Ukraiński pisarz fantastyki, początkowo pisał sam lecz później stworzył wraz z żoną Mariną Diaczenko duet pisarski który zadebiutował w 1994 roku powieścią Priwratnik. Laureaci wielu nagród literackich, w tym nagrody Euroconu dla najlepszych europejskich pisarzy fantastyki roku 2005.
„Na początku było Słowo...”
Mroczna, abstarkcyjna fantasy, zupełnie niepodobna do innych. Niezwykła powieść.
Podczas słuchania miałam skojarzenia z filmem „Lucy” Luca Bessona z 2014.
Sowiecka rzeczywistość kontra dziwny Instytut, zasadniczo dziwne w powieści jest wszystko. Akcja wciągająca, przykuwająca uwagę, zastanawiająca. Duszny klimat, bohaterowie, których, w ich dziwności, polubiłam. No i niezwykłe zakończenie. Poczułam się, jakbym uczestniczyła w procesie stworzenia, klasycznym Genesis.
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. ...”
Opis książki kłamie mówiąc, że w tym tomie nastąpi wyjaśnienie wszystkich zagadek. Ja mam jeszcze sporo pytań.
Czym była ta trzecia siła? Co się stało z Luarem? Czy wróci? Co się stało z Czarno Tak Skoro? Jakim cudem większość wielkich magów przybyła z zaświatów? Czy Retanaar umrze? Czy Alana popełni samobójstwo po śmierci męża? Dlaczego Toria wróciła, skoro Luar nie wrócił? Czy Egert polubił w końcu zięcia? Co Retanaar zrobił poborcy podatkowemu? O co założył się Raul z młynarzem?
W każdym razie główny wątek został zamknięty. No i dobrze, bo ile można powtarzać te same motywy?
Poza pierwszym tomem seria mi się podobała. W tym tomie polubiłam Retanaara. W końcu jakiś ciemnowłosy przystojniak ;) Inteligencją nie grzeszy, ale reszta się zgadza. Właśnie dla takich postaci, które da się lubić, całkiem przyjemnie mi się czytało. Co zmienia faktu, że serii do dobrej sporo brakuje, raczej nazwałabym ją przyzwoitą.