Od dwóch tysięcy lat Mihail Sebastian 7,3
ocenił(a) na 842 tyg. temu Michail Sebastian to pseudonim rumuńskiego prozaika o żydowskich korzeniach. Josif Mendel Hechter na przełomie lat 20-tych i 30-tych XX wieku pisze dziennik, notuje swoje uwagi, przemyślenia, opisuje codzienną sytuację młodego Żyda w bukareszteńskiej rzeczywistości międzywojennego nacjonalizmu. Stara się przy tym zachować spokój, nie utracić godności, gdy z pewnym zdumieniem zauważa: „Jestem pobitym człowiekiem, a z takiego powodu świat nie zatrzymuje się w miejscu.” Jest świadkiem, a często i ofiarą agresji kolegów z uczelni, choć ponoć studiują tam wszyscy na tych samych prawach. Tymczasem studentów Żydów wyprasza się z zajęć, poniża i atakuje. Autor stara się zachować stoicki spokój, uspokajać emocje, powtarzając niczym mantrę, że przecież tak dzieje się od dwóch tysięcy lat. Żydzi to naród, w który wpisane zostało cierpienie. Snując te rozważania stara się jednocześnie głęboko oddychać, byle się tylko nie rozpłakać, nie pokazać słabości.
Sebastian usiłuje przeniknąć naturę antysemity, postarać się zrozumieć, nie kierować się ślepą nienawiścią. Analizuje więc, ogląda ze wszystkich stron każdy przejaw wrogości rasowej, przypatrując się jednocześnie obojętności otoczenia wobec tych zachowań. Bo czy można się nie dziwić, gdy darzony szacunkiem i sympatią profesor, na którego wykład nie został wpuszczony, ma do powiedzenia tylko: „No i co miałbym z tym zrobić?”
To studium nienawiści i bezradności wobec jej rozprzestrzeniania się przeraża, pod powierzchnią opanowania, jaką stara się zachować spokojny, żydowski student aż kipi od emocji. Rozmyśla on zatem nad żydowskością obarczoną dwoma tysiącami lat doświadczeń, które uniemożliwiają prostą, zwykłą, żywiołową radość życia. I nad obecnością bądź nieobecnością Boga, równie samotnego jak człowiek. „To wyjaśnia tak wiele rzeczy i zaciemnia równie wiele…”
Jak to więc jest… być dumnym ze swego pochodzenia, szanować przodków, tradycję, hołubić wspomnienia dziadów i pradziadów, czy schować się przed samym sobą, zaprzeć, wstydzić? Ale to przecież pradziadek Mendel z Gropeni, barkarz pachnący Dunajem, babka ze strony matki, krucha i elegancka, albo ta ze strony ojca, silna i opiekuńcza, a także ci, którzy przyszli po nich…
Autor podejmuje się tu oceny życia intelektualisty, które uważa za nazbyt teoretyczne, skupione na uogólnieniach i oderwane od materii. „Nie sądzę, żeby kiedykolwiek jakiś intelektualista zrobił coś decydującego w historii ludzkości, gdy chodziło nie o sprawę kultury, lecz o rzeczywiste przetrwanie gatunku.” Nam również nasuwają się od razu obrazy Żydów studiujących pismo, migrujących wieleset lat wstecz, by rozważać każde słowo, podczas gdy za oknem toczy się prawdziwe życie, z całym jego przyziemnym mozołem. Z pewnością jednak nie na miejscu byłoby obciążać intelektualne dywagacje i wycofanie zajętych nimi ludzi za całe zło świata. To zaledwie wyrzuty sumienia bezradnego wobec rozmiarów i siły przemocy chłopca. Zdaje się on upatrywać w wycofaniu w domowe zacisze i w roztrząsaniu coraz to nowych dylematów źródeł żydowskiej słabości, którą sobie i innym ma za złe. Jednocześnie zaś nie może wówczas wiedzieć, co jeszcze czeka jego naród, jak bardzo prorocze okażą się te wszystkie niepokoje, jak skrajna samotność, izolacja, pisana jest jego rodakom, ile nienawiści się na nich wyleje.
Zastanawia tak głęboka refleksja u zaledwie studenta, owa potrzeba zrozumienia obejmująca zakres historyczny, psychologiczny, religijny, etyczny… Zdolności formułowania pytań o dużym stopniu wyabstrahowania, w gruncie rzeczy aksjologicznych, wyrastających jednak z jednostkowych obserwacji. Widzimy niesamowity rozwój intelektualny u autora w trakcie tych paru lat, pogłębianie się umiejętności obserwacji i oceny. Dziennik ten przybiera niekiedy formę fascynującej rozprawy filozoficznej, dla nas, znających ciąg wydarzeń związanych z Holocaustem i powstaniem państwa Izrael, tym bardziej ciekawej.
Niesamowitym zaskoczeniem było tu dla mnie zderzenie w zaciętej dyskusji poglądów Żyda zdeklarowanego syjonisty oraz Żyda marksisty, na temat wizji przyszłego państwa żydowskiego, konsekwencji jego powstania dla zamieszkujących te tereny Arabów, zależności od dużych państw, które będą tam rozgrywały własne interesy. Rozjaśniło mi to wiele kwestii, nad którymi sama rozmyślałam. Porywa też z zaciekłą miłością wywiedziona obrona języka jidysz, przez większość uważanego za kulawą podróbkę niemieckiego, nie mogącą nawet mierzyć się ze szlachetnym hebrajskim.
Wiele tu dla mnie niespodzianek skrył autor, wiele smaczków i intrygujących interpretacji, które dają do myślenia. Dodatkową przyjemność sprawiło mi skojarzenie postaci Mircei Vieru, architekta-idealisty, nie godzącego się w swojej wizji architektury, ale też poniekąd i życia, na żadne kompromisy, z odwagą, a wręcz brawurą piętnującego każdy architektoniczny koszmarek, każde uchybienie, z Howardem Roarkiem ze Źródła” Ayn Rand. To jeden z moich ulubionych bohaterów, niepokorny, idący na zderzenie z wszystkim i wszystkimi, okupując tę niezłomność samotnością. Mamy więc kolejną interesującą opozycję, jaka została nakreślona w dzienniku. Z jednej strony „specyfika narodowa”, z drugiej zaś indywidualizm, wolność pomysłu i przekucia go w dzieło, sztuka ponad podziałami.
Nie brak wokół narratora silnych osobowości, ekscentryków, indywidualistów, rewolucjonistów i burzycieli, ale też oportunistów i zwykłych krzykaczy. Z każdym rozdziałem dziennik robi się ciekawszy, mniej naiwny, bardziej wysublimowany. Pisany 90 lat temu nic nie stracił z intelektualnego płomienia, zaś dystans czasu i późniejsze europejskie doświadczenia dodały mu jeszcze blasku i wykazały jego mądrą przenikliwość. Pisany z wrażliwością i szczerością, z potrzeby uporządkowania wrażeń, przemyśleń i rozterek, stał się nie tylko filozoficzno-psychologicznym traktatem, ale też świadectwem czasu, z którego zrodził się późniejszy żydowski dramat.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/