Najnowsze artykuły
- ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński26
- ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać402
- Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
- Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Mike Friedrich
6
5,9/10
Pisze książki: komiksy
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
5,9/10średnia ocena książek autora
97 przeczytało książki autora
156 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Życie i śmierć Kapitana Marvela. Część 2
Mike Friedrich, Steve Englehart
7,0 z 37 ocen
94 czytelników 4 opinie
2015
Życie i śmierć Kapitana Marvela część 1
Mike Friedrich, Wayne Boring
6,2 z 40 ocen
100 czytelników 2 opinie
2015
Kapitan Ameryka i Falcon: Tajne Imperium
Sal Buscema, Mike Friedrich
6,2 z 34 ocen
94 czytelników 5 opinii
2015
Najnowsze opinie o książkach autora
Życie i śmierć Kapitana Marvela. Część 2 Mike Friedrich
7,0
Po wydarzeniach z pierwszego tomu i przemianie Kapitana Marvela nadchodzi czas ostatecznej rozgrywki z Thanosem. A tytan ów to nie byle wymoczek. Jeśli miałbym wskazać najgroźniejszego badassa w całym uniwersum Domu Pomysłów wskazałbym palcem na niego. Mięknie przy nim nawet Galactus, Dormammu czy Mefisto. Siła, intelekt, zupełny brak strachu i brak tej idiotycznej maniery która ciąży nad Magneto czy Dr Doom’em. Maniery z której szydził Ozymandiasz w „Strażnikach”.
Kontynuacja historii z pierwszego tomu. Szalony Tytan ma w swym władaniu widzianą już w filmowych Avengers Kosmiczną Kostkę. Co gorsza całkiem nieźle się nią obsługuje. Na tyle nieźle, aby stać się boskim bytem i przebudowywać wszystko na swą modłę Avengers i sojusznicy nie są w stanie mi się realnie przeciwstawić, a ostatnią linia obrony stają się Mar- vell i Drax. Oprócz tej historii ukazana jest również potyczka z Nitro. Tym samym który narobił rabanu z którego wynikła Wojna Domowa. I tutaj wybuchowy badass narobi huku, lecz huk ten będzie miał swoje konsekwencje tylko dla jednej osoby i to po kilku latach.
Było życie. Czas więc na śmierć. Bodaj najpiękniejsze pożegnanie herosa jakie dane było mi spotkać w komiksie. Ani odejście Kapitana Ameryki, ani Logana nie było tak prawdziwe, tak ludzkie. Tak brutalnie realne i nieodwracalne. Mar- vell nie ginie w epickiej, kosmicznej batalii, nie poświęca się za ludzkość. Nie ginie nawet w boju na mniejsza skalę. To co go zabija jest niezwykle ludzką przypadłością, która raczej nie spotyka superludzi. Bo czyż wielkiego wojownika Kree, zdolnego walczyć z samym Thanosem może pokonać rak ? Kogoś kto sunie wśród gwiazd strąca z firmamentu nowotwór mający swą przyczynę w toksycznym gazie z którym styczność miał Kapitan Marvel po pojedynku z Nitro. Na nic zdają się umysły Mentora, Reeda Richardsa czy Tony’ego Starka. Wszelkie metody leczenia spalają na panewce. Część z nowatorskich terapii jest na dodatek blokowana przez naga- bands z których dotąd swą siłę czerpał umierający heros. Na samym końcu drogi Mar- vella rolę Charona bierze na siebie jego odwieczny wróg- Thanos. Bo któż lepiej nie zna śmierci niż ten który ją miłuje ? Tytan jednak nie daje odejść wojownikowi Kree jak zwykłemu zjadaczowi chleba.
Starlin rysując do swego scenariusza miał mógł ukazać pełen obraz swej wizji ostatnich dni Kapitana Marvela. Jego wyobrażenie wszechświata i walki z Thanosem czy pożegnanie wojownika Kree przez rzeszę herosów ( a tu naprawdę pojawiła się śmietanka Marvela- Avengers, X- Men, F4, Inhumans… ) nie byłyby tym samym bez wspaniałej pracy kolorysty Steve’a Ollifa i ludzi odpowiadających za rekonstrukcję kolorów.
