Sheramy Bundrick jest historykiem sztuki na University of South Florida St. Petersburg. "Słoneczniki" to jej pierwsza powieść.http://www.sheramybundrick.com
" Człowiek ten musiał albo oszaleć, albo prześcignąć nas wszystkich; nie przypuszczałem, że sprawdzą się obie te hipotezy " tak po śmierci Van Gogha powiedział o nim Pissarro.
Sheramy Bundrick napisała powieść o jednym z najbardziej znanych na świecie malarzy, człowieku, który pozostawił po sobie ok. 850 obrazów. Za życia Van Gogh nie sprzedał żadnego swojego dzieła.
Książka obejmuje najlepszy i jednocześnie najgorszy okres w życiu artysty, pobyt w Arles. To tutaj powstały " Słoneczniki " i w tym mieście zaczęły się ataki choroby Vincenta. Bundrick snuje domysły na temat tajemniczej Rachel, której Van Gogh Podarował swoje odcięte ucho. Kim była, jakie relacje łączyły ją z malarzem ?
To dosyć udana próba przedstawienia Van Gogha jako człowieka, takiego zupełnie zwyczajnego, potrzebującego szczęścia i miłości, kogoś o ogromnej wrażliwości. Miło jest pomyśleć, że ten nieszczęśliwy i pełen sprzeczności człowiek chociaż przez chwilę był szczęśliwy.
Niezwykle zaskakująca miłość pomiędzy prostytutką, a wybitnym malarzem Vincentem Van Gogh.
Spotykają się poranione, skrzywdzone, odrzucone, wykluczone i nieakceptowane przez społeczeństwo dusze. Dusze pragnące bliskości i ciepła. Ona upadła kobieta, a on cudzoziemiec w cudacznym żółtym kapeluszu.
Jaka była ta miłość?. Była to miłość wymagająca, niebanalna, pełna emocji, niezwykle intensywna, trudna, okupiona cierpieniem, chorobą i tęsknotą.
Na dowód posłużę się cytatem :
" Wziął mnie pod brodę i pocałował. Było to najdelikatniejsze muśnięcie warg, lekkie jak podmuch wietrzyka, ale i najsłodszy pocałunek , będący w swojej czułości większym wyznaniem miłości niż jakiekolwiek słowa. Słowa nie były konieczne. jego oczy i pocałunek powiedziały mi wszystko co chciałam wiedzieć. Podobnie jak obraz".
"Myślałam , że znam tego mężczyznę, który kochał się i rozmawiał ze mną, ale się myliłam. Znałam jego ciało, niektóre jego myśli, ale nie jego duszę. Jego dusza znajdowała się tutaj na każdym obrazie w tym pokoju. Została jego cząstka, jego piękny duch. To nie był zwykły wazon z kwiatami. Te słoneczniki były jego głosem i po raz pierwszy, odkąd go poznałam zaczęłam go naprawdę słuchać".
Za intrygującą i piękną miłość przez duże M w przepięknej Prowansji pachnącej lawendą i ciągnącymi się aż po horyzont polami słoneczników 9/10.
Gorąco polecam