Szał Vandy

Okładka książki Szał Vandy
Marta Kurek Wydawnictwo: Self Publishing Cykl: Dragonus Cracovus: Biomagia (tom 1) fantasy, science fiction
670 str. 11 godz. 10 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Cykl:
Dragonus Cracovus: Biomagia (tom 1)
Wydawnictwo:
Self Publishing
Data wydania:
2018-05-10
Data 1. wyd. pol.:
2018-05-10
Liczba stron:
670
Czas czytania
11 godz. 10 min.
Język:
polski
ISBN:
9788395032301
Tagi:
Kraków smoki
Średnia ocen

                5,2 5,2 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,2 / 10
28 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
260
214

Na półkach: , ,

Na wstępie napiszę, że moja ocena 7/10 jest w kategorii debiutów. Biorąc pod uwagę doświadczenie i wiek autorki, powieść wyszła naprawdę dobra. Coś jest złe w książce, nie wynikło już z winy Pani Kurek, bo warsztat językowy wyrabia się latami, nawet dziesiątkami. Muszę przyznać, że to jedna z lepszych książek polskich debiutantów, którą miałem okazję przeczytać. Mówiąc ogólnie osoby w wieku szkolnym powinny być z książki zadowolone, bo na wymienione dalej błędy nawet nie zwrócą uwagi. Jednak wymagającym, starszym i doświadczonym czytelnikom tekst będzie czytać się trudniej.
O książce dowiedziałem się po raz pierwszy parę tygodni temu na Targach Książki, zupełnie przypadkiem. Dała mi ją do poczytania znajoma, razem ze stertą innych książek. Po poszperaniu w sieci dowiedziałem się, że o "Szale Vandy" było głośno od dobrych kilku lat, a to za sprawą bardzo dobrze zrobionej kampanii reklamowej Marty Kurek, w co zaangażowane zostały nawet czasopisma i radio. Książka została wydana jako self-publish, a uściślając z crowdfundingowej zbiórki funduszy na portalu Polak Potrafi. Autorka zaczęła ją pisać mając bodajże 13 lat, a wydała w wieku 20.
Wizualnie książka wygląda przyzwoicie. Okładka (ze skrzydełkami jej wielkości i mapkami wewnątrz) jest ładna, zawiera połyskujące elementy, czcionka tytułowa idealnie została dobrana pod klimat okładki. Książka jest duża (16,5 cm x 23,5 cm), a przez to druk rozstrzelony – dość niestandardowy jak na współczesne powieści. Rozdziały są długie, nawet do 70 stron. Na wers przypada czasem 15 wyrazów. Czuć ten brak normalizacji podczas czytania, bo książki nie czyta się szybko, choć bardziej z powodu licznych błędów językowych i topornych zdań z pleonazmami (ale o tym później). Grafiki w książce (portrety smoków) nie są może profesjonalne, za to wykonane z pasją, jak autorka umiała najlepiej. Czyli jest to zdecydowanie na plus. Miło się czyta autorów, którzy podchodzą z weną do swoich powieści, a da się to łatwo wyczuć w tekście. Podobało mi się również stworzone na potrzeby książki pismo smoków (podobne do kaligrafii z filmów o predatorach), chociaż lepiej by było, aby dać dodatkowe materiały na końcu powieści, gdyż przez to wszystko (w tym podziękowania i wstęp, które zawierają zdublowane informacje) tekst właściwy zaczyna się dopiero na 19. stronie.
Koncept jest oryginalny (świetne rozwinięcie legendy o Panu Twardowskim i Smoku Wawelskim), całkiem niezły. Świat przedstawiony wręcz gigantyczny: język, pismo, mitologia, obyczaje, urządzenia codziennego użytku – wszystko stworzone na potrzeby książki. Sądzę, że mogłaby zaistnieć jako wydana nakładem tradycyjnym a nie croftfungingowym. Autorka ma dość bogate słownictwo. Sama fabuła nie wypadła już oryginalnie (przepowiednie, wybrańcy, zła władza, złe żołnierzyki, nadrzędny motyw niczym z gry "Heretic 2"), ale to raczej wina tego, że obecnie naprawdę trudno wymyślić porywająca historię przy dziesiątkach tysięcy tytułów wydawanych rocznie. Im dalej, było mroczniej. Trupy walały się tysiącami, a powieść zaczęła przypominać postapo. Przyznam, że początek był nudny i się przez niego brnęło: rozmowy, chodzenie z miejsca w miejsce, opisy życia codziennego, czasem jakiś trup. Akcja zaczęła nabierać tempa dopiero w drugiej połowie.
Jednak tu się kończą plusy.
Co poszło nie tak? Pomysł jest dobry, ale wykonanie fatalne. Czyli leży po całości język, co jest jedynym błędem powieści – tylko tyle i aż tyle. Jest masę baboli na poziomie szkoły podstawowej, w tym zdania, w których brakuje słów lub jest ich nadmiar (pozostałość po wykasowaniu czegoś). Niektóre konstrukcje zdań również przypominają wczesnoszkolne. Książka powinna zostać napisana praktycznie na nowo albo porządnie zredagowana, niemniej jeśli mamy już rozdawać baty, należą się one redaktorom i korektorom za to, że puścili na rynek tekst w takiej formie. Młodziutka autorka nie ponosi więc tu żadnej winy. Język wygląda tak, jakby poprawione zostały tylko błędy ortograficzne. Innych jest dużo, na każdej stronie byłyby dłuższe uwagi do tekstu niż sam tekst. Przytoczę przykłady korzystając z prawa cytatu. Już w pierwszym wersie mamy narrację wszechwiedzącą, która wygląda bardziej jak wypowiedź dialogowa:

Księżyc nad Wieżą Ratuszową miał kolor siarki. Niepokojące…

Nie jest to pojedynczy przypadek, tego w powieści jest mnóstwo – narrator wszechwiedzący wyglądający jak wypowiedź dialogowa bądź myśli bohatera:

Jej oczy były zielone. Niepokojące…
Dlatego nie poderżnięto im gardeł. Jeszcze…
Ludzi przybyło, a hałas wzmógł się. Orał mózg.
Lucjan poczuł, jak żołądek, w towarzystwie układu trawiennego, podjeżdża mu do gardła.
Patyczak, beznamiętnie poruszając aparatem gębowym, siedział obok.
Napędzały go rozżarzone, jakby kosmiczne silniki, a jedno jedyne oko przysłaniał woal, który chronił wnętrze przed wzrokiem niepowołanych… Niepotrzebnie!
– Ja też nie mówiłam, nie wszystko – dziewczyna przełknęła ślinę i kątem oka, WYŁĄCZNIE kątem oka, zerknęła w dół.
Przyczajony w głębi serca niepokój zaatakował ze zdwojoną siłą i ogarnął ją niczym fale lepkiej mazi.
Vebula była pewna, że nie wybaczy sobie furii, która ogarnęła ją w przesileniu rozpaczy i bezsilności.

Autorka pisała tak świadomie i zapewne nie zdawała sobie sprawy, że miesza różne formy narracji. Redakcja powinna to jednak jej zasugerować i zaproponować poprawki. Dalej mamy paradę capslocków, nagminnie nadużywane zarówno w dialogach, jak i narracji, u bohaterów młodych i dojrzałych:

Na miejscu zastał Łucję. Wśród misek, łyżek i pieczołowicie przygotowanych produktów zabierała się do… PIECZENIA.

– Nasza dziedzina to nauka ścisła w ŚCISŁYM TEGO SŁOWA ZNACZENIU!

– Czegoś, co poruszyłoby mnie do cytoplazmy KAŻDEJ komórki ciała – wyjaśniła z przejęciem córka.

– A to byłaby zaiste WIELKA SZKODA – Leon uśmiechnął się znacząco.

– JA NIE JESTEM SMOKIEM! NIE CHCĘ I NIE BĘDĘ RATOWAĆ POTWORA! Zrywam umowę. Niniejszym… PLUJĘ NA TO GĘSTĄ WYDZIELINA MOICH GRUCZOŁÓW ŚLINOWYCH!

Przyznam, że te dialogi capslockowe przypominały mi wysławianie się diabła z „Cow and Chicken”, który mówił spokojnie i nagle wrzeszczał bez uzasadnienia ;)

Swoją drogą również do wielokropków należy się przyzwyczaić, bo pojawiają się one często i niekonsekwentnie.
Rzeczowniki niebędące nazwą własną, ani niepełniące szczególnej funkcji, pisane są wielką literą, np. Prezydent, Ścigacze, Wódz.