Podsumowanie: Niezwykle sentymentalna i emocjonalna opowieść o śmierci jednego z największych swego czasu herosów Marvela. O śmierci zaskakującej, niecodziennej w świecie w którym bohaterowie giną w wielkich wybuchach i heroicznych potyczkach. Gdzie, zdawać by się mogło, nie sięgają choroby i codzienne problemy. Najlepszy jak dotąd komiks w drugiej 60- ątce WKKM.
http://superbook.blog.pl/2016/01/13/190-wkkm-81-jim-starlin-mike-friedrich-steve-englehart-zycie-i-smierc-kapitana-marvela-t-2/
Kapitan Ameryka i Falcon: Tajne Imperium Sal Buscema
6,2
Ostatnimi laty zwyczajem polskiej młodzieży, z racji regularności wydawania tego oto cyklu komiksu superbohaterskiego, stało się kupowanie wydań zbiorczych komiksów Uniwersum Marvela z słynnej serii zatytułowanej "Wielka Kolekcja Komiksów Marvela", która za pośrednictwem wydawnictwa Hachette, rozpowszechniana jest w naszym kraju w formie dystrybucji kioskowej, głównie jako dwutygodnik. Każdy tom kolekcji wydawnictwa jest zbiorem zrealizowanych już wcześniej (w grę wchodzą nawet dekady lat temu) kilku zeszytów danej serii komiksowej, składających się zwykle na jeden lub dwa wątki narracyjne. Jestem tego typu osobą, która nieszczególnie przepada za kupowaniem wydań jakiejś komiksowej linii, tym bardziej jeśli w cyklu jest co najmniej 50 tytułów - każdy kosztujący około 30 do 40 zł. Mało tego, w przypadku hachettowskiej "WKKM" chęć nabycia przez czytelnika wielu jej tomów zależy od ich dostępności na rynku pozycji używanych tego typu. ,,Dystrybucja kioskowa” kiedyś się kończy, dlatego posiadający, przykładowo, tom nr 44 z tej serii sprzedając go zażądają za niego 80 czy 100 zł. Zebranie całej kolekcji "WKKM" i, analogicznie, podobnych do tej specyficznej linii: "Superbohaterowie Marvela", "Komiksy Uniwersum DC" etc., nie dość, że graniczy z cudem, to całkowity koszt przedsięwzięcia wyniósłby obecnie (a nie w edycji ,,kioskowej”, gdy ktoś rozsądny pomyślał w odpowiednim czasie o jej prenumeracie) od 3000 zł wzwyż. Nie jest to ,,przyjemna” dla oka kwota, ale fani, a szczególnie ci kochający kolekcjonować – w końcu kolekcje utrzymują nas w nostalgii, osiadają na uczuciach, także są pożywką dla sentymentu i mówią o tym, jakimi jesteśmy ludźmi – dla swego hobby, będącego czymś więcej niż tylko uzupełnieniem wolnego czasu po stresie dnia współczesnego, są zdolni do każdego rodzaju poświęceń.
Nie jestem szczególnym fanem kupowania i kolekcjonowania serii komiksowych jak wspomniane "WKKM", czy "SUM". A dlaczego? Tylko i wyłącznie z powodu chłodnej kalkulacji, pragmatycznego podejścia, ot prostego powodu: jest to zbyt droga pasja, zajmująca zbyt dużo fizycznego miejsca; takich wydań są dziesiątki, jak nie setki, a narracje obrazkowe – cały dobytek komiksowej myśli i dziedziny poznania nie kończy się na komiksie superbohaterskim, nie jest on przez ten nurt komiksowy określany. Mało tego, na dzień dzisiejszy jestem jedynie skromnym posiadaczem tego typu wydawanych przez Hachette lub inne wydawnictwo, egzemplarzy; jest to jeden z numerów należących do cyklu "Superbohaterowie Uniwersum Marvela", które wychodziły (... cóż, chyba wciąż się to odbywa) w charakterystycznej czerwonej zewnętrznej oprawie - oprócz tytułu, nazwisk twórców i fotografii wstawionej na przedniej okładce. Jeden osesek, ot berbeć z całego spektrum tytułów z takich komiksowych cykli, jak na mnie, to zdecydowanie zbyt mało, dlatego też postanowiłem dłużej nie zwlekać i zaopatrzyć się w ,,kioskowo” dystrybuowane tomiszcze komiksowe pt. "Kapitan Ameryka i Falcon. Tajne Imperium", który przyznam się szczerze kupiłem na chybił trafił - jako dodatek do innego komiksu, "Superman vs Aliens" od TM-Semic, którego lekturą również zajmę się w najbliższym czasie.
