cytaty z książek autora "Ziemowit Szczerek"
Tutaj można się było jarać lokalnym hardkorem, jak jaramy się my, biedni, pijani durnie z kalekiego kraju, którzy cieszyli się, że udało im się znaleźć jeszcze większą kalekę od siebie.
Jeśli na przykład muzułmankom wmawia się przez całe życie, że paradowanie okrągłą dobę w pokrowcu na muzułmankę to jej przywilej, a nie upośledzenie, w końcu w to uwierzą.
- Nie boisz się? - spytałeś.
- Oczywiście, że się boję. Ale im więcej się człowiek boi, tym więcej musi mieć odwagi,żeby nie stchórzyć.
Nie istnieje coś takiego jak obiektywna historia. Istnieją wyłącznie historyczne narracje.
Związek Radziecki przywalił Galicję swym kostropatym cielskiem, i to cielsko nadal tu leżało, bo choć zdechło, to nie było jak go pochować.
Słowianie to kopalne resztki. To skansen. Kultura, która zdechła i już nie rodzi. Bo nie ma po co. Bo przepierdoliła w konkurencji. Słowiańskość jest czymś takim samym jak azteckość.
Czechy to taka Polska, w której można usiąść i odsapnąć, zająć się sobą, zająć się siedzeniem na tyłku, a nie zapieprzaniem ze wschodu na zachód i z powrotem, od Bałtyku do Tatr w opętańczej gonitwie za pieniędzmi, za sukcesem, za cudem, za Bogiem, za ciepłą wodą w kranie, za niepodległością, za mitami, za tożsamością narodową, przynależnością, za ideą, za koroną Chrystusową, za palmą męczeństwa. Gonitwie, w której cały swój kraj się zadeptuje od końca do końca, od miedzy do miedzy, Od Odry do Bugu, jak w diabelskim obertasie, i po której nic już w kraju nie pozostaje ładnego, na co można popatrzeć. Na czym można zawiesić oko.
I jeździliśmy na ten wschód, jeździliśmy, jeździliśmy. Marszrutkami, pociągami, zdezelowanymi ładami. Czym się dało. Zamiast benzedryny mieliśmy balsam Wigor. Zamiast wiejskiej Ameryki i Meksyku lat 50. - mieliśmy Ukrainę. Ale chodziło o to samo. Braliśmy plecaki i jechaliśmy w drogę. Nie czytaliśmy Kerouaca, bo nie dało się tego czytać. Tyle tam było pulsujących w każdą stronę, skłębionych bebechów. No i też dlatego, że było nam trochę głupio, bo nam, w przeciwieństwie do Kerouaca o nic nie chodziło. Kerouac i reszta dokonywali jeszcze jakiejś rewolucji, a my po prostu przebiegaliśmy na pełnej kurwie przez na oścież już otwarte drzwi. Jeśli chlaliśmy, przepierdalaliśmy czas, braliśmy narkotyki, szukaliśmy tanich wstrząsów i tandetnych emocji, to nie po to, by przeciwko czemukolwiek się zbuntować, nawet nie po to, by przeżyć coś nowego, bo wszystko już było, było, było - tylko po to, by robić cokolwiek. By nadać swojemu życiu cel choć na chwilę. A raczej erzac celu, z czego zdawaliśmy sobie sprawę, ale uważaliśmy, że wszystko inne w gruncie rzeczy też było erzacem celu.
Wszyscy w tym kraju mogą się wzajemnie mordować, przywiązywać ukumulatory do jaj kontrahentom biznesowym, wymuszać łapówki, tratować samochodami na przejściach dla pieszych, pogardzać, poniżać i rozpierdalać z kałachów, ale nikt nigdy nie podniesie ręki na babuszkę. Nikt. Nigdy.
I one wejdą do tych kremli, to tych siedzib,na te dywany, pomiędzy te fikusy, wejdą przez nikogo nie powstrzymywane, a potem z fałd kraciastcych spódnic wyjmą pistolety i rozpierdolą głowy putinom, łukaszenkom, kuczmom, janukowyczom i całemu temu tatałajstwu, które wpycha narodowi głowę w gówno.
