminęło z wiatrem uznałam za oczywiste, że kontynuacji potrzebuję nawet bardziej niż wody. Zupełnie nielogicznie, wiedziona uczuciami a nie rozsądkiem rzuciłam się na tę książkę tak, jakby była pełnoprawną kontynuacją pisaną przez Mitchel. Doznałam niemałego zaskoczenia. Już po przeczytaniu jestem niesamowicie dumna z tego co stworzyła pani Ripley, poniosła ciężar legendy pierwszej części z podniesionym czołem. Jak już pisałam zabrałam się za tę książkę jakby była ona pisana przez Mitchel i jakby nic nie miało się zmienić, poza faktem, że delikatnie odczułam zmianę stylu nie zdarzyło się nic niezwykłego. Scarlett pisana jest w duchu pierwszej części. Nie rozumiem osób, które nazywają styl pani Ripley " nieudolnym naśladownictwem językowym" owszem jest naśladownictwo językowe pani Mitchel ale nie dostrzegłam w nim ani krzty nieudolności, nie poczułam też tego polotu, który miał styl Margaret Mitchel. Co się zaś tyczy samych bohaterów to tutaj było pole do potknięć, niewybaczalnych błędów i w ogóle zabicia się zaraz za rogiem... mimo tego, że odwzorowanie bohaterów było taką pułapką pani Ripley po raz kolejny wyszła z tego problemu z podniesionym czołem. Czytając sceny wpierw z Atlanty potem z Charlestonu nie czułam się tak jak bym czytała o obcych ludziach imieniem Rhett i Scarlet i borze zielony, dzięki ci! Bo chyba bym tego nie zniosła. Mnie zdecydowanie najbardziej w tej książce podobał się powiew świeżości jaki przyniosła Irlandia i irlandzkie korzenie Scarlett. Zresztą wcale mnie to nie dziwi bo bezwarunkowo uwielbiam wszystko co wiąże się z tym krajem a najbardziej muzykę Irlandzką. Przejdę teraz do sprawy nieco drażliwej, mianowicie do przemiany Scarlett. A z tejże przemiany jestem nie mniej zadowolona niż z samej książki. Scarlett zmienia się, ale nie tak, że nie moglibyśmy jej poznać. Dowiaduje się po drodze wielu ważnych rzeczy, i dobrze, bo jej niewiedza w pewnych sprawach doprowadzała mnie do obłędu. Przy tym wszystkim jednak dalej zostaje NASZĄ Scarlett, która o wszystkim myśli jutro, kocha wyzwania a im bardziej nieosiągalny cel tym lepiej. Z kolei Rhett... zostaje po prostu sobą, przez bardzo długi czas w tej książce odpoczywa od obecności Scarlett, w "Scarlett" podonbnie jak w "Przeminęło z wiatrem" znajduje się taka "dziura" w jego obecności, nie ma go dość długi czas, a potem wraca... z kolejną kpiną i złośliwą uwagą na ustach. Jak tu go nie uwielbiać? Jak zacznę o tym pisać to do Wielkanocy nie skończę... Alexandra Ripley nie ogranicza się jednak do kopiowania bohaterów Mitchel, z "nowości" najbardziej urzekło mnie rozwinięcie wątku babci Robillard i zapoznanie z Pierrem Robillardem, mężczyzną który pomalował dom na różowo, specjalnie dla swojej żony, która sądziła, że wtedy nie będzie zbytnio widać jej zmarszczek. W ogóle jedyny zgrzyt w tej historii miał na imię Colum (z kolei drugi zgrzyt, lecz raczej w pozytywnym sensie to Luke Fenton) kompletnie nie porwał mnie ani on, ani ta jego miłość do ojczyzny, nawet nie wiem czemu. Sama w sobie ta książka nie ma racji bytu. To pozycja dla tych, którzy tak jak ja już pięć minut po skończeniu pierwszej części usychały z tęsknoty za Scarlett O'Harą i Rhettem Butlerem. "Scarlett" jest idealnym dopełnieniem "Przeminęło z wiatrem" i zaspokojeniem odpowiedzi na pytanie: "Co będzie dalej?" W swojej ocenie potraktuję ją więc nie jak osobną książkę, ale jak dopełnienie.
Csiii... musiałam to dopisać: mimo wszystko, ta książka to romansidło, tylko dla ludzi, którzy naprawdę pokochali "Przemineło...", warto to uwzględnić zanim zaczniemy pluć na tę pozycję, jednak po namyśle musiałam zmienić ocenę w gwiazdkach, nabrałam chyba obiektywizmu... jak nie ja.
Wzdrygam się przed przyznawaniem tej książce gwiazdek bo ocenienie jej sprawiedliwie graniczy z niemożliwością... Po zakończeniu Przeminęło z wiatrem uznałam za oczywiste, że kontynuacji potrzebuję nawet bardziej niż wody. Zupełnie nielogicznie, wiedziona uczuciami a nie rozsądkiem rzuciłam się na tę książkę tak, jakby była pełnoprawną kontynuacją pisaną przez Mitchel....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to