WKKM, tom 71, czyli event komiksowy (częściowo także Crossover wewnątrz Uniwersum Marvela) z udziałem Steve’a Rogersa a.k.a. ,,Cap” i Falcona zmagających się z przeciwnościami losu, zdradą i podstępem sprytnych wrogów w dużym wydarzeniu zwanym "Tajne Imperium", jest częścią lekkiego ,,story arcu''. Tym przedsięwzięciem budowanym w sercu wydawnictwa ,,domu pomysłów” Stana Lee jest wspomiane "Secret Empire/ Tajne Imperium". Jako fan komiksowej myśli, miałem z nim do czynienia ,,za górami i lasami, hen daleko" lat temu, stąd chęć wybrania akurat tego numeru z kolekcji "WKKM". I już na wstępie niniejszego omówienia tego wydania zbiorczego muszę powiedzieć: w większości wrażeń nie żałuję wydanych 35 zł za ów numer 71 z tej linii wydawniczej od Hachette. Spojrzenie na myśl komiksową sprzed lat, tylko aby przypomnieć sobie co nieco z dziwnego rodzaju historii, czyli "Secret Empire", okazało się naprawdę bezcennym przeżyciem, i to na dodatek w głównej roli z Kapitanem Ameryką – w tym kryje się cały sekret numeru. Bo wyjątkowość "numeru 71" polega na tym, że obecnie komiksy mają znacznie wielowymiarowe, zawiłe scenariusze, mniej łopatologicznie prowadzące swoje historie. W tym wydaniu nakreślona stylem rysowania mocno archaicznym, fabuła jest częściowo przeciętna, a częściowo zupełnie przeciwnie. To jak zmienia się komiks, jak ,,montowana” jest jego całość – co powinniśmy wyobrazić sobie na zasadzie filmu – szczególnie w zmianie obszarów, penetrowania marvelowskiej przestrzeni nowymi postaciami i miejscami, zdaje się być anachroniczny do tej ,,prostoty”, zbyt pocięty. Sprawia to, że "Kapitan Ameryka i Falcon. Tajne Imperium" zyskuje nieco wyczekiwanej dynamiki.
Scenarzyści i rysownicy narracji obrazkowych sięgają często po specyficzne środki, aby uczynić Uniwersum, które cały czas rozwijają jeszcze bardziej rozległym i o wiele bardziej przystępnym i atrakcyjniejszym dla czytelników. Tak było z komiksową macierzą "Marvela" – jednym z największych wydawnictw, ikon i propagatorów popkultury. Na łamach jego przepastnego Multiversum, i to dość niedawno, powstała seria wydawnicza, tzw. "Tajne Imperium". Nie dość, że jako wielkie komiksowe przedsięwzięcie, tudzież wydarzenie urozmaica płaszczyznę kreacji wydarzeń Marvela, to wprowadza do niego swego rodzaju ,,trzęsienie Ziemi” – burzące stereotypy landrynkowej, prostej, propagandowej superbohaterskiej historyjki. Sęk w tym, że numer 71 jest to komiks, który nie za wiele ma wspólnego z jądrem historii współczesnego eventu "Secret Empire". To w czym osadza się główna osnowa wydarzeń burzliwych, nawiązujących do sytuacji społeczno-politycznej sprzed lat, jest z lekka to ujmując innymi "Tajnymi Wojnami". To historia bardzo dramatyczna, jak wspominałem wyżej, dziwnie zarówno przez rysowników i scenarzystę dynamizowana – raz rozwijająca się równo, raz nie – stąd wrażenie odbiorcy, że przechodzi się przez komiks jakby jechało się czołgiem na autostradzie… dość mozolnie. I tak czytając zmagania ,,Capa” i Falcona, także innych postaci w trykotach, ujętych w "71 numerze WKKM" od Hachette, mimo różnic czasowych dzielących to wydanie od współczesnego, sprzed kilku lat, eventu marvelowskiego "Secret Empire", dowiedziałem się na tyle, aby mieć spojrzenie na ten słynny event. Słynny, nie znaczy, że najlepszy, bo trzeba przyznać komiks okazał się dość dziwmy, archaiczny, mało klarowny. Mamy tu od groma łopatologicznych wątków; archaiczność grafiki jest naprawdę ,,odmienna”. Da się to wszystko tolerować głównie za sprawą samego finiszu tych kilku zeszytów tworzących wydanie. Dość prostolinijny narrator, nie plastyczny język, ,,prastara szkoła przekazywania treści”, z propagandą postaw pro-obywatelskich. Ten komiks taki miał nie być, a okazało się inaczej.