Powiedział, że wszyscy na Słowacji uważają Polskę za ojczyznę cwaniaków i kombinatorów, i spytał, czy o tym wiem. Powiedziałem mu, że wiem, na co on odpowiedział, że właśnie za to nas Polaków lubi.
To, co w Polsce zamanifestowało się w Świebodzinie, gdzie postawiono jeden z najtandetniejszych na świecie pomników Jezusa Chrystusa, za to wielki i efekciarski, taki, aby cały świat (a najbardziej Niemcy) wiedział, że Polak ma wielkiego, przepraszam, że wielkie rzeczy potrafi robić, że choćby i z siatkobetonu, ale totem wielki wznieść potrafi - w Macedonii pojawiło się w takiej skali, że klękajcie narody.
Co to za Ukraina, co to za hardkor bez picia z lokalnymi, men. U Ruskich musisz się z Ruskimi napić. Inaczej się nie liczy.
Na drohobyckim dworcu smutne babuszki sprzedawały, co się dało. (...) Nikt nie kupował, bo ich życia były nikomu niepotrzebne. Każdy miał wystarczająco własnych problemów ze znalezieniem uzasadnienia dla własnego.
Udawanie,że robi się cokolwiek dla wspólnoty,podczas gdy jeśli ktokolwiek coś robił,to robił to wyłącznie dla siebie
Jedyna manifestacja faktu, że działało tu jakieś państwo - była w malowaniu. Co tylko się dało, pomalowano na żółto-niebiesko. Państwo ukraińskie nie było w stanie nadać przestrzeni własnej formy, nie umiało jej apdejtować, więc choć opanowywało ją symbolicznie. Żeby nikt jej przypadkiem nie zwinął.
- Kurwa, to całe twoje pierdolenie, jak to “Ukraina jest podobna do Polski, tylko bardziej”… To o to ci chodziło, chodziło ci o, kurwa, proste sycenie się tym, że inni mają gorzej! (…) Wiesz, co mnie najbardziej wkurwia? Że cały, kurwa, tak zwany inteligencki Lwów, nic, tylko “Polska” i “Polska”. Przyjaciele Ukrainy. Bracia. Frajerzy jesteśmy i tyle.
(…)
Przy przejściu granicznym pokazałem legitymację prasową ukraińskiemu pogranicznikowi, żeby mnie przepuścił przed kawalkadą mrówek. Przez Ukraińców przeszedłem szybko. W polskim przejściu wszedłem do bramki “dla obywateli UE”. Patrzyłem, jak pogranicznicy w bramce obok, w bramce dla gorszych, dla unternarodów, upokarzają jakiegoś starszego Ukraińca. Był siwy i wysoki, miał elegancko przystrzyżoną bródkę. Mówił, że jest pisarzem i że ma w Krakowie spotkanie autorskie. Mówił to zresztą nienaganną polszczyzną. Polscy pogranicznicy, dwudziestokilkuletnie szczyle, mówili do niego per “ty” i pytali, dlaczego nie jedzie promować swojej książki do Kijowa. Zaciskałem pięści i było mi wstyd.
Tak bardzo, kurwa, wstyd.
- Znaczy co - zapytał wesoło - wy tu na podbój przyjeżdżacie, czy jak?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Chodzi chyba o to, że jesteśmy ostatnim romantycznym narodem w Europie. - odpowiedziałem.
- Pojebanym - odrzekł na to Nikołaj.
Ukraina nie była państwem, o które walczono. Ukraina była produktem geopolitycznych okoliczności i - po prostu - wydarzyła się. Tworzono ją i tworzy się nadal, pracując już na żywym, niepodległym ciele. To nie ukraiński naród stworzył Ukrainę. To bardziej Ukraina tworzy ukraiński naród.
A potem zaczął się Lwów. To miasto nie powinno istnieć – myślałem, patrząc przez okno. Polski mit jego stracenia jest tak mocny, że po prostu nie powinno go być. A ono stało sobie w najlepsze i w dodatku bezczelnie wyglądało mniej więcej tak, jak wyglądało przed swoją regionalną apokalipsą ...
