Profesor na Uniwersytecie Princeton, mieszka w Nowym Jorku. 14 września 2005 roku wraz z Wisławą Szymborską oraz Edwardem Hirschem zamknął cykl spotkań amerykańsko-polskiej literatury organizowanych przez wydział polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. W drugiej połowie lat 80. zaczął zajmować się liryką, w międzyczasie pisywał również prozę publicystyczną – eseje, recenzje itp., którą w roku 2000 wydał. Zajmował się analizą muzyki jazzowej. Wielokrotnie został nagradzany i wyróżniany za swoje utwory epickie i poetyckie.
Poeta Janusz Szuber napisał wiersz pt. Do Yusefa Komunyaki, wydany w tomikach poezji pt. Czerteż z 2006 oraz pt. Pianie kogutów z 2008.
Świat z Niebieskiej godziny nie jest miejscem przyjaznym. Tu rządzi prawo silniejszego, szczęście kupuje się u dilera i dawkuje w tabletkach, konflikty rozwiązuje bronią, tak jak np. w wojnie wietnamskiej, której poeta poświęca wiele miejsca. O wojnach, przemocy i agresji Komunyakaa mówi sporo, oczywiście poprzez niezwykłe obrazy.
Yusef Komunyakaa pochyla się nad losem człowieka. Najbliżej mu oczywiście do ofiar, ale czyż wszyscy, na swój sposób, nie jesteśmy ofiarami? Jakiegoś konkretnego kata albo czegoś nienazwanego, systemu, używek, namiętności, uczuć? Poeta trzeźwo patrzy na naszą rzeczywistość i boli go to, co widzi. Dlatego tworzy te swoje przejmujące ballady, zawierające ciche prośby o uwagę oraz o czułość.
Niesamowita jest Niebieska godzina – przenosi w czasie i przestrzeni. Te wiersze najlepiej smakowałyby w dusznej, ciasnej knajpce gdzieś w Nowym Orleanie, gdzie z kąta snują się jazzowe brzmienia, nad stolikiem unosi dym, a wszystko wokół spowija półmrok. Takie właśnie tło widzę dla wielkiej poetyckiej opowieści Komunyaki.
Więcej: http://dajprzeczytac.blogspot.com/2021/10/niebieska-godzina-yusef-komunyakaa.html
Być może jedna nuta szczęścia nie przyniesie ale zaprezentowana w całości pieśń wolności Yusefa Komunyaki może już wywołać pragnienie posiadania tego, do czego dojście zajmuje niektórym ludziom całe życie. Dlatego też kuszącym wydało mi się to niby czytanie lub niby słuchanie, bowiem spod poetyckiej warstwy snu o lepszej przyszłości wynurza się jazzowy poemat muzyczny. Możliwe jest przy tym odczucie dysonansu, rozbieżności pomiędzy nowoczesnym brzmieniem hipnotyzującej rojem barw liryki a poszukiwaniem prastarych źródeł wszelkiego dźwięku, którego i tak najlepszą formą będzie jeszcze starsza cisza. A jednak myślę, że się udało. Odkryć głębokie amerykańskie Południe i jednocześnie przyjrzeć się pochwałom ciemnych miejsc umysłu, tych, w których najlepiej szukać schronienia przed płonącym niebem. Bo gdy ono się zapala, to rodzą się demony Ku Klux Klanu.
Trudno jest opisać soczystość poezji dla której taki pełnokrwisty wizerunek jest czymś zupełnie naturalnym. Ta narkotyczna muza porusza odmienne, niż zazwyczaj szarpane struny uczuć. Jest tu wiele miejsc, które osadzone w niejasnym czasie, biorą w posiadanie ludzi. Nawet jeśli wszyscy pospadają z krawędzi świata, to i tak temu światu nie przytrafi się utrata zbiorowej pamięci. Tak jakby to nie zależało od istnienia jego mieszkańców ale od zupełnie odmiennego organizmu, którego trwanie jest sumą wszelkich wysiłków i marzeń. Tu nie trzeba wiedzieć, aby czuć. Liczy się impuls i intuicja. Rytm jazzu i bluesa wyznacza rzeczywistość, ukazaną przez pryzmat gotowości do podjęcia dialogu z innym sposobem postrzegania świata. To, co obce, nierzadko jest piękne. Trudna miłość czy choćby wzajemnie się przesiąkające sztuka i życie.
Nurtuje mnie jednak czasami, dlaczego w tej poezji podświadomie pojawia się wiele pytań a odpowiedzi na nie nadal brakuje. Wytłumaczeniem może być złożoność problemów na których ludzkość nadal nie poznała antidotum. Mieszające się ze sobą czarna i biała krew a obok nich rasizm. Wybuchające wciąż wojenne konflikty w sytuacji, kiedy twórca "Niebieskiej godziny" osobiście poznał wojnę w Wietnamie. Może dlatego też terakotowa armia z jego wierszy nie powinna zostać nigdy odkopana. Niech złożona w niej tajemnica nie odkrywa prawdy o człowieku. A tymczasem sztuka atrofii miewa się tu znakomicie. Zapominamy o błysku wybuchającej miny, gdy za naszą granicą giną od niej ludzie. Czyżbyśmy zatracili umiejętność poznawania mechanizmów działania świata?
Marnym się może wydać pocieszenie, że wystawione na widok publiczny okrucieństwa stają się pod wpływem powleczenia ich warstwą sztuki jakby wymówką. Jednak kto potrafi oddzielić od siebie te dwie sfery ten spostrzeże, że dla ochrony swojego psychicznego zdrowia warto czasem taki zabieg przeprowadzić. Aby mieć siłę na pamięć o poniżanej czarnej społeczności z delty Missisipi. Żeby ukazywane przez afroamerykańskiego poetę wątpliwości stały się zalążkiem do przeprowadzanej przez nas samych wiwisekcji swoich poglądów na równość. Będzie nam to potrzebne do pielęgnacji nawet tej niewielkiej dawki kosmopolityzmu, która w konflikcie z tradycją nie musi znajdować się na straconej pozycji. Na koniec chciałbym zaznaczyć, że poezja laureata Nagrody Pulitzera niczego nie rozwiązuje ale daje siłę i zachęca do jeszcze większego przeżycia.