Podczas lektury zastanawiało mnie, czy autor rzeczywiście znał znaczenie wszystkich terminów użytych w tekstach, co mógłby powiedzieć o albuminie i czy chodzi o osocze krwi ludzkiej. W książce jednak nie chodzi o biochemiczną lekcję, lecz o wykład z zabawy ze składnią, słownymi echolaliami, fraktalnymi strukturami z układu tekstu, ze składu głosek, z rozkładu poezji. Tomik niemożebnie inspirujący i zachęcający do rozpoczęcia własnych eksperymentów z odkryciami filozofii Noama Chomsky'ego.
Świetne wiersze, błyskotliwie załamujące się frazy, widać, że poeta uczył się u najlepszych. Dostrzec można wpływ rówieśnika - Andrzeja Sosnowskiego, może również Tymoteusza Karpowicza, a poniekąd również tomik otacza nieco pesymistyczna aura nieobca Tadeuszowi Różewiczowi.
Takie wyliczanki oczywiście nie oddają charakteru tych wierszy, który jest bardzo niepowtarzalny. Jest w nich nieco zapożyczeń z bezmyślnego języka mediów, podobnie jak u Bohdana Zadury. Takie cytaty oczywiście wybrzmiewają ironicznie, jeśli nie szyderczo. Do tego dochodzi autotematyczna refleksja, jak i wiele filozoficznych przemyśleń.
Piszę bezładnie, bo chcę od razu uchwycić aurę, jaka pozostaje po tej książce. Myślę jednak, że najlepiej po jej skończeniu kupić ją i zacząć czytać jeszcze raz. Wtedy wyjdzie z nich jeszcze więcej znaczeń, gdyż nie są to teksty "na raz".
Gorąco polecam!