Rene Karabasz to pseudonim literacki Ireny Ivanovej (ur. 1989) – pisarki, scenarzystki, reżyserki teatralnej i aktorki.
Za główną rolę w filmie Bez Boga (reż. Ralitza Petrova) otrzymała liczne nagrody w kategorii najlepsza aktorka podczas prestiżowych festiwali europejskich.
Jej debiutancka powieść Zanim dojrzeją granaty zdobyła m.in. Nagrodę Literacką im. Eliasa Canettiego. 2023 r. powstanie jej kinowa adaptacja w reżyserii Kostadina Boneva.
Słowem wstępu, bo to powalona akcja. Kanun - prawo zwyczajowe opracowane w XV wieku, mimo że dziś oficjalnie nieobowiązujące, wywiera nadal ogromny wpływ na społeczeństwo Albańczyków. Jego główne przepisy nakazują bronić honoru nawet za cenę życia, przyzwalając w razie potrzeby na „krwawą zemstę”, która to z kolei prowadzi do kuriozalnych sytuacji, gdzie w kilka tygodni pół wioski jest wyrżnięte w pień. Czego się nie robi w obronie dobrego imienia.
Kobiety wcale nie mają lepiej, każde pogwałcenie prawa kończy się kulką w czaszce. Nie chcesz wyjść za mąż – kulka; świeżo upieczony mąż odkrywa twoją „nieczystość” – kulka, jesteś po prostu zbyt pyskata – kulka. W tych cudownych okolicznościach przyrody przyszło żyć głównej bohaterce.
Ojciec marzył o synu, ale na świat przyszła Bekia. Tym gorzej dla niej. Kilkanaście lat później, sprzeciwiając się wyjściu za mąż za obcego mężczyznę, uruchamia lawinę tragicznych zdarzeń. Mimo, że wyrzeka się swojej tożsamości i przejmuje rolę mężczyzny (na co pozwala w takiej sytuacji prawo),to jej rodziny nie ominą konsekwencje. Bekia musi wybrać między ojcem, a bratem i skazać jednego z nich na pewną śmierć.
Forma mimo, że bardzo wymagająca, to również mocno plastyczna i pobudzająca wyobraźnię. Chociaż czytałam „Zanim dojrzeją granaty” już jakiś czas temu, niektóre sceny utrwaliły się w mojej głowie jak fragmenty filmu i nadal tam siedzą - w większości nie są to miłe obrazki.
Jako, że to literatura z rodzaju tych eksperymentalnych, spróbujcie tak: odłóżcie logikę i zdrowy rozsądek na półkę (nie przydadzą się) i wczujcie się w rytm tej opowieści. Można potraktować te lekturę jak pieśń – bez kropek i wykrzykników, z licznymi powtórzeniami i wyczuwalnym rytmem. Polecam to podejście, jeśli nadal jesteście zainteresowani tym literackim dziwadłem, żeby tylko nie było, że nie ostrzegałam!
Książka porusza bardzo ciekawy temat, nieznaną mi głębiej kulturę małej społeczności z albańskich gór. Pod tym względem jest niesamowita, uwielbiam historie opowiadające o czymś o czym nie miałam dotychczas zielonego pojęcia. Jest też krótka i podręczna, można ją spokojnie przeczytać w jeden lub dwa dni, co też w zasadzie należy zaliczyć na plus. Sama historia jest fikcją ale opartą na prawdziwej kulturze. Fabularnie jest bardzo skompresowana, choć denerwowały mnie powtórzenia różnych zdań lub nawet całych akapitów. Język na duży minus. Trudno się ją czytało, bo perspektywa głównej bohaterki jest przedstawiona jak z umysłu osoby słabo wykształconej. Ma to oczywiście w historii sens, ale to nie zmienia faktu, że bardzo topornie się ją czyta. Tak naprawdę do końca nie zrozumiałam wszystkiego co się tam zdarzyło. Nie rozumiem też końcówki. Nie lubię gdy książka pozostawia mnie w poczuciu swoistej pustki. Niby coś przeczytałam, ale dokładnie gdybym miała powiedzieć co, to nie jestem pewna. Niektóre wątki były tak chaotycznie przedstawione że już sama nie wiem, co było prawdą a co tylko jakimś poematycznym przedstawieniem myśli bohaterki.