Demon w Watykanie. Legioniści Chrystusa i sprawa Maciela Franca Giansoldati 6,4
Choć książka Franki Giansoldati ukazała się na rok przed głośną książką Martela i jeszcze wcześniej niż dość liczna już produkcja takich pisarzy jak Bartoś czy tandem Obirek/Nowak, to ja sięgnąłem po nią dopiero teraz. Mam więc odwrócony porządek chronologiczny i sięgam po jedno z dzieł wręcz ikonicznych, którego nie da się nie zacytować (co zresztą wszyscy powyżsi czynią),jeśli chce się na poważnie zajmować nadużyciami, czy wręcz przestępstwami kościoła katolickiego. Zresztą o inspiracjach trudno tu mówić w sensie ścisłym; ogrom materiału poddanemu reporterskim śledztwom i czas wymagany na dotarcie oraz przestudiowanie danych sprawia, że książki takie jak ta Martela i Giansoldati powstawały w zasadzie równolegle i może Włoszka miała ciut szybsze pióro od Francuza?
Sprawa Marciala Maciela Degollado, gdyby nie fakt, że wydarzyła się naprawdę, byłaby nie do wymyślenia i nie do przyjęcia na - nomen omen - wiarę. Samemu zaś jej głównemu bohaterowi już tak niewiele brakowało, by skandale z nim związane nigdy nie zostały ujawnione (już tam Stasio szeptał Karolkowi na ucho, że nieprawda),a on sam dziś z pewnością byłby świętym. I to w jego przypadku (a nie JPII) zastanawialibyśmy się, jaka też mogłaby być procedura “odświęcająca”? A tymczasem wszystko jednak potoczyło się dobrze i dziś nawet jego planowana krypta grobowa świeci pustką.
Bigot, kabotyn, przestępca i pedofilski drapieżnik seksualny, a do tego notoryczny łgarz, bigamista i gwałciciel własnych dzieci. To jedno - owo tajemnicze - oblicze Maciela. W drugim zaś był nieprzejednanym rycerzem Chrystusa, wielkim wrogiem marksizmu i teologii wyzwolenia, czym zjednywał sobie płynące z poczucia wspólnoty przekonań uznanie w oczach JPII i narastające poczucie bezkarności swych przestępstw.
Świetny warsztat dziennikarski ma Giansoldati - szeroko i systematycznie relacjonuje ustalenia własnego śledztwa dziennikarskiego i wiadomości z innych mediów, by odrysować portret potwora (inteligentnego!) i zastanowić się nad przyczynami tego fenomenu, wynoszącego go - już w czasie pierwszych śledztw i wątpliwości go dotyczących - na szczyty kościelnej hierarchii. I robi to w taki sposób, że zaczynam cenić tą pozycję wyżej niż wszystkie dotychczasowe “sodomy i gomory” (dobra nazwa nowej kategorii literackiej?) innych autorów. Fakty i precyzja ich ukazywania, a wszystko podparte licznymi i solidnymi źródłami w sprawie.
Szczególnie interesuje mnie postawa kościoła już w momencie, gdy “szambo wybiło”. Dotąd można było “nie wiedzieć”, wierzyć w “ataki na świętość i dobre dzieło” (kto wie, czy nie samego szatana?),następnie zaś - jak znane trzy małpki z niezliczonych powtórzeń ikonograficznych, a również zgodnie z uświęconą watykańską tradycją - i oczy zamykać, i ochoczo pod dywan zamiatać. Można było wyprawiać huczny jubileusz samemu demonowi, i wesołą zabawę Stasiowi z okazji nowego kapelusza nawet już w czasach, gdy znane były świadectwa ofiar, gdy toczyły się prokuratorskie śledztwa, a w wyjaśnianie prawdy zaangażowały się poważne i uznane kancelarie prawnicze. Później zaś w sprawę wmieszali się ci wścibscy dziennikarze i poważni watykańscy urzędnicy - próbując ratować choć część dorobku (i urobku!) Legionu Chrystusa - stworzyli narrację o dobrym dziele stworzonym przez ułomnego człowieka, a nawet zaczęto zastanawiać się, czy nie był on inspirowany podszeptami Złego (już sama ta nazwa Legion - przypadkowa? no raczej nie!)? Na te opisane przez Giansoldati wydarzenia i matactwa nie ma innego określenia, niż… mafia. Tym stał się kościół w obronie swego stanu posiadania i rządu dusz. I tym właśnie dziś jest.
Zwykła i nie za wielka objętościowo książka jest wynikiem naprawdę wnikliwego śledztwa reporterskiego, a stała się przełomowym dziełem pokoleniowym. Oraz klinem wbitym w blok marmuru, który ostatecznie spowoduje jego pierwsze pęknięcie.
Książkę - jak i całą wysłuchaną dotąd przeze mnie bibliografię demaskującą przestępcze praktyki kościoła - ponownie czyta Roch Siemianowski i z jednej strony to doskonały lektor i świetnie radzi sobie z materią, ale może przydałoby się, dla odróżnienia od siebie poszczególnych pozycji, zmienić czasem głos. A sam pan Roch? Wiadomo, że idzie do piekła za swoje wszystkie wyczyny… I wiadomo, jakie straszne demony tam spotka.