-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać410
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2013-06-01
2013-05-01
2013-03-01
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspot.com
Po wcześniejszym pobieżnym zaznajomieniu się z coachingiem Agnieszki Przybysz, postanowiłam przeczytać jej książkę Przyciągnij miłość. Prawo Przyciągania nie jest mi obce, więc ciekawą perspektywą wydawało się być poznanie sposobu na przyciąganie miłości według pani Agnieszki.
Książka Przyciągnij miłość wydana jest w sposób elegancki i ułatwiający zachowanie publikacji w dobrym stanie przez dłuższy czas. Zielona, twarda okładka skryta jest w obwolucie z czerwonym sercem, które bardzo sugestywnie wspomaga podpis: Odkryj tajniki miłości i wspaniałych relacji. Książka rozpoczyna się wierszem autorstwa Agnieszki Przybysz, który do złudzenia przypomina Hymn o miłości. Dalej przechodzimy do pochwalnych peanów pisanych przez klientów pani Agnieszki. Czytamy krótkie historyjki utwierdzające nas w przekonaniu, że coaching pani Przybysz jest czymś najlepszym, co spotkało ich w życiu i całym sercem polecają jej usługi.
W rozdziale pierwszym poznajemy historię miłości samej autorki, jej nieudany związek z Bratnią Duszą i poszukiwanie kolejnej, takiej, która da jej szczęście i poświęci wystarczającą ilość uwagi, zamiast tylko oczekiwać, że sam je otrzyma. Historia jest trudna i wzruszająca, ale przedstawia też autorkę jako silną, zdecydowaną i wiedzącą czego chce w życiu kobietę, która postanawia zawalczyć o swoje szczęście.
Początek każdego nowego rozdziału poprzedzony adekwatnym do jego treści cytatem, a koniec rozdziału trochę denerwująco odsyła nas ciągle na stronę internetową z materiałami uzupełniającymi, które możemy pobrać gratis po zakupieniu książki. Być może jest to korzystny dla autorki zabieg, ale ja, jako czytelnik chciałabym całą wiedzę uzyskać w treści książki (wszak po to ją czytałam).
Przyciągnij miłość jest idealną pozycją dla tych, którym tematyka rozwoju osobistego i Prawa Przyciągania nie jest jeszcze dobrze znana, lub jest znana w stopniu podstawowym. Na mnie, jako na weterance tego typu poradników, nie zrobiła jakiegoś ogromnego wrażenia, gdyż większość technik i informacji zawartych w publikacji już znam. Książka stała się więc swego rodzaju przypomnieniem praw, które rządzą naszym życiem i dzięki którym możemy dokonywać w nim pozytywnych zmian. Dowiadujemy się w jaki sposób poprawić swoje relacje z partnerem, przyciągnąć nowego, takiego, jakiego sobie wymarzymy. Na tym jednak autorka nie poprzestaje, dodatkowo poznajemy techniki pozwalające poprawić nam kontakt z dziećmi, bądź szefem w pracy. Jak wiadomo, wszystkie związki międzyludzkie rządzą się tymi samymi lub podobnymi prawami, a poznanie ich pozwala nam osiągać na tym polu bardziej zadowalające rezultaty.
Moim skromnym zdaniem jedyną wadą książki jest zbyt duży nacisk na promowanie swojej działalności i innych swoich publikacji. Efekt ten można było równie dobrze osiągnąć dzięki jednej lub dwóch stronach prezentujących osiągnięcia i opinie klientów, a tak mam wrażenie, że książka czasami krzyczy; wejdź na moją stronę i umów się na coaching.
Konkludując, Przyciągnij miłość polecam czytelnikom, którzy zaczynają swoją przygodę z umysłem i jego mocami, natomiast tym, którzy temat znają przeczytanie książki może przydać się wyłącznie w taki sposób, w jaki przydało się mnie, czyli w ramach powtórzenia materiału.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspot.com
Po wcześniejszym pobieżnym zaznajomieniu się z coachingiem Agnieszki Przybysz, postanowiłam przeczytać jej książkę Przyciągnij miłość. Prawo Przyciągania nie jest mi obce, więc ciekawą perspektywą wydawało się być poznanie sposobu na przyciąganie miłości według pani Agnieszki.
Książka Przyciągnij miłość...
2013-02-01
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspot.com
Kilka dni temu przeczytałam książkę Artur Barciś Rozmowy bez retuszu autorstwa Marzanny Graff. O tym szczególnym wywiadzie słyszałam już kilkukrotnie i ciekawiło mnie, co jeden z moich ulubionych aktorów chce tym razem przedstawić swoim fanom.
