cytaty z książek autora "Angelika Kuźniak"
Niedobre urządzenie właściwie z tym życiem.
Pierwsze trzydzieści lat zużywa człowiek na dojrzewanie i strzelanie „byków”, a drugie trzydzieści na łatanie, zalepianie, naprawianie, zadośćuczynianie, zakopywanie, zadeptywanie, wygładzanie, wywabianie, wreszcie wyłabudywanie się z tychże błędów.
Kiedyż właściwie więc czas na życie? Na zastanowienie się nad cudowną astronomią, bakteriologią, fizyką i metafizyką zjawisk? Kiedyż czas na istotne przeżycia, jak sformowanie własnej myśli filozoficznej […], na miłość, na ciekawe podróże […] na wzniesienie się ponad codzienne, nieznośne, drobne sprawy, na uwielbienie Przyrody?
Cicho i niespodziewanie nadchodzi „60 lat” i zaczyna się nieład i niewiara, gorączka użycia, prędkie przebieganie repertuaru. Postępująca skleroza wywołuje gorycze pesymizmu, trwogę o własną zwiędłą skórę, chciwość, złowrogą zawiść, zachłanność na zaszczyty itp. Mało wspaniałe, a wstrętne stany uczuciowe.
Czyż to są grzechy?
Nie – tylko rozkład fizjologiczny.
Boże mój-wzdycha Zocha- tyle bomb praskało na Warszawę i akurat pokój z wekslami KKO musiał ocaleć.
Na wiele rzeczy za późno" - to zdanie już kiedyś wypowiedziała.
...ale wziąć słowika w klatce zamknąć, to on wszytko traci. Choć pięknie śpiewa, to jemu jest smutno. A i te ściany takie ciężkie nade mną. A ja cygańska córka, las mi zdrowie daje. Jechałam taborem, to czułam się jak królowa Bona. Do mnie należeli perły rannej rosy. Moje były gwiazdy złote. Dziś co we włosy wplotę?...
Papusza
Nie przyszłam do was po wasze pieniążki, [...]
przychodzę, żebyście czarnej nocy nie czynili w biały dzień
Papusza
Bo to jest tak: kiedy umira stare drzewo - płacze stary las, kiedy umira stary Cygan - płaczą wszystkie gwiazdy.
My mówimy "liść", "ptak", "trawa", a czy to prawda, co mówimy? Może to Bóg sprawił, że my się do takiego mówienia umówili?
Na reumatyzm, kaszel i łupież moja matka dawała pokrzywę. Piołun pamięć wracał. Łopian najlepszy był na ból głowy. Albo obłożnik, z niego robi się okłady. Pamiętam, pięknie pachniały jego kwiatki, takie niebieściutko-fioletowe. Jak tatarak pachniał, pamiętam. I korzeń gołębiej pokrzywy – to na chory żołądek. Matka wiedziała, co zrobić, jak się komuś w mózgu popsuło i dostał pomieszania. Że skuteczny będzie proszek z chmielu, z czarciego żebra, lilii wodnej, do tego trochę maku polnego, korzonki waleriany i lepiężnika.
Przy świecach można ogrzać duszę. Świecą można oświetlić drogę na tamten świat. Świeca to światło, a światło odstrasza złe moce.
Mówią Cyganie, że śmierć lubi muzyki posłuchać. Nieprawda. Tam nie zawsze słuchała. Ani arf naszych, ani skrzypcy. Tu, w Gorzowie, ósma godzina, ja już leżę. Nie zasłaniam okna, w niebo patrzę. I czasem tak mnie jakiś strach zdejmuje, znów na bagna zabiera. Jak to jest? Niby wojna skończona, a w ludziach trwa.
Dziś rozmawialiśmy o świcie. Papusza mówiła, że dla niej świat jest świtem. Gdy słońce wzejdzie, wtedy świat odkrywa, zieleń z mroku ociera. Mówiła o życzliwości słońca dla ludzi i nieżyczliwości ludzi do siebie. Nazywała to tajemnicą boską, która nieznanymi drogami się toczy. [...] patrzyła na ogołocone z liści drzewa, na czarne pnie i rysunek gałązek na chmurnym niebie. Powiedziała wtedy, że drzewa jesienne są jak szkielety, jak sam rdzeń odarty z piękna, ale najważniejszy. Poezja.
(...) Ja wiem, że sny wędrują po ludziach. Po domach. Po drogach. Jak wędrują, to i pewnie pobłądzą. Ale świat to nie rzeźbiony Jezus w koronie z cierniami, żeby znać drogę jak każden jeden ślad po dłucie.
Gdyby miała łatwą osobowość, to byłaby księgową, a nie artystką.
Muzyk na fortepianie przechodzi z tonów niskich do wysokich, tak samo jest w malarstwie. Kolor jest jednak innym tworzywem. Artysta czuje zależność między kolorami.
(...) Jak byłam młoda, to sny miałam jak motyle. Kolorowe. Leciutkie. Przysiadały na krzaczkach, poszemrały gałązkami. I odlatywały. Często śnił mi się czerwony głóg. Co dzień inna bajka. A dziś... Nie darmo powtarzają, że najgorsze w snach się lęgnie. W ogóle niewiele mi się śni. I z nocy na noc coraz mniej. Mętne i niejednoznaczne.