W całej są w książce źle zapisane dialogi:

– Lepiej nie pytaj – pokręcił głową z kolejnym westchnieniem.
– Niby czemu? – tata ze zdziwieniem wytrzeszczył oczy.
– Odpowiednio dla… nich – Łasokoszt przełknął ślinę.
– Przejdźmy zatem do rzeczy – Mespera klasnęła w szponiaste dłonie.
– Nie przeczę – mężczyzna ucałował żonę w policzek.
– Właśnie widzę – mężczyzna zerknął na sufit upstrzony plamkami ciasta.
– Mespera Radracoss wezwała nas i wydaje się, że sprawa należy do pilnych – kobieta pokazała pismo.

Następnie mamy biologiczne nawiedzenie bohaterki (ale i nie tylko), co wyszło komicznie, lecz nie chodzi o komizm, który rozbawi czytelnika:

– Własnym receptorom wzrokowym nie wierzę… – wyszeptała Wanda.
– O mamo – rzuciła ironicznie Wanda – Pójdzie gładko jak po śluzie ślimaka!
– Trochę entuzjazmu, moja jaszczurko – mężczyzna machnął ręką. – Ja od zawsze sprawdzałem się w roli ryjówki. Można powiedzieć, że gdybym nie był homo sapiens, byłbym właśnie ryjówką.
– Byłbyś ryjówką, Lu? – zachichotała cicho Łucja. – Wiesz, myślałam, że niesporczakiem. Zmieniasz gatunki jak kameleon ubarwienie. Jeszcze chwila, a przeistoczysz się w przedstawiciela Dragonus Cracovus.
– Z jamy ustnej mi to wyjęłaś – odparła dziewczyna.

Są i zdania, które nie wiadomo co znaczą lub zostały źle zapisane:

Jakimś cudem uniosła się na łokciach i zmiażdżyła piętnastolatkę strasznym spojrzeniem.
My nie mamy sensu.
Mężczyzna o twarzy nienasyconego chomika.
– Patyczak i zmutowane myszy mignęły mi dziś tu i ówdzie. – Ale gdzie, na faunę i florę tego świata, jest nasze dziecko?
Smoczy urzędnicy dyskretnie ignorowali, że większość ”dowodów ucierpienia” sprawiała wrażenie sfabrykowanych zaraz po ogłoszenia orędzia o refundacji.
Splotła dłonie w piramidkę (swoją drogą ciekawe czy autorka wiedziała, że gest „układania” dłoni w piramidkę w mowie ciała oznacza sztuczność i wyniosłość).
Zawadiacko wzruszył ramionami.
Jęknęła, załamując szpony.
Na sterczących wszędzie stalaktytach przysiedli żywi przedstawiciele gatunku.
Wanda obrzuciła je przelotnym spojrzeniem i wzdrygnęła.
Ledwo przekroczyli próg, w świątyni błysnął ogień, który rozwarł się w kątach paszczami krwawych palenisk.
Lećcie więc i wróćcie wśród ludzi.
W innym przypadku cieszyłaby się, że wiadomości, które zdobyła, udaremnią mu sceptyczne załatwienie sprawy(…)
Dziewczyna zamarła; jej członki skostniały w bezruchu.

Błędy naukowe, mimo że autorka wybrała biologię na dominującą w powieści:

(…) na brązową niczym kora łuskę wystąpił pot.

Nazwy gatunkowe (choć fikcyjne; w powieści opisanych jest gdzieś 8 gatunków smoków) pisane były wielką literą w obu członach, jak i zdarzało się w drugą stronę: homo sapiens. Czasem były kursywy, czasem nie.

Pleonazmy:

– Nie obawiam się – zaprzeczyła dziewczyna.
Zempher splunęła, bo zebrana w ustach ślina dławiła słowa.
Strumień myśli, który płynął przez jej mózg, zatrzymał się.

Nieobrazowe, przesadzone porównania:

Twarz piętnastolatki pobladła, policzki przybrały kolor śniegu.
Ascal zatrzymał się, a jego cień znieruchomiał niczym plama zakrzepłej krwi.
Księżyc biały jak śmierć.
Wcześniej informacje wydawały się dostępne ot tak i pochłaniała je z lubością glonojada, który przyssał się do porośniętej algami ściany akwarium.

Autorka napisała bardzo długi tekst jak na debiut i niestety z tego powodu straciła nad nim panowanie. Na przykład opisywała smoki jako istoty przypominające człowieka, z ludzką twarzą (co zresztą widać na rysunkach), a 1/3 książki potem jakiś bohater ma pysk a inny głowę tyranozaura. Historia Vandy najpierw pojawiła się w smoczej historii, by później zostać szczegółowo omówiona raz jeszcze. Czasem te same informacje autorka powtarzała nawet pół strony dalej.

