Rzeź Nankinu Iris Chang 7,5
ocenił(a) na 35 lata temu Książka pani Iris Chang jest głównym źródłem wiedzy na temat wojny chińsko-japońskiej w Polsce, a i to głównie dlatego, że rzeź Nankinu jest dość popularnym tematem filmów. Muszę przyznać, że to bardzo smutne, że ośmioletni konflikt, który pochłonął życia milionów ludzi, jest znany tylko z jednej, bardzo słabej w dodatku książki.
Co do samej książki. Pani Iris Chang była chińską wersją Jana Tomasza Grossa - napisała swoją książkę pod z góry założoną tezę. Nie była historykiem, tylko dziennikarką, w dodatku z USA. W treści popełniła rozliczne błędy faktograficzne. Rzuciła ot tak, liczbą 300 tysięcy ofiar ignorując, że Nankin w 1937 roku miał 500-600 tysięcy mieszkańców. Oznaczałoby to, że Japończycy zabili połowę ludności miasta w zaledwie sześć tygodni. Takiej ''wydajności'' nie mieli nawet Niemcy w Warszawie latem 1944 roku, dysponując znacznie liczniejszymi środkami zabijania. Pani Chang ignoruje, że ''jawna'' rzeź Nankinu trwała jedynie cztery dni, do 17 grudnia 1937 roku, a przez następne dwa tygodnie dochodziło do niej w zaułkach i podwórzach, w styczniu 1938 r. mordy miały już charakter incydentalny.
Czytając tę książkę odniosłem wrażenie, że pani Chang informacje zaczerpnęła z różnych wydarzeń i wplotła do swojej książki, podczas gdy one nie miały w ogóle miejsca w Nankinie, tylko w innych miejscach. Stąd też bardzo rozstrzelona liczba gwałtów (różnica między liczbami to aż 60 tys.). Pani Chang notorycznie myliła daty, miejsca, nazwiska Japończyków. Przypisywała wypowiedzi autorom, którzy nigdy ich nie powiedzieli.
W książce bardzo oględnie omówiono postać Johna Rabe, który utworzył Międzynarodową Strefę Bezpieczeństwa, ratując 250 tysięcy ludzi. Czyżby pani Chang przeszkadzała swastyka na ramieniu Rabego?
Co gorsze, pani Chang zignorowała szacunki samego Rabego - osoby, która chyba najlepiej ze świata zachodniego znała sprawę Nankinu - który podawał, że Japończycy wymordowali ok. 40-50 tysięcy ludzi, a ich głównymi celami byli chińscy żołnierze, ukrywający się wśród cywilów. Jean-Louis Margolin, lewicowy historyk francuski, całkowicie bezstronny wobec konfliktu, specjalizujący się w zagadnieniu zbrodni wojennych, liczbę ofiar obliczył na 50-95 tysięcy, także zresztą potwierdzając, iż ofiarami byli głównie chińscy żołnierze. Margolin także podnosił fakt, że duża część ofiar ''zaliczonych'' na konto Japończyków to zabici w walce i zmarli z ran chińscy żołnierze. Większość naukowców, i to anglojęzycznych, liczbę ofiar rzezi Nankinu szacuje na ok. 42 tysiące. Jest to nadal olbrzymia liczba, ale jednak robiąca inne wrażenie, niż rzekome ''300 tysięcy''. Przy 22 milionach ofiar walk w Azji jest to tylko epizod. Nadmienię, że pół roku po Nankinie Chińczycy sami zamordowali blisko 900 tysięcy swoich rodaków, wysadzając tamy na Rzece Żółtej.
Pani Chang również wymieniała inne zbrodnie wojenne. Miejsce dla ofiar Srebrenicy się znalazło, ale jakoś ''zapomniano'' o ofiarach chińskiej okupacji Tybetu, która pochłonęła życia ok. 500-700 tysięcy ludzi - strata dużo bardziej dotkliwa dla małego narodu, niż Nankin dla Chin.
Książka pani Chang spotkała się z szeroką krytyką środowisk naukowych za fałszowanie dowodów (np. fałszowanie podpisów zdjęć). Pani Chang, owładnięta manią prześladowczą (twierdziła, że ścigają ją japońscy mordercy nasłani przez Tokio) popełniła samobójstwo w 2004 r.
Tak na marginesie, to dużo bardziej od książki pani Chang podziałał na mnie wstęp w świetnej pracy prof. Jakuba Polita ''Gorzki triumf''. Parafrazuję: ''Niech Czytelnik weźmie pod rozwagę, że na każdy znak w tej pracy przypada co najmniej dziesięć istnień ludzkich, które straciły życie podczas wojny chińsko-japońskiej''. Myślę, że to najlepszy komentarz.