Najnowsze artykuły
- ArtykułyPowieść o zagrożeniach płynących ze Wschodu. Ryszard Oleszkowicz o „Zanim zabijesz moją śmierć”Marcin Waincetel1
- ArtykułyJakub Jarno. „Światłoczułość” to powieść opakowana w powieść, owinięta w listyRemigiusz Koziński2
- Artykuły„Kraj kobiet“ Grzegorza Gajka – przeczytaj fragment książki!LubimyCzytać1
- ArtykułyLiteracka Nagroda Nobla 2024. Han Kang laureatkąKonrad Wrzesiński46
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Mike Ploog
7
6,4/10
Pisze książki: literatura dziecięca, komiksy
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,4/10średnia ocena książek autora
102 przeczytało książki autora
95 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Essential: Ghost Rider #1
Mike Ploog, Roy William Thomas Jr.
5,0 z 7 ocen
11 czytelników 1 opinia
2007
Abadazad. Paskudna Lalka, Profesor i Prorok
Mike Ploog, J. M. DeMatteis
7,5 z 2 ocen
3 czytelników 0 opinii
2007
Abadazad. Droga do Niewiarygrodu
Mike Ploog, J. M. DeMatteis
7,0 z 17 ocen
27 czytelników 1 opinia
2006
Najnowsze opinie o książkach autora
Początki Marvela: Lata siedemdziesiąte Chris Claremont
6,3
Kolejna antologia w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela prezentująca wybrane debiuty drugiej fali bohaterów (i Ghost Ridera) wydawnictwa zwanego (może niekoniecznie słusznie) Domem Pomysłów, które miały miejsce w talach siedemdziesiątych XX wieku. Na pierwszy ogień rzucony został Warlock, czyli przedstawiciel tzw. marvelowskiego kosmosu. I cóż… obcowanie z nurtem hard s–f wywołuje u mnie niekontrolowane torsje, a na samo wspomnienie imienia „High Evolutionary” zaczyna mnie mdlić… zdecydowanie nie moja bajka…
Kolejnym debiutantem został Luke Cage zwany również Power Manem. Komiks odrobinę zalatuje myszką, ale czytało się go bardzo przyjemnie i myślę, iż można by się pokusić o zapoznanie się z kolejnymi przygodami kuloodpornego siłacza. Do tego jeszcze to afro… ten kostium… Szalone lata siedemdziesiąte!
Jako trzeci pojawia się Ghost Rider. Pozwolę sobie zacytować fragment scenariusza będący kwintesencją tego czegoś:
„Nie mogłeś ich zostawić… Potrzebowali cię! Jednak nikt nie mógł ci pomóc… Chyba że sam… SZATAN!”
I jeszcze to:
„Odkąd byłeś dzieckiem, czytałeś o nim… o cudach, których potrafi dokonywać! Byłeś gotów, by przed nim stanąć…”
Szczerze mówiąc nie mam bladego pojęcia co to jest… Jakaś parodia? Agitacja do satanistów? A wystarczyło jedynie złamać przysięgę złożoną umierającej przybranej matce…
Pora na kolejną postać niemal nieznaną w Polsce, Iron Fista. Oto Danny zielone kimono, karate mistrz, który miewa ciekawą manierę. Otóż w momencie, gdy dostatecznie mocno oberwie przez łeb, w chwili lekkiego zamroczenia… zbiera mi się na wspominki… wówczas jego przeciwnicy, zamiast biedaka dobić, cierpliwie czekają, aż nasz mistrz wszechstylów powróci z lekkiego odlotu do krainy żywych. Ot, taka „przypadłość”… Do tego mamy jeszcze mieszankę Shangri-La z Szaolin, czyli taką marvelowatą podróbkę raju utraconego z obowiązkową jabłonką nieśmiertelności (sic!),pojedynki z orientalnymi smokami, kung–fu roboty, i tym podobne cuda niewidy. Zapomniałbym jeszcze, iż nasz kochany bohater opanował tzw. jednoręczne kamehamehy. I czegóż więcej nam trzeba? Sam się sobie dziwię, pisząc te słowa, ale chyba chciałbym kiedyś poczytać tego więcej… Nieśmiertelna magia Bruce’a Lee mną zawładnęła…
Następnie dostajemy sławetny 181 odcinek telenoweli pod tytułem „The Incredible Hulk”, czyli debiut mojego ulubionego mutanta - Wolverine’a. Dokładnie, jest to ten sam komiks, który wydawnictwo Hachette opublikowało w drugim tomie swej kolejnej serii wydawniczej „Superbohaterowie Marvela”. Cóż… Może jestem nieobiektywny, ale to Wolverine, więc mi się podoba.