Te wszystkie republiki ludowe, te wszystkie partie z ludem, narodem, robotnikami w nazwie i dobrem rodziny w programach wydają się reprezentować rzeczywistość tym dalszą od postulowanej, im więcej w programie, nazwie górnolotnych odniesień.
Zawsze mi się to w Radziecjanach i Poradziecjanach podobało: że byli wyzwoleni z okowów wyglądalności, Nie mieli obsesyjnie zadbanych ciał. Zaniedbane mieli. Nie wyglądało to pięknie, ale było wyzwolone od histerycznej cielesności.
Ale lubiłem z nimi pić. Ich towarzystwo to nie było to, co nasi artyści i dziennikarze – tumany bez
wiedzy ogólnej, zakokszone matoły, lanserzy puści jak wieprzowe pęcherze i barany z mordami na
barze w haendem odziane. We Lwowie było pod tym względem trochę jak u nas w międzywojniu,
kiedy to bohemę stanowili lekarze, prawnicy, czy – w najgorszym razie – kolesie po ASP. Kiedy
symbolem lansu było pięterko w Ziemiańskiej, a nie Pies o czwartej rano. Są, jak widać, również
plusy tkwienia w przymusowej konserwie.
Tak, ja tam wszędzie byłem, jeździłem tam wszędzie, obsesyjnie i oglądałem całe to królestwo peryferii, bo nie tylko Bałkany, ale całą tę nieszczęsną wschodnią Europę, doprowadzającą do absurdu i tak absurdalną ideę tożsamości etnicznej, państwa narodowego, najgorszą i najbardziej zbrodniczą ideę w historii ludzkości, kosztującą ją dwie światowe wojny i setki mniejszych konfliktów, kosztującą ją tak wielką liczbę ofiar, jakiej jeszcze nigdy nic, żaden komunizm, w ogóle żadna ideologia poza nacjonalistyczną, żadna religia nie wydusiła.
Polskość jest jak kotlet, możesz go lubić albo nie, ale on istnieje.
Patrz, patrz. Ten kraj, ta Rzeczpospolita, to miejsce, po którym dawniej, nie tak dawno temu, galopowali skrzydlaci jeźdźcy! W którym stworzyła się cywilizacja sarmacka, szlachecka, predemokracja europejska! Panowie bracia, semy, sejmiki, zajazdy! Tutaj, pośrodku Polski, był rdzeń ich władztwa! Ośrodek cywilizacji! Wyobraź to sobie – sobie! To, co widzisz, to bezpośrednie następstwo tamtej cywilizacji! Rzeczpospolita za Rzeczpospolitą, wyobraź sobie! Dziś tu jeździ pendolino, dziś tu się płytki, o, robi, a ci wszyscy w tych pendolinach i wytwórniach płytek mają dumne twarze zdobywców Wschodu, obrońców Kamieńca, znosicieli Moskwicina pod Kircholmem i Turka pod Wiedniem! Bo to są te same twarze! Po tych miasteczkach, miastach, których tu nie widać, ale przez które wielokroć przejeżdżaliśmy, żyją ich potomkowie, tak samo jak potomkowie dinozaurów żyją wśród nas w postaci kur i kogutów, plazmę oglądają, program Jaka to melodia?, filmy na Polsacie, ten Poranek kojota, to kino moralnego niepokoju na TVP Kultura, to wszystko jest kontynuacją tamtej wielkiej cywilizacji...
Budapeszt to najzwyklejsza europejska metropolia, i choć postawiono ją w XIX wieku na szybko i na efektownie, z czego wyszło coś w rodzaju europejskiego mrocznego Gotham, to jednak dziś tego nie widać.
Łamać karki i składać na nowo. Jak przy zrastaniu kości.