- Coraz ciężej jest żyć. Biegają te młode, śpieszą się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Pośpiech im dzień odmierza, a nie zegar. A dnia się nie przegoni, a tym bardziej życia. Do czegoś się wspinają. A potem umierają nie wiadomo na co, nie wiadomo kiedy. Nawet nachorować się nie zdążą. Ot, był człowiek, zmęczył się i go nie ma.
Kobieta plastyk, czegóż się można od życia spodziewać? Praca jej odbywa się w samotności, nikt jej nie widzi, jej wygląd w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Podziwiane będą w najlepszym razie i opłacane jej utwory. Jej walory kobiece nie tylko nie maja najmniejszego zastosowania, ale nawet muszą być zgłuszone, zniwelowany, gdyż rodzaj pracy twórczej, będącej zarazem podstawą jej bytu, zmusza ją do wydobycia z siebie męskich wartości i przeistoczenia się w rzemieślnika, w skupionego anachoretę, w robociarza. Czyli z miejsca już ją wynaturza. Nieustannie niszcząca ta i zaprzeczająca istocie kobiecości praca twórcza- gdy już padnie na kobietę- nie znosi żadnego kompromisu. Zmiata z drogi wszelkie uczucia rodzinne i ambicje kobiece- stwarza za młodych lat ofiary nierozwiązywalne konflikty i ściąga gromy. A w latach starszych czynie z kobiety wynaturzone straszydło, wyśmiewaną po wszystkie wieki >>Malweib<<[...]. Snuje się taka Malweib, cuchnąc naftą i olejem, z ciężką kasetą i blejtramami, kieszenie ma wypchane szmatami do wycierania pędzli, w ręce nosi krzesło pejzażowe- i szuka motywów. Tragiczne!
- Czy my dla młodych jesteśmy obrzydliwi? Mówi pani, że pewnie nie chce się widzieć? Może to i racja. Ja sama długo przed sobą udawałam, że ta babcia w lustrze to nie ja. Ale to ja byłam. Nie powiem, tak jak w kościele się często mówi, że skóra to tylko powłoka. Powłoka to może być na pierzynę. To ja stoję przed tym lustrem. Próbuję siebie dawną odnaleźć. Uczę się każdego dnia od nowa.
Nie przyszłam do was po wasze pieniążki, [...]
przychodzę, żebyście czarnej nocy nie czynili w biały dzień
Papusza.
- Dawniej to ludzie się garnęli do starszych. Ale takiego świata już nie będzie. Dziś nie szanują siebie, to i nie szanują nas. A przecież to dobrze, kiedy w domu są ludzie starsi od nas. Bo póki oni żyją, jesteśmy jeszcze dziećmi. Prawda?
- Śpieszą się ludzie. To i śmierć, cała w bieli, z kosą, się śpieszy. Kosi tu i tam. Z boku, z przodu, z tyłu. Masz pieniądze, nie masz. Dobry jesteś, zły. Mądry, głupi. Śmierć każdemu w końcu w oczy zaglądnie. Każdemu zdarzyć się musi. I śmieje się przy tym: cha, cha. Idzie do piachu stary, idzie ten, co dopiero zaczął życie. Bogu też wszystko jedno, nic ci nie pomoże. Bóg życie jak świeczkę zdmuchuje.
- Chociaż powiem pani, lata niewiele znaczą. Wiem, że tam w środku ciągle mam piętnaście, dwadzieścia lat. Pewnie mogłabym jeszcze zatańczyć.
- Wiem, pani jest młoda, pani o śmierci codziennie nie myśli. Ani o Bogu pewnie. Niech mi pani powie, młode w co teraz wierzą? W komputery, telewizory, telefony? Bóg jeden wie. Żeby chociaż w drugiego człowieka.
Tak właśnie umarła mi matka. Bez szelestu, cichutko. Jakby jej w ogóle nie było. Jakby nie chciała robić sobą kłopotu. Jak chore zwierzę, co idzie umrzeć za oborę.
Pyta pani, czego chciałbym jeszcze od życia. Żeby się skończyło. Niech Pani zapamięta na zawsze: są dwie rzeczy, które można podarować drugiemu człowiekowi. Słowo i czas. Jak to, o czym rozmawiać? Choćby o chmurach na niebie.
Tamtej Wigilii w końcu zadzwoniła córka. Było dobrze po dziewiętnastej. O tej porze grudnia jest już ciemno. Krótka rozmowa. Trzy minuty, może pięć, nie pamiętam. W milczeniu odłożyłam słuchawkę. "Mama wie, taka okazja, dłuższy urlop, przyjaciele, pierwsze święta na Dominikanie. Nie wiedziałam, jak powiedzieć wcześniej. Mama sobie poradzi?". Żadnego przepraszam. Tylko to: "Mama sobie poradzi?" Co miałam powiedzieć? Poradzi sobie.
Dużo pamiętam, tylko muszę pomyśleć. Nie zapomina się tak prędko, kiedy coś się przytrafiło. Człowiek żyje pamięcią.
Nienawidzi wszystkich, którzy o niej piszą. Nienawidzi też tych, którzy o niej nie piszą.
Dietrich ma się podobać Dietrich. Wszystko inne było nieistotne.
Trudno być legendą. Wyglądać zawsze tak, jak ludzie sobie życzą, mieć ciągle trzydzieści lat, nigdy nie rozczarować publiczności. To bardzo dużo pracy. Nawet jeśli ktoś jest młody, to straszna praca. Ciągła dbałość o peruki, szminki, suknie.