Do końca nie mogę zrozumieć przesłania komiksu; nie chodzi o to, że przeszkadza mi w tym jego warstwa wizualna – ta dziwna szata graficzna, kolory tła, sam tusz i mało rozróżnialne twarze i ich ekspresje. Nie. Sęk w tym, że musiałbym dokładnie żyć pod koniec lat 60-tych i 70-tych, aby w tych czasach, w których rozgrywały się ważne polityczno-społeczne momenty dla historii USA, ale i nie tylko, przyszło mi zrozumieć to dlaczego losy ,,Capa”, którego popularność w linii komiksowej po prostu zaczęła maleć, jak i jego kompana ,,Falcona” zostały przedstawione w tak dziwnym stylu. Komiks częściowo, mógłbym rzec uratowało pojawienie się ekipy mutantów Profesora Charlesa Xaviera. Obecność drużyny herosów posiadających ,,gen X” nie była przypadkowa – na pewno związane było to z wydarzeniami na łamach poszczególnych numerów cykli komiksowych Uniwersum Marvela z „Ziemi 616”, po których to zeszyty sięgnięcie obecnie graniczy praktycznie z cudem. Jak już się oni pojawili zdołali wprowadzić trochę jasności w fabule niniejszego wydania zbiorczego. Xavier i jego podwładni pomogli Falconowi i oskarżonemu, ba, wykluczonemu ze społeczeństwa Steve’owi Rogersowi, wrócić do łask, oczyścić swe imię i pokonać ,,prostolinijnie skonstruowaną” w archetypowy, jak na dziesiątki lat temu i szkołę tudzież epokę tworzenia komiksów Stana Lee, sposób, organizację "Tajne Imperium".
Jak na okres ,,Zimnej Wojny”, w której zeszyty składające się na "WKKM nr 71" się ukazały – gdybym żył te dobre 40 lat temu – ów komiks, na dziewięćdziesiąt procent spełnił moje jak i wielu komiksomanikożerców oczekiwania. Trzeba wykazać się cierpliwością i nie lada odwagą, aby czytając "Kapitana Amerykę i Falcona" po prostu się nie uśmiechnąć, tym, jak bardzo prostym zbyt intencjonalnym, instrumentalnym i jednorodnym okazało się to tworem. Można odczuć swego rodzaju respekt do scenarzystów, że potrafili umieścić na ponad 160 stronach dość zgrabnie wydarzenia z udziałem całej gamy postaci z marvelowskiego domu pomysłów. Nie ma tu ,,epickości” i dramatyzmu kruszącego twardy mur bez empatii osobowości czytelnika, który miałby komiks przed sobą, którego to treści właśnie doświadczył. Herosi też potrafią dostrzegać błędy, nie tylko czyjeś, ale i swoje. A to jak ostatecznie Kapitan Ameryka zareagował na finał wydarzeń na linii ,,Tajne Imperium – on sam – Społeczeństwo amerykańskie”, powinno być poddane ocenie każdego czytelnika z osobna. Narracja ta okazała się dość dobra, niedoskonała do odbioru dla współczesnego komiksowego nerda, żyjącego w czasach stosunkowo bardziej poukładanych, niżeli wtedy gdy powstała historia zaprezentowana na łamach "WKKM nr 71" od Hachette.