Najbardziej mnie w lewicowych i liberalnych publicystach zawsze drażniło to, że wściekali się po próżnicy. Że walili w te klawisze jak popieprzeni, wylewali tony żółci i jadu, wyzłośliwiali się, kurwując, wyzywając, próbując zawstydzić wszystkich, którzy nie byli tak postępowi jak oni, choć wiedzieli, kurwa, wiedzieli doskonale, że to wylewanie, kurwowanie i wyzywanie nie może przynieść żadnego skutku poza odwrotnym. Że procesy społeczne są jak procesy biologiczne czy klimatyczne. Wkurwiać się na burzę, że jest burzą? Opierdalać tornado? Obrażać trąbę powietrzną? Musieli wiedzieć, nie byli głupi. I nie to, że w swoich poglądach nie mieli racji – mieli, i to jaką. Ale się bali. Bali się dodać kropki nad „i”. Bali się przyznać: to, co robimy, nie jest i nie może być skuteczne, skuteczne może być jedynie łamanie karków.
Jak to ujął Viktor Orbán podczas wizyty w Astanie, stolicy Kazachstanu, Węgrzy w Brukseli nie mają krewniaków. Mają natomiast krewnych w Kazachstanie.
Wyłaził z larw kolorowy tłum. (…) Od razu podchodziły ukraińskie dzieci. “Dyj pan, dyj pan, złoty, złoty, polski złoty”. (…) Raz dawali, raz nie - kaprys pański pokazywali. (…) Ale szybko któryś z chłopaczków wystrzelił ze starym numerem: “dyj pan, dyj pan, ja Polak, Polak, tata, mama Polaki, Ukraińcy łochy” - a polskie wycieczki jakby półpasiec ściął. (…)
- To polskie dziecko! Powiedz, dziecko, gdzie twoja mama? (…)
- Nie żyje, pobili, Ukraińcy, zabili - wyło “polskie dziecko”, orlę lwowskie, i już po chwili wszyscy młodzi żebracy zawodzili: , “my Polaaaaci, my Polaaaaci, Ukrajina nedobre, Polska dobre, Matka Boska, Matka Boska”, a cała wycieczka hojnie, łykając łzy wzruszenia i szlochając (…), okupowała to wzruszenie banknotami.
Przez Duszniki wjechałem na Śląsk. To było dopiero dziwne doświadczenie.
Niebiesko-żółto-czarne flagi Europejskiej Republiki Śląskiej, quasi-państwa, uznawanego wyłącznie przez Nową Europę (języki urzędowe: śląski, polski, angielski i języki mniejszości narodowych; stolica de iure: Katowice, stolica de facto: Wrocław; waluta: euro; system polityczny: demokracja parlamentarna w stanie transformacji), wisiały obok flag tejże, z samotną białą gwiazdą na błękitnym tle, przez złośliwych zestawianą z flagą Somalii.
No i jak we wszystkich państwach nieuznawanych albo częściowo nieuznawanych udawano na Śląsku, że wszystko jest w porządku. Że za chwilę będzie po wszystkim, po tej całej wojnie, po kryzysie ekonomicznym, po nieuznawaniu, że spełni się to, co ma się spełnić, i cały region włączony zostanie do Nowej Europy. A z czasem do Nowej Europy przystąpi też reszta Polski.
Udawano, że nie istnieje tutaj konflikt o kulturową dominację między Górnym Śląskiem, który starał się narzucić regionowi swój język i tożsamość, ale na którego terytorium toczyły się walki zamrożone obecnie, ale głównie teoretycznie, a Śląskiem Dolnym, polskojęzycznym i polskokulturowym, zasiedlonym bowiem przez potomków Polaków z Kresów i Kielecczyzny. Górny Śląsk starał się wzmóc w Ślązakach poczucie jak najmocniejszej od Polski odrębności, a Dolny – przeciwnie – głosił, że era politycznego znaczenia etnicznych nacji już się skończyła, dlatego oni, dawny zachód Polski, razem z Europejską Republiką Pomorską (flaga: gryf czerwony na tle białym; języki urzędowe: pomorski [rekreowany na bazie kaszubskiego i słowińskiego], polski, angielski i języki mniejszości narodowych; stolica de iure: Gdańsk, stolica de facto: Szczecin; waluta: euro; system polityczny: demokracja parlamentarna w stanie transformacji) dążą do politycznej i ekonomicznej integracji z Nową Europą. Co nie oznacza, że nie życzą tego samego reszcie swoich etnicznych rodaków, jak tyko ci zmądrzeją i odrzucą idiotyczny nacjonalizm.