Jeden z najlepszych współczesnych aktorów komediowych, niezapomniany Tadzio Norek z Miodowych lat i niezmiernie denerwujący Czerepach z Rancza. Jaki jest naprawdę Artur Barciś? Jak wyglądała jego kariera, co jest dla niego najważniejsze w aktorstwie. Książka Rozmowy bez retuszu odpowiada na te i na wiele innych pytań, które mogliby zadać obserwatorzy jego twórczości. Osobliwy, bardzo prywatny wywiad z Barcisiem doczekał się pięknego, eleganckiego wydania. Twarda okładka na której widnieje twarz Artura pokazuje dualizm jego osoby. Z jednej strony perfekcyjny aktor, z drugiej zwykły, szczery do bólu człowiek.
Początek książki bardzo mnie wzruszył. Nie sądziłam, że najsilniejszym zapamiętanym przez małego Barcisia uczuciem był strach. Jako dziecko czuł się gorszy, słabszy i tak też był traktowany przesz szkolnych kolegów. Jego szczupłe ciało i niski wzrost powodowały, że w dzieciństwie wielokrotnie słyszał słowa: Ty jesteś niedorozwinięty. Jakże przykre musiały być takie chwile dla całkiem normalnego i zdrowego chłopca, to wie tylko on sam. Barciś pokazał jednak, że ciało to nie wszystko, nie trzeba posiadać aparycji hollywodzkiej gwiazdy, by być dobrym w tym, co się robi, a Barciś dobry był, jest i z pewnością będzie.
Przez całe życie robił to, co kochał, mimo przeciwności, powątpiewania innych i własnego strachu. Pokazał, że prawdziwa siła tkwi w głębi człowieka, a wygląd jest jedynie jej dopełnieniem. Rozmowy bez retuszu ukazują czytelnikowi prawdziwego Artura Barcisia, silnego, pokornego, wierzącego w ideały mężczyznę, który znalazł sposób, aby stać się ikoną polskiego filmu. Aktor opowiada o swoim dzieciństwie, szkole filmowej, najlepszych rolach, a ta swoista biografia przepełniona jest niezwykłą szczerością i energią, jaka drzemała w tym człowieku od zawsze.
Barciś nie kryje takich faktów jak trudne relacje z rówieśnikami w pierwszych latach szkoły, czy fakt, że pochodzi z biednej rodziny, która mimo trudnej sytuacji wspierała go w drodze do celu. Poznajemy Artura nie tylko jako uśmiechniętą twarz spoglądającą na nas z ekranu, ale również jako człowieka, który borykał się z wieloma przeciwnościami zanim osiągnął obecny status. Życie aktora nie jest wieczną sielanką, nie zawsze okoliczności sprzyjają rozwojowi i sławie, trzeba na nią długo czekać i ciężko pracować, wszak nie ma się monopolu na dobre role i żeby utrzymać rodzinę, trzeba od czasu do czasu przyjąć coś, co jest poniżej granic własnych wymagań. Marzanna Graff, autorka książki ciągnie swojego rozmówcę za język i doprowadza do bardzo osobistych zwierzeń. Barciś bez oporów opowiada o swoim życiu i twórczości, mówi o ludziach, którzy są dla niego wzorami, o swojej żonie, przyjaciołach i rolach jakie odegrał.
Rozmowy bez retuszu to portret zwykłego wielkiego człowieka. Ta książka niesie ze sobą przekaz, jest ciekawa, wzruszająca, zmusza do myślenia i ukazuje nieznane nam dotąd szczegóły z życia aktora. Jedynym minusem jest fakt, że skończyła się wcześniej niż bym tego chciała. Pochłonęłam ją w jeden wieczór. Były to niezwykle mile spędzone godziny, brak mi tylko niewielkiego wybiegu w przyszłość. Chętnie dowiedziałabym się, co też Artur Barciś planuje na kolejne lata swojego życia, jak dalej chce kierować swoją karierą. Mam nadzieję, że powstanie obszerna biografia tego aktora i wkrótce będę mogła poznać jego plany
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspot.com
Kilka dni temu przeczytałam książkę Artur Barciś Rozmowy bez retuszu autorstwa Marzanny Graff. O tym szczególnym wywiadzie słyszałam już kilkukrotnie i ciekawiło mnie, co jeden z moich ulubionych aktorów chce tym razem przedstawić swoim fanom.
Jeden z najlepszych współczesnych aktorów komediowych,...
2013-02-01
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspot.com
Dziś kilka słów o książce Kalkwerk Thomasa Bernharda. Do tej pory nie miałam okazji przeczytać utworu podobnego do tej książki, tak więc moja ocena będzie mam nadzieję niezakłócona porównaniami i świeża.
Książka rozpoczyna się informacją, że Konrad, mieszkaniec Kalkwerk zabija swoją żonę, inwalidkę od wielu lat przykutą do wózka.Tak właściwie jest to jedyna pewna w tym utworze informacja. Nie wiadomo w jaki sposób Konrad zabił swoją żonę.
