Ponury Piaskun Richard Kadrey 6,7
ocenił(a) na 77 lata temu Właśnie skończyłam Ponurego Piaskuna i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Zazwyczaj nie trawię książek o maczo, którzy posiłki popijają adrenaliną i przegryzają jądrami poległych wrogów, ale Ponury Piaskun, mimo kilku wpadek charakterystycznych dla tego „gatunku” naprawdę mnie wciągnął. Dlaczego? Ano pewnie dlatego, że panowie piorą się po pyskach, aż iskry idą, akcja jest szybsza niż tajfun nad Nowym Meksykiem, ci źli są wredni i paskudni, a ci dobrzy może niezbyt lotni, za to nieugięci. Wydawałoby się, że to recepta na kicz pierwszej klasy, ale nie – tutaj wszystko po prostu gra i razem tworzy zdumiewająco wciągającą całość.
Fabuła to typowe „revenge story”. Źli ludzie robią złe rzeczy głównemu bohaterowi, głównie po to, by ten nie miał potem skrupułów, odpłacając im pięknym za nadobne. Ten bohater to Stark – twardy aż do przesady, wkurwiony jak stado szerszeni i zdeterminowany, by dopaść każdego, kto posłał go do Piekła. Właśnie tak – nasz bohater spędził tam 11 lat, a kiedy już wyszarpał sobie drogę na drugą stronę, mógł myśleć tylko o zemście.
Książka jest właśnie zapisem zemsty realizowanej przy pomocy różnorodnych środków, między innymi noża, piły mechanicznej, młotka, śrutówki i materiałów wybuchowych. Krew i flaki bryzgają na prawo i lewo, odcinane głowy toczą się po trotuarze, budynki wylatują w powietrze, a Piaskun po kolei dopada winnych i pokazuje im, czego się nauczył wśród potępionych. Jatka trwa w najlepsze od pierwszej do ostatniej strony książki i daje czytelnikowi rzadko spotykaną satysfakcję.
Jedną z najciekawszych rzeczy jest opis miasta. Los Angeles to brudne, pełne przemocy miejsce, gdzie nie ma mowy o sprawiedliwości, a ludzie nie są niczym więcej, jak pionkami dla potężniejszych istot. Diabły i anioły toczą wojnę, w której nie ma miejsca na uczciwą walkę. Każdy, kto zostanie wciągnięty w ten konflikt, przegrywa. No, może z wyjątkiem Starka.
Jeśli ktoś szuka lektury może niezbyt wymagającej, za to wciągającej jak bagna Luizjany, to gorąco polecam. Książka jest świetna, zastrzeżenia – i to całkiem spore – można mieć jedynie do tłumacza. Kto normalny przełoży zdanie „you clean up nicely” (w kontekście nowego ubrania i zmiany wyglądu) na „Nieźle sprzątasz”? Chyba tylko osoba, która nie miała żadnego kontaktu z amerykańskim slangiem – a taki ktoś nie powinien zabierać się za tłumaczenie książki która właśnie w taki slangu została w większej części napisana. Podobnych kwiatków jest sporo w całym utworze – dość, by mieć poważne zastrzeżenia do pracy tłumacza, dlatego jeśli macie ochotę na krwisty kawał mięcha akcji, zostańcie lepiej przy wersji angielskiej. Unikniecie wyłysienia, bo nie będziecie mieli co chwila ochoty rwać sobie włosów z głowy czytając kolejne dziwaczne teksty.