Kolejnym bohaterem antologii jest Nova. Nie wiem, czy Marvel w genezie Novy podrabiał DC z genezą Green Lanterna, czy może było na odwrót. Dla mnie jest to mało istotne. Jedyną ciekawostką jest fakt, iż komiks ten jest jedynym cyfrowo odnowionym odcinkiem niniejszej antologii.
Następnie możemy zapoznać się z Captainem Britain, czyli brytyjską podróbką Kapitana Ameryka, która dość mocno podlana została sosem mitów arturiańskich, Avalonów i starej magii. W sumie takie sobie czytadełko. Nic nowego, ale wielkiej tragedii również nie ma.
Następna jest równie nijaka i nieciekawa Spider–Woman wplątana w odwieczną wojnę S.H.I.E.L.D. z Hydrą, by na końcu dotrzeć do wisienki na torcie, czyli pierwszego odcinka serii „The Savage She–Hulk”. Jest to jedyny komiks napisany przez Stana Lee, który… diabelnie przypadł mi do gustu. Dialogi ciekawe, fabuła w miarę inteligentna i, co najważniejsze, logiczna. Widać, iż Stan Lee przez te kilkanaście lat przebył daleką drogę w kierunku udoskonalenia swego warsztatu. Oklaski, Panie Lee! Do tego rysunki Johna Buscemy wręcz brylują na tle konkurencji. Zdecydowany as w rękawie. Koniecznie zapragnąłem jak najszybciej zapoznać się z pozostałymi przygodami pani Jennifer Walters.
Podsumowując antologia ta wyraźnie odzwierciedla fakt, iż wydawnictwo Marvel Comics w latach siedemdziesiątych XX wieku również kierowało swoją ofertę do starszych dzieci, a ja niestety jestem o wiele za stary na takie cuda. Ponadto jeszcze ogromnie denerwował mnie występujący w opowieściach o Ghost Riderze i Iron Fiscie manieryzm opowiadania w tzw. dymkach narracyjnych o bohaterze komiksu w drugiej osobie liczby pojedynczej. Niby miałbym się przez takie zabiegi bardziej utożsamiać z… No właśnie, z kim? Z nawiedzonym okultystą z płonącym łbem, czy może z tanią podróbką Son Goku? Mi osobiście koszmarnie utrudniało toto lekturę.
Nie wiem, czy powinienem polecać komukolwiek tę pozycję. Chyba polecanie nie ma sensu, gdyż skierowana jest ona do fanatycznych wielbicieli wydawnictwa Marvel Comics, którzy już dawno ją zakupili i przeczytali, bądź niebawem ją uczynią. Pozostali ewentualni czytelnicy nie znajdą w niej niczego ciekawego, śmiem wręcz twierdzić, iż zohydzi im ona jeżeli nie całą krainę komiksową, to przynajmniej jej fragment zwany komiksem superbohaterskim.
Niech każdy sięga na własną odpowiedzialność.
PS.
Na koniec proponuję pobujać się odrobinę nucąc sobie pod nosem:
"Everybody was Kung Fu Fighting
Those kicks were fast as lightning
In fact it was a little bit frightening
But they fought with expert timing.
There were funky China-men from funky China-Town
They were chopping them up
they were chopping them down
It's an ancient Chinese art and everybody knew their part
From a feint into a slip, and kicking from the hip.
Everybody was Kung Fu Fighting"
Marvel Horror Chris Claremont
6,2
Marvel Kicz
Nie ma tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela zbierającego klasyczne zeszyty – czy to według dat, czy też tematyki – który w pewnym stopniu by nie rozczarowywał. Pierwszy z tych albumów, Początki Marvela: Lata 60 był znakomity, ale zabrakło w nim solowej opowieści z Thorem. Ideologiczny ciąg dalszy prezentujący komiksy z siódmej dekady XX wieku pominął o wiele więcej. Na dodatek zebrane w nim historie były raczej mocno przeciętne. Jednakże żaden z nich nie oszukiwał tak bezczelnie i nie kłamał na okładce w stosunku do zawartości, jak Marvel Horror. A to nie jedyne, co z tym komiksem jest nie tak.
Całość mojej recenzji na portalu Planeta Marvel: http://planetamarvel.net/wkkm-marvel-horror-recenzja/