"... u Lannera mówi się, że Konrad uśmiercił swoją żonę dwoma strzałami, u Stieglera jednym jedynym strzałem, u Gmachla trzema, a u Laski, że wieloma strzałami. Jasne, że do tej pory poza biegłymi sądowymi, jak można przypuszczać, nikt nie wie, iloma strzałami zabił Konrad swoją żonę..."
W książce Kalkwerk nie ma nic pewnego, niczego nie wiemy na sto procent. Wszystko jest jednym wielkim przypuszczeniem, właściwie, jeśli miałabym nadać tej książce tytuł, brzmiałby on: Domniemanie. Jedynymi źródłami informacji o Konradzie i jego żonie, są stwierdzenia, pochodzące od nijakiego Wiesera, Hollera i Fro. Ci zaś, przedstawiają różne wersje wydarzeń i czytelnik nie może w żaden sposób doszukać się jedynych, słusznych wniosków.
W książce nie ma ani jednego dialogu, tekst jest jednym ciągiem, bez podziału na rozdziały. Powiedzieć, że Kalkwerk jest książką łatwą, byłoby niedomówieniem. Jest to utwór ambitny, przeznaczony bardziej dla koneserów gatunku, niż zwyczajnych, nastawionych na komercyjne treści czytelników. Wielokrotnie w tekście zwodzi nas zawiłość i niemożność oddzielenia autentycznych zdarzeń od plotek i przeinaczeń.
"...zapewniał, że Kalkwerk jest do sprzedania, potem nagle nie chciał znowu nic słyszeć o sprzedaniu Kalkwerk Konradowi, a przy tym wciąż groził, że chyba sprzeda Kalkwerk, ale nie Konradowi, potem znowu obiecywał, że Kalkwerk sprzeda wyłączenie Konradowi, jednego dnia zapewniał Konrada, że sprzeda Kalkwerk, następnego dnia znowu cofał zapewnienie, ale nie chciał nic słyszeć o jakimś danym Konradowi zapewnieniu..."
Cała książka utrzymana jest właśnie w podobnym do powyższego klimacie. Czytelnik ma wrażenie, że autor chce mu zamiar zrobić wodę z mózgu, ale w przyjemny i niezwykle zabawny sposób. Kalkwer samo w sobie pozbawione jest humoru, ale w trakcie czytania bezwiednie na moich ustach gościł uśmiech. Zastanawiałam się, co jeszcze zdoła wymyślić autor i jak udało mu się samemu nie pogubić w tej skomplikowanej historii. Utwór Bernharda wymaga niezwykłego zrozumienia, takiej historii nie pisze się na poczekaniu, jest wyjątkowo przemyślana a jednocześnie skomplikowana do granic możliwości.
Czytając, wręcz błagałam, aby w końcu ktoś powiedział mi, jak zginęła Konradowa i czy aby napewno Konrad miał z tym coś wspólnego. Otaczający go ludzie, tacy jak Wieser, czy Fro, już na samym początku utracili moje zaufanie i szczerze mówiąc, gdybym spotkała ich na ulicy, rozgorzała by między nami zaciekła dyskusja, dotycząca kwestii ludzkiej prywatności.
Kalkwerk w pewnym sensie odstaje całkowicie od gatunków, które mogę uznać za ciekawe i wciągające, niemniej jednak ta książka coś w sobie ma. Tym czymś jest przede wszystkim innowacyjność, taka, której do tej pory nie miałam okazji posmakować. Chylę czoła przed autorem, który zdecydował się stworzyć indywiduum literackie, pomijając możliwość znalezienia szerokiego grona odbiorców. Mówię to z pełną świadomością, gdyż wiem, że ta książka nie zalicza się do grona utworów, które znajdą rzesze zadowolonych odbiorców. Jest trudna, skomplikowana, na swój sposób ciekawa i przede wszystkim inna, niż do tej pory mi znane. Wywołała we mnie sprzeczne uczucia, nie wiem, czy mi się podobała, czy też nie. Właściwie niczego już nie jestem pewna. Tak działa Kalkwerk, tak działa domniemanie...
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspot.com
Dziś kilka słów o książce Kalkwerk Thomasa Bernharda. Do tej pory nie miałam okazji przeczytać utworu podobnego do tej książki, tak więc moja ocena będzie mam nadzieję niezakłócona porównaniami i świeża.
Książka rozpoczyna się informacją, że Konrad, mieszkaniec Kalkwerk zabija swoją żonę, inwalidkę od wielu...
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspotc.com
Czasami mroczna niewiedza okazuje się być słodkim ukojeniem.