Raził mnie behawioryzm bohaterów. Wszyscy dorośli zachowują się jak sześciolatki (zarówno w mówieniu, jak i wykonywanych czynnościach), nie przesadzając, a najbardziej dojrzała wydaje się być Wanda (nie mylić z Vandą). Przykładowo żona budzi się rano, jest pełna entuzjazmu, zwala męża z łóżka. Mąż również łapie tego bakcyla pasji. Oboje szybko biegną do kuchni, aby po cichu upiec tort i ciasteczka w kształcie bakterii na piętnaste urodziny córki. Żona robi ciasto, dodaje do niego preparaty, a potem część tortu ląduje na suficie, bo autorka w ten sposób pragnęła podkreślić kucharską nieporadność kobiety. Inny przykład to przeszukiwanie mieszkania przez jakieś służby policyjne. Małoletnia córka pyskuje dorosłemu dowódcy oddziału, ten chce jej przygadać, a że nie wie jak, to zerka na książkę od biologii leżącą na półce i z dumą wyzywa dziecko od skolopendry, czując wyższość nad Wandą. Takie rzeczy są przez całą powieść.

Jeśli chodzi o świat przedstawiony, konkretnie smocze społeczeństwo, jestem pod wrażeniem. Pani Kurek świetnie się do tego przygotowała. Niestety poszła z tym wszystkim za daleko i zamiast zainteresować czytelnika smokami, wyważenie podając o nich informacje, na każdej stronie (od chwili wylądowania samolotu) dawała średnio kilkanaście zwrotów w obcym, trudnym języku. I tak nikt tego nie zapamięta ani nie przeczyta poprawnie, co najwyżej kilka często powtarzających się zwrotów. Autorka potrafiła podczas spaceru bohaterów przytoczyć w dialogu mit kreacjonizmu (bardzo podobny do wierzeń Indian) prawie na dziesięć stron, tylko po to, by w kolejnym rozdziale kontynuować to podczas spożywania kolacji. Słowa w dragozońskim zostały wplecione w tekst trochę bezsensownie, bo smoki mówią w ludzkim języku i do niego wtrącają dragozońskie słowo (często całe zdania), które zaraz potem wypowiadają w ludzkim. W naszych realiach wyglądałoby to tak: „Dzisiaj pracowałem w polu i uciekła mi das Schwein, świnka.” Moim zdaniem, autorka mogłaby zwroty w smoczym języku dać w dodatku za powieścią, a do zdań wplatać tylko słowa, które nie mają odpowiednika w ludzkim, a wiążą się z dragozońską kulturą.

Przy opisach bohaterów jest za dużo porównań ich do zwierząt.

Fabuła w wielu miejsca była nielogiczna. Np. dziewczyna dostaje list nie wiadomo od kogo, kto chce się z nią spotkać w bezludnym zaułku, po ciemku. Wanda idzie tam i oczywiście wpada w pułapkę. Jeszcze przeprasza swojego wroga za strach, który tłumaczy roztrzęsieniem z powodu ostatnich wydarzeń.

Jeśli chodzi o samych bohaterów tylko jeden wzbudził moją sympatię – królowa smoków. A wszystko za sprawą jej języka. Szkoda, że w powieści nie było Zempher więcej. Reszta bohaterów dość sztampowa.

Gdyby wykasować niepotrzebne, zbędne dla fabuły rzeczy (jak dialogi o miłostkach, opisy na kilka kartek czy przytaczane mity), powieść zmieściłaby się swobodnie na ponad 400 stronach.

Ale ogólnie dużo bardziej jestem na tak, niż na nie ;)

Na wstępie napiszę, że moja ocena 7/10 jest w kategorii debiutów. Biorąc pod uwagę doświadczenie i wiek autorki, powieść wyszła naprawdę dobra. Coś jest złe w książce, nie wynikło już z winy Pani Kurek, bo warsztat językowy wyrabia się latami, nawet dziesiątkami. Muszę przyznać, że to jedna z lepszych książek polskich debiutantów, którą miałem okazję przeczytać. Mówiąc...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    75
  • Przeczytane
    29
  • Posiadam
    17
  • Teraz czytam
    3
  • 2018
    2
  • Polscy autorzy
    2
  • 2021
    1
  • Nie kupione - nie chce
    1
  • Smoki
    1
  • Fantastyka, SF
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Szał Vandy


Podobne książki

Przeczytaj także