No i stało się. Świadomie i bez przymusu przeczytałam romans. Nie żałuje i z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że mi się podobał. Uwikłana Liz Carlyle okazała się być ciekawą książką na nudne wieczory i nie trąci w żaden sposób kiczem.
Dwudziestosiedmioletnia Grace Gauthier po śmierci ojca zatrudnia się jako guwernantka w domu Ethana Holdinga. Między nią a córeczkami Ethana wywiązuje się więź i Grace zaczyna marzyć o własnej rodzinie i spokojnej przyszłości. Ethan, którego żona zmarła w tragicznych okolicznościach oświadcza się dziewczynie i ta ma nadzieję, że u jego boku spełni swoje marzenia. Jednak szczęście Grace nie trwa długo, zanim jeszcze narzeczeni zdążyli oficjalnie ogłosić zamiar małżeństwa, Gauthier znajduje Ethana martwego w kałuży krwi w skutek poderżnięcia gardła.
Czar pryska i kobieta staj się główną podejrzaną morderstwa. Komisarz Napier sądzi, że jedynie ona mogła dokonać tej zbrodni i przez swoje domniemania automatycznie nastawia rodzinę Ethana przeciwko Grace. Kobieta szuka wsparcia u dawnego przyjaciela swojego ojca, ale nie zastaje go, a swoją pomoc ofiaruje jej mroczny lord Ruthveyn. Grace wydaje się być oczarowana i jednocześnie przerażona nowo poznanym mężczyzną.
Uwikłaną czyta się lekko, mimo iż na początku dostrzegłam kilka nieścisłości stylistycznych. Pomijając to jednak, cóż mogę powiedzieć - zajebiste to było. Nie mogąc znaleźć innego słowa, pokusiłam się na wulgaryzm, który jak mam nadzieję zostanie mi wybaczony. Tak, zajebiste gdyż nie sądziłam, że romans może tak wyglądać. Co prawda nie jest to typowe romansidło, tłem jest kryminalna zagadka, której rozwikłanie wcale nie będzie takie proste. Do kompletu mamy również trochę parapsychologi, ezoteryki i spiskowej teorii. Słowem połączenie idealne. Bardzo podobał mi się jeden fragment, który muszę tu zacytować. Jest on nawet umieszczony na tylnej okładce książki, zapewne dlatego, że płynie z tych słów prawdziwa mądrość.
W życiu każdej chyba kobiety przychodzi taka chwila, kiedy uświadamia ona sobie, że wszystko, czym się kierowała - jej duma, cnota czy też rozsądek - naprawdę nie są warte, by się ich kurczowo trzymać. A może po prostu napotyka coś, dla czego warto porzucić dawne zasady.
Tytułowa Uwikłana to kobieta żyjąca w realiach XIX wiecznej Anglii przepełnionej konwenansami, popołudniową herbatką i małżeństwami z rozsądku. Jak dla naszego pokolenia ten świat jest dość sztywny, dużo w nim tabu i niezrozumiałych układów. Niemniej jednak wciąga i sprawia, że zatracamy się w bezmiarze politycznych spisków i towarzyskich nietaktów. Za żadne skarby świata nie chciałabym żyć w tych czasach, ale nie znaczy to, że tło powieści mi się nie podobało, wręcz przeciwnie, było takie, jakie powinno być. Nieskończenie intrygował mnie lord Ruthveyn, jego wygląd, zachowanie, jego przeszłość i moc, którą został obdarzony. Równie ciekawą postacią okazała się być siostra lorda, Anisha. Wyobrażałam ją sobie jako hinduską piękność z czarnymi, ciężkimi włosami, ubraną w plątaninę wzorzystych materiałów i kilogramy błyszczącej biżuterii.
Książka była świetna jak na swój gatunek. Bardziej interesował mnie w niej wątek paranormalny niż kryminalny, ale jak wiadomo bez tego drugiego historia nie miałaby sensu, więc jego istnienie było podstawą. Poirytowana byłam jedynie dość cukierkowym zaskoczeniem, miałam nadzieję, że ostatni rozdział pozostawi po sobie trochę więcej tajemnicy, no ale jak to na romans przystało, wszyscy podejrzewamy jak się historia może kończyć. Reasumując Uwikłana Liz Carlyle to dobre, niezobowiązujące czytadło, które zainteresuje zarówno fanów romansu jak i kryminału, poszukiwacze nieznanego również nie zawiodą się na tej pozycji.
Recenzja pochodzi z mojego bloga http://literutopia.blogspotc.com
więcej Pokaż mimo toCzasami mroczna niewiedza okazuje się być słodkim ukojeniem.
No i stało się. Świadomie i bez przymusu przeczytałam romans. Nie żałuje i z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że mi się podobał. Uwikłana Liz Carlyle okazała się być ciekawą książką na nudne wieczory i nie trąci w żaden sposób kiczem.
...